- Draco! Draco, tutaj!
Rozejrzałem się wokół siebie, poszukując
źródła dźwięcznego głosu. Tuż za mną stała uśmiechnięta Hermiona Granger. Jej
długie, brązowe włosy falowały, pobudzone przez delikatny wiaterek. Twarz oraz
ciało były rumiane, nie było widoczne ani jedno, choćby najmniejsze zadrapanie.
Wyciągnęła obie ręce przed siebie, patrząc na
mnie oczekująco.
- Draco, chodź do mnie! - zahipnotyzowany jej
spojrzeniem, ruszyłem bezwiednie przed siebie.
- Hermiona… - wymamrotałem, zbliżając się do
niej.
Również wyciągnąłem ręce, aby pochwycić jej w
swoje. Gdy tylko to zrobiłem, poczułem jak coś zimnego zaczyna ściskać moją
klatkę piersiową. Obie dłonie przepłynęły przez nią jak przez mgłę. Nie mogłem
jej dotknąć i choć próbowałem rozpaczliwie to zrobić, ona tylko roześmiała się
głośno i perliście, odsuwając się ode mnie.
- Hermiona, co się dzieje…
Zanim zdążyłem się zorientować, szatynka
odwróciła się i pobiegła przed siebie, śmiejąc się.
- Byłeś szukającym, Draco, złap mnie!
Potrzebowałem zaledwie sekundy, aby otrząsnąć
się z zaskoczenia i natychmiast za nią pobiegłem, a ona pisnęła, widząc, że się
zbliżam.
Nie wiem jak to się stało, ale nagle nie
byłem na łące na której byliśmy przed chwilą, a z powrotem w mojej rezydencji.
Na to wskazywały znajome drzwi i gobeliny, ale coś się tutaj różniło. To był
labirynt przeróżnych drzwi.
Rozejrzałem się ponownie za dziewczyną, mając
nadzieję, że wybiegnie zza najbliższych. Niestety, nie pojawiła się, więc
wbiegłem w pierwsze z brzegu.
Stanąłem w pół roku, a moje serce zabiło
mocniej. Na posadzce leżał trup. Wpatrywał się we mnie pustymi ślepiami i
miałem wrażenie, że uśmiecha się kpiąco. Śmierdział odorem rozkładającego się
ciała. Nie mogłem się ruszyć, coś trzymało mnie za nogi.
- Draco! Tutaj!
Hermiona…
Poczułem, że w końcu mogę się oderwać od
podłoża, więc wybiegłem z pomieszczenia.
- Hermiona, gdzie jesteś?!
Nie usłyszawszy odpowiedzi, wbiegłem w
kolejne drzwi. Ledwo wszedłem, a odskoczyłem z powrotem, wbijając się plecami w
ścianę.
Przede mną stał mężczyzna z trupią czaszką,
szczerząc gnijące zęby w moją stronę. Było w nim coś znajomego… Tuż za nim na
podłodze siedziało więcej rozkładających się szkieletów, które na moje wejście
odwróciły się w moją stronę.
Mężczyzna wyciągnął rękę, ale odskoczyłem z
bijącym sercem, wbiegając w kolejne drzwi. Wiedziałem co się dzieje. Za każdymi
kolejnymi siedziało więcej moich ofiar. Ludzi, którym odebrałem kiedyś życie…
- Hermiona!
- Draco! Draco! Draco.. Draco…
Jej głos zaczął echem się odbijać od ścian,
miałem wrażenie, że moja głowa pulsuje z bólu. Prawie upadłem, ale udało mi się
dostać do kolejnego pokoju. Nie poczułem odoru, ale usłyszałem odgłos
krztuszenia się.
Spojrzałem w górę i upadłem na kolana,
przytrzymując się podłogi.
Pod ścianą leżał Blaise.
- Draco… to… twoja… wina…
- Blaise…
- Gdyby nie ty…
Podczołgałem się do niego, próbując go
dotknąć, a spod moich powiek zaczęły płynąć łzy.
- Przepraszam, Blaise… Przepraszam cię…
- Draco!
Otworzyłem oczy i ponownie znajdowałem się w
korytarzu z drzwiami. Stałem na wprost najmasywniejszych z nich, czarnych jak
węgiel. Bałem się tam wejść, ale zebrałem się w sobie i otworzyłem je.
Na środku pokoju stała Granger. Uśmiechała
się i machała do mnie wesoło.
- Znalazłeś mnie!
- Hermiona… - wyszeptałem, a moje nogi same
powędrowały w jej stronę. Jednak, gdy zrobiłem tylko krok, ona zaczęła drżeć. –
Co się dzieje?!
Jej głos momentalnie się zmienił, a twarz
zbladła i przyozdobiła czerwonymi ranami. Musiałem zatkać uszy, bo
dziewczyna krzyknęła i upadła na posadzkę, wrzeszcząc i turlając się wokoło.
- Hermiona!
Na mój głos się uspokoiła i spojrzała dużymi, brązowymi oczami. Otworzyła lekko usta i wyszeptała takim tonem, że
krew zamarzła mi w żyłach:
- Zabij mnie, Draco. ZABIJ MNIE! ZABIJ!
ZABIJ! WIEM, ŻE POTRAFISZ TO ZROBIĆ!
Obudziłem się gwałtownie, cały zlany potem.
Policzki miałem mokre, serce biło mi jak oszalałe, czułem, że mam gorączkę.
Wygramoliłem się z łóżka i jakimś cudem trafiłem do łazienki, aby przemyć zimną
wodą twarz.
Spojrzałem w lustro, patrząc na blade widmo z
przerażeniem.
Ten sen był tak realistyczny, tak straszny…
Blaise, Granger, ci wszyscy ludzie…
Potrzebowałem co najmniej godziny, aby
doprowadzić się do najlepszego stanu na jaki było mnie stać, a i tak nie czułem
się najlepiej. Byłem osłabiony, chory, z gorączką. Nie miałem sił, ale
wiedziałem, że będę musiał sobie poradzić. W byciu śmierciożercą nie było
czegoś takiego jak choroba.
Zszedłem na dół i z coraz bardziej
przyspieszającym sercem, otworzyłem kraty lochu. Wszedłem do środka na pozór
pewnym siebie krokiem, ale natychmiastowo moja siła opadła na jej widok.
Przypomniał mi się sen w którym grała główną rolę. Jak się do mnie zwracała,
jak ja zwracałem się do niej! Jej zachowanie, późniejszy ból…
Teraz wstała szybko z posadzki i spojrzała na
mnie z lekkim niedowierzaniem, robiąc krok w przód.
- Wróciłeś. – powiedziała szorstko, ale jej
wargi zadrżały.
- Jak widać. – odpowiedziałem chłodno.
- Gdzie byłeś?
- Chyba nie ma powodu, bym ci na to
odpowiadał, co, Granger?
Jej nazwisko w moich ustach brzmiało w tej
chwili tak gorzko.
- Idziemy. Nie mamy całego dnia, aby tutaj
stać. – warknąłem i wskazałem jej wyjście. Weasleya już nie było. Tylko Potter,
który patrzył tępo w sufit.
Szliśmy w ciszy, choć wiedziałem, że
powstrzymuje się, aby nie zadać jakiegoś pytania. Domyślałem się o co chce
zapytać. Gdzie byłem, co się działo, dlaczego wtedy ją… pocałowałem. Nie
zamierzałem jednak jej na nic odpowiadać. Nie miałem w ogóle zamiaru z nią
rozmawiać.
- Dobrze się czujesz? – wyszeptała. –
Wyglądasz jak śmierć.
- Jestem śmiercią. – odpowiedziałem cierpko.
– Ty wcale lepiej nie wyglądasz, Granger.
- To Bellatriks. – ponownie wyszeptała. –
Wczoraj… - w jej oczach pojawiły się łzy. – Och, nie miała humoru.
- Rozumiem. – odpowiedziałem i kiwnąłem
głową.
Znaleźliśmy się w gabinecie Theodora, a ona z
wahaniem podeszła do swojego stanowiska, zerkając na mnie co rusz. Ja za to z
westchnieniem opadłem na krzesło, łapiąc twarz w dłonie. Chciałem, aby to już
się skończyło. Następna godzina minęła w prawdziwych męczarniach. Wiedziałem,
że Granger cały czas na mnie zerka, co dodatkowo mnie irytowało. Miałem ochotę
się na nią wydrzeć, ale nawet na to nie miałem sił.
- Wypij to. – powiedziała cicho, stawiając
przede mną kubek z jakimś parującym napojem. Spojrzałem na niego marszcząc brwi i nos na sam zapach i wygląd.
- Nie chcę. – warknąłem.
Widziałem, że Theodor, który również robił
jakieś eliksiry, zerknął na nas z dziwną miną.
- Musisz to wypić! – upierała się, a ja z
niechęcią przeniosłem na nią wzrok.
- Czy ty jesteś tępa?! – krzyknąłem. – Nie
będę nic pił!
- Jak sobie chcesz! – syknęła i powróciła do
swojego zajęcia z gwałtownością. Theodor wzruszył ramionami, gdy spojrzałem na
niego ostro. Ponownie westchnąłem i wyjąłem zaległe raporty dla Snape’a.
Nie wiedziałem jak wiele czasu minęło, ale z
każdą kolejną minutą czułem, że rozsadza mi głowę. Do moich nozdrzy zaczął
płynąć nieprzyjemny odór.
- Granger, co ty robisz? – warknąłem w jej
stronę.
- Eliksir. – również warknęła.
- Przestań, strasznie cuchnie!
- Nie moja wina, że mam takie składniki! –
syknęła i dodała kolejnej porcji składników. – Ojej.
- Co jest? – zapytałem, widząc, że chwyciła
się krawędzi stolika.
- Jakoś mi słabo…
Dźwignąłem się z miejsca i podszedłem do
niej, wyrywając z rąk kolejny składnik. Z drugiej strony stanął Theodor.
- Skończ z tym cholernym eliksirem! –
powiedziałem słabo. –Tylko mi nie dobrze od niego. Niech Snape sam sobie go…
W głowie mi zawirowało, a następnie poczułem
tylko, że przytulam się do czegoś miękkiego i przyjemnego, a potem nastąpiła
tylko ciemność.
***
- Chyba się budzi. – usłyszałem cichy głos
niedaleko mnie. Zamrugałem kilka razy i zorientowałem się, że leżę na posadzce
w gabinecie Theodora, a nade mną klęczy jego właściciel, a obok niego Granger.
- Co się stało? Kurwa, Granger, coś ty
zrobiła?!
- Nie drzyj się na mnie. – warknęła. –
Zemdlałeś, bo prawdopodobnie nawdychałeś się tych oparów, a byłeś osłabiony.
- Ile tutaj leżę?
- Tak z dwie godziny? – odpowiedział Theo,
wzruszając ramionami. – Oddychałeś, więc stwierdziłem, że wszystko w porządku.
- Mam dość, wszystko mnie boli. – warknąłem.
– Granger, wracamy.
Dźwignąłem się na nogi i mną zachwiało, a
Gryfonka skoczyła w moją stronę, aby mnie podeprzeć.
- Potrafię chodzić sam. – syknąłem, a ona się
zarumieniła. Nie rozumiałem dlaczego się tak zachowuje. Dlaczego Granger była
tak cholernie dobra, nawet gdy ja ją krzywdziłem cały czas?!
Jakimś cudem dotarliśmy do lochu, a ona
spojrzała na mnie niepewnie, jakby nie była pewna, czy trafię sam do pokoju.
Trafiłem jakimś cudem, a noc była prawie, że
odprężeniem. Na szczęście zasnąłem prktycznie od razu, a jeszcze lepiej było, bo
nie śniło mi się nic.
Obudziłem się stosunkowo późno, bo wciąż nie
czułem się najlepiej. Nie pamiętałem drogi do lochów, czy do gabinetu Notta. Jedynym
co pamiętam, to było, że Granger z zawziętą miną ponownie postawiła przede mną
kubek.
- Nie obchodzi mnie, że jesteś idiotą,
Malfoy. – syknęła. – Wypij to, bo nie mam ochoty znowu cię łapać, gdy
zemdlejesz.
Nie miałem sił odpyskować, więc z wściekłą
miną upiłem łyk obrzydliwego napoju. Smakował równie okropnie co wyglądał, ale
przyniósł niemal natychmiastową ulgę.
- Nie mam pojęcia dlaczego ona tak się tobą
opiekuję. – powiedział Theo, siadając obok mnie. – Powinna cię nienawidzić.
Wiedziałem, że mój przyjaciel ma rację, ale
udało mi się zmusić do sarkastycznego uśmiechu.
- Kto wie, może się zakochała.
Theodor prychnął, ale spojrzał na Granger z
obawą. Widział we mnie rywala?
***
Musiałem przyznać, że ten wstrętny eliksir
działał całkiem nieźle. Po paru dniach znów odzyskałem pełnię sił. Mogłem w
spokoju siedzieć w gabinecie przyjaciela i zajmować się niewyjaśnionymi
sprawami śmierciożerców. W chwilach, gdy Theo nie miał nic do roboty,
rozmawialiśmy o zbliżającym się balu śmierciożerców. Co jakiś czas odbywały się
bankiety dla wszystkich śmierciożerców.
Mogło wydawać się to śmieszne, przecież
śmierciożercy nie należą do zabawowych osób. Nic mylnego. To wszystko polegało
na tym, że każdy chciał się pochwalić nową posadą, czy podium w gronie śmierciożerców.
Wszystko zależało od pieniędzy i pochlebstwa.
- Myślisz, że Czarny Pan wróci do tego czasu?
- Zapewne. Wiesz, że lubi takie
przedstawienia.
- Wiem. Ale skoro do teraz nie wrócił…
- Spokojnie, wpadnie w najmniej spodziewanym
momencie.
Usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła i syk
bólu. Automatycznie wstałem z miejsca i podszedłem do Granger, która trzymała
się za rękę.
- Coś ty znowu narobiła?!
Chwyciłem jej dłoń i przyjrzałem się rance.
- Przepraszam, moja ręka, ona…
Czułem, że zadrżała, gdy przejechałem
opuszkami palców wzdłuż całej dłoni. Wiedziałem, że ostatnio dopiero wyleczyła
się ze złamania przez ciotkę Bellatriks i że wciąż miała ją niesprawną.
Wyciągnąłem różdżkę i zacząłem szeptać pod
nosem podstawowe zaklęcia.
- Czy ty nic nie potrafisz zrobić? –
szepnąłem z drwiną pod nosem.
- Wybacz! – warknęła i wyrwała mi dłoń. – Nie
wszyscy są tak uzdolnieni jak ty.
Moje usta ozdobił kpiący uśmiech.
- Chciałbym, żebyś to powiedziała jakieś dwa
lata temu.
- Wtedy byłeś jeszcze tchórzliwą fretką.
- Nie pozwalaj sobie, Granger. – stanąłem
bliżej niej, patrząc w oczy, a ona zrobiła buntowniczą minę.
- Wybacz, Malfoy, ale ciebie to akurat się
nie boję.
- To źle. Mogę ci udowodnić, że powinnaś.
Stykaliśmy się ciałami, obserwując swoją
wzajemną reakcję z zaciętością. Żadne z nas w tej chwili nie chciało odpuścić.
Przerwało nam dopiero chrząknięcie Theodora,
który wciąż przecież był w pomieszczeniu. Granger odskoczyła wręcz ode mnie i
zarumieniła się, a ja spojrzałem na przyjaciela z uniesionymi brwiami.
- Co jest, stary?
- Macie zamiar się bić, czy jak? – zapytał
wesoło, ale widziałem, że patrzy na nas z zazdrością. A szczególnie na Granger,
która skryła za krótkimi włosami czerwoną twarz.
- Jeżeli Granger zacznie, to nie będzie
wyboru. – powiedziałem kpiąco, śmiejąc się wrednie z jej wściekłej miny.
Niesamowite, ale potrafiła oderwać mnie takimi głupimi wstawkami od normalnego
życia. W takich chwilach zapominałem kim jesteśmy.
Zapominałem o tym tak bardzo, że z każdym
kolejnym dniem pozwalałem sobie na więcej. Więcej zapomnienia, więcej
człowieczeństwa, więcej Granger…
Dlatego czas zaczął płynąć szybciej. Mimo iż
z początku starałem się jej unikać, nie chciałem mieć styczności z jej
towarzystwem, to podświadomie się to nie udawało. Mój wzrok bezwiednie za nią podążał,
czasami nie mógł oderwać się od delikatnego uśmiechu. Hipnotyzował się ruchami,
czy czasem pojedynczymi rozmowami. Wiedziałem, że popełniam błąd. Tylko jeszcze
wtedy nie wiedziałem jak ogromny. Czy to źle, że potrzebowałem w życiu kogoś,
kto oderwie ode mnie część zła?
- Nie zrobię tego! – krzyknęła, a ja
otrząsnąłem się z myśli.
- Czego znowu? – zapytałem znudzony.
- Nie zabiję go. – powiedziała twardo,
zakładając ramiona na piersi. – On żyje!
Uniosłem brwi i spojrzałem na nią z
rozbawieniem. Miała zabić szczura, aby skorzystać z jego wątroby do eliksiru.
Najwidoczniej wojna i śmierć nie wpłynęły na nią nawet na tyle, żeby zabiła
jakieś cholerne zwierze.
Podszedłem do niej z westchnięciem i wziąłem
nóż, którym miała go uśmiercić. Chciałem wykonać jeden krótki ruch, ale złapała
moją dłoń.
- Chyba nie chcesz go zabić?! On żyje!
- To za sekundę nie będzie żył. –
odpowiedziałem obojętnie.
- Nie zrobisz tego! – krzyknęła, wyrywając
szczura w ręce.
- Granger, to tylko szczur!
- ŻYWY szczur. – syknęła. – Nie pozwolę ci go
zabić!
- Jesteś wkurzająca. Jest wojna, wszyscy
giną, a ty nie potrafisz zabić głupiego gryzonia!
- To, że ty zabijasz wszystko co się rusza,
nie znaczy, że ja to zrobię!
Wyrwałem jej zwierzaka, podczas, gdy ona
gadała jak najęta. Pisnęła, a ja położyłem go na stół, by zadać ostateczny
cios. Co dziwne, nie potrafiłem wykonać egzekucji. Słyszałem jej piski i jęki
obok i zawahałem się.
Westchnąłem z niecierpliwością i odsunąłem
się od stolika.
- Jesteś beznadziejna, Granger.
Nie wiedziałem jednak, że ten cholerny czas z
nią tak bardzo mnie do niej zbliży. Nie wiem czy nie potrafiłem jej się pozbyć,
czy moja beznadziejna głowa sama szukała jej obecności.
Tortury Złotej Trójki, a także wspólne
spędzanie czasu z nią ciągnęło się tygodniami. Droga do lochów była najbardziej
znaną mi trasą w całym domu. Chyba bardziej niż do własnego pokoju. Nadal się
nie wysypiałem. Czułem również, że atmosfera robi się napięta. Śmierciożercy
się bali, bo nasi więźniowie wciąż milczeli, a Czarnemu Panu się to nie
spodoba. Oczywiście, Bellatriks, Avery, ojciec czy Snape próbowali ich złamać,
ale wszyscy zgodnie milczeli. Nie zdradzili siebie nawzajem, co cicho w nich
podziwiałem. Tyle razy już przechodzili przez okrutne tortury i przesłuchania,
ale nie obchodziło ich to. Wiedzieli, że są bezpieczni dopóki nie ma Lorda
Voldemorta wśród nich.
Z tego wszystkiego najbardziej mnie dotyczyły
oczywiście przesłuchania Granger. Głównie odprowadzałem ją. Zdarzało mi się
odprowadzać również Pottera i Weasleya, ale najgorsze dla mnie były spotkania
ciotki Bellatriks z Gryfonką.
Współczułem jej. Naprawdę, jej współczułem. Z
każdym kolejnym było tylko gorzej, choć myślałem, że jest lepiej. Ciotka była
nieobliczalna, wciąż okrutna. Uwielbiała zadawać jej ręcznie cierpienie. Nie bawiło
jej rzucanie Cruciatusa. Mimo, że Granger była już do niej przyzwyczajona, za
każdym razem drżała na sam jej widok.
Nie potrafiłem patrzeć na jej ból. Mimo
wszystko. Zacząłem przyłapywać się na tym, że odwracam z obrzydzeniem
spojrzenie coraz częściej, aby nie patrzeć na tą silną dziewczynę, która tak
bardzo cierpi, ale nie chce tego pokazać nie dając swojej oprawczyni
satysfakcji.
- Jak się czujesz, Granger? –zapytałem cicho,
gdy po raz kolejny prowadziłem ją do sali przesłuchań.
- Głupie pytanie, nie uważasz? –uśmiechnęła
się jednak blado. Lubiłem ten uśmiech.
- Ciotka… ona… jest złą osobą. – wyszeptałem
ostrożnie, a o ona prychnęła i przyjrzała mi się uważnie, ale widziałem w jej
brązowych oczach błysk rozbawienia.
- Fakt, do najmilszych nie należy. –
stwierdziła drwiąco. – Ale dziwne, że mówisz to właśnie ty. A jaką ty jesteś,
Draco?
Szybko zwróciłem twarz w jej stronę. Nie
powinny mnie zaskakiwać takie pytania. Nie pierwszy raz takie zadawała. Powoli
przywykłem, ale nigdy nie zapytała wprost jaki jestem.
- Ja, Granger? Cóż… Może jestem jeszcze
gorszy?
- Mam wrażenie, że się mylisz. –
odpowiedziała pewnie.
- Nic
o mnie nie wiesz, Granger. – warknąłem ostro. Chciałem, by wiedziała, że nigdy
nie powinna ufać ludziom. By nauczyła się, że świat zawsze będzie zły. Że to ja
jestem zły.
Uśmiechnęła się tylko delikatnie i nie
odpowiedziawszy, weszła do pomieszczenia, gotowa na najgorsze. Tym razem jednak
los również nie miał być dla niej łaskawy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz