wtorek, 21 marca 2017

Rozdział 11

Przez chwilę rozglądałem się po pomieszczeniu w oszołomieniu, czując, jak całe nagromadzone we mnie negatywne emocje ulatują, a na ich miejsce wkradają się niebezpieczne dreszcze. Tak, to miejsce wywołało je niemal w trybie natychmiastowym. Wręcz czułem energię, która się wzbija w powietrze i działa na wszystkie moje zmysły drażniąc je, jakby nagle były wzmocnione.
Podszedłem do najbliżej stojącej szafki, ciągnięty niewidzialną siłą. Miałem złe przeczucia. Na najwyższej półce stały w ramce zdjęcia, po które sięgnąłem lekko zdrętwiałą ręką. Miałem wrażenie, że jestem przygotowany na to, co zobaczę. Byłem wręcz tego pewien. Przetarłem, mimo wszystko niepewnie, opuszkami palców szklaną szybkę i spojrzałem prosto na twarz uśmiechniętej, machającej w moją stronę Granger. Na jednym zdjęciu stała ze swoimi przyjaciółmi, otoczona ich ramionami, a na drugim prawdopodobnie siedziała z rodzicami w ogrodzie. Wyglądała tak… normalnie, szczęśliwie. Jej twarz promieniała, nie przypominała w niczym tej szatynki, która przebywała w tej chwili w moim domu. Tylko jej oczy się nie zmieniły. Wciąż bystre, przenikliwe, pewne pewności siebie i siły.
I dopiero teraz to do mnie dotarło. Byłem w domu Granger. W jej pokoju.
To nie mógł być przypadek, prawda? Byliśmy tutaj z jakiegoś powodu. Snape obmyślił plan tak, byśmy tutaj trafili. Tylko dlaczego? Co chciał osiągnąć?
Natychmiastowo rozbolała mnie głowa. Próbowałem wciągnąć powietrze, ale miałem wrażenie, że wszędzie JEJ pełno. Czułem jej zapach. Pochłaniał każdą komórkę mojego ciała, otaczając ją jak najsilniejszym eliksirem. Powodował odurzenie, chęć pozostania w tym miejscu jeszcze chwilę, tylko przez najbliższe godziny… To chore. Nie było jej tutaj prawdopodobnie od miesięcy, a ja czułem ją w każdym kącie pokoju? Coś było nie w porządku…
Zacząłem chodzić niespokojnie po pomieszczeniu dotykając wszystkiego, co nawinęło się pod rękę. Książki, ubrania, wszystko co było nią przesiąknięte. Usiadłem po chwili na miękkim łóżku i naszła mnie ochota, żeby zasnąć, ogarnięty jej zapachem. Odbijało mi.
Przez moje myśli zaczęły w ekspresowym tempie przelatywać myśli. Przy tym biurku kiedyś się uczyła. W całym tym pokoju spędzała część swojego życia. Może tańczyła, spała, spędzała czas z bliskimi. Może kiedyś o mnie pomyślała?
Zastanowiłem się również co w tej chwili może robić. Minął już tydzień. Czy lepiej się czuje? Czy nikt jej nic nie zrobił? Czy Theodor nie odwalił czegoś głupiego? Czy oni… Nie. Nie myśl o tym, Draco. Pamiętasz co sobie obiecałeś? Granger już nie istnieje.
Pod materacem poczułem wybrzuszenie. Wyciągnąłem spod niego niewielkie pudełeczko, a w środku stary łańcuszek, a także kilka drobiazgów, które mogły być jej pamiątkami.
- Znalazłeś coś? – do pokoju wszedł mój ojciec, a ja szybko wsunąłem znalezisko do kieszeni.
- To dom Granger. – stwierdziłem bez emocji, choć miałem wrażenie, że rozsadza mnie od środka.
- Zgadza się. Śmierdzi szlamem od samego wejścia. A tutaj wyjątkowo cuchnie. Mieliśmy znaleźć jej rodziców, aby szlama zaczęła gadać. Niestety, dom wygląda na opuszczony od paru miesięcy. Zakon najwidoczniej ich przeniósł.
Mimo wszystko kamień spadł mi z serca. Nie chciałem stawiać jej przed wyborem rodzice, albo cały magiczny świat. To by ją złamało. A może to by było moje wybawienie? Może gdyby zginęła, ja byłbym wolny, mógłbym żyć z czystym sumieniem?
- I co teraz? – zapytałem głucho. – Czy to koniec?
- Misja zakończona. Możemy wracać do…
Słowa ojca zagłuszył wybuch. Ścianami zatrzęsło, a następnie usłyszeliśmy krzyki. Cały korytarz lśnił barwami zaklęć.
- Cholerny Zakon! – warknął ojciec i wybiegł z pokoju, a ja wraz za nim.
Wbiegliśmy na schody, celując w przeciwników zaklęciami. Po kolejnych minutach spostrzegłem, że tempo jest wysokie. Nie mamy do czynienia z przeciętnymi czarodziejami, a dobrze wyszkolonymi członkami Zakonu Feniksa. Szybko nas znaleźli. Najwidoczniej ten dom miał w sobie więcej zaklęć ochronnych niż się spodziewaliśmy. Chcieli, abyśmy go znaleźli. To nie my przechytrzyliśmy ich, tylko oni nas.
Skoczyłem przed siebie i w przypływie mojej dobroci uratowałem Kathreen od śmiercionośnego zaklęcia, które sama wysłała, ale odbiło się rykoszetem w jej stronę. Szybko tego pożałowałem, bo kolejne zaklęcie trafiło w moje ramię, rozcinając je głęboko. Syknąłem, ale nie zaprzestałem walki.
Sam już nie wiem czy kogoś zabiłem, czy tylko skrzywdziłem, bo ból był tak przenikliwy, że zaczął przesłaniać mi widoczność. Miotałem zaklęciami w każdą stronę, ledwo unikając ataku w moim kierunku. Mieli przewagę, tyle wiedziałem.
Udało mi się zatoczyć do najbliższej schowanej ściany i oparłem się o nią, ściskając ramię, a także bok, który odkryłem, że również krwawi. Ktoś się zbliżał. Nie miałem siły, aby ponieść wzrok. Już po mnie.
- Tutaj jesteś. – usłyszałem głos Daniela i odetchnąłem z ulgą. – Musimy się stąd wynieść, stary. Zrobiło się gorąco.
Zawirowało i stanęliśmy już całą grupką przed naszą rezydencją.
- Zanieście go do medyków. – zarządził ojciec, który był prawie bez skazy.
- Potrafię chodzić samodzielnie. – warknąłem, choć zakręciło mi się w głowie. Nie potrzebowałem jednak ich pomocy. Nie potrzebowałem medyków, tylko Theodora. Dlatego to tam skierowałem swoje kroki. To była męczarnia, ale nie zgodziłem się na żadną pomoc. Dotarłem po dłuższym czasie do gabinetu przyjaciela i wkroczyłem do środka, zataczając się.
Widok, który zastałem, doprowadził mnie do furii. Theodor siedział bardzo blisko Granger i akurat głaskał ją po policzku, patrząc prosto w oczy. Nachylił twarz w jej stronę, ale warknąłem głośno, oznajmiając swoją obecność i podparłem się ręką futryny drzwi, ciężko dysząc. Sam już nie wiedziałem czy czuję się bardziej obolały czy wściekły.
Oboje odskoczyli od siebie i spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Draco, wróciłeś! – wykrzyknął Theo, patrząc na mnie z ulgą, lecz ja spojrzałem na niego z wściekłością, która wręcz zaczęła unosić się w powietrzu wokół mnie.
- Jak widać. – odparłem sucho.
- Ty krwawisz! – pisnęła Granger i jak gdyby nigdy nic, podbiegła do mnie, łapiąc delikatnie za rękę i przyglądając się ranom z zaskakującym przejęciem. Jak urzeczony podążałem wzrokiem za jej palcami, nie potrafiąc jej odepchnąć. – Mogę to opatrzyć?
Byłem zaskoczony. Przecież ja nigdy nie zachowywałem się względem niej tak opiekuńczo. Nawet w połowie nie przejmowałem się nią tak, jak ona mną. Jakie miała powody? Żadne. Nienawidziła mnie, a ja jej. Prawda?
- Wybacz, Hermiono, ale lepiej ja się tym zajmę. – Theodor odsunął ją delikatnie. – Wiem, że chciałaś wypróbować parę sztuczek które ci pokazałem, ale myślę, że nie będzie to najlepszym pomysłem, aby to Draco był królikiem doświadczalnym.
Szatynka skinęła głową i odsunęła się ode mnie, uśmiechając przepraszająco do Theodora. Obserwowałem tą scenę w milczeniu, ale czułem, że robię się coraz bardziej nerwowy. Czyli chciała tylko sprawdzić swoje umiejętności?
- Co się stało? – zapytał Theodor, zaczynając opatrywać mój bok  zaklęciem.
Spojrzałem na Granger. Miałbym powiedzieć przy niej, że mieliśmy dopaść jej rodziców, i to właśnie tam zaatakował nas Zakon? Że byłem w jej domu i prawdopodobnie jest teraz w opłakanym stanie?
- Nie mogę tego teraz powiedzieć. – burknąłem i spojrzałem na niego znacząco. Theodor od razu zrozumiał o co mi chodzi.
- Hermiono, mogłabyś?
Gryfonka spojrzała po nas jakby chciała zaprzeczyć, ale wycofała się niechętnie. Wtedy we mnie pękło. To ja powinienem decydować czy ma wyjść czy nie. To mnie powinna usłuchać.
- Nie, Granger. Nie wychodź. Masz dzisiaj zmienione miejsce pracy. Idziemy. – warknąłem.
- Miejsce pracy? Dlaczego? – zapytała cicho.
- Bo taki mam kaprys. Ruszaj się.
- Ale krwawisz!  - zaprzeczyła.
- Nie musi cię to interesować. Wychodzimy.
- Ona ma rację. Nie skończyłem jeszcze cię opatrywać. – potwierdził Theodor ze zmarszczonymi brwiami. Gdy znów na niego spojrzałem, ponownie mój wzrok się zamglił, ale nie dałem nic po sobie poznać. Poradzę sobie sam.
- Przeżyję. Nic mi nie jest.
Wyszliśmy wraz z Granger i dopiero wtedy poczułem, że emocje zaczynają ze mnie ulatywać. Szła obok mnie w ciszy. Zerknąłem na nią i stwierdziłem, że wygląda lepiej, choć na ciele wciąż się jej goiły drobne ranki.
- Posprzątaj tutaj i nie rzucaj się w oczy. – warknąłem, wprowadzając ją do salonu. Zerknąłem podejrzanie na śmierciożerców siedzących przy stole i obserwujących nas z zaciekawieniem. Widziałem, że Granger się nie podoba nowe zadanie, ale nic nie powiedziała, choć również patrzyła w ich stronę niepewnie. – Zaraz wrócę.
Poszedłem do sypialni tempem, na jakie mi pozwalało moje samopoczucie. Kilka razy musiałem podeprzeć się ściany, co przyjmowałem z niezadowoleniem. W końcu jednak udało mi się dotrzeć na miejsce. Zdjąłem koszulę, przyglądając się ranie w lustrze. Wziąłem różdżkę i spróbowałem to chociaż trochę uleczyć, ale każdy mój ruch wywoływał skrzywienie na mojej twarzy. To nie było takie proste. Bolało cholernie.
Nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie ból przeszedł przez całe moje ciało, a ja zrobiłem się niespokojny. Myśli automatycznie powędrowały do Granger, która była w tym momencie sama w salonie z śmierciożercami, którzy patrzyli na nią wygłodniałym wzrokiem. Jestem głupi. Co ja zrobiłem?!
Narzuciłem z powrotem koszulę, pozwalając, aby przemokła jeszcze bardziej od mojej krwi i rzuciłem się biegiem w stronę salonu. Adrenalina tak mi podskoczyła, że nie zwracałem uwagi na cały ten ból, który jeszcze przed chwilą ledwo pozwalał mi chodzić.
Wpadłem do pomieszczenia i dostałem szału. Granger siedziała skulona w kącie pokoju płacząc i błagając, aby przestali ją dotykać. Nad nią stało czterech mężczyzn, które śmiejąc się, próbowali ściągnąć z niej ubrania, szarpiąc nią na wszystkie strony.
Podszedłem gwałtownym krokiem do nich i odciągnąłem, popychając na ścianę.
- Co tu się odpierdala?! – syknąłem.
- Chcieliśmy się zabawić ze szlamą, dawaj maleńka, nie wstydź się. – powiedział największy z nich.
- Słuchaj, Reed. Szlama jest moja, to mi powierzył ją Czarny Pan. Jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej coś obleśnego, na co nie wyraziłem zgody, zabiję cię. Zrozumiałeś?!
Mężczyzna spojrzał na mnie przerażony. I bardzo dobrze. Miałem wzbudzać szacunek, tego od niego oczekiwałem.
- Wstawaj, Granger.
Szatynka wstała, a ja złapałem ją za ramię i wyprowadziłem z pokoju, prowadząc do swojej sypialni. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie, a ona wciąż płakała, co zaczęło mnie drażnić. Byłem wściekły, miałem ochotę coś roznieść na drobne kawałeczki. To była moja wina.
Gdy weszliśmy do mojego królestwa, rozejrzała się niespokojnie rozszerzonymi oczami i zapytała drżącym głosem:
- Gdzie jesteśmy?
- W mojej sypialni. – odpowiedziałem obojętnie.
- W twojej… - jęknęła i odsunęła się pod drzwi, widząc, że zdejmuję z siebie koszulę.
Może kiedyś rozbawiłaby mnie jej reakcja, ale teraz wiem, że to było przerażenie. Bała się, że jej zrobię krzywdę.
- Zrobili ci coś? – zapytałem ostro.
- Nie zdążyli. – wyszeptała, a ja odetchnąłem z ulgą.
Spojrzałem na jej żałosny stan. Cała się trzęsła i wciąż płakała. Podszedłem do niej niepewnym krokiem i odwróciłem w swoją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja przekląłem w duchu. Ciemność jej spojrzenia potrafiła powalić nawet mnie.
- Słuchaj, Granger. Dzisiaj nic nie będziesz robiła, jasne? Siadaj na łóżko. Muszę napisać raport, a następnie odprowadzę cię do przyjaciół. Ale wpierw coś jeszcze: Różyczka!
Skrzat pojawił się przede mną z ukłonem.
- Tak, sir?
- Przynieś ciepłą herbatę dla dziewczyny i ubranie na przebranie, jakieś cieple i czyste.
Granger spojrzała na mnie zaskoczona, ale ja odwróciłem się i podszedłem do biurka. Czy byłem miękki? Co miało znaczyć moje zachowanie? Przecież nigdy nie zachowałem się w ten sposób nawet do matki. Ale do niej…
Skrzat wrócił i wręczył Granger czyste ubranie i herbatę, na co ta mu podziękowała, jak również w moją stronę wyszeptała ciche „dziękuję”.
Skinąłem jej głową, że może się przebrać w łazience, gdzie natychmiast weszła. Nie mogłem się skupić na pisaniu raportu, mając świadomość, że gdzieś obok jest ona, zupełnie naga, a jej delikatna skóra…
Co? O czym ja kurwa myślę?!
Granger nie wychodziła dość długo. Czy coś odwaliła? Zacząłem niespokojnie chodzić wokoło, aż w końcu podszedłem do drzwi, w które chciałem załomotać.
- Granger, wyłaź!
Sięgałem ręką do klamki, ale drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem to zrobić, a przez nie wyszła już przebrana i czystsza Gryfonka.
- Odwróć się. – poleciła ostro.
- Co? – warknąłem.
- Odwróć się. – powtórzyła. – Opatrzę cię.
Nie zrobiłem nic, więc westchnęła i niepewnie zrobiła krok w moją stronę. Jak w transie obserwowałem jej palce, które chwyciły moją koszulę, rozpinając guziki. Pozwalałem na to, skupiając się na tym, jak drżały. Odkryłem, że na koszuli, którą dopiero co zmieniałem pojawiła się na nowo szkarłatna plama.
Dziewczyna odwróciła mnie raną w swoją stronę i mokrym ręcznikiem zmyła ostrożnie krew. Automatycznie przymknąłem powieki, ale nie poczułem palącego bólu.
- Wiem, że nie dasz mi różdżki, więc mogłabym zrobić to mugolskimi sposobami?
Skinąłem potwierdzająco i wskazałem dłonią apteczkę. Gryfonka podeszła tam i wyciągnęła potrzebne składniki, a następnie zabrała się za opatrunek. Potrwało to chwilę, a ja nawet nie śmiałem jęknąć z bólu. Nawet nie wiem czy oddychałem w danej chwili.
- Skończyłam, ale uważam, że powinieneś pokazać się Theodorowi. – wyszeptała, a ja wzdrygnąłem się na dźwięk jej głosu. Jej palce odsunęły się z mojego ciała i dopiero wtedy się rozluźniłem, czując, że przez ten cały czas moje mięśnie były napięte.
- Tak, tak zrobię. – powiedziałem cicho i odwróciłem się w jej stronę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Odprowadzę cię. Jutro będziesz u mnie cały dzień, więc wtedy sprzątniesz tutaj.
Odprowadziłem ją do lochu. Miałem wrażenie, że nie było mnie tu o wiele dłużej niż tylko tydzień. Potter i Weasley spojrzeli na nas zaskoczeni, ale tym razem żaden nie pisnął. Na pewno nie spodziewali się mnie tutaj. Weasley nie do końca wydobrzał i nie wiem czy kiedykolwiek to nastąpi. Prawdopodobnie jego obrzydliwy wygląd miał zostać już na zawsze.
Oboje podbiegli i wzięli Granger w ramiona, niemal, że płacząc. Czy Granger przez ten tydzień chociaż raz tutaj nocowała? A może Theo trzymał ją w swojej komnacie?
Nie miałem ochoty o tym myśleć, ani wdawać się z nimi w cholerne dyskusje, więc rzuciłem im ostatnie, pełne pogardy spojrzenie. Wiedziałem co muszę zrobić. Wróciłem z powrotem do salonu i wypatrzyłem śmierciożerców, którzy dobierali się do Granger. Skinąłem na nich palcem.
- Ty. Idziesz ze mną. – wziąłem największego z nich i posadziłem na krześle. Związałem go zaklęciem wiążącym i uśmiechnąłem się okrutnie. – Legilimens!
Po mistrzowsku wszedłem w jego myśli i znalazłem to, czego szukałem…
- Chodź tutaj, szlamo! Zabawimy się!
- Ja nie… - Granger zaczęła się odsuwać przestraszona, gdy mężczyźni wstali.
- Co tam masz pod tymi szmatami?
- Zostawcie mnie. – zaskomlała.
- Nie będzie bolało. Malfoy na pewno ruchał cię już wszędzie, co, suko? Jak to jest być dziwką śmierciożercy?
Szatynka przewróciła się, a jeden z nich dźwignął ją mocno za ramię do góry, próbując podnieść koszulkę do góry. Granger odepchnęła go od siebie, ale nie był jej dłużny. Uderzył ją w twarz, powodując ponownie upadek.
- Głupia zdzira. Pokażemy ci jaki szacunek powinna okazywać taka brudna kurwa jak ty. Weźmiemy cię w czterech naraz. Będzie fajnie.
Zaczęli się do niej zbliżać, a wtedy poczuli na ramionach pociągnięcie i między nich wkroczył Draco Malfoy.  
Wyszedłem z jego wspomnień z obrzydzeniem, ale uśmiechnąłem się do niego.
- A może chcesz, żeby to ciebie zaraz ktoś wyruchał, co? Załatwić ci czterech kolegów do zabawy? Każdego trafię Imperiusem i będę obserwował z satysfakcją jak posuwacie siebie nawzajem.
- Paniczu, my nie…
- Zamknij pysk i nie ruszaj co moje, zrozumiałeś?! Jeżeli dowiem się, że ją ruszyłeś, to urwę ci jaja, albo dam wyruchać hipogryfowi.
- Co ci tak na niej zależy, Malfoy? – zapytał jeden z nich odważnie, ale szybko skulił się pod mocą mojego spojrzenia.
- Nikt nie rusza mojej własności. Nie dzielę się z kimś takim jak wy. Wypierdalać mi sprzed oczu!
Wszyscy posłusznie wybiegli, prócz tego, co był wciąż przywiązany do krzesła.
- A to na wszelki wypadek, jakbyś jednak zapomniał, że masz trzymać łapska przy sobie. – wycelowałem różdżką w jego krocze, a następnie nastąpił błysk i mężczyzna krzyknął przeraźliwie. – Teraz poczekaj, może ktoś cię odwiąże.
Wróciłem do sypialni, a mój humor znacznie się polepszył. Rana dawała o sobie znać, ale już nie tak poważnie jak wcześniej. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i wciągnąłem powietrze. Znowu ją czułem.

Ta noc była jedną z lepszych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz