niedziela, 9 października 2016

Rozdział 46. Szatańska Pożoga

Czy umieranie boli? Czy czujesz jakieś ukłucie, rozdzierający twoją klatkę piersiową ból? A może nie czujesz nic? Pustkę? Jakbyś nigdy nie czuł… Jakbyś miał być na to gotowy, lecz tak naprawę nigdy nie będziesz gotowy na śmierć. Ciekawe czy wtedy widzimy długi tunel, na którego końcu świeci światełko, która ma przeprowadzić nas na Lepszy Świat. Istnieje tak wiele wizji co się z nami dzieje po śmierci, lecz tak naprawdę żadna nie jest z nich potwierdzona. Nikt nigdy się nie dowiedział co tak naprawdę spotyka naszą duszę. Większość z nas wierzy w jakąś wersję, aby być gotowym na najgorsze, lub być może najlepsze.
Hermiona czekała. Kurczowo trzymała się dłoni ukochanego wciąż wtulając się w jego tors. Czekała na uderzenie, na to aż straci świadomość, jak opuszczą razem ten świat. Mieli być razem już zawsze i tak się stanie. Tak naprawdę nie czuła się smutna. Teraz już nie miała mieć żadnych trosk.
Sekundy mijały, a ona wciąż wiedziała co się dzieje, wiedziała gdzie się znajduje. Zaskoczona brakiem jakiejkolwiek reakcji otworzyła brązowe oczy. Wciąż znajdowała się w Hogwarcie, a przed sobą miała Dracona Malfoya. On także na nią spojrzał, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
-Jak to możliwe? –wyszeptała, dotykając jego twarzy jakby chcąc się upewnić, że to naprawdę on. -Dlaczego żyjemy?
Otworzył lekko usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafił. Dlaczego nie uderzyło w nich mordercze zaklęcie? Obydwojga przeszły dreszcze, gdy usłyszeli przeszywający, mrożący krew w żyłach śmiech. Śmiech tak okrutny i zadowolony z siebie, że włosy stanęły im dęba. Spojrzeli na źródło jego dźwięku. Natalie Moran patrzyła na nich drwiąco. Przecież właśnie nie udało jej się ich zabić, więc dlaczego… Hermiona spojrzała na posadzkę, a serce jej zamarło.

~~*~~

-Blaise, szybciej! –poganiała go ruda.
-Spokojnie, Ginny! Nie możesz biegać w tym stanie!
-To nie choroba! –zdenerwowała się. Nienawidziła, gdy ktoś próbował podważyć jej stan. Nigdy nie uważała się za gorszą czy słabszą dlatego, że pod sercem nosiła malutką istotkę. To ona dodawała jej sił.  -Zobacz, są tam!
Zabini spojrzał na wskazanych przez ukochaną z uśmiechem ulgi. Bał się najgorszego. Bał się, że ich straci . Swoich przyjaciół, jedynych przyjaciół. Draco był dla niego jak brat, którego nigdy nie miał. Chciał go uściskać i powiedzieć jak bardzo się cieszy, że wrócił cały.
-Mówiłem, że nic im nie jest! Są za sprytni, żeby…
-BLAISE! –krzyk Ginny sprawił, że jego serce na moment stanęło. Jak w zwolnionym tempie obserwowali lot  morderczego zaklęcia, które wypowiedziała Moran. Nie mogli na to pozwolić. Draco i Hermiona byli dla nich najważniejsi. Byli rodziną. Trochę dziwną, może lekko zakręconą, ale rodziną. Stanowili jedność.
Spojrzeli tylko na siebie i już wiedzieli co muszą zrobić. Złączyli swoje dłonie i ze zrozumieniem oraz ogromną miłością rzucili się pod promień zaklęcia. Zrobili to, aby uchronić przyjaciół, oddać za nich życie. Dać im szansę na własne. Zasługiwali na nie. Przeszli tyle trudności, poznali smak miłości, odmienili się.
Blaise dotknął jej brzucha. Właśnie tam znajdowała się druga ważna dla niego osóbka. To bolało jeszcze bardziej. Nie dali szansy życia ich przyszłemu dziecku. Mogli być piękną, kochającą się rodziną. Lecz postanowili, tej decyzji już nie mogli cofnąć.
-Pamiętaj, że kocham was najbardziej na świecie. –szepnął.
-My ciebie też..
I uderzyło w nich. Nie poczuli nic. Pustkę. Poczuli jak smakuje ich śmierć. Zdążyli spojrzeć na siebie z miłością ostatni raz i upaść na posadzkę, nadal trzymając się w objęciach. Trzy ciała, trzy dusze. Połączone na wieki, oddane w słusznej sprawie. Mające już nigdy się nie uśmiechnąć, nie rozmawiać, nie pocałować się. Miłość potrafi czasami być bardzo bolesna…

~~*~~

-GINNY! BALISE!
Hermiona nie mogła w to uwierzyć. Nie interesowała ją śmiejąca się Natalie, nie interesowała ją rozgrywająca się wojna. Jej przyjaciele nie żyli. Padła na kolana. Jej oczy zalśniły łzami, które natychmiast wypłynęły. Poczuła jak Draco klęka obok i obejmuje ją. Poczuła na karku jego łzy. On również płakał. Nie mogła w to uwierzyć. Jej przyjaciele… Uratowali ich. To nie oni tutaj mieli leżeć! To nie tak miało się skończyć!
-To takie smutne… -usłyszeli nad sobą głos znienawidzonej dziewczyny. Spojrzeli na nią z chęcią mordu. - A mogli przeżyć… Trudno, skoro i tak mieliście zginąć…
-Avada Kedavra!
Tym razem nie zamknęli powiek. Chcieli patrzeć odważnie w jej oczy. Oczy przesiąknięte złem do szpiku kości. Oczy, które patrzyły z satysfakcją na śmierć ich przyjaciół. Z zaskoczeniem odkryli, że zastygają w zaskoczeniu, a ona sama upada z łoskotem na podłogę. Nie wiedzieli przez chwilę co się ponownie wydarzyło, dopóki nie podeszła do nich bliżej inna osoba.
-I tak jej nie lubiłem. –nad jej ciałem stanął Ron Weasley. Spojrzał niepewnie na Hermionę lekko się uśmiechając. Bał się przed nią stanąć po tym co jej zrobił. Zrozumiał swój błąd. Dopiero teraz zrozumiał, że ją ranił. Nie był sobą.
-Ron! -na jej usta wpłynął uśmiech ulgi. Była mu tak bardzo wdzięczna. Chciała rzucić mu się na szyję, ale to nie był na to czas. Wciąż trzymała w ręku zimną rączkę jej przyjaciółki.
-Hermiono! Nic wam nie jest?! Myślałem, że nie zdążę!
-Nie… Dziękujemy ci, Ron... –zaczęła płakać. –Gdyby nie ty… Och, Ron!
Rudzielec uśmiechnął się szerzej, lecz jego uśmiech zniknął, gdy zobaczył nad kim klęczy Hermiona i Malfoy. Z jego twarzy znikły wszystkie kolory, upuścił różdżkę na podłogę, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy, zmywając kurz i krew. Na trzęsących się nogach dobiegł do ciała siostry, biorąc jej martwe ciało w objęcia i przytulając się do niej.
-To niemożliwe! Jak.. Ginny, siostrzyczko!
Hermionę przeszły dreszcze. To było okrutne. Wrzaski jej przyjaciela, wrzaski tęsknoty, bólu i rozpaczy. Nie potrafiła sobie poradzić z emocjami. Wszyscy płakali. Czy mogli zrobić coś innego w tym momencie? Stracili dla siebie ważną część życia. Byli im za tyle rzeczy wdzięczni. Nie potrafiła już patrzeć na ciała przyjaciół. Wtulała się w Dracona, jedną ręką trzymając rękę Ginny. Nie chciała jej puszczać. Nie chciała!
-Mój przyjaciel… -wyszeptał prosto w jej ucho drżącym głosem Draco. -Moi przyjaciele! Nie! Zabiję Voldemorta! Pomszczę ich.
Wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Musieli zniszczyć Voldemorta, to prawda. Śmierć przyjaciół musiała być pomszczona. Tyle, że nie potrafiła przestać płakać. Kto by nie płakał po stracie najlepszej przyjaciółki? Siostry? Była dla niej wsparciem, radością.. miała wziąć ślub i mieć dziecko.. Dlaczego życie musi być aż tak kruche? Tracimy je tak łatwo.. Odchodzimy w tak nieodpowiednim momencie… Wydawało im się, że minęła godzina.. może dwie.. a może to tylko minuta, gdy ktoś do nich podbiegł.
-Żyjecie! Jak się cieszę! Hermiono, Draco… Widzieliście Harry’ego?! Muszę go znaleźć!
Wszyscy spojrzeli na Jessicę załamani. Zasłaniali ciała Blaise’a i Ginny więc nie mogła ich wcześniej zauważyć. Teraz, jednak wpatrywała się w ich ciała oniemiała. Zaczęła drżeć.
-Co jest? Oni tylko śpią, prawda? –zapytała cicho. Zobaczywszy minę Hermiony, zatkała dłonią usta. Również rozpłakała się. Mimo iż znała ich krótko, z Ginny połączyła ją wyjątkowa więź.
-Ginny.. o Boże. Kto to zrobił?!
-Moran..
Nazwisko byłej koleżanki zawisło w powietrzu. Złotowłosa dopiero teraz zauważyła jej martwe ciało leżące niedaleko. Czy można było nienawidzić kogoś w tym momencie jeszcze bardziej? Poczuła napływające do jej ciała siły spowodowane przez ogromną złość.
-Nie możemy dopuścić żeby wszystko inne się tak skończyło! –krzyknęła, uderzając pięścią w podłogę. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Śmierć przyjaciół wstrząsnęła nimi tak bardzo, że nie potrafili normalnie myśleć.
-Co masz na myśli? –warknął cicho Draco. Dla niego nie liczyło się już teraz nic więcej niż leżący przed nim najlepszy przyjaciel.
-Mamy misję do wykonania, zapomnieliście?! Musimy zniszczyć mojego ojca! Nie możemy pozwolić, aby działo się więcej złego. Wszyscy cierpimy, ale musimy to przełożyć. Harry nas potrzebuje! Już zapomnieliście, że obiecaliśmy zostać z nim do końca?!
Przyjaciele spojrzeli na nią z uwagą. Miała rację. Obiecali Harry’emu pomoc. Byli mu to winni. Przed nimi czekała jeszcze wspólna walka. Nie pozwolą, aby następni umierali w złej sprawie. Mieli swoje porachunki do wykonania.
-Masz rację, Jess. Ruszajmy. –zadecydowała Hermiona twardo.
Ze ścian nagle rozległ się syczący głos Lorda Voldemorta. Wzdrygnęli się, nasłuchując przerażającego syku. To było okropne. Mieli uczucie jakby słyszeli go wewnątrz swojej głowy. Jakby przenikał ich myśli budząc najgorsze wspomnienia i obawy.
-Harry Potterze… Pozwoliłeś, aby Twoi przyjaciele ginęli za Ciebie, oddali niewinne życia, tylko dlatego żebyś Ty mógł uratować swoje. Ilu jeszcze ofiar potrzebujesz? Kto wie… Może odnajdziesz wśród nich ciała ważnych Ci osób? Pozwolisz, aby wszyscy cierpieli  z Twojego powodu? Rozejrzyj się i zobacz ile martwych, znajomych twarzy się w Ciebie wpatruje. Jeżeli chcesz zakończyć to… Przybądź do mnie… Czekam na Ciebie w Zakazanym Lesie… Tylko tak możesz wynagrodzić wszystkim cierpienia… swoją śmiercią… Masz godzinę, albo inaczej osobiście wkroczę na bole bitwy… Wtedy nie będzie już dla nikogo litości.
Patrzyli na siebie przerażeni. Nie mieli dużo czasu. Znając Harry’ego od razu ruszy do Zakazanego Lasu. Zawsze taki był. Nie chciał poświęcać kogoś. To swoje życie wolał poświęcić.
-Myślicie.. że on…
-Jess. –zaczęła Hermiona nerwowo. –Biegnij w miejsce, gdzie jest twój ojciec. Harry na pewno zaraz tam będzie! Jeżeli tam przyjdzie… Przekaż mu, że Draco i ja zajmiemy się diademem. Spróbuj go uratować, Jessica. Nie ma innego wyjścia. Wszystko leży w jego i twoich rękach.
Ślizgonka spojrzała na nią i pokiwała poważnie głową.
-Uważajcie na siebie. Powodzenia.
Jessica pobiegła ile sił w nogach przed siebie. Hermiona odprowadziła ją wzrokiem, a po chwili popatrzyła jeszcze raz na Ginny i Blaise’a. Uśmiechnęła się smutno, czując jak łzy podjeżdżają do jej oczu. Musi być silna. Dla nich. Dla Harry’ego. Dla siebie.
-Ron. Mam prośbę. Zajmiesz się nimi? My… musimy iść. Musimy to skończyć.
Ron kiwnął tylko głową i wrócił do przytulania siostry. Nie reagował na nic, co działo się naokoło niego. Był wyprany z emocji, pogrążony w smutku i żałobie. Draco zaś wstał i podał dziewczynie rękę. Ona chwyciła ją, pozwalając sobie pomóc. Spojrzała w jego oczy. Uścisnął mocniej jej dłoń, próbując tym dodać jej sił. Wiedział, że ich potrzebowała. Była twarda, ale strata przyjaciół ja podłamała. Oparł swoje czoło o jej.
-Wrócimy do nich, Hermiono. Skończmy to i wróćmy się pożegnać.
Kiwnęła głową na znak zgody. Bez słowa pociągnęła go, biegnąć w tylko sobie znanym kierunku. Dobrze wiedziała gdzie ma się udać. Taką miała przynajmniej nadzieję.
-Gdzie my właściwie biegniemy?! –zapytał podczas biegu Draco.
-Do Pokoju Życzeń! Drętwota! –rzuciła zaklęciem w śmierciożerce, który chciał właśnie zabić Deana Thomasa. Mulat spojrzał na nią z wdzięcznością. Właśnie uratowała mu życie. Chciała ich ratować więcej, ale najpierw musi zniszczyć horkruksa. To w tej chwili był jej główny cel. Harry na nią liczył. Cieszyła się w duchu, że wciąż miała Miecz Gryffindora w swojej torebce, która spoczywała w jej skarpetce.
-Po co tam? –zapytał zaskoczony. Co takiego potrzebowała teraz z Pokoju Życzeń?
-Tam Voldemort ukrył prawdopodobnie horkruksa.
-Skąd wiesz? –Ta dziewczyna nawet teraz go zadziwiała. W tak trudnej chwili potrafiła się pozbierać i walczyć. Była najsilniejszą osobą jaką znał.
-Voldemort osobiście powiedział o tym Jessice. Dokładnie ujął to jako „w pokoju, w którym wszystko jest ukryte”. Tyle, że nie było to powiedziane wprost. Jessica twierdzi, że chodzi o Pokój Życzeń. Ja też tak uważam.
Stanęli przed Pokojem Życzeń. Draco spojrzał na nią niedowierzająco. Kiedy się o tym dowiedziała? Podziwiał ją. Zawsze była krok do przodu ze wszystkim. Uśmiechnął się. Była jego.
-Och, tylko co mam pomyśleć, żeby pokazał się ten cholerny diadem?!
Zaczęła chodzić obok ściany, próbując różnych życzeń, ale jak na złość drzwi się nie pojawiały. Z irytacji zaczęła krzyczeć i wyzywać. Nie było czasu na to, aby spędzić w tym miejscu cały dzień. Miała ochotę usiąść pod ścianą i po prostu zacząć płakać, czekając aż wszystko się skończy.
-Draco.. chyba go nie znajdziemy. Nie mam pojęcia jak go odnaleźć!
Z zaskoczeniem odkryła pojawiające się na ścianie drzwi. Otworzyła szeroko usta i spojrzała niedowierzająco na Ślizgona.
-Jak..
-Nie obiecuję, że to tu… -szepnął i pociągnął ją do środka.
Znaleźli się w ogromnym, zagraconym pomieszczeniu. Wszędzie walały się niepotrzebne stare urządzenia, książki i inne rzeczy. Tak naprawdę w tym miejscu można było znaleźć wszystko. Najwidoczniej uczniowie od lat chowali w nim swoje skarby.
-Skąd wiedziałeś o tym miejscu? –zapytała zszokowana.
-To tutaj szykowałem szafkę zniknięć rok temu. Poza tym pomyślałem: „miejsce, w którym wszystko jest ukryte”. –Hermiona zdzieliła się w myślach. Przecież sama to powiedziała, a nie pomyślała o tym, aby wejść do pokoju?! -Tak sobie myślę… było tu tyle schowanych rzeczy, że może..
-Jesteś genialny! –powiedziała z podziwem i pocałowała go szybko w usta. Draco uśmiechnął się pod nosem i powstrzymał od przyciągnięcia jej do siebie z powrotem. Tak bardzo chciał z nią tutaj zostać i nie wracać do tego beznadziejnego świata.
-W końcu to przyznałaś. –mruknął.
Hermiona zignorowała jego zaczepkę, lecz z ciężkim sercem. Chyba nigdy im nie minie wspólne przedrzeźnianie. To był właśnie urok ich związku.
-Gdzie zaczynamy poszukiwania? –rozejrzała się. –Może się rozdzielimy?
-Nie ma mowy. –zaprzeczył ostro. -Już cię nie zostawię.
Spojrzała na niego zaskoczona nagłym wybuchem. Podeszła do niego i złapała za ręce. Zmusiła go do spojrzenia w jej oczy. Kiedyś błyszczały ironią. Wiecznym sarkazmem. Teraz widziała w nich miłość, troskę, obawę i strach. To nie był znajomy widok.
-Nie bój się o mnie, Draco. –wyszeptała uspokajająco.
-Nie, Hermiono. –powiedział ostro. -Nie zostawię cię samej. Zbyt bardzo się boję, że cię stracę. Wiesz co czułem, gdy cię torturowali?! Czułem się jakby robili mi to samo ze zdwojoną siłą! Byłem bezsilny, nie mogłem cię uratować, zmniejszyć twojego bólu. Myślałem, że rozrywa mnie na kawałki. Chciałem ich wszystkich pozabijać, patrzeć jak zdychają. Nie każ mi przeżywać tego drugi raz.
-Kochanie… -przytuliła go mocno. Tak wiele dla niej znaczyły jego słowa. Wiedziała, że cierpiał razem z nią. Czuła to. Czuła całą sobą. -Chodźmy tam.. –pociągnęła go łagodnie. Nie chciała przysparzać mu zmartwień.
Ich poszukiwanie było żmudne i męczące. Pokój był ogromny i horkruks mógł się znajdować tak naprawdę wszędzie. Nie poddawali się jednak. Skoro na dole wszystko sprawdzili, teraz było czas sprawdzić górę. Trochę poddenerwowani goniącym ich czasem, wdrapywali się po zjeżdżających pod ich nogami rupieciach.
-Draco... chyba ją widzę. –powiedziała po chwili Hermiona z lekkim entuzjazmem.
Chłopak spojrzał w kierunku, w który wpatrywała się Hermiona. Uśmiechnął się z satysfakcją. To rzeczywiście wyglądało jak korona, którą pokazywała mu kiedyś w książce Hermiona.
-Idziemy po nią.
Ruszyli szybko przez zawalające się stosy książek i innych starych przedmiotów. Nie zwracali na to uwagi. Byli już tak blisko celu. Draco wyciągnął w jej stronę rękę, gdy usłyszał z dołu znajomy głos.
-Nie ruszajcie się!
Rozejrzeli się i z zaskoczeniem zobaczyli, że na dole stoi Lucjusz Malfoy z kpiącym uśmiechem celując w nich różdżką.
-Och, co za niemiła niespodzianka! –powitał Draco ojca z drwiną. –Czego tutaj chcesz?
-Synu. Nie dotykajcie nic, co do was nie należy. –warknął Malfoy senior.
-Wiesz, ojcze… Słuchałem cię odkąd byłem dzieckiem. Każde twoje słowo było dla mnie jak wyrocznia, pragnąłem ci zaimponować. Jednak nigdy tego nie zaakceptowałeś. Zawsze byłem w czymś za mało dobry. Od niedawna wiem, że to był błąd. Postanowiłem nie posłuchać już nic co masz mi do powiedzenia! –szarpnął szybko za diadem, złapał Hermionę i sturlał się na podłogę po drugiej stronie, odgradzając się od ojca.
-Draco, co ty robisz?! –szepnęła spanikowana Hermiona.
-Improwizuję. –wyszczerzył się. -Bądź ostrożna.
Oboje wyciągnęli różdżki powoli zmierzając do wyjścia. Chcieli uniknąć bliższego spotkania z ojcem Dracona, lecz było to oczywiście niemożliwe. Szybko stanął na ich drodze z wściekłością.
-Myśleliście, że uciekniecie?! Drętwota!
-Protego!
Zaklęcia leciały w siebie nieprzerwanym rytmem. Draco rzucał, ojciec odbijał i na odwrót. Walka była zacięta. Oboje Malfoyów świetnie posługiwało się magią. Walczyli na śmierć i życie. Każdy chciał wygrać, wykonać swoją misję. Lucjusz jednak wiedział jaką słabość ma jego syn. Odgradzał swoim ciałem Hermionę, aby przypadkiem nie wpadła pod promień zaklęcia. Musiał ją chronić. Wiedział, że ojciec będzie chciał skrzywdzić ją, aby dopaść jego. Nie pozwolił się jej w to wtrącić. To była walka pomiędzy ojcem a synem.
-Nie wygrasz ze mną! –krzyknął starszy Malfoy. –To ja cię wszystkiego uczyłem!
-Mylisz się! Ty mnie NIC nie nauczyłeś! To ja wygram, a wiesz dlaczego?! Bo ja mam dla kogo walczyć! O co walczyć! Wiem, co to miłość! Jesteś przegrany, ojcze!
-Nic nie wiesz, smarkaczu! Przez ciebie nasza rodzina wyszła przed Czarnym Panem na zdrajców!
-Ja już nie chcę być w tej rodzinie! Nie pozwolę na to, by być kojarzony z mianem śmierciożercy. Mam na sobie Mroczny Znak. Jestem naznaczony, do końca życia na pewno będę. Nigdy nie byłem idealny i nie jestem. Zabijałem, torturowałem. Będzie ze mną do końca łatka łajdaka! A to wszystko przez ciebie!
Lucjusz stanął zaprzestając walki. Patrzył na niego z pogardą. Czy słowa wypowiedziane przez syna go dotknęły? Czy poczuł wyrzuty sumienia? Żałował i chciał się zmienić, aby odbudować ich rodzinę? Nie. Był przesiąknięty złem do szpiku kości. W tym momencie nienawidził Dracona równie mocno, jak nienawidził stojącej za nim szlamy. Z kpiącym, obłąkanym uśmiechem uniósł wysoko ręce w górę. Za jego plecami zaczął pojawiać się ogromny płomień ognia przybierający postać węża. Hermiona otworzyła szeroko oczy i złapała Dracona za rękaw szaty.
-Draco, uciekajmy stąd!
-Dlaczego? Muszę go zniszczyć!
-Draco, to Szatańska Pożoga! Prędzej ona zniszczy nas, włącznie z nim, bo wątpię, że długo wytrzyma kontrolując ją!
Draco spojrzał na nią, lekko zdezorientowany. Wyglądała na bardzo przerażoną. Uwierzył jej. Złapał za rękę i pociągnął za sobą w stronę wyjścia z Pokoju Życzeń. Byli głupi. Tak bardzo chcieli uciec przed szaleństwem ojca, że nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Mężczyzna zaatakował ich zaklęciem, powodując upadek na posadzkę. Przygarnął do siebie ukochaną, gdy z każdej strony zaczął okrążać ich ogień.
-Nie uciekniecie przede mną! –usłyszeli za sobą rozwścieczony głos Lucjusza Malfoya. 
-Draco, co teraz?!
Chłopak wpadł na pewien pomysł, ale bardzo wątpliwy. Nie mieli jednak nic do stracenia. Byli w potrzasku. Tyle razy dzisiejszego dnia uniknęli śmierci, że nie mogli tak po prostu teraz zginąć!
-Avada Kedavra! –w ich stronę po raz kolejny poleciał zielony promień. Draco wyciągnął przed siebie rękę z diademem Ravenclaw wstrzymując oddech. Poczuł jak horkruks niebezpiecznie drga w jego dłoni. Szybko go odrzucił. Nie mógł uwierzyć w swoją głupotę. Naprawdę przeżyli?! Jego radość zamieniła się w lekki strach, gdy z diademu wyłonił się Tom Riddle.
Lucjusz również poczuł lekkie zaniepokojenie. Spojrzał na swojego pana zdezorientowany. Nie wiedział co się właśnie działo. Jego pan nie wyglądał tak jak teraz. Był młodszy, lecz pamiętał go takiego z początków jego rządów. Przyklęknął przed nim z szacunkiem.
-Panie… Dlaczego.. dlaczego tutaj jesteś? Jak to możliwe?
Widmo Voldemorta nie odpowiedziało, tylko wpatrywało się niego jeszcze normalnymi oczami. Hermiona wiedziała co się działo. To Lucjusz otworzył horkruksa. Tom Riddle skupił się głównie na nim. Podszedł do niego wolno i wyciągnął rękę wskazując na różdżkę.
-Nie, ojcze! Nie dawaj mu jej! –krzyknął Draco. Dobrze wiedział co to oznacza. Lucjusz jednak nie posłuchał. Podał swój patyk swojemu panu. Widomo uśmiechnęło się po czym wycelowało w niego. Mężczyzna z zaskoczeniem wpatrywał się w końcówkę różdżki. W jego oczach pojawił się strach.
-Panie…
-Avada Kedavra.
-NIE! –z gardła Dracona wydobył się głośny wrzask rozpaczy. Patrzył jak ciało jego ojca sztywnieje i pada na podłogę, wpatrując się martwymi oczami w swojego pana. Nie mógł na to patrzeć. To prawda, nie miał z ojcem dobrych kontaktów, pałali do siebie prawie, że nienawiścią, lecz to mimo wszystko był jego rodzicem.  
Hermiona wzięła się w garść, widząc podłamanie Dracona. Wyjęła drżącym dłońmi miecz ze swojej nieodłącznej torebki. Wstała i kulejąc podbiegła do diademu trafiając go w sam środek tak, że rozpadł się na dwie części. Widmo Voldemorta spojrzało na nią i krzyknęło przeraźliwie rozmywając się w mgłę. Wzdrygnęła się. To nie był głos człowieka. Siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu, lecz Draco ją złapał zanim upadła. Zaczęła tracić przytomność.
-Hermiona, ocknij się! Nie możesz teraz zasnąć! Aquamenti!
Podziałało. Otworzyła szeroko oczy patrząc z irytacją chłopaka.
-Musiałeś tak brutalnie?!
-To nie czas na kłótnie, Granger! Musimy uciekać! To nas zaraz zabije!
Rozejrzeli się wokoło. Po śmierci Malfoya seniora Szatańska Pożoga żyła własnym życiem. Już nikt nie mógł nad nią zapanować. Wybuch z horkruksa zrobił im jednak przejście w ognistym ogonie. Hermiona chciała to wykorzystać i uciec szybko, zanim ponownie będą w sytuacji bez wyjścia. Poczuła jednak opór. Draco patrzył na ciało ojca. Wiedziała co mu chodzi po głowie.
-Draco… -zaczęła spokojnie. -Nie zdążymy go wziąć. 
-Wiem. –podniósł jego różdżkę i położył na jego piersi. Na pewno by tego chciał.
Hermiona patrzyła na to z troską, ale również niepokojem. Za chwilę nie będą mieli wyjścia. Igrali z czasem oraz potężną magią. Jeżeli choćby o sekundę się spóźnią, nie przeżyją. Musieli zdawać sobie z tego sprawę.
-Głupi byłeś, ojcze.. –powiedział szorstko, po czym złapał dłoń Gryfonki ciągnąć w wir ognia. Poczuli jak ich skóra robi się gorąca od bliskości płomieni. Wrota do wyjścia płonęły.
-Nie ma nigdzie wyjścia! –krzyknęła przerażona Gryfonka. Draco jednak zachował zimną krew. Musiał ją bronić, wyprowadzić ją stąd.
-Zaraz będzie! Bombarda Maxima!
Ściana naprzeciwko nich rozwaliła się z łoskotem odsłaniając korytarz na siódmym piętrze. Nie czekając aż ogon ognia ich dosięgnie, przebiegli przez utworzone wejście. Zaledwie parę sekund po opuszczeniu pomieszczenia nastąpił w środku ogromny wybuch. Pokój Życzeń palił się już cały. Macki ognia pożerały wszystko, co spotkały na swojej drodze.
-Mało brakowało.. –oddychał ciężko blondyn z ulgą. Poczuł jak do jego ciała przytula się drobne ciało Hermiony.
-Gdyby nie ty..
-Już dobrze… -cały czas patrzył na pokój i głaskał ją automatycznie po włosach.
-Draco.. –zaczęła, wiedząc o czym myśli chłopak.
-Nie. To nie ważne. Nie powinno ci być przykro. Chciał nas skrzywdzić. Ciebie skrzywdzić. Nie mogłem na to pozwolić. I tak miałem go zabić. –wraz z powiedzeniem ostatniego słowa rozpłakał się ukrywając twarz w dłoniach. Hermiona przywarła do niego mocno.
-Kochałeś go. On też cię kochał.
-Nie! On nikogo nie kochał, Hermiono. Nie miałem wyboru, wiesz o tym prawda?!
-Wiem.. –odpowiedziała cicho.
-Hermiono, to koniec.. on… już nigdy..
-Cii, kochanie…
Wtulił się w jej objęcia. Pozwolił płynąć łzom uspokajany przez drobne dłonie ukochanej, głaszczącej go po włosach. Powoli tracił wszystkich. Matkę, Blaise’a, ojca. Została mu już tylko ona. Nie mógł i jej stracić. Była jego światełkiem. Jego życiem.
-Nie zostawisz mnie? –zapytał cicho.
Zaskoczył ją tym pytaniem. Dlaczego tak pomyślał?
-Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym to zrobić?
-Zostałem sam.. Matki nie ma, ojca też, Blaise..
-Będę przy tobie. –uspokoiła go. –Do końca.




______________________________________________________________

Witam serdecznie!
Pewnie część z Was mnie nienawidzi.
Tak, wszystko było zaplanowane, choć nie chciałam nic pisać, aby nie psuć niespodzianki :3
Już mówię wstępnie, że mam zaplanowany jeszcze jeden, góra dwa rozdziały i epilog. :)
W ciągu dwóch- trzech tygodni zakończę to opowiadanie. 
W planach mam również krótkie, trochę inne również Dramione, oraz kilka miniaturek, więc mam nadzieję, że będziecie do mnie zaglądać. :)
Jesteście wspaniali i nie złośćcie się! :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz