Kolejny
dzień i kolejne monotonne, nudne spotkanie śmierciożerców. Dlaczego kiedyś
uważałem, że to będzie świetna zabawa? Miałem nadzieję, że będę ulubieńcem
Czarnego Pana i będę pływał na jego łasce, nie brudząc sobie rąk? Otóż to. Tak
bardzo się pomyliłem co do tego wszystkiego. Dla niego jestem owszem,
podopiecznym, gdyż mój ojciec nadal przebywa w Azkabanie, a Lord Voldemort
uważa, że moja matka mnie osobiście nie wychowa, że potrzebuję twardej ręki.
Nie
będziecie potrafili sobie nawet wyobrazić, jak wielkie szczęście i dumę czułem,
że będzie miał nade mną pieczę Czarny Pan we własnej osobie! Cóż, nie okazało
się to być jednak takim cudownym przeżyciem na jakie miałem nadzieję.
Drugiego
wieczora wezwał mnie do siebie. W pomieszczeniu było większość jego
zwolenników. Niektórzy uśmiechali się w moją stronę okrutnymi uśmiechami, tylko
moja matka próbowała mnie pocieszyć współczującym spojrzeniem, mówiącym, że
wszystko będzie dobrze.
Tak naprawdę
nie miałem pojęcia o co chodzi. Czarny Pan skinął na mnie ręką, więc podszedłem
do niego, unikając szkarłatnego spojrzenia, które mimo wszystko przyprawiało
mnie o dreszcze.
-Nadszedł
ten dzień, Draco. Twój ojciec długo to odwlekał, ale teraz jesteś gotowy.
Zostaniesz dzisiaj jednym z moich wiernych śmierciożerców.
Gdy
wypowiedział te słowa, po raz pierwszy się zawahałem. Być śmierciożercą? Nigdy
nie brałem pod uwagę, że będę miał na przedramieniu wypalony Mroczny Znak, będę
miał wykonywać jego zlecenia. Wiem, może to głupie, ale w moich oczach służba
wyglądała inaczej. Nigdy nie sądziłem, że będę miał zabić człowieka, wymierzyć
komuś karę. Niszczyć i krzywdzić mugoli i szlamy. Skrzywdzić... ją.
Nie, nie
myśl o tym.
Teraz już na
to za późno. Czarny Pan nie zadał pytania czy chcę. To był rozkaz, ustalone z
góry. Jedyne co mi pozostało, to wyciągnąć przed siebie rękę.
-Dossskonale.
-wysyczał zadowolony i przytknął koniec różdżki do mojego przedramienia. Wbrew
własnej woli zacisnąłem usta, czekając na to, co miało się za chwilę wydarzyć.
I wydarzyło. Ogromny ból spłynął na moje ciało. Krzyknąłem i walczyłem z tym,
aby nie upaść na podłogę. Paliło mnie, miałem wrażenie, że moja ręka zaraz
eksploduje. Nie mogłem pokazać własnej słabości, widziałem jak wszyscy
wymieniają między sobą rozbawione spojrzenia, pełne pogardy. Mój ojciec stracił
szacunek u wielu ludzi, a ja miałem zamiar przynieść mu dumę, dlatego
wytrzymywałem dzielnie katusze.
Gdy wszystko
się skończyło, a ja oddychałem ciężko, Lord Voldemort, mój nowy pan, spojrzał
po wszystkich.
-Przywitajmy
wszyscy naszego nowego brata, Dracona.
I właśnie
tak to się stało, że teraz siedzę na kolejnym, już nie potrafię zliczyć którym,
spotkaniu śmierciożerców. Nie jest tutaj ani przyjemnie, ani miło. Wszyscy są
śmiertelnie skupieni, a ich głównym zajęciem jest podlizanie się naszemu panu.
Ja już przestałem nawet słuchać. Na każdym spotkaniu rozmawiają o tym samym.
Każdy
próbuje zabłysnąć jakże „inteligentnymi i mądrymi" wykładami na temat
rządzy nad światem czarodziejów, tępieniu odmieńców, a także zachwala potęgę
Czarnego Pana. Ile można, się pytam?
-Draco,
wrócisz na ten rok do Hogwartu. -oznajmił Czarny Pan spokojnie, mierząc mnie
spojrzeniem.
Jeżeli choć
przez chwilę myślałem, że teraz będę miał spokój, to byłem idiotą...
-Panie,
czy.. czy ja... nie mógłbym przydać ci się tutaj? -zapytałem niepewnie, ale
jego wężowa twarz szybko przybrała niezadowolony grymas.
-Gdybym
uważał, że mi się przydasz, to bym cię tam nie wysyłał. Będziesz naszym
szpiegiem, doniesiesz mi wszystko, czego się dowiesz. Poza tym jesteś za słaby,
aby brać udział w obecnych misjach, musisz udowodnić swoją wierność. Nie
zawiedź mnie, tak, jak to zrobił twój ojciec.
Niektórzy
uśmiechnęli się kpiąco pod nosami, a ja zacisnąłem pod stołem palce w pięść.
-Tak jest.
-rzekłem sztywno.
-Nie
zniechęcaj się, Draco. To bardzo ważna misja. Jesteś wręcz kluczową postacią w
naszym planie.
-Jakim
planie? -zapytałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
Ślepia Lorda
Voldemorta zwężały niebezpiecznie.
-Nie
słuchałeś?!
-To nie tak,
ja...
-Crucio!
Spadłem z
krzesła na podłogę, zwijając się z bólu. To uczucie... jakby moje ciało było rozcinane
na najdrobniejsze kawałki... niech to się skończy, błagam!
-Dobrze,
Draco, jako, że jesteś jeszcze... dzieckiem. -wysyczał, gdy dźwignąłem się
ponownie na krzesło. -Przedstawię ci go jeszcze raz. Musimy dostać się do
zamku. Naszym celem jest Dumbledore i wszystkie inne szlamy. Musimy je
zgładzić, rozumiesz? Dzięki temu, świat będzie piękniejszy. Bez szlam,
odmieńców i ich obrońców, będziemy bliżej świata, który będzie pod władaniem
czarodziejów o czystej krwi.
-Zgładzić...
szlamy? -przełknąłem ledwie ślinę, gdyż przed oczami pojawiła się pewna
dziewczyna. Miała brązowe oczy i kręcone włosy... Była Gryfonką i ... szlamą.
Bez wątpienia była szlamą.
Nie myśl o
niej, Draco. Nie wolno ci o niej myśleć!
-Och tak,
Draco. Bez wątpienia jest ich dużo, szczególnie w Gryffindorze. Ale chyba nie
boisz się skrzywdzić jakiegoś brudnego ścierwa?
-Nie,
oczywiście, że nie. -pokręciłem gorliwie głową, próbując wyrzucić widok
przebijającej się przez myśli Gryfonki.
-Granger.
-powiedziała z satysfakcją ciotka Bellatriks, a ja drgnąłem nieznacznie i
spojrzałem na nią z obojętną miną. -Przyjaciółka Pottera jest szlamą.
-Masz rację,
Bella. Ta dziewczyna to szlama. -przyznał mój lord, wpatrując się na mnie z
zamysłem.
-Chcę się
nią zająć. Mogę ją sobie wziąć, panie? -wyszeptała z nadzieją, pochylając się
nad stołem.
-Cieszy mnie
twoja chęć zabijania, Bellatriks, ale uważam, że twój siostrzeniec również
chciałby się nią zająć.
Wszystkie
spojrzenia wbiły się we mnie, a ja starałem się panować nad drżeniami mięśni
mojej twarzy.
-Ja, panie?
-wyszeptałem. -Mam zabić Granger?
-Zabicie
przyjaciółki Pottera, bardzo go osłabi. Nie potrafisz tego zrobić?
Miałem
wrażenie, że tylko czeka na moje wahanie, źle zagraną minę.
-Zrobię to.
-Cudownie,
czekaj na znak, chłopcze.
~~*~~
Hogwart. Jak
ja nienawidzę tego miejsca. Wszyscy zachwycają się nim, a tak naprawdę nie
wyróżnia się niczym ciekawym. Nauczyciele są po prostu drażniący, zadają masę
prac, nie zdając sobie sprawy, że już niedługo nikomu się to nie przyda.
Jeszcze gorsi są jednak uczniowie. Zawsze wrzeszczący, wyglądający jak totalne
półgłówki, które nawet nie wiedzą, że są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo w
najbliższym czasie to wszystko ma się skończyć.
Miałem
ogromną nadzieję, że nie będę musiał tutaj wracać... Chciałem zakończyć ten
etap, bo po co komu uczący się śmierciożerca? Czarny Pan miał jednak w stosunku
do mnie inne plany...
Dzisiejsza
pogoda jeszcze bardziej wszystko pogarszała. Deszcz padał kolosalnymi kroplami
na szyby zamku, a w oddali było słychać pioruny. Całość też spowijał mrok,
pochodzący od szarych chmur. Tego dnia, ta przeklęta szkoła wydawała się
jeszcze gorsza.
Przemierzałem
wraz z Crabbem i Goylem szkolne korytarze, przedzierając się przez jak zwykle
tłoczne zbiegowiska. Byliśmy jak ta burza szalejąca za oknem. Moi goryle bardzo
skutecznie tworzyli przejście.
Nakazałem im
się jednak zatrzymać w pewnym momencie, przybierając na usta kpiący uśmiech.
Przed nami, twarzą w twarz, stała trójka osób ubrana w czarne szaty z
emblematem lwa na piersi. Moja ulubiona trójca Gryfonów.
Wąż i lew,
Slytherin i Gryffindor. Od zawsze zwaśnieni, a my kontynuowaliśmy z
namiętnością tą tradycję.
Wszyscy
staliśmy w iście bojowych pozycjach, mierząc się groźnymi spojrzeniami. Gdyby
mogły zabijać, to w tej chwili na posadzce leżałoby sześć trupów.
-Kogo my tu
mamy. Nasza idealna Złota Trójca. Weasley, twoja rodzina musiała odkładać
dziesięć lat, aby kupić ci te buty? -oczywiście, będąc w swoim żywiole,
zlustrowałem z wrednym uśmiechem ubiór rudzielca.
-Rodzina
Rona przynajmniej o nim myśli. A tobie, Malfoy, tatuś przysyła pocztówki z
Azkabanu? -warknęła Granger, w obronie swojego przyjaciela, patrząc na mnie
wściekłym wzrokiem.
Popatrzyłem
na nią o parę sekund za długo, gdyż przypomniał mi się rozkaz Czarnego Pana. Ja
mam skrzywdzić ją? Wyciągnąć różdżkę i bez żadnego wyrzutu sumienia odebrać jej
życie? Szybko się otrząsnąłem, ponownie na nią nacierając.
-Nie
otwieraj tej swojej szlamowatej gęby w mojej obecności, Granger. Pozarażasz
wszystkich w promieniu pięciu mil, a niestety, w Mungu przestali stosować
odszlamianie. Podobno i tak nie działało. Szkoda, pożyczyłbym ci na to
pieniądze. Może w gratisie zmniejszyliby ci zęby?
-Zainwestuj
lepiej te pieniądze w powiększanie mózgu. -syknęła, ale jej policzki przybrały
wściekle różowy kolor.
-Co tak
ostro, Granger? Czyżby trafiło to w końcu do ciebie, że jesteś szlamą?
-Zamknij
mordę, Malfoy. -warknął Potter i złapał rękę Granger w opiekuńczym geście, co
lekko, muszę przyznać, mnie zirytowało. -Chodź, Hermiona. Nie warto.
-Masz rację,
Harry. -uśmiechnęła się do niego tak ciepło, że aż zacisnąłem pięści ze złości.
-Czyżbyś,
Granger, pragnęła trochę sławy? Proszę, proszę. Sławny Harry Potter i szlama
Granger są razem?
-Nic ci do
tego, fretko.
-Trafiłem w
czuły punkt? Oczywiście, przyda ci się ktoś taki jak cudowny Wybraniec. Nie
dziwię się, że wolisz jego niż Weasleya. Jego nawet nie stać na kanapkę.
-Zamknij
się, tleniony idioto! Ty się nawet do nich nie umywasz! Nawet jeżeli ktoś nie
ma pieniędzy, to przynajmniej wiadomo, że ma bogatsze wnętrze od ciebie! Jesteś
beznadziejny!
Brązowooka
pociągnęła przyjaciół za ręce i popychając mnie jeszcze ramieniem, bez słowa
ominęła. Zdążyłem jeszcze jej posłać wredny uśmiech, który w moim mniemaniu nie
był do końca udany, ale na nią najwidoczniej zadziałał, gdyż próbowała go
odwzajemnić, zmrażając mnie ciepłymi tęczówkami. Merlinie, nienawidziła mnie.
Jeszcze
tylko przez chwilę utrzymywałem na twarzy ten wredny grymas przypominający
uśmiech, gdyż po chwili zmienił się w całą gamę przeróżnych emocji. Odwróciłem
się w kierunku oddalającej się trójki, wpatrując się tęsknym wzrokiem w jej
plecy. Zignorowałem głupie pytania goryli. Czułem zbyt ogromną wściekłość, aby
się opanować.
Właśnie tak.
Wściekłość, niezadowolenie, pustka, zawód, zazdrość i ten nieznany ból
rozsadzający mnie od środka. To były idealnie opisujące mnie uczucia w tym
momencie.
Nie miałem prawa
do ciebie, Granger. Nigdy. Jesteś zakazana, od kiedy tylko się urodziłaś.
Dlaczego to właśnie ty musiałaś zwrócić na siebie moją uwagę?! Co takiego w
sobie masz, że już od ponad roku mój wzrok bezwiednie za tobą podąża, choć
serce nie może?! Powinienem cię nienawidzić, w końcu ty już to robisz od
pierwszej klasy. Powinienem podążać potulnie za naukami ojca, bo choć nie śmiem
się mu sprzeciwić i nie zamierzam tego robić... to nie potrafię się ciebie
pozbyć.
Tak, to
właśnie ojciec powoduje, że nie potrafię ci pokazać tej mojej dobrej strony,
choć mam ją. Naprawdę. Wiem, że tobie potrafiłbym ją pokazać. Wybacz mi jednak,
nie chcę go zawieść, a ty i tak byś mi nie wybaczyła, prawda?
Żałuję tego.
Dlaczego
urodziłaś się w mugolskiej rodzinie? Dlaczego?
Dlaczego
jesteś JEGO przyjaciółką? Wybacz, dziewczyną?
Dlaczego to
ON musi zawsze zwyciężać, dostawać to co chce, mieć cię dla siebie?
Dlaczego...
muszę cię zabić?
~~*~~
Przez
kolejne dni, a nawet miesiące, patrzyłem na nią i tylko czekałem aż nadarzy się
okazja, aby móc się z nią spotkać. Nie były to oczywiście romantyczne spacery,
choć owszem, czasami szybkim krokiem przemierzaliśmy szkolne korytarze...
kłócąc się. Tak, nie mogłem zbliżyć się do niej w inny sposób, więc uwielbiałem
wręcz słowne ścieranie z nią. Wiedziałem, że czasem mnie ma po prostu dosyć,
wcale jej się nie dziwię, ale nie potrafiłem odpuścić.
Był już
marzec, a ja wciąż to robiłem, czasem zapominając, że jest moim celem. Nie
wiedziałem, że TEN dzień już nadszedł. Miałem dopiero dzisiaj się o tym
przekonać.
-Hej,
Granger, twoja szopa zawsze tak wygląda? Jak byłaś dzieckiem poraził cię piorun
i tak zostało?
-Zamknij
się, Malfoy!
-Pytam z
ciekawości tylko! A może Potter lubi takie szczotki? No wiesz, działa to na
niego wręcz pociągająco...
-Jesteś po
prostu beznadziejny, Malfoy! Jesteś najgorszą i najgłupszą osobą jaką znam!
Przyczepiłeś się do mnie czy jak?! Od jakiegoś czasu nie dajesz mi spokoju i
cały czas za mną łazisz! Idź lepiej poszukaj przyjaciół, chociaż z twoją twarzą
i humorkami wątpię, abyś jakichś znalazł!
-Auć,
Granger, prawie mnie to poruszyło. -mruknąłem rozbawiony, choć poczułem jakby
coś naprawdę mnie dotknęło. Nie panując nad sobą, wyszeptałem: -Naprawdę jestem
taki zły?
Widocznie to
śmiałe pytanie zbiło ją z tropu, bo rozszerzyła szeroko oczy i spojrzała na
mnie niedowierzaniem.
-T-tak!
Ciągle uprzykrzasz wszystkim życie i...
-A może mam
tą lepszą stronę, co? -przerwałem jej z kpiącym uśmiechem.
-Nie wiem o
co ci teraz chodzi, ale to wcale nie jest śmieszne! Muszę iść...
W tym momencie
zawirowało mi w głowie, a przez moje przedramię przeszedł pulsujący ból, jakby
ktoś wbił mi się w rękę nożem. Osunąłem się na kolana, chwytając za przedramię.
Tak. To był Mroczny Znak. To był TEN czas, to był znak od NIEGO.
-Malfoy!
Malfoy, co ci jest?! -Granger uklękła przy mnie, ale odsunęła się gwałtownie,
gdy podwinąłem szatę odsłaniając znamię. -Jesteś...
-Tak,
jestem! -syknąłem przez ból. -Uciekaj stąd, Granger!
-Ale...
-Oni zaraz
tutaj będą, idiotko! Nie może cię tutaj być! -mój głos był w tej chwili tak
bardzo zrozpaczony, że sam w to nie wierzyłem. A ona nadal klęczała w
niewielkiej odległości ode mnie, wpatrując się w Mroczny Znak z
niedowierzaniem. Właśnie wtedy gdzieś w głębi szkoły nastąpił ogromny hałas i
huk. Oboje rozejrzeliśmy się wokoło ze strachem.
Nie mogłem
dłużej czekać. Wstałem, krzywiąc się z bólu i postawiłem ją do pionu. Widziałem
w jej oczach strach, którego naprawdę nie chciałem widzieć.
-Słuchaj,
Granger. Masz się stąd wynieść, rozumiesz? Weź Pottera i stąd uciekaj, albo sam
cię gdzieś zaciągnę!
-Dlaczego to
robisz? -wyszeptała.
-Bo jestem
cholernym debilem, z ukrytą lepszą stroną.
Nie
odpowiedziała, tylko kiwnęła głową i odwróciła się, biegnąc ile sił przed
siebie. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za rogiem korytarza.
-Malfoy!
Za mną jak
na zawołanie stanął Blaise Zabini.
-Co ty
jeszcze robisz? Chodź, wołają cię!
Pobiegliśmy
wspólnie przed siebie i weszliśmy do środka jednej z sal lekcyjnych. W środku
czekało na nas kilkunastu śmierciożerców. W tym też mój ojciec, jednak to
Yaxley był wyznacznikiem, który miał przekazać rozkazy Czarnego Pana.
-Naszym
planem jest wybicie jak największej ilości szlam, a także Dumbledore'a. Wiecie
chyba jak się używa różdżki, gamonie?! Nie pytacie nikogo „jesteś
szlamą?", tylko strzelacie! Pamiętajcie, Czarny Pan czeka na wykonane
zadanie, inaczej nie będzie zadowolony. Ty, Draco, masz specjalne zadanie,
wiesz jakie, prawda? Martwe ciało Granger da ci wiele szacunku, więc ruszajcie!
Ze
ściśniętym sercem wybiegłem z pomieszczenia. Przed oczami miałem jej
wystraszone spojrzenie, które miałem sprawdzić, że za chwilę będzie martwe.
Targały mną uczucia od strachu po słabość. Walczyłem sam ze sobą, rozglądając
się po zatłoczonych korytarzach. Może nie ma już jej w zamku? Może uciekła?
Kogo ja oszukuję, czułem, że tutaj jest. Była na to zbyt odważna.
Dlatego
postanowiłem.
Postawiłem
ją wyżej. Ponad Czarnego Pana, śmierciożerców i ojca. Chciałem jej pomóc,
MUSIAŁEM jej pomóc, dlatego moim zadaniem było odnalezienie jej.
Przyspieszyłem
kroku wręcz do biegu i zacząłem przepychać się przez uczniów. Nigdzie jej nie
widziałem, ale nie poddawałem się. Była w niebezpieczeństwie, a ja nie byłem
jedynym, który chętnie by ją wykończył.
Moje serce
coraz bardziej zaczęło zaciskać się z niepokoju, gdyby coś się miało jej stać.
To będzie moja wina jeżeli... nie. Ona żyje.
Zobaczyłem
ją. Pojedynkowała się dzielnie niczym lwica z zamaskowanym śmierciożercą.
Mogłem ją tak obserwować wiecznie. Była doprawdy uzdolniona. Zrobiłem krok w
jej stronę, gdy zaklęcie przeciwnika w nią trafiło, powodując, że różdżka
wyleciała z jej dłoni.
Stała tam
sama, rozbrojona, niezdolna do obrony.
Rzuciłem się
z rozpaczą w jej stronę. Nie zdążyłem.
Zielone
światło ugodziło ją w pierś, a ona upadła na zniszczoną posadzkę.
Gwałtownie
się zatrzymałem, gdy zadowolony mężczyzna zdjął maskę. Widziałem przed sobą
mojego ojca. Jego oczy wręcz błyszczały zadowoleniem i satysfakcją.
Upadłem na
kolana, podtrzymując się ramionami. Spod moich powiek wypłynęły łzy. Ona nie
żyła... nie żyła...
Nie mogłem w
to uwierzyć. Zacząłem się trząść.
Nigdy nie
miała być moja, wiem to, nigdy nie miała się dowiedzieć tego, co do niej
czułem, może nigdy nie miała tego odwzajemnić, może miałem do końca życia
spoglądać na nią z ukrycia, ale miała żyć. Miała tylko żyć! Tak wiele
oczekiwałem?!
Hermiona...
Przestałem
widzieć cokolwiek. Świat odpłynął.
Podniosłem
wzrok dopiero wtedy, gdy usłyszałem krzyk, krzyk rozpaczy. To Weasley. Wycelował
różdżką w mojego ojca, odbierając mu życie. Mimo wszystko, nie ruszyło mnie to.
To on ją zabił... Odebrał moją Hermionę.
Widziałem
jak Weasley staje przede mną, a w jego oczach błyszczą łzy i coś jeszcze. Tak,
to była pogarda i wściekłość. Wycelował także we mnie różdżką.
-Zawsze
chciałem to zrobić... -wycedził z nienawiścią.
Czy mnie
zabił? Sami sobie na to odpowiedzcie. Nie wiem jednak, czy to choć w połowie
było to tak bolesne jak jej strata. Tak, tak prawdziwie, to zabiła mnie tylko
ona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz