To tak
bardzo bolało. Widok ukochanej osoby całującej się z inną. Załzawionymi oczami
obserwowałam jak jego umięśnione, ciepłe ramiona oplatają jej szczupłe, a palce
błądzą po jasnych loczkach wplątując się w nie i przyciągają jej twarz bliżej
niego.
Nie mogłam
na to patrzeć. Na widok Ronalda Weasleya całującego się z Lavender Brown
rozpadało mi się serce. Myślałam, miałam nadzieję, że mój przyjaciel czuje do mnie
to samo, co ja do niego. W tym momencie, gdy ona wpiła się zachłannie w jego
usta, ja straciłam swój sens życia. Przez chwilkę tliła się we mnie malutka
cząstka nadziei, że ją odepchnie, ale Ron przyciągnął ją bliżej z zamiętnością
oddając każdy pocałunek i dotyk. Wszyscy zaczęli wiwatować i głośno bić brawo.
Na samym środku stałam ja. W bezruchu, umierająca od wewnątrz. Chciałam stąd
uciec jak najdalej, rozpłakać się, zapomnieć o tym widoku.
Odwróciłam
się na pięcie i zaczęłam się przepychać
przez tłum uczniów. Kątem oka zauważyłam Harry’ego, który patrzył na mnie
wyszczerzony. Nie wiedział jaka walka się we mnie toczy, a ja nie chciałam mu
tego mówić. Oczywiście, zauważył moją minę, moje oczy. Ja również widziałam
nagłą zmianę na jego twarzy. Zanim zdążył mnie zawołać wybiegłam z wieży
Gryffindoru, wiedząc, że prędzej czy później na pewno zacznie mnie szukać. Nie
chciałam tego w tym momencie. Chciałam zostać sama. Sama w swoim świecie, ze
swoimi myślami, ze swoim bólem i złością. W tej chwili nienawidziłam
wszystkich, a w szczególności Rona.
Pobiegłam aż
pod Wieżę Astronomiczną i osunęłam się po ścianie siadając na jednym ze
schodków. Wtedy nie wytrzymałam. Łzy pociekły ciurkiem po moich policzkach, a
głośny szloch wydobył się z mojego gardła. Dlaczego to musi tak bardzo boleć?
Podobno miłość to piękne uczucie, a ja czuje tylko ból. Ból tak ogromny, że nie
spodziewałam się takiego. Czy mój przyjaciel tak wiele dla mnie znaczył? Czułam
się taka zawiedziona, taka oszukana. Po prostu beznadziejna. Nie wiem ile tutaj
siedziałam. Nie pilnowałam czasu, nie było mi to potrzebne. Chciałabym zostać
jak najdłużej.
Niespodziewanie
obok mnie ktoś usiadł. Ledwie przez łzy widziałam jego sylwetkę. Na początku
myślałam, że to Harry. Chciałam się w niego wtulić, wiedziałam, że mnie
wysłucha. Był wspaniałym przyjacielem. Po chwili jednak rozmazane kontury
zaczęły się wyostrzać, i wtedy zrozumiałam kto obok mnie siedzi. Gwałtownie
wstałam widząc kto okazał się tą osobą. Był chyba ostatnim człowiekiem na
ziemi, którego bym się tutaj spodziewała. Nie wiedziałam więc, czego może ode
mnie chcieć.
-Czego
chcesz? –warknęłam w stronę Malfoya, który patrzył na mnie obojętnym wzrokiem. Pustym,
bez emocji. Szybko otarłam wierzchem dłoni policzki. Nie chciałam, żeby ktoś
taki jak on widział mnie w takim stanie.
-Spokoju,
Granger. Tylko i wyłącznie tego.
Zaskoczona
spojrzałam na niego niedowierzająco. Żadnej chamskiej odpowiedzi? W jego głosie
nie dało się wyczuć drwiny, cynizmu. Powiedział to tak neutralnie, że aż
przeszły mnie po plecach dreszcze. Coś było ewidentnie nie tak. Harry miał
rację, że Malfoy coś ukrywa. Wyglądał bladziej niż zwykle, oczy straciły dawny
blask, wydawały się zmęczone i podpuchnięte. Był cieniem dawnego siebie.
-Co tutaj
robisz? –zapytałam, choć nie oczekiwałam odpowiedzi. Tak naprawdę zapytałam
tylko dlatego, żeby przerwać tą krępującą ciszę.
-Myślę.
Próbuję pozbyć się emocji, przemyśleć niektóre sprawy. Podobnie jak ty, prawda?
–przeniósł na mnie spojrzenie swoich szarych oczu, które wbiły się we mnie
przewiercając na wylot.
Ta rozmowa
była stanowczo dziwna. Wymieniliśmy ze sobą parę zdań i jeszcze nie poleciało
żadne obraźliwe słowo. W tym momencie Draco Malfoy był dla mnie zagadką.
Próbowałam dojrzeć w nim coś, co odzwierciedlało jego dawne zachowanie, ale nie
mogłam się tego doszukać.
-Nie martw
się, Granger. Nie chcę ci przeszkadzać. Mam sobie pójść?
-Nie.
To słowo
wyszło z moich ust stanowczo za szybko. Nie miałam powodu, aby chcieć tego, aby
tutaj został, ale nie miałam w tej chwili także powodu, aby sobie poszedł. Zauważyłam
jego niedowierzające spojrzenie i coś na cień uśmiechu.
-W porządku.
Nie
rozmawialiśmy ze sobą. On rozmyślał nad swoimi problemami, ja nad swoimi. Nie
wchodziliśmy sobie w paradę. Nie byliśmy przyjaciółmi, nie chcieliśmy swojej
pomocy. Sama obecność drugiej osoby pomagała. Siedzieliśmy na schodach Wieży
Astronomicznej, ramię w ramię. Wróg z wrogiem i nieświadomie upajaliśmy się
swoją obecnością.
Ten raz nie
był naszym jedynym. Przez dwa tygodnie siedzieliśmy na tych samych schodach,
pocieszając się wyłącznie swoją obecnością i wpatrując w przestrzeń. Niby nic
nadzwyczajnego, ale każdego dnia chciałam znaleźć się w tamtym miejscu. Upajać
się ciszą z moim największym wrogiem. Czuć spokój, jaki dawała jego chłodna osoba.
Na posiłkach i wspólnych lekcjach spoglądałam na niego i czasami natrafiałam na
jego lodowate spojrzenie. Było jak magnes, prześwietlało mnie na wylot. Ciągnęło
w swoją stronę, a jednocześnie odpychało.
I właśnie
jednego wieczora nastąpił przełom. Naszą niezmąconą ciszę przerwał jego
aksamitny, cichy głos. Zadrżałam na sam jego dźwięk. Minęło naprawdę sporo
czasu, kiedy ostatni raz go słyszałam. Musiałam przyznać, że wywołał we mnie
niekontrolowane odruchy. Sama siebie się wystraszyłam.
-Siedzisz tu
każdego wieczora przez Wiewióra, prawda?
Zatkało
mnie. Skąd taka osoba jak on, mogła to wiedzieć?
-Skąd.. skąd
wiesz?
-Widzę jak
na niego patrzysz. Migdali się z Brown, a ty z tego powodu cierpisz. Woli ją od
ciebie. Uważasz, że jesteś gorsza od niej. Boli cię, że wybrał ją.
Trafił w
samo sedno. Czułam jakby wbił ostry kawałek szkła w moje i tak już zranione
serce. Czyżby dawny Malfoy powrócił? Chciałam wstać i obrazić go za
bezczelność. Przyłożyć mu w twarz i stąd uciec. Nigdy więcej nie wrócić.
Zapomnieć, że przez chwilę wierzyłam w to, że potrafi być człowiekiem.
-A ty co?! Nie
jesteś lepszy, Malfoy! –natarłam na niego. –Siedzisz tutaj, bo coś cię męczy!
Coś się stało, a ty nie możesz nikomu o tym powiedzieć! Nie potrafisz się z tym
uporać! Dlatego siedzisz tutaj co wieczór i myślisz. Uwierz mi, od tego nic się
samo nie rozwiąże.
Ku mojemu ogromnemu
zdziwieniu Ślizgon się roześmiał. Nie był to jednak wesoły śmiech. Brzmiał tak…
ostro, a zarazem smutno. Spojrzał na mnie z wciąż delikatnie uniesionym kącikiem
ust.
-Zgadłaś.
Chodzi o… sprawy rodzinne. Nawet jeżeli bardzo bym chciał, nie mogę ci
powiedzieć o co dokładnie chodzi, Granger. Nie mogę nikomu powiedzieć. Nikt by
tego nie zrozumiał, a szczególnie ty.
-Ale…
Malfoy, wiesz, że masz wybór, prawda? Zawsze jakiś jest i każdy go ma!
Nie
wiedziałam dlaczego daję takie złote porady Ślizgonowi, ale poczułam, że
wreszcie nieznacznie, ale jednak poszliśmy do przodu. Chłopak ponownie wygiął
lekko wargi.
-Nie,
Granger. Ja nie mam wyboru.
Już więcej
nic nie powiedział. Wstał, otrzepał się i poszedł, zostawiając mnie ponownie
samą z mętlikiem w głowie.
~~*~~
Siedząc przy
stole Gryffindoru w czasie śniadania, targały mną mdłości. Po takim czasie
widok całującego się Rona wzbudzał we mnie głównie takie uczucia. Oczywiście,
że byłam na niego zła, zazdrosna, nie chciałam z nim rozmawiać, ani na niego
patrzeć. Widziałam, że zerka na mnie, ale próbowałam na niego nie patrzeć. Jego
wzrok nadal wzbudzał we mnie ból, a ja miałam już go za dużo.
Zaskoczyło
mnie jednak, że po chwili usiadł naprzeciwko mnie. Spojrzałam na niego ze
zdezorientowaniem.
-Co tam,
Hermiono?
-Zgubiłeś
gdzieś Lavender? –zapytałam chłodno nie odpowiadając na zadane pytanie. Jeżeli
myślał, że tak po prostu sobie usiądzie obok i zacznie rozmowę jak gdyby nigdy
nic, to się mylił. Zazdrością cuchnęło ode mnie na kilometr, ale mały móżdżek
mojego przyjaciela oczywiście tego nie zauważał. Zawsze widział to, co chciał
widzieć.
-Och, poszła
do łazienki. Zaraz wróci.
Jak na
potwierdzenie jego słów, na jego kolanach po chwili znowu zmaterializowała się
moja współlokatorka z dormitorium. Jej widok drażnił mnie chyba jeszcze
bardziej niż widok mojego przyjaciela. Miałam ochotę obydwoje rzucić budyniem,
który akurat był na wyciągnięcie ręki.
-Hermiona! Długo
cię nie widziałam! Gdzie ty bywasz wieczorami? Masz kogoś?
Zauważyłam
zaciekawiony wzrok Ronalda, więc odpowiedziałam z szerokim, sztucznym uśmiechem:
-Spotykam
się z przyjacielem.
Widocznie
Ron chciał zapytać kim jest owy przyjaciel, ale nie dane mu to było. Lavender
ponownie wpiła się zachłannie w jego usta, otaczając go ramionami jak
ośmiornica mackami. Chciałam się odwrócić i zwymiotować na swój talerz, ale
moje oczy automatycznie zaszkliły się łzami złości. Nie chcąc wybiegać z
Wielkiej Sali spojrzałam na swoje trzęsące się ręce. Spokojnie, nie denerwuj się. Wtem usłyszałam ponownie cichy,
aksamitny głos pewnego blondyna ze Slytherinu. Zadrżałam cała i aż przymknęłam
na sekundę powieki nieświadoma tego, co robię.
-Idziemy,
Granger?
Odwróciłam
się jak oparzona i spojrzałam w szare oczy blondyna, próbując wyszukać w nich
rozwiązanie. Stał za mną z wyciągniętą w moim kierunku dłonią, widocznie
czekając, aż ją złapię. Zerknęłam przelotem na Rona, który oderwał się od
swojej dziewczyny, czekając na rozwój wydarzeń, jakby nie wiedział, że to
wszystko dzieje się naprawdę. Ja sama czułam się rozdarta. Ta chwila nie mogła
jednak trwać w nieskończoność, a ja musiałam podjąć pewne kroki.
-Oczywiście.
Chwyciłam
jego chłodną dłoń i natychmiastowo przeszedł mnie elektryzujący prąd wzdłuż
ręki. On, z tajemniczym uśmiechem splótł swoje palce z moimi i pociągnął mnie w
kierunku wyjścia. Moje emocje tym delikatnym gestem były oszołomione. Odprowadzeni
byliśmy wzrokiem przez wszystkich obecnych w Wielkiej Sali. W końcu
niecodzienny to widok, prawda?
Gdy
wyszliśmy daleko od wścibskich spojrzeń, szybko puściłam jego dłoń i spojrzałam
na niego jakby spłoszona.
-C-co to
miało być?
-Chyba
właśnie ci pomogłem, Granger.
Patrzyłam na
niego przez sekundę, po czym pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech w jego
stronę, który on odwzajemnił.
-Dziękuję.
~~*~~
Od tego
czasu nasze życie uległo małej zmianie. Nie zostaliśmy oczywiście parą, o nie.
Nadal kochałam Rona, choć nie tak bardzo jak kiedyś. Mimo wszystko
przesiadywanie z Malfoyem osłabiło moje uczucia. Draco nie należał do osób
towarzyskich. Był cichy, małomówny, choć czasami zdarzały się jakieś
przebłyski. Często też znikał na większość dnia w Pokoju Życzeń, choć
oczywiście nie dane było mi się dowiedzieć po co. W każdym razie coś go męczyło
i to jest pewne.
-Granger,
pamiętasz, jak mówiłaś, że każdy ma wybór?
-Oczywiście.
–przyznałam z nutką zaciekawienia.
-A jeżeli ja
go nie mam? Muszę coś zrobić złego wbrew woli?
-Coś złego?
Malfoy, możesz mi powiedzieć, ja..
-Nie mogę. –przerwał
mi natychmiastowo. -Nie mogę nikomu powiedzieć. Granger, ja naprawdę nie chcę
tego robić. Oni mnie zmuszają, ja nie potrafię… Nie potrafię odmówić. NIE MOGĘ
odmówić.
Muszę
przyznać, że przerażenie w jego głosie, wręcz desperacja mnie przestraszyły.
Przez chwilę wyglądał, jakby coś go napadło.
-To dlatego
znikasz w Pokoju Życzeń na całe dnie?
Kiwnął
ledwie zauważalnie głową, a spod jego powieki wypłynęła samotna łza. Nigdy nie
widziałam płaczącego Malfoya. Wydawało mi się wręcz, że nie potrafi wykazywać
takich uczuć. Zawsze opanowany, twardy, cyniczny.
-Draco, ja..
-Nie. Nic
nie mów. –spojrzał na mnie z obłędem w oczach. –Posłuchaj, Granger. Jeżeli się
coś wydarzy, ja naprawdę tego nie chciałem. Nie myśl o mnie źle.
I odszedł.
Typowe zachowanie Dracona Malfoya. Nigdy nie będzie potrafił się otworzyć.
Nigdy.
~~*~~
Przez cały
następny dzień nie dawały mi spokoju jego słowa. Nie miałam też możliwości
zapytania o nie, gdyż nie przychodził już na Wieżę, nie spotykał się ze mną.
Omijał mnie szerokim łukiem, jak gdyby nigdy nic. W międzyczasie udało mi się
pogodzić z Ronem, który zerwał z Lavender. Teraz to ja miałam gdzieś jego
zaloty. Nie zależało mi już na nim. Udało mi się pozbyć tego toksycznego
uczucia. Stracił swoją szansę. Moje myśli były teraz skierowane w kierunku
pewnego Ślizgona. Malfoy wyglądał coraz gorzej. Chodzący wrak człowieka.
Pewnego
wieczora przybiegł do nas Harry i oznajmił, że mamy śledzić Malfoya. Nie
spodobało mi się to. Wiedziałam, że Harry go podejrzewa i miał rację, ale nie
chciałam tego robić Draconowi. Poszłam jednak z przyjaciółmi we wskazane
miejsce, czekając na blondyna. Wydarzenia, które wtedy miały miejsce działy się
bardzo szybko. Pokój Życzeń się otworzył, a następnie zrobiło się ciemno.
Usłyszałam tylko jak obok mnie przebiega kilkoro ludzi.
Następnie
usłyszeliśmy, że do zamku dostali się Śmierciożercy. Domyśliłam się, kogo to
jest sprawka. Miałam nadzieję, że to nieprawda. Z nadzieją biegłam w stronę
Wieży Astronomicznej, że może go tam odnajdę. Wytłumaczy, zaprzeczy. Chciałam
wierzyć w ludzi. Wierzyć w niego.
W drodze do
celu walczyłam z zamaskowanymi śmierciożercami, próbując pozbyć się ich,
spróbować złapać. Nie było ich dużo, podobno wszyscy zgromadzili się w jednym
miejscu. W NASZYM miejscu. Zanim wbiegłam do góry, moim oczom ukazał się
zbiegający ze schodów Draco Malfoy. Na mój widok gwałtownie się zatrzymał i
rozejrzał szybko wokół siebie. Podbiegł do mnie i chwycił dłońmi za moje
ramiona. Nie zwracał uwagi, że trzyma mnie za mocno. Syknęłam z bólu, ale on
wyglądał na zbyt przerażonego, aby ocenić co robi.
-Co ty tutaj
robisz?! Chowaj się, nie mogą cię zobaczyć. Zabiją cię, Granger.
-Malfoy, czy
ty..
-Tak, to ja
ich wpuściłem, Hermiono. Mówiłem ci, że nie chciałem tego robić, uwierz mi.
Za jego
plecami rozległy się dźwięki zbliżających kroków. Spojrzał na mnie wzrokiem,
którego jeszcze u niego nie widziałam, a po sekundzie poczułam jak całuje moje
usta swoimi zimnymi wargami.
-Uciekaj,
Granger. Odnajdę cię. Obiecuję.
Pobiegł w
ciemność, a ja stałam jak sparaliżowana ciągle czując jego smak na swoich
wargach. Nie wiedziałam co zrobić, co myśleć.
Zostawił mnie…
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz