Przez chwilę rozglądałem się po pomieszczeniu
w oszołomieniu, czując, jak całe nagromadzone we mnie negatywne emocje ulatują,
a na ich miejsce wkradają się niebezpieczne dreszcze. Tak, to miejsce wywołało
je niemal w trybie natychmiastowym. Wręcz czułem energię, która się wzbija w
powietrze i działa na wszystkie moje zmysły drażniąc je, jakby nagle były
wzmocnione.
Podszedłem do najbliżej stojącej szafki,
ciągnięty niewidzialną siłą. Miałem złe przeczucia. Na najwyższej półce stały w
ramce zdjęcia, po które sięgnąłem lekko zdrętwiałą ręką. Miałem wrażenie, że
jestem przygotowany na to, co zobaczę. Byłem wręcz tego pewien. Przetarłem, mimo
wszystko niepewnie, opuszkami palców szklaną szybkę i spojrzałem prosto na
twarz uśmiechniętej, machającej w moją stronę Granger. Na jednym zdjęciu stała
ze swoimi przyjaciółmi, otoczona ich ramionami, a na drugim prawdopodobnie siedziała
z rodzicami w ogrodzie. Wyglądała tak… normalnie, szczęśliwie. Jej twarz
promieniała, nie przypominała w niczym tej szatynki, która przebywała w tej
chwili w moim domu. Tylko jej oczy się nie zmieniły. Wciąż bystre, przenikliwe,
pewne pewności siebie i siły.
I dopiero teraz to do mnie dotarło. Byłem w
domu Granger. W jej pokoju.
To nie mógł być przypadek, prawda? Byliśmy
tutaj z jakiegoś powodu. Snape obmyślił plan tak, byśmy tutaj trafili. Tylko
dlaczego? Co chciał osiągnąć?
Natychmiastowo rozbolała mnie głowa. Próbowałem
wciągnąć powietrze, ale miałem wrażenie, że wszędzie JEJ pełno. Czułem jej
zapach. Pochłaniał każdą komórkę mojego ciała, otaczając ją jak najsilniejszym
eliksirem. Powodował odurzenie, chęć pozostania w tym miejscu jeszcze chwilę,
tylko przez najbliższe godziny… To chore. Nie było jej tutaj prawdopodobnie od
miesięcy, a ja czułem ją w każdym kącie pokoju? Coś było nie w porządku…
Zacząłem chodzić niespokojnie po pomieszczeniu
dotykając wszystkiego, co nawinęło się pod rękę. Książki, ubrania, wszystko co
było nią przesiąknięte. Usiadłem po chwili na miękkim łóżku i naszła mnie
ochota, żeby zasnąć, ogarnięty jej zapachem. Odbijało mi.
Przez moje myśli zaczęły w ekspresowym tempie
przelatywać myśli. Przy tym biurku kiedyś się uczyła. W całym tym pokoju
spędzała część swojego życia. Może tańczyła, spała, spędzała czas z bliskimi.
Może kiedyś o mnie pomyślała?
Zastanowiłem się również co w tej chwili może
robić. Minął już tydzień. Czy lepiej się czuje? Czy nikt jej nic nie zrobił?
Czy Theodor nie odwalił czegoś głupiego? Czy oni… Nie. Nie myśl o tym, Draco.
Pamiętasz co sobie obiecałeś? Granger już nie istnieje.
Pod materacem poczułem wybrzuszenie.
Wyciągnąłem spod niego niewielkie pudełeczko, a w środku stary łańcuszek, a także
kilka drobiazgów, które mogły być jej pamiątkami.
- Znalazłeś coś? – do pokoju wszedł mój
ojciec, a ja szybko wsunąłem znalezisko do kieszeni.
- To dom Granger. – stwierdziłem bez emocji,
choć miałem wrażenie, że rozsadza mnie od środka.
- Zgadza się. Śmierdzi szlamem od samego
wejścia. A tutaj wyjątkowo cuchnie. Mieliśmy znaleźć jej rodziców, aby szlama
zaczęła gadać. Niestety, dom wygląda na opuszczony od paru miesięcy. Zakon
najwidoczniej ich przeniósł.
Mimo wszystko kamień spadł mi z serca. Nie
chciałem stawiać jej przed wyborem rodzice, albo cały magiczny świat. To by ją
złamało. A może to by było moje wybawienie? Może gdyby zginęła, ja byłbym
wolny, mógłbym żyć z czystym sumieniem?
- I co teraz? – zapytałem głucho. – Czy to
koniec?
- Misja zakończona. Możemy wracać do…
Słowa ojca zagłuszył wybuch. Ścianami
zatrzęsło, a następnie usłyszeliśmy krzyki. Cały korytarz lśnił barwami zaklęć.
- Cholerny Zakon! – warknął ojciec i wybiegł
z pokoju, a ja wraz za nim.
Wbiegliśmy na schody, celując w przeciwników
zaklęciami. Po kolejnych minutach spostrzegłem, że tempo jest wysokie. Nie mamy
do czynienia z przeciętnymi czarodziejami, a dobrze wyszkolonymi członkami
Zakonu Feniksa. Szybko nas znaleźli. Najwidoczniej ten dom miał w sobie więcej
zaklęć ochronnych niż się spodziewaliśmy. Chcieli, abyśmy go znaleźli. To nie
my przechytrzyliśmy ich, tylko oni nas.
Skoczyłem przed siebie i w przypływie mojej
dobroci uratowałem Kathreen od śmiercionośnego zaklęcia, które sama wysłała,
ale odbiło się rykoszetem w jej stronę. Szybko tego pożałowałem, bo kolejne
zaklęcie trafiło w moje ramię, rozcinając je głęboko. Syknąłem, ale nie
zaprzestałem walki.
Sam już nie wiem czy kogoś zabiłem, czy tylko
skrzywdziłem, bo ból był tak przenikliwy, że zaczął przesłaniać mi widoczność.
Miotałem zaklęciami w każdą stronę, ledwo unikając ataku w moim kierunku. Mieli
przewagę, tyle wiedziałem.
Udało mi się zatoczyć do najbliższej schowanej
ściany i oparłem się o nią, ściskając ramię, a także bok, który odkryłem, że
również krwawi. Ktoś się zbliżał. Nie miałem siły, aby ponieść wzrok. Już po
mnie.
- Tutaj jesteś. – usłyszałem głos Daniela i
odetchnąłem z ulgą. – Musimy się stąd wynieść, stary. Zrobiło się gorąco.
Zawirowało i stanęliśmy już całą grupką przed
naszą rezydencją.
- Zanieście go do medyków. – zarządził ojciec,
który był prawie bez skazy.
- Potrafię chodzić samodzielnie. – warknąłem,
choć zakręciło mi się w głowie. Nie potrzebowałem jednak ich pomocy. Nie
potrzebowałem medyków, tylko Theodora. Dlatego to tam skierowałem swoje kroki.
To była męczarnia, ale nie zgodziłem się na żadną pomoc. Dotarłem po dłuższym
czasie do gabinetu przyjaciela i wkroczyłem do środka, zataczając się.
Widok, który zastałem, doprowadził mnie do
furii. Theodor siedział bardzo blisko Granger i akurat głaskał ją po policzku,
patrząc prosto w oczy. Nachylił twarz w jej stronę, ale warknąłem głośno,
oznajmiając swoją obecność i podparłem się ręką futryny drzwi, ciężko dysząc.
Sam już nie wiedziałem czy czuję się bardziej obolały czy wściekły.
Oboje odskoczyli od siebie i spojrzeli na
mnie zaskoczeni.
- Draco, wróciłeś! – wykrzyknął Theo, patrząc
na mnie z ulgą, lecz ja spojrzałem na niego z wściekłością, która wręcz zaczęła
unosić się w powietrzu wokół mnie.
- Jak widać. – odparłem sucho.
- Ty krwawisz! – pisnęła Granger i jak gdyby
nigdy nic, podbiegła do mnie, łapiąc delikatnie za rękę i przyglądając się ranom
z zaskakującym przejęciem. Jak urzeczony podążałem wzrokiem za jej palcami, nie
potrafiąc jej odepchnąć. – Mogę to opatrzyć?
Byłem zaskoczony. Przecież ja nigdy nie
zachowywałem się względem niej tak opiekuńczo. Nawet w połowie nie przejmowałem
się nią tak, jak ona mną. Jakie miała powody? Żadne. Nienawidziła mnie, a ja
jej. Prawda?
- Wybacz, Hermiono, ale lepiej ja się tym
zajmę. – Theodor odsunął ją delikatnie. – Wiem, że chciałaś wypróbować parę
sztuczek które ci pokazałem, ale myślę, że nie będzie to najlepszym pomysłem,
aby to Draco był królikiem doświadczalnym.
Szatynka skinęła głową i odsunęła się ode
mnie, uśmiechając przepraszająco do Theodora. Obserwowałem tą scenę w
milczeniu, ale czułem, że robię się coraz bardziej nerwowy. Czyli chciała tylko
sprawdzić swoje umiejętności?
- Co się stało? – zapytał Theodor, zaczynając
opatrywać mój bok zaklęciem.
Spojrzałem na Granger. Miałbym powiedzieć
przy niej, że mieliśmy dopaść jej rodziców, i to właśnie tam zaatakował nas
Zakon? Że byłem w jej domu i prawdopodobnie jest teraz w opłakanym stanie?
- Nie mogę tego teraz powiedzieć. – burknąłem
i spojrzałem na niego znacząco. Theodor od razu zrozumiał o co mi chodzi.
- Hermiono, mogłabyś?
Gryfonka spojrzała po nas jakby chciała
zaprzeczyć, ale wycofała się niechętnie. Wtedy we mnie pękło. To ja powinienem
decydować czy ma wyjść czy nie. To mnie powinna usłuchać.
- Nie, Granger. Nie wychodź. Masz dzisiaj
zmienione miejsce pracy. Idziemy. – warknąłem.
- Miejsce pracy? Dlaczego? – zapytała cicho.
- Bo taki mam kaprys. Ruszaj się.
- Ale krwawisz! - zaprzeczyła.
- Nie musi cię to interesować. Wychodzimy.
- Ona ma rację. Nie skończyłem jeszcze cię
opatrywać. – potwierdził Theodor ze zmarszczonymi brwiami. Gdy znów na niego
spojrzałem, ponownie mój wzrok się zamglił, ale nie dałem nic po sobie poznać.
Poradzę sobie sam.
- Przeżyję. Nic mi nie jest.
Wyszliśmy wraz z Granger i dopiero wtedy
poczułem, że emocje zaczynają ze mnie ulatywać. Szła obok mnie w ciszy.
Zerknąłem na nią i stwierdziłem, że wygląda lepiej, choć na ciele wciąż się jej
goiły drobne ranki.
- Posprzątaj tutaj i nie rzucaj się w oczy. –
warknąłem, wprowadzając ją do salonu. Zerknąłem podejrzanie na śmierciożerców
siedzących przy stole i obserwujących nas z zaciekawieniem. Widziałem, że
Granger się nie podoba nowe zadanie, ale nic nie powiedziała, choć również
patrzyła w ich stronę niepewnie. – Zaraz wrócę.
Poszedłem do sypialni tempem, na jakie mi
pozwalało moje samopoczucie. Kilka razy musiałem podeprzeć się ściany, co
przyjmowałem z niezadowoleniem. W końcu jednak udało mi się dotrzeć na miejsce.
Zdjąłem koszulę, przyglądając się ranie w lustrze. Wziąłem różdżkę i spróbowałem
to chociaż trochę uleczyć, ale każdy mój ruch wywoływał skrzywienie na mojej
twarzy. To nie było takie proste. Bolało cholernie.
Nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie ból
przeszedł przez całe moje ciało, a ja zrobiłem się niespokojny. Myśli automatycznie
powędrowały do Granger, która była w tym momencie sama w salonie z
śmierciożercami, którzy patrzyli na nią wygłodniałym wzrokiem. Jestem głupi. Co
ja zrobiłem?!
Narzuciłem z powrotem koszulę, pozwalając,
aby przemokła jeszcze bardziej od mojej krwi i rzuciłem się biegiem w stronę
salonu. Adrenalina tak mi podskoczyła, że nie zwracałem uwagi na cały ten ból,
który jeszcze przed chwilą ledwo pozwalał mi chodzić.
Wpadłem do pomieszczenia i dostałem szału.
Granger siedziała skulona w kącie pokoju płacząc i błagając, aby przestali ją
dotykać. Nad nią stało czterech mężczyzn, które śmiejąc się, próbowali ściągnąć
z niej ubrania, szarpiąc nią na wszystkie strony.
Podszedłem gwałtownym krokiem do nich i
odciągnąłem, popychając na ścianę.
- Co tu się odpierdala?! – syknąłem.
- Chcieliśmy się zabawić ze szlamą, dawaj
maleńka, nie wstydź się. – powiedział największy z nich.
- Słuchaj, Reed. Szlama jest moja, to mi
powierzył ją Czarny Pan. Jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej coś obleśnego, na
co nie wyraziłem zgody, zabiję cię. Zrozumiałeś?!
Mężczyzna spojrzał na mnie przerażony. I
bardzo dobrze. Miałem wzbudzać szacunek, tego od niego oczekiwałem.
- Wstawaj, Granger.
Szatynka wstała, a ja złapałem ją za ramię i
wyprowadziłem z pokoju, prowadząc do swojej sypialni. Przez całą drogę nie
odezwaliśmy się do siebie, a ona wciąż płakała, co zaczęło mnie drażnić. Byłem
wściekły, miałem ochotę coś roznieść na drobne kawałeczki. To była moja wina.
Gdy weszliśmy do mojego królestwa, rozejrzała
się niespokojnie rozszerzonymi oczami i zapytała drżącym głosem:
- Gdzie jesteśmy?
- W mojej sypialni. – odpowiedziałem
obojętnie.
- W twojej… - jęknęła i odsunęła się pod
drzwi, widząc, że zdejmuję z siebie koszulę.
Może kiedyś rozbawiłaby mnie jej reakcja, ale
teraz wiem, że to było przerażenie. Bała się, że jej zrobię krzywdę.
- Zrobili ci coś? – zapytałem ostro.
- Nie zdążyli. – wyszeptała, a ja odetchnąłem
z ulgą.
Spojrzałem na jej żałosny stan. Cała się
trzęsła i wciąż płakała. Podszedłem do niej niepewnym krokiem i odwróciłem w
swoją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja przekląłem w duchu. Ciemność
jej spojrzenia potrafiła powalić nawet mnie.
- Słuchaj, Granger. Dzisiaj nic nie będziesz
robiła, jasne? Siadaj na łóżko. Muszę napisać raport, a następnie odprowadzę
cię do przyjaciół. Ale wpierw coś jeszcze: Różyczka!
Skrzat pojawił się przede mną z ukłonem.
- Tak, sir?
- Przynieś ciepłą herbatę dla dziewczyny i
ubranie na przebranie, jakieś cieple i czyste.
Granger spojrzała na mnie zaskoczona, ale ja
odwróciłem się i podszedłem do biurka. Czy byłem miękki? Co miało znaczyć moje
zachowanie? Przecież nigdy nie zachowałem się w ten sposób nawet do matki. Ale
do niej…
Skrzat wrócił i wręczył Granger czyste
ubranie i herbatę, na co ta mu podziękowała, jak również w moją stronę
wyszeptała ciche „dziękuję”.
Skinąłem jej głową, że może się przebrać w
łazience, gdzie natychmiast weszła. Nie mogłem się skupić na pisaniu raportu,
mając świadomość, że gdzieś obok jest ona, zupełnie naga, a jej delikatna
skóra…
Co? O czym ja kurwa myślę?!
Granger nie wychodziła dość długo. Czy coś
odwaliła? Zacząłem niespokojnie chodzić wokoło, aż w końcu podszedłem do drzwi,
w które chciałem załomotać.
- Granger, wyłaź!
Sięgałem ręką do klamki, ale drzwi otworzyły
się, zanim zdążyłem to zrobić, a przez nie wyszła już przebrana i czystsza Gryfonka.
- Odwróć się. – poleciła ostro.
- Co? – warknąłem.
- Odwróć się. – powtórzyła. – Opatrzę cię.
Nie zrobiłem nic, więc westchnęła i niepewnie
zrobiła krok w moją stronę. Jak w transie obserwowałem jej palce, które chwyciły
moją koszulę, rozpinając guziki. Pozwalałem na to, skupiając się na tym, jak
drżały. Odkryłem, że na koszuli, którą dopiero co zmieniałem pojawiła się na
nowo szkarłatna plama.
Dziewczyna odwróciła mnie raną w swoją stronę
i mokrym ręcznikiem zmyła ostrożnie krew. Automatycznie przymknąłem powieki,
ale nie poczułem palącego bólu.
- Wiem, że nie dasz mi różdżki, więc mogłabym
zrobić to mugolskimi sposobami?
Skinąłem potwierdzająco i wskazałem dłonią
apteczkę. Gryfonka podeszła tam i wyciągnęła potrzebne składniki, a następnie
zabrała się za opatrunek. Potrwało to chwilę, a ja nawet nie śmiałem jęknąć z
bólu. Nawet nie wiem czy oddychałem w danej chwili.
- Skończyłam, ale uważam, że powinieneś pokazać
się Theodorowi. – wyszeptała, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk jej głosu. Jej
palce odsunęły się z mojego ciała i dopiero wtedy się rozluźniłem, czując, że
przez ten cały czas moje mięśnie były napięte.
- Tak, tak zrobię. – powiedziałem cicho i
odwróciłem się w jej stronę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Odprowadzę
cię. Jutro będziesz u mnie cały dzień, więc wtedy sprzątniesz tutaj.
Odprowadziłem ją do lochu. Miałem wrażenie,
że nie było mnie tu o wiele dłużej niż tylko tydzień. Potter i Weasley
spojrzeli na nas zaskoczeni, ale tym razem żaden nie pisnął. Na pewno nie
spodziewali się mnie tutaj. Weasley nie do końca wydobrzał i nie wiem czy
kiedykolwiek to nastąpi. Prawdopodobnie jego obrzydliwy wygląd miał zostać już
na zawsze.
Oboje podbiegli i wzięli Granger w ramiona,
niemal, że płacząc. Czy Granger przez ten tydzień chociaż raz tutaj nocowała? A
może Theo trzymał ją w swojej komnacie?
Nie miałem ochoty o tym myśleć, ani wdawać
się z nimi w cholerne dyskusje, więc rzuciłem im ostatnie, pełne pogardy
spojrzenie. Wiedziałem co muszę zrobić. Wróciłem z powrotem do salonu i
wypatrzyłem śmierciożerców, którzy dobierali się do Granger. Skinąłem na nich
palcem.
- Ty. Idziesz ze mną. – wziąłem największego
z nich i posadziłem na krześle. Związałem go zaklęciem wiążącym i uśmiechnąłem
się okrutnie. – Legilimens!
Po mistrzowsku wszedłem w jego myśli i
znalazłem to, czego szukałem…
- Chodź
tutaj, szlamo! Zabawimy się!
- Ja nie…
- Granger zaczęła się odsuwać przestraszona, gdy mężczyźni wstali.
- Co tam
masz pod tymi szmatami?
-
Zostawcie mnie. – zaskomlała.
- Nie
będzie bolało. Malfoy na pewno ruchał cię już wszędzie, co, suko? Jak to jest
być dziwką śmierciożercy?
Szatynka
przewróciła się, a jeden z nich dźwignął ją mocno za ramię do góry, próbując
podnieść koszulkę do góry. Granger odepchnęła go od siebie, ale nie był jej dłużny.
Uderzył ją w twarz, powodując ponownie upadek.
- Głupia
zdzira. Pokażemy ci jaki szacunek powinna okazywać taka brudna kurwa jak ty.
Weźmiemy cię w czterech naraz. Będzie fajnie.
Zaczęli
się do niej zbliżać, a wtedy poczuli na ramionach pociągnięcie i między nich
wkroczył Draco Malfoy.
Wyszedłem z jego wspomnień z obrzydzeniem,
ale uśmiechnąłem się do niego.
- A może chcesz, żeby to ciebie zaraz ktoś
wyruchał, co? Załatwić ci czterech kolegów do zabawy? Każdego trafię Imperiusem
i będę obserwował z satysfakcją jak posuwacie siebie nawzajem.
- Paniczu, my nie…
- Zamknij pysk i nie ruszaj co moje,
zrozumiałeś?! Jeżeli dowiem się, że ją ruszyłeś, to urwę ci jaja, albo dam
wyruchać hipogryfowi.
- Co ci tak na niej zależy, Malfoy? – zapytał
jeden z nich odważnie, ale szybko skulił się pod mocą mojego spojrzenia.
- Nikt nie rusza mojej własności. Nie dzielę
się z kimś takim jak wy. Wypierdalać mi sprzed oczu!
Wszyscy posłusznie wybiegli, prócz tego, co
był wciąż przywiązany do krzesła.
- A to na wszelki wypadek, jakbyś jednak
zapomniał, że masz trzymać łapska przy sobie. – wycelowałem różdżką w jego
krocze, a następnie nastąpił błysk i mężczyzna krzyknął przeraźliwie. – Teraz
poczekaj, może ktoś cię odwiąże.
Wróciłem do sypialni, a mój humor znacznie
się polepszył. Rana dawała o sobie znać, ale już nie tak poważnie jak
wcześniej. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i wciągnąłem powietrze. Znowu ją
czułem.
Ta noc była jedną z lepszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz