poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział 4

Wkroczyłem do pokoju egzekucyjnego, prowadząc brutalnie przed sobą więźniów. W środku czekał już na nas Czarny Pan i większość śmierciożerców. Nigdy na przesłuchaniach i egzekucjach nie było tylu zwolenników, co w momencie, gdy do pokoju wkraczał Harry Potter. Tak, Czarny Pan na pewno chciał pokazać wszystkim, że ten niczego niewarty chłopak, nie ma z nim najmniejszych szans. Lubuje się w jego słabości i w swojej przewadze. Czuje się najlepszy i właśnie tym się szczyci.
Na nasz widok, wszyscy obecni wlepili w nas zainteresowane, ucieszone spojrzenia, pełne pogardy i wielkości, ale szkarłatne ślepia Lorda Voldemorta skupiły się z milczącą satysfakcją na Potterze, lustrując go uważnie i oceniając, a po chwili przeniosły się na mnie. Nie potrafiłem powstrzymać przechodzącego przez moje plecy dreszczu, spowodowanego ciężarem tego spojrzenia. Powstrzymywałem się całą silą woli przed tym, aby się nie skrzywić.
-Świetnie sobie poradziłeś, Draco. -wysyczał cicho, po czym zwrócił się do Pottera. -A ty, Harry, widzę, że jesteś gotowy na ponowne spotkanie ze mną. Mam nadzieję, że czujesz się… jak żywy. -jego usta przyozdobił uśmiech, który nie miał oznaczać nic dobrego.
Paru śmierciożerców zachichotało cicho, ale Potter nie odpowiedział, tylko posłał mu spojrzenie pełne nienawiści. Czarny Pan jednak zignorował je i wskazał na nas białą dłonią z wyższością.
-Podejdźcie bliżej.
Pchnąłem Gryfonów przed siebie, powodując, że Granger upadła z jękiem na podłogę. Przez pomieszczenie przetoczył się głośny, drwiący śmiech. Szatynka wstała ze spuszczoną głową, próbując ukryć zawstydzenie, a Potter i Weasley złapali ją pocieszająco za ręce.
-Stań w szeregu, Draco. -polecił Czarny Pan i odprowadził mnie wzrokiem na miejsce. Zająłem miejsce obok Theodora, który wbijał swoje zdenerwowane spojrzenie w Granger. Wyglądał na nieco spiętego. Wiem, że nie miał nic do Granger, prawdopodobnie nawet ją… polubił. Salazarze, miej go w opiece! Mam tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego dla zwykłej szlamy.
-Bolało, prawda? -Lord Voldemort zwrócił się ponownie do Złotego Chłopca, a ja starałem się zwrócić na nich całą uwagę. -Nie chciałbyś powtórki, nie mylę się?
Potter przez chwilę milczał. Myślałem, że nic nie odpowie, ale w następnym ułamku sekundy wysyczał słowa z ogromną furią, ledwo się powstrzymując przed rzuceniem na Czarnego Pana:
-Nie ważne co byś ze mną robił, nic ci nie powiem! Możesz mnie torturować, biczować, kroić na kawałki, a i tak niczego się ode mnie nie dowiesz! Mam gdzieś to, co ze mną zrobiłeś! Zrób to jeszcze raz!
Mina mojego mistrza zamieniła się we wściekłą. Zacisnął smukłe palce na różdżce, jakby walcząc z tym, czy nie ugodzić go zaklęciem. Zapanował jednak nad sobą i z powrotem przyjął na usta szatański uśmiech.
-Podziwiam twoją odwagę, Harry. Lecz czy powiesz tak samo, jeżeli będę torturował ważną dla ciebie osobę?
Brunet zrobił przestraszoną minę i szybko stanął przed swoimi przyjaciółmi, próbując zasłonić ich własnym ciałem. Prychnąłem, bo dobrze wiedziałem, że na nic się to zda. Jeżeli Czarny Pan chciał ich dopaść, to dopadnie. On i jego iście heroiczna postawa niczego w tym momencie nie zdziałają. Nikogo nie będą obchodziły jego lamenty i błagania. To nie był czas do tego przeznaczony. Lord Voldemort nie był osobą litościwą.
-Och, nie. Nie musisz się martwić o nich. -roześmiał się głośno. -Scabior, wprowadź mojego gościa.
Wskazany sługa wyszedł z pomieszczenia, a po chwili wrócił, wlokąc za sobą wyrywające się ciało Ginny Weasley. Byłem zaskoczony jej widokiem. Nic nie wiedziałem o jej obecności w moim domu. Na twarzy i ramionach miała głębokie rany, a z jej brzucha cały czas skapywała krew. Wlepiłem spojrzenie w jej ranę na brzuchu. Była paskudna. Dziwiłem się, skąd miała siły, aby się wyrywać. Przecież z każdym najdrobniejszym ruchem musiało ją rozsadzać od środka.
-Harry… -wysapała cicho przez łzy, gdy dostrzegła blednące spojrzenie swojego ukochanego. W normalnej sytuacji by mnie to śmieszyło, ale wiedziałem, że to, co mogę zaraz ujrzeć, nie będzie najpiękniejszym widokiem mojego życia.
-Ginny! -krzyknął zrozpaczony i rzucił się w jej stronę, ale Czarny Pan odesłał go ruchem różdżki do tyłu tak, że wpadł na swoich przyjaciół.
-To jak, Harry? -kontynuował bez emocji Lord Voldemort. -Powiesz nam czego szukałeś przez ten rok?
Dla przyspieszenia odpowiedzi, złapał siostrę Weasleya za włosy aż pisnęła i przytknął jej różdżkę do rany z której skapywała krew. W pokoju rozszedł się smród palonego mięsa, od którego zrobiło mi się niedobrze, ale nadal twardo stałem nie pokazując po sobie słabości. Ten zapach naprawdę potrafił przyprawić o mdłości. Dziewczyna natomiast wrzasnęła z bólu. Próbowała się wyrywać, krzyczała, płakała, ale Lord Voldemort był niewzruszony, a wręcz zaczął się głośno śmiać. Zagryzłem nerwowo wargę. Może i nie byłem najdelikatniejszy, ale takie tortury obrzydzały mnie najbardziej.
Potter wraz z Weasleyem ponownie spróbowali szczęścia i rzucili się w stronę Czarnego Pana, ale kolejna próba została odparta zaklęciami popleczników naszego Lorda, który z okrutnym uśmiechem wpatrywał się w Pottera.
-Zostaw moją siostrę, potworze! –krzyknął Weasley, ale Czarny Pan go zignorował. Nie przejmował się krzykami kogoś tak niewartego jak on. Kącik moich ust uniósł się w górę, ale po chwili wrócił na swoje miejsce.
-Patrz, Potter, jak twoja ukochana umiera!
Obserwowałem z lekkim przerażeniem, jak Potter i jego banda zostają zaklęciem przygwożdżeni do podłoża pokoju. Nie mieli możliwości ruszenia się z miejsca. Jedyne co im pozostało, to bezczynnie patrzeć na egzekucję dziewczyny. Wybraniec krzyczał, Weasley próbował się szarpać, ale Granger patrzyła na swoją przyjaciółkę ze łzami, cieknącymi po bladych policzkach, nawet nie piszcząc słowem. Na pewno była sparaliżowana tym wszystkim. Nikt by się tego nie spodziewał, nawet ja.
Mimo wszystko jednak prychnąłem na ich zachowanie. Żałośni Gryfoni. Miłość sprowadziła ich tylko do takiego stanu. Nic nie warte, słabe uczucie.
Czarny Pan w tym czasie wcisnął swoją różdżkę koloru kości słoniowej głęboko w ranę na brzuchu dziewczyny, cały czas nie spuszczając wzroku z Wybrańca. Jasne drewno patyka zaczęła pokrywać czerwona ciecz. Krzyk zamarł na ustach Ginny Weasley, z których zaczęły wylewać się wręcz wymiociny krwi. Jej wzrok zrobił się zamglony i pusty. Wpatrywała się ostatkami sił w swoich bliskich, którzy nie mogli jej pomóc. Czy czuła coś jeszcze? Nie miałem pojęcia. Lord Voldemort nic sobie z tego nie robiąc, zaczął przeciągać magicznym przedmiotem w dół, rozcinając kawałek po kawałku jej ciało. Obrzydliwy dźwięk rozrywanej skóry rozchodził się po całym pomieszczeniu. Wyglądało na to, że mężczyzna dobrze się bawił, kręcąc różdżką w jej ciele, powodując większe upławy krwi, a także pojedynczych części ciała.
Po chwili, która wydawała się wiecznością nawet dla mnie, córka Weasleyów padła martwa na podłogę. Czarny Pan kopnął ją, jak bezużytecznego śmiecia. Moje ciało zalała fala zimnego potu. Rozejrzałem się po zebranych. Wszyscy śmierciożercy patrzyli na swojego przywódcę z podziwem i zachwytem. Ciotka Bellatriks  natomiast  przyglądała mu się z uwielbieniem i miłością. Za to ja po prostu chciałem stąd wyjść i pozbyć się tego widoku sprzed oczu. Przestałem słyszeć krzyki więźniów, głośny płacz Granger oraz czuć cokolwiek. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
Zbladłem niezmiernie. Nienawidziłem tego żałosnego zachowania. Ludzkiego cierpienia naszych więźniów, uczuć, lamentu i chwili straty nad śmiercią. Swojego zachowania w tej chwili również nienawidziłem. Powinienem być silny, nie powinno ruszyć mnie nic, co działo się w tym domu. Dlaczego po tylu miesiącach tortur, nie potrafiłem znieść takiego cholernego widoku?! W końcu już nie raz takowy się odbywał! Tamtych ludzi jednak nie znałem, a tych znałem można by powiedzieć, nawet bardzo dobrze. Już na torturach Pottera nie czułem się najlepiej, a widząc zabójstwo na siostrze Weasleya, tak bardzo bestialskie, zbierało mi się wręcz na wymioty.
Moje spojrzenie pochwyciło na chwilę wzrok byłej, brązowookiej Gryfonki. Cały czas płakała, ale miałem wrażenie, że prześwietla mnie zranionym spojrzeniem wciąż, po tylu cierpieniach, bystrych oczu. Wydawało mi się, że widzę w niej niemą prośbę. Jakby błagała mnie o pomoc. Wiele razy widziałem to spojrzenie w oczach ofiar. Nigdy na takowe nie reagowałem i tym razem również nie zamierzałem. Prychnąłem, posyłając jej zniesmaczone, znienawidzone spojrzenie. Niech sobie szlama nie myśli, że mnie cokolwiek ruszy.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Czarnego Pana.
-Widzisz, Harry? Gdybyś się zdecydował coś powiedzieć, to ta zdrajczyni krwi by jeszcze żyła. Miała taką słodką buźkę. Mogłem się z nią zabawić nieco inaczej. Wielka szkoda.
Widziałem, że Potter już nie miał sił na jakikolwiek ruch. Podobnie Weasley. Oboje ciężko dyszeli, ledwo poruszali kończynami. Furia przysłaniała ich spojrzenia, ale nie byli zdolni do wykorzystania jej przeciwko Czarnemu Panu.
-Draco, odprowadź proszę naszych gości do celi. Chyba na dzisiaj wystarczy. Chciałem pokazać tylko Harry’emu, że jego heroiczna postawa nie przynosi niczego dobrego. Niech się zastanowi, czy chce doprowadzić do kolejnych śmierci swoich przyjaciół. Jak skończysz, posprzątaj tutaj.
Oczywiście. Najgorsza robota przypadła mnie. Podszedłem szybkim krokiem do więźniów i wycelowałem w nich różdżką. Dwoma szybkimi ruchami patyka, Potter i Weasley leżeli nieprzytomni. Celując w Granger, ta znowu na mnie spojrzała, czekając na mój ruch. Przez chwilę zadrżała mi ręka, co doprowadziło mnie do irytacji, lecz szybko doprowadziłem się do porządku i ze spokojem, zimnym głosem wymówiłem formułkę zaklęcia, patrząc jak oczy dziewczyny matowieją, robiąc się puste.

***

Moja praca była, zresztą jak można było się tego spodziewać –beznadziejna. Dlaczego to na mnie spadła cała ta brudna robota? Chyba Czarny Pan próbuje okazać mi trochę „sympatii” i myśli, że znęcanie się nad tą trójką sprawia mi przyjemność. Jasne. Może w czasach szkolnych było to moje ulubione zajęcie, ale teraz to nie jest to samo. Mam już powoli ich dosyć. Za bardzo tutaj mącą, zresztą jak zwykle. Kiedyś myślałem, że będę zdolny do zabicia któregokolwiek z tej trójki. Teraz mam wrażenie, że to wcale nie byłoby takie proste. Nie byłem bezwzględnym mordercą. Przynajmniej nie takim jak reszta śmierciożerców. To prawda. Zabijałem, torturowałem gdy musiałem i robiłem to z okrutną wręcz obojętnością. Nauczyłem się tego z wielomiesięcznym stażem, a mimo to, wciąż unikałem tych niehumanitarnych sposobów na śmierć czy tortury. To wszystko nie było moją wolą. Tego wymagała sytuacja, oraz ochrona mojego życia. Nie chciałem być jednym z nich. Kiedyś oczywiście, było to moim marzeniem, ale gdy doszło do mojego naznaczenia i wypalenia Mrocznego Znaku na moim przedramieniu, zrozumiałem, że to nie przelewki. Bycie śmierciożercą nie opiera się tylko na tym, że jesteśmy przyjaciółmi Czarnego Pana, robimy co chcemy i rzucamy zaklęcia niewybaczalne w każdej chwili naszego życia. Musimy być posłuszni, oddani, a rozkazy wykonujemy wtedy, gdy nam każe Czarny Pan. Tracimy swoją wolną wolę czy nawet własne życie. Jesteśmy pionkami i nimi pozostajemy, obawiając się, czy kolejnego dnia będzie dane nam żyć. Dlatego nie wiem, czy odważyłbym się zabić któregoś z tych beznadziejnych Gryfonów, gdybym mógł tego nie robić.
Jestem tchórzem. Jestem na to za słaby.
Nie jestem oczywiście samobójcą, dlatego robię to, co do mnie należy. Wykonuję powierzone obowiązki i rozkazy. Nic tego nie zmieni. Jeżeli kiedykolwiek dostanę jednak rozkaz, aby zabić ich, to to zrobię bez chwili zawahania.
Niech nikt sobie tylko nie pomyśli, że mówiąc iż nie chciałem być śmierciożercą, jestem dobry. Nie. Nie byłbym członkiem Zakonu Feniksa za nic w życiu. Moje serduszko, jeżeli jeszcze jakieś mam, nie jest tak dobre jak Blaise’a. Co to by zmieniło w moim życiu? Nic. Dalej bym zabijał, tylko po drugiej stronie. Więc czym się od siebie różnimy? Każdy chce wykończyć drugiego, każdy ma kogoś nad sobą. Czy istnieje różnica w tym, komu służę? Tylko Zabini widział w tym sens… Mylił się.
Ale wracając…
Postanowiłem w pierwszej kolejności przelewitować ciała Złotego Trio do lochów. Nie żebym bał się tej trójki. Nie byłem z nimi pierwszy raz sam i do tego w końcu to oni byli podłamani fizycznie i do tego bez różdżek. Jednak byłem tutaj sam, a mógłbym mieć lekki problem, gdyby się ocknęli, gdy akurat pozbywałbym się ciała rudej. Nie chciałem męczyć się z wpadającymi w szał Gryfonami. Swoją drogą, Weasley trochę tutaj nabałaganiła. Skrzywiłem się z obrzydzeniem i zrobiłem tak, jak wcześniej postanowiłem. Machnięciem różdżki lewitowałem ich ponad swoją głową aż do lochów, nie zważając na to, gdy któreś obiło się PRZYPADKOWO o którąś ze ścian. Z wręcz brutalną siłą opuściłem, a raczej wrzuciłem ich ciała na zimną, kamienną podłogę lochu. W tym momencie trochę zrobiło mi się szkoda tych wszystkich więźniów. W luksusach to oni nie żyją… ZARAZ, ZARAZ, NIE ZAPĘDZAJMY SIĘ TAK. Naprawdę, Draco? Zrobiło ci się SZKODA?! W tym domu nie było miejsca na współczucie. A szczególnie moje. Zbyt długo kreowałem się na człowieka takiego, jakim jestem i nie zamierzałem tego zmieniać przez chwilę słabości.
Spojrzałem na nich z lekką mieszaniną satysfakcji jak i obrzydzenia, a następnie odwróciłem się na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Niespodziewanie poczułem, jak ktoś zaciska palce na nogawce moich spodni. Jak oparzony wyrwałem się z uścisku oprawcy i wycelowałem w niego różdżką.
-Jak śmiesz mnie dotykać, ty…
Moje oczy zabłysły zaskoczeniem odkrywając, że osobą, która się tak naraziła, był Potter. Nie mogłem uwierzyć, że rozbudził się już spod mojego zaklęcia. Przecież był wykończony, jak to było możliwe?!
-Jak ci się udało tak szybko…
-Malfoy… –wysapał, co widocznie sprawiało mu ból. –Bła.. błagam cię, błagam.. Nie.. nie zbezcześć jej ciała. Ona.. zasługuje.. na dogodny.. spoczynek. Proszę.. oddaj jej ciało.. rodzicom.
Zamrugałem szybko zaskoczony, a po chwili z maską opanowania, mierząc go zimnym, stalowym spojrzeniem wycedziłem:
-Harry Potter mnie BŁAGA?!
Wybuchłem niepohamowanym śmiechem. Złapałem się aż za brzuch, który momentalnie zaczął mnie boleć. To było tak absurdalne, tak… żałosne. Umilkłem jednak natychmiastowo, gdy usłyszałem cichy głosik szlamy Granger. Przyjrzałem jej się w szoku, że również tak szybko zbudziła się spod mojego zaklęcia.
-Nie ma sensu go o to prosić, Harry. Szumowiny takie jak Malfoy się nie zmieniają. –wbiła we mnie brązowe spojrzenie, które błyszczało pogardą. -Myślałam… kiedyś myślałam, że nie mógłbyś być śmierciożercą, że jesteś na to za słaby. Teraz widzę, że zło i śmierć, które widzisz na co dzień, pożarły twoją zgniłą duszę do końca. Nie masz w sobie już nic z ludzkich uczuć. Zamieniasz się w potwora, Draco… Nie… ty już jesteś pieprzonym potworem!
Nie odpowiedziałem. Nie wykonałem też żadnego ruchu. Zamarłem, a na moją twarz wpłynęła niepohamowana gama różnorodnych emocji. Ta przeklęta szlama miała rację. Przemieniałem się w potwora. Wyprutego z wszelkich uczuć. Stawałem się kopią samego Lorda Voldemorta. Kiedyś… kiedyś powiedział mi, że byłbym jego godnym następcą. Czy to mogła być prawda?
Nie mogłem jednak dać po sobie poznać, że jej słowa mnie ruszyły. Nie szlamy. Nie Granger. Nie kogoś takiego, kto nie wnosił nic do mojego życia. Spojrzałem na nią kpiąco.
-Dokładnie tak, szlamo. Jestem potworem, dlatego nic mnie nie obchodzi wasza brudna przyjaciółka.
Roześmiałem się jeszcze histerycznie i wróciłem do pustego salonu. Zmusiłem się do spojrzenia na martwe ciało Ginny Weasley. Wyglądała okropnie. Czarny Pan nie oszczędzał w czynach.
Tym razem nie udało mi się powstrzymać wymiotów. Upadłem na podłogę, krztusząc się. Z oczu leciały mi pojedyncze krople łez. Nie z powodu dziewczyny. Z powodu mojej cholernej słabości! Nie może tak być!
Sprzątnąłem zaklęciem własne wymiociny wraz z pojedynczymi wnętrznościami Weasleyówny. Nie było to najcudowniejsze zadanie świata, ale przynajmniej ten obrzydliwy widok zniknął sprzed mojej twarzy. Teraz pozostał jeszcze zapach. Nie miał on dla mnie jednak znaczenia, w całym dworze śmierdziało śmiercią.
Pozbierałem się szybko i z drżącą dłonią, wymówiłem ponownie dzisiejszego dnia zaklęcie lewitujące. Przeklinając się za swoje dziecinne zachowanie, za które na pewno oberwałbym najokrutniejszą z klątw, zaniosłem dziewczynę do podziemi, wrzucając jej porozrywane ciało na stertę gruzu stojącego obok starego, ogromnego pieca. Jeszcze tej nocy odnajdą ją wilkołaki, które przychodzą w to miejsce szukając pożywienia.
Zrobiłem to z zimną krwią, choć gdybym nie był takim tchórzem, pozbyłbym się jej w inny sposób. Sam nie wiem czy mniej brutalny, a może bardziej…
Wróciłem do swojej sypialni i siadając na łóżku, ukryłem twarz w roztrzęsionych dłoniach. Dlaczego czułem się tak podle? Przecież to nie był pierwszy raz, gdy pozbywałem się czyjegoś ciała. To nie był też pierwszy raz, kiedy widziałem śmierć. Przed moimi oczami ukazywały się obrazy jak śmierciożercy w istnie mugolski sposób mordowali noworodka, roztrzaskując jego głowę młotkiem. Takie było życie śmierciożercy. Ja taki nie byłem. Wolałem wymówić śmiercionośną regułkę zaklęcia, nie widząc cierpienia w oczach ofiary.
Więc dlaczego? To wina szlamy Granger. Wszystko przez nią! Przez nią teraz czułem się tak okropnie. Jakbym był najgorszym człowiekiem na świecie. Nie dawały mi spokoju jej słowa… Przeklęte słowa, które śmiała wypowiedzieć w moją stronę! Słowa, które poruszyły mną do głębi, choć myślałem, że jestem odporny na wszystko.
Zło i śmierć, które widzisz na co dzień, pożarły twoją zgniłą duszę do końca. Nie masz w sobie już nic z ludzkich uczuć. Zamieniasz się w potwora, Draco… Nie… ty już jesteś pieprzonym potworem!
Nie zdawałem sobie sprawy, że słowa Granger tak bardzo mnie poruszą. Że ona cała będzie w stanie na mnie jakkolwiek wpłynąć! Jej nienawiść i pogarda, gdy wypowiadała cicho te słowa… Nie wiedziałem, że będzie do tego zdolna. Jeszcze te oczy… jakby przewiercały mnie od środka szukając prawdy…
…potworem…
-Nie chciałem nim być, ja po prostu nie mam wyboru! –wykrzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę. Poczułem pękającą kostkę i syknąłem z bólu.
No tak. Wystarczy jedno uderzenie a krzywię się z bólu. Oni potrafią znieść o wiele więcej…
…potworem…
Poczułem, jak w moich żyłach buzuje adrenalina. Szaleństwo pojawiło się w moich oczach i zaatakowało umysł. Chciałem ją zabić. Chwycić za gardło i patrzeć jak życie z niej ulatuje, a ostatni blask z jej oczu gaśnie. Nienawidziłem jej z całego serca. Cholerna, popieprzona Granger!

***

Nie wiedziałem dlaczego to robię. Wracam po ciało Ginny Weasley. Przecież wcale nie zależało mi na udowodnieniu szlamie, że nie jestem potworem. Chciałem udowodnić SOBIE, że jeszcze jestem człowiekiem.
Wróciłem więc w podziemia, czując, że będę tego żałował. Przecież ktoś się może dowiedzieć, mogę zginąć tylko dlatego, że jakaś szlama mną zmanipulowała, a ja ratuję zdrajczynię krwi! To był najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłem.
Z nutką ulgi, a zarazem zawodu, odkryłem, że ciało leży w tym samym miejscu w którym je pozostawiłem. Teraz tylko pozostał problem, jak je stąd wynieść niezauważone? Długo się nie namyślając, rzuciłem na nie zaklęcie kameleona i wymknąłem się z duszą na ramieniu z posiadłości. Nigdy tak bardzo się nie bałem jak w tym momencie. Właśnie ryzykowałem swoje życie dla kogoś takiego! Dla kogoś tak nędznego i bezwartościowego!
…potworem…
Niech cię szlak, Granger! Obyś szybko zdechła!
Wyszedłem za bramy posiadłości dość daleko, aby nikt nie usłyszał huku towarzyszącego teleportacji. Na całe szczęście, jako mieszkaniec mogłem się teleportować i omijać zaklęcia obronne.
Znalazłem się przed rozpadającą chałupą Weasleyów. Z obrzydzeniem podszedłem bliżej. Jak można żyć w takich warunkach?! Przecież oni mają więcej bachorów, niż ja pieniędzy w skrytce, a mimo wszystko wciąż się rozmnażali!
Pozostawiłem powoli rozkładające się ciało niedaleko „domu” i włożyłem pod jej koszulkę karteczkę. Nie wiedziałem po co. Może nie powinienem. Jednak zrobiłem to. Zanim się teleportowałem, wystrzeliłem w stronę budowli zaklęcie.
Oczami wyobraźni widziałem, jak Artur Weasley czyta pozostawioną przeze mnie wiadomość.

„Nikt nie może się dowiedzieć, że ciało powróciło do rodziny. Pochowajcie córkę jak należy. (Nie)przyjaciel.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz