poniedziałek, 21 listopada 2016

Miniaturka 4. Miłość wieczną jest

Hogwart, dwudziesta druga. Po korytarzu przechadza się dwójka Prefektów Naczelnych. To już kolejny ich wspólny patrol. Nie wyczuwa się pomiędzy nimi negatywnej atmosfery. Już od bardzo długiego czasu między nimi takowa nie panowała. Ten rok wiele zmienił. Można powiedzieć, że się nawet zaprzyjaźnili. Było to dla nich nie lada wyzwaniem. Nienawidzili się od zawsze, lecz w końcu czas było z tym skończyć. Nie byli już dziećmi. Wybaczyli sobie dawne spory, spróbowali zacząć z czystymi kartami.
-Hermiono, możemy porozmawiać? –zapytał lekko zestresowany Draco Malfoy. Hermiona od razu wyczuła niepewność w jego głosie. Nie było to do niego podobne, więc postanowiła się z nim podroczyć.
-A nie rozmawiamy? –zapytała z lekką drwiną.
Draco spojrzał na nią z irytacją. Uwielbiała mu przytykać nawet wtedy, gdy już zawarli między sobą pokój.
-Wiesz o co mi chodzi. –powiedział z niechęcią.
-A więc słucham. –zachęciła go uśmiechem. Jak na ironię ten uśmiech wcale nie dodał mu odwagi, a wręcz przeciwnie. Ślizgon zrobił się jeszcze bardziej nerwowy.
-Wiesz… -zaczął cicho. -Jestem Malfoyem, więc nie każ mi tego powtarzać. Usłyszysz to tylko raz. –ostrzegł ostro.
Hermiona spojrzała na niego z zaciekawieniem unosząc brwi. Malfoy nigdy się tak nie zachowywał. Nawet wtedy, gdy się „odmienił”. Zawsze był wręcz oazą pewności siebie. Chyba nigdy nie widziała na jego bladej twarzy takiego zakłopotania.
-Wykrztuś to z siebie.
-Kocham cię. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale coś do ciebie czuję od długiego czasu. Nie dajesz po prostu mi spokoju. Wszędzie cię widzę. Ja… Odkąd zaczęliśmy spędzać ze sobą tyle czasu nie mogę przestać o tobie myśleć. O nas. –odchrząknął. –Dałabyś mi szansę? 
Tego się nie spodziewała. Jej oczy rozszerzyły się szeroko. Otworzyła lekko usta, lecz przez dłuższą chwilę nie padło z nich żadne słowo. Miała wrażenie jakby znalazła się w jakimś śnie. To było niemożliwe, aby właśnie Draco Malfoy wyznał jej swoje uczucia. Oczywiście, nie byli już wrogami, ale miłość?
-Draco… -wyszeptała. –Ja… nie wiem co powiedzieć. Zmieniłeś się, zaprzyjaźniliśmy się, to prawda. Naprawdę cię polubiłam. Jesteś inny, tylko… nadal nie akceptują cię moi przyjaciele, a ich zdanie jest dla mnie ważne…
Czuła jak jej słowa brzmią żałośnie. To prawda, Ron i Harry nie akceptowali Malfoya. Nie potrafili. Dla nich był nadal szumowiną, nic nie wartym śmierciożercą. Nie mieli okazji go poznać tak jak ona. Nie chciała się przyznać, ale od jakiegoś czasu po kryjomu zaczęła się interesować blondynem. Odkąd nie słyszała na każdym kroku słowa „szlama”, wydawał się być całkiem uroczy. Lecz na pierwszym miejscu cały czas stawiała przyjaciół i ich zdanie. Czy potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby nie chcieli mieć z nią nic wspólnego przez Malfoya?
-Każdą twoją miłość będą musieli zaakceptować? –zapytał chłodno Draco. Zabolało go to. Nie z tego powodu, że miała być pierwszą, która da mu kosza, a z tego, że naprawdę coś do niej poczuł.
Hermiona milczała. Z bólem w sercu przygryzła wargę. Czuła, jakby stała nad urwiskiem walcząc z okrutnym wyborem. Albo mogła wybrać przyjaciół i żyć spokojnie, albo rzucić się z niego i czekać na cud, że może uda jej się wzlecieć.
-Daj mi szansę. –poprosił ponownie. Jego szare oczy emanowały wręcz błaganiem.
-Draco, to dla mnie trudne! –wykrzyknęła trzęsącym głosem. -Mimo, że zaszła w tobie zmiana, to przez tyle lat mnie raniłeś! Ja nie potrafię wybaczyć tego w ciągu chwili. Ciężko o tym zapomnieć! A mimo to… -westchnęła. -Nie jesteś mi obojętny, też coś do ciebie czuję. Pozwól mi się zastanowić, dobrze? Muszę to przemyśleć. To naprawdę trudne.
W Draconie zapłonął płomyk nadziei. Nie była to dobra wiadomość, ale nie była też zła. Skinął głową z lekką niechęcią. Widział, że Hermiona ma już dosyć na dzisiaj. Po tej informacji i tak nie będzie się zachowywała normalnie.
-Skończmy na dzisiaj. –zaproponował, co ona przyjęła z lekką ulgą.
Rozstali się i w ciszy ruszyli do swoich dormitoriów. W każdym z nich szalały uczucia.

~~*~~

-I co ja mam mu niby odpowiedzieć?! Tak, podoba mi się. Tak, zmienił się. Tak, myślę, że bylibyśmy szczęśliwi. Przecież nie jest już tym samym człowiekiem, prawda? Przecież nie oszukuje mnie. Jest w tym zbyt prawdziwy. –Hermiona chodziła nerwowo po pokoju i rozmawiała ze sobą głośno. Wyznanie Ślizgona naprawdę zrobiło w jej głowie mętlik. Z jednej strony czuła się szczęśliwa, chciała już do niego pobiec i powiedzieć, że odwzajemnia jego uczucia, lecz z drugiej strony stali Harry i Ron. –Oni mnie znienawidzą!
 Kogo szczęście jest ważniejsze? Ich czy Twoje? –podpowiedział jej cichy głosik w głowie. Po chwilowej chwili stwierdziła oczywistą rzecz.
-Moje.. –szepnęła pewnie.-Tak, postanowiłam. Kocham Dracona Malfoya i chcę z nim być! Jutro z nim porozmawiam.
Nie potrafiła jednak usiedzieć w miejscu. Jej decyzja po prostu oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi. Czuła się teraz naprawdę szczęśliwa, więc postanowiła nie czekać. Wstała z łóżka i ruszyła do wyjścia z dormitorium. Gdy tylko wyszła na korytarz, aby pobiec do Pokoju Wspólnego Slytherinu, poczuła, jak podłoga lekko zadrżała. Rozejrzała się zaniepokojona. Hogwart był zbudowany z potężnych murów, więc co miało tak ogromną siłę, aby zatrzęsło podłogą? Po chwili usłyszała huki i krzyki. Zaczęła się poważnie niepokoić. Na korytarze zaczęli napływać przerażeni uczniowie.
-To śmierciożercy! Atakują szkołę!
Gryfonka zbladła. Między uczniów zaczęły wbiegać zamaskowane osoby. Wybuchła panika. W każdą stronę leciały niezidentyfikowane zaklęcia, wszyscy uciekali, próbowali ratować własną skórę. Nikt nie chciał zginąć w ten sposób. Hermiona próbowała się przebijać przez biegnące osoby, lecz nie było to łatwe. Cały czas ją odpychali i ciągnęli. Nie mogła się poddawać. Chciała odnaleźć przyjaciół i Malfoya.
-Hermiono!
Z radością odwróciła się w stronę wołającego głosu. Niestety, nie byli to jej przyjaciele. Byli to jednak jej znajomi z Gryffindoru, więc dołączyła do nich postanawiając im pomóc w walce. Radziła sobie nieźle. Odbijała płynnie zaklęcia, kontratakując. Miała jednak wrażenie, że bardzo się te walki dłużą, a ona nie miała czasu. Po chwili postanowiła się odłączyć. Pobiegła prosto w stronę lochu. Nie zważała nawet na to, że kawałek odłamka zbroi ugodził ją w ramię, nie interesowało ją zbytnio to, że celują w nią różdżką. Zanim ktoś coś zdążył zrobić, ona była szybsza.
Zbiegała właśnie po schodach prowadzących do lochów, gdy usłyszała głos dochodzący ze ścian. Głos Voldemorta. Przeraziła się tak bardzo, że wczepiła się w jedną z nich plecami, ciężko oddychając. Miała tego dość.
-Harry Potter nie żyje! Opuśćcie szkołę! Wyjdźcie wszyscy do mnie! Hogwart należy teraz do nas!
Harry nie żyje?! –poczuła jak krew odpływa z jej twarzy, a oczy zaczynają się niebezpiecznie szklić.-Nie! To nie może być prawda! Nie Harry!
Wszyscy w tym momencie ze strachem i niedowierzaniem zaczęli gromadzić się na błoniach lub dziedzińcu. Nie pobiegła tam jednak. Draco był Ślizgonem, wiedziała, że jest bezpieczny. Mógł być ciągle w lochach nie przystępując nawet do walki.
Przed wejściem do ich Pokoju Wspólnego również trwało zamieszanie. Ślizgoni wybiegali z pomieszczenia, prawdopodobnie zmierzali do swojego pana. Nie wyłapała w ich tłumie platynowych włosów Dracona.  Poczuła jednak wbijające się w jej ramię paznokcie. Ktoś obrócił ją w swoją stronę. Przed sobą miała ciemne oczy Pansy Parkinson.
-Granger?! Czego tutaj chcesz, szlamo?!
Zignorowała jej obelgę. Nie brzmiała tak rażąco jak kiedyś z ust Malfoya. Nie przyszła tu się kłócić ani walczyć.
-Gdzie Malfoy?! –warknęła tylko wyrywając się z jej bolesnego uścisku.
-A co cię to obchodzi?! Chcecie go dostać i pojmać, tak?! Nigdy się nie dowiesz gdzie on jest!
-Nie chcę go pojmać, idiotko! To jest ważna sprawa! –zirytowała się.
Pansy wybuchła śmiechem.
-A jaką ważną sprawę może mieć szlama do Draconka?
-Taką, że w przeciwieństwie do ciebie, jestem jego dziewczyną!
Ślizgonka przez chwilę zaniemówiła. Spojrzała na nią niedowierzająco, by po chwili zmierzyć ją wściekłym wzrokiem. 
-Nie rozśmieszaj mnie, szlamo! Draco nigdy by nie spojrzał na kogoś takiego jak ty!
Hermiona przewróciła oczami. W życiu nie dogada się z kimś takim jak Parkinson.
-Jest w dormitorium? –zapytała dobitnie. Nie dostała jednak odpowiedzi, bo ktoś ją uprzedził.
-Parkinson, gdzie jest Malfoy?! –usłyszała za sobą głos Zabiniego.
Zrozumiała, że Dracona nie ma w Pokoju Wspólnym Slytherinu, więc wybiegła z lochów pędząc na błonia. Nie widziała nikogo ze znajomych, wszyscy musieli już się ewakuować. Co  chwilę jednak mijała sporo trupów, których wolałaby nie widzieć. Przyjaciele, wrogowie. Już nie miała pojęcia kto jest kim. Przez chwilę przeszła przez nią okrutna myśl. A jeżeli Draco stał po tej drugiej stronie? Przyłączył się do śmierciożerców?
Wybiegła pędem na błonie, próbując się przekonać, że to nie prawda. Malfoy się zmienił. Nie wrócił do Jego szeregów. Z przerażeniem zaczęła się rozglądać wokół siebie, szukając jego blond włosów. Na swoje nieszczęście nigdzie ich nie widziała. Jej wzrok przykuł jednak widok rudych włosów jej przyjaciółki. Odetchnęła z ulgą.
-Ginny!
-Hermiona!
Wpadły sobie w ramiona cicho szlochając. Tak się o siebie bały. Ginny wyglądała okropnie. Jej oczy były czerwone i spuchnięte, wargi całe się trzęsły. Była umazana krwią i pyłem wojennym. Do Hermiony doszło, dlaczego młoda Weasley tak wygląda. Natychmiast wciągnęła głośno powietrze i zatkała dłońmi usta.
-Czy to prawda, że Harry..?
-Tak! –Ginny jęknęła żałośnie i rozpłakała się głośniej. Hermiona mocno ją objęła, ale wiedziała, że nie zdziała zbyt dużo. Zresztą sama nie czuła się lepiej. Dla obu Harry był ważny. Strata przyjaciela czy chłopaka zawsze będzie bolała. 
-Tak mi przykro, Ginn. –wyszlochała pociągając nosem. Wtedy uświadomiła sobie kogo szukała. Nie mogła stracić i jego. Złapała przyjaciółkę za ramiona, próbując skupić jej uwagę na sobie.
-Ginny, gdzie on jest?!
-Nie wiem, pewnie gdzieś Voldemort go zabrał..
Hermiona zagryzła wargę. Może to było w tej chwili okrutne, ale musiała odłożyć sprawę przyjaciół na boczny tor.
-Nie Harry! Draco!
Weasleyówna zamrugała powiekami z niezrozumieniem.
-Draco? Jaki Dra..
-Malfoy! –przerwała jej. -Nie widziałaś go?!
-Był tutaj jakiś czas temu. Pytał o ciebie. Powiedziałam mu, że chyba zostałaś w zamku, więc tam pobiegł… Hermiono, o co chodzi? Czego chciał od ciebie Malfoy?
-Muszę iść. –powiedziała twardo. Nie miała czasu na wyjaśnienia. Później, gdy wszystko już się ułoży opowie jej o swoich uczuciach.
-Hermi! Dlaczego? Czy wy..
-Tak! Kocham go! –krzyknęła i pobiegła ponownie w stronę budynku. Gdzieś tam był i najwidoczniej szukał jej tak samo, jak ona jego. Nie mogli się wiecznie mijać.
Gdy tylko wpadła do zamku zaczęła się rozglądać wokół siebie. Gdzie mógł być w tej chwili? Postanowiła zacząć poszukiwania od Wielkiej Sali. To tam widziała większość gromadzących się uczniów. Słyszała również stamtąd wiele krzyków. Wkroczyła do sali z bijącym sercem. Ponownie się rozejrzała wokół siebie czując jak jej serce zamiera, oddech robi się płytszy, a wszelkie kolory z twarzy odchodzą. Zauważyła go. Stał od niej tak niedaleko. Na początku chciała do niego podejść, ale zauważyła stojącego przed nim Voldemorta. Nie wiedziała o co chodzi. Czarny Pan się uśmiechał. Niepokoił ją ten uśmiech. Był szaleńczy. Tak bardzo, że aż przeszedł ją dreszcz. W pewnym momencie mężczyzna podniósł różdżkę i wycelował nią w Dracona. Przestała się namyślać, wszystko z niej spłynęło. Ruszyła ku nim biegiem. Lord Voldemort podniósł swoje śmiertelne narzędzie, lecz Hermiona wskoczyła między nich, zanim zdążył wypowiedzieć formułkę.
-Ja też cię kocham. –widziała jego zaskoczenie. Posłała mu wesoły uśmiech. To był jej ostatni uśmiech w życiu. Draco z przerażeniem obserwował jak jej twarz zastyga. Śmiertelne zaklęcie, które miało być wycelowane w niego, trafiło w nią. Bezwładne ciało osunęło się w jego ramiona, a on nie potrafił nic zrobić, nic powiedzieć. Patrzył na nią otępiałym wzrokiem. Dotarło do niego wszystko dopiero wtedy, gdy śmiech Czarnego Pana zaczął drażnić jego uszy.
-Naiwna szlama. Miłość… Ona nie istnieje! Draco, teraz już się nie będziesz sprzeciwiał. Dam ci ostatnią szansę. –krwiste oczy zabłysły zadowoleniem. Lord Voldemort wiedział, że dla młodego Malfoya to było gorsze od śmierci.
Draco został sam z martwym ciałem Hermiony. Opadł na kolana i odgarnął zbłąkany kosmyk włosów z jej twarzy. Wtedy się rozpłakał. Rozpłakał się jak dziecko. Pierwszy raz w życiu spod jego powiek wypłynęły ciepłe łzy.
-Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego?! Pokochałem cię, ale czy ty kochałaś mnie aż tak bardzo, że zginęłaś?! Błagam cię, Granger, wróć!
Wiedział, że to bez sensu. Nie posłucha go. Nigdy nie słuchała. Zawsze była uparta, robiła to co chciała. Tym razem nie miało być inaczej. Dodatkowo cichy głosik w jego głowie powtarzał na okrągło okrutne słowa: Ona już nie wróci, Ona już nie wróci, nie wróci, nie wróci…
-Skoro ty nie wrócisz do mnie, to ja pójdę do ciebie.
Był pewny tego co chce zrobić. Była jego sensem życia. Dopiero co ją zyskał, a już miała go zostawić? Nie mógł na to pozwolić. Wyciągnął różdżkę z jej dłoni, która o dziwo nie wypadła, gdy uderzyło w nią zaklęcie. Wtulił się w nią i wycelował w siebie końcem przyrządu. Nawet przez chwilę się nie zawahał. Nie było słychać w jego głosie strachu. Spojrzał ostatni raz na twarz ukochanej i wyszeptał: -Avada Kedavra.
Rozbłysło zielone światło, a bezwładne ciało Ślizgona opadło, trzymając kruche ciałko dziewczyny.

Miłość wieczną jest. Jest potężna, niezniszczalna. Będzie z Wami do końca. Przezwycięży zło oraz śmierć, a Wasze dusze będą się miłowały do końca. Spotkacie się ponownie i połączycie na wieki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz