poniedziałek, 23 stycznia 2017

Rozdział 3

Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Jeżeli Granger faktycznie jest tak zdolna jak powiadają, to na pewno mi pomoże uleczyć swojego przyjaciela. Jeśli nie będzie chciała, to ją zmuszę, choćby siłą. To było głupie, że w tym momencie pokładałem nadzieje tylko w niej, ale lepsze wyjście nie przychodziło mi do głowy. Nie wiem ile zostało mi czasu, aby wywiązać się z zadania postawionego przez Czarnego Pana. Mogło to być parę dni, a może tylko godzin. Na szali leżało moje życie, którego nie zamierzałem tracić. Wiem, że to głupota powierzać je tej szlamie, ale naprawdę nie miałem innego pomysłu. Tonący brzytwy się chwyta, co w tym momencie dotyczyło nas wręcz idealnie.
Ponownie zbudziłem się zlany potem, gdyż dla odmiany tej nocy nawiedzał mnie Czarny Pan, który zabił mnie, nim zdążyłem w jakikolwiek sposób się ruszyć. Wszystko dlatego, że nie wykonałem wyznaczonego zadania. Bałem się tego wszystkiego tak bardzo, że ledwie przetrzymałem do świtu, dlatego z samego rana w ekspresowym tempie, zbiegłem do lochów. Mój czas powoli zaczął tykać, więc nie chciałem go tracić na długi sen, spokojne śniadanie, czy jeszcze inne głupoty. Otworzyłem kraty więzienia z zamachem, budząc śpiących Gryfonów. Nie wyglądało na to, aby spali jednak mocnym snem. Granger automatycznie rozbudziła się i spojrzała na mnie bystrymi oczami, chwytając mocno wciąż omdlałego Pottera. Weasley za to szybko się spiął i patrzył na mnie buntowniczo, gotowy rzucić się w moją stronę.
-Czego, Malfoy? -syknął odważnie. Gdyby nie to, że się spieszę, to roześmiałbym mu się w twarz i pokazał kto tutaj rządzi.
-Od ciebie nic, śmieciu. Granger, idziesz ze mną. -powiedziałem chłodno, wpatrując się w nią oczekująco. Wyglądała na zaskoczoną i lekko przerażoną, ale widocznie postanowiła być twarda.
-Ja? Dlaczego? -zapytała tylko cicho i już chciała wstać, ale Weasley natychmiast stanął przed nią.
-Ona nigdzie nie idzie. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
Przewróciłem oczami z irytacją. Dlaczego to Weasley nie mógł być na miejscu Pottera? Może chociaż wtedy byłby spokój i cisza, nikt by mnie nie drażnił aż tak bardzo.
-Nie interesuje mnie to. Pójdzie, a ty nie masz tutaj nic do powiedzenia. Idziemy, szlamo!
Granger wstała z lekko zaniepokojoną miną, łapiąc rudego uspokajająco za ramię. Nie wyglądał na przekonanego, gdyż mocno chwycił ją w ramiona. Westchnąłem. W głowie wręcz słyszałem tykanie. Nie było na to czasu! Machnąłem lekko różdżką, a Weasley przekoziołkował w powietrzu i upadł z trzaskiem na podłogę. Dziewczyna się zawahała czy do niego nie podbiec, ale skinąłem na nią zniecierpliwiony. Wyszła z lochu posyłając swoim przyjaciołom przepraszające spojrzenie.
Przez pierwsze cudowne minuty przemierzaliśmy długie korytarze w ciszy.Stawiała niepewnie następne kroki, rozglądała się wokoło zaniepokojona, jakby coś miało ją zaatakować zza następnego rogu. Ostatnie wydarzenia musiały poważnie na nią wpłynąć, gdyż w jednym momencie gdy coś trzasnęło, ona złapała automatycznie rękaw mojej szaty. Natychmiastowo jej się wyrwałem, posyłając nieprzyjemne spojrzenie. Kogo jak kogo, ale mnie powinna się bać. Po dłuższej chwili przecudowna cisza się skończyła,  bo ta dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła zasypywać mnie pytaniami. Ona zaraz po Weasleyu była nie do wytrzymania.
-Dokąd mnie zabierasz?
-Przekonasz się. -odpowiedziałem znudzony.
-Do Voldemorta, tak? Skrzywdził Harry’ego, teraz czas na nas… Chce nas wszystkich wykończyć po kolei!
-Nie, głupia idiotko. Czarny Pan wyjechał, a ty musisz coś zrobić.
-Coś zrobić, co…
-Zamknij się już. Zaraz wszystkiego się dowiesz. -warknąłem zirytowany.
Widziałem jak zacisnęła wargi, walcząc z tym, aby nie zacząć zadawać kolejnych pytań. Uśmiechnąłem się do siebie kpiąco pod nosem. Długo nie potrwało, a już otwierała usta, aby zadać kolejne męczące pytania, które uciszałem groźnym spojrzeniem posłanym w jej stronę i trzymaną różdżką w ręce.
Gdy dotarliśmy na miejsce, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. W sali siedział Theodor, który spojrzał na mnie zaskoczony. Nie spodziewał się mnie w tym miejscu. Nic dziwnego, prawie nigdy tutaj nie wpadałem.
-Draco! Co ty tutaj robisz? Czarny Pan ci kazał… ooo. -zakończył zaskoczony, gdy pojawiła się za moimi plecami Granger. -O, cześć Granger.Theodor jestem, miło cię poznać. Co tutaj robicie, potrzebujecie czegoś…
W pierwszym momencie zamrugałem oczami z dezorientacją na to powitanie. Nie powinien mówić do więźniów w ten sposób, nawet, jeżeli chętnie by temu więźniowi pomógł uciec. Szybko go zgromiłem niezadowolonym spojrzeniem i warknięciem.
-Zamknij twarz, stary. Przyszliśmy po coś ważnego. A ty nam pomożesz. Otworzysz składzik z medycznymi pomocami?
Nott z zdezorientowaną miną otworzył jedne z drzwi i wskazał ręką. Chwyciłem Granger za ramię, gdyż chyba trochę przestraszyła się wylewności Notta i schowała za moimi plecami, a następnie wepchnąłem ją do pokoju, nie szczędząc sobie gwałtowności. Theodor skwitował moje zachowanie grymasem, ale zignorowałem go.
-Weź wszystko, co przyda się do uleczenia Pottera.
-Uleczenia? Dlaczego miałbyś go leczyć? -zapytała podejrzliwie, ale jej wzrok z pożądaniem błądził po półkach. Widziałem jak pochłania każdy napis na etykiecie, wręcz pragnie, aby wziąć je wszystkie.
-Ty go będziesz leczyła, Granger.
-Ja?
Czy mi się wydawało, czy jej głos zadrżał?
-To nie mój pomysł. -powiedziałem szybko, choć nie do koca z prawdą.-Czarny Pan życzy sobie, aby Potter był gotowy na następne spotkanie. A ty chyba chcesz, aby żył, prawda?
Kiwnęła delikatnie głową, ale widać było, że wciąż jest niepewna tego wszystkiego. Zapewne miała wiele wątpliwości i pytań, ale ani nie zamierzałem na nie odpowiadać, ani tym bardziej o nie pytać. Nie interesowało mnie co ma do powiedzenia. Miała tylko zrobić swoje.
-I mogę wziąć wszystko co się przyda?
-Tak, ale nie kombinuj, Granger. Będziecie mieli wzmocnioną ochronę.
Dziewczyna wzięła wszystko co było jej potrzebne z zachłannością i ruszyliśmy w drogę powrotną, ignorując pożegnanie Notta. Ten człowiek naprawdę czasami potrafił mnie denerwować wyjątkowo poważnie. Nie wiem, czy dożyje do końca miesiąca z takim nastawieniem.
Przez drogę powrotną na szczęście nie spotkaliśmy nikogo ze Śmierciożerców. Wolałem uniknąć pytań, dlaczego jeden z więźniów niesie ze sobą cały zapas medycznych wyrobów. Dzięki temu Granger była cicho. Przyglądałem jej się kpiąco, gdy pochłaniała jeden z opisów działania leku, a w głowie na pewno przewijało się milion myśli, czy na pewno pomoże. W ułamku sekundy jej spojrzenie spotkało się z moim.
-Dlaczego mam go leczyć? -zapytała cicho, jakby z wahaniem.
-Głucha jesteś? Mówiłem ci, że Czarny Pan chce, aby…
-Słyszałam. Chodzi mi o to, że… to okrutne. On chce, aby Harry był w pełni sił tylko dlatego, że będzie mógł ponowić tortury i bardziej go to zaboli, jak wszystko będzie się przewijało od samego początku. Chce nie tylko zniszczyć jego ciało i upór, a także psychikę.
-Czy ty, Granger, jesteś głupia? Tutaj wszyscy są okrutni, nie oczekuj, że ktoś będzie dla ciebie dobry. Wszyscy pragną twojej śmierci.
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę i wzdrygnęła przymykając powieki. Prawie bym nie usłyszał, gdy wyszeptała słowa, które wzbudziły we mnie dziwne skręcanie.
-Ty jakoś jeszcze nas nie zabiłeś.
Westchnąłem, licząc w duchu do pięciu.
-Na mnie nie licz, szlamo. Dbam tylko o siebie i swoje życie. Nie mam zamiaru przez was umrzeć. Dlatego niech Potter zacznie jeść, bo te leki inaczej w niczym tutaj nie pomogą.
-Nie będziemy jedli tego, co podaje nam śmierciożerca! -krzyknęła. -Może być albo zatrute, albo w środku wody może być dodane veritaserum! Dobrze wiem, że jest bezwonne i w kolorze wody, nie uwierzę, że…
Tego było za wiele. Wiedziałem, że może mieć rację, ale Potter musiał zjeść. Nie dałem jej dokończyć, tylko ze złością, nie panując nad własnymi odruchami, przycisnąłem ją do ściany. Pisnęła i wpatrzyła się w moje oczy ze strachem. Byłem tak blisko niej, że czułem jej oddech na policzku.
-Gdyby nie ja, to byście już dawno zdechli. -wycedziłem z wściekłością. Dyszałem jakbym przebiegł maraton, ale emocje wręcz we mnie wrzały. Cholerna Granger nie mogła tego zrozumieć. Przez parę sekund wpatrywała się we mnie, ale po chwili cały strach zniknął z jej oczu.
-Co niby takiego zrobiłeś?! -odpyskowała. -Nie było niczego nadzwyczajnego. Nie wydałeś nas? I tak się rano dowiedzieli. Uratowałeś? Nie! Nie jesteś bogiem, Malfoy.
Nie odpowiedziałem, bo byłem w zbyt ogromnym szoku. Musiałem przyznać, że nie spodziewałem się tego natarcia. Patrzyła na mnie w tym momencie z tak ogromną nienawiścią, że aż przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę ze złością, gdy odsunąłem się i bezceremonialnie wbiłem palce w ramię tak, że aż zasyczała z bólu.
Zaciągnąłem ją do ich celi i wepchnąłem do środka. Tak, byłem wściekły, bo jeszcze nikt mnie tak nie potraktował. Ona była nikim. Zwykłym śmieciem, a odważyła się powiedzieć coś takiego.
-Zabierz się za swoje zadanie, szlamo. Wieczorem przyjdę sprawdzić co się dzieje. Tylko nie kombinuj, bo jeżeli spróbujesz w jakiś sposób wykorzystać te leki, to zabiję któreś z was.
Posłała mi na odchodne jeszcze spojrzenie pełne nienawiści i odwróciła się z zamachem, podchodząc do leżącego Pottera. Natychmiastowo złagodniała i zabrała się za podstawowe czynności ratownicze.

***

Przez cały dzień nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Nie było Czarnego Pana, więc praktycznie mieliśmy dla siebie czas wolny i mogliśmy robić to, na co mieliśmy tylko ochotę. Każdy miał oczywiście przydzielone jakieś zadanie, które musiał wykonać, a moje właśnie było w trakcie. No właśnie, dręczyło mnie to, co działo się w tej chwili w podziemiach. Chciałem, żeby Potter już się obudził, chciałem mieć po prostu spokój.
Dlatego błąkałem się po całej rezydencji, próbując znaleźć dla siebie zajęcie. Gdy nadszedł wieczór, to wręcz zbiegłem do lochów. Bałem się tego, co tam ujrzę, ale wszedłem do środka pewnym krokiem. Granger siedziała oparta o ścianę z przymkniętymi oczami, co z lekka mnie przeraziło. Przeniosłem wzrok na Pottera. Był wciąż nieprzytomny, ale wyglądał trochę lepiej. Prawdopodobnie zjedli też kanapki, bo talerz świecił pustkami.
-Granger, kiedy on się obudzi? -zapytałem nerwowo.
-Nie wiem. -warknęła, ale zasłoniła twarz rękoma. Ruszyłem w jej stronę, ale gdy tylko zauważyła, że się zbliżam, to wzdrygnęła się i mocniej wbiła plecami w ścianę. Trochę zaskoczyło mnie jej zachowanie. Zazwyczaj pyskowała sobie w mojej obecności i nie robiło jej to, że mogę jej coś zrobić. Na jej wargach zauważyłem widniejącą ranę, której wcześniej nie było.
-Czy ktoś tutaj był? -zapytałem ostro.
-Tak, twój psi kolega. -odwarknął Weasley, który do tej pory był cicho. -Prawie rzucił się na nas, gdy zobaczył, że Hermiona ma lekarstwa. Pomógł nam ten twój kumpel, Nott.
Wzdrygnąłem się na myśl, że Greyback tutaj był. Przecież gdyby ją rozszarpał, to byłbym skończony… I Nott… A ten co tutaj robił? Jeszcze tylko brakuje tego, aby wszystko doszło do Czarnego Pana. Nie wiem czy mu się to spodoba.
-Wszystko z nim wyjaśnię. Potter ma być zdrowy. Bierz się do roboty, Granger. Będę rano.
Wyszedłem nie czekając na odpowiedź z lochu i ruszyłem w kierunku swojej sypialni. Nie wiem na kogo byłem bardziej wkurzony. Na Greybacka, że tam poszedł, a wiedział, że Potter i reszta należy do mnie, czy na Notta, który wtrącał się w nieswoje sprawy i łaził tam, gdzie nie powinien. Obydwoje zresztą to idioci. Z nim też sobie będę musiał pogadać.

***

Kolejnego ranka zszedłem do lochów i przez chwilę przyglądałem się zza rogu Granger, która z największą opieką zajmowała się przyjacielem. Potter stanowczo nabrał kolorów na twarzy. Widać było po niej, że nie spała. Jej ruchy były wymęczone, twarz blada. Gdy tylko pokazałem się w zasięgu jej wzroku, natychmiastowo wstała, ale prawie ponownie wróciła na ziemię, gdyż zachwiała się nieznacznie.
-Malfoy, muszę iść po nowe lekarstwa i bandaże. Wszystko się kończy.
Skinąłem głową i czekałem, aż wyjdzie zza krat. Przez całą drogę nie zadała ani jednego pytania. Widocznie była tak bardzo wykończona, że nawet na to nie miała sił. Przez krótką chwilę nawet miałem uczucie, że trochę mi jej szkoda, ale szybko się za to zganiłem w myślach.
-Nie żebym się tobą przejmował, ale w takim stanie nie pomożesz Potterowi, a wręcz możesz mu bardziej zaszkodzić. -syknąłem.
-Nie. Muszę to robić cały czas. Jestem bliska tego, aby się obudził. Jestem tego pewna.
Westchnąłem przeciągle. Ta dziewczyna była po prostu najbardziej upartą osobą, jaką miałem okazję na moje i jej nieszczęście poznać.
-Bierz wszystko czego potrzebujesz, byle szybko. -mruknąłem do niej, gdy weszliśmy do składziku, ignorując Theodora, który uśmiechnął się do Hermiony.
-W czymś ci pomóc? -zapytał od razu, wchodząc za nią do pomieszczenia z medycznymi przyborami.
-Możesz mi powiedzieć, czy macie odpowiednie eliksiry zakrzepowe. Potrzebowałabym również takie, co umożliwią prawidłowy przepływ tlenu przez wszystkie komórki.
-Jasne, zaraz coś wyszukam.
Oparłem się o futrynę drzwi i obserwowałem jak zbierają nakład medykamentów. Chyba całkiem nieźle się dogadywali, bo w pewnym momencie Granger nawet odwzajemniła delikatnie uśmiech Notta, który wyglądał, jakby się do niej przystawiał. Było to tak obrzydliwe, że myślałem, że się tu zaraz porzygam.
-Masz takie drobne rączki. -mruknął z wyraźnym niezadowoleniem. -Nie uda ci się samej tego przenieść, więc niech ten gbur ci pomoże.
Oboje spojrzeli na mnie, a w oczach Granger błysnęło rozbawienie, gdy zobaczyła moją zdenerwowaną minę. Podszedłem do nich i bezceremonialnie wziąłem z jego rąk resztę lekarstw, aby znowu nie dotykał tej szlamy.
-Draco, może powinieneś oddać Hermionę pod moją opiekę. -zagaił z cwanym uśmiechem. -Ja jej się przydam bardziej niż ty.
Przez chwilę nie zarejestrowałem tego, co właśnie powiedział. Wgapiałem się w niego z niedowierzaniem, jakby ofiarował mi pójście na jakiś koncert życzeń, a następnie miałby mnie spalić żywcem. Mój głos był lekko zachrypnięty, gdy w końcu wykrztusiłem:
-Pojebało cię już do końca, prawda? Nie ma mowy. Granger, wzięłaś wszystko? Czas iść.
Szatynka skinęła głową i niepewnie posłała Nottowi uśmiech, na co ja wywróciłem oczami. Wyszła za mną i tym razem również bez słowa ruszyliśmy przez korytarze. Musiałem przyznać, że trochę drażniła mnie ta cisza. Granger była dotychczas jedyną osobą, którą odzywała się do mnie tak neutralnie. Bez rozkazów czy oficjalnego języka. To była taka odmiana w codziennym życiu śmierciożerców. Odskocznia, gdzie po całym dniu katowania, mogłeś choć przez chwilę… uśmiechnąć się.
-Nie spoufalaj się za bardzo z Nottem. -burknąłem. -To mój kumpel, nie chcę, aby przez to, że się do ciebie podwala, zginął najbardziej wymyślnymi torturami. Na pocieszenie, ty byś zginęła razem z nim. To by choć trochę wynagrodziło mi ból po jego stracie.
-Masz bardzo wysoki poziom bólu, skoro moja śmierć wynagrodziłaby to, że twój przyjaciel zginął. Bez urazy, ale nie chciałabym być twoją przyjaciółką.
-Nie masz się o co martwić. Nigdy nią nie będziesz.
-Na moje szczęście. -odwarknęła i poczekała aż krata się otworzy.

***

Przez następne dni, chodziłem co jakiś czas z Granger po kolejne dawki leków. Musiałem jakoś ignorować bieganie Notta za nią, ale z satysfakcją zauważyłem, że nie odwzajemnia już jego uśmiechów czy nawet unika dłuższych, nieoficjalnych rozmów. Chyba słowa, które jej powiedziałem, trochę coś w tym kierunku zdziałały.
Nie wiem ile minęło już dni, odkąd Granger zaczęła go leczyć. Coraz bardziej jednak zacząłem się tym denerwować. Potter wyglądał prawie, że na idealnego w zdrowiu. Był tylko jeden problem Nie budził się. Czułem, że mam coraz mniej czasu, że już niedługo ON wróci. Zabije mnie…
-Malfoy! Malfoy, szybko! -krzyknęła Gryfonka, wyrywając mnie z zamyślenia. Klęczała przed ciałem Pottera i wlewała w niego jakiś eliksir. Złotym Chłopcem wstrząsnął dreszcz i zaczął kręcić się w konwulsjach. Rudzielec podbiegł do nich i chwycił przyjaciela, próbując utrzymać w miejscu.
-Co jest? -syknąłem z nutką przerażenia.
-Idź po Notta! Niech weźmie eliksiry, najmocniejsze jakie ma na uspokojenie i obniżenie czynności życiowych!
-Obniżenie czynności?!
-Tak, ruszaj się!
W normalnej sytuacji bym stanął w zaparte i ryknął na nią, że to ja tutaj rządzę, ale w tej chwili biegłem ile sił w nogach do składziku Notta. Po niecałych pięciu minutach obaj znaleźliśmy się z powrotem w lochu, cali zdyszani. Nott bez słowa wlał do ust Pottera zawartość jakiegoś płynu, szybko konsultując coś z Granger.
Drgania ustały, jego ciało ponownie legło na ziemię w spokoju. Przez pierwsze sekundy myślałem, że to już koniec na dzisiaj, ale Wybraniec ruszył ręką i otworzył oczy. Najwidoczniej potrzebował chwili czasu, aby dojść do siebie.
-Nie podnoś się. -wyszeptała Granger. -Jesteś jeszcze zmęczony.
-Hermiona? Co my tutaj, dlaczego…
-Jesteśmy w rezydencji Malfoyów, Harry… Nie pamiętasz nic?
-Pamiętam, ale miałem nadzieję, że to tylko zły sen…
-Niestety nie. Musisz się czegoś napić i uzupełnić płyny. Nie możesz jeszcze jeść, więc podam ci eliksir, który dostarczy ci wszystkich potrzebnych składników.
Przysłuchując się ich wymianie zdań, ulga wręcz ze mnie spłynęła. Nie, nie dlatego, że nagle Potter prawie że zmartwychwstał. Moje życie zostało uratowane. Miałem żyć i cieszyć się tym jeszcze przez jakiś czas.
Spojrzałem krytycznie na Granger, której łzy popłynęły po policzkach. Była zmęczona i to poważnie, ale przede wszystkim dumna z siebie.
-Dziękuję, Theodorze za pomoc. -powiedziała do mojego przyjaciela, na co ten złapał delikatnie jej dłoń.
-Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebowała, to przyjdź z tym gburem, a na pewno ci pomogę. Teraz spadam, na pewno chcesz zostać z przyjaciółmi. Idziesz, Draco? -zwrócił się w moim kierunku z miną mówiącą: „zostaw ich choć na chwilę samych! Bądźże człowiekiem w małym kawałku!”.
-Idę. -mruknąłem. -Przyjdę potem zobaczyć jak wygląda sytuacja. Nie ciesz się za szybko.
-Och, optymizmem od ciebie nie wieje. -powiedział drwiąco Theo, gdy już zmierzaliśmy przez korytarze.
-Z Potterem nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, to, że się obudził, nie oznacza, że jest w stanie stanąć przed Czarnym Panem.
-Jego jeszcze nie ma. Ma czas na rehabilitacje i powrót do sił. Nie wiem po co, w końcu pewnie i tak skończy ponownie tak, jak było, albo gorzej.
-Też mi się tak wydaje. -przyznałem cicho.
Przez kolejne dni schodziłem na dół i doglądałem Pottera. Siły mu wracały, to było pewne. Cały czas próbował mi dołożyć słownie, ale nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mnie to nie interesuje. Z satysfakcją jednak zauważałem, że z każdym moim przyjściem coraz bardziej potrafił o swoich siłach usiąść pionowo i popatrzyć na mnie z agresją.
I właśnie wtedy, gdy już byłem pewien na to, że jest gotowy, powrócił Czarny Pan. Nie minęła godzina od jego powrotu, a dostałem rozkaz, by stawić się z całą trójką przed jego obliczem. Wiedziałem, że byli przerażeni, ale nie interesowało mnie to. Bardziej przejmowałem się sobą. Czy mój mistrz uzna, że jest przygotowany? Musiałem być pewien siebie, po raz kolejny założyć maskę. Tak. Stanąłem przed jego obliczem z uległością i beznamiętnością.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w tym pokoju rozegra się kolejny horror…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz