poniedziałek, 5 września 2016

Rozdział 41. Bank Gringotta

Przygotowania do następnego wyruszenia na misję po horkruks szły pełną parą. Hermiona miała głowę pełną składników, skomplikowanych receptur, a większość czasu spędzała za górą pełną książek. Przez ostatni czas trudno było ją stamtąd wyciągnąć, a jej przyjaciel, Harry Potter wcale nie ułatwiał jej zadania. To właśnie on poprosił ją o pomoc, lecz w tym momencie, co było zrozumiałe był tak niecierpliwy i przerażony, że po prostu krótko mówiąc -działał jej na nerwy.
-I jak ci idzie, Hermiono? Coś ruszyło do przodu? –dopytywał się Potter po kilka razy dziennie.
-Harry, opanuj się. Jeżeli eliksir będzie gotowy to uwierz mi, że cię o tym poinformuję. Ciesz się, że profesor Slughorn zaczął go warzyć, aby pokazać na lekcji, a mi się udało go trochę zwędzić. Gdyby nie on i oczywiście nie ja, nie czekałbyś tydzień tylko miesiąc. –powiedziała już lekko zirytowana.
-Wiem, dlatego jesteś boska. Nie będę tego mówił o Slughornie, Jessica mogłaby się obrazić.
Hermiona mimowolnie się roześmiała. Harry też w końcu trochę się rozluźnił i do niej uśmiechnął. Już dawno nie widziała na jego twarzy takiego prawdziwego uśmiechu.
-A o mnie się nie obrazi, tak? Obawiam się, że bardziej się obawia mnie niż profesora i to tej samej płci co ty. Dlatego lepiej tak nie mów, bo nie mam ochoty żeby Jess mnie dorwała. W końcu jest z krwi Voldemorta, więc ukryte w niej ciemne moce mogą w końcu się obudzić a jakoś nie chcę, żeby to na mnie je próbowała.
Brunet przyjrzał się swojej przyjaciółce z rozbawieniem. Od jakiegoś czasu, mimo że okres dla wszystkich zrobił się trudny, z jej ust rzadko znikał chociażby cień uśmiechu. Podejrzewał  czego, a raczej kogo to może być zasługa. Nie do końca potrafił w to uwierzyć, ale widział po niej, że jest naprawdę szczęśliwa.
-Hermiono, a jak tam układa ci się z Malfoyem? Nie denerwuje cię? Nie muszę sobie z nim pogadać?
Brązowookiej znowu w oczach zaświeciły wesołe ogniki, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Harry zawsze zachowywał się względem niej jak starszy brat mimo, że w tym wypadku był młodszy. Wiedziała, że się o nią martwił. Zawsze taki był w stosunku do niej.
-Nie, nie musisz. Ale nie martw się. Jeżeli coś zbroi, to do ciebie pierwszego z tym przyjdę. –posłała mu uspakajający uśmiech.- Wiesz, Harry nie wierzę, że to mówię, ale jest idealnie. Kto by pomyślał, prawda? Ja i Draco. To tak jakby nagle McGonagall miałaby się spotykać z Voldemortem. Jasne, że mnie denerwuje, ale bez tego byłoby dziwnie. Miły Draco Malfoy, bez drwiącego uśmieszku, cynicznego głosu oraz wrednego dogryzania, na dłuższą metę potrafi być jeszcze bardziej denerwujący niż normalnie. Poza tym bardzo się stara i mną opiekuje. Zdziwiłbyś się, Harry jaki on potrafi być kochany.
-Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Tak, zmienił się. Już od jakiegoś czasu. Po prostu nie mogę się przyzwyczaić do tej jego odmiany. Niby już był inny w święta, ale sama wiesz. To potrafi być trudne. Ale skoro ty jesteś szczęśliwa i cię nie zranił to dobrze. Jesteś dorosła, a w końcu nigdy nas nie zawiódł twój zmysł. Przynajmniej mam jedną osobę mniej do zabicia.
Zaśmiali się wesoło.
-A wam co tak zabawnie? –zapytał obgadywany wchodząc do pokoju. –Potter znowu popisał się swoim jakże inteligentnym żartem?
-Nie, ale właśnie cię obgadywaliśmy. –odpowiedziała brązowooka, której na jego widok oczy zaświeciły jeszcze mocniej, a ich czekoladowa toń jakby się pogłębiła. Sam jego widok wzbudzał w niej kolosalne uczucia.
-No wiesz?! –udał obrażonego, ale pocałował ją w policzek na powitanie. –Jadłaś coś dzisiaj chociaż?
-Niestety nie. –westchnęła.-Cały czas siedzę przy tym eliksirze. Za niedługo powinien być gotowy. Prawdopodobnie już nawet dzisiaj. Mija tydzień odkąd zaczęłam go przygotowywać.
-Domyśliłem się, że Potter nie da ci odetchnąć. –posłał brunetowi groźne spojrzenie. - Dlatego ja, twój kochany, idealny chłopak przyniosłem ci coś do zjedzenia. Niestety, Potter dla ciebie nic nie mam.
-Nic nowego, Malfoy. Chyba nawet bym nic nie wziął. Kto wie co ty tam wsypałeś.
-Dla ciebie trochę sałatki doprawionej szczyptą trutki na szczury.
-Jesteś kochany. –przerwała im Hermiona, całując Dracona, całkowicie zapominając o obecności Harry’ego. Przyzwyczaiła się już do ich ciągłego przekomarzania. Na szczęście nie były już takie same jak na początku roku szkolnego. Nawet między nimi relacje się ociepliły.
-Ekhmm.. to może ja was zostawię samych i uprzedzę resztę aby nie wchodzili? –zażartował Wybraniec.
-No co ty, głuptasie! –zarumieniła się Hermiona gwałtownie, odsuwając od Ślizgona.
-Dobry pomysł. Chociaż jakiś, Potter. –odezwał się jednak Draco, za co dostał kuksańca w bok od Gryfonki. Spojrzała na niego z irytacją wciąż zarumieniona.
-Współczuję ci, Malfoy. Jak Hermiona chce to potrafi przyłożyć. Ale hej! Tobie już przecież przyłożyła! –roześmiał się, na co Draco już chciał się odszczekać. -Serio idę, Hermiono, bo też jestem głodny, a o mnie nikt nie pamięta. –wykrzywił usta w smutnym grymasie.
-Noo, widziałem, że Riddle zakuwa. To musi być przykre, gdy twoja dziewczyna olewa cię dla nauki.
-Taa, przejęła się tymi egzaminami prawie jak Hermiona. Właśnie, nie mylę się, ale Hermiona to chyba twoja dziewczyna?
Dziewczyna zrobiła zdenerwowaną minę. Czy oni właśnie się z niej nabijają? Jeszcze bezczelnie wybuchli śmiechem! Spojrzała na nich ze złością.
-Ale śmieszne! Też byście mogli się pouczyć! Trochę nauki żadnemu z was nie zaszkodzi.
Harry pospiesznie opuścił pokój, machając z kpiącym uśmiechem na pożegnanie Ślizgonowi, zanim odbyły się wykłady na temat egzaminów. W końcu nie od dzisiaj znał Hermionę i wiedział co za chwilę nastąpi.
-Mówię poważnie, Draco. Nic się nie uczysz, jak ty chcesz zdać te egzaminy?
Blondyn zatkał jej usta pocałunkiem.
-Zamknij się, Granger. Mam coś lepszego do roboty niż gadanie o szkole.
-To znaczy co? –warknęła z udawaną złością. Tak naprawdę zaszumiało jej w głowie od jego pocałunku.
-Skoro Potter nas zostawił, to można to wykorzystać w inny sposób.. –Po tych słowach pokój przemienił się w sypialnię, a Draco zabawnie poruszył brwiami.
Hermionie natomiast zrobiło się duszno. O wiele za duszno, a na jej policzki zaczęły wkraczać niechciane rumieńce. Do teraz nie potrafiła opanować się przed słowami chłopaka, a co dopiero jego dotykiem!
-Zboczeniec i napaleniec! –warknęła.
-Jakbyś była na moim miejscu i chodziła z samą sobą, też byś się nie mogła powstrzymać. –mruknął jej na ucho, obserwując z satysfakcją jak rumieni się uroczo coraz bardziej. Nie czekając aż coś powie, złapał za jej podbródek i ucałował usta z namiętnością i miłością. Czując brak odepchnięcia, uznał to za zgodę do działania. Jednak gdy tylko próbował przejść krok dalej, zareagowała.
-Draco, a jak ktoś tu wejdzie? –odepchnęła go lekko od siebie.
-Kto miałby wejść? Potter wyszedł, Riddle się uczy, a Zabini z Weasley zapomnieli o całym świecie i są zajęci sobą.
Hermiona przeanalizowała jego słowa w milczeniu i zgodziła się z nim, zaczynając oddawać pocałunki, a po chwili lądując na łóżku. Draco zaczął odpinać jej koszulę sprawnymi palcami, gdy jednak do pokoju wkroczyli rozbawieni Blaise z Ginny.
-Ja myślałem, że to ma być nasz pokój spotkań, a nie pokój rodem z „Greya”. –zaśmiał się Zabini z wrednym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Mimo, że od tygodnia wiedział, że jego przyjaciel jest w związku z Hermioną to do teraz cieszył się każdym takim momentem jakby przyłapał ich na zakazanym pocałunku. Do tego wszystkiego uwielbiał wypominać Malfoyowi, że przecież twierdził iż nic nie czuje do Gryfonki. Dokuczanie mu, było jedną z lepszych rozrywek w jego życiu.
Hermiona nadal się czuła jakby była przyłapywana na czymś zakazanym. Dodatkowo jej niemoralne zachowanie odbywało się z jej wrogiem. To dodatkowo sprawiało, że było złe. Oczywiście, że nie traktowała Draco jak wroga, po prostu stare przyzwyczajenia zostają do teraz. Zawstydzona zaczęła się szybko ubierać z czerwoną twarzą ukrytą pod kurtyną włosów. Za nic w świecie nie chciała spojrzeć w triumfujące oczy Ginny.
-Zabini, ty to masz wyczucie czasu. –warknął Draco, również zapinając koszulę.
-Trzeba było się tu nie roznegliżowywać! Jeszcze wpadkę będziecie mieli i co? Ciesz się, że się o ciebie martwię!
-Wpadkę mówisz? Wiesz co wtedy? Dołączymy do was, bo widocznie ty nie opanowałeś paru czynności. Radzę się zaznajomić z jakąś książką, albo porozmawiać z kimś dorosłym. Udzielić ci paru lekcji? –podły uśmiech blondyna rozlał się na jego ustach.
Mulat spiął ramiona gotowy do rzucenia ciętej riposty, lecz ich kłótnię przerwało bulgotanie w kociołku za nimi. Oboje podskoczyli lekko przestraszeni i odwrócili się w tamtym kierunku.
-Wiedziałam! Eliksir gotowy! –wykrzyknęła rozradowana Hermiona podbiegając do wywaru ignorując zaskoczone spojrzenia swoich przyjaciół.

~~*~~

-Omówmy wszystko ostatni raz! –nalegała Hermiona.
Harry chodził zniecierpliwiony w tę i z powrotem po Pokoju Życzeń. Wszystko było już gotowe, praktycznie teraz już powinni być w drodze, ale Hermiona musiała jak zwykle mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.
-Jessica, Ginny i Zabini zostają w zamku, a ja idę teraz do McGonagall po miecz i zgodę na opuszczenie zamku. Następnie ty, Malfoy i ja przenosimy się na Pokątną, gdzie zażyjecie eliksir wielosokowy. Ty przemienisz się w Bellatriks a on w Yaxleya. Malfoy wie jak się tam dostać żeby nie wzbudzać podejrzeń, ma klucz do skarbca i będzie cię informował oraz dyktował jak masz się zachowywać. W końcu zna swoją ciotkę lepiej niż ktokolwiek inny. Zresztą mówił ci co masz robić, więc znając ciebie jesteś przygotowana perfekcyjnie. Ja będę pod peleryną niewidką cały czas za wami i będę was osłaniał oraz kontrolował całą sytuację. Wszystko jasne? Jakieś pytania?
Hermiona zaprzeczyła sztywno głową na znak, że wszystko rozumie. To, że zrozumiała nie znaczy, że czuła się pewna lub bezpieczna. W końcu robili największą głupotę na jaką kiedykolwiek mogli wpaść. Mogli zginąć, a ona bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Oczywiście wiedziała w co się pakuje. Od samego początku była gotowa zginąć za przyjaciół oraz pomóc Harry’emu Potterowi. To było jej przeznaczeniem.
-Hermiono.. –Draco objął ją opiekuńczo i obrócił w swoją stronę tak, żeby spojrzała mu w oczy. Wszyscy obecni zajęli się czymś innym dając im chwilę na rozmowę. –Wiem, że się boisz. Ja też. Oj nie rób takiej miny, przecież wiesz, że zawsze ratowałem swoją skórę i unikałem takich wyczynów godnych Złotej Trójki Hogwartu. –uśmiechnął się lekko. - Nie chcę żeby coś ci się stało, ale cały czas będę obok ciebie, rozumiesz? Obronię cię, gdy stanie się coś niebezpiecznego. Ale wierzę w to, że wszystko się uda. Potter tak wszystko obmyślił, że nie ma prawa aby coś się nie wyszło.
Hermiona uśmiechnęła się gorzko.
-I to jest właśnie najgorsze..
Draco spojrzał na nią zaskoczony.
-Co takiego? –zapytał.
-Zazwyczaj gdy coś planujemy, to właśnie wtedy się wszystko psuje…

~~*~~

-Pani dyrektor! –do gabinetu dyrektora, pędząc niczym wiatr, bez pukania wpadł Harry Potter.
-Potter!? Co się stało? Dlaczego wpadasz do mojego gabinetu jak na boisko do Quidditcha?!
-Potrzebuję miecza i zgody! Wyruszamy! Teraz! –wydyszał łapiąc zachłannie powietrze w płuca.
-Tak szybko? –zdumiała się nauczycielka.
-Tak, to pilne pani profesor!
Kobieta przyjrzała mu się badawczo i z lekkim.. strachem? Tak, na pewno widział w jej oczach strach o nich, o swoich uczniów. Mimo iż Minerwa McGonagall uchodziła za kobietę surową, z zasadami należała do osób w których miał swoje całkowite wsparcie oraz pomoc.
-Powiedziałeś: „wyruszamy”, Potter. „My” to znaczy kto?
-Hermiona, Malfoy i ja. –odpowiedział zniecierpliwiony.
-Tylko wasza trójka? Kiedy wrócicie? I czy w ogóle wrócicie?
-Mamy taką nadzieję. –wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu. –Postaramy się wrócić już dzisiaj, pani dyrektor.
Wybraniec spojrzał jeszcze na portret byłego dyrektora. Staruszek uśmiechał się dobrodusznie i pokrzepiająco.
-Wszystko zaplanowane, Harry?
-Taką mamy nadzieję, panie profesorze. W tym momencie nie mamy już wyboru ani czasu.
Mężczyzna skinął głową, a w jego niebieskich oczach zalśniła duma.
Kobieta wyjęła miecz z gabloty i podała brunetowi. Harry wziął go, a następnie włożył do wyszywanej koralikami torebki Hermiony. Dyrektorka spojrzała z lekkim zaskoczeniem oraz dumą na to zjawisko.
-Podziwiam pomysłowość panny Granger.
Harry posłał jej delikatny uśmiech.
-Ja również, pani profesor. Do zobaczenia. Gdy tylko wrócimy, przyjdę do pani oddać miecz.
-Powodzenia, Harry! –krzyknął jeszcze portret Dumbledore’a zanim Wybraniec wybiegł z gabinetu.
Biegnąc korytarzem do umówionego miejsca w głowie odbijał mu się głos byłego dyrektora. Podświadomie czuł, że Dumbledore  będzie dawał mu siłę, aby tym razem również dało się skutecznie zniszczyć horkruksa, zbliżając się do coraz bardziej widocznego celu jakim był Lord Voldemort.
-Jestem. Wszystko załatwione. Możemy ruszać? Hermiona? Malfoy? Jesteście gotowi?
Blondyn przytaknął nieznacznie, niezbyt zadowolony z tego co ma się za chwilę wydarzyć, a Hermiona kiwnęła głową lekko blada.
-Jess, Ginny, Blaise musicie już iść do Pokoju Życzeń. Nic nam nie będzie. Wrócimy cali. Zobaczymy się później.
Wszyscy uściskali się mocno na pożegnanie. Czuli się jakby to miało być ich ostatnie spotkanie. Ostatni uścisk, spojrzenie, ciepłe słowa.
-Powodzenia. –powiedzieli słabo i w trójkę ruszyli do swojej kryjówki, czekając na powrót przyjaciół. 
Harry spojrzał na Hermionę i Draco.
-Musimy wyjść aż do Hogsmeade, żeby się teleportować na Pokątną.
Oboje zgodnie przytaknęli. Poszli więc przez już topniejący śnieg do wioski. Nadszedł luty, więc było mroźno, a na ulicach pojawiła się tylko wodna klapa. Aż do wioski nie odezwali się do siebie ani słowem. Każdy w głowie układał sobie plan, gdyby coś miało się nie udać. Dla każdego najważniejszym celem była ochrona bliskich.
-Teleportujemy się łącznie. Hermiono, pozwolisz?
Oboje złapali dłoń brązowookiej i po chwili stali pomiędzy ulicą Śmiertelnego Nokturnu a ulicą Pokątną. Całą trójką rozejrzeli się i szybko weszli do opuszczonego sklepu na rogu, tak aby nikt nie zauważył ich przybycia. Hermiona wyjęła ze swojej praktycznej torebki eliksir wielosokowy i pelerynę niewidkę.
-Załóż ją, Harry. A to, Draco dla ciebie. –podała mu drżącymi rękoma kubek z eliksirem, wrzucając tam jeszcze włos należący do Yaxleya.
Wypili duszkiem obrzydliwie wyglądające mikstury. Po chwili zaczęła się najgorsza część. Przemiana. Ich ciała zmieniły swoją wysokość oraz tuszę, twarze zmieniły rysy, każda ich część uległa przemianie. Draco najbardziej cierpiał z powodu braku swoich platynowych włosów.
-Merlinie, nawet śmierdzę Yaxleyem.
Hermiona przyjrzała mu się krytycznie, ale sama nie wyglądała lepiej.
-Szybko. Musimy się przebrać.
Gdy stanęli gotowi do wyjścia Hermiona rozejrzała się. Na razie wszystko wyglądało tak, jak zakładał ich plan. Harry’ego nie było widać, upewniła się, że nawet najmniejszy kawałek jego ciała nie opuści peleryny, Draco wyglądał jak idealna kopia Yaxleya, a ona sama wyglądała jak Bellatriks Lestrange.
-Wiesz, Granger. Chciałem być miły, ale nie potrafię.
-Dlaczego? –spojrzała na niego oczami Bellatriks.
-Chciałem ci powiedzieć, że wyglądasz we wszystkim ładnie, ale skłamałbym. Wyglądasz koszmarnie. Pocałowałbym cię, ale to obrzydliwe, gdyż wyglądasz jak moja ciotka.
Hermiona zaśmiała się nerwowo. Przygryzła wargi ze strachem.
-Dobra, gołąbeczki, koniec tego gruchania. Idziemy! –szepnął Harry zniecierpliwiony.
Przechodząc powoli ulicami, zauważyli, że wielu ludzi patrzy na nich z przerażeniem i nienawiścią. Na ich widok zamykają się okna w domach i sklepach, ludzie chowają się po najciemniejszych zaułkach, aby tylko uniknąć z nimi jakiegokolwiek kontaktu. Śmierciożercy budzą obrzydzenie, przynoszą ze sobą śmierć, strach i cierpienie. Mimo, że nienawiść jest do nich ogromna, ludzie boją się śmierci, nie chcą się jej przeciwstawiać.
-Pani Lestrange! Jaki zaszczyt! Czego pani szuka na tej zaśmieconej, śmierdzącej ulicy? –podbiegł do nich jakiś staruszek silący się na uprzejmy, służalczy uśmiech.
Hermiona spojrzała na niego zdezorientowana. Prawie zapomniała w kogo ciele się znajduje. Gdyby nie Draco, który ją szturchnął niezauważalnie i chrząknął, już na samym początku zniszczyłaby ich długo układany i dopracowywany plan. Spojrzała więc na niego z pogardą.
-Ktoś ci pozwolił się do mnie odezwać? Spojrzeć na mnie? Naprawdę myślisz, że będę ci się zwierzać z moich planów? Zjeżdżaj stąd, plugawy śmieciu. –warknęła, świetnie udając głos śmierciożerczyzni, a widząc jak mężczyzna ucieka w popłochu pozwoliła sobie na skrzeczący śmiech Bellatriks.
-Nieźle. –pochwalił ją Draco.
Hermiona wcale nie czuła się z tą pochwałą dobrze. Pierwszy raz potraktowała kogoś w ten sposób. Jak można do kogokolwiek odezwać się tak okrutnie go traktując? Przecież ten człowiek niczym sobie nie zawinił. Chciał pomóc, chciał…
-Voldek sobie ustawił straże. –szepnął Draco, widząc strażników stojących przed wejściem do banku. –Nie wiem czy uda nam się ich tak po prostu ominąć. Zobaczcie, mają  takie czujniki jak Filch. Od razu wykryją podstęp. Potter, jakiś pomysł?
-Spokojnie, załatwię to. –powiedziała twardo Hermiona/Bellatriks. Podchodząc pewnym krokiem do wejścia banku chciała po prostu przejść, ale widząc jej zamiary strażnicy wyciągnęli w jej kierunku urządzenia wykrywające oszustwo. Hermiona nie tracąc pewności siebie krzyknęła groźnie:
-Macie zamiar celować we mnie tym ustrojstwem? WE MNIE?! Wy nędzne kreatury, chyba nie wiecie z kim zadzieracie!
Mężczyźni widocznie przestraszyli się jej, gdyż natychmiastowo opuścili czujniki.
-N-nie.. Proszę wybaczyć, pani Lestrange. Nie chcieliśmy pani urazić, to tylko taka ostrożność.
Hermiona miała nadzieję, że to koniec, ale strażnicy nie odpuścili i zaczęli zmierzać w stronę Dracona przebranego za Yaxleya. Widziała, że Ślizgon stanął zaskoczony nie wiedząc co zrobić. Wyciągnęła więc idealną replikę różdżki Bellatriks zrobioną dzięki Jessice i Draconowi i wycelowała w dwóch strażników, którzy zbliżali się w ich stronę.
-Szumowiny! Mam poinformować Czarnego Pana, że przeszukujecie jego najwierniejszych, szczególne, że są ze mną?! To on nas tutaj wysłał osobiście, ale jeżeli potrzebujecie jakiegoś potwierdzenia, nie ma problemu. Zaraz go tutaj przywołam, choć nie obiecuję, że będzie tym zadowolony. Ale spokojnie, to wami się zajmie. Albo pozwoli zrobić to mnie. –podwinęła lewy rękaw szaty, nerwowo oblizując wargi jak miała to w zwyczaju robić ciotka Dracona.
Przez którtki ułamek chwili, jedno uderzenie serca, bała się, że mężczyźni zaryzykują. To właśnie w tym czasie jej serce bało się, że zaraz nie wytrzyma napięcia. Jednak na szczęście jej groźba była skuteczna.
-Nie! Przepraszamy! Nie wiedzieliśmy! Proszę przejść! Proszę!
Odsłonili im swobodne przejście do holu Gringotta, a Hermiona wraz z Draco i Harrym  przechodząc przez wrota odetchnęli z ulgą.
-To było świetne! –szepnął jej Harry.
Hermiona zrobiła grymas mający na celu ukazać uśmiech. Idąc długim holem banku, mijając pracujące gobliny, które spoglądały na nich z podejrzliwością doszli w końcu do recepcji.
Jedno już z głowy, teraz zostaje wejść do skarbca, zabrać to co muszą i uciec stąd najszybciej jak się da.
Znad stołu recepcyjnego wychyliła się głowa goblina sprawującego pieczę nad tym stanowiskiem. Jego oczy lekko się zaokrągliły z zaskoczeniem obserwując kto przed nim stoi.
-Pani Lestrange! Co panią tu sprowadza? –zapytał.
-Chcę obejrzeć mój skarbiec i pobrać pieniądze. Czy to takie dziwne? Co ja mogę chcieć w banku Gringotta, głupcze? Czarny Pan kazał wszystko przygotować. Przybędzie jeszcze dziś wieczór, porozmawiać z tobą o sam wiesz czym.
Goblin przyglądał jej się chwilę świdrującymi oczyma.
-Rozumiem. A czy mogę prosić o klucz, albo jakiś dowód tożsamości, pani Lestrange?
Hermiona spojrzała na niego jakby zapomniała co tutaj robi. Zaczęła nerwowo szarpać kieszenie swojej szaty.
-Oczywiście, że mam klucz, goblinie.  
-Ekhm, Bellatriks, tutaj jest.
Draco podał jej zgubę, obwiniając się o tak duży błąd. Hermiona nerwowym ruchem zgarnęła go i podała małemu mężczyźnie długi, złoty klucz przypominający pazur właśnie goblina. Goblin gładził szorstkimi palcami podejrzliwie złote zdobienia, a Hermiona czuła, że robi się jej coraz słabiej. Następny błąd, który może szybko doprowadzić do zdemaskowania. Na szczęście tym razem również udało im się przejść bez szwanku.
-Zgadza się. Ten klucz jest wykuty przez nas dla pani.
-Oczywiście, że tak. –zaczęła się niecierpliwić.- Możemy już wejść? Nie mam całego dnia.
-Naturalnie. Glodiark! Zaprowadź państwa do skarbca.
Gruby goblin podszedł do nich i gestem nakazał iść za sobą. Zaprowadził ich do wózka i poczekał aż rozsiądą się w środku. Gdy dali znać, że są gotowi ruszyli z głośnym piskiem małych kółek, napędzających pojazd. Jechali długi czas krętymi torami w coraz głębsze zakamarki podziemia. Droga zaczęła się zmieniać, rozdwajać na wiele innych par torów. Nawet Hermionie nie udało się spamiętać wszystkich zakrętów, co wcale jej się nie podobało. Próbowała zapamiętać chociaż jakieś charakterystyczne miejsce, aby nakierować się później na nie.
-Jesteśmy już chyba prawie całkiem na dole. –szepnął Harry.
Faktycznie, widzieli prawie podłoże ogromnej jaskini. Nie wiedzieli jak długo będą jeszcze jechać, ani jak długo będzie działał jeszcze eliksir. Droga się dłużyła a czas skracał. Powoli wszyscy zaczęli się niecierpliwić i nerwowo spoglądać na siebie. Po paru minutach, które wydawały się okrutną wiecznością usłyszeli upragnione słowa:
-Jesteśmy na miejscu. Klucz proszę. –odezwał się niski głos goblina.
Hermiona podała ponownie złoty pazur goblinowi, który otworzył im ogromne wrota komnaty. Gdy tylko drzwi się otworzyły znaleźli się w okazałej krypcie pełnej złota. Gryfonka otworzyła szeroko oczy oraz usta zdumiona zawartością skrytki. NIGDY nie widziała takiej ilości pieniędzy ani skarbów.
-Zaskoczona? Moja wygląda podobnie. –stwierdził obojętnie Draco.
Brązowooka popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem. Wiedziała, że jest bogaty, ale żeby AŻ TAK?! Spróbowała pokazać jednak, że nie ruszyła jej ta informacja i postanowiła zmienić temat.
-Coś za łatwo poszło. –szepnęła. –A gdzie ten sławetny Wodospad Złodzieja? Żadnych zabezpieczeń?
-Jesteś zbyt podejrzliwa. Przecież byli strażnicy, chcieli dowód tożsamości. Wszystko poszło dobrze i powinnaś się cieszyć.
Hermionie mimo zapewnień blondyna coś nie pasowało. Czasy są zbyt niebezpieczne, a Voldemort na pewno chciałby dobrze zabezpieczyć tak ważną dla siebie rzecz. Nie chodzi tu w końcu o błyskotkę, a o kawałek jego duszy! Postanowiła jednak nie zapeszać i z największą ostrożnością, jakby zaraz miał się ktoś na nią rzucić wkroczyła do pomieszczenia. Gdy przekroczyli jego próg automatycznie, z ogromną siłą ich stronę wystrzeliła chmura dymu połączonego z wiatrem. Tak jak podejrzewała Hermiona. Pułapka się uaktywniła w momencie przekroczenia progu skrytki. Całą trójką zaczęli się dusić i nie mogli otworzyć oczu. Gryfonka momentalnie poczuła jak siła odciąga ją z miejsca odsuwając od Draco. Próbowała pochwycić go dłonią, ale nigdzie w pobliżu nie wyczuła jego obecności. Powoli w jej umysł zaczęła wkradać się panika.
-Co się dzieje?! –krzyknęła. –Draco?! Harry?!
Pisnęła ze strachu, gdy poczuła jak ktoś łapie ją w talii, a po chwili przyciska pewnie jej twarz do swojego torsu osłaniając przed dymem. Zapach mięty. Draco.
-Draco, co się dzieje?!
-Nie mam pojęcia! Spróbuj nie wdychać tego dymu!
-A gdzie Harry?!
-Zaraz się dowiem. Potter?! Gdzie jesteś?!
Niedaleko od siebie usłyszeli tak dobrze znajomy głos.
-Jestem tutaj! Chyba za wami!
W pewnym momencie, jak gdyby nigdy nic wichura ustała. Nikt nic nie zrobił, nie zatrzymał. Po prostu wszystko przeszło samo z siebie. Spojrzeli po sobie zaskoczeni szukając wyjaśnienia. Jednak gdy tylko dostrzegli swoje oblicza zrozumieli co oznaczał owy wiatr.
-D-Draco… zmieniłeś się w siebie..-dotknęła delikatnie jego twarzy.
-Ty też…
Rozejrzeli się szybko przerażeni szukając wzrokiem Wybrańca. Harry także został odkryty spod peleryny i patrzył na nich w niemym szoku.
-C-co to było?
-Chyba zapeszyłam. Pamiętacie jak wspominałam o Wodospadzie Złodzieja? Ten dym najwidoczniej miał takie same właściw…
-ZŁODZIEJE! –ryknął goblin orientując się co się stało. Całą trójką zapomnieli o jego obecności i jak na zawołanie zwrócili się w jego stronę.
-Zamknij się! Imperio! –ryknął blondyn.
-DRACO! TAK NIE MOŻNA! –oburzyła się brązowooka.
-Przepraszam, ale nie miałem wyboru! Zaraz by tu sprowadził całą resztę, a chyba w naszym planie nie było zaplanowanej żadnej walki, prawda? Szukajmy tej głupiej czarki i spadajmy stąd.
Hermiona wyglądała nadal na zdenerwowaną i oburzoną, ale wiedziała, że Ślizgon ma rację. Po co im więcej kłopotów? Musieli znaleźć horkruksa i stąd uciekać jak najszybciej. Nie było czasu na pojedynki.
-Tylko niczego nie dotykajcie, jak nie musicie! –krzyknął Potter. –Kto wie, jakie jeszcze zasadzki mają założone! Rozdzielmy się, będzie szybciej.
Całą trójką zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Wszędzie leżały stosy monet, kielichów ale nie widzieli na żadnym z nich herbu Hufflepuff. Każdy poszedł w inną część skrytki szukać zguby. Mieli coraz mniej czasu, z każdą chwilą rosło napięcie, że ktoś zrozumie, że to oszustwo.
-Harry, tam! Na górze! –wskazała ręką Hermiona po paru minutach poszukiwań.
Chłopaki spojrzeli we wskazaną stronę. Dziewczyna miała rację. Na półce stała czarka Helgi Hufflepuff połyskując zdradliwym blaskiem. Potter ruszył w tamtym kierunku bez zastanowienia. Rozglądnął się dookoła ostrożnie.
-Podniesiecie mnie do góry? Wolę niczego nie dotykać.
Hermiona z Draco podnieśli równocześnie różdżki i lewitowali chłopaka zgrabnie do pucharu. Jednak, gdy dotknął tylko przedmiotu wydarzyło się coś czego się nie spodziewali.
Wrota skrytki się zatrzasnęły z głośnym trzaskiem, ogarnęła ich ciemność przerwana coraz głośniejszym pykaniem. Po ciele Hermiony przebiegły dreszcze i pociekły strużki potu. Wszystko idzie w coraz gorszym kierunku.
-Co się znowu dzieje?! –usłyszała głos Draco, niedaleko siebie. –Co to za cholerne pykanie?! Potter, coś ty zrobił?!
Głuchy trzask ponownie rozległ się w pomieszczeniu. Z każdą chwilą jakby się powielał, robił głośniejszy…
-Ała! –usłyszeli głos Harry’ego syczącego z bólu. –Coś mnie oparzyło! Dlaczego tu jest tak ciemno?! Hermiono, zrobisz coś z tym?
-Lumos Maxima!
Całe pomieszczenie zostało oświetlone przez zaklęcie Gryfonki. Rozejrzała się i zobaczyła Harry’ego zatapiającego się powoli w górce pieniędzy, która z każdym jego ruchem zaczęła rosnąć. Chłopak szarpał się próbując uciec z zasadzki, a na jego ciele zaczęły pojawiać się bąble spowodowane oparzeniami.
-Tego ciągle przybywa! Nie.. mogę się ruszyć!
-To zaklęcie powielająco-parzące! –przestraszyła się Hermiona. –Harry, nie ruszaj się bo tylko pogorszysz sprawę!
Po całej sali potoczył się przerażający śmiech. Wszyscy zamarli rozglądając się ze strachem w poszukiwaniu jego źródła.
-Skąd on się wydobywa? –pisnęła Hermiona przeszukując różdżką teren.
-Z horkruksa! –krzyknął Harry i odrzucił przedmiot daleko od siebie, aby przypadkiem nie zgubić go w powielających skarbach rodziny Lestrange.
Hermiona domyśliła się co się za chwilę wydarzy, więc szybko narzuciła pelerynę niewidkę na Dracona. Stanęła w gotowości odsuwając się znacznie od horkruksa.
W tej chwili z czarki wyszedł Lord Voldemort. Nie był już młodym Tomem Riddlem, którego widzieli ostatnio. Jego twarz powoli zaczęła ulegać przemianie w wężową twarz obecnego Lorda Voldemorta. Tylko oczy pozostały jeszcze ludzkie.
-No, no, no. Wybraniec i szlama… Znowu się spotykamy. Gdzie macie swojego przyjaciela, zdrajcę krwi? A może tutaj jest? Kogoś z wami wyczuwam… Kim jesteś? Kto próbuje się ukryć przed Lordem Voldemortem?
Niespodziewanie podniósł białą dłoń i jednym, szybkim machnięciem  zrzucił pelerynę okrywającą Draco.
-Zdrajca Malfoy! Cudownie! –wysyczał.
Ludzkie oczy Toma Riddle’a zabłysły okrutną radością.
Hermiona zaczęła myśleć na najwyższych obrotach. Chciała po prostu wyciągnąć stąd swoich bliskich.
-Harry, musimy coś zrobić! –zaczęła go pośpieszać. –Te pieniądze zaraz całych nas poparzą jak będą się w takim tempie powielać!
-Trzeba zniszczyć horkruksa! –ledwo krzyknął brunet. Już prawie nie było go widać spod górki pieniędzy, a w powietrzu unosił się zapach palonego mięsa.
Hermiona w rozpaczy zaczęła rozglądać się za drogą ucieczki. Wiedziała, że Czarny Pan nie może ich zaatakować różdżką, tylko siłą wspomnień. Może zniszczyć ich psychikę najgorszym sposobem. Nawet gorszym od tortur zaklęcia Cruciatus.
Voldemort znowu machnął leniwie ręką. Z półek zaczęły masowo spadać wszystkie drogocenne skarby rodziny Lestrange. Ich ilość zaczęła się powielać powoli zasypując również Hermionę.
Gryfonka syknęła z bólu, gdy uderzył ją w skroń spadający galeon, a ona sama upadła na ziemię ciężko dysząc.
-Draco… -zaczęła postać Voldemorta. –Niekochany, dręczony przez ojca, mający wszystko, a tak naprawdę nieposiadający niczego. Zdrajca krwi. Zhańbiłeś swój ród prowadząc się z tą szlamą. Służba w moim gronie dałaby ci tyle możliwości.. Gdy do mnie nie dołączysz, ona może stać się ich celem, Draco. Chyba tego nie chcesz? Zobaczyć jak twoja ukochana ląduje na ziemi po uderzeniu w jej ciało zaklęcia Avada Kedavra… Albo Greyback… Wiesz jak on kocha takie delikatne gardełka…
Przed oczami Ślizgona pojawiła się wizja Hermiony, jego Hermiony z rozszarpanym ciałem. Automatycznie jego ciało spięło się i zareagowało agresją. Bał się tego.
-Nie pozwolę na to! Hermiona! –przeszukał wzrokiem najbliższe otoczenie szukając ukochanej. Gdy zauważył, że leży na ziemi, a obok niej pojawia się coraz więcej złota podbiegł wyciągając ją z pułapki, próbując osłonić własnym ciałem przed spadającymi następnymi kosztownościami. Objął ją swoimi ramionami, wyciągając w pozornie bezpieczne miejsce. Zauważył, że na jej ciele powoli zaczynają pojawiać się obrażenia zadane przez klejnoty. 
-Gdzie Harry?! –zapytała spanikowana rozglądając się po pomieszczeniu. Nigdzie nie widziała już ciemnych włosów przyjaciela.
-Nadal zakopany w tej górce. Hermiono, jeżeli go szybko nie wyciągniemy.. Musimy szybko stąd wyjść.
-Nie znajdziecie wyjścia! –usłyszeli głos Riddle’a. –Stąd nie ma wyjścia! Zginiecie tutaj! Złoty Chłopiec, szlama i zdrajca krwi! Czyż to nie cudowne?
Lord Voldemort roześmiał się głośno posyłając ku nim następne kosztowności. Sytuacja była prawie że krytyczna. Harry nie mógł wydostać się spod sterty pieniędzy, Hermiona również miała coraz więcej poparzeń. Nie miała już sił, oddech stawał się coraz płytszy..
-Draco! –już prawie płakała. –Miecz! W mojej torebce! Zniszcz tego horkruksa!
Draco spojrzał na jej poparzoną twarz przerażony. Wszystko działo się tak szybko, a on czuł bezradność. Nie mógł im pomóc. Zawiódł.
-Nie mogę..
-Dlaczego?! Draco, nie ma czasu!
-Nie dam rady wziąć tego miecza! Jestem Ślizgonem..
Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. To wszystko coraz bardziej zaczynało boleć. Czuła, że długo nie wytrzyma.
-Draco… musisz spróbować. Jeżeli.. nie dasz rady.. zginiemy tutaj. –osunęła się mocniej na ziemię, ale Ślizgon ją przytrzymał.
To wystarczyło chłopakowi. Strach o nią, jej życie… Pobiegł do torebki kołysząc się lekko. Poparzone lekko ciało nie pozwoliło mu na sprawne ruchy. Zaczął szukać klingi miecza. Z wciągniętym powietrzem złapał za nią i … nie poczuł następnego palącego bólu na swojej dłoni. Miecz pozwolił mu się dotknąć. Spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
-DRACO!
Spojrzał na Hermionę, która ledwo oddychała. Przedzierając się przez parzące kielichy podbiegł do zjawy będącej przy czarce i cały czas posyłającej wszędzie kosztowności, powodując ich rozmnażanie. W takim tempie wszystko miało zasypać całą skrytkę w ciągu paru minut.
Spojrzał na swojego byłego pana z nienawiścią. Mężczyzna wyciągnął z paniką w oczach przed siebie ręce.
-GIŃ ŚMIECIU! –z krzykiem natarł na czarkę. –TO ZA MOJĄ MATKĘ!
Ponownie nastąpiła eksplozja spowodowana zniszczeniem horkruksa, tak mocna, że zdołała wywarzyć drzwi skarbca. Draco szybko wcisnął miecz  oraz zniszczonego horkruksado torebki i wziął delikatnie poparzoną Hermionę na ręce wynosząc w bezpieczne miejsce przed skrytkę.
-Wracam po Pottera! Zaraz wrócę do ciebie. –pocałował ją w czoło.
Wbiegł ponownie do pomieszczenia, co nie było takie łatwe. Musiał biec po górach skarbów, uważając aby się nie zapaść, parząc sobie całe ciało. Co prawda miał nie tak wiele poparzeń co jego towarzysze, ale zdawał sobie sprawę, że wyciągając Pottera się poświęca. Dla swojego wroga. Byłego wroga.
-Od kiedy ja taki waleczny jestem? –zapytał sam siebie drwiąco. –Potter mi się w życiu za to nie odwdzięczy.
Wbiegł do ledwie mieszczącej w sobie już całe złoto skrytki swojego wujostwa i rozejrzał się za brunetem.
-Potter?! –ryknął.
Zauważył go. Próbował cały czas walczyć z wciągającymi go przedmiotami, cały w bąblach i czerwonych ranach od poparzeń. Wyglądał o wiele gorzej od Hermiony. Skóra z jego ciała powoli zaczęła płatami odrywać się od całej reszty. Draco pobiegł powoli w jego kierunku i wciągnął się z bólem na jedną z półek.
-Podaj mi rękę!
Harry nie zawahał się. Podał dłoń blondynowi sycząc z bólu.
-Jak się stąd wydostaniemy?!
-Musimy przez to przebiec, nie mamy wyboru! Dasz radę?
-Tak jak mówisz. Nie mam wyboru.
Rzucili się ponownie na złoto, wspomagając się zaklęciem tarczy oraz zaklęciem odpychającym. Draco musiał podtrzymywać Pottera, gdyż ten o własnych siłach nie miał możliwości ruszenia dalej. Po chwili udało im się wydostać na zewnątrz.
-Hermiona, w porządku?!
-Tak, już jest lepiej, próbowałam to złagodzić zaklęciem ale nadal boli. Co z tobą, Harry?
-Ledwo, ale żyję. Musimy stąd wia..-przerwał. –Słyszycie coś?
-Tam ktoś idzie! –pisnęła przerażona Hermiona.
Chłopaki podążyli za jej spojrzeniem.
-To śmierciożercy!
-Wiejemy!
Draco pomógł podnieść się dziewczynie, która przy każdym najdrobniejszym ruchu syczała z bólu. Następnie złapał pod boki Harry’ego ciągnąc go przed siebie. Gryfonka zacisnęła zęby i zaczęła biec. Musiała odnaleźć wózek dla przyjaciela, bo inaczej nie wyjdą stąd cali. Po chwili usłyszeli za sobą krzyki które w szybkim tempie zaczęły się do nich zbliżać.
-Draco, zarzuć tą pelerynę! Nie mogą cię zauważyć!
-Ale przecież Riddle i tak mnie widział! Teraz to już nie ważne!
-Nie! To tylko jego cząstka! Ten prawdziwy o tym nie wie! Ubieraj ją!
Draco posłusznie założył pelerynę, czekając na rozwój wydarzeń.
Harry i Hermiona przystąpili do walki. Wiedzieli, że nie mają szans z taką ilością przeciwników. Draco z podziwem obserwował jak Potter ledwo żywy, posługuje się wprawnie różdżką. Przecież przed chwilą ledwo stał na nogach! Blondynowi udało się co jakiś czas rzucić zaklęcie spod peleryny, żeby nie zauważyli jego obecności. Dotarli do wózka zanim reszta ich dogoniła. Gdyby nie duża odległość już dawno by przegrali. Ich sparzone ciała nie wytrzymałyby długiego pojedynku.
-Ktoś wie jak tym sterować?! –zapytała Gryfonka patrząc  z powątpiewaniem na niepozorną kierownicę. –Nie mamy czasu aby uciec inaczej!
-Nie potrafię, ale zaraz się nauczę!
Harry wziął mini kierownicę i zaczął kombinować jak  uruchomić wózek. W końcu mu się udało i pomknęli w górę. Co prawda nie była to płynna jazda, co chwile nimi rzucało, zatrzymywali się, gubili. Hermiona co rusz rzucała jakieś zaklęcia zawalające próbując spowolnić pościg, który cały czas był na ich ogonach. Nie mieli pojęcia jak udało im się dojechać na samą górę. Prawdopodobnie adrenalina pozwoliła im odnaleźć prawdziwą drogę. Wbiegli szybko do holu nie zatrzymując się. Przepędzili przez niego zanim ktokolwiek zdążył zorientować się, co się dzieje. Wybiegli na główną ulicę. Ledwo ruszyli dalej usłyszeli krzyki.
-To Harry Potter! Łapać go!
Zdążyli się jeszcze obejrzeć i zobaczyć, że tłum ludzi biegnie za nimi.
Hermiona podała rękę chłopakom i teleportowała ich możliwie najbliżej bram Hogwartu. Z wioski Hogsmeade szli już ledwo żywi. Przechodząc przez bramy zamku czuli się spokojni, szczęśliwi i dumni lecz wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Trójka wrogów, byłych wrogów szła otoczona ramionami, pilnując aby żaden nie upadł. Gryffindor i Slytherin. 





_______________________________________________________________________

Obiecany długi rozdział jest. :)
Niestety, bez prologu do następnego opowiadania bądź miniaturki, gdyż nie widziałam, aby ktoś się interesował tym zbytnio ^^ (mistrz szantażu :D)
Tylko kochana M. sprawiła na mojej twarzy taaaaaaki uśmiech.
Kochana, wielbię Cię :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz