Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Jeżeli Granger faktycznie
jest tak zdolna jak powiadają, to na pewno mi pomoże uleczyć swojego
przyjaciela. Jeśli nie będzie chciała, to ją zmuszę, choćby siłą. To było
głupie, że w tym momencie pokładałem nadzieje tylko w niej, ale lepsze wyjście
nie przychodziło mi do głowy. Nie wiem ile zostało mi czasu, aby wywiązać się z
zadania postawionego przez Czarnego Pana. Mogło to być parę dni, a może tylko
godzin. Na szali leżało moje życie, którego nie zamierzałem tracić. Wiem, że to
głupota powierzać je tej szlamie, ale naprawdę nie miałem innego pomysłu. Tonący
brzytwy się chwyta, co w tym momencie dotyczyło nas wręcz idealnie.
Ponownie zbudziłem się zlany potem, gdyż dla odmiany tej nocy
nawiedzał mnie Czarny Pan, który zabił mnie, nim zdążyłem w jakikolwiek sposób się
ruszyć. Wszystko dlatego, że nie wykonałem wyznaczonego zadania. Bałem się tego
wszystkiego tak bardzo, że ledwie przetrzymałem do świtu, dlatego z samego rana
w ekspresowym tempie, zbiegłem do lochów. Mój czas powoli zaczął tykać, więc
nie chciałem go tracić na długi sen, spokojne śniadanie, czy jeszcze inne
głupoty. Otworzyłem kraty więzienia z zamachem, budząc śpiących Gryfonów. Nie
wyglądało na to, aby spali jednak mocnym snem. Granger automatycznie rozbudziła
się i spojrzała na mnie bystrymi oczami, chwytając mocno wciąż omdlałego
Pottera. Weasley za to szybko się spiął i patrzył na mnie buntowniczo, gotowy
rzucić się w moją stronę.
-Czego, Malfoy? -syknął odważnie. Gdyby nie to, że się spieszę, to
roześmiałbym mu się w twarz i pokazał kto tutaj rządzi.
-Od ciebie nic, śmieciu. Granger, idziesz ze mną. -powiedziałem chłodno,
wpatrując się w nią oczekująco. Wyglądała na zaskoczoną i lekko przerażoną, ale
widocznie postanowiła być twarda.
-Ja? Dlaczego? -zapytała tylko cicho i już chciała wstać, ale
Weasley natychmiast stanął przed nią.
-Ona nigdzie nie idzie. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
Przewróciłem oczami z irytacją. Dlaczego to Weasley nie mógł być
na miejscu Pottera? Może chociaż wtedy byłby spokój i cisza, nikt by mnie nie
drażnił aż tak bardzo.
-Nie interesuje mnie to. Pójdzie, a ty nie masz tutaj nic do
powiedzenia. Idziemy, szlamo!
Granger wstała z lekko zaniepokojoną miną, łapiąc rudego
uspokajająco za ramię. Nie wyglądał na przekonanego, gdyż mocno chwycił ją w
ramiona. Westchnąłem. W głowie wręcz słyszałem tykanie. Nie było na to czasu!
Machnąłem lekko różdżką, a Weasley przekoziołkował w powietrzu i upadł z
trzaskiem na podłogę. Dziewczyna się zawahała czy do niego nie podbiec, ale
skinąłem na nią zniecierpliwiony. Wyszła z lochu posyłając swoim przyjaciołom
przepraszające spojrzenie.
Przez pierwsze cudowne minuty przemierzaliśmy długie korytarze w
ciszy.Stawiała niepewnie następne kroki, rozglądała się wokoło zaniepokojona,
jakby coś miało ją zaatakować zza następnego rogu. Ostatnie wydarzenia musiały
poważnie na nią wpłynąć, gdyż w jednym momencie gdy coś trzasnęło, ona złapała
automatycznie rękaw mojej szaty. Natychmiastowo jej się wyrwałem, posyłając
nieprzyjemne spojrzenie. Kogo jak kogo, ale mnie powinna się bać. Po dłuższej
chwili przecudowna cisza się skończyła,
bo ta dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła zasypywać mnie
pytaniami. Ona zaraz po Weasleyu była nie do wytrzymania.
-Dokąd mnie zabierasz?
-Przekonasz się. -odpowiedziałem znudzony.
-Do Voldemorta, tak? Skrzywdził Harry’ego, teraz czas na nas… Chce
nas wszystkich wykończyć po kolei!
-Nie, głupia idiotko. Czarny Pan wyjechał, a ty musisz coś zrobić.
-Coś zrobić, co…
-Zamknij się już. Zaraz wszystkiego się dowiesz. -warknąłem
zirytowany.
Widziałem jak zacisnęła wargi, walcząc z tym, aby nie zacząć
zadawać kolejnych pytań. Uśmiechnąłem się do siebie kpiąco pod nosem. Długo nie
potrwało, a już otwierała usta, aby zadać kolejne męczące pytania, które
uciszałem groźnym spojrzeniem posłanym w jej stronę i trzymaną różdżką w ręce.
Gdy dotarliśmy na miejsce, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
W sali siedział Theodor, który spojrzał na mnie zaskoczony. Nie spodziewał się
mnie w tym miejscu. Nic dziwnego, prawie nigdy tutaj nie wpadałem.
-Draco! Co ty tutaj robisz? Czarny Pan ci kazał… ooo. -zakończył
zaskoczony, gdy pojawiła się za moimi plecami Granger. -O, cześć
Granger.Theodor jestem, miło cię poznać. Co tutaj robicie, potrzebujecie
czegoś…
W pierwszym momencie zamrugałem oczami z dezorientacją na to
powitanie. Nie powinien mówić do więźniów w ten sposób, nawet, jeżeli chętnie
by temu więźniowi pomógł uciec. Szybko go zgromiłem niezadowolonym spojrzeniem
i warknięciem.
-Zamknij twarz, stary. Przyszliśmy po coś ważnego. A ty nam
pomożesz. Otworzysz składzik z medycznymi pomocami?
Nott z zdezorientowaną miną otworzył jedne z drzwi i wskazał ręką.
Chwyciłem Granger za ramię, gdyż chyba trochę przestraszyła się wylewności
Notta i schowała za moimi plecami, a następnie wepchnąłem ją do pokoju, nie
szczędząc sobie gwałtowności. Theodor skwitował moje zachowanie grymasem, ale
zignorowałem go.
-Weź wszystko, co przyda się do uleczenia Pottera.
-Uleczenia? Dlaczego miałbyś go leczyć? -zapytała podejrzliwie,
ale jej wzrok z pożądaniem błądził po półkach. Widziałem jak pochłania każdy
napis na etykiecie, wręcz pragnie, aby wziąć je wszystkie.
-Ty go będziesz leczyła, Granger.
-Ja?
Czy mi się wydawało, czy jej głos zadrżał?
-To nie mój pomysł. -powiedziałem szybko, choć nie do koca z prawdą.-Czarny
Pan życzy sobie, aby Potter był gotowy na następne spotkanie. A ty chyba
chcesz, aby żył, prawda?
Kiwnęła delikatnie głową, ale widać było, że wciąż jest niepewna
tego wszystkiego. Zapewne miała wiele wątpliwości i pytań, ale ani nie
zamierzałem na nie odpowiadać, ani tym bardziej o nie pytać. Nie interesowało
mnie co ma do powiedzenia. Miała tylko zrobić swoje.
-I mogę wziąć wszystko co się przyda?
-Tak, ale nie kombinuj, Granger. Będziecie mieli wzmocnioną
ochronę.
Dziewczyna wzięła wszystko co było jej potrzebne z zachłannością i
ruszyliśmy w drogę powrotną, ignorując pożegnanie Notta. Ten człowiek naprawdę
czasami potrafił mnie denerwować wyjątkowo poważnie. Nie wiem, czy dożyje do
końca miesiąca z takim nastawieniem.
Przez drogę powrotną na szczęście nie spotkaliśmy nikogo ze
Śmierciożerców. Wolałem uniknąć pytań, dlaczego jeden z więźniów niesie ze sobą
cały zapas medycznych wyrobów. Dzięki temu Granger była cicho. Przyglądałem jej
się kpiąco, gdy pochłaniała jeden z opisów działania leku, a w głowie na pewno
przewijało się milion myśli, czy na pewno pomoże. W ułamku sekundy jej
spojrzenie spotkało się z moim.
-Dlaczego mam go leczyć? -zapytała cicho, jakby z wahaniem.
-Głucha jesteś? Mówiłem ci, że Czarny Pan chce, aby…
-Słyszałam. Chodzi mi o to, że… to okrutne. On chce, aby Harry był
w pełni sił tylko dlatego, że będzie mógł ponowić tortury i bardziej go to
zaboli, jak wszystko będzie się przewijało od samego początku. Chce nie tylko
zniszczyć jego ciało i upór, a także psychikę.
-Czy ty, Granger, jesteś głupia? Tutaj wszyscy są okrutni, nie
oczekuj, że ktoś będzie dla ciebie dobry. Wszyscy pragną twojej śmierci.
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę i wzdrygnęła przymykając
powieki. Prawie bym nie usłyszał, gdy wyszeptała słowa, które wzbudziły we mnie
dziwne skręcanie.
-Ty jakoś jeszcze nas nie zabiłeś.
Westchnąłem, licząc w duchu do pięciu.
-Na mnie nie licz, szlamo. Dbam tylko o siebie i swoje życie. Nie
mam zamiaru przez was umrzeć. Dlatego niech Potter zacznie jeść, bo te leki
inaczej w niczym tutaj nie pomogą.
-Nie będziemy jedli tego, co podaje nam śmierciożerca! -krzyknęła.
-Może być albo zatrute, albo w środku wody może być dodane veritaserum! Dobrze
wiem, że jest bezwonne i w kolorze wody, nie uwierzę, że…
Tego było za wiele. Wiedziałem, że może mieć rację, ale Potter
musiał zjeść. Nie dałem jej dokończyć, tylko ze złością, nie panując nad
własnymi odruchami, przycisnąłem ją do ściany. Pisnęła i wpatrzyła się w moje
oczy ze strachem. Byłem tak blisko niej, że czułem jej oddech na policzku.
-Gdyby nie ja, to byście już dawno zdechli. -wycedziłem z
wściekłością. Dyszałem jakbym przebiegł maraton, ale emocje wręcz we mnie
wrzały. Cholerna Granger nie mogła tego zrozumieć. Przez parę sekund wpatrywała
się we mnie, ale po chwili cały strach zniknął z jej oczu.
-Co niby takiego zrobiłeś?! -odpyskowała. -Nie było niczego
nadzwyczajnego. Nie wydałeś nas? I tak się rano dowiedzieli. Uratowałeś? Nie!
Nie jesteś bogiem, Malfoy.
Nie odpowiedziałem, bo byłem w zbyt ogromnym szoku. Musiałem
przyznać, że nie spodziewałem się tego natarcia. Patrzyła na mnie w tym
momencie z tak ogromną nienawiścią, że aż przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.
Wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę ze złością, gdy odsunąłem się i
bezceremonialnie wbiłem palce w ramię tak, że aż zasyczała z bólu.
Zaciągnąłem ją do ich celi i wepchnąłem do środka. Tak, byłem
wściekły, bo jeszcze nikt mnie tak nie potraktował. Ona była nikim. Zwykłym
śmieciem, a odważyła się powiedzieć coś takiego.
-Zabierz się za swoje zadanie, szlamo. Wieczorem przyjdę sprawdzić
co się dzieje. Tylko nie kombinuj, bo jeżeli spróbujesz w jakiś sposób
wykorzystać te leki, to zabiję któreś z was.
Posłała mi na odchodne jeszcze spojrzenie pełne nienawiści i
odwróciła się z zamachem, podchodząc do leżącego Pottera. Natychmiastowo
złagodniała i zabrała się za podstawowe czynności ratownicze.
***
Przez cały dzień nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Nie było
Czarnego Pana, więc praktycznie mieliśmy dla siebie czas wolny i mogliśmy robić
to, na co mieliśmy tylko ochotę. Każdy miał oczywiście przydzielone jakieś
zadanie, które musiał wykonać, a moje właśnie było w trakcie. No właśnie,
dręczyło mnie to, co działo się w tej chwili w podziemiach. Chciałem, żeby
Potter już się obudził, chciałem mieć po prostu spokój.
Dlatego błąkałem się po całej rezydencji, próbując znaleźć dla
siebie zajęcie. Gdy nadszedł wieczór, to wręcz zbiegłem do lochów. Bałem się
tego, co tam ujrzę, ale wszedłem do środka pewnym krokiem. Granger siedziała
oparta o ścianę z przymkniętymi oczami, co z lekka mnie przeraziło. Przeniosłem
wzrok na Pottera. Był wciąż nieprzytomny, ale wyglądał trochę lepiej. Prawdopodobnie
zjedli też kanapki, bo talerz świecił pustkami.
-Granger, kiedy on się obudzi? -zapytałem nerwowo.
-Nie wiem. -warknęła, ale zasłoniła twarz rękoma. Ruszyłem w jej
stronę, ale gdy tylko zauważyła, że się zbliżam, to wzdrygnęła się i mocniej
wbiła plecami w ścianę. Trochę zaskoczyło mnie jej zachowanie. Zazwyczaj
pyskowała sobie w mojej obecności i nie robiło jej to, że mogę jej coś zrobić.
Na jej wargach zauważyłem widniejącą ranę, której wcześniej nie było.
-Czy ktoś tutaj był? -zapytałem ostro.
-Tak, twój psi kolega. -odwarknął Weasley, który do tej pory był
cicho. -Prawie rzucił się na nas, gdy zobaczył, że Hermiona ma lekarstwa.
Pomógł nam ten twój kumpel, Nott.
Wzdrygnąłem się na myśl, że Greyback tutaj był. Przecież gdyby ją
rozszarpał, to byłbym skończony… I Nott… A ten co tutaj robił? Jeszcze tylko
brakuje tego, aby wszystko doszło do Czarnego Pana. Nie wiem czy mu się to
spodoba.
-Wszystko z nim wyjaśnię. Potter ma być zdrowy. Bierz się do
roboty, Granger. Będę rano.
Wyszedłem nie czekając na odpowiedź z lochu i ruszyłem w kierunku
swojej sypialni. Nie wiem na kogo byłem bardziej wkurzony. Na Greybacka, że tam
poszedł, a wiedział, że Potter i reszta należy do mnie, czy na Notta, który
wtrącał się w nieswoje sprawy i łaził tam, gdzie nie powinien. Obydwoje zresztą
to idioci. Z nim też sobie będę musiał pogadać.
***
Kolejnego ranka zszedłem do lochów i przez chwilę przyglądałem się
zza rogu Granger, która z największą opieką zajmowała się przyjacielem. Potter
stanowczo nabrał kolorów na twarzy. Widać było po niej, że nie spała. Jej ruchy były wymęczone, twarz blada. Gdy tylko pokazałem się w
zasięgu jej wzroku, natychmiastowo wstała, ale prawie ponownie wróciła na
ziemię, gdyż zachwiała się nieznacznie.
-Malfoy, muszę iść po nowe lekarstwa i bandaże. Wszystko się
kończy.
Skinąłem głową i czekałem, aż wyjdzie zza krat. Przez całą drogę
nie zadała ani jednego pytania. Widocznie była tak bardzo wykończona, że nawet
na to nie miała sił. Przez krótką chwilę nawet miałem uczucie, że trochę mi jej
szkoda, ale szybko się za to zganiłem w myślach.
-Nie żebym się tobą przejmował, ale w takim stanie nie pomożesz Potterowi,
a wręcz możesz mu bardziej zaszkodzić. -syknąłem.
-Nie. Muszę to robić cały czas. Jestem bliska tego, aby się
obudził. Jestem tego pewna.
Westchnąłem przeciągle. Ta dziewczyna była po prostu najbardziej
upartą osobą, jaką miałem okazję na moje i jej nieszczęście poznać.
-Bierz wszystko czego potrzebujesz, byle szybko. -mruknąłem do
niej, gdy weszliśmy do składziku, ignorując Theodora, który uśmiechnął się do
Hermiony.
-W czymś ci pomóc? -zapytał od razu, wchodząc za nią do
pomieszczenia z medycznymi przyborami.
-Możesz mi powiedzieć, czy macie odpowiednie eliksiry zakrzepowe.
Potrzebowałabym również takie, co umożliwią prawidłowy przepływ tlenu przez
wszystkie komórki.
-Jasne, zaraz coś wyszukam.
Oparłem się o futrynę drzwi i obserwowałem jak zbierają nakład
medykamentów. Chyba całkiem nieźle się dogadywali, bo w pewnym momencie Granger
nawet odwzajemniła delikatnie uśmiech Notta, który wyglądał, jakby się do niej
przystawiał. Było to tak obrzydliwe, że myślałem, że się tu zaraz porzygam.
-Masz takie drobne rączki. -mruknął z wyraźnym niezadowoleniem.
-Nie uda ci się samej tego przenieść, więc niech ten gbur ci pomoże.
Oboje spojrzeli na mnie, a w oczach Granger błysnęło rozbawienie,
gdy zobaczyła moją zdenerwowaną minę. Podszedłem do nich i bezceremonialnie
wziąłem z jego rąk resztę lekarstw, aby znowu nie dotykał tej szlamy.
-Draco, może powinieneś oddać Hermionę pod moją opiekę. -zagaił z
cwanym uśmiechem. -Ja jej się przydam bardziej niż ty.
Przez chwilę nie zarejestrowałem tego, co właśnie powiedział.
Wgapiałem się w niego z niedowierzaniem, jakby ofiarował mi pójście na jakiś
koncert życzeń, a następnie miałby mnie spalić żywcem. Mój głos był lekko
zachrypnięty, gdy w końcu wykrztusiłem:
-Pojebało cię już do końca, prawda? Nie ma mowy. Granger, wzięłaś
wszystko? Czas iść.
Szatynka skinęła głową i niepewnie posłała Nottowi uśmiech, na co
ja wywróciłem oczami. Wyszła za mną i tym razem również bez słowa ruszyliśmy
przez korytarze. Musiałem przyznać, że trochę drażniła mnie ta cisza. Granger
była dotychczas jedyną osobą, którą odzywała się do mnie tak neutralnie. Bez
rozkazów czy oficjalnego języka. To była taka odmiana w codziennym życiu
śmierciożerców. Odskocznia, gdzie po całym dniu katowania, mogłeś choć przez
chwilę… uśmiechnąć się.
-Nie spoufalaj się za bardzo z Nottem. -burknąłem. -To mój kumpel,
nie chcę, aby przez to, że się do ciebie podwala, zginął najbardziej wymyślnymi
torturami. Na pocieszenie, ty byś zginęła razem z nim. To by choć trochę
wynagrodziło mi ból po jego stracie.
-Masz bardzo wysoki poziom bólu, skoro moja śmierć wynagrodziłaby
to, że twój przyjaciel zginął. Bez urazy, ale nie chciałabym być twoją
przyjaciółką.
-Nie masz się o co martwić. Nigdy nią nie będziesz.
-Na moje szczęście. -odwarknęła i poczekała aż krata się otworzy.
***
Przez następne dni, chodziłem co jakiś czas z Granger po kolejne
dawki leków. Musiałem jakoś ignorować bieganie Notta za nią, ale z satysfakcją
zauważyłem, że nie odwzajemnia już jego uśmiechów czy nawet unika dłuższych,
nieoficjalnych rozmów. Chyba słowa, które jej powiedziałem, trochę coś w tym
kierunku zdziałały.
Nie wiem ile minęło już dni, odkąd Granger zaczęła go leczyć.
Coraz bardziej jednak zacząłem się tym denerwować. Potter wyglądał prawie, że
na idealnego w zdrowiu. Był tylko jeden problem Nie budził się. Czułem, że mam
coraz mniej czasu, że już niedługo ON wróci. Zabije mnie…
-Malfoy! Malfoy, szybko! -krzyknęła Gryfonka, wyrywając mnie z
zamyślenia. Klęczała przed ciałem Pottera i wlewała w niego jakiś eliksir.
Złotym Chłopcem wstrząsnął dreszcz i zaczął kręcić się w konwulsjach. Rudzielec
podbiegł do nich i chwycił przyjaciela, próbując utrzymać w miejscu.
-Co jest? -syknąłem z nutką przerażenia.
-Idź po Notta! Niech weźmie eliksiry, najmocniejsze jakie ma na
uspokojenie i obniżenie czynności życiowych!
-Obniżenie czynności?!
-Tak, ruszaj się!
W normalnej sytuacji bym stanął w zaparte i ryknął na nią, że to
ja tutaj rządzę, ale w tej chwili biegłem ile sił w nogach do składziku Notta.
Po niecałych pięciu minutach obaj znaleźliśmy się z powrotem w lochu, cali
zdyszani. Nott bez słowa wlał do ust Pottera zawartość jakiegoś płynu, szybko
konsultując coś z Granger.
Drgania ustały, jego ciało ponownie legło na ziemię w spokoju.
Przez pierwsze sekundy myślałem, że to już koniec na dzisiaj, ale Wybraniec
ruszył ręką i otworzył oczy. Najwidoczniej potrzebował chwili czasu, aby dojść
do siebie.
-Nie podnoś się. -wyszeptała Granger. -Jesteś jeszcze zmęczony.
-Hermiona? Co my tutaj, dlaczego…
-Jesteśmy w rezydencji Malfoyów, Harry… Nie pamiętasz nic?
-Pamiętam, ale miałem nadzieję, że to tylko zły sen…
-Niestety nie. Musisz się czegoś napić i uzupełnić płyny. Nie
możesz jeszcze jeść, więc podam ci eliksir, który dostarczy ci wszystkich
potrzebnych składników.
Przysłuchując się ich wymianie zdań, ulga wręcz ze mnie spłynęła. Nie,
nie dlatego, że nagle Potter prawie że zmartwychwstał. Moje życie zostało
uratowane. Miałem żyć i cieszyć się tym jeszcze przez jakiś czas.
Spojrzałem krytycznie na Granger, której łzy popłynęły po
policzkach. Była zmęczona i to poważnie, ale przede wszystkim dumna z siebie.
-Dziękuję, Theodorze za pomoc. -powiedziała do mojego przyjaciela,
na co ten złapał delikatnie jej dłoń.
-Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebowała, to przyjdź z tym
gburem, a na pewno ci pomogę. Teraz spadam, na pewno chcesz zostać z
przyjaciółmi. Idziesz, Draco? -zwrócił się w moim kierunku z miną mówiącą:
„zostaw ich choć na chwilę samych! Bądźże człowiekiem w małym kawałku!”.
-Idę. -mruknąłem. -Przyjdę potem zobaczyć jak wygląda sytuacja.
Nie ciesz się za szybko.
-Och, optymizmem od ciebie nie wieje. -powiedział drwiąco Theo,
gdy już zmierzaliśmy przez korytarze.
-Z Potterem nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, to, że się obudził,
nie oznacza, że jest w stanie stanąć przed Czarnym Panem.
-Jego jeszcze nie ma. Ma czas na rehabilitacje i powrót do sił.
Nie wiem po co, w końcu pewnie i tak skończy ponownie tak, jak było, albo
gorzej.
-Też mi się tak wydaje. -przyznałem cicho.
Przez kolejne dni schodziłem na dół i doglądałem Pottera. Siły mu
wracały, to było pewne. Cały czas próbował mi dołożyć słownie, ale nawet nie
zdawał sobie sprawy, jak bardzo mnie to nie interesuje. Z satysfakcją jednak
zauważałem, że z każdym moim przyjściem coraz bardziej potrafił o swoich siłach
usiąść pionowo i popatrzyć na mnie z agresją.
I właśnie wtedy, gdy już byłem pewien na to, że jest gotowy,
powrócił Czarny Pan. Nie minęła godzina od jego powrotu, a dostałem rozkaz, by
stawić się z całą trójką przed jego obliczem. Wiedziałem, że byli przerażeni,
ale nie interesowało mnie to. Bardziej przejmowałem się sobą. Czy mój mistrz
uzna, że jest przygotowany? Musiałem być pewien siebie, po raz kolejny założyć
maskę. Tak. Stanąłem przed jego obliczem z uległością i beznamiętnością.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w tym pokoju rozegra się kolejny
horror…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz