Od minionej ucieczki Dracona minęło
sporo czasu. Odbył się pogrzeb dyrektora, którego podobno miał zabić Malfoy,
ale stchórzył. To Severus Snape dokończył zlecone Ślizgonowi zadanie. Człowiek,
któremu Dumbledore ufał bezgranicznie. Ja natomiast chciałam ufać Draconowi.
Bolało mnie to. To, że nie powiedział jakie tajemnice skrywa, jaki ciężar nosi
na swoich barkach, że po prostu jest po stronie Śmierciożerców. Nie wiedziałam
jakie uczucia skrywa moje rozkapryszone serce. Chciało nienawidzić Dracona
Malfoya, natomiast łapałam się na tym, że pragnie go coraz bardziej. Pała do
niego zakazanym uczuciem. Uczuciem, które nigdy nie powinno ujrzeć światła
dziennego. Co takiego przyciągało je w kierunku tego zimnego mężczyzny?
Zdrajcy? Niczym tak naprawdę sobie nie zasłużył na takie ciepło w jego stronę.
Przecież tak naprawdę nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Mimo wszystko czekałam.
Obiecał, że mnie odnajdzie. Czy jego słowa mogły być prawdziwe? Przez ten czas
powinnam się przekonać, jak dobrze potrafił udawać. Może tamten krótki
pocałunek znaczył tylko tyle, aby mógł uciec wiedząc, że nie będę próbowała go
zatrzymać? Chciałam tak sobie wmawiać, udawać, że tego nie było. Nie
potrafiłam, za co zaczęłam siebie nienawidzić.
Skończyliśmy ten rok szkolny szybciej
niż zwykle. Po pogrzebie zostaliśmy odesłani do domów. Śmierć Albusa była
ogromną stratą dla uczniów jak i nauczycieli. Płakał cały magiczny świat. Ludzie
zaczęli żyć w panice i przerażeniu. Czarny Pan rósł w siłę, świat stawał się
okrutny. Dlatego nie wróciliśmy na nasz ostatni rok do Hogwartu. Kiedyś
naprawdę bym cierpiała z tego powodu, ale mój światopogląd nie był już tak
kolorowy jak kiedyś. Czułam pustkę, jakby czegoś, co sklejało mnie w całość już nie było.
Razem z Ronem postanowiliśmy pomóc
Harry’emu w szukaniu horkruksów. Misja ciężka, nużąca, przede wszystkim
niebezpieczna, ale to był nasz obowiązek. Nie było łatwo. Wszystkich zaczęły
męczyć obawy, los stawiał przed nami wiele prób, a jeszcze więcej cierpienia.
Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej niż za czasów szkolnych.
Przekonaliśmy się ile znaczy dla nas nasza przyjaźń.
Ronald był widocznie mną
zainteresowany, a Harry twierdził, że powinnam dać mu szansę. Przecież kiedyś
mi również zależało. Ale już nie zależy. Cały czas miałam przed oczami bladą,
przystojną twarz Dracona Malfoya, jego szare oczy, lekki uśmiech, wargi którymi
mnie całował. Jednak gdzieś w głębi ciągle czułam, że mogło to być udawane.
Mimo wszystko nie miałam mu za złe nic, co się wydarzyło. Zupełnie nic. Chciałam
wierzyć, że nie miał wyboru. Nie wiedziałam dlaczego, co było tego przyczyną,
ale zaufałam mu. Swojemu wrogowi. Aż pewnego dnia, los pozwolił nam się spotkać
twarzą w twarz…
Trafiliśmy do dworu Malfoyów, złapani
przez szmalcowników. Gdy z brutalną siłą trafiliśmy przed oblicze państwa
Malfoy, nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam ulgę, a zarazem przerażenie.
Ja poczułam to samo. Draco wyglądał jeszcze gorzej. Jego wcześniej lśniące,
platynowe włosy były szare i oklapłe, wzrok był jakby zamglony, jednak na mój
widok jakby się ocknął.
To, co się zdarzyło potem będzie
prześladowało mnie do końca życia. Jego ciotka Bellatriks postanowiła wybrać
sobie mnie na swoją ofiarę i okrutnie torturować. Wszystko na jego oczach, a on
nie zrobił nic. Zupełnie nic. Tchórz. Nieudacznik. Patrzył na mnie przerażonym
spojrzeniem, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu, ruszyć się na krok. A ja
patrzyłam dzielnie na niego. Łzy ciekły mi po twarzy, krew po ciele. Gdy
krzyczałam, chciałam żeby to widział i słyszał. W tym momencie nie bolało mnie
najbardziej to, że ta kobieta zadaje mi ból fizyczny. Cierpiało moje serce,
które pochłonęła wcześniej nadzieja, a teraz zostało spalone żywcem przez tego
człowieka, który jak myślałam, będzie naszym ratunkiem.
-Draco, zaprowadź szlamę do lochu. Na
dzisiaj wystarczy.
Nie miałam już sił nawet krzyczeć.
Wolałabym żeby mnie dalej torturowali, albo żeby ktoś inny mnie tam
zaprowadził. Nie chciałam żeby to był on. Jego widok w tej chwili mnie
brzydził. Nie mogłam pojąć tego, jak przez taki czas, na tę magiczną chwilę
mogłam myśleć, że wszystko będzie dobrze. Świat nie był dla nas. On był
śmierciożercą w tej chwili rządzącym Londynem, a ja zwykłą szlamą. Osobą, którą
nakazali im zgładzić. Związek takich osób nie miał przyszłości. To były tylko
dziecinne mrzonki, bajkowe marzenia. Choć moje nigdy nie były jak z bajki.
Miałam świadomość kim on jest. Cały czas, choć próbowałam stłumić te uczucia,
to wiedziałam. Ale jak głupia w to brnęłam.
Podszedł do mnie drżącym krokiem i
poczekał aż wszyscy opuszczą pokój. Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja z niego.
Nie wiedziałam czy bardziej go nienawidzę, czy bardziej chciałabym, aby skrócił
mój ból. Serca, ciała. Przez dłuższą chwilę tylko patrzył, a po chwili opadł na
kolana obok mnie.
-Hermiono, ja..
-Odwal się. –powiedziałam słabo.
–Jesteś tchórzem, Malfoy. Próbowałeś mnie wykorzystać, zdobyć zaufanie,
przekonać, że jest w tobie dobro, ale to nie prawda.
Poczułam jak się wzdrygnął i ścisnął
lekko moje ramie. Widziałam, że się zmienił. To miejsce zaczęło go wyniszczać,
choć próbował z tym walczyć.
-Pomogę ci. Wydostanę cię stąd,
obiecuję.
Chciał mnie pocałować, ale ja się
odsunęłam tak gwałtownie, na ile było mnie stać. Tym razem nie chciałam
pozwolić na niespełnione obietnice, a także chore nadzieje.
-Nie ruszę się bez moich przyjaciół.
Nie odpowiedział, ale widziałam jak
zaciska wargi walcząc z samym sobą. Wtedy zrobiło mi się ciemno przed oczami…
~~*~~
Następnego dnia miało się wszystko
powtórzyć. Ja, szalona Bellatriks, rodzina Malfoyów i paru szmalcowników.
Miałam ponownie przyjąć kolejną falę katuszy. Po raz kolejny spojrzałam na
Dracona Malfoya, a on spojrzał na mnie. Widziałam w nim pewną zmianę. Nadal był
przestraszony, ale także zniecierpliwiony. Zerkał cały czas na wejście do
salonu jakby kogoś oczekiwał. I właśnie wtedy to się stało. Do salonu wpadli
moi przyjaciele. Byłam zbyt słaba żeby wiedzieć co się dzieje, ale resztkami
sił trafiłam w ich objęcia. Obserwowałam tylko popłoch. Wszyscy krzyczeli,
biegali i rzucali zaklęcia. Przed nami zmaterializował się Zgredek. Tak znikąd.
Wyciągnął do nas małą rączkę, a ja z paniką spojrzałam na Draco. Wiedziałam, że
to jego zasługa. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, a on kiwnął
niezauważalnie głową, byłam pewna. Nadzieja powróciła, ale my teleportowaliśmy
się stamtąd zanim zdążyłam błagać, aby go zabrać ze sobą.
I w końcu naszedł ten dzień. Dzień
Bitwy o Hogwart. Po następnych okrutnych przeżyciach doszło do ostatecznego
starcia. Dobrze wiedziałam, że on tutaj gdzieś jest. Nie ważne, że po
niewłaściwej stronie. Chciałam go odnaleźć, porozmawiać, wytłumaczyć, ale
najpierw musiałam pomóc przyjaciołom. I stało się. Nie wiem jak, nie wiem
dlaczego, to chyba z tych emocji, że udało się zniszczyć następnego horkruksa,
Ron mnie pocałował. Wokoło umierali ludzie, ale on nie zwrócił na to uwagi. A
ja co? Oddałam pocałunek. Nie poczułam nic. Pustkę. To nie były zimne usta
Ślizgona, które krótkim muśnięciem wzbudziły we mnie tyle emocji. Oderwałam się
od niego posyłając nieśmiały, zawstydzony uśmiech. Nie wiedziałam jak go od
siebie delikatnie odepchnąć.
Wtedy usłyszałam hałas. Spojrzałam w
tamtym kierunku i zauważyłam TĄ znajomą twarz. Patrzył na nas z zawodem, z bólem, ze złością.
Odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. Moje ciało zalała zimna fala
przerażenia. Nie tak to miało być, to nie tak chciałam, aby było. Pobiegłam za
nim ignorując zaskoczenie przyjaciela. Dogoniłam go dopiero na schodach i
zmusiłam do zwrócenia się w moją stronę.
-Draco..
-Nie ma sprawy, Granger. Rozumiem.
Weasley jest kimś odpowiednim dla ciebie. Ja nie.
-Nie, Draco, ja nie kocham Rona.
Powiedziałam to niemal płaczliwym
głosem. Nie miałam pojęcia co bym zrobiła, gdyby mi nie uwierzył. Przyjrzał mi
się badawczo. Widziałam, że walczy w środku ze swoimi uczuciami. Uczuciami,
których nigdy nie powinien mieć wobec mnie.
-Granger…
-Nie kończ, Malfoy. Nie teraz. Zróbmy
to wtedy, gdy będzie na to czas.
-Skończę to. –powiedział twardo i
złapał mnie za dłonie. Widziałam w jego oczach pewność siebie, która
niezmiernie mnie wzruszyła.-Ta wojna się skończy, a ja cię odnajdę. Ale jeżeli
go znowu z tobą zobaczę, to nie ręczę za siebie.
Posłałam mu nieśmiały uśmiech. Wierzyłam. Ufałam. Miałam nadzieję…
Wojna się skończyła. Dobro zwyciężyło.
Ludzie zaczęli wiwatować, a ja wyrywając się z objęć Rona zaczęłam szukać tak
ważnej dla mnie osoby. Niby niepoznanej, ale kochanej. Nie mam pojęcia, jak to
się wydarzyło. Zobaczyłam go. Stał na środku dziedzińca i wpatrywał się we mnie
z lekkim, zmęczonym uśmiechem. Z radością podbiegłam do niego rzucając się w
jego ramiona i całując ponownie jego usta jakbyśmy od lat byli kochankami.
Wspólny zapach owionął nasze zmysły, dając nam chwilę dla siebie. Emocje wzięły
nad nami górę. Delikatny pocałunek przerodził się w wybuchającą namiętność,
która odebrała z głowy cały rozum, stres, wszystkie mroczne wspomnienia.
Wybrałam zimno od ciepła. Chłopaka tak
cichego, niedostępnego z wieloma tajemnicami i nieidealnym charakterem od
ciepłego, uczuciowego i kochanego Rona. Niektórzy by powiedzieli, że jestem
idiotką. Nie moja wina, że straciłam głowę dla niego. W tym momencie był dla
mnie najidealniejszy.
Czy dobrze zrobiłam wybierając właśnie
jego? Nie dane mi było się dowiedzieć. Poczułam jak pewne ramiona Draco
rozluźniają się. Spojrzałam w jego zimne oczy. Martwe oczy, które już nigdy
miały na mnie nie spojrzeć. Jego jeszcze przed chwilą rozgrzane usta nie miały
nic do mnie powiedzieć, pocałować mnie. Z płaczem powoli upadłam na ziemię,
trzymając martwe ciało mojego ukochanego. Wiecie jak okrutne jest uczucie, gdy
ktoś tak ważny osuwa nam się w ramiona bez oznak życia? Ja wiedziałam.
Czy to była miłość? Nie było bajkowo,
nie było romantycznych uniesień, ale pokochałam go. Jego całego. W każdym calu.
Jak to się stało? Nie mam pojęcia. Wspólne spędzanie czasu, po prostu siedząc i
nic nie mówiąc potrafiło podbić moje serce? Tak, to było chore, jednak nie
miałam na to wpływu.
Nie chciałam odejść od jego sztywnego
ciała, wiedząc, że nie weźmie mnie już w ramiona, nie pocałuje, nie zaszczyci
chłodnym uśmiechem. Nie poznam go tak, jak bardzo chciałam.
Uratował mnie, miało być już dobrze,
mieliśmy dać sobie szansę układając nową, własną historię o zakazanej miłości,
która nie powinna mieć miejsca. Historię śmierciożercy i szlamy. Pokonującą
wszelakie zło i przeciwności losu. Widocznie ludzie mówiący, że to niemożliwe
mieli rację. Może gdyby nasza miłość nie miała miejsca, to teraz by żył? Byłby
szczęśliwy z inną kobietą, której posyłałby swoje uśmiechy? Dla której byłby
dobry, miałby rodzinę?
Z mojego gardła wydobył się głośny
szloch. Cierpienie chciało wyjść na zewnątrz, dać upust wściekłości. I tak się
stało. Spojrzałam na zabójcę Dracona, na mojego byłego przyjaciela Ronalda
Weasleya i wpadłam w furię. Nie wiem jak udało im się mnie powstrzymać, jak to
się dzieje, że on nadal żyje. Nie wiem także jak to się stało, że teraz stoję
na cmentarzu jak w każdy dzień i patrzę na imię i nazwisko mojego ukochanego.
Minęło tyle lat, a ja nadal cierpię. Moi przyjaciele tego nie rozumieją.
Przecież nie można zakochać się we wrogu. Nie w taki sposób. Ja również sama
tego nie rozumiem. To wszystko było takie pomieszane, takie nierealne, ale się
stało.
Już nigdy nie pokochałam. Nigdy. Stałam
się wrakiem człowieka spędzającym dni na cmentarzu. I właśnie w tym miejscu
wyszeptałam:
-Proszę, Draco. Zabierz mnie do siebie.
Polała się krew. Wiedziałam, że to
tchórzostwo, ale w iście mugolski sposób, nożem podcięłam sobie żyły. Nie
uratowali mnie, choć długo walczyli. Zbyt późno mnie odnaleźli. Nie żałowałam.
Trafiłam na zieloną polanę, a tam miał
już czekać na mnie tylko On…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz