Do pokoju wszedł mój ojciec, spoglądając na
rozgrywającą się scenę z drwiną. No tak, przecież w mojej rodzinie widok
półmartwej osoby wszystkich bawi. Widziałem jak Bellatriks patrzy na niego,
tracąc całe swoje interesowanie.
- Czego chcesz? – warknęła w jego stronę.
- Nie warcz, nie robisz na mnie żadnego
wrażenia. – powiedział spokojnie i poprawił szatę. – Snape zwołał spotkanie
Najwierniejszych. Masz tam natychmiast przyjść. Ty również, synu.
To, że ja byłem zaskoczony nie było niczym
dziwnym. Co prawda byłem już na paru takich spotkaniach, głównie dlatego, że
Czarny Pan przydzielił mi Gryfonów w zadaniu, ale dla mnie wciąż pozostawało to
czymś nienaturalnym. Ciotka Bella za to wyglądała, jakby wpadła w istny szał.
Jej oczy rozszalały wściekłością.
- Jak on śmie?! Nie ma nad nami żadnej
władzy! – krzyknęła i kopnęła leżącą u jej nóg Gryfonkę, która nie zareagowała
w żaden sposób. Za to ja zacisnąłem niespokojnie pięści. – Dlaczego mamy latać,
gdy tylko skinie tym krzywym nosem?!
-Tak się jednak składa, że jednak ma władzę.
– opanowanie mojego ojca było godne podziwu. – Czarny Pan wybrał go osobiście,
odciągając od władzy ciebie. Jak myślisz, dlaczego? Ciesz się, że jeszcze cię
nie zabił.
Dopiero wtedy Bellatriks ucichła i spojrzała
na ojca z nienawiścią. Dobrze wiedziałem, że ojciec zamknął jej usta czystą
prawdą. Wręcz z satysfakcją czekałem na jej kolejny ruch. Ciotka spojrzała na
swoją ofiarę i wykrzywiła usta w grymasie wściekłości. Nienawidziła, gdy ktoś
jej przeszkadzał podczas torturowania.
Przez chwilę myślałem, że kontynuuje katusze
na Granger, ale warknęła i wyszła z pomieszczenia, popychając przy tym ojca,
który spojrzał za nią beznamiętnie.
-Masz dziesięć minut. – oznajmił, po czym
spojrzał na Gryfonkę, uniósł brwi, prychnął i również wyszedł, zostawiając mnie
samego z dziewczyną.
Przeniosłem na nią spojrzenie i wypuściłem ze
świstem powietrze. Tego było dla mnie za dużo. Zaryzykowałem. Zaryzykowałem dla
niej. Gdyby Bellatriks nie była tak cofnięta z myśleniem, mogłaby mnie
sprawdzić. Ale właściwie… co by dostrzegła? Osobę, która jest nienormalna i nie
potrafi uporządkować własnych myśli? No właśnie. Gorsza sytuacja czekałaby
Theodora.
Nie mogłem zwlekać dłużej. Upadłem na kolana
obok niej i dotknąłem jej twarzy. Mój dotyk tym razem jednak był delikatny, a
nie szorstki i gwałtowny jak zazwyczaj. Walka we mnie zaczęła się na dobre. Z
jednej strony przeważało we mnie obrzydzenie i wlewane od dziecka zasady, a z
drugiej czułem w środku jakąś dziwną fascynację. Tak, to głupie, że zwykła szlama
wzbudzała we mnie takie uczucia. Jakiekolwiek uczucia.
Przejechałem opuszkami palców do jej szyi i
sprawdziłem puls. Był ledwie wyczuwalny, ale był. Złapałem również pomiędzy
palce jej krótkie już włosy. Chyba jej się to nie spodoba.
- Miałaś nie dać się złamać. – warknąłem
głupio. – Dlaczego sprawiasz tyle problemów? Co mam z tobą zrobić, Granger?
Tak, to było nienormalne, przecież walczyła,
była silna. To ja właśnie byłem kretynem, który wszystko zawalił. Nie
wiedziałem już nawet co powinienem zrobić. Nie chciałem jej brać na ręce, bo
była zbyt pokaleczona, a większy ból mógłby być nie do zniesienia. Zaklęcie
lewitujące również nie było dobrym pomysłem.
W tej chwili czułem się bezradnie, tak jak
nigdy dotąd. W końcu jako śmierciożerca, zawsze potrafiłem wyjść z opresji,
myślałem trzeźwo. Teraz nie potrafiłem się skupić.
- Różyczka! – krzyknąłem, a obok mnie
pojawiła się skrzatka, kłaniając się nisko.
- Pan wzywał, sir?
- Tak, zawołaj Theodora Notta, ma tutaj
przyjść. NATYCHMIAST!
Skrzat ukłonił się i zniknął, a ja wróciłem
niespokojnym spojrzeniem do Gryfonki. Jej oddech zamierał. Kurwa! Czy ja muszę
przez tą dziewczynę się tak zachowywać?! Musi sprawiać mi tyle problemów?!
No nic, wyciągnąłem różdżkę i zacząłem używać
zaklęć uśmierzających ból. Może nie były idealne, ale miałem nadzieję, że
przytrzymają ją przy życiu. Miałem wprawę w końcu na tyle, że potrafiłem
uleczyć siebie do stanu używalności. Jej przypadek niestety był gorszy.
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i
przekląłem. Zostało mi mało czasu. Wtedy spojrzałem na szatynkę. Pieprzyć
Snape’a i jego rozkazy!
- Oddychaj, Granger! – warknąłem i potrząsnąłem
jej ramieniem. Nie reagowała, co tylko wzmacniało moją niechęć
- Draco?! Co ty robisz?! – Theo wpadł do
pokoju jak burza i spojrzał na mnie z przerażeniem. Wiem jak mogło to wyglądać
w jego oczach.
- A na co to wygląda?! Próbuję jej pomóc,
rusz dupę!
Nott dopiero co się otrząsnął i podbiegł do
nas, szybko oceniając jej stan. Zbladł znacznie widząc jej ciało i potarł
twarz. Nie ociągał się długo. Natychmiast wyczarował nosze i umieścił na nich
Granger.
- Musimy przenieść się do mojego gabinetu.
Jak zadecydował, tak zrobiliśmy. W
ekspresowym tempie znalazł potrzebne składniki i zabrał się za leczenie.
Obserwowałem to wszystko w niemym milczeniu i
z nieuniknionym przerażeniem. Tak, przejmowałem się jej stanem. Nie chciałem
tego robić, ale zwyciężyło nade mną to wszystko. Nie potrafiłem pojąć dlaczego
się tym przejmuję, ale w tym momencie cicho to zaakceptowałem. Czułem cień
wdzięczności, bo nawet jeżeli to właśnie ona miała być bodźcem który utrzymywał
we mnie człowieka, byłem zdolny do tego, aby ją uratować.
Spoglądałem jednak niespokojnie na zegarek,
bo wyznaczony czas dobiegł już końca, a ja mogłem mieć spore problemy.
- Ile ci to zajmie? – zapytałem chłodno.
- Podejrzewam, że pół nocy. Próbuję wywołać
czynności życiowe, ale one wciąż słabną! – krzyknął, zaciskając palce na
materacu pryczy.
Nie podobała mi się ta odpowiedź. Nie miałem
czasu, aby tutaj zostać, ale nie chciałem jej również skazywać na śmierć. Nie,
gdy już tak bardzo się poświęciłem.
- Muszę iść na spotkanie Najwierniejszych.
Theo spojrzał na mnie dziwnie, ale skinął
głową.
- W porządku. Zostaw ją mnie. I tak musiałaby
zostać pod moją opieką, nie nadaje się na powrót do celi.
Theodor miał rację, ale nie podobał mi się do
końca ten pomysł. Nie chciałem zostawiać jej z nim, bo nie wiem ile to wszystko
potrwa, a nie ufałem mu, jeżeli chodziło o Granger. Odbijało mu na jej punkcie
i bałem się, że coś jej powie, a co gorsza, spróbuje pomóc jej uciec.
Oczywiście, nie udało by mu się to, a skazał by na śmierć nie tylko ją, ale
również siebie. Mam nadzieję, że nie był na tyle głupi. Oczywiście, było
jeszcze coś, co wyrywało się w moim sercu. Coś, czego nie chciałem i nie
potrafiłem przyznać, ale powodowało ogromną niechęć, aby zostawić ją w tym
miejscu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie miałem wyboru, więc skinąłem
tylko głową i przelotnie spojrzałem na jej ciało, a następnie opuściłem jego
gabinet bez słowa.
Dopiero gdy znalazłem się na zewnątrz,
poczułem się naprawdę kiepsko. Najchętniej bym tam wrócił i ją zabrał. Nie
chciałem aby była z nim sama, choć wiedziałem, że się nią zaopiekuje. Na pewno
lepiej ode mnie. Ja bym zamknął ją jak zwykle w lochu, zmuszając, aby w bólu
przeżyła kolejną noc.
- Cieszę się, że nas w końcu zaszczyciłeś,
Draconie. – usłyszałem kpiący głos i podniosłem zaskoczony głowę. Nawet nie
zorientowałem się, że jestem już na miejscu. Wszyscy wyglądali na dość
niezadowolonych z mojego spóźnienia. – Skoro w końcu postanowiłeś to zrobić, to
usiądź i wysłuchaj tego, co mam do powiedzenia.
Spojrzałem na Snape’a przymrużonymi oczami,
ale usiadłem bez słowa przy stole. Może nie byłem zbytnio zainteresowany
przebywaniem w tym miejscu, ale ciekawiło mnie co ma takiego ważnego do
powiedzenia, skoro zebrał wszystkich Najwierniejszych.
- Tak jak wspominałem, wybrałem część z was na
misję, którą mogą wykonać tylko najlepsi. – powiedział, a ja rozszerzyłem
natychmiast oczy. – Nie ma tutaj miejsca na wahanie. Chodzi tutaj o wygraną z Zakonem.
Mianowicie dostaliśmy parę cennych informacji, gdzie może znajdować się
siedziba. Naszym celem jest również odnalezienie osób, które zmuszą więźniów do
gadania.
- I kto bierze udział w tej misji, Snape? –
warknęła ciotka, ale mężczyzna spojrzał na nią z pogardą.
- Na pewno nie ty, Bella. Czarny Pan
stwierdził, że jesteś zbyt hałaśliwa.
Widziałem jak policzki Bellatriks
czerwienieją z wściekłości, a smukłe palce zaciskają się pod stołem na różdżce.
- Jest to misja specjalna, dlatego będą
wysłani na nią odpowiednio wyszkoleni śmierciożercy, którzy sobie na to
zasłużyli. Lucjuszu, będziesz przewodniczył. Draconie, ty również. Chciałbym,
abyś asystował twojemu ojcu. Już parę razy należałeś do oddziału śledczego,
więc sobie powinieneś poradzić. W drużynie także będzie przydzielony Greyback,
Kathreen oraz Daniel. Mam nadzieję, że nie zawalicie tego.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Miałem
być w tej śmiesznej grupce, która szła na misję samobójczą, poszukującą śladów
Zakonu? Nie, nie miałem na to najmniejszej ochoty. Do tego moja „drużyna”
pozostawiała wiele do życzenia.
Ojciec, który dostaje trochę władzy i uważa,
że nikt nie ma prawa się sprzeciwić, będzie wydawał rozkazy, ale osobiście nie
robił nic. Greyback, który jest cholernym mieszańcem, ale uważa się za jednego
z nas. Kathreen, która jest znana z tego, że każdy pojedynek kończy odcięciem
głowy ofierze i Daniel. O tym ostatnim niewiele wiedziałem. Podobno sam nie
znał swojego nazwiska. Słyszałem o nim tylko tyle, że uwodził szlamy swoim
urokiem, aby stworzyć z nich swoje niewolnice i gwałcić je, gdy tylko miał na
to ochotę. Kobiety żyły tak długo, do czasu kiedy na to pozwalał. Podobno, gdy
je zabijał, wycinał ich części intymne a potem ponownie penetrował.
Obrzydliwe.
- A co z Potterem i resztą? – zapytałem
cicho.
- Przesłuchania na razie zostaną wstrzymane.
Dostaniecie jutro dane do miejsca, które macie przeszukać. Dopiero wtedy
będziemy mogli kontynuować. Rozejść się.
Wyszedłem szybko z pomieszczenia i ruszyłem z
powrotem do gabinetu Notta, wchodząc do niego bez pukania.
- I czego się dowiedziałeś? – zapytał,
odsuwając się od Granger. Skrzywiłem się, bo najwidoczniej udało już mu się
doprowadzić ją do porządku, ale wciąż się nad nią pochylał.
- Wyruszam na misję śledczą. Nie wiem jak
długo mi to zajmie. Przesłuchania zostały wstrzymane. Zajmij się nią. Niech
dalej tu pracuje. Tylko nic nie odpierdol, Theodor.
- Co masz na myśli? – zapytał, udając
niewiniątko.
- Nie uda ci się z nią uciec. Wiesz o tym tak
dobrze jak ja. Jest szlamą, Theo. Szlamą Pottera.
Theo spuścił głowę z niezadowoleniem. Wiedziałem,
że przyznawał mi rację, choć bardzo chciałby inaczej. Jak już wspominałem, Nott
tutaj cholernie nie pasował. Był za dobry, za łagodny. To z mojej winy robił to
wszystko.
- Wyruszasz rano? – zapytał beznamiętnie.
- Tak. Razem z ojcem, Greybackiem, Kathreen i
Danielem. – mruknąłem niechętnie. – Wszystkie pojeby w jednej drużynie.
- Że co?! To jakaś misja samobójcza czy jak?!
Przecież oni mają namieszane w głowach! Sprawdzałem ich nie raz, nie odróżniają
życia od fikcji. Żyją w wyimaginowanym świecie.
- Dlatego Snape ich wybrał. Liczy, że
rozpierdolą wszystkich na swojej drodze. Może Daniel wróci z kolejną szlamą. –
mruknąłem i spojrzałem na Granger.
- On myśli, że jest ich królem. Mówił mi, że
upaja się władzą, tym co robią. One wszystkie też są niszczone. Gdyby to miała
być Hermiona…
Wzdrygnąłem się na samą myśl. Granger była
silna, ale nawet ona by się złamała. Posiadłby jej kruche ciało, miażdżąc
każdym pchnięciem.
- Idę spać. Trzymaj się, stary. Jak wrócę,
przyjdę do ciebie.
I wyszedłem, nawet nie zerknąwszy na
dziewczynę. Po prostu szedłem przed siebie, aż nie dopadłem drzwi mojej
sypialni.
Z ulgą padłem na łóżko. Miałem dość. Czy moje
życie będzie jeszcze kiedykolwiek normalne? Pieprzony Snape. Nie chciałem iść
na żadną cholerną misję z tymi pojebami! Czego on od nas oczekiwał?! Że
odnajdziemy kwaterę Zakonu, a następnie zniszczymy go w piątkę?! Jest tak samo
popierdolony jak jego plan.
Zakon jest na nas przygotowany. Cały czas
oczekują cudu i swojego bohatera. To śmieszne, bo wraz ze swoimi przyjaciółmi
zdycha w mojej piwnicy. Gdybym im to oznajmił, zapewne nie zdążyłbym mrugnąć
powieką.
Skoro mowa o zdychających osobach. Moje myśli
ponownie pognały do Granger, której krytyczny stan na pewno był na wyczerpaniu.
Miała najbliższy czas, aby się zregenerować. Ciotka Bella urządziła ją wręcz
artystycznie.
Miałem przed oczami jej poturbowane ciało,
krzyki, gdy ta bez opamiętania ją torturowała. Myślicie, że mnie to nie drażni?
Gdybym zobaczył w tym momencie Weasleya, moje wargi na pewno wypełniłby
uśmiech.
Ale padło na nią, dlatego teraz leżała
półmartwa w gabinecie Theodora. Sama z nim. I choć wiedziałem, że nie stanie
jej się krzywda, to nie podobało mi się to. W myślach pojawiał mi się obraz,
jak trzyma jej rękę. Jak głaszcze po twarzy, a ona się uśmiecha z
wdzięcznością. A co jeżeli to Zakon Zaatakuje nas? Jeżeli zwycięży, a wojna się
skończy? Może Theodor dostanie uniewinnienie i będą razem? Szczęśliwi?
Nie chciałem o tym myśleć. Była szlamą, Draco.
Dla ciebie pozostanie nią na zawsze. Do końca.
Tak, tej nocy nie przespałem…
***
Jeszcze było ciemno, jak postanowiłem zwlec
się z łóżka. Czułem, jak wściekłość i niezadowolenie przesiąka każdą moją
cząstkę. Wszystko przez te cholerne myśli. Nie spodziewałem się, że
kiedykolwiek będę osobą, która będzie tyle rozmyślać nad swoim żałosnym losem.
Ubrałem się niespiesznie i spakowałem coś
ciepłego do ubrania. Nie wiedziałem na ile wyruszamy, a warto być zaopatrzonym.
Gdy powoli zbliżała się godzina wyruszenia, zszedłem niechętnie na dół. W
salonie wszyscy już siedzieli w o wiele lepszych humorach niż mój i zjadali
obrzydliwie wyglądające śniadanie. Zlustrowałem ich spojrzeniem z niechęcią.
Ledwo zdążyłem coś przekąsić, do salonu
również wszedł Snape, mierząc nas swoim czarnym spojrzeniem.
- Wyruszacie za chwilę. Wszystkie informacje
posiada Lucjusz. Nie zawalcie tej misji. Po powrocie czekam na raporty.
Spojrzałem po swoich towarzyszach z
niechęcią, oceniając ich stan. Wyglądali na zadowolonych i pewnych siebie. Nie
podzielałem ich entuzjazmu. Naiwni głupcy, jeszcze nie wiedzieli, że wcale nie
będzie tak fajnie ani zabawnie.
- Rozchmurz się, paniczu Malfoy. –
zaświergotała Kathreen, mrugając do mnie. – Kilka głów na śniadanie będzie
niezłą zabawą, zobaczysz!
- Ale kobiety pozostaw dla mnie, Kath! –
poprosił z obrzydliwym uśmiechem Daniel. – Kochają mnie i moje poczucie humoru.
Kobieta roześmiała się, a mi od razu
przypomniało to Bellatriks. Niewątpliwie obie by się dogadały ze sobą
doskonale. Każda przerażająca, lubująca się w obrzydliwościach i torturach.
Wyszliśmy wszyscy na zewnątrz budynku, a
Kath, Daniel i Greyback podali nam dłonie. Za chwilę mieliśmy się teleportować,
a mi przez myśl przeszło, czy tak w ogóle wilkołaki się mogą teleportować.
Przekonałem się szybko, że tak, bo już po paru sekundach nastąpił trzask, a my
staliśmy na środku jakiegoś cholernego pustkowia.
Od samego początku, gdy tylko się
rozejrzałem, już wiedziałem, że nic tutaj nie znajdziemy. Moje zdanie jednak
nie interesowało wielkiego przywódcy, mojego ojca, który twierdził, że Potter
tutaj był, więc musimy wszystko sprawdzić.
- Mamy dowody, że tutaj byli. – powtarzał,
gdy przez kolejne godziny przemierzaliśmy przez następne sterty kamieni.
Może faktycznie tutaj był, w pewnym momencie
dostrzegłem przygniecioną przez kamyk rękawiczkę, która mogła należeć do
Granger, ale w tej chwili nie było tutaj żywej duszy. Prawdopodobnie byli tylko
tutaj przez chwilę. Krótki epizod ich życia.
- Nic tutaj nie ma. – warknąłem po raz
kolejny, ale ojciec zbył mnie ostrym spojrzeniem.
Podniosłem rękawiczkę z ziemi, przyglądając
jej się krótko. Czy faktycznie należała do Granger? Przez chwilę moje myśli
powędrowały do niej, ale przerwałem je pokręceniem głowy. Nie. Koniec z tym.
Koniec z Granger.
Zerknąłem na moich towarzyszy, którzy biegali
wokoło i rzucali zaklęcia gdzie popadnie. Mieli nadzieję, że złamią tym jakieś
ukryte zaklęcie. Idioci.
Parę razy udało im się zabić jakieś zwierze,
które wybiegało spłoszone hałasami z pobliskiego lasku. To on był naszym celem.
Wiedziałem, że tak będzie, bo gdy tylko do niego dotarliśmy, ojciec zarządził
postój.
Pierwsza noc była najgorsza. Spędziliśmy ją
pod gołym niebem, było zimno, a każde drzewo wydawało szelesty i trzaski, które
nie pozwoliły nam zasnąć.
Ponownie wyciągnąłem fioletową rękawiczkę,
gładząc ją opuszkami palców. Jesteś dla mnie skończona, Granger. Skończona.
***
Mijały dni, a nasza sytuacja się nie
poprawiała. Wszystko stało w miejscu, nic nie szło do przodu. Przenosiliśmy się
z miejsca na miejsce. Z pustkowia do lasu, z lasu nad jezioro, a potem
krążyliśmy po mieście, niepocieszeni wynikami. Nie mogliśmy wrócić bez żadnej
wieści, dlatego odwiedzaliśmy puby, wdając się w bójki.
A przynajmniej oni to robili. Nie potrafili
wydobyć potrzebnych informacji. Niszczyli wszystko. Byli kretynami, którzy nie
nadawali się do śledztwa. Miałem za to mały pokaz umiejętności Kathreen i
Daniela, które mimo, że obrzydliwe, były całkiem widowiskowe. Daniel był mimo
wszystko pozytywną osobą, która nie wytrzymała godziny bez głupich żarcików,
które praktycznie śmieszył tylko jego.
Z każdym dniem stawałem się bardziej zmęczony
tym wszystkim. Głodny, brudny, a my wciąż tkwiliśmy w miejscu.
Był jednak plus tego wszystkiego. Granger
stawała się na powrót nikim. Szlamą. Robakiem. Więźniem, zasługującym na ból.
Nie wiem, co próbowała mi zrobić, ale jej to
uniemożliwiłem. Pobyłem się jej z myśli, a mnie ogarnął dziki instynkt. Byłem wściekły,
dlatego zanim się obejrzałem, zabiłem parę osób. Mój potwór odżywał.
- Przenosimy się! – krzyknął ojciec, a po
chwili staliśmy w uliczce z rzędem domów. Rozeszliśmy się w różne strony, aż
usłyszałem głos Greybacka.
- Coś znalazłem!
Weszliśmy do domku, który pokazywał. Wyczułem
w nim magię, co oznaczało, że zamieszkiwał go jakiś czarodziej.
Wszedłem na piętro i wyłamałem jedne drzwi
kopnięciem. Wszedłem do środka, a cały mój szał spłynął ze mnie w tempie
natychmiastowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz