poniedziałek, 16 stycznia 2017

Rozdział 2

Na parę cennych sekund, w całym pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza, gdy tylko ciało Pottera gruchnęło o podłogę. Po krótkiej chwili, jednak na powrót wybuchł gwar śmiechu i głośnych owacji. Paru śmierciożerców nawet ośmieliło się zaklaskać dla swojego Pana. Lord Voldemort przez chwilę przyglądał się z  nieodgadnioną miną swojej ofierze, która w tej chwili wykrwawiała się na czarnej ziemi. Na początku myślałem, że nie żyje, że Czarny Pan w końcu go zabił niekończącymi się torturami, które złamałyby niejednego. Złudne to jednak były nadzieje, bo szturchnął go z obrzydzeniem stopą, a Potter jęknął w odpowiedzi z bólu. Mistrz zacmokał z dezaprobatą i ryknął śmiechem, który oznaczał dla niego wygraną, dając swoim poplecznikom jeszcze więcej możliwości do euforii. Wiedziałem, że prawdopodobnie zawiódł się, że Wybraniec nie krzyknął, ale doprowadzenie go do takiego stanu jak teraz, nie wydawało się gorszą opcją.
-Taki ssssłaby…
Miałem na dzisiaj dość tego całego przedstawienia. Nigdy bym nie pomyślał, że oglądanie tortur na Potterze będzie tak męczące. Myślałem, że to wszystko przyniesie mi niebywałą radość, a tymczasem drażniły mnie najdrobniejsze szczegóły. Ryk Granger i jej przerażenie, niemoc Weasleya, głośne dopingowanie śmierciożerców. To wszystko było tak irytujące, że najchętniej bym poszedł sobie w cholerę, choć wiem, że nie mogłem. Moje ciało było całe spięte, ręce zaciskały się kurczowo na czarnej pelerynie. Czułem się trochę zamroczony tym całym pokazem. Nawet nie zwracałem uwagi na to, co mówił teraz z wyraźną dumą Czarny Pan. Ocknąłem się dopiero, gdy w salonie wybuchła ponowna wrzawa oklasków.
-Zobaczcie, przyjaciele! Potter jest słaby! Wszyscy, którzy wierzyli, że mógł mnie pokonać taki szczeniak, mylili się. Jest żałosny, nic nie warty. Pokonany przez samego siebie i swoje słabości. Miłość. -prychnął -Żałosne.
Ciotka Bellatriks roześmiała się swoim skrzeczącym głosem najgłośniej i zwróciła się do Czarnego Pana wręcz z czcią.
-Panie, a co z resztą jego przyjaciół? –wypluła z obrzydzeniem ostatnie słowo. –Ich też spróbujesz złamać?
-Och tak, na pewno. Co by z wami zrobić? –zwrócił się w kierunku Granger i Weasleya, którzy automatycznie przylgnęli do siebie mocno. Miałem ochotę roześmiać się na ten widok. Widzieli przed chwilą co się stało z Potterem przez to, że się za nich poświęcił. Myśleli, że im coś teraz pomoże? Miałem jednak tylko nadzieję, że Czarny Pan nie będzie chciał robić im nic w tym momencie, bo nie wytrzymałbym kolejnej rundy tego widoku. Chyba bym się porzygał, gdybym miał teraz zobaczyć brudną krew Granger. –Na dzisiaj koniec. Widzicie co się stało z Potterem, prawda? To dobry przykład na to, że nie warto być nazbyt odważnym. Radzę wam się zastanowić nad tym, jakie wybory są właściwe i gdy wezwę was ponownie, to usłyszę odpowiedź taką, jakiej oczekuję. Draco. –spojrzał na mnie. –Odprowadź ich z powrotem. Pottera również.
Z obrzydzeniem podszedłem do omdlałego ciała, bojąc się, że nagle wstanie i rzuci się na mnie brudząc swoją krwią. Nie, nie boję się krwi. Zbyt często ją widywałem, sam doprowadzałem do jej rozlewu. Nie raz wracałem już cały ubrudzony w niej, bo jedno zaklęcie potrafiło doprowadzić do takiego ciśnienia w ludzkim ciele, że po prostu wybuchało, a cała krew rozbryzgiwała się na wszystkie strony.
Tutaj jednak chodziło o coś więcej. To był Potter i sam nie wiedziałem tak do końca, co o tym wszystkim sądzę. Poza tym, nie wyglądało na to, aby miał długo pożyć. Takie rany bardzo szybko doprowadzą do rychłej śmierci.
-Panie, a co zrobić z Potterem? Pozwolić mu umrzeć? –zapytałem głupio bojąc się, że Czarny Pan wścieknie się za to. Zdziwiło mnie jednak, bo spojrzał tylko na ciało chłopaka z chłodną obojętnością.
-Ulecz tylko jego rany z zewnątrz. Nie umrze, ale będzie cierpiał.
Skinąłem głową i zaczekałem aż wszyscy opuszczą pokój. Zostaliśmy teraz w nim tylko we czworo, co nie było zbyt wesołą nowiną dla mnie. Wiedziałem, że zaraz zacznie się ponowna kłótnia, a ja nie miałem na nią po prostu sił. Spojrzałem ponuro na Granger, która głośno się rozpłakała, gdy stwierdziła, że może już sobie na to pozwolić.
-Nie becz, idiotko. To nic nie da.
Uklęknąłem przy Potterze i zacząłem mamrotać pod nosem zaklęcie zasklepiające rany. Jako śmierciożerca uczyłem się wielu medycznych zaklęć. Nie mieliśmy Uzdrowicieli, trzeba było samemu lizać rany i nie pokazywać tego, że jest się słabym. Ból nie mógł istnieć dla nas. Mieliśmy być skałami, tylko najsilniejsi z nas się nie kruszyli. Wiele dni spędzałem w swojej komnacie doprowadzając się do porządku, w tajemnicy przez szkarłatnymi ślepiami Lorda Voldemorta. Gdyby wiedział… mnie by już tutaj nie było.
Użyłem zaklęcia lewitującego i uniosłem Pottera nad głowę. Spojrzałem wymownie jeszcze na więźniów i wskazałem skinieniem głowy drzwi. Zdawałem sobie sprawę, że w tej chwili jestem bezbronny, ale pieprzyłem to. Chciałem znaleźć się w swoim pokoju i mieć wyjebane na wszystko wokół mnie.
-Ruszać się! –warknąłem, gdy zaczęli się ociągać, patrząc nieufnie na moją rękę.
-Malfoy… -zaczęła cicho Granger, ale natychmiastowo jej przerwałem głośnym sykiem.
-Nie wkurwiaj mnie, Granger. Nie dzisiaj. Po prostu idźcie, chyba, że chcecie abym gruchnął Potterem o jakąś ścianę. Nie obiecuję, że by przeżył. Znacie drogę do lochów. Nie kombinujcie nic, bo ten kretyn nie przeżyje, a chyba nie chcecie mieć rąk splamionych krwią przyjaciela?
Na ostatnie moje słowa, coś ukłuło mnie nieprzyjemnie w okolicach serca. Przypomniała mi się roześmiana drwiącym uśmiechem twarz Zabiniego. Tak, ja również miałem ręce splamione jego krwią, choć nie chciałem tego zrobić. Nie miałem wyboru. On… stał po tej niewłaściwej stronie. Nie miałem wyboru, nie potrafiłem mu pomóc…
-Zabini, co ty odpierdalasz?!
Patrzyłem jak Blaise celuje różdżką i zabija stojącego obok mnie Jugsona, który oczywiście nie spodziewał się śmiercionośnego zaklęcia ze strony swojego sprzymierzeńca.
-Teraz mamy okazję, Draco! Daj spokój, może i jestem popieprzony, ale nie mam zamiaru tkwić w tym gównie! Przejdźmy na stronę Zakonu! Przekonamy ich i nas ochronią! Poszukaj Notta i spływamy stąd!
-Nie możemy, idioto! Gdy Czarny Pan się dowie, zabije nas!
-I tak nie mamy prawa przeżyć tej wojny!
-Zamknij się , Blaise i wracaj tutaj! Nikt nie widział, że zabiłeś Jugsona! ON się nie dowie!
-Już za późno, Malfoy. Wyczyta to z mojego umysłu. Chodź ze mną, stary. Niedługo to się skończy, zobaczysz!
-Nie, Blaise…
-Proszę, proszę… Chyba mamy zdrajcę. –obok mnie pojawił się Mulciber patrząc z nienawiścią prosto na Zabiniego, który wcale mu nie był dłużny. Usta śmierciożercy wygięły się w paskudnym uśmiechu, obnażając gnijące zęby. –Czyżby Zabini zdradził Czarnego Pana? Oj, nieładnie… Nie wybaczy ci tego i umrzesz w męczarniach. Chyba, że zrobię to za niego i trochę skrócę twój ból…
Celowali w siebie różdżkami, a ja wtedy nie wykonałem żadnego ruchu. Miałem tyle okazji żeby rozbroić Mulcibera czy nawet zabić, lub chociażby ochronić Blaise’a. Ale nie zrobiłem tego. Przeskakiwałem spojrzeniem od jednego do drugiego, bijąc się ze swoimi myślami. Czułem jak moje serce zamiera, gdy z różdżki śmierciożercy wyleciało zaklęcie, mknąc w stronę Zabiniego i uderzając w niego z taką siłą, że uderzył w leżący za nim stos kamieni, niczym szmaciana lalka.
Dopiero wtedy się otrząsnąłem i spetryfikowałem Mulcibera, podbiegając do przyjaciela. Nie ugodziło go śmiercionośne zaklęcie, więc chwilowo odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem na ręku coś ciepłego. Z przerażeniem odkryłem, że to krew, który wypływała z jego głowy. Miał uszkodzone bardzo ważne nerwy. Było już za późno.Wiedziałem to, kiedy Blaise otworzył ledwo oczy. Uśmiechnął się do mnie drwiąco, a ja miałem wrażenie, że zaraz zacznę krzyczeć.
-Widzisz, mówiłem, że nie mamy prawa tego przeżyć. Udowodnij mi stary, że się mylę i chociaż ty wygraj ze śmiercią. –wysapał ostatkami sił.
-Blaise, ja nie chciałem, ja…
-Tylko nie rycz, kretynie. Wszystko… będzie… dobrze… stary.
To były jego ostatnie słowa, a ja pozwoliłem wypłynąć słonym łzom i delikatnie, odłożywszy jego ciało na ziemię, wyżyć się na stosie kamieni, który był przyczyną jego śmierci. Widziałem wystający z nich pręt, na który najwidoczniej musiał się dodatkowo nadziać, bo na brzuchu również miał powiększającą się plamę krwi. Z furią zacząłem w nie uderzać i kopać, zapominając, że mam różdżkę. To było silniejsze ode mnie i mimo iż wiedziałem, że nie skrzywdzę głazów, choćbym nie wiem jak próbował, to i tak w morderczym amoku nie zrezygnowałem z ataku. Z moich rąk kapała krew, a ja odwróciłem się w stronę spetryfikowanego śmierciożercy, ciężko dysząc. To nie ten gruz zabił mojego przyjaciela. To była JEGO wina. Wtedy mój cały świat spowiła zemsta i niebywała agresja. Chciałem zabić, ale najpierw go torturować. Sprawić mu krzywdę tak ogromną, jak ja teraz czułem w sercu.
Rzuciłem się na niego z pięściami i uderzałem, aż jego twarz przybierała powoli mokrą plamę. Nie mógł nic zrobić, a ja nie potrafiłem się opanować. Każdy następny cios przynosił mi satysfakcję. Dźwięk uderzanej pięści o mokrą od krwi twarz, był najcudowniejszym dźwiękiem na świecie. Zacisnąłem jego gardło, zaczynając dusić. Patrzył na mnie tylko błagalnie, wytrzeszczonymi oczami, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zmarł, zabity moimi rękoma, wpatrzonymi we mnie gałkami ocznymi. Nigdy tego nie żałowałem. Gdybym mógł, to zrobiłbym to jeszcze raz.
Wstałem z niego i podszedłem ponownie do przyjaciela, zamykając mu oczy. Szloch bólu wydarł się z mojego gardła. Tak, ja sam również byłem winien jego śmierci. Przepraszam cię, Blaise. Przepraszam, przyjacielu. Stchórzyłem.
Otrząsnąłem się ze wspomnień, gdy dotarliśmy do lochu. Nie mam pojęcia jak mi się to udało. Ściskało mnie teraz w sercu, ale nie mogłem być słaby. Miałem uczucie duszności, chęć wyżycia się. Wiedziałem, że w tej chwili ta trójka jest w niebezpieczeństwie grożącym z mojej strony, ale musiałem się opanować. Na szczęście wszystko odbyło się w ciszy, bez zbędnych kłótni.
Tym razem postanowiłem zostawić im trochę światła. Granger zapewne będzie chciała doglądać Pottera, choć nie wiem, czy światło jej w czymś pomoże. Miałem wrażenie, że Weasley znowu chce się do mnie odezwać, ale szatynka złapała go za rękę i zamilkł, patrząc ponuro na nadal nieprzytomne ciało  przyjaciela.
Bez słowa zatrzasnąłem za sobą kraty lochu i wróciłem do swojej sypialni. Teraz mogłem dać chwilę czasu wypływającym frustracjom i wspomnieniom z powracającą do mnie śmiercią Blaise’a. Dzisiejsza nocka miała być dla mnie gorsza, niż koszmary, które miewam co noc…

***

Wiedziałem, no po prostu wiedziałem. Dlaczego zawsze muszę mieć rację, gdy takowej nie chcę mieć?! Niby byłem przygotowany na sen z Blaisem w roli głównej, ale nie miałem nawet najgłębszej nadziei na coś TAKIEGO.
Tak, Zabini zawsze był nienormalny, popieprzony, a nawet mógłbym podać ostrzejsze przymiotniki, ale w tym śnie przeszedł samego siebie. W sumie to mogłem się tego po nim spodziewać, skoro zaproponował przyłączenie się do Zakonu Feniksa. Blaise Zabini dawał mi ZŁOTE RADY, w których radził, że mam stać się LEPSZYM CZŁOWIEKIEM. Dobre sobie. Mam ze złego, okrutnego człowieka nagle stać się dobry i uczynny? Śmieszne. To nawet nie było możliwe. To, co robię już od dłuższego czasu, nigdy nie będzie mi przebaczone. Po prostu to wiem. Za dużo złego już stworzyłem i nadal miałem tworzyć. Wyrzuty sumienia nie będą nikogo obchodziły. Tutaj tylko i wyłącznie liczą się czyny.
Zszedłem rano do lochów zobaczyć, czy Potter przeżył noc. Postanowiłem zabrać ze sobą skrzata, aby przygotował im jakieś jedzenie. To był chyba właśnie chwilowy przypływ dobra, które radził mi Zabini. Jeżeli ma mnie zamiar nawiedzać do końca życia, to niech więcej nie pierdoli o byciu dobrym, bo gdy go spotkam, to chyba jeb… uderzę w tę roześmianą gębę.
Potter dalej żył, choć wyraźnie słabł i ciągle był nieprzytomny. Leżał głową na kolanach Granger, która głaskała go delikatnie po włosach. Zmarszczyłem z niezadowoleniem brwi na ten widok. Gdy zobaczyli, że wchodzę, przyjrzeli mi się uważnie, jakby nie do końca wiedzieli, na jaką reakcję mogą sobie pozwolić. Rozkazałem skrzatowi położyć jedzenie na zimnej podłodze, a sam zwróciłem się do nich, nie bacząc na ich nerwowe spojrzenia.
-Potter żyje?
-Nie widać? -warknął Weasley. -Chcesz dokończyć to, co zaczął twój pan?
-Nie, ale zaraz zrobię to samo na tobie, jak się nie zamkniesz. -wycedziłem przez zęby. -Granger, czy on przeżyje?
-Nie wiem, słabnie. -powiedziała cicho, nie patrząc na mnie. -A jaki macie zamiar? Ma przeżyć?
Nie odpowiedziałem, tylko zacisnąłem wargi. Nie dobrze. Nie wiem jaki ma zamiar wobec Pottera Czarny Pan. Spojrzałem w jej brązowe oczy, które spotkały się z moimi. Niedawno musiała płakać, bo były zaczerwienione. Biła też od nich bystrość i oczekiwanie. Oczekiwała odpowiedzi, ale ja nie miałem zamiaru jej dawać. Wiedziałem, że ją to zirytuje. W końcu uwielbiała mieć nad wszystkim kontrolę.
-Zjedzcie to. -powiedziałem tylko chłodno na odchodne. Widziałem jak Weasley, zresztą Granger też, spojrzeli wygłodniałym wzrokiem na kilka kanapek, ale się nie ruszyli. Nie ufali mi, czemu nie ma się co dziwić.

***

Przez cały dzień nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Wydawało się być tak jak zawsze, ale jednak wyczuwałem różnicę. Byłem na nudnym spotkaniu śmierciożerców, na którym było to, co zwykle: Czarny Pan opowiadał kto zginął, przydzielał misje lub zlecenia na zabójstwo, ewentualnie kogoś trzepnął cruciatusem lub zabił z niezadowolenia. Na początku wszystko mnie to przerażało, ale nauczyłem się z tym żyć. Trzeba było odpowiednio się na to nastawić.
-Przyjaciele, nasza potęga jest nie do pokonania. Z każdym dniem zdobywamy Londyn. Niedługo zajdziemy dalej i zostaniemy tylko my – czarodzieje, którzy zasługują na szacunek i władzę. Będziemy ponad tymi wszystkimi szumowinami! Nasze plany zostaną spełnione, będziemy pławić się w luksusach tak, jak na to zasługujemy.
W pokoju narad rozległ się pomruk aprobaty. Tak, Czarny Pan potrafił sobie zjednywać ludzi. Był doskonałym mówcą, obiecywał wiele.
-Świat może stać się piękniejszy. Czy nikt nigdy z was nie miał ochoty na własnego sługę w postaci człowieka? Teraz każdy takiego będzie mógł posiadać. Nie będzie on jednak zwyczajny. Będzie tylko zabawką. Mugolem. Szlamą. Nikim ważnym.
-Oczywiście, Panie. Wszyscy o tym marzymy. -przyznał mój ojciec z uległością w głosie. Miałem ogromną ochotę roześmiać mu się w twarz. Czarny Pan również spojrzał na niego z nikłym zainteresowaniem. Ojciec przestał być tak bardzo przez niego szanowany jak kiedyś.
-Czy ktoś chce się czymś ze mną podzielić? -zapytał Voldemort, ignorując ojca. Widząc jego minę, chęć śmiechu wzmocniła na sile. Opanował mnie Theodor, który szturchnął mnie ostrzegawczo łokciem.
-Tal, Panie. W naszym lochu uwięziliśmy kolejne zbiegłe szlamy. Zamieszkiwały budynek przy Tower’s Lange, ten, który kazałeś nam sprawdzić.
-Znaleźliście coś?
-Nic szczególnego. Wszystko bezpieczne. Czy ktoś ma przesłuchać te śmieci?
-Tak. Malfoy i Nott. -wskazał na nas. -Zajmijcie się nimi i złóżcie raport. Mogą zdechnąć. Ruszajcie teraz.
Wstaliśmy z miejsca i ukłoniliśmy się nisko. Oczywiście, żadnemu z nas nie uśmiechało się przydzielone zadanie. Nie mogliśmy jednak pisnąć choćby cichego sprzeciwu, bo w tej sekundzie leżelibyśmy martwi na ziemi. Ruszyliśmy do wyjścia, lecz zatrzymał nas jeszcze lodowaty głos Czarnego Pana.
-Draco, przyjdź na wieczorne spotkanie. -zarządził ze spokojem, nawet na mnie nie patrząc. Spojrzałem na niego z szokiem, podobnie jak większość śmierciożerców. Zazwyczaj zapraszał na wieczorne spotkania swoich najwierniejszych poddanych, a co do mnie, to twierdził, że jestem jeszcze za młody. Jego krąg obejmował ciotkę Bellę, Snape’a, ojca, Notta seniora i jeszcze paru wyżej postawionych w czarodziejskim świecie.
-Tak jest. -odpowiedziałem zachrypniętym, zaniepokojonym głosem. Theo również spojrzał na mnie z niepokojem i lekkim skinieniem głowy wskazał mi drzwi. Natychmiastowo za nim ruszyłem. Gdy w końcu zostaliśmy sami, daleko od wścibskich ludzi, zapytał:
-Po co Czarny Pan chce cię widzieć na spotkaniu? Ma zamiar wkręcić cię do swojej śmietanki?
-Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że chodzi o Pottera.
-Zabije go?
-Nie, będzie trzymał jako maskotkę, ubierze w różowe ubranka i będzie trzymał przy sobie zamiast Nagini. -zironizowałem, a Nott oburzył się.
-Pytam poważnie, debilu!
-Oczywiście, że zabije go, bezmózgi jełopie. Myślisz, że tak długo go szukał, aby  trzymać w lochu dla rozrywki? Wyciągnie z niego to, co chce i się nie zawaha.
-A co z Weasleyem i Granger? -zapytał cicho.
-A co ma z nimi być? Myślisz, że będą mu do czegoś potrzebni?
-Dlaczego nie? W końcu to przyjaciele Pottera.
-Hmm… No tak, zapomniałem. -powiedziałem drwiąco. -W takim razie może Czarny Pan wziąłby ich do swojej prywatnej zabawy? Weasley by służył za sprzątaczkę, w końcu zdrajca krwi tylko do tego by mu się przydał, a Granger mogłaby robić za jego prywatną, łóżkową zabawkę, jeżeli nie brzydziłby się jej tknąć. Ewentualnie wykorzystałby jej intelekt, który podobno ma. Pewnie byłaby lepsza od połowy jego ludzi. Choć wątpię, aby się na to zgodziła. Wolałaby umrzeć.
-Naprawdę? -zapytał niedowierzająco. -Mogłaby przeżyć, gdyby go przekonała.
-Nie żebym był znawcą od Granger, ale wiem, że wolałaby zginąć. -przywołałem w myślach wspomnienie, jak patrzyła na mnie brązowymi, bystrymi oczami. Gardziła mną, nie bała się. Była gotowa na poświęcenie. Dlatego byłem pewien, że gdyby dostała wybór, by umarła. Ten heroizm był żałosny, ale musiałem przyznać, że podziwiałem to w niej. Ja nie zrobiłem tego dla Blaise’a. -To szlama, czego się tutaj spodziewać?
-Mam wrażenie, że jesteś coraz gorszy, Draco. -westchnął ze złością Nott. -Idziesz w ślady swojej rodziny, a kiedyś tak bardzo przed tym uciekałeś. Zacznij żyć swoim życiem, do cholery!
Uśmiechnąłem się gorzko, gdy stanęliśmy przed pokojem przesłuchiwań. Zwróciłem się w stronę swojego przyjaciela.
-Mówiłem ci już to, Nott. Nie mamy swojego życia. Już nie.
-Ale…
-Tobie też radziłbym być gorszy, Theo. Przygotowuję się na to, co zaraz będzie trzeba zrobić.
Theodor spojrzał na drzwi z niechęcią, ale nie powiedział nic więcej, tylko pchnął je do środka i wszedł do pomieszczenia. Ja wraz za nim, wkładając ręce w kieszenie i patrząc na nasze ofiary ze znudzeniem. Była ich czwórka i wszyscy wyglądali na śmiertelnie przerażonych. Jedna z kobiet rzuciła się w moją stronę z płaczem i zaczęła błagać o litość. Odepchnąłem ją ruchem nogi, do której próbowała się przytulić i rzuciłem w nią zaklęciem torturującym bez mruknięcia okiem.
-Ma być spokój! -zarządziłem. -Zadamy wam parę pytań, a wy nam odpowiecie. Theo?
-Jesteście z Tower’s Lange?
Wszyscy kiwnęli potwierdzająco głowami.
-Był z wami ktoś jeszcze?
Więźniowie zaprzeczyli, co leniwie skwitowaliśmy kolejną falą tortur. Mimo wszystko nie mieli z nami źle, a tym bardziej z Theodorem. On nienawidził tego wszystkiego bardziej ode mnie. Był stanowczo za miękki. Przepytywaliśmy ich z dwie godziny wiedząc, że wiemy wszystko co potrzebowaliśmy. Byli wykończeni. Leżeli ciężko oddychając na podłodze i wpatrując się w sufit, byle nie na nas. Wiedziałem co teraz. Mieliśmy ich zabić. Wycelowałem w nich różdżką. Chciałem mieć to już za sobą, ale Nott złapał mój nadgarstek i odciągnął na bok.
-Nie zabijajmy ich. Nic nie zrobili.
-Może i nie, ale to szlamy i mugole. Czarny Pan tego od nas wymaga!
-To powiedzmy, że jeszcze nie wyciągnęliśmy od nich wszystkiego. Dostaniemy trochę czasu, Draco!
-To wtedy zabije ich ktoś inny! Nie uważasz, że my to zrobimy w łagodniejszy sposób?
Ponownie wyciągnąłem przed siebie różdżkę, patrząc na ofiary wrogo. Właśnie tego mnie tutaj nauczyli. Braku współczucia, chłodnej obojętności i śmierci, choć ja wolałem mimo wszystko tą szybką. Chciałem wypowiadać śmiercionośne zaklęcie, ale westchnąłem głęboko i opuściłem patyk w dół ciała.
-Dobra, Nott. Ale jeżeli Czarny Pan będzie chciał nas za to zabić, to ty zginiesz, nie ja.
-Zgoda. -ucieszył się mój przyjaciel, na co ja go zgromiłem wzrokiem. Był zbyt miękki na bycie śmierciożercą. On na pewno by się przyłączył do Zakonu, gdyby Zabini mu to zaproponował.

***

Przed rozpoczęciem wieczornego spotkania, postanowiłem zejść do lochu z kolejnym posiłkiem. Jaki był tego cel? Jeżeli Potter miał żyć, to musiał zjeść. I nie, nie martwię się o niego, tylko o siebie. Czarny Pan zamordowałby mnie i wszystkich naokoło z dziką furią, gdyby się okazało, że to nie on był przyczyną ostatniego tchnięcia jego wroga. Nie miałem oczywiście zamiaru wdawać się w jakieś dyskusje z Gryfonami, więc tylko zostawiłem im jedzenie, zauważając, że to poranne było nietknięte. Nie skomentowałem tego, tylko wyszedłem i schowałem się za ścianą, czekając chwilę. Usłyszałem jakiś ruch i cichy krzyk.
-Ron! Mówiłam ci! Nie ruszaj tego, jest na pewno zatrute!
-Jestem głodny, Hermiono. Mam tego dosyć.
-A myślisz, że Voldemort dałby nam coś do jedzenia tak po prostu? Daj, sprawdzę czy jest bezpieczne.
Wyjrzałem zza roku i dostrzegłem, jak dziewczyna bierze szklankę wody i wącha ją, podobnie było z chlebem.
-I co? Zatrute?
-Nic nie czuję, ale nie jedz tego. Ron, nie możemy konsumować czegoś, co podaje nam nasz wróg! Harry już jest chory, nie chcę, abyś ty również był!
-Zgoda, zgoda. Nie zjem tego. Zadowolona?
-Tak, dziękuję.
Rozbawiłoby mnie to nawet, ale musiałem w duchu uznać jej inteligencję. Miała rację. Nie powinno przyjmować się posiłku od wroga. Zapewne, gdyby sam Voldemort podawał im posiłek, faktycznie mogłaby się doszukać trucizny. Ten jednak był tylko resztkami mojej dobrej woli. Nie ważne. Skoro chce zdychać z głodu, niech zdycha. Mam to gdzieś.

***

Zapukałem do samotni Czarnego Pana, czekając na pozwolenie, aby wejść. Gdy usłyszałem potwierdzenie, wszedłem i usiadłem na wolnym miejscu. Nie czułem się dobrze w tym towarzystwie. Wręcz przeciwnie. Wszyscy tutaj patrzyli na mnie z niechęcią, jak na rywala. Nie każdy w końcu dostawał zaproszenie na spotkanie zamkniętego kręgu Czarnego Pana.
-Dobrze, że już jesteś, Draco. Chyba możemy zaczynać. -machnął różdżką, a przed każdym pojawiła się szklanka z bursztynowym płynem. -Napijmy się, przyjaciele! Za nas! Najpotężniejsze jednostki tego słabego świata! Stwórzmy go silniejszym!
Wszyscy obecni wznieśli toast i upiliśmy łyk whisky. Teraz rozumiałem dlaczego ojciec przychodził schlany do sypialni matki. Czasami słyszałem ich krzyki, czy tłukące się rzeczy. Podejrzewałem, że ją bił, w końcu była taka wystraszona i posłuszna w jego towarzystwie. Obrzydziła mnie myśl, że mógł ją skrzywdzić. Spojrzałem na niego z pogardą i nienawiścią.
-Jak tam sprawa w banku Dołohow? Pieniądze są wypłacane przez te stwory w odpowiednim czasie?
-Och, oczywiście, Panie. Jednak paru z nich zginęło za śmiałość. Uważają się za tych, którzy są neutralni w stosunku do czarodziejów. Twierdzą, że nie mamy nad nimi władzy.
Lord Voldemort roześmiał się na to stwierdzenie.
-Jeszcze zobaczymy. -zwrócił się w stronę Alecto Carrow. -A co z naszym bankietem, Alecto? Powinniśmy wydać bal dla największych czarowników i czarownic, niech wspomogą nasze cele, przyłączą się do nas.
-Wszystko idzie zgodnie z tym, co planowałeś, Panie. Bankiet odbędzie się tego dnia, którego sobie życzyłeś.
A więc to robili na tych spotkaniach? Pili, rozmawiali o pieniądzach i balach? Dlatego zostają zaproszeni tylko ci, którzy byli wysoko postawieni, sama arystokracja. Szybko zaczęło mnie to nudzić. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nawet Czarny Pan nie zwrócił się ani razu w moją stronę. Z utęsknieniem oczekiwałem końca tego spotkania. Gdy w końcu nadeszło, odetchnąłem z ulgą.
-Zostań jeszcze, Draco. -powiedział Czarny Pan, w końcu na mnie spoglądając. Poczekał aż wszyscy wyjdą z jego komnat, ale bardzo się ociągali patrząc na mnie podejrzliwie i z zaciekawieniem. -Mam dla ciebie specjalne zadanie, chłopcze.
Skinąłem głową na znak, że rozumiem, czekając na więcej informacji.
-Zostałeś opiekunem naszych więźniów. Pottera i jego przyjaciół. Z tego powodu chciałbym, abyś uleczył go tak, aby był zdolny w przeciągu paru dni normalnie funkcjonować. Nie interesuje mnie to jak to zrobisz. Chcę, aby był gotowy. Na parę dni muszę wyjechać, to jest twój czas. Nie wiem kiedy wrócę. Zabierz się za to od jutra, masz wszystkie środki dostępne. Zrozumiano?
-Tak, Panie. -wymamrotałem z przerażeniem i wyszedłem z jego samotni, gdy odprawił mnie ręką. Poszedłem szybkim krokiem do swojej sypialni i rzuciłem się na łóżko, zakrywając dłońmi twarz. Czułem się słabo. Nie wiedziałem ile mam czasu, a miałem doprowadzić praktycznie nieboszczyka do stanu używalności. Czy to był następny test sprawdzający? Jeżeli tak, to byłem w kropce.
Usiadłem prosto i spojrzałem w lustro. Byłem bledszy bardziej niż zwykle i cały się trząsłem. Nie pokazuj słabości i strachu, Draco! Musisz coś wymyśleć do rana! Mimo iż znałem zaklęcia medyczne, to nie aż tak dobrze. Myśl, myśl! I właśnie wtedy wpadł mi pomysł do głowy. Niemal uśmiechnąłem się.

Potrzebna mi będzie Granger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz