środa, 5 kwietnia 2017

Rozdział 14

Nie dochodziły do mnie żadne bodźce z zewnątrz. Świat nie istniał. Nie wiedziałem gdzie jestem. Nie było mnie. Nie było nikogo. Czułem tylko jej chłodne, miękkie wargi na swoich.
W środku mną trzęsło. Chciałem zadać jej ból, ale ten sposób był o wiele ciekawszy. Bawiłem się światem, hierarchią. Łamałem zasady, próbowałem Zakazanego Owocu. Moje emocje wzrastały, chciałem więcej…
Brutalnie pchnąłem ją na ścianę, aby kolejny raz wpić się w jej usta niemal bestialsko. Uniosłem jej ręce nad głowę, aby uniemożliwić ruchy. Chciałem całym sobą czuć jej drżące ciało tuż pod moim. Niebywale dawało mi to satysfakcję.
Każdy kolejny pocałunek sprawiał, że wszystko przybierało na sile. Nie wiedziałem kiedy cała brutalność przemieniła się w ogromną żądzę. Nie wiedziałem, czy zmuszam ją, czy mi oddaje pocałunki. Nie liczyłem się z tym.
Chciałem tego. Potrzebowałem.
Nie panowałem już nad sobą i swoimi odruchami. Moje ręce powędrowały na jej pośladki, ściskając je, a już po chwili poczułem drobne ręce na mojej klatce piersiowej. Zadziałało na mnie to natychmiastowo, ale wraz z tym przyszedł rozsądek, a zamroczenie po alkoholu, który również zamieszał w mojej głowie, minęło.
Odsunąłem się od niej jak oparzony, powodując, że upadła boleśnie na podłogę i spojrzała na mnie z przerażeniem. Jej twarz była cała czerwona, ciężko dyszała.
Co ja zrobiłem?! Nie, nie, nie, to się nie mogło stać. Nie mogło, nie…
Spojrzałem na nią z pogardą, maskując wszystkie swoje uczucia. Prawie pozwoliłem, by zatracić się w tym chorym uczuciu. Nie mogłem na to pozwolić.
…Zniszczę ciebie, zanim ty zniszczysz mnie…
- Ruszaj się. – warknąłem.
Poczekałem aż wstanie i bez słowa szarpnąłem nią, by zaprowadzić do lochu. Nie wiem co myślała, ale w każdym razie bała się na mnie spojrzeć. Czy oddała te pocałunki dobrowolnie?
Nie wchodziłem z nią do środka. Nie spojrzałem na nią. Po prostu wyszedłem.
Niemal wbiegłem do swojej sypialni, opierając się o ścianę. Spojrzałem na swoje roztrzęsione ręce z żalem. Dlaczego miałem wrażenie, że wciąż czuję jej dotyk i smak? Cholerny szlam, który tym razem zabrudził i mnie.
Miałem choć przez chwilę wrażenie, że kieruję własnym życiem? Myliłem się. Każdy dzień był manipulacją. Każda sekunda zaplanowaną destrukcją. Nigdy nie miałem pozostać sobą.
Ten pocałunek był tylko wisienką na torcie, który ukazywał prawdę. Różnimy się. Ona jest szlamą, ja jestem śmierciożercą. Moim zadaniem jest ją zniszczyć i jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale zrobię to. W końcu to jej zabraknie na tym świecie, a ja zacznę żyć.

~~*~~

Stanąłem w kratach lochu, nie patrząc na nią. Wiedziała, że przyszedłem po nią, więc po chwili przeszła przez nie, niespokojnie na mnie zerkając. Bała się? Jeżeli tak, to cieszyło mnie to. Musiała się bać.
Droga dłużyła nam się niemiłosiernie. Nie zamieniliśmy słowa, a ja widziałem tylko kątem oka, że zerka na mnie.
Nie zamierzałem jednak dopuścić do tego, aby się odezwała. Otworzyłem drzwi gabinetu Theodora i poczekałem aż zajmie swoje miejsce pracy, a następnie zwróciłem się do przyjaciela.
- Oddaję ci nad nią opiekę. Nie wiem na jaki czas, mam pewne sprawy do załatwienia. Masz ją odprowadzać do lochu i zaprowadzać do Belli.
- Co to za sprawy? – zapytał podejrzliwie, a ja uniosłem brwi.
- Przydzielona misja. – skłamałem. Odwróciłem się w stronę Granger, by posłać jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem z pomieszczenia, czując, jak moje serce ściska się boleśnie.
Uciekałem. Chciałem odpocząć. Bałem się, naprawdę się bałem przebywania w jej towarzystwie. Nie chciałem, aby wszystko potoczyło się nie po mojej myśli. Teraz musiałem zrezygnować z życia człowieka.
- Draco, czego chcesz? – zwrócił się do mnie Snape, gdy stanąłem przed nim.
- Wyjeżdżam na parę dni, mam dosyć siedzenia w jednym miejscu.
- Jesteś śmierciożercą i powinieneś być tam, gdzie cię przydzielono. – zmrużył niebezpiecznie oczy, uważnie przyglądając się mojej twarz. – Ale w porządku. Ruszaj, może dowiesz się czegoś nowego. Kto zajmie się Granger?
- Nott. – odpowiedziałem szybko. – Pracuje w jego gabinecie, jest z nią cały czas.
- Rozumiem. W takim razie czekaj na wezwanie.
Skinąłem głową i wyszedłem. Myślałem, że rozmowa z nietoperzem będzie cięższa, ale na szczęście los nade mną czuwał. Do czasu.
- Draconie, dokąd to się wybierasz?
Za mną stała moja matka, obserwując mnie z zaciśniętymi wargami. Przybrałem chłodny uśmiech, nawet nie starając się na łagodny ton.
- Wyjeżdżam na parę dni z domu, matko.
- Dokąd?
- Przykro mi, Narcyzo, ale to jest polecenie ode mnie. Dracon nie może nikomu powiedzieć o tym planie. Ściśle tajne. – odpowiedział za mnie Snape, co mnie zaskoczyło tak bardzo, że aż boleśnie wykręciłem szyję, aby na niego spojrzeć.
- Czy Lucjusz wie, o misji naszego syna?
- Nie, ale osobiście go o tym poinformuję. – odpowiedział uprzejmie. – Narcyzo, pozwól, że cię odprowadzę i tak mam sprawę do twojego męża. Draco, możesz już ruszać, im szybciej tym lepiej.
Nie mogłem uwierzyć w to wszystko. Jakie Snape miał mieć z tego korzyści? Jeżeli jakieś miał, to na pewno szybko się o tym przekonam.
W tej chwili jednak nie miałem czasu na rozmyślania nad tym. Udałem się szybko do sypialni i spakowałem najbardziej potrzebne rzeczy. Zawahałem się nad dwoma małymi przedmiotami, ale wsunąłem je do kieszeni, przeklinając swoją głupotę.
Jak można przed czymś uciec, skoro zabiera się to ze sobą?
Spakowany, natychmiastowo się teleportowałem. Nie chciałem się z nikim żegnać, nie miałem powodów, aby kogoś informować. Po prostu przeniosłem się na ulice Śmiertelnego Nokturnu, gdzie zaczynała się moja przygoda.
Wszedłem pewnym krokiem do jednego z barów i usiadłem przy stoliku zamawiając butelkę Ognistej Whisky. Tak, moje wybawienie na burzliwe myśli, moja ucieczka na chwilowe zaburzenia.
Powoli zacząłem sączyć trunek, wpatrując się z każdą kolejną szklanką coraz bardziej nieobecnym spojrzeniem w ludzi naokoło mnie. Wszyscy siedzieli w kapturach, szpecąc do siebie gorliwie. Mimo iż w tych czasach normalnością były kaptury na głowie i ostrożność,  to byłem niespokojny. Nie mogłem tracić czujności.
Wiedźmy spoglądały na mnie łapczywie, widząc moją bladą twarz wychylającą się od czasu do czasu zza czarnych zasłon szaty, a czarownicy z ogromną ostrożnością.
Obserwowanie tego zepsutego świata przynosiło mi jakąś satysfakcję. Obecnie każdy miał zjebane życie. Nie byłem wyjątkiem, lecz tylko ja zapijałem się samotnie, próbując uciekać przed szlamą i jej przyjaciółmi. Czułem się jak tchórz. Jak beznadziejna kanalia, która nie potrafiła sobie poradzić z własnymi emocjami.
Dlatego dwa dni tułałem się pijany po ulicach Nokturnu, sypiając w pubie na stole, lub w jakiejś opuszczonej uliczce.
Chodziłem i wyzywałem przechodniów, zapominając, że powinienem być ostrożniejszy. W tej chwili pieprzyłem moje bezpieczeństwo, chciałem odreagować.
Nie wiem jakim cudem, ale znalazłem się na mugolskiej ulicy. Błysnęło zielone światło, a ja ponownie zabiłem człowieka. Niewinnego człowieka. Zrobiłem to, nim zdołałem się powstrzymać. Gdy jego ciało opadło na ziemię, moje również. Zacząłem się trząść, wszystko mnie bolało, nie wiedziałem co się dzieje. Czułem, że zbierają się we mnie nudności, gdy patrzyłem na jego martwe oczy.
Dźwignąłem się z brudnej ziemi i zataczając się, ruszyłem dalej. Pozbawiłem życia kolejną osobę i jeszcze kolejną. Nie wiem kim byli, czy była to kobieta, mężczyzna czy dziecko. Staczałem się.
Z każdą kolejną śmiercią moja głowa pękała, a ciało trzęsło się w konwulsjach. Upadłem po raz kolejny na kolana i podniosłem ostatkami sił głowę.
Byłem przed domem Granger.
Nie wiem jak, ale kurwa znalazłem się tutaj. Przyszedłem w to miejsce nieświadomie  zabolało mnie, gdy pomyślałem o niej. Prawdopodobnie w tej chwili była u Theodora, a może to był czas jej przesłuchiwania? Może była torturowana przez Bellatriks?
- Myślisz, że tutaj wrócą?
Na przyciszone głosy szybko usunąłem się w cień, tak, aby nikt mnie nie zauważył. Wyjrzałem jednak zza rogu i zobaczyłem członków Zakonu Feniksa. Jednym z nich był wilkołak Lupin i moja kuzynka Nimfadora.
- Rodzice Hermiony?
- Nie, śmierciożercy. Musieli mieć jakiś cel skoro tutaj przybyli ostatnio.
- Na razie się nie pojawili.
- Bo wiedzą, że mamy ten dom pod obserwacją. Myślisz, że szukali Hermiony?
- Albo jej rodziców. Może chcieli z nich zrobić przynętę na córkę.
- Gdzie oni mogą być? A jeżeli ich odnajdą?
- Nie wiem co z Harrym i jego przyjaciółmi, ale myślę, że gdyby ich złapali albo by nie żyli, to byśmy o tym wiedzieli. Co do rodziców Hermiony, są bezpieczni.
- Gdzie?
Lupin rozejrzał się ostrożnie.
- Odesłała ich do Australii. Tam nie będą ich szukać.
Serce zabiło mi mocniej, a mózg otrzeźwiał. Wysłała rodziców do Australii? Nie są pod opieką Zakonu?
Odczekałem kolejne minuty w ukryciu, a gdy oni zniknęli, ja również postanowiłem się deportować. Podróż była męcząca, więc odpocząłem kolejny wieczór na ulicy. Tak, byłem poza domem już trzeci dzień.
Znajdowałem się w Australii, ale tak naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Wiedziałem jak wyglądają, ale czego właściwie oczekiwałem? Dlaczego ich szukałem? Mogłem zyskać chwałę, zniszczyć ją i Pottera.
Dlatego poświęciłem kolejny dzień na poszukiwania. Granger była bystra i wiedziałem, że nie może być to proste zadanie. Na pewno osobiście przypilnowała ich bezpieczeństwa.
Ja jednak również nie byłem głupi. Wiedziałem gdzie uderzyć. Torturowałem, by zdobyć informację. To jednak nie dało mi wiele. Mogli być wszędzie.
Latami mogłem ich szukać, a wciąż nie znaleźć była to bezowocna wycieczka. Jak znaleźć ludzi, którzy mogli zmienić nazwisko? Przecież mogli być wszędzie.
Usiadłem na brzegu jeziora, oddychając ciężko. Przez chwilę czułem, że znów żyję, że robię coś na własną rękę.
Wpatrzyłem się w ludzi spacerujących za rękę, czujących się tak bezpiecznie, niczego nieświadomych, że gdzieś w centrum Londynu jest obecna już tylko śmierć i zniszczenie.
Sięgnąłem do kieszeni, wyciągają z niego srebrny łańcuszek. Granger. Myślałem, że znajdę sposób, aby cię zniszczyć, lecz ty ciągle jesteś gdzieś krok przede mną.
Zamknąłem go w uścisku dłoni, czując, jak zimne wieczko zaczyna rozgrzewać się w mojej dłoni coraz bardziej. Otworzyłem ją z zaskoczeniem, widząc jak powoli wypala ślad na jej wierzchu. Naszyjnik zaczął drżeć. Podniosłem głowę rozglądając się wokoło i już wiedziałem.
Spacerującą parą byli jej rodzice.
Nie poznałem ich z początku, ale teraz już byłem tego pewien.
Wstałem niespiesznie i schowałem się za drzewem, obserwując ich. Zbliżali się w moją stronę, więc wyciągnąłem różdżkę, zaciskając na niej palce. Byłem gotowy, aby ich porwać.
- Och Wendellu, jestem już za stara na pierwsze dziecko.
Pierwsze… dziecko?
- Moniko, ty nigdy nie będziesz za stara! Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką znam i do tego tylko młodniejesz w oczach!
Kobieta roześmiała się perliście i przytuliła do mężczyzny.
- Wiesz, czasami śni mi się, że mamy córkę. Ma długie, brązowe, kręcone włosy, a także ciemno brązowe oczy i jest bardzo podobna do ciebie. Gdy się budzę, czuję się bardzo niespokojna. Jakby naprawdę gdzieś była i działo jej się coś złego.
Moja ręka zadrżała. To byli jej rodzice, byłem pewien. Zmodyfikowała ich pamięć. Sprawiła, że nie pamiętali o niej. Ale dlaczego? Czy chciała ich uchronić tak bardzo, że pozwoliła na myślenie, że są parą bez dziecka?
Uniosłem różdżkę, ale nie wypłynął w ich kierunku żaden strumień światła. Patrzyłem na nich, nie wiedząc co zrobić. Zamiast tego, zaczarowałem po cichu łańcuszek i ścisnąłem go.
Wyszedłem zza drzewa i podszedłem do zaskoczonej pary. Granger była do nich niesamowicie podobna.
- W czym możemy pomóc? – odezwał się podejrzanie jej ojciec, przyglądając się moim czarnym szatom śmierciożercy.
- Chciałem to państwu wręczyć. – prawie, że wyszeptałem. Podszedłem bliżej i włożyłem w dłoń kobiety łańcuszek jej córki. Spojrzała na mnie zaskoczona, a następnie na naszyjnik. Wiedziałem, że nie może go pamiętać, ale jej oczy zabłysły łzami, gdy podniosła je na mnie.
- Dziękuję ci.
Skinąłem sztywno głową i uciekłem. Zatrzymałem się dopiero za kilkanaście metrów, gdzie mogłem oprzeć się plecami o mur jakiegoś budynku.
W tej chwili napełniła mnie nowa energia, nowa siła. Nie mogłem dłużej uciekać. Czas stawić czoła przeszkodom. Nie jestem tchórzem. Nie boję się jej. Nie boję się ciebie, Granger. Idę do ciebie.

***

Znalazłem się w swojej rezydencji i ruszyłem szybkim krokiem do Snape’a. Musiałem go powiadomić o powrocie. Byłem gotowy, czułem, że cała siła powróciła. Nie mogłem być tym słabym, użalającym się chłopakiem. Byłem Malfoyem. Draconem Malfoyem.
- Wróciłem. – poinformowałem chłodno.
- Dobrze cię widzieć, Draco. Jak podróż? – zmierzył mnie spojrzeniem ciemnych oczu.
- Nieźle. Jestem gotowy na rozkazy.
- Widzę, że nabrałeś nowej energii. To dobrze. – jego usta wykrzywił uśmiech. – Jutro wracaj do roboty.
- Zmieniło się coś? – zapytałem cicho, a on prychnął.
- Jeżeli chodzi ci o Pottera, to nie. Nic. Twoja podopieczna – to słowo wręcz powiedział z satysfakcją – również żyje.
- Jutro z powrotem przejmę swoje obowiązki. – powiedziałem obojętnie i wyszedłem z pomieszczenia, a kamień spadł mi z serca.
Szedłem w stronę gabinetu Thoedora, ale zatrzymałem się gwałtownie, chowając za pobliską ścianą. Właśnie wychodził z niego wraz z Granger. Szatynka trochę kulała i podpierała się jego ramienia, ale nie wyglądało na to, aby miała większe rany.
- Boli jeszcze? – zapytał mój przyjaciel.
- Prawie nic nie czuję. – uśmiechnęła się blado. – Bywało gorzej.
- Przepraszam, że ci nie pomogłem. – wymamrotał. – Powinienem to zrobić.
- Nie mogłeś tego zrobić. Zabiliby cię, a z kim ja bym została? Malfoya również nie ma i nie wiadomo czy wróci.
- Wróci.
- Nie interesuje mnie to. – powiedziała chłodno, a ja się wzdrygnąłem. - Nie zadręczaj się mną, Theodorze, musisz być silny.
Ich głosy cichły z każdym krokiem, a ja oparłem się o drzwi Theo, czekając na niego aż wróci. Minęło parę minut, ale w końcu pojawił się w moim widoku, patrząc na mnie zaskoczony.
- Już wróciłeś? – zapytał.
- Zaskoczony? – odpowiedziałem drwiąco. – Wróciłem i od jutra wrócę do zajmowania się Granger.
- Nie musisz jak nie chcesz.
- To było moje zadanie, Nott.
- Wiem. – przyznał ze zbolałą miną. – Zmieniłeś się.
- To prawda. – odpowiedziałem chłodno. – Teraz wiele rzeczy się zmieni. Dzięki za przejęcie moich obowiązków, stary.
- Wiesz, że to nie był problem.
Wiedziałem. A szczególnie jeżeli chodziło o Granger.
- Wiem. Do zobaczenia jutro. Muszę się wyspać, bo to były długie dni.
- Co się z tobą działo, Draco? – wyszeptał, zanim odwróciłem się. Przyjrzałem mu się uważnie.
- Sam chciałbym wiedzieć.

***


Wróciłem do sypialni, ciesząc się, że znów tutaj jestem. W końcu mogłem położyć się na miękkim łóżku i zapaść w spokojny sen. Oczywiście, tak mi się tylko wydawało, bo jak za każdym razem, widziałem tam tylko brązowe, bystre oczy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz