- Jak twoja rana? – zapytała cicho Granger,
gdy zmierzaliśmy w kierunku mojej sypialni. Zerknąłem na nią zaskoczony. Od
kiedy interesował ją mój stan zdrowia? Podejrzane… Co dziwniejsze, dzisiaj również
żaden z jej przyjaciół nie robił scen, wszystko szło wręcz w spokojnym tempie,
aż w za spokojnym. Ona sama wydawała się trochę bardziej zdrowa i uspokojona.
Nawet moja miniona noc była wyjątkowo przyjemna. Od dawna nie spałem tak
spokojnie, nie dręczony nocnymi marami czy koszmarami. Miałem wrażenie, że
byłem wręcz osnuty przyjemnym zapachem, który odganiał ode mnie całe zło.
Jak to banalnie i żałośnie brzmi…
Zastanowiwszy się jednak nad jej pytaniem, to
zaskakujące, ale rana nie dawała o sobie zbytnio znać. Granger opatrzyła mnie
wręcz w mugolski sposób, co było odpychające, ale w obecnej chwili jedynym
wyjściem. Nie miałem zamiaru poddawać się kuracji u Theodora, a sam nie byłem w
stanie tego zrobić. A jednak Gryfonka mogła to wykorzystać. Widziała mój stan,
mogła mnie wykończyć, pozbyć się jednego ciężaru. Nie zrobiła tego. To był jej
błąd. Błąd, który powinna sobie wyklinać do końca życia.
-
Całkiem nieźle. – burknąłem jednak w odpowiedzi, nie zamierzając zagłębiać się
z nią w moje beznadziejne przemyślenia, które były dość niebezpieczne. Nie
chciałaby poznać zakamarków moich myśli, gdzie wciąż pozostawałem człowiekiem,
który wykończyłby ją ruchem ręki. To była ta najmroczniejsza część mnie, która
powoli zaczęła wylęgać się, zanim pojawiła się ona.
- Malfoy, mogę zadać ci jedno pytanie? –
wypaliła po paru cennych sekundach ciszy. Przyjrzałem jej się kątem oka i
wydawało mi się, że jej blade policzki zabarwiły się na delikatny róż. Nigdy
nie widziałem na jej zniszczonej twarzy takiej barwy.
- Chyba właśnie to zrobiłaś. – powiedziałem
złośliwie, a ona zmrużyła z niezadowoleniem oczy. Chciało mi się śmiać z jej
reakcji, ale to wyglądałoby w tej sytuacji nieodpowiednio, więc tylko
westchnąłem teatralnie. – Zgoda, Granger. Skoro nie możesz powstrzymać wiecznie
otwartych ust, to zadaj, ale błagam, oszczędź sobie tych głupich.
- Nie ma głupich pytań, tylko nieodpowiednio
zadane. – warknęła, a ja przewróciłem oczami.
- Więc może sobie oszczędź?
Nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową,
kontynuując swoją wypowiedź.
- Zastanawia mnie, dlaczego to wszystko
robisz. Dlaczego nas nie wykończysz?
- Raz już wyraziłaś na ten temat swoją
opinię, zapomniałaś? – uniosłem brew.
Przypomniałem jej sugestywnie moment, gdy
zapytała podobnie o to wszystko. Stwierdziła potem, że robię to dlatego, aby
nie przeistoczyć się w potwora, którym już tak naprawdę jestem.
- Nie zapomniałam. – przyznała. – Ale to
wszystko jest niezrozumiałe. Rozumiem, że uratowałeś każdemu z nas życie,
niektórym parokrotnie. – ponownie się zarumieniła. – Ale to nie pasuje do
wizerunku Dracona Malfoya. Próbowałam to analizować, ale nie potrafię tego
logicznie wytłumaczyć. Co jest powodem, że trzymasz nas przy życiu? Dlaczego
wciąż nam pomagasz?
- Nie pomagam wam. – warknąłem zirytowany. Czy
to naprawdę tak wygląda z jej punktu widzenia? – Tutaj nie ma miejsca na
logiczne tłumaczenia, Granger, a moim celem nie jest uratowanie wam skóry. Mam
swoje rozkazy, które wykonuję. Nic dla mnie nie znaczysz ty, czy twoi koledzy. Nie
wygracie tej wojny. Już nie.
- To dlaczego wczorajszego dnia dałeś mi nowe
ubranie? Dlaczego podałeś coś ciepłego do picia, a następnie pozwoliłeś mi
czytać książkę?! – nie poddawała się, a we mnie powoli wybuchało.
- Czy nie powiedziałem, że masz oszczędzić
sobie głupich pytań?! Nie poznasz na nie satysfakcjonujących odpowiedzi, bo
takich nie ma! Chyba, że zadowoli cię fakt, że jesteś teraz moim osobistym
skrzatem domowym, a ten nie będzie czołgał się po moich podłogach w brudnych
szmatach!
- W takim razie powinnam być wolna! –
krzyknęła buntowniczo.
- Kurwa, Granger! Ty już nigdy nie będziesz
wolna! Będziesz pierdolonym więźniem do końca życia, albo do czasu, gdy
Czarnemu Panu się znudzi trzymanie brudnej szlamy! Zrozum, jesteś nikim dla
niego. Piachem pod stopami, który tylko zawadza. Nie zostawi cię przy życiu
długo.
W jej brązowych oczach pojawiły się łzy, a
wargi zadrżały. Za to ja oddychałem szybko. Czy wykrzyczałem właśnie to, co
cicho myślałem sobie każdego dnia, gdy ją widziałem? Przecież wiedziałem, że to
prawda, więc dlaczego czułem się tak źle w tej chwili?
- Zabieraj się do sprzątania. – wyszeptałem i
rzuciłem w jej stronę środkami czystości, które przygotowały wcześniej skrzaty.
Obserwowałem jak szmatki odbijają się od niej
i upadają na podłogę. Wręcz w żałosnym stanie schyliła się po nie i ruszyła w
najdalszy kąt mojej sypialni, zabierając się powolnymi ruchami do pracy.
Westchnąłem cicho i usiadłem przy biurku,
łapiąc twarz w dłonie. Powróciłem myślami do rozmowy, która miała przed chwilą
miejsce. Byłem wściekły i agresywny, ale szczery. Powinna była znać prawdę.
Stąd nie było ucieczki.
Nienawidziłem siebie za to, że wyprowadziła
mnie z równowagi. Nienawidziłem jej. Nienawidziłem nas…
***
Już kolejną godzinę wpatrywałem się w prawie,
że pusty pergamin, na którym miał spoczywać raport. Nie potrafiłem wykrzesać z
siebie paru prostych, banalnych zdań. Czułem pustkę w głowie, a mój wzrok co
chwilę zerkał w górę, gdzie po mojej komnacie krzątała się pewna brązowowłosa
dziewczyna. Co chwilę z ostrożnością ścierała kurz z półek, lub pochylała się,
aby coś podnieść. Widziałem, że czasami z ciekawością przegląda stare księgi,
aby mieć chwilę na przeczytanie ich zawartości. Zapewne żałowała, że nie może
tego robić w całości, bo po chwili zerkała z zawodem i złością w moją stronę i
powracała do sprzątania.
Obserwowanie jej było ciekawsze niż pisanie o
dość nieudanej misji. Każdy ruch, gdzie dochodził do mnie jej zapach,
wprowadzał mnie w większy trans. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. To była
dla mnie nowość.
Odkryłem, że wściekłość na nią minęła równie
szybko co się pojawiła. Żałowałem moich słów. Pierwszy raz w moim życiu żałowałem
słów, które wypowiedziałem w jej stronę. Zniszczyłem jej całą nadzieję.
Dlaczego moja zimna maska odklejała się przy
niej? Dlaczego robiła to tylko przy niej i Theodorze? Dlaczego pozwalałem sobie
na to? Przecież miałem ją zniszczyć. Doprowadzić do destrukcji, więc dlaczego
przerywałem, gdy byłem tego blisko? Dlaczego potem żałowałem?
- Ominęłaś półkę. – stwierdziłem oschle,
zanim się zorientowałem, że to robię. Gryfonka spojrzała na mnie wściekle i
poprawiła szybko swoją pracę, cicho mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak „dupek”,
więc spojrzałem na nią groźnie. Ona jednak jakby obrażona, odwróciła się w
zupełnie inną stronę. Kącik moich ust drgnął bezwiednie. Mam wrażenie, że przy
jej ludzkich odruchach pozwalam sobie powrócić do czasów, gdy byłem wrednym
Ślizgonem panoszącym się po szkole, odejmującym jej punkty za to, że jest tylko
zwykłą szlamą, a ona zawsze potrafiła odpyskować.
- Czytałeś te księgi? – zapytała chłodno,
wyrywając mnie z zamyślenia. Potrzebowałem chwili, aby domyśleć się o co jej
chodzi, więc zmarszczyłem brwi, a ona pomachała mi nimi z uniesioną brwią.
- Niania mi czytała do snu. – mruknąłem i
odchrząknąłem, wracając spojrzeniem do pergaminu, odkrywając, że nie zapełnił
się żadnym zdaniem od co najmniej godziny.
- To bardzo stare wydania. – kontynuowała. - Oryginały.
W bibliotece w Hogwarcie było tylko to nowe i do tego zmienione, nigdy nie
czytałam…
Przewróciłem
oczami z lekkim rozbawieniem. Wyglądało na to, że Granger również przeszło. Co
z tego, że była w niewoli? Zawsze miała czas na logiczne analizowanie ludzkich
uczuć, a także na zachwyt, bo znalazła stare i do tego oryginalne wydanie
książki! Kim ona była?
- Skończ, Granger. I tak nie wiem o czym do
mnie mówisz. – westchnąłem.
- Masz w swoim domu książkę wartą miliony
galeonów! – wykrzyknęła.
- Nie tylko jedną. – mruknąłem z drwiącym
uśmiechem, a ona rozszerzyła oczy w szoku.
Odłożyła księgę z ostrożnością na półkę jakby
miała zaraz rozpaść się jej w rękach. Przeczyściła jej grzbiet niemal z czcią,
wpatrując się w nią tęsknie, jakby chciała przeczytać ją całą w tym momencie.
- Na dzisiaj koniec. Jutro dokończysz. –
powiedziałem spokojnie, a ona spojrzała na mnie zaskoczona. Było dosyć
wcześnie.
- Mogę już wrócić do celi? – zapytała z
nadzieją.
- Nie. – odpowiedziałem chłodno. – Weź sobie
tą głupią książkę i poczytaj.
Dziewczyna zrobiła głupią minę i spojrzała na
mnie podejrzliwie. Jeszcze parę godzin temu wydarłem się na nią, że nie ma
żadnych szans, aby żyć, a teraz po prostu pozwalałem jej czytać głupią książkę.
- Mogę czytać? – upewniła się.
- Tak, ale tylko tutaj. – warknąłem. – Tylko
zamknij się już. Muszę to skończyć, a twoje gadanie mi przeszkadza.
Dwa razy nie musiałem powtarzać. Nie
ośmieliła się usiąść na łóżku, więc skuliła się na podłodze i otworzyła ze
świecącymi oczami na pierwszej stronie, pochłaniając tekst. Więcej nie odezwała
się do mnie dzisiejszego dnia.
***
Przeciągnąłem się, skończywszy w końcu ten
cholerny raport. Podniosłem głowę, przypomniawszy sobie, że Gryfonka wciąż tu
jest i zamrugałem parę razy. Granger spała na podłodze, oddychając głęboko, w
ramionach wciąż trzymając książkę.
Wstałem powoli od biurka i podszedłem do
niej, zerkając na jej uśpioną twarz z góry. Wyglądała na taką spokojną, nie
pogrążoną w cierpieniu i nienawiści. Jakby nie znała tej złej części świata.
Spojrzałem na zegarek, wiedząc, że powinniśmy
wracać do lochów, a następnie powróciłem spojrzeniem na nią. Zawahałem się, ale
tylko przez chwilę. Nie jestem dobry, nie będę nigdy.
- Wstawaj, Granger! – warknąłem, pchnąwszy
lekko butem jej ramię.
Dziewczyna przebudziła się i przetarła oczy.
Usiadła szybko, orientując się gdzie jest. Spojrzała na mnie zarumieniona i
wstała z miejsca. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem na nią spojrzeć.
- Wracamy. – powiedziałem cicho, wciąż nie
patrząc na nią. Moje ciche, małe sumienie piekło niesamowicie.
***
Kolejnego dnia również gościłem ją w mojej
komnacie. Nie miałem pojęcia, że sprzątnie bez magii może zajmować komuś tyle
czasu. A może to ja sprawiałem, że stawało się takie długie? Albo to była wina
Granger, która już podczas kolejnych dni postanowiła nie zwracać na mnie uwagi?
Trzeciego dnia przyłapałem ją, gdy z ręką w
powietrzu czytała książkę, zapominając o wszystkim naokoło. Zmarszczyłem z
niezadowoleniem brwi i chrząknąłem, ale najwidoczniej tego nie usłyszała.
- Możesz mi powiedzieć co robisz? – warknąłem
prosto do jej ucha, stając za nią. Wzdrygnęła się, na co uśmiechnąłem się
wrednie.
- Czytam, nie widać? – odpowiedziała
buntowniczo, pytaniem na pytanie.
- Nie skończyłaś na dzisiaj. – oznajmiłem,
wyrywając jej książkę z ręki.
- Potrafię robić dwie rzeczy jednocześnie!
- Niesamowite, myślałem, że szlamy nic nie
potrafią.
- No widzisz, chyba nie powinieneś myśleć.
- Słuchaj, Granger. – szarpnąłem jej
ramieniem, by spojrzała prosto na mnie. – To, że tutaj sprzątasz, a nie gwałci
cię nikt, to wyłącznie moja zasługa.
Dziewczyna zadrżała i odsunęła ode mnie,
patrząc na mnie z bólem w oczach.
- Dziwne, że tego nie robią. Myślałam, że
będzie cię to bawiło. – mruknęła cicho, znikając za krótką kurtyną włosów. –
Mogłeś nie ratować. Przecież lubisz takie rzeczy.
- Nie bawią mnie takie zabawy. – syknąłem i
wbiłem w jej ramię palce.
Dni w mojej sypialni były różne. Granger z
każdym kolejnym stawała się odważniejsza i rozluźniała się w moim towarzystwie,
co było złym ruchem. Nie wiem czy była głupia, ale nie powinna tracić czujności
w obecności wroga.
- Musiałeś mieć nudne życie. – powiedziała,
gdy przyglądała się oficjalnemu porterowi mojej rodziny. – Czy ty w ogóle się
bawiłeś? Wszyscy wyglądają na śmiertelnie poważnych.
Może to wydawało się dziwne, ale nie
przeszkadzały mi rozmowy z nią. Jej bezpośredniość czasami powodowała między
nami niebezpieczne kłótnie, ale ostatnimi czasy była jedyną osobą, która się do
mnie odzywała. Widocznie również potrzebowała rozmowy, bo inaczej z własnej
woli nie pytałaby o różne sprawy.
- Cała twoja rodzina musi być blisko z Vol… -
zaczęła pewnego dnia, a ja już wiedziałem, że nie skończy się to dobrze.
- Nie wymawiaj imienia Czarnego Pana. –
warknąłem. – Tak, jesteśmy w gronie jego Najwierniejszych.
- Twój ojciec musi być z ciebie dumny. Kiedyś
nie chciałam uwierzyć Harry’emu, że NIM jesteś. – wyszeptała. – Myślałam, że
się na niego nie nadajesz.
- Nie nadaję? – prychnąłem. – Widziałem
więcej ludzkiego cierpienia niż ty, Granger. Sprawiałem to cierpienie. Wiesz
jak to jest, gdy patrzysz ofierze w oczy, a ona umiera? Jak cię błaga, a ty
jedyne co możesz albo zabić ją szybko, albo sprawić piekło, a potem uśmiercić?
To normalne.
- Nie. To nie jest normalne, nawet ty to
wiesz.
- Dlaczego tak uważasz? – zapytałem z
uniesioną brwią.
- Bo nie potrafisz patrzeć jak twoja ciotka
mnie torturuje. Widzę, że cię to brzydzi, uciekasz wzrokiem. – odpowiedziała
pewnie, patrząc mi wyzywająco w oczy.
- Mylisz się, szlamo. – warknąłem zirytowany.
– Gdybym mógł, to ja bym cię wykończył. To, co robi z tobą ciotka, jest niczym,
co ja bym zrobił.
- Próbujesz tylko takiego zgrywać, ale dobrze
wiesz, że zło nie pochłonęło cię do końca. Nie przeczę, że jesteś zły. Zabiłeś
nie jedną osobę. Jednak twoja powoli zgniła dusza walczy, prawda?
Nie odpowiedziałem, ale spojrzałem na nią
groźnie, zaciskając pięści. W tej chwili chciałem złapać za jej gardło,
udowodnić jej, że zabiłbym ją bez mrugnięcia okiem.
- Co się stało z Zabinim? – zapytała cicho,
patrząc na zdjęcie na półce, gdzie byliśmy w trójkę. Zabini, Nott i ja. Kiedyś
królowie Slytherinu, dzisiaj służący śmierci.
- Nie żyje. – wyszeptałem, a mój głos
zadrżał.
- Jak zginął?
- Podczas wojny… - ponownie wyszeptałem, ale
szybko się otrząsnąłem. Nie powinienem z nią o tym rozmawiać. Nie chciałem. To nie
przywróci go do życia.
- Podczas wojny umarło wielu ludzi. –
przytaknęła. – Każdy popełnia błędy.
Jej słowa brzmiały, jakby dobrze wiedziała,
że brałem w tym udział. Jakby wiedziała, że Blaise nie żyje częściowo z mojej
winy. I właśnie to wzbudziło we mnie czujność.
Zerwałem się z miejsca i podszedłem do niej
zamaszystym krokiem, przygniatając ją do drzwi mosiężnej szafy. Całym ciałem
oparłem się o jej ciało, nachylając się twarzą do jej twarzy. Miałem chore
wrażenie, że wszystko wokoło wrzało od gorącej temperatury, która nagle zrobiła
się w pokoju.
Szatynka zadrżała ze strachu na moją bliskość
i skuliła się. Byłem tak blisko niej, że czułem pod sobą jej przyspieszony
oddech i drżenie. Zmusiłem ją do spojrzenia w moje oczy, czego szybko
pożałowałem. Byliśmy tak blisko, że moje usta wręcz stykały się z jej, które
zagryzała nerwowym ruchem, który cholernie na mnie działał.
- Jesteś zbyt ciekawska, Granger. –
szeptałem, nie zdając sobie sprawy. – Zapamiętaj, to nie twoja sprawa co się z
nim stało. To tylko i wyłącznie moja sprawa. Co jeszcze powiedział ci ciekawego
Nott?
Jej oczy gwałtownie się rozszerzyły z
zaskoczenia. Chyba nie myślała, że jestem idiotą?
- N-nic, ja… Ja sama…
- Nie kłam. Dobrze wiem, że to jego sprawka.
Drzwi się za nami otworzyły, ale ja nie
odsunąłem się od niej ani nie oderwałem od niej spojrzenia. Wiedziałem kto
wszedł do pomieszczenia. Wyczułem to w jakiś sposób i napełniła mnie
satysfakcja, że widział tą chwilę.
- Przepraszam, że przeszkadzam. – usłyszałem
chłodny głos mojego przyjaciela i z drwiącym uśmiechem odsunąłem się od
Gryfonki i spojrzałem na niego. – Bellatriks wzywa was do siebie.
- Po co?
- Powróciły… przesłuchania. – wyszeptał,
patrząc ze zbolałą miną na dziewczynę, a ona się wzdrygnęła.
Mnie również nie podobała się ta nowina.
Dlaczego to ona miała iść na pierwszy ogień? No nic, mus to mus. Chwyciłem jej
ramię i nie patrząc na nią, wyszarpnąłem z pokoju. Nie puściłem jej przez całą
drogę, nie poluzowałem uchwytu, nie zwolniłem kroku, ani nie zwróciłem uwagi na
protesty Theo, który szedł wciąż za nami. Chciałem już otwierać pokój, gdy
Theodor chwycił moje przedramię.
- Musimy pogadać.
Spojrzałem na niego pytająco, ale po chwili
zerknąłem na zdezorientowaną Granger. Skinąłem przyjacielowi głową i wepchnąłem
ją do pokoju bezceremonialnie.
- Właź, szlamo.
Zapewne gdy wrócę do pokoju będę żałował
tego, że przez wściekłość tak nią pomiatałem. Ile ja bym dał, aby móc nią
gardzić jak każdym innym.
- Czego chcesz? – warknąłem.
- Jesteś kretynem.
- Nie. Jestem śmierciożercą. Chciałeś
powiedzieć tylko to?
- Nie. Snape nakazał, by Hermiona wróciła do
pracy w moim gabinecie. Przydzielił specjalne zadanie dla niej. Nie wiem co
robisz z nią w swojej sypialni od tylu dni, ale najwidoczniej Snape’owi się to
nie podoba.
- Snape’owi, czy może tobie? – rzuciłem
kpiąco. – Jesteś zazdrosny, Theo? O szlamę? Nie ruszyłbym jej kijem.
- Dzisiaj widziałem coś innego.
Nie wytrzymałem i przycisnąłem go do ściany,
mierząc wściekłym spojrzeniem.
- Co jeszcze jej powiedziałeś?! O Zabinim
sama się nie dowiedziała. – syknąłem. – A może wmawiasz jej, że jesteś dobrym
człowiekiem, że ją uwolnisz? Nie pozwolę ci na to, rozumiesz? Ona nigdy stąd
nie wyjdzie. Zgnije tutaj, a ty do tego doprowadzisz.
Puściłem go i wszedłem do pokoju, ciężko
dysząc. Byłem wściekły, miałem ochotę zabić najbliższą osobę. A może czułem się
zdradzony? Gdy jednak spojrzałem na rozgrywającą się przede mną scenę,
przełknąłem ślinę.
Granger wisiała na włosku życia i śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz