niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 7

Biegłem przed siebie, nie potrafiąc się zatrzymać. Przed czym właściwie uciekałem? Dlaczego wybiegłem z lochów, zostawiając wszystko za sobą? Dlaczego straciłem panowanie? Dlaczego pozwoliłem, by przejęło nade mną władzę jakieś uczucie? Ja ich nie miałem, prawda? One nie istniały. Nie miały prawa bytu. Wprowadzały tylko zamieszanie, śmierć i ból. Uczucia były dla słabych.
Czy właściwie kiedykolwiek w życiu jakichś doświadczyłem? Miałem przyjaciół. Miałem Blaise’a oraz Theodora. Miałem rodzinę. Tak, kiedyś miałem uczucia. Potem zostałem śmierciożercą. To tutaj nauczyłem się ich nie okazywać, zakopać je głęboko pod ziemię, zapomnieć o nich. Od tego czasu przestałem być sobą, a każda bliska mi osoba odczuła to dosadnie.
Zostałem zniszczony i naprawdę niewiele momentów potrafiło mnie poruszyć. Moje serce miało tylko za zadanie pompować krew, jednak w tej chwili uderzało o ścianki klatki piersiowej tak potężnie, że nie potrafiłem go uspokoić. Dlaczego? Bo właśnie jakimś cudem, nie wiem dokładnie jakim, Granger była jednym z czynników, które potrafiły na mnie wpłynąć.
Próbowałem to odkryć, zrozumieć, ale nie znałem odpowiedzi. Co miała w sobie zwykła szlama, osoba, którą kiedyś gardziłem i poniżałem?
Czy to chodziło o to, że była osobą, która walczyła o swoje, potrafiła się poświęcić dla bliskich, a mimo tego, że była tyle razy raniona, wciąż była… dobra? Tak, jej spojrzenie było pełne pewności siebie, siły, a jednocześnie bólu i łagodności. Jaki człowiek ma tyle siły w sobie, po tylu okrucieństwach? Była osobą, która potrafiła w mojej głowie wywołać wiele sprzeczności i zamieszania poprzez kilka słów. Mimo iż nie miała powodów, zauważyła we mnie coś, co powinno być głęboko skryte. Nie musiała tego robić, nie musiała się we mnie niczego doszukiwać. Zrobiła to.
Moje myśli tak mnie zaślepiły, że już nie widziałem dokąd biegnę. Dopiero, gdy uderzyłem w coś twardego, udało mi się z nich otrząsnąć. Okazało się, że wpadłem wprost na Theodora. Jęknąłem i zacząłem rozmasowywać obolałe mięśnie.
-Draco, Merlinie, co ci jest?!
-Wystarczy Draco, Merlinem nie jestem... -mruknąłem, ale unikałem celowo jego wzroku. Nie musiałem dodawać nic więcej. Przejrzał mnie na wylot. Zanim zdołałem cokolwiek zrobić, Theodor chwycił mnie za poły szaty i cisnął na ścianę, przyciskając do niej.
-Wracasz z lochów, prawda?! Co jej jest?! Co się stało Hermionie?!
Ledwo mogłem mówić, bo Theo przyciskał mnie tak mocno, że powoli brakowało mi tchu. Nie mogłem nawet wyrwać się z jego uścisku, ignorował każdą moją próbę.
-Zemdlała…
-Kto, kto to był?! –przycisnął mnie mocniej. Przełknąłem odrobinę śliny i wydusiłem:
-Bella… Bellatriks.
Theodor puścił mnie, a ja zaciągnąłem się łapczywie powietrzem. Nigdy nie widziałem w nim takiego obłędu, takiej agresji. Zacisnął nerwowo pięści i spojrzał na mnie bez mrugnięcia okiem.
-Co ten potwór jej zrobił? –wyszeptał, a ja zauważyłem, że jego ciało zaczęło niebezpiecznie drżeć.
-Parę Cruciatusów, kilka podstawowych zaklęć torturujących, rany cięte nożem. Nic specjalnego.
Nott spojrzał na mnie groźnie, a następnie trafił mnie zaklęciem bez ostrzeżenia. Tak, Theodor wycelował we mnie Cruciatusem. Podparłem się ręką ściany i jęknąłem. Wiedziałem,  że to nie był nawet w najmniejszym stopniu pokaz jego umiejętności.
-Nic specjalnego?! A co dla ciebie, kurwa, jest specjalne?! Miałaby jej wyciąć żołądek?! Przypalić wnętrzności?! Co się z tobą stało, stary?! Gdzie się podział Draco, który wraz z Blaisem stawali w mojej obronie choćby przed cholernymi DZIEWCZYNAMI, które wyśmiewały mnie na każdym kroku?! Potrafiliście stanąć w mojej obronie, gdy ktoś podstawił mi haka, uważając, że zrobił mi największą krzywdę z możliwych. –jego głos powoli się załamywał, ale ja musiałem być twardy. Chociaż jeden z nas nie mógł pozwolić popłynąć emocjom.
-Wydoroślałem, a jego już nie ma. –warknąłem, czując jak coś zaczyna mnie mocno boleć. Prawda, jego nie ma, ja również powoli umieram.
-Nie. –powiedział spokojnie i spojrzał mi prosto w oczy. -Stałeś się po prostu kretynem. Idę do niej.
Złapałem go za rękaw szaty i odwróciłem w swoją stronę. Nie mogłem na to pozwolić. Sam siebie z każdym dniem skazywał na wyrok.
-Zostaw mnie! –szarpnął się. -Nie powstrzymasz mnie, Malfoy! Nie jestem tchórzem, którym ty się stałeś, bo zamknąłeś się sam na siebie. Nie dopuściłeś do siebie ani mnie, ani Zabiniego. Gdyby tak nie było, Blaise nadal by żył!
Momentalnie puściłem go i odsunąłem o krok. Trafił w samo sedno. Nigdy nie obwiniał mnie za jego śmierć, lecz teraz to zrobił. Theodor otrząsnął się jakby z wściekłości i spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Draco… To nie miało tak zabrzmieć. Wiesz, że cię nie obwiniam…
-Zamknij się, Nott. –syknąłem. -Powiedziałeś to, bo tak uważasz.
-Nie, to nie tak…
-Złaź mi z oczu, Theodor. Wypierdalaj do tej szlamy! Jeżeli tam nie dotrzesz w ciągu paru minut, zapewne zdechnie.
Theo posłał mi jeszcze przepraszające spojrzenie i pobiegł w kierunku lochów. Popatrzyłem za nim z dziwnym kłuciem w żołądku. Sam już nie wiem czy to dlatego, że w końcu wykrzyczał mi prawdę w twarz, czy dlatego, że był silniejszy ode mnie i gnał do tego, na czym mu zależało. Przyjacielu, gdybym mógł ci pomóc, to załatwiłbym ci ucieczkę z tego miejsca jak najszybciej…

***

Kolejny wieczór, kolejne spędzanie w sypialni na rozmyślaniu o tylu beznadziejnych sprawach. Granger, Theodor, Granger, Theodor. Granger i Theodor. W tej chwili ta dwójka była największą moją zmorą.
Tak, ostatnie dni nie wydają się być zbyt miłe i wyjątkowo błyskotliwe. Słowa Theodora naprawdę mnie dotknęły. Blaise i jego śmierć… Nigdy nie chciałem pozwolić sobie na to, aby się o to obwiniać głośno, chociaż gdzieś w podświadomości siedziało to poczucie i przypominało o sobie w najgorszych momentach. Jeżeli zaś chodziło o Granger... Nie potrafiłem sobie uporządkować zdania o jej osobie. Przerażał mnie fakt, że tak szybko mnie przejrzała, że tak szybko zaczęła na mnie wpływać. Nie znała mnie, nic o mnie nie wiedziała. To moja wina, ja do tego dopuściłem. Zacząłem przejmować się jej głupimi słowami, zacząłem współczuć. Kiedyś niszczenie jej życia było dla mnie przyjemnością. Dzisiaj chciałem jej coś udowodnić. Udowodnić sobie.
Ona była… inna. Inna niż wszyscy, lecz nadal pozostawała szlamą. 
…Ty… po prostu… nie chcesz… stać się potworem…
Uśmiechnąłem się gorzko na to wspomnienie. Miała rację. Pieprzona Granger zawsze miała rację. Nie chciałem być potworem. Nie chciałem, ale prawdopodobnie miałem nim zostać.
Próbowałem zgromić w sobie to uczucie, które przez chwilę zaistniało we mnie. Poczułem płonącą, malutką iskierkę nadziei. Był to zaledwie jej zarodek, ale to wystarczyło, by ta nocka była spokojna. Pierwszy raz od długiego czasu.

***

Rano mój humor był wręcz znakomity. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak człowiek może być szczęśliwy, gdy w końcu się wyśpi, nie męczony nocnymi marami, brutalnymi wspomnieniami i innymi gównami, które tylko niszczą wszystko wokoło. Pierwszy raz od długiego czasu chciałem stąd wyjść bez strachu i niechęci.
Nie wiedziałem, że szybko mi się to odmieni…
Zszedłem do salonu z dość zadowoloną i pewną siebie miną. Wszyscy spoglądali na mnie podejrzliwie, ale ja nie miałem zamiaru się krzywić. Posyłałem im pełne pogardy uśmiechy i ruszyłem w stronę swojego stałego miejsca. I właśnie wtedy przystanąłem i poczułem się niepewnie. Theodor również siedział na swoim miejscu i patrzył na mnie z nieodgadnioną miną. Wspomnienia z wczorajszego dnia powróciły, więc nie miałem ochoty na konfrontację z nim. Westchnąłem jednak przeciągle i usiadłem obok niego.
-Cześć. –powiedział cicho, a ja kiwnąłem głową, nakładając sobie jedzenie. Nie byłem na niego zły, po prostu cały czas w głowie siedział mi Blaise. –Draco, słuchaj…
-Co z Granger? –zapytałem sucho, nie pozwalając dojść mu do słowa. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale widziałem w jego oczach zaskoczenie.
-Nie udawaj, że cię to obchodzi, Draco…
Sarknąłem głośno. Może i miał mnie za potwora, który doprowadza do śmierci przyjaciół, ale czy naprawdę stałem się takim człowiekiem? Dotknęło mnie to, bo chciałem wierzyć, że akurat on będzie stał po mojej stronie.
-Zapytałem, więc chcę wiedzieć. Nie obchodzi mnie ona. Wiesz jakie mamy rozkazy.
-No tak, rozkazy. –mruknął. –A więc dobrze, Hermiona żyje. Nie było z nią aż tak poważnie. Jest osłabiona, trochę podłamana psychicznie, ale poza tym jest twarda. Wyliże się z tego w ciągu paru dni, jeżeli Bellatriks jej nie wykończy.
-Co nie jest niewykluczone. –skinąłem głową i zamyśliłem się.
-Draco, jak długo masz zamiar udawać, że wszystko w porządku? –zapytał mnie ze złością, więc w końcu postanowiłem na niego spojrzeć.
-Nie jest w porządku, ale miałeś rację, Theo. Jestem winny śmierci Blaise’a.
-Nie jesteś, przecież nie miałeś na to wpływu…
-Właśnie miałem. –powiedziałem cicho i uśmiechnąłem się kwaśno. –Opowiem ci dzisiaj o tym.
Theodor kiwnął głową i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą uścisnąłem. Poczułem falę ulgi i strachu na myśl, jak zareaguje, gdy w końcu się dowie prawdy.  
-Cóż to za obrzydliwe przedstawienie? –za naszymi plecami stała Bellatriks z niezadowoloną miną. Dawno jej takiej nie widziałem. Zazwyczaj wręcz błyszczała próżnością i zadowoleniem. Dzisiaj jednak wyglądała na poważnie zdenerwowaną. –Mam dla was zadanie.
-Jakie? –mruknąłem z nikłym zainteresowaniem.
-Lubicie brudne szlamy, prawda? Mam dla was dwie. Te małe zdziry zapewne pracują dla Zakonu. Przesłuchać i zabić.
-Dlaczego zabić?! –oburzył się Theodor, a ja spojrzałem na niego ostrzegawczo.
-Chcesz się z nimi zabawić, Nott? Świetnie. Wyruchaj je, czy co tylko tam sobie chcesz, ale potem mają być martwe. Nie potrzebujemy kolejnych śmieci w lochach.
-Ale…
-Tak zrobimy. –powiedziałem szybko, zanim zaczął się plątać we własnych słowach, a on spojrzał na mnie z niezadowoleniem. Odczekałem chwilę, gdy ciotka wyszła z pomieszczenia, a następnie przeniosłem spojrzenie na przyjaciela. –Mógłbyś chociaż udawać, że jesteś im posłuszny?
-Niech się cieszy, że się na nią nie rzuciłem za Hermionę. –mruknął z nienawiścią, a ja przewróciłem oczami.
-Oczywiście, bo ty, bezwzględny morderca zamordowałbyś ją tak brutalnie, że nikt by cię nie powstrzymał, prawda? –rzuciłem ironicznie, na co posłał mi mordercze spojrzenie. –Chodź, zabierzmy się za to jak najszybciej, bo potem muszę się zająć Potterem.
Szybko zjedliśmy i ruszyliśmy do pokoju egzekucyjnego, gdzie czekały na nas nasze ofiary. Ubrani w czarne szaty i maski śmierciożerców, uzbrojeni w różdżki, wkroczyliśmy do pomieszczenia. Na podłodze w rogu siedziały skrępowane dwie dziewczyny.
-Wstawać. –warknąłem w ich stronę i wykonałem szybki ruch różdżką. Obydwie stanęły prosto.
Theodor wykonał kolejny ruch, a z ich twarzy opadły worki, które miały nałożone. Spojrzałem na nie z szeroko otwartymi oczami. Cieszyłem się, że miałem na sobie maskę, bo moja twarz drgnęła niebezpiecznie.
Nie znałem ich osobiście, ale kojarzyłem z Hogwartu. Przynajmniej jedną z nich. Była z mojego rocznika, chodziła do Gryffindoru. Kiedyś chyba chodziła z Łasicem. Nazywała się bodajże Brown.
Jednak to nie ona wywołała na mnie to drgnięcie. Druga z nich, nieznana, miała długie, brązowe włosy, całe skręcone w lokach. Jej oczy były brązowe i wyglądała jak…
-Hermiona. –szepnął obok Nott.
-To nie ona. Granger wygląda inaczej.
Tak, to nie była Granger, ale była do niej nieprawdopodobnie podobna. Granger jednak miała większe oczy i usta, bardziej zadarty nos. Była też niższa od tej dziewczyny.
-Hermiona Granger? –wydyszała jednak. –Żyje?
-Tak, żyje. –powiedział łagodnie Theodor i zdjął maskę, podchodząc do nich z delikatnym uśmiechem.
-Nott… -warknąłem ostrzegawczo, ale mnie zignorował. Nie powiedziałem nic więcej, bo cały czas przypatrywałem się tej dziewczynie. Była szlamą, była tak podobna.
Widziałem jak się uśmiechnęła do swojej koleżanki.
-Jesteście z Zakonu Feniksa? –zapytał Theodor, a one natychmiast przybrały bojową minę.
-Nic wam nie powiemy! –krzyknęły. Salazarze, jak się złościła także wyglądała podobnie, była równie wkurzająca i bojowa.
-W porządku, rozumiemy, że chcecie chronić swoich, jednak musimy zadać wam parę pytań…
Jego rozmowa tylko strzępkami przepływała przez moją głowę. Powinniśmy coś zrobić, wydobyć informacje… Tortury, zaklęcia… Granger, wygląda tak podobnie… Szlama…. Tortury…
W mojej głowie znowu pojawiał się mętlik. Dlaczego widziałem teraz przed sobą Granger?!
-Ilu was jest? Powiedzcie chociaż to… Draco? Draco! Malfoy, słuchasz mnie? –otrząsnąłem się z myśli i spojrzałem zamglonymi oczami na Theodora, który potrząsał moim ramieniem najwyraźniej już od jakiegoś czasu.
-Co jest? –zapytałem słabo.
-Odpłynąłeś i nic nie odpowiadałeś. Pytałem, co robimy. Nie powiedzą nic więcej.
-Nie uda ci się już nic wyciągnąć? Jesteś pewien?
-Tak. Są uparte. Jak wszyscy w Zakonie.
-W porządku. –kiwnąłem głową. –Avada kedavra!
Zaklęcie spowodowało upadek pierwszego ciała na ziemię, a kolejne drugiego. Przy nieznanej dziewczynie ręka lekko mi drgnęła, ale to nie powstrzymało mnie przed wyrokiem.
-Skończone. –oznajmiłem i zdjąłem maskę. Theodor patrzył na mnie z niedowierzaniem i oburzeniem.
-Dlaczego to zrobiłeś?!
-Bo ty byś tego nie zrobił, więc nie ma za co.
-Nie możesz zabijać sobie od tak!
-A co, mam czekać na odpowiedni moment? To taki w ogóle jest? –zapytałem ironicznie. –Theodor, zrozum, że walczysz tutaj o przetrwanie. To, że jesteś po właściwej stronie, nie znaczy, że jeżeli nie będziesz walczył, to nadal tutaj będziesz. A teraz wybacz, mam przyprowadzić Pottera. Spotkamy się wieczorem jak skończę. Mamy coś do obgadania.

***

Szedłem po raz kolejny drogą, którą znałem już na pamięć. Zmierzałem już po trzecią, ostatnią ofiarę. Czy na tym będzie koniec? Ile jeszcze razy będę prowadził tę trójkę do tamtego pokoju na przesłuchanie? Czy któreś w końcu pęknie? Czy Czarny Pan znajdzie na nich sposób?
Dzisiejszego dnia jednak byłem jakoś bardziej spokojny, przygotowany na to, co nadejdzie, mimo, iż nie wiem kto jest ostatnią osobą, przydzieloną dla Pottera. Lord Voldemort na pewno wybrał ją starannie. Nie mógł być to nikt, kto nie potrafi utrzymać emocji na wodzy, kto nie jest opanowany i sprytny. Do Pottera musiała być odpowiednia osoba.
Mój humor na dodatek naprawdę wydawał się lepszy. Nawet szlama wyglądająca jak Granger nie popsuła mi go zanadto. To, że uśmierciłem dwie osoby, również nie. Cały czas trzymało mnie to, że w końcu nie byłem męczony we śnie. Nie dręczyły mnie koszmary, ani inne okropieństwa. A może co innego utrzymywało mój dobry humor? Może świadomość tej przeklętej iskierki nadziei, która mogła sprowadzić jasność do mojego życia, lub przeciwnie, przynieść mi zgubę?
Wkroczyłem do oświetlonego delikatnie pomieszczenia i dostrzegłem, że Granger, blada i ciężko oddychająca, ale w lepszym stanie niż widziałem ją wczoraj w nocy, siedzi oparta o ścianę lochu. Miałem wrażenie, że robię się w środku lekki, jakby ten widok coś zmienił we mnie, rozluźnił jakiś supeł.
Przez krótki ułamek sekundy, bałem się, że wczoraj umrze. Przecież nie było z nią tak źle, a do tego powinienem to po prostu zignorować, ale nie potrafiłem. Wiedziałem, że zajął się nią Theodor, a o nie pozwoliłby jej zginąć.
Przez myśl przeszła mi nawet taka niedorzeczność, jak zapytanie, czy wszystko w porządku. Szybko jednak się za to zganiłem. To by było głupie.
Z większą niechęcią natomiast zauważyłem, że po jej prawej stronie siedzi przytulony do niej Weasley, z troską głaszcząc po głowie. Po drugiej zaś stronie, siedział wciąż milczący, wyglądający jak siedem nieszczęść Potter.
Oczywiście, moja obecność nie mogła się obejść w ciszy. Weasley zawsze i wszędzie musiał wydzierać swoją brzydką mordę. Tak też się stało i tym razem. Coraz bardziej żałowałem, że postanowiłem mu pomóc. Stanowczo mój najgorszy pomysł, którego zacząłem żałować, zanim cokolwiek zrobiłem. Naskoczył na mnie od razu, gdy tylko mnie zauważył.
-Widzisz w jakim ona jest stanie?! To wszystko przez ciebie!
-Tak, bo na pewno mnie to interesuje. -rzuciłem oschle i przewróciłem oczami. Wzrok mimowolnie skierowałem na Granger. Spojrzała na mnie brązowymi oczami, które w tej chwili były pełne zmęczenia i bogate w ciężkie przeżycia. Mimo to, nie zrezygnowała z głębszej oceny. Wiedziałem, że próbuje analizować sytuację, moją minę i zachowanie. Nie zamierzałem nic po sobie pokazywać, więc starałem się stać spokojnie i obojętnie. Odwróciłem od niej wzrok, prawdopodobnie za szybko i odchrząknąłem, odsuwając myśli o niej na bok.
Zignorowałem również wrzaski Weasleya, które szczerze mówiąc, nawet do mnie nie dochodziły. Był tak nieważną kanalią, że ignorowanie jego osoby było dziecinnie łatwe.
-Potter, jak się zapewne domyślasz, dzisiaj twoja kolej. Dlatego rusz się, całego dnia nie mam na ciebie. Mam ciekawsze zajęcia do roboty.
Z posadzki wstała cała trójka. Myślałem, że znowu będzie to samo… Krzyki, prośby, próby zatrzymania, jednak chyba dzisiaj miało być inaczej. Granger przytuliła mocno Wybrańca do siebie, jakby próbując oddać mu część swojej siły. Spod jej powieki wypłynęła samotna łza.
-Będzie dobrze, Harry. Bądź silny. –wychrypiała drżącym głosem.
Ciemnowłosy uśmiechnął się do niej, można by powiedzieć nawet, że ironicznie. Miałem wrażenie, jakby w jego oczy powoli wkradał się obłęd.
-Nic już nie będzie dobrze, Hermiono.
Odsunął ją od siebie niedelikatnym ruchem i ruszył za mną bez słowa. Spodziewałem się, że będzie panowała cisza, ale Złoty Chłopiec mnie zaskoczył. Co prawda biła od niego taka niechęć i nienawiść, że poczułem to na swojej skórze, ale sam fakt, że się odezwał była zadziwiający.
-Był już twój ojciec, ciotka, to kto następny? Twoja matka, ty, a może… Voldemort?
Roześmiałem się drwiąco i spojrzałem na niego z uniesioną brwią, wciąż szczerząc zęby w krzywym uśmiechu.
-Myślę, że nie będzie tak łatwo, Potter.
Gdy tylko wkroczyliśmy do pokoju, byłem zaskoczony. Na drugim końcu pomieszczenia, pod oknem, stał Severus Snape wpatrujący się w nas nieodgadnionym wzrokiem. Jak zwykle poważny, opanowany i sztywny. Nie miałem pojęcia co tutaj robił. Nie spodziewałem się go w tym miejscu. Czarny Pan naraziłby jego reputację na spotkanie z Potterem? Przecież powinien siedzieć w Hogwarcie i tam spełniać rozkazy naszego pana.
-Potter. –powiedział spokojnie, powoli się do nas zbliżając. –Trochę sobie dzisiaj porozmawiamy. Jak za starych, dobrych czasów. –jego usta wygięły się w namiastce drwiącego uśmiechu.
Potter się wzdrygnął, ale nie odpowiedział. Wpatrywał się za to w byłego mistrza eliksirów z nienawiścią, zaciskając pięści.
Prychnąłem cicho. Niczego ten kretyn się nie nauczył?
-Siadaj, Draco. To trochę potrwa. –wycedził nietoperz i wyczarował dla mnie krzesło, które posłusznie, choć z niechęcią, zająłem. 
-Powiedz, Potter… -zaczął cicho. -Skąd miecz, który powinien być w moim gabinecie, znalazł się u ciebie?
-Nie zasługujesz na ten gabinet. On nigdy nie będzie twój. –warknął.
Snape zwęził niebezpiecznie oczy i wykrzywił usta w grymasie, ale nie zareagował. Potrafił panować nad emocjami.
-Odpowiedz.
-Hmm… -zamyślił się teatralnie Potter. –Czyżby magia, PANIE PROFESORZE?
Snape tym razem zamachnął się ręką, wymierzając Gryfonowi policzek. Może potrafił nad sobą panować, ale nie zamierzał reagować na cynizm i arogancję. Mimo wszystko był śmierciożercą, miał zmusić Pottera do gadania, choćby siłą.
-Powtórzę jeszcze raz…
-Nic ci nie powiem, więc nie fatyguj się. –przerwał ciemnowłosy, jakby znudzony. Jednak po chwili się zmienił. Spojrzał na Snape’a z furią i ogromną złością. –On ci ufał, wiesz, Snape? A ty go zabiłeś!
Miałem wrażenie, że mężczyzna poruszył się niespokojnie. Przyjrzał się Potterowi czarnymi jak węgiel oczami, z dziwnym wyrazem twarzy. Czy próbował skryć jakieś emocje? Czy Wielki Mistrz Eliksirów, Severus Snape, mógł czegoś żałować? Otrząsnął się jednak i obszedł Wybrańca, uważnie go obserwując.
-Taki sam jak ojciec. Arogancki, niewychowany, heroiczny głupiec. I jak skończył? Niczego się nie nauczyłeś? A może… Śmierć kolejnego z przyjaciół by cię złamała, co Potter? Co u panny Weasley?
Na wzmiankę o Ginny Weasley, Potter w końcu odżył. Skoczył na mężczyznę z chęcią mordu. Zacisnął palce na jego gardle. Chciałem do nich podbiec i pomóc, ale stałem jak skamieniały, patrząc na całą sytuację w szoku. Nie wiedziałem co się dzieje, jak zareagować.
-Już nikogo więcej nie skrzywdzisz! –krzyczał Wybraniec, dusząc Snape’a. To jednak on miał różdżkę, więc zareagował szybciej, niż ja zdołałem się chociażby otrząsnąć.
-Sectumsempra!
Znałem to zaklęcie. Bardzo dobrze. Można powiedzieć, że nawet na własnej skórze. To nim zaatakował mnie Potter prawie dwa lata temu. Jak to mówią, karma wraca. Z satysfakcją patrzyłem, jak tym razem to jego ciało jest rozcinane przez niewidzialne noże, a z powstałych ran wycieka z zawrotną prędkością krew. Muszę jednak przyznać, że nawet z boku  wyglądało to okropnie.
Obecny dyrektor Hogwartu podszedł powoli do wykrwawiającego się Pottera i ukląkł przed jego twarzą, cicho do niego szepcząc. Próbowałem coś usłyszeć, ale jęki chłopaka wszystko zagłuszały. Po paru minutach męczarni, w końcu zaczął przeciągać różdżką nad jego ciałem, mamrocząc przeciwzaklęcia. Nie zaskoczyło mnie to. Potter musiał żyć.
-Zabierz go, Draco. –zwrócił się do mnie. –Tylko nie zaklęciem.
Prychnąłem. Nie miał nade mną żadnej władzy. Nie byliśmy przecież w Hogwarcie na lekcji eliksirów. Nie miałem jednak ochoty z nim teraz dyskutować. Wziąłem omdlewającego Pottera pod ramię i postawiłem na nogi. Wykrzywiłem się z niechęcią, widząc, że jego krew zaczęła brudzić moje szaty.
Prowadziłem go w dość szybkim tempie do lochów. Chciałem się jak najszybciej pozbyć jego osoby. Nie obchodziło mnie to, że sprawiam mu ból. Niech poczuje jak cierpiałem, gdy on sam mnie zaatakował tym cudownym zaklęciem.
-I po co wam to, Potter? –szepnąłem, myśląc, że zemdlał. –Gdybyście wszystko powiedzieli, pewnie by było już po wszystkim. Ja bym miał spokój, nie musiałbym z wami biegać…
Jak oparzony spojrzałem na niego, gdy tylko mi odpowiedział.
-Tak, byłoby po wszystkim. Wszyscy bylibyśmy martwi. –również wyszeptał. –A po co nam to? Dlatego, że ja w przeciwieństwie do ciebie, mam dla kogo walczyć i kogo chronić.
Zamilkłem, rozważając słowa mojego wroga.
-Powierzasz życie obcym osobom.
-Nie są obcy. To moi przyjaciele. A ty komuś mógłbyś powierzyć swoje, Malfoy?
Przez chwilę się zastanowiłem. Czy mógłbym? Od dziecka miałem być wychowywany na śmierciożercę, przyjmując ich zachowania i tradycje. Nikt się nikim nie przejmował, każdy dbał o własną skórę. Śmierciożercy nie otaczali się kochającą rodziną czy przyjaciółmi. Nie kochali, nie szanowali. Uczucia dla nich nie istniały. Tak miało być, ja jednak miałem Theodora i Blaise’a. Oni byli ze mną zawsze. W dobrych chwilach i złych. Nie zwierzałem się im jednak z ważnych spraw, w tym byłem zawsze sam ze sobą. Czy mogłem więc ich zaliczyć do osób, którym mogłem powierzyć życie?

Oczywiście nie odpowiedziałem Potterowi na to pytanie, zachowując wszystko dla siebie…

_________________________________

Witam!
Dzisiaj mało trochę tego Dramione, wiem :( Muszę przejść przez ten jeden moment. W następnym postaram się wrzucić troszkę więcej :3
Chciałabym podziękować dwóm kochanym czytelniczkom, które rozpieściły mnie ostatnio miłymi komentarzami! 
Dziękuję Wam serdecznie jeszcze raz, jesteście wielkie! Nawet nie wiecie ile radości daje jeden komentarz :*

1 komentarz:

  1. Nie ma za co! ;) To Ty jesteś wielka, że tak często dodajesz nowe rozdziały i miniaturki!:) Budujesz napięcie dlatego czekam z niecierpliwością na więcej dramione w tym opowiadaniu. Powodzenia z dalszym pisaniem i życzę jeszcze więcej weny! ;))
    Pozdrawiam, Monika :)

    OdpowiedzUsuń