Nie. Nie mogę w to uwierzyć. To nie może być
prawda. To tylko głupi sen i zaraz się zbudzę. Draco Malfoy miał być osobą,
która tyle razy mnie uratowała, rozmawiała, a ostatnio nawet pocałowała?!
Patrzyłam na niego w szoku, a gdy tylko on na mnie spojrzał, to zobaczyłam w jego
oczach dokładne odbicie moich uczuć. Najwidoczniej nie wiedział, że mam tutaj
być. Był zdezorientowany i jakby… przestraszony. Szybko jednak przybrał na
twarz maskę obrzydzenia i obojętności. Tak. Mowa tu o człowieku, który potrafił
przybierać na siebie maski, które nie posiadały fizycznej powłoki.
W tej właśnie chwili poczułam, jak moja
nadzieja ostatecznie umiera. Czułam się oszukana i wiedziałam, że nie ma dla
mnie już ucieczki.
-Tak, Draco. Wzywałem. Mam specjalne zadanie
dla ciebie. –Lord Voldemort wyszczerzył
zęby w okrutnym uśmiechu. -Jak zauważyłeś, mamy dzisiaj gościa specjalnego.
Zapewne bardzo dobrze się znacie. Jest to szlama Granger, przyjaciółka
Harry’ego Pottera. Pewnie zastanawia cię, co tutaj robi? Otóż… Potter i Weasley
zostawili ją samą, aby chronić przede mną. -roześmiał się głośno. -Postanowiła
wpaść jednak do nas. Będzie doskonałą przynętą na swoich przyjaciół. Harry ze
swoją potrzebą ratowania wszystkich, na pewno się po nią zjawi. A ja właśnie na
to czekam.
-Rozumiem. -obserwowałam jak Malfoy kiwa
sztywno głową. -Jakie jest w tym moje zadanie?
-Bardzo proste i przyjemne. Masz się nią
zająć. Nie interesuje mnie co z nią zrobisz, ma przeżyć dopóki nie pojawi się
tutaj Potter. Pilnuj jej cały czas, bo może uciec, a nie wiemy też, kiedy nasz
Złoty Chłopiec się po nią pojawi. Zrozumiałeś?
-Oczywiście, Mistrzu.
-Doskonale. Zabierz ją sprzed moich oczu.
Wszystko tutaj zabrudziła.
Poczułam szarpnięcie za włosy i momentalnie
stanęłam z piskiem na dwóch nogach. Miałam wrażenie, że za chwilę ponownie
upadnę. Nogi trzęsły mi się, nie potrafiłam złapać równowagi. Lord Voldemort
pchnął mnie brutalnie w stronę Malfoya. Przez sekundę miałam nadzieję, że mnie
złapie i podtrzyma, lecz myliłam się. Malfoy odsunął się ode mnie z
obrzydzeniem i pogardą, pozwalając, abym upadła na podłogę przed jego stopami z
kolejnym jękiem bólu. Spojrzałam na niego z wyrzutem i nienawiścią. Jeszcze
niedawno ratował mnie z gorszych opresji, a teraz nie miał zamiaru złapać mnie
przed głupim upadkiem?!
Nie dostałam nawet chwili szans na
regenerację sił i oddechu, bo ręka byłego Ślizgona złapała mnie za ramię,
wbijając w nie mocno palce i podciągając ponownie do pozycji stojącej.
-Chodź, śmieciu. Teraz ja się tobą zajmę.
Ukłonił się przed Voldemortem i pospiesznie
wyprowadził mnie z pomieszczenia. Przez całą drogę nie odezwał się do mnie
słowem. Mijaliśmy zaciekawionych i buczących na mój widok śmierciożerców. Od
czasu do czasu słyszałam na swój temat sprośne propozycje, ale Malfoy szedł z
chłodną obojętnością czasami witając się z nimi, ale w większości nie zwracając
na nich uwagi.
Nie zwracał także uwagi na moje protestujące
bólem syki i potykanie się o własne nogi. Gdy chwiałam się lub upadałam, to
podnosił mnie z ziemi z krzywą miną. Nie nadążałam za jego szybkim krokiem, ale
miał to gdzieś.
Weszliśmy już chyba na najwyższe piętro
twierdzy śmierciożerców, gdy blondyn zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał
ostrożnie na boki. Następnie bez słowa wziął mnie na ręce z taką lekkością,
jakbym ważyła tyle co dziecko. Przez pierwszą chwilę przeszło mnie przyjemne
uczucie, że doczekałam się pozytywnego gestu z jego strony, ale natychmiastowo
przypomniałam sobie kim jest. Zaczęłam się wyrywać na tyle, na ile pozwalały mi
to moje rany i połamane ręce. Dopiero teraz czułam, że ból się nasilał.
-Nie szarp się, Granger. Wszystko tylko
pogorszysz.
-Puść mnie, śmierciożerco! –krzyczałam, nie
zwracając na niego uwagi. Malfoy sobie za wiele z tego nie robił, bo tylko
przewrócił oczami i westchnął. Otworzył po chwili jedne z drzwi i wniósł mnie
do środka, sadzając na łóżko. Próbowałam go kopać, odsunąć się od niego ale
złapał mnie za ramiona i nachylił się nade mną ze złością.
-W coś ty się znowu wpakowała?! –syknął,
patrząc prosto w moje oczy. –Czy ty nie potrafisz przez parę dni nie mieć
problemów?!
Jęknęłam, gdy moje okaleczone ciało dało się
we znaki. Jego mina momentalnie uległa zmianie. Dotknął delikatnie mojego
policzka, a w oczach zabłysło przejęcie.
-Co oni ci zrobili? –wyszeptał.
Wzdrygnęłam się na jego dotyk. Był taki czuły
i przyjemny, wręcz kojący po tym, co przeżyłam chwilę temu. Zamknęłam oczy, a
mimowolnie spod moich powiek zaczęły spływać łzy.
-Nie widzisz co mi zrobili?! Twoi kumple
torturowali mnie, połamali ręce, dźgali nożem, a to wszystko twoja wina!
Oszukałeś mnie!
Ponownie wezbrałam w sobie siły i spróbowałam
go kopnąć, ale zablokował mój atak.
-Nic nie zrobiłem, Granger. Mówiłem ci, mam
być twoim opiekunem. To Potter kazał mi się tobą opiekować. Uratował mi życie,
spłacam dług. Nie wiedziałem, że tutaj będziesz!
-Harry by nigdy… -zaczęłam nerwowo, ale
przypomniało mi się, że w liście wspomniał coś o „odpowiedniej opiece”. W tej
chwili byłam tak wściekła na moich przyjaciół, jak nigdy dotąd. Nie ufałam temu
człowiekowi i miałam zamiar mu to oznajmić. –Nie ufam ci, Malfoy. Zbyt wiele
krzywd nam wyrządziłeś, aby być po naszej stronie.
Uśmiechnął się w moją stronę gorzko, po czym
skierował się do jakiejś szafki. Wrócił stamtąd z paroma fiolkami i bandażami.
Nie pytając mnie o zdanie, usiadł obok mnie i podwinął łagodnie rękawy mojej
koszulki. Syknęłam, ale on przystąpił do oczyszczania ran, nie patrząc na mnie.
-W tym rzecz. –zaczął po chwili. –Nie
chciałem ci mówić kim jestem, bo wiedziałem, że mi nie zaufasz. I miałem rację.
Gdy byłem anonimowy, to ufałaś prawda? Nie dałem ci zrobić krzywdy, ratowałem
cię. Jestem nadal tą samą osobą, Granger. Chcę ci pomóc.
-Jaką mogę mieć pewność, że mnie nie
okłamujesz? –wymamrotałam, choć w głębi siebie czułam, że mu wierzę.
-Swoje życie. Moje życie. Oboje w tym
siedzimy.
-Dobrze, Malfoy. Zaufam ci, ale lepiej dla
ciebie, abyś mnie nie okłamywał.
W końcu oderwał się od opatrywania moich rąk
i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Jego twarz była zmęczona i blada.
Tak, na nim też odbijała się cała wojna.
-Podniosę teraz twoją koszulkę, chcę opatrzyć
rany od noża.
Skinęłam głową i zacisnęłam zęby, ignorując
dreszcze, które przechodziły po moim ciele z każdym jego dotykiem. Przymknęłam
powieki i pozwoliłam sobie, aby poddać się jego zabiegom i podążałam za jego
kojącym dotknięciem dłoni. Był przy tym taki ostrożny i delikatny. Prawie się
nie krzywiłam, gdy dotykał tych najwrażliwszych i najbardziej obolałych miejsc.
Poddałam się mu całkowicie. Byłam już wykończona. Za dużo się działo
dzisiejszego dnia. Chciałam po prostu odpłynąć i mieć dla siebie chwilę
wytchnienia.
-Trzymaj, wypij to. Lekarstwa. –wypiłam
posłusznie eliksiry, w których wyczułam lek przeciwbólowy, a także inne
specyfiki, które miały pomóc regeneracji moich złamanych kości. Przez moje
ciało od razu przeszły przyjemne prądy. Eliksiry zaczynały swoje działanie.
Poczułam się także senna. Zanim się obejrzałam, zasnęłam.
Żałuję, że nie widziałam tego, jak Malfoy
przeniósł mnie z największą ostrożnością na poduszki i opatulił ciepłą kołdrą. Nie
wiedziałam też, że usiadł na fotelu naprzeciwko i długo wpatrywał się we mnie,
walcząc z samym sobą…
Był moim opiekunem.
Cały czas.
~~*~~
Obudziłam się zlana potem, cała wystraszona.
Miałam okropne sny, które chciałam, aby okazały się tylko snami, lecz po
rozejrzeniu się po pokoju stwierdziłam, że to wszystko było prawdą. Z jękiem
opadłam z powrotem na poduszki, pozwalając pojedynczym kropelkom wypłynąć z
moich oczu. Nie bolało mnie już tak bardzo, ręce również powoli zaczęły się
zrastać. Było o wiele lepiej i ja również miałam odrobinę więcej sił. To Malfoy
mnie uleczył. Właśnie!
Ponownie uniosłam głowę i moje spojrzenie
padło na chłopaka siedzącego w fotelu naprzeciwko łóżka. Jego głowa opadła na
bok, przez co wydawał się taki niewinny i spokojny. Przypatrywałam się mu przez
chwilę, a na ustach pojawił się bardzo delikatny uśmiech. Nawet nie zwróciłam
uwagi, gdy się zbudził.
-Obudziłaś się. To dobrze. –dopiero jego głos
wyrwał mnie z transu. –Jak się czujesz?
-Lepiej. –wymamrotałam wciąż słabym głosem i
posłałam mu niepewny uśmiech. –Dziękuję.
-Nie ma sprawy. Daj, zobaczę twoje rany.
–szybko znalazł się na łóżku obok mnie i podwinął rękawki mojej bluzki, która
była przesiąknięta krwią. Moją krwią. –Jest lepiej. –ocenił. –Dasz radę się
wykąpać?
Kiwnęłam głową lekko zawstydzona na samą
myśl, że miałby mi w tym pomagać.
-Świetnie, idź się przyszykować, a ja dam ci
jakąś koszulę. Gdy skończysz, musimy porozmawiać.
Pomógł wstać mi z łóżka i wskazał ręką drzwi
do łazienki. Znalazłam się pod prysznicem i z ogromną ulgą zaczęłam zmywać z
siebie krew. Moje ruchy były sztywne, bo ręce wciąż bolały, ale mogłam nimi
delikatnie poruszać. Jakoś udało mi się z tym uporać. Wyszłam i wysuszyłam się,
a następnie zarzuciłam na siebie koszulę Malfoya, która spokojnie sięgała mi do
połowy uda. Będę musiała przeprać swoje ubrania a także bieliznę.
Weszłam do jego pokoju, a gdy jego spojrzenie
padło na mnie, zauważyłam z rumieńcem na policzkach, że jego oczy lekko się
rozszerzyły, a on sam zaniemówił.
-Eee, Malfoy… O czym chciałeś ze mną
porozmawiać?
Otrząsnął się szybko i poprawił z
chrząknięciem w fotelu, wskazując ręką łóżko na którym usiadłam posłusznie,
wbijając w niego skrępowany wzrok. Widziałam, że starał nie patrzeć się na moje
odsłonięte nogi.
-Ładnie ci… znaczy.. –zająknął się. –Pasuje
ci moja koszula, Granger. –ponownie odchrząknął.–Chciałem porozmawiać o... o tym
wszystkim.
Skinęłam głową, dając znak, że słucham.
-Chodzi o to, że nie mogę cię stąd tak po
prostu wyprowadzić. Z tego miejsca nie można się teleportować. Nie wyniosę cię
stąd również tak po prostu, bo to niemożliwe. To miejsce jest kwaterą
śmierciożerców i niemożliwością jest wyniesienie cię stąd bez zauważenia.
Musiałbym złamać zabezpieczenia, a ciężko to zrobić. Spróbuję jednak coś
wymyśleć. Póki co, musimy ustalić pewne zasady bezpieczeństwa. Nie spodobają ci
się one, ale są po prostu konieczne.
-Jakie to zasady? –zapytałam zaniepokojona.
Skoro wiedział, że mi się nie spodobają, to aż niedobrze mi się zrobiło na samą
myśl.
-Będziesz mieszkała w moich kwaterach. Obok
mam mały pokój, który służył mi wcześniej za garderobę. Wiem, że to nie pokój
marzeń, ale nie mogę pozwolić ci spać w moim łóżku, bo gdyby ktoś tutaj wszedł,
to mielibyśmy problem. Będę o ciebie dbał, Granger, pilnował i starał się, aby
nic ci się nie stało, ale nie zawsze dam radę. Wybacz mi za to. Rób sobie co
tutaj chcesz, ale nie próbuj ucieczek, a jeżeli ktoś przyjdzie, udawaj, że…
-zawahał się, ale zmusiłam go do kontynuowania. –Po prostu udawaj, że męczę cię
i krzywdzę. Możesz udawać, że się mnie boisz i musisz wtedy słuchać moich
poleceń.
Zacisnęłam mocno wargi. Miał rację, ani trochę
mi się to nie podobało. Kiwnęłam jednak potwierdzająco głową i udałam się do
drzwi, które prawdopodobnie miały być moim pokojem przez najbliższy czas.
Rzeczywiście, nie był duży, miał małe polowe łóżko, szafkę, lampkę i półkę z
książkami. Pokój jak dla niewolnicy, jednak wiedziałam, że Malfoy tylko udaje.
Miałam tylko nadzieję, że szybko to wszystko się skończy…
Przez ten czas zdarzały się lepsze i gorsze
dni. Jednego dnia siedziałam skulona na łóżku czytając książkę lub patrzyłam
ponuro w małe okienko myśląc o tym, czy Harry z Ronem mnie uwolnią, albo czy
Malfoy w końcu wymyśli plan ucieczki. A za to następnego zostawałam wołana do
pokoju Malfoya, gdzie przychodzili jego koledzy śmierciożercy i bardzo chcieli
mnie zobaczyć. Lubili patrzeć na to, jak się męczę, jak w moich oczach szklą
się łzy.
-Siadaj, Granger. –powiedział pierwszego razu
do mnie Malfoy, gdy odwiedzili go jego śmierciożerczy koledzy. –Moi goście
chcieli cię zobaczyć i nie, nie na kanapie. Uczyłem cię przecież, że szlamy siadają
na podłodze, chodź tutaj.
Usiadłam na podłodze obok niego czując się
poniżona. Widziałam triumfalne uśmiechy Crabbe’a , Goyle’a, Zabiniego i Notta.
Roześmiali się głośno, gdy Malfoy z miną władcy pogłaskał mnie po głowie.
-Nie chcesz nam jej pożyczyć, Draco? –zapytał
z wygłodniałym spojrzeniem Nott.
-Nie. Jest tylko moją zabawką i jak na szlamę
całkiem nieźle jej to wychodzi. –powiedział chłodno i poczułam jego zaborczy, a
może nerwowy chwyt na moim ramieniu.
-Wygląda całkiem nieźle. Chyba jesteś dla niej
za delikatny. –stwierdził Zabini.
-Oczywiście, że wygląda. Nie będę posuwał
czegoś, co wygląda jak gówno. Co prawda dużo jej nie brakuje, ale da się
przeżyć, co nie, szlamo? –kopnął mnie butem w nogę, a mi wezbrały się w oczach
łzy. Nie było to mocne kopnięcie, wiedziałam, że to na pokaz, ale czułam się
jak zwykła szmata, która nie ma ludzkich uczuć.
Gdy nasi goście byli już pijani i zaczęli
odzywać się coraz śmielej, to pochylał się niezauważalnie nade mną i szeptał
pocieszająco.
-Jeszcze chwilę. Zaraz sobie pójdą.
Po czym wypraszał ich stwierdzając, że musi się
jeszcze mną zająć, bo naszła go taka ochota. Gdy tylko opuścili jego pokój, to
zrywałam się z podłogi i biegłam do siebie, wtulić się w poduszkę. Malfoy nigdy
nie narzucał mi swojej obecności, sama jej szukałam. Nie chciałam być sama.
Wolałam usiąść z nim i porozmawiać o czymś, lub po prostu pomilczeć. Nigdy mnie
także nie dotykał, choć w niektórych momentach naprawdę tego pragnęłam. Jednak
po spotkaniach z innymi śmierciożercami przychodził do mnie i bez słowa
przytulał, pozwalając mi się wypłakać w swoich ramionach.
-Przepraszam. –szeptał za każdym razem. –Nie
chciałem tego.
Przez następne dwa tygodnie żyłam w nadziei,
że w końcu to się skończy, że teraz będzie tylko lepiej. Nie narzekałam, bo Draco
-tak od jakiegoś czas w myślach nazywałam go imieniem- był bardzo opiekuńczy,
choć czasami widziałam jaki jest spięty. On również pragnął zakończenia tej
gehenny.
Kolejny dzień z rzędu czytałam książkę, gdy
nagle bez pukania, do mojego pokoiku wszedł Malfoy. Uśmiechnęłam się do niego
delikatnie, ale natychmiastowo zmieniłam minę, zobaczywszy jak wygląda. Był
cały blady, ręce mu się trzęsły, patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.
-Co się stało? –zapytałam głucho. Podszedł do
mnie szybko i złapał za ramiona. Jego uścisk był stanowczo za mocny, ale nawet
nie mrugnęłam. Nie widziałam go takiego chyba nigdy. –Malfoy?
-Czarny Pan wzywa nas do siebie. Ciebie i
mnie.
Ja również pobladłam, a w moich oczach
pojawiło się przerażenie. Przez cały pobyt tutaj modliłam się, aby do tego nie
doszło. Nie chciałam ponownego spotkania z tym potworem. A jeżeli… jeżeli
złapał Harry’ego i Rona?
-Dlaczego? –wyszeptałam, ale on wzruszył
tylko bezradnie ramionami i złapał twarz w dłonie, siadając obok mnie na łóżku.
-Nie mam pojęcia, ale cokolwiek się stanie…
Granger, nie możesz się poddać.
Kiwnęłam głową, walcząc ze łzami. Dobrze
wiedziałam, że nie mogę. Oboje nie mogliśmy, już tyle przeszliśmy, że nic nas
nie było w stanie pokonać.
Zeszliśmy niepewnie do głównego pokoju, gdzie
czekał na nas Voldemort. Czułam na ramieniu dłoń Dracona, która w tym momencie
trzymała mnie na duchu. On pewnie czuł się zresztą podobnie do mnie, mimo iż na
twarzy miał założoną maskę obojętności. Nauczyłam się czytać z jego twarzy. Nie
ukrywał nic przede mną.
-Wejść! –usłyszeliśmy po drugiej stronie
drzwi.
-Damy radę, będzie dobrze. –szepnął do mojego
ucha, a ja skinęłam potwierdzająco.
-Draco, jak dobrze, że jesteście! I panna
Granger! Jak ci się mieszka z Draconem?
-Po co nas wezwałeś, Panie? –usłyszałam
opanowany głos Malfoya.
-Przerwałem wam zabawę? Jakże mi przykro…
-zironizował Lord Voldemort. –Chciałem zobaczyć, czy szlama żyje. Stanowczo
wygląda za dobrze.
Czułam jak szkarłatne oczy przewiercają mnie
na wylot. Wzdrygnęłam się i natychmiastowo poczułam uspakajający dotyk Dracona.
Miałam uważać na to jak się zachowuję, nie być zbyt pewna siebie, bać się,
udawać, że go nienawidzę.
-Nie chcę, Panie, aby wyglądała źle. Wybacz
mi, ale … jak coś z nią robię, pragnę żeby jakoś wyglądała.
-Musisz się odzwyczaić Draco. Skończ być
takim porządnisiem. Mała dziwka nie będzie cię szanowała, jak nie udowodnisz
kto jest lepszy.
-Zapamiętam.
-Zrób to teraz. –zarządził Voldemort, a ja
gwałtownie uniosłam na niego spojrzenie. Usłyszałam także lekko zachrypnięty
głos Malfoya.
-Co takiego?
-Zbij ją. Teraz. Nie, nie różdżką.
–powiedział kpiąco, gdy Malfoy wyciągnął przyrząd. –Weź swój pas i zbij ją.
Moje ciało spieło się, podobnie jak Dracona.
Czułam jak palce sztywno wbiły się we mnie. Był tak samo przestraszony jak ja,
ale wiedziałam, że nie ma wyboru. Pchnął mnie mocno na podłogę, przez co
stłukłam sobie kolana, a następnie zaczął odpinać swój pas. Paski
śmierciożerców były grube, skórzane, ciężkie i nabite czymś na rodzaj ćwieków.
Jednym ruchem potrafiły rozciąć skórę.
Nie chciałam patrzeć na mojego kata, więc
wbiłam spojrzenie w podłogę, czekając na pierwszy cios. Czułam, że się waha.
Miałam dośc tego czekania, ale w końcu usłyszałam świst i pierwsze uderzenie
trafiło w moje plecy. Jęknęłam, ale wiedziałam, że nie było ono najmocniejsze.
Nie chciał mnie dotkliwie skrzywdzić. Po prostu miałam udawać, że jest o wiele
gorzej niż w rzeczywistości.
-Co tak słabo, Draco? Postaraj się trochę.
–wysyczał Voldemort. –To tylko szlama.
Z następnym, mocniejszym uderzeniem poczułam,
że ręce mu drżą. Już nie musiałam
udawać. Krzyczałam głośno i zaczęłam płakać, bo to naprawdę potwornie bolało.
Jeszcze bardziej psychicznie bolało mnie to, że to Draco musiał być moim katem.
Nie wiedziałam ile uderzeń na mnie spadło, aż Lord Voldemort zarządził koniec.
Nie pamiętałam jak Malfoy doprowadził mnie do mojego łóżka. Byłam zamroczona,
widziałam wszystko przez łzy.
Draco nie odezwał się do mnie ani słowem.
Czułam, że cały czas jest spięty i zdenerwowany. Na pewno czuł się winny, lecz
ja go nie obwiniałam. Wiedziałam, że to jest konieczne. Usiadł za mną i
odwrócił do siebie plecami delikatnie. Kolejne dreszcze przeszły mnie, gdy
zaczął rozszarpywać bluzkę, którą miałam na sobie ubrana, a raczej jej
strzępki. Jego pas zdziałał duże szkody i wiedziałam po jego reakcji, że jest
tym faktem załamany. Bez słowa zaczął przecierać moje plecy dyptamem i innymi
medycznymi środkami. Próbowałam się go o coś zapytać, porozmawiać, ale uparcie
mi nie odpowiadał. Unikał mojego wzroku, każdego bliższego kontaktu, którego
mógł uniknąć. Skończywszy opatrywać, po prostu wyszedł.
Położyłam się spać. Potrzebowałam odpoczynku.
Zaczęłam kręcić się, ale uważać na rany. Nie chciałam nic pogorszać. Pół nocy
minęło, a ja ciągle leżałam na brzuchu i wpatrywałam się w przestrzeń.
Usłyszałam w pewnym momencie skrzypnięcie drzwi, a po chwili materiał mojego
łóżka ugiął się. Zamknęłam oczy udając, że śpię.
-Przepraszam cię. –wyszeptał Draco. –Nie
mogłem się sprzeciwić, wybacz mi. Naprawdę tego nie chciałem.
Na ramieniu poczułam kropelkę wody. Tak,
Draco Malfoy właśnie płakał.
-Wiem. Nic się nie stało. –wyszeptałam, a on
się wzdrygnął.
-Myślałem, że…
-Cii… –przerwałam mu i uniosłam się ze
skrzywieniem. Wtuliłam się w niego mocno. Chciałam mu pokazać, że to nie jego
wina, że dobrze wiem, że tak stać się musiało. On również mnie objął a po
chwili delikatnie odsunął, odszukując dłońmi mojej twarzy. Mimo, że było tak
ciemno, że go nie widziałam, to wręcz wyobrażałam sobie jego cierpiące
spojrzenie.
-Wiesz, że bym cię nie skrzywdził, prawda?
Wiesz to?!
-Tak, Draco. Wiem. –odpowiedziałam cicho, ale
w momencie, gdy wypowiedziałam jego imię, wpił się wargami w moje. Ten
pocałunek był zupełnie inny niż ten pierwszy. Był zaborczy, gwałtowny, pełen
namiętności. Odwzajemniłam go z ogromną pasją, zarzucając mu ramiona na szyję.
Położyliśmy się na łóżku, Draco zjechał wargami na moją szyję, ale w tym
momencie jakby się opamiętał i ode mnie odskoczył.
-Pójdę już. –wymamrotał.
-Nie. Zostań ze mną.
Przyciągnęłam go do siebie i wtuliłam mocno w
jego klatkę piersiową. Potrzebowaliśmy swojej obecności i ciał. Został ze mną
przez całą noc, pozwalając zasnąć wtuloną w niego. Oboje nie przespaliśmy nigdy
żadnej nocy tak dobrze…
Z nadejściem poranka, cała bajka miała się
urwać.
-Dzień dobry. –wymruczałam na powitanie i
musnęłam jego wargi, co on skwitował leniwym uśmiechem. Chciałabym móc tak się
budzić każdego dnia.
-Dzień dobry. –odpowiedział, ale po chwili
wstał jak oparzony. Wyglądał na przejętego czymś. –Zaraz wrócę!
Wrócił po prawie godzinie, ubrany jakby się
dokądś wybierał.
-Co jest? Wychodzisz gdzieś? –zapytałam z
obawą.
-Tak, wpadłem na pewien pomysł. –powiedział z
ekscytacją. –Wyruszam na misję. Wiem, że nie mogę cię stąd uwolnić, ale chyba
wiem jak mogę spróbować to zrobić. Wrócę po ciebie już niedługo. Obiecuję. Nie
pozwolę cię skrzywdzić, rozumiesz? Zabiję każdego, kto ośmieli cię tknąć.
-Ale… co teraz ze mną będzie?
-Zabini się tobą zajmie. Nic ci nie zrobi.
Wrócę! –pocałował mnie szybko w czoło i wybiegł z pokoju. Ja nie podzielałam
jego entuzjazmu. I bardzo dobrze, bo to, co zdarzyło się po jego wyjściu,
będzie mnie dręczyło do końca życia…
Wcale nie było tak, jak planował. Zostałam
ponownie sprowadzona przed oblicze Lorda Voldemorta, który zadecydował, że
dopóki Malfoy nie wróci, moim opiekunem zostanie… jego ojciec. Widziałam w
oczach Lucjusza Malfoya błysk pożądania i satysfakcji. Przyjął swoją nową
posadę z godnością i pochwałami dla swojego Pana. Myślałam, że nie będzie tak
źle… Pierwszego wieczora siedziałam z nim i innymi śmierciożercami w komnatach
Voldemorta. Bardzo dużo pili, szydzili od czas do czasu ze mnie, ale poza tym
ignorowali mnie. Zaczęło się dopiero wtedy gdy Lucjuz Malfoy i wszyscy obecni
zaczęli być ogarnięci alkoholem.
Zaprowadził mnie brutalnie do swojej komnaty,
wpychając do niej bez ani krzty delikatności. Odwróciłam się w jego stronę i z
przerażeniem odkryłam, że odpina pasek swoich spodni, patrząc na mnie z
pożądaniem.
-Chodź tutaj, dziwko.
Wiedziałam, że nie ucieknę. Chwycił mnie za
włosy, zszarpał moje ubranie i wszedł we mnie, nie zwracając uwagi na moje
krzyki. Tak, zgwałcił mnie, ale na szczęście był tak pijany, że nie zauważył
tego, iż jestem dziewicą. Łzy spływały po moich policzkach, niemal krztusiłam
się nimi. Chciałam, aby Draco mnie uratował, ale wiedziałam, że tego nie zrobi.
Był gdzieś daleko… Może gdy już wróci, mnie już nie będzie…
Ta noc nie była jedyną. Malfoy senior gwałcił
mnie z każdą nadarzającą się okazją i uwielbieniem. Syczał mi w trakcie
obrzydliwe slowa.
-Już wiem dlaczego mój syn nie chciał się
tobą dzielić. Jesteś taka ciasna.
Nic nie było takie samo jak z Draco. Nie był
dla mnie dobry ani delikatny w żadnym aspekcie. Nie mogłam czytać, spałam na
podłodze, czasami nie dostawałam pożywienia. Nigdy nie miałam wymazać tego sprzed
oczu.
I właśnie po paru dniach, miał nadejść mój
koniec. Ponownie dostaliśmy wezwanie, aby zjawić się przed obliczem Voldemorta.
Tym razem również nie miało być lepiej niż z Draco. Ponownie ucierpiałam.
Czarny Pan po raz kolejny chciał widzieć, jak mnie torturują. Lucjusz jednak
nie przebierał w środkach. Be zawahania chwycił drewnianą pałkę i okładał mnie
nią po całym ciele. Po paru ciosach przestałam czuć cokolwiek. Bolało, ja
umierałam. Widziałam wszystko przez czerwoną mgłę. Przez krew, która zaczęła
mnie zalewać. Byłam gotowa na śmierć. Chciałam jej. Następny cios miał być
ostatnim, ale już go nie poczułam. Usłyszałam tylko krzyki, migające światła,
biegających ludzi. Zanim zemdlałam, usłyszałam tylko silne ramiona, chwytające
mnie i krzyk:
-Malfoy, zabierz ją stąd!
~~~*~~
Obudziłam się w nieznanym miejscu. Co ja
tutaj robiłam, dlaczego, kto mnie tutaj przyniósł, ile czasu tutaj jestem?
Wszystko pamiętałam jak przez mgłę. Poruszyłam się lekko i zarejestrowałam ruch
z prawej strony. W moją stronę rzucił się pewien przystojny mężczyzna, w
którego oczach lśniła ulga i zachwyt. Chwycił moją twarz w dłonie z radością.
-Obudziłaś się. –mruknął i oparł swoje czoło
o moje.
-Tak, co się stało, gdzie jestem?
-Wraz z Zakonem Feniksa przedostaliśmy się do
twierdzy. Leżałaś… ledwo żywa, a nad tobą stał … mój ojciec. Zaczęliśmy z nimi
walczyć, zwyciężyliśmy. Voldemort nie żyje.
Ulga spadła na mnie gwałtownie.
-Czyli to koniec?
-Tak, to koniec. Jesteś wolna. Jesteśmy
wolni. Byłem tutaj z tobą parę dni. Uleczyłem cię, lecz nadal się nie budziłaś.
Teraz już jest wszystko dobrze. Cieszę się, że żyjesz, Granger. Już będziesz
bezpieczna i nikt cię nie skrzywdzi.
Uśmiechnęłam się blado, ale gwałtownie
odskoczyłam od niego, gdy jego ręka chciała sprawdzić ranę na moim brzuchu.
-Co jest, Granger?
Pokręciłam głową. Nie chciałam żeby wiedział,
że boję się jego dotyku.
-Ktoś… ktoś cię skrzywdził?
Odwróciłam wzrok. Już wiedział.
-Kto… kto to był?
Nie odpowiedziałam.
-To był mój ojciec, prawda?! Ten skurwiel cię
skrzywdził?!
-Przecież widziałeś. –odpowiedziałam słabo.
-W inny sposób. Skrzywdził cię w inny sposób.
–spojrzał w moje oczy i wyczytał z nich prawdę. Wstał gwałtownie. –Zabiłem go.
Zabiłem go tak, jak obiecałem, że jeżeli ktoś cię chociażby tknie… Gdybym
wiedział…
-Nic się nie stało, Draco. Uratowałeś mnie.
Jestem ci za to wdźięczna. Byłeś… doskonałym opiekunem.
Prychnął i odwrócił się do mnie plecami,
zaciskając pięści.
-Gdybym był, to bym na to zaradził, a ty byś
nie cierpiała. Wybacz mi, Granger. Teraz już nikt cię nie skrzywdzi, a ja
zniknę. –ruszył w stronę drzwi, a ja spojrzałam za nim zaskoczona.
-Dokąd dziesz?
-Dam ci już spokój. Nic tu po mnie. Jesteś
wolna, żyj w końcu tak, jak powinnaś. Nie chcę przynosić ci więcej bólu.
-Co masz teraz zrobić? Voldemorta już nie ma!
–niemal, że krzyknęłam.
-Ale wciąż są śmierciożercy. Wyłapię ich i
zniszczę. Oni również chcą mnie dopaść, dlatego ja muszę to zrobić, zanim oni
to zrobią.
-Nie pozwolę ci odejść. –wydukałam z drżącym
głosem. –Zostań ze mną, Draco.
Widziałam, że się zawahał. Odwrócił się w
moją stronę z nadzieją, ale natychmiast na mnie natarł.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?! Że po tym
wszystkim będę dobrym chłopakiem, mężem i ojcem?! Że będę mógł wieść normalne
życie po całym tym cierpieniu które ci zgotowałem?!
-Dokładnie tak, Draco. Czas z tym skończyć.
Przejdziemy przez to razem. Pokrzywdzeni przez los, oboje zaczynający coś od
nowa, wspierający się.
Wstałam z łóżka i na drżących nogach
podeszłam do niego, wtulając się nie pewnie w jego klatkę piersiową. Przez
długi czas nie czułam reakcji, ale w końcu się doczekałam, gdy równie mocno
mnie objął.
-Zostań ze mną, zostań…
~~*~~~
Siedziałam właśnie na kanapie w salonie, gdy
usłyszałam trzask zamykanych frontowych drzwi.
-Hermiona, jestem w domu!
-Dobrze, czekam w salonie!
Do pokoju po chwili wkroczył mój uśmiechnięty
mąż, jak zwykle wyglądający obłędne w garniturze. Podszedł do mnie i pocałował namiętnie na powitanie. Jak to w naszym przypadku bywa, na jednym
pocałunku nigdy się nie kończyło. Niestety, w tym momencie do salonu wszedł
nasz szesnastoletni syn Eric.
-Tato…
Draco odsunął się ode mnie niechętnie, ale
spojrzał na syna z zaciekawieniem.
-Co jest, Er?
-Ja… dostałem dzisiaj list ze szkoły.
Zostałem kapitanem drużyny!
Mój mąż uśmiechnął się szeroko i podszedł do
syna poklepując go radośnie i gratulując. Obojga jakby naszła ogromna
fascynacja i całkowicie mnie ignorując, wyszli na podwórko za domem. Draco
prawił już o tym, że zasłużył sobie na najnowszą i najszybszą miotłę i wyciągał
ze składziku już dwie, najwidoczniej planując potrenować.
Stanęłam przy oknie, obserwując ich z
uśmiechem. Podbiegła do nich Kathreen, nasza pięcioletnia córeczka. Draco
chwycił ją w objęcia i usadowił sobie na baranach, na co mała zaczęła wyć z
uciechy.
…Bo każdy ma prawo stworzyć coś pięknego…
Potrzebowaliśmy dużo czasu, aby zapomnieć o
okrucieństwach, które nas spotkały. Wiele lat staraliśmy się stworzyć to, co
mamy teraz. Szczęśliwą rodzinę pełną ciepła i miłości i udało nam się to. Nie
zamieniłabym ich na nikogo innego. Byli najcudowniejszym darem, jaki zesłało mi
życie.
Nawet nie zorientowałam
się, jak odpłynęłam we wspomnienia. Paręnaście lat temu, nieodłącznym strojem
mojego męża była maska i peleryna. Teraz zastępował je garnitur, którego nawet
nie chciało mu się przebierać, aby polatać na miotle. Jego poprzedni strój
wzbudzał we mnie mimo wszystko delikatny uśmiech. Tak bardzo pragnęłam się
dowiedzieć kto się chowa pod tajemniczą maską. Kim jest jej tajemniczy opiekun.
I już wtedy się w nim zakochałam. Nie w jego wyglądzie. W nim całym. W swoim tajemniczym opiekunie, którego kochać
już nie miałam zamiaru przestać nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz