poniedziałek, 6 lutego 2017

Rozdział 5

Powrót do sypialni wydawał się cięższy, niż myślałem. Przez całą drogę miałem wrażenie, że wszyscy wiedzieli co zrobiłem. Szedłem więc sztywno, starając się nie zwracać uwagi na nikogo. Próbowałem trzymać szczękę zaciśniętą, aby nie zareagować zbyt emocjonalnie. Targały mną tak sprzeczne ze sobą uczucia, że chciałem stąd po prostu uciec i skryć się przed tym wszystkim.
Gdy w końcu wszedłem do bezpiecznego pokoju, poczułem jak spływa ze mnie coś, co wcześniej miało kształt poczucia winy, a zastępuje je ulga i… duma? Duma, że zrobiło się coś… dobrego? Nie wiem czy mogę to tak nazwać, przecież nie zrobiłem tego nawet do końca z własnej woli. To był tylko chwilowy odruch, wręcz manipulacja. Wiem jednak na pewno, że owy uczynek nie wymaże z mojego życiorysu poprzednich zbrodni i grzechów, ale wykazał, że ciągle mam w sobie ludzkie uczucia. Chociaż ich maleńki kawałek. Wciąż… jestem człowiekiem.
-Popadasz w paranoje, Malfoy. –szepnąłem sam do siebie, rzucając się na łóżko. Dopiero teraz poczułem, jak wszystkie mięśnie się rozluźniają po ciężkim dniu. Przymknąłem oczy, by poczuć się przez chwilę spokojny. Zasługiwałem? Sam już nie wiem, co powinienem był zrobić. –Co ja najlepszego zrobiłem? Gdyby Czarny Pan się dowiedział… Przecież śmierciożerca nie powinien czuć czegoś takiego! Powinien być okrutny i bezwzględny. Powinien zabijać z zimną krwią i cieszyć się z ludzkiego cierpienia. Jestem beznadziejny!
Nim się obejrzałem, zapadłem w sen…

***

Od miesięcy śnią mi się koszmary. Każdej, przecudownej nocy. Nie chcą odpuścić i prześladują mnie, gdy mogę oddalić się w tak naprawdę jedyne bezpieczne miejsce. Mogłoby się wydawać, że nie powinny mnie męczyć. Przecież jestem bezpieczny. Żyję prawie, że po królewsku. Ale to nie jest prawda. Wojna również mnie dotknęła, chociaż nie w ten sposób, co innych ludzi. Nie robię z siebie ofiary. To JA jestem oprawcą. Nie jestem torturowany, to JA torturuję. Nie cierpię, tak jak inni. To JA przysparzam cierpienie.
W snach jednak wszystko do mnie powraca. Wszystkie moje ofiary, lub ludzie, których śmierć widziałem, ale nie mogłem nic na nią poradzić. Nie zamierzałem się wychylać, ratować, więc oni powracają do mnie. Jako senne demony.
Widzę tylko ich puste, martwe źrenice, słyszę rozdzierające czaszkę krzyki lub płacz dzieci, nim zostały skazane na najokrutniejszy z wyroków. Czułem także odór śmierci i krwi, roznoszący się od części ciał, które obklejały ściany pokoju egzekucyjnego.
A resztki ich ciał… Dotykają mnie… próbują złapać… zacisnąć palce na moim gardle…
Dzisiejszy sen był jednak o wiele gorszy. Nie oszczędzał mnie, a ja nie mogłem się z niego zbudzić, jakby coś, a raczej ktoś, trzymał mnie w nim siłą. Chciał, abym przeżywał najgorsze katusze, jakie mogłem przeżywać.
Na początku widziałem ciemność. Nie mogłem zidentyfikować nic. Nie widziałem nawet własnych dłoni, nie mogłem wyczuć niczego w pobliżu. Po chwili jednak, usłyszałem roznoszący się niczym echem głos. Był to głos Granger.
„Zamieniasz się w potwora, Draco… Nie… ty już jesteś pieprzonym potworem!”
Zaraz potem z ciemności zaczęła wyłaniać się jej sylwetka, lecz niewyraźna. Tylko jej oczy były widoczne, jakby wyostrzone. Wpatrywała się we mnie skrzywdzonym, znienawidzonym blaskiem. Ich brązowa toń wręcz wbijała bolesne sztylety w moje ciało.
Zaczęła zbliżać się do mnie, robiąc się coraz wyraźniejsza. Pochyliła się w moją stronę, wymawiając suchymi ustami na okrągło to samo, okropne zdanie. Zdanie, które jeszcze przed długi czas miało nie dać mi spokoju, dręczyć mnie w każdy możliwy sposób.
Miałem wrażenie, że rozsadza mi głowę. Krzyczałem, choć nie było tego słychać, wiłem się, ale to nic nie dawało, próbowałem zabić, lecz po prostu nie mogłem. W pierwszym obronnym odruchu chciałem wyciągnąć różdżkę z kieszeni, ale jej tam nie było. Poczułem się bezbronny. Próbowałem także dosięgnąć jej gardła, ale moje palce tylko przenikały przez jej szyję, nie pozwalając się na niej zacisnąć.
Po chwili jednak scena się zmieniła. Miałem nadzieję, że to już koniec, ale okazało się to złudną nadzieją.
We śnie nadal pozostała Granger, ale tym razem leżała przed moimi nogami w kałuży krwi, patrząc na mnie półmartwymi oczami. Ten widok na chwilę zmroził mi krew w żyłach, ale zmusiłem się do spojrzenia w jej przenikliwe oczy. Ich wyraz… zmienił się. Nie błyszczały nienawiścią, pogardą czy obrzydzeniem. Te oczy… one po prostu błagały o śmierć. Miały już dosyć, chciały tylko zakończyć swój żywot.
Automatycznie cofnąłem się o krok, czując jak moje plecy w coś uderzają. Usłyszałem rozbawiony szept w moim uchu.
-Spójrz, jaką ma brudną krew! –za mną stała ciotka Bellatriks i z wręcz maniakalną radością wpatrywała się w umierającą dziewczynę. –Wykończ ją, Draco. Zabij!
Dopiero teraz zorientowałem się, że w mojej dłoni pojawiła się różdżka. Stałem nad byłą Gryfonką z różdżką w ręce, niczym kat dzierżący topór i przygotowujący się do zadania ostatecznego ciosu. Było w tym jednak coś, co całkowicie nie pasowało do tego obrazu. Ja. To ja czułem się inny. Patrząc na nią, nie czułem nienawiści, a rozpacz, strach, rozdarcie. Z niewiadomych przyczyn, poczułem również jak do moich oczu cisnęły się łzy.
Dziewczyna wyciągnęła drżącą dłoń w moją stronę. Moja również drgnęła, ale powstrzymałem ją przed ruchem. Nie mogłem za to oderwać wzroku od jej oczu. Spoglądała na mnie w tej chwili tak… łagodnie, delikatnie. Tak, jak jeszcze nikt.
-Draco…
Obudziłem się po raz kolejny zlany potem. Przetarłem twarz drżącą ręką, próbując się opanować. Ten koszmar był… inny, przerażający i dziwny. Czy pokazywał to, że obecność Gryfonów mnie przerażała? A może pokazywał, że słowa Granger wywarły na mnie jeszcze silniejsze emocje niż myślałem? Sam już nie wiem co myśleć, ale w każdym razie nie podobało mi się to. Nękająca w snach Granger, nie była najcudowniejszą opcją, jakbym już teraz miał wyjątkowo łatwe życie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że widząc ją, ciągle będzie to do mnie powracało. Nie uwolnię się od niej. W końcu to ja sprawuję „opiekę” nad nimi. W tej chwili pragnąłem się oderwać od nich jeszcze bardziej. Nie chciałem widzieć mojej prześladowczyni. Nie po dzisiejszym śnie. Nie po tym, jak na mnie spojrzała.
Minęło sporo czasu, gdy postanowiłem w końcu wstać z łóżka. Z westchnięciem i rezygnacją, zacząłem przygotowywać się do dzisiejszego dnia. Fizycznie i psychicznie, gdyż domyślałem się, że nie będzie należał do najszczęśliwszych…

***

Zszedłem niezbyt chętnie do mniejszego salonu na śniadanie i zająłem moje stałe miejsce u boku Theodora. Gdy tylko usiadłem, spojrzał na mnie ponuro z lekkim współczuciem. Naprawdę nie miałem ochoty widzieć na jego twarzy takiej miny.
-Wyglądasz strasznie. –mruknął.
-Doprawdy? Jebany Dołohow, mówił, że maseczka na twarz Bellatriks upiększa. W sumie mogłem wyczuć, że kłamie. Patrząc na nią…
-Nie mam ochoty na żarty, Malfoy. –warknął w moją stronę. Nie mogłem aż powstrzymać się od cynicznego uśmieszku. O tak, Theodor w takim wydaniu w końcu przypominał śmierciożercę. –Co jest?
-Chyba czwartek. –widząc jego spojrzenie, przewróciłem oczami. –Koszmary.
-Koszmary? To chyba nic nowego u ciebie, co? Przecież nie raz mówiłeś, że masz już tego dosyć.
-Taa, ale ten był o wiele gorszy.
Theodor wyglądał jakby chciał o niego zapytać, ale szybko go uprzedziłem.
-Nie pytaj. Nie chcę do tego wracać.
Miałem wrażenie, że spróbuje mnie podejść, ale westchnął zrezygnowany.
-Ja też nie mogłem dzisiaj spać. -szepnął i rozejrzał się wokoło uważnie. –Widziałeś, co stało się z tamtą dziewczyną?
-Nie trudno było nie zauważyć. –stwierdziłem drwiąco, ale zignorował mnie i kontynuował.
-To, co z nią zrobił, było nienormalne, wręcz chore. Przecież to był człowiek!
-A czy tutaj cokolwiek jest normalne, Theo? Przecież to nie był pierwszy raz, jak ktoś umarł. To nie był też pierwszy raz, kiedy kogoś torturował.
-Ale to… to było zupełnie inne, Draco. On… on wręcz emanował śmiercią, świecił okrucieństwem! A do tego widziałeś reakcje więźniów? Potter i Weasley ledwie to przetrzymali, a Hermiona… nie chciałem, aby to widziała.
-Ciszej, idioto. Mów dalej w taki sposób o Czarnym Panu i o Granger, a podzielimy los małej zdrajczyni krwi. Uwierz mi, nie chciałbyś wyglądać jak ona.
-Kazał ci się pozbyć jej ciała. Co z nią zrobiłeś?
Zawahałem się przez chwilę. Mimo, iż Nott to mój przyjaciel, nie miałem ochoty zwierzać się z tego „wyczynu”. Nie boję się potępienia z jego strony, o nie, boję się tej entuzjastycznej reakcji, która w danym momencie byłaby… katastrofą.
-To, co było konieczne. –odpowiedziałem oschle. –Zresztą nie wiem, czy można nazwać to ciałem. To było po prostu… mokre COŚ. Plama rozlewająca się po idealnie czarnej posadzce, która nie przypominała już człowieka. Miałem problem, żeby jakoś ją poskładać i przelewitować jej końcówki.
-Mimo wszystko mogłeś ją oddać rodzinie! Bądźże człowiekiem! A jak ty byś się poczuł, gdyby twoja matka zaginęła i byś nie wiedział co się z nią dzieje?!
Warknąłem z irytacją. Naprawdę zamierzał być kolejną osobą, która doszukuje się we mnie tylko potwora?
-Skoro jesteś taki dobry, to dlaczego nie uciekniesz? Przecież nienawidzisz tego miejsca! Brzydzisz się wszystkim, chcesz być zbawcą świata jak ten cholerny Potter! Dlaczego jeszcze tutaj jesteś?!
Ku mojemu zdziwieniu, Theodor uśmiechnął się.
-Dlaczego? Bo jesteś moim jedynym przyjacielem. Zostanę z tobą, bo nie chcę pozwolić, abyś stał się zły. Kiedyś sobie obiecaliśmy, że będziemy w tym razem. Dotrzymam słowa.
Musiałem przyznać, że to wyznanie mną poruszyło. W tej chwili Theodor doprowadził do tego, że nie wiedziałem co powiedzieć. W moim słowniku już nie było odpowiednich słów, a takimi na pewno by były: „dziękuję, przyjacielu”. Nie musiałem jednak tego mówić, on wiedział.
Ten niezręczny moment przerwało wejście do pomieszczenia ciotki Bellatriks. Wkroczyła pewnym krokiem, z przyklejonym do twarzy szalonym uśmiechem, świdrując nas wszystkich obłąkanym spojrzeniem. Widok jej samej był dość dziwny, gdyż zawsze chodziła krok w krok za Czarnym Panem, niczym wierny piesek.
-Słuchajcie, kutasy. –zaczęła, ale roześmiała się po pierwszych słowach. Chwilę potrwało zanim kontynuowała. –Czarny Pan wyjechał na parę dni w ważnej sprawie. Do czasu, gdy nie wróci, mamy zająć się Potterem i jego sługusami. Mamy ich przesłuchiwać. Możemy z nimi robić co tylko chcemy, ale mają zostać przy życiu. Jeżeli któremuś coś się stanie… Nasz Lord potraktuje was o wiele gorzej. Ale nie cieszcie tak mordek. On wyznaczył do tego zadania najwierniejszych. Zrozumiano?!
Ostatnie zdanie wręcz ryknęła, a gdy wszyscy spoglądali na nią dziwnie, roześmiała się ponownie i wyszła z pomieszczenia.
Wymieniliśmy z Theodorem znaczące spojrzenia. Czarny Pan tak po prostu opuścił posiadłość, gdy w jego lochach znajdował się Harry Potter? To było podejrzane. Musiało stać się coś naprawdę podejrzanego. Nie ryzykowałby tak, gdyby nie było to poważne.
Nie to, żeby mi przeszkadzał jego brak. Wręcz przeciwnie. Na ustach większości jego popleczników malował się w tej chwili wyraz ulgi. Szacunek to jedno, strach to drugie. Nawet jego najwierniejsi musieli liczyć się z jego potęgą.

***

Przez większość dnia miałem nadzieję, że dzisiaj w końcu odpocznę. Czarnego Pana nie ma, nie dostanę żadnego zadania, nie zobaczę tych kretynów, ani Granger. To miał być dzień, na który czekałem rok. Zapomniałem jednak, kto teraz dostał władzę w swoje łapy. Osoba chyba bardziej sadystyczna niż sam Lord Voldemort. Dokładnie tak. Moja ukochana ciocia –Bellatriks Lestrange.
Pod wieczór już dostałem informację, że mam sprowadzić więźnia do pokoju egzekucyjnego. Zszedłem więc niezadowolony do lochów, po pierwszą z ofiar –Weasleya.
Jeżeli akurat chodziło o tego śmiecia, to szczerze powiedziawszy, było mi go szkoda najmniej. Nienawidziłem go z tej całej trójki najbardziej, więc nie miałem nic przeciwko temu, aby zaprowadzić go na pewną śmierć. Ba, mógłbym się nawet zmusić do tego, abym to właśnie ja go wykończył z największą chęcią i rozkoszą.
Będąc już na dole, usłyszałem płacz rudego. Tak. Ten gamoń płakał. Żałosny Gryfon. Prychnąłem cicho i nadstawiłem uszu, pozwalając sobie przez chwilę posłuchać i nacieszyć się tą muzyką dla moich uszu. A może powie coś istotnego o ich podróży? Ważne informacje, które będę mógł przekazać odpowiedniej osobie?
-Hermiono… –usłyszałem przez płacz. –Co z Ginny? Co oni z nią zrobią?
-Nie wiem, Ron. –Granger również płakała, na co pokręciłem z irytacją głową. Beznadziejne uczucia. –To Malfoy musiał się pozbyć jej ciała.
-Ten gad na pewno rzucił ją na pożarcie wężowi Sama-Wiesz-Kogo, albo coś jeszcze gorszego!
Blisko, Weasley. Byłeś blisko.
-Nie myśl tak. Może zrobił coś innego, może…
-No co, Hermiono? Co mógł zrobić Malfoy? Nienawidzi całej mojej rodziny. Zrobi wszystko, aby nam dokopać. Poza tym, przecież jest jednym z nich! Jest śmierciożercą! Czego oczekiwałaś?
Granger nie odpowiedziała, co ja uznałem za koniec rozmowy. Czy o sekundę za długie oczekiwanie na odpowiedź mogę kwalifikować pod nadzieję? Czy zależało mi na tym, aby ktoś taki uważał, że jednak potrafiłem zrobić coś dobrego?
Chciałem wejść już do pomieszczenia, ale głos Weasleya ponownie rozbrzmiał w pomieszczeniu. Po raz drugi się skupiłem, aby wyłapać potrzebne słowa.
-Hermiono… Nie pozwolę im cię skrzywdzić, rozumiesz? Mogę nie mieć już tej szansy, dlatego posłuchaj mnie…
-Ron…
-Nie! Nie przerywaj mi, tylko posłuchaj! Kocham cię. Kocham od czwartej klasy. Nie potrafiłem się na to wcześniej odważyć, aby ci to wyznać, ale teraz po prostu muszę. Wiem, nie jest to idealne miejsce do tego, ale boję się, że nigdy nie będzie dane tego zrobić w innej chwili. Boję się o ciebie. Nie chcę cię stracić, nie mogę cię stracić! Będę cię chronić, obiecuję. Wyjdziemy stąd, razem.
Przez chwilę trwała głucha cisza, ale już po paru sekundach, usłyszałem głos Granger.
-Ron.. ja.. ja też cię kocham. Dziękuję, że ze mną jesteś. Tak, będziemy już razem, nie martw się.
Słysząc ostatnie słowa, zalała mnie fala obrzydzenia i nieznanej agresji. Nie dość, że w mojej piwnicy właśnie w tej chwili, szlama i zdrajca krwi wyznają sobie obrzydliwe uczucia, to jeszcze to nędzne uczucie zwane miłością, prawdopodobnie powtórzy wczorajszą historię. W końcu Potter i Weasley również darzyli się tym… przywiązaniem. Granger i Łasic nie będą wyjątkiem. W końcu któreś zdechnie, a drugie będzie zachowywało się jak komplety kretyn i ryczało po kątach. Ale co mnie to obchodzi? Totalnie nic.
Postanowiłem przerwać im tę obrzydliwą scenę swoim wejściem. Nie miałem już ochoty tego słuchać. Pożałowałem jednak swojej decyzji, bo gdy wszedłem,  zobaczyłem ich złączonych w pocałunku. Miałem ochotę podejść do nich i oderwać od siebie, ale oczywiście nie zrobiłem tego. A dlaczego naszła mnie taka ochota? Nie mam pojęcia. Warknąłem jednak, co poskutkowało natychmiastowo. Na mój widok szybko się od siebie odsunęli, ale Król Wieprzlej naskoczył na mnie z wściekłością.
-Co zrobiłeś z Ginny, szumowino?!
Miałem niebywałą ochotę go podrażnić. Nie wiem dlaczego, ale w tej chwili miałem go szczególnie mocno dosyć. Jakoś czułem do niego wzmożoną niechęć po tym, co przed chwilą słyszałem.
-Wilkołaki na pewno będą zadowolone ze smakowitego posiłku, jakim była twoja siostra, Weasley. Swoją drogą, miała niezłe ciałko zanim zdechła. Szkoda, że Czarny Pan tak ją rozwalił, prawda? Nie było już czego zbierać…
Wiedziałem jak zareaguje. Tylko na to czekałem. Z furią rzucił się w moją stronę, ale ja zareagowałem szybciej. Wystarczył jeden leniwy ruch nadgarstka, a z impetem uderzył o ścianę lochu, osuwając się po niej z bólem i rozbitą głową.
-Nie waż się na mnie podnosić ręki, śmieciu.
Przeniosłem drwiące spojrzenie z niego na Pottera. Trochę zaskoczył mnie brak reakcji z jego strony. Zazwyczaj skakał i szczekał, aby tylko pomóc swojemu stadku. W tej chwili nie zrobił totalnie nic. Był całkowicie nieobecny, wyrzuty z emocji. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko z nikłym zainteresowaniem wbijał wzrok w ścianę naprzeciwko. Był wręcz idealnym przykładem tego, co może zrobić chore uczucie miłości. Ludzie mówią, że daje im niebywałe szczęście, uczucie wiecznej euforii. Nie wiedzą, jak bardzo się mylą.
Gdy zerknąłem na szlamę, szybko tego pożałowałem. A przecież miałem się tego wystrzegać! Znowu przewiercała mnie spojrzeniem ciemnych oczu, jakby dobrze znała prawdę o tym, co stało się z siostrą łasica. To było niemożliwe, prawda? Nie mogła tego przecież wiedzieć! Nie miała jak! Nawet jeżeli jakimś cudem zastosowałaby legilimencję, to miałem postawione wokół swojego umysłu zbyt masywne mury!
Jak na złość jednak, nie potrafiłem oderwać się od jej hipnotyzującego spojrzenia. Przypomniał mi się dzisiejszy sen i po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Na pewno nie było to to samo spojrzenie, którym obdarzyła mnie na koniec snu. To emanowało nienawiścią. Nienawiścią do mnie tak ogromną, że gdyby spojrzenie mogło zabić, lub gdyby po prostu była bazyliszkiem, na pewno padłbym tutaj trupem. 
Nienawidziła mnie. I z wzajemnością zresztą. Zmusiłem się do nieprzyjemnego uśmiechu w jej stronę, na co przybrała bojową minę.
-Czego od nas chcesz?! –warknęła. Jako jedyna ze swojego towarzystwa miała siły cokolwiek powiedzieć. Weasley właśnie ubolewał po bolesnym zderzeniu ze ścianą, a Potter chyba nie do końca ogarniał co się wokół niego dzieje. Wariatkowo!
-Skoro tak bardzo chcesz to wiedzieć, Granger. -mruknąłem, wypowiadając spokojnie słowa i starając się nie odwrócić od niej wzroku wyższości. -Uwierz mi, to nie jest również spełnienie moich marzeń, nie mam ochoty łazić w tę i z powrotem z wami jak taki debil, ale mam was sprowadzać kolejno na przesłuchanie. Weasley, ty masz ten zaszczyt bycia pierwszym.
Z satysfakcją zauważyłem, że chłopak prawdopodobnie ucierpiał bardziej niż planowałem go skrzywdzić. Spojrzał na mnie, ale nie do końca był zdolny się podnieść. Salazarze, dlaczego to mnie to wszystko spotkało?
-On nie może iść, Malfoy! Nie widzisz, że jest ranny?!
-Nie obchodzi mnie to, szlamo. –syknąłem. –O takiej rance, to mógłby pomarzyć wracając tutaj. Myślisz, że wybiera się na herbatkę?
Granger najwyraźniej nie miała zamiaru odpuszczać, bo złapała mnie błagalnie za rękę, którą szybko wyszarpnąłem z jej uścisku z obrzydzeniem. 
-Nie dotykaj mnie więcej swoim szlamem, bo dołączysz do Weasleya! Ty tutaj nie decydujesz, Granger. Weasley, zbieraj się albo ci pomogę.
-Błagam, Malfoy! Błagam, pozwól mi iść za niego!
-Przymknij się!
Chciała chwycić rękaw mojej szaty, ale szybko się rozmyśliła. Jej policzki zaczęły przykrywać strumienie łez. Nie, nie ruszało mnie to, choć poczułem nieznajome uczucie. Beznamiętnie wycelowałem różdżką w Weasleya i w tym momencie Gryfonka podbiegła do niego, zasłaniając go swoim drobnym ciałem. Myślałem, że pęknę z wściekłości. Wszystko przedłużała!
-Ron, wstań, proszę. –zaczęła szeptać gorączkowo, potrząsając ramieniem rudzielca. –Błagam cię, Ron! Zrób to dla mnie! Musisz wstać!
Chciałem odepchnąć ją i zaciągnąć ze sobą Weasleya siłą, ale rudy wstał ku mojemu zaskoczeniu. Spojrzał na mnie twardym spojrzeniem, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Jakby z jego rany z tyłu głowy wcale nie sączyła się krew, która zdążyła zabrudzić sporo posadzki.
-Prowadź, Malfoy.
Myślałem, że to koniec całej szopki, ale Granger postanowiła się uczepić ramienia swojego przyjaciela, nie puszczając go tak łatwo. W tej chwili niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak uraczenia ją jakąś paskudną klątwą.
-Chcę iść z nim. Nie puszczę go samego!
Widziałem zaciętość w jej oczach. Westchnąłem ciężko. Miałem już ich dosyć. Jeżeli za każdym razem będzie to samo, to w końcu nie wytrzymam i pewne zielone światło z mojej różdżki ugodzi któreś z nich.
-Puść  go, Granger, albo sam cię odkleję. –wycedziłem.
Brązowowłosa jednak dalej uparcie stała i patrzyła twardym wzrokiem w moje oczy. Musiałem przyznać, że ich widok za każdym razem wzbudzał we mnie skrajne, przedziwne emocje. Nie wiedziałem dlaczego, ale było to przerażające. W jej spojrzeniu tkwiło wiele więcej, niż w oczach wszystkich innych ludzi. Nie przejęła się nawet wycelowaną w nią różdżką. Łasic chyba jednak odzyskał trzeźwość umysłu, bo przestraszony odsunął ją za siebie poza zasięg zaklęcia i szybko pocałował.
-Wrócę, Hermiono. Obiecuję.     
Prychnąłem, mrucząc pod nosem, że nie byłym tego taki pewien. W końcu nie wiadomo z kim będzie miał przyjemność „porozmawiać”.
Gdy udało mi się go w końcu wyprowadzić z celi, dziewczyna upadła na kolana, głośno szlochając jego imię. Zdążyłem tylko zauważyć czołgającego się w jej kierunku Pottera. Jak można przedkładać kogoś życie ponad swoje? To chore. Chciała cierpieć przez kogoś takiego jak Weasley? Wolała poświęcić swoje życie dla niego?
Przez całą drogę wraz z Weasleyem oczywiście nie szczędziliśmy sobie wyzwisk. Jego nienawiść do mnie, dorównywała mojej do niego.
-I co, Malfoy? Jak to jest wycierać podłogę po Sam Wiesz Kim?
-Lepiej jest ją wycierać, niż być tą podłogą. Ale ty przecież masz się już wkrótce dowiedzieć jak to jest, nieprawdaż, Weasley? Opowiesz mi o tym?
-Twój żałosny pan i jego kumple nie mają nad nami żadnej władzy. Niczego się od nas nie dowiecie!
-Jeszcze się przekonamy, Weasley. –powiedziałem tajemniczo.
Wprowadziłem go do pokoju przesłuchań, mając nadzieję, że pozwolą mi się nim zająć. Nienawidziłem torturować ludzi, ale Weasley stanowił szczególny wyjątek. Chciałem patrzeć, jak cierpi z mojej ręki. Jak klęczy przede mną i błaga o litość. Przyznaje, że jestem lepszy, a on jest tylko nic nieznaczącym śmieciem. Moja nadzieja jednak spłonęła na niczym. W pokoju stał mój ojciec, patrzący z obnażonymi zębami na naszą ofiarę.
-Nie zapomnij, Lucjuszu, że mamy go nie zabijać. –warknął Avery. Widocznie on też miał być obecny przy przesłuchaniach. Wspaniale, czyli ojciec ma się bawić, a ja tylko obserwować.
-Wiem, co mam robić, Avery. Wydaje mi się tylko, ale czy przypadkiem to nie mnie Czarny Pan kazał się nim ZAOPIEKOWAĆ? –spojrzał na kolegę z niechęcią, a następnie przeniósł wzrok na Gryfona. –Witaj, Weasley, zdrajco krwi. Syn Artura tutaj… co za… niespodzianka. –jego usta wykrzywił krzywy uśmiech. –Jak tam u tatusia? Zarabia więcej niż knuta na miesiąc?
-Mój ojciec jest w każdym calu lepszy od ciebie, Malfoy. Powiedz mi… Kto cię musiał wyciągać z Azkabanu? Wydawało mi się, że trafiłeś tam przez moich przyjaciół. To jak, dowiedziałeś się co było w przepowiedni? –uśmiechnął się drwiąco, a ja już wiedziałem, że te słowa nie przejdą tak łatwo.
Nastąpił głośny plask, co oznaczało pierwszy, siarczysty policzek na twarzy Weasleya. To dopiero był taki delikatny, że tak to ujmę, początek.
-Ty bezczelny…
-Twojemu panu chyba niezbyt się spodobało, że… -tym razem nawet nie udało mu się dokończyć zdania, a mój ojciec rzucił w jego stronę klątwę.
-Crucio!
Pomimo ogromnego oczekiwania, w pokoju trwała cisza. Ron Weasley nawet się nie skrzywił tylko wpatrywał się drwiąco w mojego ojca.
-Tylko na tyle cię stać? –zapytał z kpiną.
To był zły ruch. Wiedziałem, że ojciec się wścieknie. Weasley był stanowczo za bezczelny i to miało go zniszczyć. Nie przejąłem się zbytnio jego losem, choć podziwiałem to, jak się stawia. Mało takich przypadków widziałem.
-Powiedz, Weasley… Co robiliście na waszej milutkiej podróży z Potterem?
-Uważaj, bo ci powiem.
Ojciec uderzył go ponownie w twarz, a następnie rozgrzanym prętem, który stał przy kominku, przyłożył do rozerwanego miejsca na koszuli więźnia.
Mimo ogromnego zdziwienia, doczekał się tylko skrzywienia. Weasley był twardy. Dopilnował, żeby żaden krzyk nie wydostał się z jego ust. Ale każdego, nawet największego twardziela da się złamać.
-Skąd mieliście miecz Gryffindora w waszej torbie?
Gryfon uśmiechnął się drwiąco i splunął ojcu w twarz.
-Crucio! –tym razem Weasley krzyknął. Zaklęcie było tak mocne, że aż dziwne, że jeszcze nie zemdlał. -Pięćdziesiąt batów dla zdrajcy krwi. Jutro pora na szlamę. Może stanie się z nią to samo, co z twoją siostrą, Weasley.
Ojciec wyszedł, a Avery wziął bat do ręki, którym chłostali najgorsze przypadki. Był znany z tego, że uwielbia to robić, a w tej chwili wyglądało na to, że wręcz pałał niedoczekaniem na swoją kolej. W tej chwili było pewne, że krzyki Weasleya było słychać w całym Malfoy Manor.

__________________________________________


Halo, halo?
A jest ktoś tutaj tak w ogóle? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz