Londyn rok 1998. Całe miasto spowija szara mgła
i roznoszący się w powietrzu odór wojny. Nikt nie jest bezpieczny,
śmierciożercy z każdym dniem przejmują coraz większą część mugolskich dzielnic.
Za każdym rogiem można spodziewać się ich obecności, spotykać się z ich
okrucieństwem i barbarzyństwem. Na ulicach nie da się już wyczuć wesołego,
wiecznie tętniącego życiem gwaru. To już nie było to samo piękne miasto, co
jeszcze parę miesięcy temu. Wszystko się zmieniło, gdy Lord Voldemort wraz ze
swoimi poplecznikami odważyli się wyjść na światło dzienne i zacząć podbijać
świat. Nie było już Albusa Dumbledore’a, który był skuteczną tarczą przed złem.
Nie było nikogo, kto miałby powstrzymać chodzącą śmierć. Ja również byłam w
niebezpieczeństwie, o czym kilkakrotnie poinformowali mnie moi przyjaciele.
Czułam się taka samotna, oszukana i zraniona…
Myślałam, że jestem dla nich ważna, potrzebna,
a oni mnie tak po prostu zostawili samą, żegnając się krótkim, niewiele
wnoszącym listem. Właśnie tak. Harry wraz z Ronem wyruszyli samotnie na
poszukiwanie horkruksów, zostawiając mnie w domu. Dlaczego? Otóż oboje zgodnie
stwierdzili, że to jest niebezpieczna misja, a śmierciożercom bardzo zależy na
schwytaniu mnie. Dobrze wiedziałam, że jestem w niebezpieczeństwie, ale nie
tylko ja. Każdy, kto nie pochodził z magicznych rodzin był w takiej samej
sytuacji.
Nie chciałam tutaj być, choć zapewniali mnie,
że mam doskonałą ochronę, a oni niedługo wrócą. Nie mam pojęcia jak oni sobie
to wyobrażali. To prawda, może inteligencją nie grzeszą, ale naprawdę myśleli,
że będę grzecznie siedziała w domu i popijała herbatkę, gdy oni nadstawiali
karku? Nie. Jestem Hermiona Granger i jestem Gryfonką. Gryfonką, która ma swoje
zasady. Cechuje nas odwaga, a także potrzeba sprawiedliwości. Nie mam zamiaru
się poddać. Skoro oni pomagali światu gdzieś daleko, ja będę robić to tutaj. W
centrum Londynu, w samym środku Piekła.
A jeżeli śmierciożercy naprawdę chcą mnie
dopaść, to na nich czekam. Będę walczyła. Do końca.
~~*~~
Okrucieństwo teraźniejszego życia mnie
przerażało. Przechadzałam się ulicami Londynu prawie codziennie i ciągle
spotykałam nowe przeszkody, nowe sposoby na bestialstwo. Czym zasłużyli sobie
ci wszyscy mugole na takie cierpienie? Nie byli przecież niczemu winni. Nie
wiedzieli nawet co się wokół nich działo, dlatego ulice z dnia na dzień stawały
się coraz bardziej opustoszałe.
Pewnego razu wracałam do domu z wieczornego
obchodu jak co dzień, gdy niezmąconą ciszę przerwał potworny krzyk, który
spowodował nieprzyjemne ciarki na moim ciele. Krzyk dziecka. Rozejrzałam się
niespokojnie wokół siebie i pobiegłam w kierunku z którego się wydobywał.
Biegłam ile sił w nogach i próbowałam nie zwracać uwagi na duszności i powoli
zamierający oddech. Złapałam się za klatkę piersiową ciężko oddychając, ale
całe zmęczenie przeminęło, gdy mój wzrok spoczął na małym chłopczyku
przyciśniętym do pnia drzewa i pochylającym się nad nim zamaskowanym mężczyźnie
ze srebrzystą maską na twarzy. Śmierciożerca.
Niewiele myśląc, wyciągnęłam z kieszeni różdżkę
i cisnęłam ku niemu zaklęciem oszałamiającym. Mężczyzna odwrócił się w moją
stronę blokując atak i posyłając we mnie następny. Walka między nami trwała
krótszą chwilę, ale przeciwnik nie miał szans. Zgrabnie odbiłam i uniknęłam
wszystkie jego ataki, aż w końcu dzięki zaklęciu tarczy, sam wpadł w swoją
pułapkę.
Uśmiechnęłam się triumfująco i podbiegłam
szybko do przestraszonego chłopca, który skulił się pod drzewem. Chwyciłam go
delikatnie za dłonie prosząco, aby na mnie spojrzał.
-Nic ci się nie stało, kochanie? -zapytałam z
troską, a on pokręcił głową nadal lekko wystraszony. Uśmiechnęłam się do niego
delikatnie, ale on wyciągnął rączkę i spojrzał ponad moje ramię krzycząc.
Nie zdążyłam się odwrócić, a poczułam jak
zaklęcie huknęło tuż nad moją głową. Po chwili następne i kolejne. Usłyszałam
też wiele tupot stóp, co oznaczało, że przeciwników jest więcej. Chciałam się
odwrócić i przystąpić do kolejnej walki, ale poczułam, jak jakieś ramiona
ściskają mnie mocno i ciągną za drzewo. Nim się spostrzegłam, stałam
przyciśnięta do jego pnia, a nade mną pochylał się jakiś mężczyzna. Również
miał na sobie maskę i ciemną pelerynę, ale nie była to maska śmierciożerców. Zniknął
na chwilę sprzed moich oczu, aby rozprawić się z przeciwnikami, ale po zaledwie
paru sekundach pojawił się przede mną ponownie.
-Zgłupiałaś, Granger?! Nie wiesz, że to Londyn
i roi się tu od śmierciożerców?! Myślisz, że to mądre, aby choć na chwilę
tracić czujność?!
-Ja… ja… -zaczęłam się jąkać. Kim do cholery
jest ten facet i skąd zna moje nazwisko?! I ten głos… Skądś go znam, ale nie
mam pojęcia skąd.
-Jesteś naprawdę naiwna. Odbiło ci, po prostu
ci odbiło! Nie mogłaś siedzieć w ciepłym domu i nie wychylać się zanadto?!
-Kim… kim ty jesteś? -wykrztusiłam w końcu z
siebie.
-Kimś, kim nie chciałabyś wiedzieć, że jestem. -odpowiedział
chłodno.
Nie zapytałam o nic więcej, bo tajemniczy
mężczyzna odwrócił się i podszedł do mugolskiego chłopca pomagając mu wstać i
uklęknął przy nim, sprawdzając, czy nic sobie nie zrobił. Nie miałam pojęcia
kim on jest, choć jego głos znałam na pewno. Najdziwniejsze jest to, że wcale
nie kojarzył mi się z czymś dobrym, a wręcz z jakimś bólem i cierpieniem.
Dziwne połączenie jak na kogoś, kto właśnie uratował mi życie.
-Wracaj do domu, Granger. I nie wyłaź już
stamtąd. Wszyscy od razu cię rozpoznają. -zwrócił się ponownie do mnie.
-Ale… powiedz kim jesteś i skąd mnie znasz!
Mimo, że nie widziałam jego twarzy, to czułam,
że się uśmiecha. Bezczelnie sobie ze mnie kpił i doskonale wiedziałam, że nie
zdradzi mi swojej tożsamości. Po raz kolejny miałam rację, bo po paru sekundach
teleportował się z trzaskiem, zostawiając w mojej głowie mętlik…
~~*~~
Przez kolejne dni nie mogłam pozbyć się z głowy
myśli o tajemniczym bohaterze. Uratował mi życie, a ja nawet nie wiem kim był.
W uszach dźwięczał mi jego głos, ale nie mogłam dopasować go do nikogo z moich
przyjaciół. Czy był to ktoś z Gryffindoru albo z Zakonu Feniksa? Raczej nie, bo
nie mieliby powodu, aby nie pokazać swojej twarzy. Więc co mogło się skrywać pod
maską?
Mimo jego ostrzeżeń, nie zamierzałam zostawać w
domu po prawie porażce. Oczywiście,
przez parę dni faktycznie siedziałam grzecznie w ciepłym gniazdku, ale po
dłuższym czasie miałam dosyć. Przecież ostatecznie nic mi się nie stało, a tak
jak wspominałam na samym początku, to nie mam zamiaru się poddawać. Miałam
gdzieś ze sobą eliksir Wielosokowy i uważam, że to była idealna sytuacja żeby
się przemienić w jakiegoś anonimowego czarodzieja.
Jak uważałam, tak zrobiłam. Zdobyłam jakiś czas
temu po kryjomu włos jakiejś czarownicy, ot tak, na wszelki wypadek i pod jej
przebraniem teleportowałam się na ulicę Pokątną. W końcu nie tylko mugolski
świat był zagrożony. Chciałam także wiedzieć co się dzieje w czarodziejskiej
części Londynu. Ulica Pokątna była do tego doskonałym miejscem.
Na szczęście nie wyglądałam na biedną, dobrą
czarownicę, tylko na okrutną wiedźmę, która najlepiej czuła się na ulicy
Śmiertelnego Nokturnu. Tym lepiej, bo tam na pewno dowiem się czegoś ciekawego.
Ulica Pokątna nie była zbytnio zaludniona, większość sklepów miała wystawy
pozabijane deskami. Postanowiłam więc ruszyć na Nokturn. Stałam chwilę w
przejściu między dwoma ulicami wahając się, gdy za sobą usłyszałam ponownie ten
głos.
-Nie miałaś przypadkiem zostać w domu, Granger?
Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na
swojego wcześniejszego wybawiciela. Nie mogłam wyczuć czy jego ton był w tej
chwili bardziej gniewny czy bardziej rozbawiony.
-Jak mnie rozpoznałeś? -zapytałam zaskoczona.
-Tylko ty byś się wahała, aby tam wejść.
-Nie prawda! Właśnie chciałam to zrobić! A
właściwie co ty tutaj robisz?! Śledzisz mnie?! -oburzyłam się nie na żarty. Jeżeli
faktycznie tak było, to wcale nie było w porządku.
-To brzydkie słowo, Granger. Wolę stanowczo
określenie „opiekuję”.
-Opiekujesz? -prychnęłam. -Kto ci niby kazał
mną się opiekować? Jestem dużą dziewczynką, potrafię sobie radzić.
-Nie wątpię. Najpierw dajesz się zajść od tyłu
gromadzie śmierciożerców, bo chcesz ratować mugolskiego dzieciaka, potem
przemieniasz się w kobietę, która niedawno została zabita przez popleczników
Czarnego Pana i próbujesz wejść na Nokturn, gdzie większość osób wie o „twojej”
śmierci. Nie ma co, potrafisz sobie świetnie radzić.
Czy mi się wydaje, czy usłyszałam w jego głosie
drwinę? Zarumieniłam się jednak soczyście na swoją wpadkę. Rzeczywiście, gdyby
ktoś mnie rozpoznał, mogłabym mieć problemy. Duże problemy.
-Okej. Może nie przemyślałam niektórych spraw,
ale nie musisz mną się… opiekować.
-Spłacam dług wobec jednej osoby, więc się nie
ekscytuj.
-Wobec jednej osoby? Kogo?
Moja ciekawość była jak zawsze nienaganna, ale
nie miałam czasu jej hamować. Ktoś kazał mną się opiekować jakiemuś obcemu (a
może nie?) mężczyźnie. Czy to mógł być Harry lub Ron?
-Myślę, że to nie twoja sprawa.
-Nie moja sprawa?! -wybuchłam. –Tutaj chodzi o
mnie! A dowiem się w końcu kim jesteś? Chyba powinnam wiedzieć komu zawdzięczam
życie, prawda?
-Niezły ruch, ale to nie przejdzie. Wracaj do
domu i tym razem bądź grzeczna. Nikt nie potrzebuje twojej śmierci.
Cofnęłam się o krok, gdy do mnie podszedł i
kolejny raz pochylił się w moją stronę, zatrzymując twarz w masce przed moją
twarzą. Udało mi się zobaczyć niezwykle szare oczy, których również nie
potrafiłam zidentyfikować.
-Tym razem nie wpakuj się w kłopoty, dobrze?
-szepnął w moje ucho, po czym ponownie zniknął zostawiając mnie samą.
~~*~~
Cholernie tajemniczy imbecyl! Kim on niby jest,
żeby mnie śledzić i na dodatek prosić o coś takiego?! Potrafię sobie poradzić
ze śmierciożercami, walczyłam z nimi nie jeden raz!
I co on sobie wyobraża?! Pojawia się nagle
znikąd, ratuje mnie, nie mówi kim jest i bez słowa znika! Jest niewychowanym i
niekulturalnym draniem, który na dodatek sobie ze mnie bezczelnie kpi! Chyba
nie ma pojęcia tak naprawdę kim jestem!
Tak. Boczyłam się tak na niego i wyzywałam go
przez cały następny tydzień. Nie dość, że siedziałam w domu i nic nie robiłam,
nie miałam żadnych wieści, to do tego wszystkiego jego osoba nie dawała mi
spokoju! Nie mogłam za nic w świecie dopasować tych tęczówek i głosu do nikogo znajomego.
To wszystko pogorszał fakt, że ja czegoś nie wiem! Nie dawało mi to spokoju, a
niestety nie mogłam zająć się szukaniem o tym w książkach, bo to było wręcz
niemożliwe.
Czasami dodatkowo jak na złość mi się śnił. We
śnie zdejmował maskę, ale zawsze ten kulminacyjny moment, gdy już był bez niej,
robił się zamazany, jakby ktoś wklejał w to miejsce cenzurę. Oczywiście, nie
było możliwe, abym zobaczyła wtedy jego twarz. Mój mózg nie wiedział kim ten
człowiek jest. To było wręcz nie do wytrzymania.
Robiłam sobie właśnie herbatę na uspokojenie zastanawiając
się, czy go jeszcze zobaczę i będę miała okazję żeby nakłonić do ściągnięcia
maski, gdy drugi raz usłyszałam za sobą TEN dręczący mnie od tygodnia głos.
-Czy ty w ogóle jadasz? Wyglądasz jak śmierć.
Chwyciłam w dłoń widelec niczym broń i
obróciłam się z prędkością światła, mierząc nim w siedzącego sobie luzacko na
krześle mężczyznę. Jak zwykle ubrany w nieodłączną maskę.
-Skąd się wziąłeś w moim domu?! -syknęłam z
lekkim niepokojem.
-Nudziło mi się, poza tym chciałem sprawdzić
czy wszystko w porządku, bo za długo się nie wpakowałaś w kłopoty.
-odpowiedział obojętnie, ale ja już dobrze wiedziałam, że ze mnie drwi.
-Jak widzisz, wszystko dobrze! Kto dał ci
pozwolenie na wejście do mojego domu?!
-Tłumaczyłem ci, Granger, że jestem twoim
swojego rodzaju opiekunem. Nie potrzebuję na to twojej zgody. -powiedział
znudzony. -Zrób sobie coś do jedzenia dziewczyno, bo jeszcze padniesz zanim cię
Czarny Pan dopadnie.
-Nie obchodzi mnie to. -warknęłam, ale mimo
wszystko zaczęłam posłusznie robić kanapkę. -Nie podoba mi się to, że sobie
tutaj wchodzisz. Czuję się osaczona i podglądana. Jak często to robisz?!
-Hej, nie jestem zboczeńcem. Nie unoś się tak,
bo ci zaraz żyłka pęknie.
-To może w końcu mi powiesz kim jesteś, co?!
Mężczyzna zacmokał rozbawiony.
-Widzę, że nie daje ci to spokoju. Kto wie,
może kiedyś się dowiesz. A tymczasem… dzięki za kanapkę, Granger. Zrób sobie
drugą, bo nie żartowałem, że wyglądasz mizernie.
Podszedł do mnie i wziął sobie po prostu
kanapkę, znikając z mojej kuchni.
-Jak ja nienawidzę, gdy to robisz… -syknęłam w
pustkę, patrząc z irytacją na talerzyk, na którym przed chwilą widniała moja
kanapka.
~~*~~
Po ostatniej rewelacji pojawienia się jego
osoby w moim domu, czułam się naprawdę niepewnie. Cały czas miałam wrażenie, że
jestem obserwowana, że czai się gdzieś w pokoju i dokładnie widzi co robię. Wiedziałam,
że powoli popadam w paranoję, ale jak mogłam być spokojna, wiedząc, że
mężczyzna, który tak naprawdę nie wiem kim jest, może sobie bezkarnie pojawić się
w moim domu w każdej chwili? Może był wrogiem, który tylko udawał przyjaciela?
To wszystko było takie niemoralne!
Moje paranoje chyba do końca nie były jednak
takie bezpodstawne, gdyż od czasu do czasu zdarzało się, że pojawiał się gdzieś
za mną w najmniej oczekiwanym momencie. Na początku okropnie mnie to drażniło,
ale w końcu odkryłam też plusy. Przynosił mi najświeższe informacje o tym, co
działo się w magicznym i niemagicznym świecie. Okazał się całkiem przydatnym informatorem.
Musiałam też przyznać, ale bardzo cicho, że
jego obecność mnie w jakiś sposób uspokajała. Polubiłam jego wizyty, choć nie
były szczególnie wylewne. Lubiłam jego tajemniczy i zadziorny charakter, choć
wcale nie widziałam jego twarzy. No właśnie. Nasza każda, dosłownie każda
rozmowa kończyła się tak samo. Za każdym razem przewijał się przez nas
identyczny dialog.
-Kim jesteś?
-Nie twoja sprawa.
A następnie znikał, aby przy kolejnym spotkaniu
zrobić zupełnie to samo. Jego postać naprawdę zaczęła mnie intrygować, teraz
dodatkowo w ten pozytywny sposób.
Pewnego ciepłego wieczora postanowiłam wyjść na
taras przed domem i pooddychać wiosennym, przyjemnym powietrzem. Zamknęłam oczy
i wciągnęłam delikatnie aromatyczne zapachy rozkwitających kwiatów. Tym razem
nie odwróciłam się już gwałtownie, gdy usłyszałam za sobą jego głos. Co prawda,
wzdrygnęłam się lekko, ale pod moim nosem pojawił się delikatny uśmieszek.
Czekałam na niego.
-Ciężki dzień? -zapytał z lekką nutką drwiny.
-Jakoś twoja osoba nie daje mi odpocząć.
-odpyskowałam z uśmiechem i odwróciłam się powoli w jego stronę. Stał oparty
nonszalancko o balustradę z założonymi rękoma.
-Twój chyba też do prostszych nie należał, co?
-No właśnie nie bardzo. -przyznał zmęczonym
głosem. Ja w tym czasie umieściłam się na bujanym fotelu niedaleko niego i
podkuliłam nogi pod brodę.-Sporo zabójstw i ataków niedaleko stąd. Mugole
padają jak muchy. Miałem dość na dzisiaj tego całego napięcia, a mimo wszystko
miałem ochotę przyjść do ciebie, by cię zobaczyć.
Zrobiło mi się gorąco na jego ostatnie słowa.
Delikatne kołatanie serca i przekręcanie się żołądka były bardzo specyficznymi
uczuciami. Miałam wrażenie, że policzki zapłonęły mi żywym ogniem.
-Też chciałam cię zobaczyć. Przecież jesteś
moim opiekunem, więc mam czuć się bezpieczna. -wyszeptałam i spojrzałam na
ogród. -Ale jak tutaj mówić o bezpieczeństwie, skoro nawet nie chcesz mi
powiedzieć kim jesteś? Jak mam do końca ci zaufać?
-Błagam, Granger. Nie zaczynaj chociaż dzisiaj.
Uwierz mi, nie spodobałoby ci się to, co byś ujrzała pod maską.
-Uratowałeś mnie. -przerwałam mu gniewnie i
powoli wstałam z fotela zmierzając w jego stronę. -Nie może być przecież tak
źle… Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to… pozwól zobaczyć.
Zbliżałam się coraz bardziej do niego, czując
się jak w transie. Nie ruszył się z miejsca, co bardzo mnie zadowoliło. Gdy już
stałam bardzo blisko niego, wyciągnęłam niepewnie dłoń w jego stronę. Wzdrygnął
się, gdy dotknęłam jego twarzy przez maskę i poczułam przyspieszający
niespokojnie oddech. Złapałam jej koniec i delikatnym ruchem zaczęłam podnosić do góry. Moim oczom ukazały się pełne, blade wargi. Chciałam pociągnąć
ją dalej, ale w tym momencie mężczyzna złapał mój nadgarstek pewnym ruchem,
unieruchamiając go. Wiedziałam, że nie pozwoli mi na więcej. Niepewnie jednak
się do mnie zbliżył i dotknął chłodnymi wargami moich warg. Czułam, że robi to
z lekkim niepokojem, ale również naparłam swoimi ustami na jego, pogłębiając
pocałunek. Robił to delikatnie i niespiesznie, jakby chciał to robić jak
najdłużej. Po paru minutach rozkoszy, jakby nagle wyrwał się z transu, wstał
gwałtownie.
-Nie. Nie mogę ci pokazać kim jestem. Żegnaj,
Granger.
~~*~~
Jeżeli miałam jakiekolwiek nadzieje, że mój
tajemniczy opiekun się pojawi, to bardzo się zawiodłam. Czekałam na niego przez
kolejne dni, naprawdę chciałam, aby pojawił się gdzieś za mną, nawet w
nieodpowiedniej chwili. Brakowało mi jego drwiącego głosu i denerwującego mnie
charakteru. A tamten pocałunek… muszę przyznać, że do teraz mam przyjemne
dreszcze na samo wspomnienie. Chciałabym z nim o tym porozmawiać, wszystko
wyjaśnić, lecz on najwidoczniej nie miał takiego zamiaru.
Nie wiem ile dni już minęło mi na samotności,
ale miało się to skończyć szybciej niż myślałam…
W ciągu nocy obudził mnie ogromny hałas
jakiegoś wybuchu. Rozejrzałam się z paniką, ale jedyne co widziałam, to czarny
dym zaczynający roznosić się po moim pokoju. Automatycznie zakryłam usta
dłonią, zaczynając kaszleć. Wstałam szybko z łóżka próbując dostać się do
drzwi. Dym był tak dławiący, że czułam jak moje oczy pieką, a całe gardło
zaczyna płonąć w dusznościach. Nie wiem jak, ale udało mi się jakimś cudem po
omacku wyjść z pokoju i powoli zmierzać po schodach do wyjścia. Widok z każdą
chwilą zaczął mi się zamazywać. Wiedziałam, że już niedaleko, ale moje płuca
miały dosyć. Zanim straciłam przytomność, poczułam, jak jakieś ręce chwytają
mnie brutalnie w pasie, a następnie poznałam już tylko charakterystyczne
uczucie towarzyszące teleportacji…
~~*~~
Boli. To wszystko tak bardzo boli. Gdzie
jestem? Co się stało? Dlaczego mam wrażenie, że cały czas ktoś mną brutalnie
szarpie? I te krzyki… Dlaczego tutaj jest tak głośno?
-Wstawaj! Obudź się, brudna szlamo!
Gdy zaczęłam łapać ostrość tego, co się wokół
mnie dzieje, poczułam szarpnięcie za włosy i gwałtowne uderzenie w twarz.
Zapiekło. Syknęłam z bólu, gdy przede mną pojawiły się czarne niczym smoła oczy
Bellatriks Lestrange. Uśmiechnęła się kpiąco, gdy tylko zobaczyła, że patrzę na
nią przerażona. Skąd ja się tu wzięłam?!
-Niespodzianka! Panie, obudziła się!
Kobieta ponownie złapała moje włosy i dźwignęła do góry, by po chwili pchnąć pod stopy Lorda Voldemorta. Bałam się na
niego spojrzeć. Skrzywiłam się tylko z bólu i skuliłam w sobie na zimnej
posadzce.
-Podnieś ją, Bella. Chcę patrzeć na jej brudną
twarzyczkę. -syknął, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Po raz kolejny
zostałam potraktowana jak szmaciana lalka, która trzymana dwoma silnymi
uściskami, wpatrywała się w szkarłatne ślepia Czarnego Pana. Bellatriks trzymała
pewnie jedną dłonią moje nadgarstki za plecami, a drugą rękę miała wplecioną w
moje włosy, abym nie mogła odwrócić głowy.
-Witaj, panno Granger. Zapewne zastanawiasz się
co tutaj robisz. Otóż… widzisz, bardzo chciałem się z tobą spotkać, gdyż mam do
ciebie parę pytań.
-Niczego się ode mnie nie dowiesz, potworze.
Zawyłam, gdy Czarny Pan uśmiechnął się podle, a
stojąca za mną śmierciożerczyni wykręciła moimi rękoma. Miałam wrażenie, że
jeszcze parę milimetrów, a połamie mi obie ręce.
-Gdzie jest Harry Potter? -zadał mi pytanie,
jakby ignorując moją wcześniejszą odpowiedź.
-Nie mam pojęcia. -odpowiedziałam zgodnie z
prawdą. Gdy tylko padła moja odpowiedź, poczułam trzask łamanej kości i
promieniujący ból, przez który zakręciło mi się w głowie.
-Powtórzę pytanie, bo chyba się nie
zrozumieliśmy. Gdzie poleciał Potter? Dobrze wiem, że razem ze swoim zdradliwym
przyjacielem cię zostawili i zniknęli.
-Nie mam pojęcia gdzie są. -warknęłam,
zaciskając z bólu zęby.
-Bella, nasza koleżanka czuje niedosyt.
Kobieta zaśmiała się szaleńczo i wbiła w mój
bok coś ostrego. Nie wytrzymałam i osunęłam się na ziemię, chwytając za
krwawiącą ranę.
-Czego szuka? -kolejne pytanie, kolejny brak
odpowiedzi.
-Nie wiem.
Następny atak ostrego narzędzia zaatakowało drugi
bok, a ja miałam wrażenie, że powoli odpływam w ciemność.
-Jest z nim ktoś jeszcze?
-Nie… nie wiem.
-Crucio!
Zanim Bellatriks zdążyła wykonać ruch,
Voldemort wycelował we mnie zaklęciem. Mój krzyk rozległ się w całym
pomieszczeniu. Tak, to było o wiele gorsze od tortur Bellatriks. Miałam
wrażenie, że całe życie przepływa przed moimi oczami, że już nigdy nie mam być
szczęśliwa. Mam dosyć tych katuszy. Wolałabym teraz zginąć niż czuć to
wszystko. Tak bardzo boli… Jeszcze trochę, a to będzie koniec… Jeszcze tylko
chwila… Moje oczy zachodzą już mgłą… Tak…
-Wzywałeś, Panie?
Miałam wrażenie, że wszystkie moje mięśnie w
jednej chwili zaczynają odżywać w euforii. Cały ból i zmęczenie chwilowo
minęło, gdy usłyszałam tak bardzo mi znany głos. Nadzieja powróciła. Przybył po
mnie. Uratuje mnie.
Odwróciłam się z ulgą na twarzy, ale
momentalnie zamarłam w bezruchu, nie zwracając nawet uwagi na to, że zaklęcie
ustało. Wpatrzyłam się z niedowierzaniem w twarz osoby, która ostatnimi
tygodniami ukrywała się pod maską. W usta, które mnie pocałowały i nie dawały o
sobie zapomnieć.
…Srebro zlało się z brązem…
Tak. To był Draco Malfoy. Mój tajemniczy opiekun.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz