niedziela, 19 marca 2017

Rozdział 10

Do pokoju wszedł mój ojciec, spoglądając na rozgrywającą się scenę z drwiną. No tak, przecież w mojej rodzinie widok półmartwej osoby wszystkich bawi. Widziałem jak Bellatriks patrzy na niego, tracąc całe swoje interesowanie.
- Czego chcesz? – warknęła w jego stronę.
- Nie warcz, nie robisz na mnie żadnego wrażenia. – powiedział spokojnie i poprawił szatę. – Snape zwołał spotkanie Najwierniejszych. Masz tam natychmiast przyjść. Ty również, synu.
To, że ja byłem zaskoczony nie było niczym dziwnym. Co prawda byłem już na paru takich spotkaniach, głównie dlatego, że Czarny Pan przydzielił mi Gryfonów w zadaniu, ale dla mnie wciąż pozostawało to czymś nienaturalnym. Ciotka Bella za to wyglądała, jakby wpadła w istny szał. Jej oczy rozszalały wściekłością.
- Jak on śmie?! Nie ma nad nami żadnej władzy! – krzyknęła i kopnęła leżącą u jej nóg Gryfonkę, która nie zareagowała w żaden sposób. Za to ja zacisnąłem niespokojnie pięści. – Dlaczego mamy latać, gdy tylko skinie tym krzywym nosem?!
-Tak się jednak składa, że jednak ma władzę. – opanowanie mojego ojca było godne podziwu. – Czarny Pan wybrał go osobiście, odciągając od władzy ciebie. Jak myślisz, dlaczego? Ciesz się, że jeszcze cię nie zabił.
Dopiero wtedy Bellatriks ucichła i spojrzała na ojca z nienawiścią. Dobrze wiedziałem, że ojciec zamknął jej usta czystą prawdą. Wręcz z satysfakcją czekałem na jej kolejny ruch. Ciotka spojrzała na swoją ofiarę i wykrzywiła usta w grymasie wściekłości. Nienawidziła, gdy ktoś jej przeszkadzał podczas torturowania.
Przez chwilę myślałem, że kontynuuje katusze na Granger, ale warknęła i wyszła z pomieszczenia, popychając przy tym ojca, który spojrzał za nią beznamiętnie.
-Masz dziesięć minut. – oznajmił, po czym spojrzał na Gryfonkę, uniósł brwi, prychnął i również wyszedł, zostawiając mnie samego z dziewczyną.
Przeniosłem na nią spojrzenie i wypuściłem ze świstem powietrze. Tego było dla mnie za dużo. Zaryzykowałem. Zaryzykowałem dla niej. Gdyby Bellatriks nie była tak cofnięta z myśleniem, mogłaby mnie sprawdzić. Ale właściwie… co by dostrzegła? Osobę, która jest nienormalna i nie potrafi uporządkować własnych myśli? No właśnie. Gorsza sytuacja czekałaby Theodora.
Nie mogłem zwlekać dłużej. Upadłem na kolana obok niej i dotknąłem jej twarzy. Mój dotyk tym razem jednak był delikatny, a nie szorstki i gwałtowny jak zazwyczaj. Walka we mnie zaczęła się na dobre. Z jednej strony przeważało we mnie obrzydzenie i wlewane od dziecka zasady, a z drugiej czułem w środku jakąś dziwną fascynację. Tak, to głupie, że zwykła szlama wzbudzała we mnie takie uczucia. Jakiekolwiek uczucia.
Przejechałem opuszkami palców do jej szyi i sprawdziłem puls. Był ledwie wyczuwalny, ale był. Złapałem również pomiędzy palce jej krótkie już włosy. Chyba jej się to nie spodoba.
- Miałaś nie dać się złamać. – warknąłem głupio. – Dlaczego sprawiasz tyle problemów? Co mam z tobą zrobić, Granger?
Tak, to było nienormalne, przecież walczyła, była silna. To ja właśnie byłem kretynem, który wszystko zawalił. Nie wiedziałem już nawet co powinienem zrobić. Nie chciałem jej brać na ręce, bo była zbyt pokaleczona, a większy ból mógłby być nie do zniesienia. Zaklęcie lewitujące również nie było dobrym pomysłem.
W tej chwili czułem się bezradnie, tak jak nigdy dotąd. W końcu jako śmierciożerca, zawsze potrafiłem wyjść z opresji, myślałem trzeźwo. Teraz nie potrafiłem się skupić.
- Różyczka! – krzyknąłem, a obok mnie pojawiła się skrzatka, kłaniając się nisko.
- Pan wzywał, sir?
- Tak, zawołaj Theodora Notta, ma tutaj przyjść. NATYCHMIAST!
Skrzat ukłonił się i zniknął, a ja wróciłem niespokojnym spojrzeniem do Gryfonki. Jej oddech zamierał. Kurwa! Czy ja muszę przez tą dziewczynę się tak zachowywać?! Musi sprawiać mi tyle problemów?!
No nic, wyciągnąłem różdżkę i zacząłem używać zaklęć uśmierzających ból. Może nie były idealne, ale miałem nadzieję, że przytrzymają ją przy życiu. Miałem wprawę w końcu na tyle, że potrafiłem uleczyć siebie do stanu używalności. Jej przypadek niestety był gorszy.
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i przekląłem. Zostało mi mało czasu. Wtedy spojrzałem na szatynkę. Pieprzyć Snape’a i jego rozkazy!
- Oddychaj, Granger! – warknąłem i potrząsnąłem jej ramieniem. Nie reagowała, co tylko wzmacniało moją niechęć
- Draco?! Co ty robisz?! – Theo wpadł do pokoju jak burza i spojrzał na mnie z przerażeniem. Wiem jak mogło to wyglądać w jego oczach.
- A na co to wygląda?! Próbuję jej pomóc, rusz dupę!
Nott dopiero co się otrząsnął i podbiegł do nas, szybko oceniając jej stan. Zbladł znacznie widząc jej ciało i potarł twarz. Nie ociągał się długo. Natychmiast wyczarował nosze i umieścił na nich Granger.
- Musimy przenieść się do mojego gabinetu.
Jak zadecydował, tak zrobiliśmy. W ekspresowym tempie znalazł potrzebne składniki i zabrał się za leczenie.
Obserwowałem to wszystko w niemym milczeniu i z nieuniknionym przerażeniem. Tak, przejmowałem się jej stanem. Nie chciałem tego robić, ale zwyciężyło nade mną to wszystko. Nie potrafiłem pojąć dlaczego się tym przejmuję, ale w tym momencie cicho to zaakceptowałem. Czułem cień wdzięczności, bo nawet jeżeli to właśnie ona miała być bodźcem który utrzymywał we mnie człowieka, byłem zdolny do tego, aby ją uratować.
Spoglądałem jednak niespokojnie na zegarek, bo wyznaczony czas dobiegł już końca, a ja mogłem mieć spore problemy.
- Ile ci to zajmie? – zapytałem chłodno.
- Podejrzewam, że pół nocy. Próbuję wywołać czynności życiowe, ale one wciąż słabną! – krzyknął, zaciskając palce na materacu pryczy.
Nie podobała mi się ta odpowiedź. Nie miałem czasu, aby tutaj zostać, ale nie chciałem jej również skazywać na śmierć. Nie, gdy już tak bardzo się poświęciłem.
- Muszę iść na spotkanie Najwierniejszych.
Theo spojrzał na mnie dziwnie, ale skinął głową.
- W porządku. Zostaw ją mnie. I tak musiałaby zostać pod moją opieką, nie nadaje się na powrót do celi.
Theodor miał rację, ale nie podobał mi się do końca ten pomysł. Nie chciałem zostawiać jej z nim, bo nie wiem ile to wszystko potrwa, a nie ufałem mu, jeżeli chodziło o Granger. Odbijało mu na jej punkcie i bałem się, że coś jej powie, a co gorsza, spróbuje pomóc jej uciec. Oczywiście, nie udało by mu się to, a skazał by na śmierć nie tylko ją, ale również siebie. Mam nadzieję, że nie był na tyle głupi. Oczywiście, było jeszcze coś, co wyrywało się w moim sercu. Coś, czego nie chciałem i nie potrafiłem przyznać, ale powodowało ogromną niechęć, aby zostawić ją w tym miejscu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie miałem wyboru, więc skinąłem tylko głową i przelotnie spojrzałem na jej ciało, a następnie opuściłem jego gabinet bez słowa.
Dopiero gdy znalazłem się na zewnątrz, poczułem się naprawdę kiepsko. Najchętniej bym tam wrócił i ją zabrał. Nie chciałem aby była z nim sama, choć wiedziałem, że się nią zaopiekuje. Na pewno lepiej ode mnie. Ja bym zamknął ją jak zwykle w lochu, zmuszając, aby w bólu przeżyła kolejną noc.
- Cieszę się, że nas w końcu zaszczyciłeś, Draconie. – usłyszałem kpiący głos i podniosłem zaskoczony głowę. Nawet nie zorientowałem się, że jestem już na miejscu. Wszyscy wyglądali na dość niezadowolonych z mojego spóźnienia. – Skoro w końcu postanowiłeś to zrobić, to usiądź i wysłuchaj tego, co mam do powiedzenia.
Spojrzałem na Snape’a przymrużonymi oczami, ale usiadłem bez słowa przy stole. Może nie byłem zbytnio zainteresowany przebywaniem w tym miejscu, ale ciekawiło mnie co ma takiego ważnego do powiedzenia, skoro zebrał wszystkich Najwierniejszych.
- Tak jak wspominałem, wybrałem część z was na misję, którą mogą wykonać tylko najlepsi. – powiedział, a ja rozszerzyłem natychmiast oczy. – Nie ma tutaj miejsca na wahanie. Chodzi tutaj o wygraną z Zakonem. Mianowicie dostaliśmy parę cennych informacji, gdzie może znajdować się siedziba. Naszym celem jest również odnalezienie osób, które zmuszą więźniów do gadania.
- I kto bierze udział w tej misji, Snape? – warknęła ciotka, ale mężczyzna spojrzał na nią z pogardą.
- Na pewno nie ty, Bella. Czarny Pan stwierdził, że jesteś zbyt hałaśliwa.
Widziałem jak policzki Bellatriks czerwienieją z wściekłości, a smukłe palce zaciskają się pod stołem na różdżce.
- Jest to misja specjalna, dlatego będą wysłani na nią odpowiednio wyszkoleni śmierciożercy, którzy sobie na to zasłużyli. Lucjuszu, będziesz przewodniczył. Draconie, ty również. Chciałbym, abyś asystował twojemu ojcu. Już parę razy należałeś do oddziału śledczego, więc sobie powinieneś poradzić. W drużynie także będzie przydzielony Greyback, Kathreen oraz Daniel. Mam nadzieję, że nie zawalicie tego.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Miałem być w tej śmiesznej grupce, która szła na misję samobójczą, poszukującą śladów Zakonu? Nie, nie miałem na to najmniejszej ochoty. Do tego moja „drużyna” pozostawiała wiele do życzenia.
Ojciec, który dostaje trochę władzy i uważa, że nikt nie ma prawa się sprzeciwić, będzie wydawał rozkazy, ale osobiście nie robił nic. Greyback, który jest cholernym mieszańcem, ale uważa się za jednego z nas. Kathreen, która jest znana z tego, że każdy pojedynek kończy odcięciem głowy ofierze i Daniel. O tym ostatnim niewiele wiedziałem. Podobno sam nie znał swojego nazwiska. Słyszałem o nim tylko tyle, że uwodził szlamy swoim urokiem, aby stworzyć z nich swoje niewolnice i gwałcić je, gdy tylko miał na to ochotę. Kobiety żyły tak długo, do czasu kiedy na to pozwalał. Podobno, gdy je zabijał, wycinał ich części intymne a potem ponownie penetrował.
Obrzydliwe.
- A co z Potterem i resztą? – zapytałem cicho.
- Przesłuchania na razie zostaną wstrzymane. Dostaniecie jutro dane do miejsca, które macie przeszukać. Dopiero wtedy będziemy mogli kontynuować. Rozejść się.
Wyszedłem szybko z pomieszczenia i ruszyłem z powrotem do gabinetu Notta, wchodząc do niego bez pukania.
- I czego się dowiedziałeś? – zapytał, odsuwając się od Granger. Skrzywiłem się, bo najwidoczniej udało już mu się doprowadzić ją do porządku, ale wciąż się nad nią pochylał.
- Wyruszam na misję śledczą. Nie wiem jak długo mi to zajmie. Przesłuchania zostały wstrzymane. Zajmij się nią. Niech dalej tu pracuje. Tylko nic nie odpierdol, Theodor.
- Co masz na myśli? – zapytał, udając niewiniątko.
- Nie uda ci się z nią uciec. Wiesz o tym tak dobrze jak ja. Jest szlamą, Theo. Szlamą Pottera.
Theo spuścił głowę z niezadowoleniem. Wiedziałem, że przyznawał mi rację, choć bardzo chciałby inaczej. Jak już wspominałem, Nott tutaj cholernie nie pasował. Był za dobry, za łagodny. To z mojej winy robił to wszystko.
- Wyruszasz rano? – zapytał beznamiętnie.
- Tak. Razem z ojcem, Greybackiem, Kathreen i Danielem. – mruknąłem niechętnie. – Wszystkie pojeby w jednej drużynie.
- Że co?! To jakaś misja samobójcza czy jak?! Przecież oni mają namieszane w głowach! Sprawdzałem ich nie raz, nie odróżniają życia od fikcji. Żyją w wyimaginowanym świecie.
- Dlatego Snape ich wybrał. Liczy, że rozpierdolą wszystkich na swojej drodze. Może Daniel wróci z kolejną szlamą. – mruknąłem i spojrzałem na Granger.
- On myśli, że jest ich królem. Mówił mi, że upaja się władzą, tym co robią. One wszystkie też są niszczone. Gdyby to miała być Hermiona…
Wzdrygnąłem się na samą myśl. Granger była silna, ale nawet ona by się złamała. Posiadłby jej kruche ciało, miażdżąc każdym pchnięciem.
- Idę spać. Trzymaj się, stary. Jak wrócę, przyjdę do ciebie.
I wyszedłem, nawet nie zerknąwszy na dziewczynę. Po prostu szedłem przed siebie, aż nie dopadłem drzwi mojej sypialni.
Z ulgą padłem na łóżko. Miałem dość. Czy moje życie będzie jeszcze kiedykolwiek normalne? Pieprzony Snape. Nie chciałem iść na żadną cholerną misję z tymi pojebami! Czego on od nas oczekiwał?! Że odnajdziemy kwaterę Zakonu, a następnie zniszczymy go w piątkę?! Jest tak samo popierdolony jak jego plan.
Zakon jest na nas przygotowany. Cały czas oczekują cudu i swojego bohatera. To śmieszne, bo wraz ze swoimi przyjaciółmi zdycha w mojej piwnicy. Gdybym im to oznajmił, zapewne nie zdążyłbym mrugnąć powieką.
Skoro mowa o zdychających osobach. Moje myśli ponownie pognały do Granger, której krytyczny stan na pewno był na wyczerpaniu. Miała najbliższy czas, aby się zregenerować. Ciotka Bella urządziła ją wręcz artystycznie.
Miałem przed oczami jej poturbowane ciało, krzyki, gdy ta bez opamiętania ją torturowała. Myślicie, że mnie to nie drażni? Gdybym zobaczył w tym momencie Weasleya, moje wargi na pewno wypełniłby uśmiech.
Ale padło na nią, dlatego teraz leżała półmartwa w gabinecie Theodora. Sama z nim. I choć wiedziałem, że nie stanie jej się krzywda, to nie podobało mi się to. W myślach pojawiał mi się obraz, jak trzyma jej rękę. Jak głaszcze po twarzy, a ona się uśmiecha z wdzięcznością. A co jeżeli to Zakon Zaatakuje nas? Jeżeli zwycięży, a wojna się skończy? Może Theodor dostanie uniewinnienie i będą razem? Szczęśliwi?
Nie chciałem o tym myśleć. Była szlamą, Draco. Dla ciebie pozostanie nią na zawsze. Do końca.
Tak, tej nocy nie przespałem…

***

Jeszcze było ciemno, jak postanowiłem zwlec się z łóżka. Czułem, jak wściekłość i niezadowolenie przesiąka każdą moją cząstkę. Wszystko przez te cholerne myśli. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę osobą, która będzie tyle rozmyślać nad swoim żałosnym losem.
 Ubrałem się niespiesznie i spakowałem coś ciepłego do ubrania. Nie wiedziałem na ile wyruszamy, a warto być zaopatrzonym. Gdy powoli zbliżała się godzina wyruszenia, zszedłem niechętnie na dół. W salonie wszyscy już siedzieli w o wiele lepszych humorach niż mój i zjadali obrzydliwie wyglądające śniadanie. Zlustrowałem ich spojrzeniem z niechęcią.  
Ledwo zdążyłem coś przekąsić, do salonu również wszedł Snape, mierząc nas swoim czarnym spojrzeniem.
- Wyruszacie za chwilę. Wszystkie informacje posiada Lucjusz. Nie zawalcie tej misji. Po powrocie czekam na raporty.
Spojrzałem po swoich towarzyszach z niechęcią, oceniając ich stan. Wyglądali na zadowolonych i pewnych siebie. Nie podzielałem ich entuzjazmu. Naiwni głupcy, jeszcze nie wiedzieli, że wcale nie będzie tak fajnie ani zabawnie.
- Rozchmurz się, paniczu Malfoy. – zaświergotała Kathreen, mrugając do mnie. – Kilka głów na śniadanie będzie niezłą zabawą, zobaczysz!
- Ale kobiety pozostaw dla mnie, Kath! – poprosił z obrzydliwym uśmiechem Daniel. – Kochają mnie i moje poczucie humoru.
Kobieta roześmiała się, a mi od razu przypomniało to Bellatriks. Niewątpliwie obie by się dogadały ze sobą doskonale. Każda przerażająca, lubująca się w obrzydliwościach i torturach.
Wyszliśmy wszyscy na zewnątrz budynku, a Kath, Daniel i Greyback podali nam dłonie. Za chwilę mieliśmy się teleportować, a mi przez myśl przeszło, czy tak w ogóle wilkołaki się mogą teleportować. Przekonałem się szybko, że tak, bo już po paru sekundach nastąpił trzask, a my staliśmy na środku jakiegoś cholernego pustkowia.
Od samego początku, gdy tylko się rozejrzałem, już wiedziałem, że nic tutaj nie znajdziemy. Moje zdanie jednak nie interesowało wielkiego przywódcy, mojego ojca, który twierdził, że Potter tutaj był, więc musimy wszystko sprawdzić.
- Mamy dowody, że tutaj byli. – powtarzał, gdy przez kolejne godziny przemierzaliśmy przez następne sterty kamieni.
Może faktycznie tutaj był, w pewnym momencie dostrzegłem przygniecioną przez kamyk rękawiczkę, która mogła należeć do Granger, ale w tej chwili nie było tutaj żywej duszy. Prawdopodobnie byli tylko tutaj przez chwilę. Krótki epizod ich życia.
- Nic tutaj nie ma. – warknąłem po raz kolejny, ale ojciec zbył mnie ostrym spojrzeniem.
Podniosłem rękawiczkę z ziemi, przyglądając jej się krótko. Czy faktycznie należała do Granger? Przez chwilę moje myśli powędrowały do niej, ale przerwałem je pokręceniem głowy. Nie. Koniec z tym. Koniec z Granger.
Zerknąłem na moich towarzyszy, którzy biegali wokoło i rzucali zaklęcia gdzie popadnie. Mieli nadzieję, że złamią tym jakieś ukryte zaklęcie. Idioci.
Parę razy udało im się zabić jakieś zwierze, które wybiegało spłoszone hałasami z pobliskiego lasku. To on był naszym celem. Wiedziałem, że tak będzie, bo gdy tylko do niego dotarliśmy, ojciec zarządził postój.
Pierwsza noc była najgorsza. Spędziliśmy ją pod gołym niebem, było zimno, a każde drzewo wydawało szelesty i trzaski, które nie pozwoliły nam zasnąć.
Ponownie wyciągnąłem fioletową rękawiczkę, gładząc ją opuszkami palców. Jesteś dla mnie skończona, Granger. Skończona.

***

Mijały dni, a nasza sytuacja się nie poprawiała. Wszystko stało w miejscu, nic nie szło do przodu. Przenosiliśmy się z miejsca na miejsce. Z pustkowia do lasu, z lasu nad jezioro, a potem krążyliśmy po mieście, niepocieszeni wynikami. Nie mogliśmy wrócić bez żadnej wieści, dlatego odwiedzaliśmy puby, wdając się w bójki.
A przynajmniej oni to robili. Nie potrafili wydobyć potrzebnych informacji. Niszczyli wszystko. Byli kretynami, którzy nie nadawali się do śledztwa. Miałem za to mały pokaz umiejętności Kathreen i Daniela, które mimo, że obrzydliwe, były całkiem widowiskowe. Daniel był mimo wszystko pozytywną osobą, która nie wytrzymała godziny bez głupich żarcików, które praktycznie śmieszył tylko jego.
Z każdym dniem stawałem się bardziej zmęczony tym wszystkim. Głodny, brudny, a my wciąż tkwiliśmy w miejscu.
Był jednak plus tego wszystkiego. Granger stawała się na powrót nikim. Szlamą. Robakiem. Więźniem, zasługującym na ból.
Nie wiem, co próbowała mi zrobić, ale jej to uniemożliwiłem. Pobyłem się jej z myśli, a mnie ogarnął dziki instynkt. Byłem wściekły, dlatego zanim się obejrzałem, zabiłem parę osób. Mój potwór odżywał.
- Przenosimy się! – krzyknął ojciec, a po chwili staliśmy w uliczce z rzędem domów. Rozeszliśmy się w różne strony, aż usłyszałem głos Greybacka.
- Coś znalazłem!
Weszliśmy do domku, który pokazywał. Wyczułem w nim magię, co oznaczało, że zamieszkiwał go jakiś czarodziej.

Wszedłem na piętro i wyłamałem jedne drzwi kopnięciem. Wszedłem do środka, a cały mój szał spłynął ze mnie w tempie natychmiastowym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz