poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozdział 6

Ani przez chwilę nie skrzywiłem się, gdy widziałem tryskającą po ścianach i posadzce krew Weasleya. Miałem wrażenie, że przy tym człowieku mój skrawek człowieczeństwa zostaje po prostu pokonany, przez wyrywającego się ze mnie potwora. Jeżeli choć przez chwilę moja maska się ode mnie odrywała, to on skutecznie przytwierdzał ją z powrotem. Mogłem obserwować bez mrugnięcia okiem, jak się wije, krzyczy, próbuje turlając się po podłodze dostać bezskutecznie do drzwi.
Tym razem nawet nie starałem się zachować chociaż skrawka delikatności, gdy dostałem polecenie, aby go odprowadzić do celi. Zaklęciem pociągnąłem go do góry, a następnie bez zbędnych ceregieli, lewitowałem ponad głową. Nie czułem współczucia na jego zbolałe jęki. Dla mnie był tylko kreaturą, walającym się śmieciem.
Gdyby zaczął mówić, tak, jak oczekiwali, albo by nie pyskował, nie wyglądałby tak jak wygląda. Sam sobie zgotował taki los. Niech się cieszy, że przynajmniej żyje. Choć w takim stanie to nie wiem czy długo…
Wrzuciłem go bezceremonialnie za kraty, a już po chwili znalazła się przy nim Granger. Zrobiła przerażoną minę i z głośnym, drażniącym płaczem, wtuliła się w jego zmasakrowane ciało. Przez parę sekund obserwowałem, jak jej ramiona unoszą się i opadają, ogarnięte szlochem.
Wiedziałem, że nie pozostało dla niego zbyt dużo czasu tego nędznego życia. Te baty go wykończyły i prawdopodobnie świt dla Weasleya nie miał już nadejść. Do teraz dziwię się, że jeszcze oddycha.
Nie miałem dłużej ochoty tutaj stać i obserwować tego żałosnego widowiska. Potrzebowałem czegoś mocniejszego na moje nerwy. Na pewno potrzebowałem stąd uciec.
Odwróciłem się, nie powiedziawszy nic i zacząłem kierować do wyjścia. Byłem już prawie na schodach, gdy zatrzymał mnie cichy głos Granger. Nie miałem pojęcia jak udało mi się go dosłyszeć. Mówiła prawie bezgłośnie, drżącym tonem. Nie odwróciłem się w jej stronę. Bałem się, że ujrzę zbyt wiele. Zbyt wiele emocji, których nie będę potrafił zaakceptować.
-Malfoy, zrób coś! On potrzebuje pomocy! Leków!
Roześmiałem się głośno.
-Naprawdę uważasz, że w tym domu ktoś pomaga więźniom? Nie bądź śmieszna. Żaden śmierciożerca nie torturuje kogoś, aby następnie mu pomóc.
-Harry’emu pomogliście!
-Bo taka była wola Czarnego Pana! –wykrzyknąłem i odwróciłem się gwałtownie w jej stronę. To był błąd. Jej brązowe oczy wwiercały się w moje spojrzenie, jakby próbując przebić się i spróbować mnie nakłonić do swoich racji. Może i miała rację. Nasz lord zabronił nam zabijać przyjaciół Pottera, jednak ona o tym nie wiedziała, a ja nie zamierzałem pomagać rudzielcowi.
-On umrze. –jęknęła, a wargi jej zadrżały niebezpiecznie. Starałem się, aby żadne emocje nie wypłynęły na wierzch. To tylko Granger. Szlama. Więzień. A ja… jestem Draco Malfoy.
-Niech zdycha! Nic mnie to nie obchodzi!
Nie dając jej dojść do słowa, wszedłem na schody, kierując się do swojej sypialni. Wręcz pobiegłem tam, aby jak najszybciej zostać sam ze swoimi kotłującymi się myślami. Mimo wszystko, to był męczący dzień. Miałem dość. Przybycie tej trójki, wcale mi nie ułatwiło pobytu tutaj. Było jeszcze gorzej. Dzisiejszej nocy nawet bałem się zasnąć. Bałem się powrotu tego snu. Bałem się na powrót zobaczyć Granger.
Cholerna szlama! Przez nią nawet spać po nocach nie mogłem! Wlazła sobie do mojej głowy tymi brudnymi od szlamu butami i sieje w niej spustoszenie. Kim ona jest, aby mieszać w moim już ułożonym życiu?!
Kręciłem się z boku na bok próbując zasnąć, a przez myśli ciągle przewijało mi się to beznadziejne słowo.
…potworem…
Jestem nim! Nie potrafię, aby było inaczej! Już za późno na zmianę!
…Malfoy, zrób coś! On potrzebuje pomocy! Leków!...
Westchnąłem głośno z irytacji i zrezygnowania. Wyjdź z mojej głowy, Granger! Zamilknij! Jak musisz, zdechnij! Po prostu się odwal od mojej głowy, moich myśli!
Dlaczego ja jej w ogóle odpowiadam? Przecież nie muszę. Mogę traktować ją tak, jak na to zasługuje. Jak robaka, którym jest.
…Leków…
Tego było za wiele. Chwyciłem się dłońmi za głowę, ale ona nadal tam była. Dobra, Granger. Nie wiem dlaczego to robię, ale niech ci będzie. Jeżeli to jedyny sposób, aby się ciebie pozbyć, to nie mam wyboru. Nie robię tego jednak dla ciebie, o nie. Robię to przede wszystkim dla siebie, a także po części dla Dołohowa i ojca. Czarny Pan dał nam rozkazy, a ja robię to, co nakazał.
Wstałem z łóżka i podszedłem do jednej z szafek, gdzie przechowywałem własną apteczkę. Posiadałem potrzebne przybory w pokoju, na wypadek, gdyby Czarnem Panu po raz kolejny zachciało się urządzać maraton Cruciatusa. Tak, praca śmierciożercy nie jest łatwa. Sprawdziany na siłę woli potrafią być doprawdy zabójcze.
Po ujrzeniu zawartości apteczki, siarczyście przekląłem. Salazar chyba nie jest dla mnie łaskawy. W środku wiało pustkami. Miałem ochotę zacząć rzucać wszystkim, co wpadło mi w ręce. Dlaczego to ja musiałem mieć takiego pecha?!
Zostało mi jedno wyjście. I bardzo mi się nie podobało.
Theodor.
Jego gabinet.

***

Schodziłem do gabinetu Theodora, oświetlając sobie drogę ręką Glorii. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie przyłapał. Nie robiłem nic złego, ale dla mnie było to poniżające. Miałem pomóc zdrajcy krwi. Pomóc Weasleyowi. Mojemu wrogowi. Gdyby dowiedziały się o tym nieodpowiednie osoby, byłbym skończony.
Parę razy musiałem usunąć się w cień lub za coś schować, ale poza tym nie było większych problemów. Rozejrzałem się niespokojnie wokoło zanim wkroczyłem cicho do środka. Na całe szczęście pomieszczenie było puste, dlatego wszedłem głębiej, zamykając za sobą drzwi.
Szybko podbiegłem do kolejnych, prowadzących do składziku. Szlag. Kolejna przeszkoda przede mną. Chyba Merlin i Salazar mają mi coś za złe. Theodor pozabezpieczał wszystko zaklęciami ochronnymi.
Odetchnąłem głucho i spróbowałem złamać zabezpieczenia. Niestety. Nott był zbyt wykwalifikowany w tej dziedzinie. W końcu na tym miały polegać te zabezpieczenia.
-Mogę wiedzieć co ty próbujesz?
Odwróciłem się gwałtownie, a przed sobą miałem Theodora Notta we własnej osobie.
-Ślepy jesteś? Dostać się do tego głupiego pokoju!
-Po co? –uniósł brew z zaciekawieniem.
-Nie twoja pieprzona sprawa! –warknąłem, ale Theo oparł się nonszalancko o ścianę.
-Wydaje mi się, że moja, skoro chcesz dostać się do pokoju z lekami do których dostęp mam tylko JA. Muszę wiedzieć po co wydaję ci takie rzeczy.
Miałem ochotę w tej chwili się na niego rzucić, ale nic by mi to nie dało. Mogłem również po prostu wyjść i dać sobie spokój. Dlaczego mimo wszystko wybrałem opcję pierwszą?
-Theo, nie wygłupiaj się i mnie tam wpuść.
-Powód.
-Dobra. –syknąłem już rozeźlony. –Muszę dać to Weasleyowi. Zadowolony?
Widziałem, jak jego ciemne oczy zaświeciły zaskoczeniem, a także czymś dziwnym, co wcale mi się nie spodobało.
-Ty i pomoc Weasleyowi?
-Nie pamiętasz co mówił Czarny Pan? Żaden z towarzyszy Pottera nie może zginąć.
Theo wyglądał na zawiedzionego, ale odbezpieczył składzik.
-Co mu jest?
-Kilka klątw, a potem Dołohow się nim zaopiekował z długim batem. Wygląda jak rozkwaszone i zdeptane jabłko.
Nott skinął głową i zaczął szukać potrzebnych składników i leków. Wszystko wręczył w moje ręce, ponownie zabezpieczając pomieszczenie.
-Mogę iść z tobą?
Wiedziałem po co chciał iść, więc westchnąłem tylko i kiwnąłem niechętnie głową. Szliśmy korytarzami w ciszy, którą przerwał bardzo szybko.
-Czy Hermiona… Czy ona też…?
-Nie. –powiedziałem niechętnie, a Theo odetchnął. –Jutro jest jej kolej.
Mój przyjaciel tylko skinął głową i wlepił wzrok w podłogę. Był stanowczo zbyt miękki, stanowczo.
-Trzymaj. Ty to zaniesiesz. Nie wspominaj, że ja kazałem to zrobić.
Widziałem szok w jego oczach, ale zignorowałem to. Nie chciałem, aby Granger mnie widziała. Poczułaby, że może mieć jakąś władzę, a do tego dopuścić nie mogłem. Nie należało jej się nic. Była w tej chwili tylko kłopotem. Nie tylko dla mnie, ale też dla tego imbecyla Theodora, który z uśmiechem na ustach poszedł już w jej stronę.
Spojrzałem za nim zza filara. Byłem ciekawy co tam się dzieje. Z tego co udało mi się zobaczyć, Granger czuwała nad ciałem Weasleya i ciągle płakała. Weasley nie wyglądał najlepiej, nic mu się nie poprawiło. A szkoda, wtedy byłaby wymówka, aby nie czuć się źle, gdybym jednak nie podał mu tych lekarstw. Oczywiście, nawet gdyby nie było Theodora, to i tak nie zrobiłbym tego tak otwarcie. Co to, to nie. Przelewitowałbym te cholerstwa, albo zmusił jakiegoś skrzata.
-Theo? Co tutaj robisz? –usłyszałem jej zmęczony głos.
-Przyniosłem leki dla Weasleya.
-Pomożesz mu? –zapytała z nadzieją. W myślach wręcz zobaczyłem jak jej oczy błyszczą nadzieją.
-Mam nadzieję, że tak. Postaram się.
Zacząłem się denerwować. To wszystko tak długo trwało. Wiem,  że Nott chciał sobie pogadać, ale teraz nie było na to czasu. Ponownie się wychyliłem i obserwowałem jak opatruje rudego, a Granger mu pomaga. Trwał to około dziesięciu minut. W końcu podniósł się z ziemi. Granger złapała go za rękę dziękując.
-Nie ma sprawy. Powodzenia. Jutro do niego zajrzę, a teraz idź spać. Należy ci się odpoczynek.
Gdy wrócił za ścianę za którą stałem, spojrzałem na niego ze złością. Speszył się widząc to.
-Myślałem, że poszedłeś.
-Nie mogłem. Bałem się, że powiesz jej coś głupiego.
-Przecież wiesz, że nie.
Wyszliśmy z lochów i już mieliśmy się rozstawać, gdy spojrzałem na niego ostro.
-Nie przychodź jutro.
-Gdzie? –zapytał cicho i uśmiechnął się delikatnie.
-Dobrze wiesz gdzie. –mruknąłem. –Nie pomożesz jej w niczym, a uwierz, nie chcesz tego widzieć.
Widziałem jego zbolałe spojrzenie i tylko błagałem w myślach, aby naprawdę nie przyszedł. Znając jego, zrobiłby coś głupiego, a ja musiałbym to jakoś odkręcać.
-Wiesz już kto będzie miał ją przesłuchiwać?
-Nie. –westchnąłem.
Theodor nie zapytał o nic więcej, tylko machnął mi na pożegnanie i oddalił się.

***

Do sypialni dotarłem z ogromną ulgą. Położyłem się szybko do łóżka z zamiarem zapadnięcia w sen, ale teraz również nie było mi to dane. Emocje we mnie buzowały, drwiły ze mnie, wywoływały wściekłość. Dopiero teraz zaczęła dochodzić do mnie świadomość co zrobiłem. Zaczynałem pozwalać sobą manipulować tak bardzo, że uratowałem życie największemu wrogowi. Czy jeszcze jakiś głupi pomysł wpadnie mi do tego pustego łba?
Odkąd stadko Pottera przybyło do Malfoy Manor, wszystko zaczęło stawać do góry nogami. Ja zaczynałem powoli wątpić w siebie, w swoje umiejętności, opanowanie, stawałem się… miękki. A przecież było już tak dobrze. Zaczynałem być naprawdę odporny na ludzkie cierpienie, powoli przestawałem zwracać uwagi na krzyki więźniów, a także uczyłem się opanowanej i zimnej bezwzględności.
Ale wszystko legło w gruzach, gdy pojawili się oni. Nie, gdy pojawiła się ONA. Cholerna szlama Granger, która paroma głupimi zdaniami wywołała w mojej głowie istny mętlik, zburzyła niektóre ciężko zapracowane reakcje, przywołała bolesne wspomnienia, otwierając na nowo rany. Przez to wszystko wpuściła w ciemne zaułki mojej duszy uczucia. Ludzkie uczucia, który zdychały już we mnie. Czułem litość… współczucie.
To wszystko miało mieć koniec! Miałem mieć łatwiejsze życie!
Ale zaradzę temu. Nie poddam się. Nie, gdy wszystko zaczęło się układać. Powróci dawny Draco, a zacznę od jutra. Od jutra, kiedy to ona ma być ofiarą.

***

Obudziłem się rano w wyśmienitym humorze. Moje nocne przyrzeczenie pobudziło mnie na duchu. Tak, miałem dzisiaj odbudować starego siebie. Wszystko, co zaczęło w mojej głowie przybierać niepoprawny tor, zacznie wracać na swoje miejsce, jakby wcześniejszych niepowodzeń nie było.
-Co ci tak wesoło? –zapytał Theo, gdy z uśmiechem zacząłem nakładać jedzenie na talerz.
-Wyczuwam dzisiaj dobry dzień.
-Doprawdy? Ja niekoniecznie. –mruknął. –Pamiętasz kogo wieczorem masz sprowadzić do pokoju przesłuchań?
-Oczywiście. Może dlatego ten dzień będzie taki dobry?
-Co jest z tobą? Myślałem, że…
-Powróciłem, stary. –uśmiechnąłem się i odszedłem od stołu, zostawiając Theodora z niedowierzającą miną.
W ciągu dnia spotkaliśmy się z paroma innymi zwolennikami. Pierwszy raz odkąd do nich dołączyłem, miałem tak dobry humor. Śmiałem się z ich brutalnych i obrzydliwych żartów, obserwowałem bez skrępowania czy grymasu, jak dla zabawy torturują skrzata domowego. Siedzieliśmy wspólnie z szklankami whisky w dłoniach, czasami opowiadając sobie sprośne żarty o dziewczynach. Leprze to, niż popaść w depresje i bać się własnych myśli. Theodor niestety, a może i dobrze, szybko się zmył. Te jego drażniące, wcale nie śmieszne miny, mogły człowieka doprowadzić do rozpaczy.
W końcu wszystko się skończyło, bo nadeszła ta godzina. Wstałem lekko chwiejnym krokiem i machając niedbale towarzyszom, ruszyłem w kierunku lochów. Z moich ust nie schodził uśmiech. Nie zszedł również, gdy wszedłem już za kraty.
-Dzień dobry, Gryfiątka. Wstajemy! –zapiałem i uderzyłem różdżką w pręty krat, powodując tym hałas. Na pewno pobudziłem nim większość więźniów, ale nie interesowało mnie to. Żadnej litości, żadnej dobroci. Z Draconem Malfoyem nie ma żartów.
Granger, jak się można było spodziewać, nie spała. Na sam mój widok wbiła we mnie spanikowany wzrok. Na jej kolanach spał Weasley, który ku mojemu niezadowoleniu wyglądał całkiem nieźle. Chyba pomoc i lekarstwa od Theodora wystarczyły. Szkoda. Miałem nadzieję, że jednak okaże się być tak słaby, że jego organizm ich nie przyjmie. No cóż, zapomniałem, że zajmował się nim profesjonalista.
-Malfoy, jeżeli chcesz ponownie zabrać Rona, to nie możesz tego zrobić! Jest za słaby! Nie wytrzyma już kolejnych tortur, proszę… -załkała, kurczowo wbijając palce w ramię rudego.
Zacmokałem zadowolony. Odczuwała strach, prawda?
-Spokojnie, Granger, nie przyszedłem po niego. Tak się składa, że Weasley ma dzisiaj wolne. –widziałem jak oddycha z ulgą, lecz po chwili jej ciało ponownie się spina. –Dzisiaj twoja kolej.
Chciałem pobierać satysfakcję z pojawiającego się w jej oczach strachu. Rosnącej coraz bardziej paniki i przerażenia. Chciałem słyszeć cichy płacz, błaganie o litość, a zamiast tego wtopiłem się w jej oczy. Natychmiastowo przypomniał mi się sen. To tam patrzyła na mnie tak podobnie… Nie! Próbowałem odsunąć od siebie te myśli, przecież to właśnie sobie obiecałem! To dlatego dzisiaj piłem na umór! Chciałem się jej pozbyć, więc dlaczego do cholery mam wrażenie, że w jednej chwili wszystko ze mnie paruje pod siłą brązowych oczu?!
Mój wzrok opadł na jej dłonie, które zacisnęły się w pięści tak mocno, że zbielały jej knykcie. Wstała z posadzki i spojrzała na mnie wyzywająco, przybierając bojową pozycję. Myślałem, że będzie próbowała się stawiać, ale widocznie próbowała zachować zimną krew i całkowite opanowanie. Przykleiła na twarz maskę gryfońskiej odwagi, którą od razu rozpracowałem.
-A więc chodźmy. –głos jej lekko zadrżał, ale poza tym wyglądała prawie przekonująco.
Przepuściłem ją pierwszą i ruszyliśmy wspólnie schodami w górę. Szliśmy w ciszy, za co byłem jej wdzięczny. Obserwowałem ją kątem oka. Bała się, choć próbowała to zamaskować. Potrafiłem rozróżnić takie emocje. Dla niej takie ukrywanie nie było możliwe. Była na to zbyt słaba, zbyt dobra. Strach przejmował nad nią kontrolę, choć nie ma się co dziwić, w końcu widziała co wczoraj stało się z jej przyjacielem, a jeszcze niedawno z jego siostrą.
Musiała jednak nadejść ta chwila, gdy się odezwała. Nie byłaby sobą.
-Dziękuję. –wyszeptała, a mnie wręcz zamurowało. Zakrztusiłem się własną śliną i spojrzałem na nią załzawionymi, zdumionymi oczami. W tej chwili, niestety, ale moje upojenie działało, więc zamiast ją zignorować, odpowiedziałem jej.
-TY dziękujesz MI?! Cóż takiego dla ciebie zrobiłem, Granger?
-Załatwiłeś leki.
Moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, a usta lekko rozchyliły. Merlinie, byłem tak zaskoczony, że przestałem nad sobą panować!
-Ja nie… Theodor… -wymamrotałem.
-Gdybyś mu nie powiedział, nie przyszedłby, więc to dzięki tobie. Wiem również, że oddałeś Ginny jej rodzicom. Widzę to w twoich oczach, Malfoy. Wydaje ci się, że potrafisz założyć maskę, która sprawi, że nikt cię nie rozgryzie. Cierpisz, ale próbujesz pokazać i udowodnić, że jest inaczej. Cóż, ja jednak cię rozpracowałam.
-Mylisz się, ja…
Rozgryzła mnie. Tylko, kurwa, jak?! Przecież robiłem WSZYSTKO, żeby nie pokazywać uczuć, emocji, jakichkolwiek zdradliwych odruchów. Skąd, do cholery, Granger wiedziała o wszystkim co zrobiłem?!
-Zastanawia mnie tylko jedno. –kontynuowała.
-Co takiego? –zapytałem na pozór chłodno, ale zżerało mnie od środka. W tej chwili całkowicie zapomniałem, że miałem stać się znowu zimnym draniem. Śmierciożercą bez uczuć. JAKICHKOLWIEK pozytywnych uczuć, a tymczasem wpatrywałem się w Granger z rosnącą ciekawością, a także niepokojem i rozmawiałem sobie z nią o takich „błahych” sprawach, jak gdyby nigdy nic. 
-Dlaczego? –zapytała cicho. –Dlaczego to zrobiłeś? –powtórzyła głośniej.
Dotarliśmy już pod drzwi pokoju przesłuchań, ale chwilowo przystanęliśmy i spojrzeliśmy na siebie. Przypatrzyłem jej się bardzo uważnie. Najwidoczniej to pytanie nie dawało jej spokoju, nie znała na nie odpowiedzi. Cóż, ja również nie znałem i mnie także to dręczyło. Nie potrafiłem na nie odpowiedzieć, ale i tak nigdy bym jej w tym nie pomógł. Wpatrywała się we mnie jednak oczekująco, więc uśmiechnąłem się sztucznie i wyszeptałem, odwracając wzrok.
-Nie mam pojęcia, Granger.
Nie dając jej szansy na zadanie kolejnego pytania, otworzyłem drzwi pokoju. Z przerażeniem odkryłem, że nie stoi tam mój ojciec. Na środku pomieszczenia z szaleńczym uśmiechem stała moja ciotka. Bellatriks Lestrange. Znana z bycia najwierniejszym, najokrutniejszym śmierciożercą Czarnego Pana. Nie znała ani odrobiny litości, lubiła bawić się więźniami w okrutny i obrzydliwy sposób. Wiele ofiar nie przeżywało jej chorych zabaw. Pieprzona sadystka.
-Draco! W końcu! Już się nie mogłam doczekać! –zaskrzeczała.
Granger, którą trzymałem za ramię, zadrżała i znacznie pobladła, wpatrując się z coraz większym strachem w Bellatriks. Dobrze wiedziała co ją czeka. Prawdopodobnie los gorszy niż jej przyjaciela.
-Zajmę się nią, Draco. Chodź, dziecinko, do cioci Belli. –spojrzała na dziewczynę wyczekująco. Gryfonka jednak stała jak wryta. Przerażenie wzięło nad nią górę, a strach sparaliżował.
-Idź, Granger. –szepnąłem cicho i pchnąłem ją lekko, aby się ruszyła. Jeżeli tego nie zrobi, może być o wiele gorzej.
Ja sam poszedłem na drugi koniec pokoju, obserwować sytuację. Gdybym mógł wyjść, wyszedłbym. Ale nie mogłem. Uznaliby mnie za tchórza i mięczaka, dlatego byłem zmuszony do obserwowania tego, co zaraz miało się wydarzyć, a wiedziałem, że nie będzie to przyjemny widok. Kto normalny pozwolił mieć władzę Bellatriks nad Granger?! No tak. Czarny Pan.
W tej chwili moje ludzkie uczucia zaczęły wybijać się na zewnątrz. Sam jej widok, stojącej przed swoją oprawczynią, wzbudzał we mnie współczucie. Granger była osobą, która ze Świętej Trójcy była najłatwiejsza do zaakceptowania. A może to dlatego, że od paru dni nie daje mi spokoju? Obecnie nawet jej strach był dla mnie męką.
-Nie bój się, szlamciu. Tylko trochę zaboli. Zobaczymy, czy będziesz grzeczna. –jej czarne zęby wyszczerzyły się w paskudnym uśmiechu. –Ucz się, Draco. Crucio!
Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że najpierw padną pytania, groźby, cokolwiek. Zapomniałem, że miałem do czynienia z Bellatriks. Granger najwidoczniej również się tego nie spodziewała, bo już po chwili jej krzyk rozniósł się echem po pokoju. Ciarki przeszły mnie na ten dźwięk, a w gardle mi zaschło. Miałem wrażenie, że ten krzyk wstrząsnął każdym kawałkiem mojego ciała. Dlaczego odczuwałem to wszystko w taki sposób?!
Ciotka Bella wybuchła szaleńczym śmiechem, a jej oczy zabłysły czymś niebezpiecznym.
-Uwielbiam takie krzyki! Szlamy zawsze wrzeszczą najgłośniej! Jeszcze raz!
Powtarzała zaklęcie raz za razem, a ja mogłem tylko obserwować, jak z każdym następnym Granger opada na ziemię, wyciśnięta z sił. Jej krzyki bólu za to dodawały ciotce ochoty i wręcz dzikiego pożądania. Gdy dziewczyna nie podniosła nawet głowy, próbując walczyć, śmierciożerczyni uklękła obok niej i szarpnęła za włosy, co wywołało kolejny jęk.
-Boli, dziecinko? Ojej… To skoro nie chcesz, żebym znowu to zrobiła, to może powiesz mi skąd macie ten miecz?!
Brązowowłosa ze łzami cieknącymi z oczu i zaciśniętymi ustami pokręciła głową.
-Gadaj, głupia dziewucho!
Kolejne zaklęcie trafiło w ciało Gryfonki, powodując rozerwanie ubrania i salwy przerażającego krzyku. Miałem już tego wszystkiego dosyć. Chciałem, aby ta zwariowana kobieta skończyła i pozwoliła mi stąd wyjść. Moja głowa pękała, ręce drżały. Nie mam pojęcia dlaczego, ale widok tej dziewczyny powodował we mnie głębsze uczucia niż kogokolwiek innego. Nie podobało mi się to. Nie podobało mi się, że działa na mnie w taki sposób. Nie podobało mi się, że cały czas patrzyła na mnie. Prawie w ogóle nie oderwała zapłakanego, cierpiącego spojrzenia ode mnie. To właśnie dlatego nie mogłem już wytrzymać. Cały czas miałem wrażenie, że wie, co się ze mną wyrabia.
Niech ona już przestanie! Niech przestanie wbijać we mnie to świdrujące spojrzenie! Niszczyła wszystko! Moje postanowienia, nienawiść, opanowanie, silną wolę. Jeszcze poprzednia rozmowa…
Zanim się zorientowałem, stałem już obok nich. Ciotka spojrzała na mnie zaskoczona i pełna podejrzliwości.
-Czego chcesz, Draco?!
-Ciociu, chyba wystarczy. Zobacz, zaraz zemdleje, a musimy ją zatrzymać dla Czarnego Pana. –w duchu błagałem, aby uwierzyła mi, że robię to tylko dlatego.
Przyjrzała mi się czarnymi oczami, aby po chwili zwrócić je na swoją ofiarę.
-Masz rację, siostrzeńcu. Została tylko jedna rzecz. Szlamo. –zwróciła się do dziewczyny. –Powiesz mi coś na temat waszej wyprawy?
Spojrzałem na nią z nadzieją. Czy nie może do cholery docenić, że oszczędziłem jej dodatkowych tortur?! Gryfonka jednak patrząc mi w oczy, pokręciła twardo głową, wyszeptując zmęczone „nie”. Westchnąłem i przymknąłem oczy.
Na twarzy Bellatriks Lestrange wybuchła furia, czego się domyślałem. Wyjęła z kieszeni swój nierozłączny nóż, zbliżając się do Granger z nienawiścią.
-Skoro tak… -wydyszała. -To do końca swojego krótkiego, nędznego życia, będziesz pamiętać kim jesteś.
W jej oczach pojawiło się obłąkanie. Usiadła na ciele ledwo dyszącej dziewczyny i rozdarła rękaw jej koszulki swoim nożem. Po chwili ze śmiechem zaczęła ryć na ręce swojej ofiary napis.
Granger krzyczała. Krzyczała jeszcze głośniej niż dotychczas. Krew skapywała po jej przedramieniu, a z jej oczu ciekły nowe łzy. Widziałem, że do omdlenia dużo jej nie brakuje. Była wykończona. Nie mogłem nic zrobić, chociaż chciałem zaprzestać tego widoku. Po chwili zamilkła, łapiąc oddech i wpatrując się we mnie czekoladowymi oczami. Ciotka skończyła zadowolona.
-Odprowadź ją, Draco. A z tobą szlamciu się jeszcze spotkam. –kopnęła ją jeszcze na odchodne i wyszła, powiewając za sobą długą, czarną suknią.
Spojrzałem z lekkim zaciekawieniem na jej przedramię. Słowo „szlama” tkwiło w tamtym miejscu, lśniąc szkarłatnym kolorem. Współczułem jej. Teraz nie tylko ja jestem naznaczony. Ona również. Wiem, jaki ciężar może spaść poprzez znamię.
-Granger, wstawaj. –powiedziałem oschle.
Nie miała siły. Widziałem to po niej bardzo dobrze. Z irytacją ukląkłem, żeby wziąć ją pod pachę. Postanowiłem ją jakoś doprowadzić do celi. Mogłem użyć zaklęcia lewitującego. Może to nawet by jej sprawiło mniejszy ból? Jednak moje ręce tak bardzo się trzęsły, że nie chciałem jej zrobić większej krzywdy. Postawiłem ją na nogi i ruszyłem powoli przed siebie.
Szliśmy w milczeniu. Nic dziwnego, nawet nie miałem pewności czy wie, co się wokół niej dzieje. Wyglądała okropnie. Może nie była zniszczona fizycznie jak Weasley, ale psychicznie. Ta kobieta wpłynęła na nią silniej, mieszając w jej głowie i nie tylko. Widząc jej stan, miałem nadzieję, że zostało jeszcze trochę leków.
-Malfoy… –wyszeptała, a ja gwałtownie na nią spojrzałem. Skąd ona miała tyle siły?! –Wiesz… odkryłam… odpowiedź na… moje pytanie.
Nie odpowiadając, czekałem na ciąg dalszy jej wypowiedzi. Serce zabiło mi mocniej. Co chciała przez to powiedzieć?
-Ty… po prostu… nie chcesz… stać się potworem.
Poczułem, jak kolana się pode mną uginają. Granger zemdlała. Bez wyrazu, byłem zbyt głęboko w szoku, wziąłem ją na ręce. Nie była ciężka. Nie robiło mi to również, że moczy swoją brudną krwią moją koszulę. Nie potrafiłem się skupić. Ponownie mnie zaskoczyła. Nie miałem pojęcia jak to robi, ale kolejnym zdaniem zburzyła mój porządek. Kim ty jesteś, Granger?
Zaniosłem ją do lochu i bez emocji wręczyłem wrzeszczącemu Weasleyowi. Nie słyszałem tych wszystkich obelg, bo byłem myślami daleko stąd, a jednak dosyć blisko, bo przy tej dziewczynie, która jeszcze przed chwilą tkwiła w moich ramionach.
-Coś ty jej zrobił, Malfoy?! Co jej jest?!
Moje myśli w końcu zaczęły kontaktować, a wzrok się wyostrzył, spotykając z niebieskimi tęczówkami Ronalda Weasleya, które w tym momencie miały ochotę mordować mnie w okrutny sposób. Zmierzyłem go całego. Nie byłby nawet w stanie rzucić się, gdyż ledwo stał. Po wczorajszym nie był nadal w dobrej kondycji.
-Zamknij się, Weasley, albo z tobą stanie się to samo. –syknąłem.
Chciałem wyjść, ale odwróciłem się jeszcze w ich stronę. Mój wzrok spoczął na omdlałym ciele Granger.
-Mam nadzieję, że jest tam jeszcze eliksir wzmacniający.

Wyszedłem, zostawiając zdezorientowanego łasica z nieprzytomną dziewczyną na rękach. Przyspieszyłem kroku. Uciekałem. 

4 komentarze:

  1. Od jakiegoś czasu czytam opowiadania dramione i jeszcze nigdy nie komentowałam żadnego postu, ale w tym przypadku muszę. Wow, dziewczyno robisz niesamowite postępy, naprawdę świetna robota! Ten rozdział mi się szczególnie spodobał i mam ochotę na dużo, dużo więcej! Uwielbiam mroczne klimaty i to jak Draco powoli (czasem bardo powoli :P) zaczyna się zmieniać. Życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo za opinię!
      Miło wiedzieć, że Ci się podoba i, że uważasz iż robię postępy. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Staram się rozwijać to wszystko powoli, aczkolwiek to opowiadanie nie będzie tak długie jak poprzednie dlatego nie wiem jak to wszystko się potoczy. :)
      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Opowiadanie się rozkręca i jest coraz bardziej wciągające. Bardzo się cieszę, że ktoś jeszcze komentuje twoje posty!
    Pozdrawiam i weny życzę ;-)
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy było warto... Cóż, z przykrością stwierdzam, że było. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Mimo późnej pory nie jestem w stanie przeciwstawić się swojej ciekawości, jak potoczy się akcja.
    Pozdrawiam.
    N.

    OdpowiedzUsuń