Hogwart, dwudziesta druga. Po korytarzu
przechadza się dwójka Prefektów Naczelnych. To już kolejny ich wspólny patrol.
Nie wyczuwa się pomiędzy nimi negatywnej atmosfery. Już od bardzo długiego
czasu między nimi takowa nie panowała. Ten rok wiele zmienił. Można powiedzieć,
że się nawet zaprzyjaźnili. Było to dla nich nie lada wyzwaniem. Nienawidzili
się od zawsze, lecz w końcu czas było z tym skończyć. Nie byli już dziećmi.
Wybaczyli sobie dawne spory, spróbowali zacząć z czystymi kartami.
-Hermiono, możemy porozmawiać? –zapytał
lekko zestresowany Draco Malfoy. Hermiona od razu wyczuła niepewność w jego głosie. Nie było
to do niego podobne, więc postanowiła się z nim podroczyć.
-A nie rozmawiamy? –zapytała z lekką
drwiną.
Draco spojrzał na nią z irytacją.
Uwielbiała mu przytykać nawet wtedy, gdy już zawarli między sobą pokój.
-Wiesz o co mi chodzi. –powiedział z
niechęcią.
-A więc słucham. –zachęciła go
uśmiechem. Jak na ironię ten uśmiech wcale nie dodał mu odwagi, a wręcz
przeciwnie. Ślizgon zrobił się jeszcze bardziej nerwowy.
-Wiesz… -zaczął cicho. -Jestem Malfoyem,
więc nie każ mi tego powtarzać. Usłyszysz to tylko raz. –ostrzegł ostro.
Hermiona spojrzała na niego z
zaciekawieniem unosząc brwi. Malfoy nigdy się tak nie zachowywał. Nawet wtedy,
gdy się „odmienił”. Zawsze był wręcz oazą pewności siebie. Chyba nigdy nie
widziała na jego bladej twarzy takiego zakłopotania.
-Wykrztuś to z siebie.
-Kocham cię. Nie zdawałem sobie z tego
sprawy, ale coś do ciebie czuję od długiego czasu. Nie dajesz po prostu mi
spokoju. Wszędzie cię widzę. Ja… Odkąd zaczęliśmy spędzać ze sobą tyle czasu
nie mogę przestać o tobie myśleć. O nas. –odchrząknął. –Dałabyś mi szansę?
Tego się nie spodziewała. Jej oczy
rozszerzyły się szeroko. Otworzyła lekko usta, lecz przez dłuższą chwilę nie
padło z nich żadne słowo. Miała wrażenie jakby znalazła się w jakimś śnie. To
było niemożliwe, aby właśnie Draco Malfoy wyznał jej swoje uczucia. Oczywiście,
nie byli już wrogami, ale miłość?
-Draco… -wyszeptała. –Ja… nie wiem co
powiedzieć. Zmieniłeś się, zaprzyjaźniliśmy się, to prawda. Naprawdę cię
polubiłam. Jesteś inny, tylko… nadal nie akceptują cię moi przyjaciele, a ich
zdanie jest dla mnie ważne…
Czuła jak jej słowa brzmią żałośnie. To
prawda, Ron i Harry nie akceptowali Malfoya. Nie potrafili. Dla nich był nadal
szumowiną, nic nie wartym śmierciożercą. Nie mieli okazji go poznać tak jak
ona. Nie chciała się przyznać, ale od jakiegoś czasu po kryjomu zaczęła się
interesować blondynem. Odkąd nie słyszała na każdym kroku słowa „szlama”,
wydawał się być całkiem uroczy. Lecz na pierwszym miejscu cały czas stawiała
przyjaciół i ich zdanie. Czy potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby nie chcieli mieć
z nią nic wspólnego przez Malfoya?
-Każdą twoją miłość będą musieli
zaakceptować? –zapytał chłodno Draco. Zabolało go to. Nie z tego powodu, że
miała być pierwszą, która da mu kosza, a z tego, że naprawdę coś do niej
poczuł.
Hermiona milczała. Z bólem w sercu
przygryzła wargę. Czuła, jakby stała nad urwiskiem walcząc z okrutnym wyborem.
Albo mogła wybrać przyjaciół i żyć spokojnie, albo rzucić się z niego i czekać
na cud, że może uda jej się wzlecieć.
-Daj mi szansę. –poprosił ponownie.
Jego szare oczy emanowały wręcz błaganiem.
-Draco, to dla mnie trudne! –wykrzyknęła
trzęsącym głosem. -Mimo, że zaszła w tobie zmiana, to przez tyle lat mnie
raniłeś! Ja nie potrafię wybaczyć tego w ciągu chwili. Ciężko o tym zapomnieć!
A mimo to… -westchnęła. -Nie jesteś mi obojętny, też coś do ciebie czuję.
Pozwól mi się zastanowić, dobrze? Muszę to przemyśleć. To naprawdę trudne.
W Draconie zapłonął płomyk nadziei. Nie
była to dobra wiadomość, ale nie była też zła. Skinął głową z lekką niechęcią.
Widział, że Hermiona ma już dosyć na dzisiaj. Po tej informacji i tak nie
będzie się zachowywała normalnie.
-Skończmy na dzisiaj. –zaproponował, co
ona przyjęła z lekką ulgą.
Rozstali się i w ciszy ruszyli do swoich
dormitoriów. W każdym z nich szalały uczucia.
~~*~~
-I co ja mam mu niby odpowiedzieć?!
Tak, podoba mi się. Tak, zmienił się. Tak, myślę, że bylibyśmy szczęśliwi.
Przecież nie jest już tym samym człowiekiem, prawda? Przecież nie oszukuje
mnie. Jest w tym zbyt prawdziwy. –Hermiona chodziła nerwowo po pokoju i
rozmawiała ze sobą głośno. Wyznanie Ślizgona naprawdę zrobiło w jej głowie
mętlik. Z jednej strony czuła się szczęśliwa, chciała już do niego pobiec i
powiedzieć, że odwzajemnia jego uczucia, lecz z drugiej strony stali Harry i
Ron. –Oni mnie znienawidzą!
Kogo szczęście jest ważniejsze? Ich czy Twoje? –podpowiedział
jej cichy głosik w głowie. Po chwilowej chwili stwierdziła oczywistą rzecz.
-Moje.. –szepnęła pewnie.-Tak,
postanowiłam. Kocham Dracona Malfoya i chcę z nim być! Jutro z nim porozmawiam.
Nie potrafiła jednak usiedzieć w
miejscu. Jej decyzja po prostu oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi. Czuła się
teraz naprawdę szczęśliwa, więc postanowiła nie czekać. Wstała z łóżka i
ruszyła do wyjścia z dormitorium. Gdy tylko wyszła na korytarz, aby pobiec do
Pokoju Wspólnego Slytherinu, poczuła, jak podłoga lekko zadrżała. Rozejrzała
się zaniepokojona. Hogwart był zbudowany z potężnych murów, więc co miało tak
ogromną siłę, aby zatrzęsło podłogą? Po chwili usłyszała huki i krzyki. Zaczęła
się poważnie niepokoić. Na korytarze zaczęli napływać przerażeni uczniowie.
-To śmierciożercy! Atakują szkołę!
Gryfonka zbladła. Między uczniów
zaczęły wbiegać zamaskowane osoby. Wybuchła panika. W każdą stronę leciały
niezidentyfikowane zaklęcia, wszyscy uciekali, próbowali ratować własną skórę.
Nikt nie chciał zginąć w ten sposób. Hermiona próbowała się przebijać przez
biegnące osoby, lecz nie było to łatwe. Cały czas ją odpychali i ciągnęli. Nie
mogła się poddawać. Chciała odnaleźć przyjaciół i Malfoya.
-Hermiono!
Z radością odwróciła się w stronę
wołającego głosu. Niestety, nie byli to jej przyjaciele. Byli to jednak jej
znajomi z Gryffindoru, więc dołączyła do nich postanawiając im pomóc w walce.
Radziła sobie nieźle. Odbijała płynnie zaklęcia, kontratakując. Miała jednak
wrażenie, że bardzo się te walki dłużą, a ona nie miała czasu. Po chwili
postanowiła się odłączyć. Pobiegła prosto w stronę lochu. Nie zważała nawet na
to, że kawałek odłamka zbroi ugodził ją w ramię, nie interesowało ją zbytnio
to, że celują w nią różdżką. Zanim ktoś coś zdążył zrobić, ona była szybsza.
Zbiegała właśnie po schodach
prowadzących do lochów, gdy usłyszała głos dochodzący ze ścian. Głos
Voldemorta. Przeraziła się tak bardzo, że wczepiła się w jedną z nich plecami,
ciężko oddychając. Miała tego dość.
-Harry Potter nie żyje! Opuśćcie
szkołę! Wyjdźcie wszyscy do mnie! Hogwart należy teraz do nas!
Harry
nie żyje?!
–poczuła jak krew odpływa z jej twarzy, a oczy zaczynają się niebezpiecznie
szklić.-Nie! To nie może być prawda! Nie
Harry!
Wszyscy w tym momencie ze strachem i
niedowierzaniem zaczęli gromadzić się na błoniach lub dziedzińcu. Nie pobiegła
tam jednak. Draco był Ślizgonem, wiedziała, że jest bezpieczny. Mógł być ciągle
w lochach nie przystępując nawet do walki.
Przed wejściem do ich Pokoju Wspólnego
również trwało zamieszanie. Ślizgoni wybiegali z pomieszczenia, prawdopodobnie
zmierzali do swojego pana. Nie wyłapała w ich tłumie platynowych włosów
Dracona. Poczuła jednak wbijające się w
jej ramię paznokcie. Ktoś obrócił ją w swoją stronę. Przed sobą miała ciemne
oczy Pansy Parkinson.
-Granger?! Czego tutaj chcesz, szlamo?!
Zignorowała jej obelgę. Nie brzmiała
tak rażąco jak kiedyś z ust Malfoya. Nie przyszła tu się kłócić ani walczyć.
-Gdzie Malfoy?! –warknęła tylko
wyrywając się z jej bolesnego uścisku.
-A co cię to obchodzi?! Chcecie go
dostać i pojmać, tak?! Nigdy się nie dowiesz gdzie on jest!
-Nie chcę go pojmać, idiotko! To jest
ważna sprawa! –zirytowała się.
Pansy wybuchła śmiechem.
-A jaką ważną sprawę może mieć szlama
do Draconka?
-Taką, że w przeciwieństwie do ciebie,
jestem jego dziewczyną!
Ślizgonka przez chwilę zaniemówiła.
Spojrzała na nią niedowierzająco, by po chwili zmierzyć ją wściekłym
wzrokiem.
-Nie rozśmieszaj mnie, szlamo! Draco
nigdy by nie spojrzał na kogoś takiego jak ty!
Hermiona przewróciła oczami. W życiu
nie dogada się z kimś takim jak Parkinson.
-Jest w dormitorium? –zapytała
dobitnie. Nie dostała jednak odpowiedzi, bo ktoś ją uprzedził.
-Parkinson, gdzie jest Malfoy?!
–usłyszała za sobą głos Zabiniego.
Zrozumiała, że Dracona nie ma w Pokoju
Wspólnym Slytherinu, więc wybiegła z lochów pędząc na błonia. Nie widziała
nikogo ze znajomych, wszyscy musieli już się ewakuować. Co chwilę jednak mijała sporo trupów, których
wolałaby nie widzieć. Przyjaciele, wrogowie. Już nie miała pojęcia kto jest
kim. Przez chwilę przeszła przez nią okrutna myśl. A jeżeli Draco stał po tej
drugiej stronie? Przyłączył się do śmierciożerców?
Wybiegła pędem na błonie, próbując się
przekonać, że to nie prawda. Malfoy się zmienił. Nie wrócił do Jego szeregów. Z
przerażeniem zaczęła się rozglądać wokół siebie, szukając jego blond włosów. Na
swoje nieszczęście nigdzie ich nie widziała. Jej wzrok przykuł jednak widok
rudych włosów jej przyjaciółki. Odetchnęła z ulgą.
-Ginny!
-Hermiona!
Wpadły sobie w ramiona cicho
szlochając. Tak się o siebie bały. Ginny wyglądała okropnie. Jej oczy były
czerwone i spuchnięte, wargi całe się trzęsły. Była umazana krwią i pyłem
wojennym. Do Hermiony doszło, dlaczego młoda Weasley tak wygląda. Natychmiast
wciągnęła głośno powietrze i zatkała dłońmi usta.
-Czy to prawda, że Harry..?
-Tak! –Ginny jęknęła żałośnie i
rozpłakała się głośniej. Hermiona mocno ją objęła, ale wiedziała, że nie
zdziała zbyt dużo. Zresztą sama nie czuła się lepiej. Dla obu Harry był ważny.
Strata przyjaciela czy chłopaka zawsze będzie bolała.
-Tak mi przykro, Ginn. –wyszlochała
pociągając nosem. Wtedy uświadomiła sobie kogo szukała. Nie mogła stracić i
jego. Złapała przyjaciółkę za ramiona, próbując skupić jej uwagę na sobie.
-Ginny, gdzie on jest?!
-Nie wiem, pewnie gdzieś Voldemort go
zabrał..
Hermiona zagryzła wargę. Może to było w
tej chwili okrutne, ale musiała odłożyć sprawę przyjaciół na boczny tor.
-Nie Harry! Draco!
Weasleyówna zamrugała powiekami z
niezrozumieniem.
-Draco? Jaki Dra..
-Malfoy! –przerwała jej. -Nie widziałaś
go?!
-Był tutaj jakiś czas temu. Pytał o ciebie.
Powiedziałam mu, że chyba zostałaś w zamku, więc tam pobiegł… Hermiono, o co
chodzi? Czego chciał od ciebie Malfoy?
-Muszę iść. –powiedziała twardo. Nie
miała czasu na wyjaśnienia. Później, gdy wszystko już się ułoży opowie jej o
swoich uczuciach.
-Hermi! Dlaczego? Czy wy..
-Tak! Kocham go! –krzyknęła i pobiegła ponownie
w stronę budynku. Gdzieś tam był i najwidoczniej szukał jej tak samo, jak ona
jego. Nie mogli się wiecznie mijać.
Gdy tylko wpadła do zamku zaczęła się
rozglądać wokół siebie. Gdzie mógł być w tej chwili? Postanowiła zacząć
poszukiwania od Wielkiej Sali. To tam widziała większość gromadzących się
uczniów. Słyszała również stamtąd wiele krzyków. Wkroczyła do sali z bijącym
sercem. Ponownie się rozejrzała wokół siebie czując jak jej serce zamiera,
oddech robi się płytszy, a wszelkie kolory z twarzy odchodzą. Zauważyła go.
Stał od niej tak niedaleko. Na początku chciała do niego podejść, ale zauważyła
stojącego przed nim Voldemorta. Nie wiedziała o co chodzi. Czarny Pan się
uśmiechał. Niepokoił ją ten uśmiech. Był szaleńczy. Tak bardzo, że aż przeszedł
ją dreszcz. W pewnym momencie mężczyzna podniósł różdżkę i wycelował nią w
Dracona. Przestała się namyślać, wszystko z niej spłynęło. Ruszyła ku nim
biegiem. Lord Voldemort podniósł swoje śmiertelne narzędzie, lecz Hermiona
wskoczyła między nich, zanim zdążył wypowiedzieć formułkę.
-Ja też cię kocham. –widziała jego
zaskoczenie. Posłała mu wesoły uśmiech. To był jej ostatni uśmiech w życiu.
Draco z przerażeniem obserwował jak jej twarz zastyga. Śmiertelne zaklęcie,
które miało być wycelowane w niego, trafiło w nią. Bezwładne ciało osunęło się
w jego ramiona, a on nie potrafił nic zrobić, nic powiedzieć. Patrzył na nią
otępiałym wzrokiem. Dotarło do niego wszystko dopiero wtedy, gdy śmiech
Czarnego Pana zaczął drażnić jego uszy.
-Naiwna szlama. Miłość… Ona nie
istnieje! Draco, teraz już się nie będziesz sprzeciwiał. Dam ci ostatnią
szansę. –krwiste oczy zabłysły zadowoleniem. Lord Voldemort wiedział, że dla
młodego Malfoya to było gorsze od śmierci.
Draco został sam z martwym ciałem
Hermiony. Opadł na kolana i odgarnął zbłąkany kosmyk włosów z jej twarzy. Wtedy
się rozpłakał. Rozpłakał się jak dziecko. Pierwszy raz w życiu spod jego powiek
wypłynęły ciepłe łzy.
-Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego?!
Pokochałem cię, ale czy ty kochałaś mnie aż tak bardzo, że zginęłaś?! Błagam cię,
Granger, wróć!
Wiedział, że to bez sensu. Nie posłucha
go. Nigdy nie słuchała. Zawsze była uparta, robiła to co chciała. Tym razem nie
miało być inaczej. Dodatkowo cichy głosik w jego głowie powtarzał na okrągło
okrutne słowa: Ona już nie wróci, Ona już
nie wróci, nie wróci, nie wróci…
-Skoro ty nie wrócisz do mnie, to ja
pójdę do ciebie.
Był pewny tego co chce zrobić. Była
jego sensem życia. Dopiero co ją zyskał, a już miała go zostawić? Nie mógł na
to pozwolić. Wyciągnął różdżkę z jej dłoni, która o dziwo nie wypadła, gdy
uderzyło w nią zaklęcie. Wtulił się w nią i wycelował w siebie końcem
przyrządu. Nawet przez chwilę się nie zawahał. Nie było słychać w jego głosie
strachu. Spojrzał ostatni raz na twarz ukochanej i wyszeptał: -Avada Kedavra.
Rozbłysło zielone światło, a bezwładne
ciało Ślizgona opadło, trzymając kruche ciałko dziewczyny.
Miłość
wieczną jest. Jest potężna, niezniszczalna. Będzie z Wami do końca.
Przezwycięży zło oraz śmierć, a Wasze dusze będą się miłowały do końca. Spotkacie
się ponownie i połączycie na wieki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz