-RON!
Jak w transie obserwowałem Granger, która podbiegła
do rudzielca, odpychając na bok Pottera, mającego krew na rękach i
obserwującego wszystko z głupią miną. Upadła na kolana i z przerażeniem
położyła głowę chłopaka na swoje uda. Zbadała rękoma szybko puls, sprawdzając
czy wciąż oddycha. Domyślałem się kto go tak urządził, to nie było trudne.
Przekląłem w myślach Avery’ego, który bez mojej zgody zaprowadził na
przesłuchanie Weasleya, albo sam się nim zajął na własną rękę. Jeżeli tak
zrobił, to zajmę się tym osobiście. Nikt nie będzie podważał mojej władzy, ani
odbierał moich rozkazów, nawet jeżeli nie do końca mi one pasują.
- Żyje? – zapytałem sucho.
- Tak, ale musisz iść po Theodora. On umrze.
– zaskomlała, wciąż na mnie nie patrząc.
Nie spodobało mi się, że pozwoliła sobie na
wydanie mi polecenia. Przez Theodora zaczęła zachowywać się zbyt pewnie siebie,
a ja nie miałem zamiaru tego tolerować. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że
Weasley jest wręcz w stanie krytycznym, że prawdopodobnie zostały tylko
godziny, a może już tylko minuty jego nędznego życia. I to właśnie wydawało się
takie kuszące. W końcu mogłem ułatwić własne życie, pozwalając mu umrzeć. Byłby
jednym problemem mniej, więc stąd moje wahanie. Nie mogłem jednak zapominać, że
jego śmierć słono by mnie kosztowała. Może nawet kosztem mojego jestestwa?
- Błagam cię, Malfoy! – krzyknęła i w końcu na
mnie spojrzała. Gdy zobaczyłem jej wzrok, miałem ochotę uciec własnym w bok.
Była bliska płaczu, a ja nie miałem kompletnie ochoty na oglądanie jej łez. –
Proszę, wiem, że potrafisz mi pomóc. Przecież nie jesteś potworem, nie chcesz
nim być.
Spojrzałem na nią ostro. Wiem, w co próbowała
grać. Chciała na mnie wymusić, abym jej pomógł. Sprawdzić mnie. Mimo iż
naprawdę nie chciałem jej na to pozwolić, to nie miałem zbytnio wyboru. Nie
robiłem tego dla niej. To był mój obowiązek.
Odwróciłem się na pięcie i wymaszerowałem z
lochu, zmierzając w kierunku gabinetu Theodora. Nie, nie spieszyłem się. We
mnie cały czas toczyła się niema bitwa, która była już tak naprawdę rozegrana
nie po mojej myśli.
- Draco, nie wiedziałem, że jeszcze wrócisz.
Stało się coś? – zapytał Theo, widząc moją minę.
- Weasley. Avery go załatwił. Musisz tam
przyjść, bo inaczej świtu nie dożyje. – powiedziałem beznamiętnie, a Theodor
prychnął, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Nie poznaję cię, stary. Ratujesz mu po raz
kolejny życie. Miałem wrażenie, że po ostatnim żałowałeś i nie zrobisz tego po
raz kolejny. – stwierdził kpiąco.
- Gdyby to ode mnie zależało, już dawno byłby
martwy. –syknąłem. – Wciąż jednak mam nad sobą Czarnego Pana, który życzy sobie
inaczej, a także Granger, która załamałaby się psychicznie.
- Niesamowite. –Theo pokręcił głową z
rozbawieniem. – Powiedziałbym nawet, że zależy ci na jej zdrowiu.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo. Idziemy. –
warknąłem i wyszedłem pierwszy.
Wiedziałem, że idący za mną Theodor świetnie
się bawi moim kosztem. Bawiła go cała sytuacja, lecz mnie niekoniecznie. Wszystko
to było poniżające i całkowicie różniące się od moich chęci.
- Przestań się szczerzyć, kretynie.
–syknąłem. – Zmuszasz mnie do tego, aby ci zajebać.
Nott widocznie nie przestraszył się mojej
groźby, bo roześmiał się tylko głośno.
- Co ty byś beze mnie zrobił? –westchnął
ostentacyjnie.
- Prawdopodobnie byłbym najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie.
- A byłbyś nim? – zapytał z przekąsem i
wyminął mnie.
Weszliśmy do lochu, gdzie Granger wciąż
siedziała na posadzce z głową Weasleya na swoich udach. Na nasz widok jednak
podniosła głowę, a w jej oczach lśniły łzy.
- Theodorze! – jęknęła. – Dziękuję, że
przyszedłeś! Pomożesz mu, prawda?
Zmrużyłem aż oczy z niezadowoleniem, widząc,
jak bardzo cieszy się i odczuwa ulgę na jego widok. Nawet jeżeli Theo był dla
niej miły, to powinna uważać na to, w jakim gronie dobiera sobie towarzystwo.
- Postaram się, Hermiono. –obiecał z
delikatnym uśmiechem. – A teraz wybacz, ale musisz się odsunąć.
Zabrał się za leczenie Weasleya nie
rezygnując z profesjonalizmu, więc całkowicie straciłem nadzieję na śmierć
rudego. Nott miał zamiar go uratować, co prawdopodobnie miało duży związek z
Granger.
Gryfonka siedziała obok, przyglądając się
skomplikowanym zaklęciom i czynnościom w milczeniu. Było to pewnie dla niej
katorgą ale nie chciała przeszkadzać Theodorowi. Łkała tylko cicho, ale mój
przyjaciel posyłał jej co rusz pocieszające uśmiechy. W pewnym momencie Weasley
jęknął, Granger się wzdrygnęła, a Theo odsunął.
- Gotowe. Wyjdzie z tego, nie martw się. –
powiedział cicho, chwytając ją za dłoń. – Nie było tak tragicznie, o wiele
lepiej niż ostatnio. Ty też powinnaś odpocząć. Wypij to, na uspokojenie.
Widziałem jak posyła mu wdzięczny uśmiech i
szepcze podziękowania, a następnie wypija powoli przygotowane lekarstwo. Nie
minęła minuta, a jej dłoń rozluźniła uścisk na ręce Theodora, opadając wprost w
jego ramiona. Skrzywiłem się, a ręka mi drgnęła, gdy on bez słowa ją podniósł i
położył na pryczy, przykrywając swetrem, który miał pod szatą.
- Co jej zrobiłeś? – zapytałem sucho.
- Podałem lek usypiający, bo inaczej by nie
zasnęła przez całą noc. Za osiem godzin się przebudzi.
Przypatrywałem się przez chwile jak gładzi ją
po włosach, po czym bez słowa odwróciłem się na pięcie, wymaszerowując z
pomieszczenia.
Gdy wróciłem do sypialni, czułem się
wyjątkowo niespokojny. Nie podobało mi się zachowanie przyjaciela w stosunku do
niej. Było stanowczo zbyt bliskie, zbyt troskliwe, a także zażyłe. To było po
prostu nie w porządku, a jej uśmiechy skierowanie w jego stronę wręcz drażniły
moje zmysły. Miałem ochotę coś niszczyć, krzyczeć, bić. W tej chwili miałem
naprawdę dosyć wszystkiego.
Dodatkowo, to nie była prawda, że błaganie
Granger przeciążyło szalę, aby ratować Weasleya. Przecież nie interesowało mnie
jej cholerne zdanie! Od zawsze była dla mnie nikim i chciałem, aby tak zostało.
Właśnie, chciałem, ale czułem, że mi na to nie pozwala, wpieprzając się w każdą
chwilę mojego już i tak popieprzonego życia. Nie była w nim potrzebna, tylko
zawadzała.
Zanim się obejrzałem, spałem. Byłem
wykończony dniem, a przede mną były tylko gorsze…
***
Obudziłem się rano w kiepskim humorze, co
oznaczało, że kolejny dzień będzie totalną porażką. Zresztą jak większość
ostatnio…
Na dodatek miałem dziś dziwnie niepokojący
sen w którym postanowiła pojawić się ponownie Granger. Nie był to jednak jeden
z tych, gdzie umierała czy ją katowali albo gdzie po prostu mnie prześladowała.
Tutaj było… inaczej. Stała samotnie w jednym
z korytarzy mojej rezydencji i płakała. Zanim pomyślałem, ruszyłem pewnie w jej
kierunku, wyciągając przed siebie dłoń. Chciałem ją dotknąć za wszelką cenę,
panował we mnie instynkt, którego nigdy nie czułem. Chciałem jej… pomóc, było
mi przykro.
Byłem tak blisko niej, gdy przeze mnie jak
przez ducha przeszedł Theodor, który wziął ją w ramiona i zaczął tulić do
swojego ciała i głaskać po włosach.
Musiałem przyznać, że wtedy przez moje ciało
przeszła niebezpieczna fala niechęci i wściekłości, której teraz, po
przebudzeniu nie potrafię wytłumaczyć.
Miałem wrażenie, że jestem tylko duchem, ale
właśnie wtedy ona wlepiła we mnie brązowe oczy, a jej mina była taka nieodgadniona.
Mógłbym nawet powiedzieć, że zawiedziona.
Najbardziej jednak niepokoiło mnie to, że mój
mózg zadziałał w ten sposób. Tak, jak nie powinien tego robić nigdy. Tak, że w
tej chwili czułem nawet wstręt do Theodora.
***
Zszedłem do lochu i otworzyłem bez słowa
kraty, wchodząc do środka. Niewiele się tutaj zmieniło. Jedynie Weasley
wyglądał lepiej. Nie miałem zamiaru jednak zwlekać w tym miejscu za długo,
dlatego rzuciłem Granger ponaglające spojrzenie, a ona wstała ze zrezygnowaniem
z miejsca. Przeszła obok mnie niespiesznie, co mnie nieziemsko irytowało, choć
nie mam pojęcia dlaczego. Wydawała się być dzisiaj naprawdę rozkojarzona, bo
przez całą drogę nie odezwała się słowem, co było zaskakujące i co odkryłem,
drażniące.
Jak nisko musiałem upaść, że drażnił mnie
brak jej ciekawskich pytań i stanowczo zbyt nachalnego gadania?
Ta kretynka nawet nie zareagowała, gdy
wepchnąłem ją mało delikatnie do gabinetu Theodora, który podbiegł do nas, gdy
tylko nas zauważył. Fakt ten również mnie rozjuszył, ale oczywiście nikt ni
zwrócił na to uwagi.
- Jak się czujesz? – zapytał Nott Granger, a
ona posłała mu zmęczony uśmiech.
- O wiele lepiej, dziękuję. Ron również,
gdyby nie ty…
- Nie ma sprawy. – machnął ręką. – Możesz na
mnie polegać.
Jak te słowa brzmiały absurdalnie z jego ust.
Są wrogami. Stoją po dwóch różnych stronach. Kiedyś będą musieli wybrać.
- Co mam robić? – zapytała odrywając się od
jego twarzy, a w końcu zwracając się bezpośrednio do mnie.
- Możesz odpocząć. Nie musisz się dzisiaj
przemęczać. – odpowiedział ze mnie Theodor, na co posłałem mu miażdżące
spojrzenie.
- Dziękuję, ale wolałabym zająć czymś ręce.
Mogłabym coś poukładać?
Theo wyglądał na zawiedzionego, ale skinął
głową. Poszedł z nią do sterty liści, które nakazał jej od siebie porozdzielać.
- Mógłbym to zrobić magią. To może być
męczące, do tego musisz uważać, bo niektóre, te młode są bardzo ostre na
listkach.
- Poradzę sobie.
Obserwowałem ze znużeniem, jak pokazuje jej
zadanie, oczywiście nie omieszkując złapać jej ręki, a następnie rozsiadł się
na krześle obok mnie.
Przez chwilę między nami trwała niezmącona
cisza, gdzie oboje wpatrywaliśmy się w pracującą, niczego nie domyślającą się
Granger. Każdy z nas miał co do niej różne myśli, choć po głębszym
zastanowieniu chyliły się ku temu samemu, choć moje z ogromną rezerwą.
- Wspaniała kobieta. – wyszeptał Theo z
zachwytem. – Jak wojna się skończy, postaram się o jej względy.
- Nie masz szans. – sarknąłem ostro. Za ostro
jak na mój gust.
- Co masz na myśli? – Theodor uniósł brwi.
- Po pierwsze, nie wiadomo czy przeżyje, a po
drugie, ona kocha – to słowo ledwie wycedziłem – Weasleya, więc nie rób sobie
nadziei.
- Weasleya? – zdziwił się. – Nie
powiedziałbym.
- Sam słyszałem. Łasic wyznał jej to wszystko
w lochach, a ona odwzajemniła.
Mój przyjaciel zmarszczył brwi, wciąż się w
nią wpatrując. Po chwili jednak ponownie się odezwał.
- Trwa wojna. Prawdopodobnie Hermiona zrobiła
to z litości, aby go chronić. Skoro zrobiła to dopiero w tym miejscu? Nie
uważam żeby Weasley stanowił jakiekolwiek zagrożenie.
Nott mógł mieć rację. Przyjrzałem się
ponownie jej zmizerniałej, wyniszczonej sylwetce, zamyślając się. Tak naprawdę
nie znałem jej wcale, ale przez te parę dni zdążyłem zauważyć, że była gotowa
do wszelakich poświęceń. Wmówienie temu kretynowi, że coś do niego czuje chyba
należało w tym przypadku do tych prostszych zadań.
Przyglądając się jej, trafiłem na moment gdy
syknęła, a z jej zaciśniętej dłoni skapnęła na posadzkę krew.
- Idiotka. – burknąłem i zanim się
zorientowałem, zerwałem się z miejsca, ruszając w jej kierunku. Uklęknąłem obok
i złapałem za krwawiącą dłoń, przyglądając się nietypowej rance. Nie wyglądała
na zwyczajne draśnięcie. Miałem wrażenie, że Granger wzdrygnęła się pod moim
dotykiem, ale nie dałem nic po sobie poznać. – Czy ty nic nie potrafisz samej
zrobić? Jesteś beznadziejna, Granger.
- Odsuń się, Draco. – poczułem jak Theodor
mnie odpycha. – Draśnięcie tej rośliny szybko musi być zdezynfekowane.
Nie kryłem oczywiście niezadowolenia, gdy
wróciłem na swoje miejsce. Poczułem się dotknięty, ale obserwowałem jak Theo z
wprawą opatruje dłoń Granger. Nie mogłem jednak powstrzymać sarkastycznego
uśmiechu, gdy zrobiła dosyć zażenowaną minę. Mój złośliwy komentarz również
wypłynął z moich ust nieplanowany.
- Granger nie jest już dzieckiem, stary.
Potrafi sobie umyć rączki.
Gryfonka spojrzała na mnie z czerwonymi
policzkami, ale Theodor zmiażdżył mnie spojrzeniem. Z satysfakcją odwzajemniłem
spojrzenie. Nie chciałem wiedzieć skąd we mnie taka zawiść w jego kierunku.
Theo usiadł obok niej, zaczynając
oddzielać te bardziej niebezpieczne okazy, aby ponownie nie doszło do ataku.
Dla mnie było to trochę żałosne, w końcu nie była osobą, która panikowała na
widok agresywnej roślinki. Zaczęła za to zerkać z niepokojem na zegar, wiszący
na ścianie, a następie na mnie. W jej oczach świeciły przerażone płomyczki.
Wiedziałem co się dzieje. Dzisiejszy dzień należał do niej. W końcu miał
nadejść czas, gdy zaprowadzę ją do pokoju przesłuchań. Co dziwne, niezbyt mi
się to uśmiechało. Tak, w tej chwili to było ostatnie czego chciałem, dlatego
gdy w końcu ta chwila nadeszła, to ze ściśniętym gardłem jej to oznajmiłem.
- Granger, musimy już iść. – powiedziałem
oschle, a ona, cała blada, skinęła głową i podniosła się chwiejnie z posadzki.
Przemierzaliśmy korytarze tak znanej mi
rezydencji w zupełnej ciszy. Po raz kolejny dnia dzisiejszego miałem tego
dosyć. Wiedziałem gdzie zmierzamy i ona również, a oboje się tego obawialiśmy.
Ja tego, że w końcu będę musiał przenieść jej zwłoki, a ona prawdopodobnie
samego bólu.
Zatrzymała się przed drzwiami, wahając się.
Widziałem, że zaczęła się trząść. Wcale jej się nie dziwiłem. To, co przeżyła
raz, musi przeżyć kolejny.
Wezbrała się w sobie i chciała ruszyć przed
siebie, ale zatrzymałem ją machinalnie.
- Granger… - wychrypiałem, ale właśnie wtedy
dotarło do mnie, że tak naprawdę nie wiem co chcę jej powiedzieć. Patrzyliśmy
się w swoje oczy dobre kilka sekund, zanim otrząsnąłem się z chwili letargu. –
Nie daj się złamać. Nie mam ochoty nosić cię gdzieś do zjedzenia wilkołakom.
Widziałem w jej spojrzeniu zmianę, jaką było
zaskoczenie, ale po chwili zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
- Niemal ci uwierzyłam. – wyszeptała. –
Dobrze wiem, że po prostu nie chcesz się ubrudzić szlamem.
Zatkało mnie, bo nie tego się spodziewałem. Co
dziwne, bo Granger przecież potrafiła zaskakiwać w wielu aspektach. Tym razem
również tak było, bo pozwoliła wprowadzić się do pomieszczenia, nawet się nie
wzdrygając na widok ciotki Belli, a nawet ja to zrobiłem. Dlaczego? Już na
wstępie można było zauważyć na jej krwistoczerwonych ustach szalony i obłąkany
uśmiech, który oznaczał tylko jedno. Co takiego? Chyba się domyślacie.
Niebywałe i okrutne tortury. Byłem wręcz tego pewien, bo pierwszy raz odkąd
pojawił się Snape, ona odżyła. Cierpienie innych ją pobudzało.
- Szybko, szybko, Draco! Już nie mogłam się
doczekać! – kobieta wręcz skakała w miejscu, patrząc z pożądaniem na swoją
ofiarę. Wstyd się przyznać, ale nie życzyłem Granger tego wszystkiego. Wolałem
chyba spędzić następne godziny w gabinecie Thedora, który miał się ślinić na
jej widok.
Kobieta ruszyła w naszą stronę zamaszystym
krokiem, a ja poczułem, jak Granger w końcu zareagowała. Jej ciało całe się
spięło i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że cały czas wbijam w jej ramię
sztywne palce.
Bellatriks wyrwała ją z mojego uchwytu i popchnęła
przed siebie.
- Siadaj, Draco. Dzisiaj to może trochę
potrwać.
Usunąłem się posłusznie, choć niezbyt chętnie
w kąt, obserwując sytuację. Ciotka zaczęła powoli okrążać szatynkę z niegasnącym
uśmiechem. Podniecała się narastającym strachem, gdy przejeżdżała końcem
różdżki po ciele dziewczyny, co jakiś czas rozcinając jej ubranie.
- Gdzie zaboli szlamę… - szeptała. – Może tutaj?
Koniec różdżki wbił się boleśnie w jej bok,
powodując pierwszy upływ krwi.
- A może jednak tutaj?
Kolejne pytanie, kolejny ból. Jej chora
gierka z każdą chwilą stawała się okrutniejsza, a ubrania Granger i tak już
zniszczone, przesiąkały krwią. Dziewczyna jednak dzielnie stała, walcząc ze
łzami. Zaciskała tylko usta, a także miała przymknięte oczy, przygotowując się
psychicznie do kolejnego ataku.
- Dzielna szlama. Nic ci to nie pomoże
dziecinko, i tak umrzesz.
Kolejny atak wywołał już pisk, ale wciąż nie
krzyknęła, co potwornie zdenerwowało Bellę.
Zanim zdążyłem zauważyć, przywołała rozgrzany
pręt z kominka i uderzyła nim w zgięciu kolan dziewczyny. Tym razem Granger nie
wytrzymała tylko upadła na posadzkę i krzyknęła, kuląc się. Usłyszałem nieprzyjemne
skwierczenie jej skóry, a Bellatriks roześmiała się, łapiąc ją za włosy i
podciągając do góry.
- Nie pozwoliłam ci klękać, szmato! Draco,
czyżbyś do czegoś zmuszał tą biedaczkę? To może chcesz popatrzeć?
Rozdarła jej bluzkę na piersiach przyłożyła
do jednej z nich pręt. Granger wrzeszczała, wyrywała się, ale Bella skutecznie
ją trzymała, nie pozwalając na ucieczkę, a ja mimowolnie odwróciłem wzrok,
wbijając sobie palce w dłoń. Nie potrafiłem na to patrzeć.
- Nie martw się, kochanie. On i tak nie
chciałby cię posuwać. To, że twoje cycki będą gniły, nic nie pogorszą. Nie
zerżnąłby cię, gdybyś była nawet kurewsko piękna.
Nie śmiałem mieć nawet nadziei, że to koniec.
Kobieta pozwoliła jej upaść i zaczęła skakać po pokoju, co chwile rzucając na
Granger zaklęcia torturujące.
- A może chcesz się z nią zabawić, Draco? – zwróciła
się w moim kierunku. – Chcesz zerżnąć szlamę? Może pokażesz jej kto tutaj
rządzi?
Spojrzałem z przerażeniem na szatynkę, a ona
na mnie. Jej wzrok był pusty, nie wyrażający nic.
- Nie, dzięki, ciociu. Nie dotknę małej
szmaty. – powiedziałem oschle, choć z mojego gardła wydobyła się chrypka.
- Widzisz, zdziro? Nie dotknie cię! Nikt cię już
nie dotknie!
Nasze spojrzenia cały czas były połączone i
martwiła mnie ta nić, która je wiązała. Czułem się… podle. Jak nigdy. Zrobiło
mi się naprawdę niedobrze na myśl, że miałbym ją zgwałcić.
- Przejdźmy do rzeczy, dziecinko. – zapiała kobieta.
– Co wiesz o Zakonie Feniksa?
- Nic… nie powiem. – jęknęła, przez co
kobieta rozcięła paznokciem jej policzek.
- Jeżeli nie zaczniesz gadać, poszerzę ci
twój obrzydliwy uśmiech! Gadaj!
-Nie wiem nic…
Bellatriks machnęła różdżką, a włosy Granger
zaczęły zaciskać się wokół jej gardła. Dziewczyna chwyciła za nie, próbując
oderwać, ale resztki sił zaczęły ją opuszczać. Gwałtownie zaczęła pobierać
resztki powietrza, ale po chwili wszystko osłabło, a ona z braku tlenu upadła
na podłogę.
- Wystarczy! – zadecydowałem, a ciotka
spojrzała na mnie groźnie. Nie miałem prawa jej przerywać. – Nie możesz jej
zabić!
- To ja mam ją przesłuchiwać, więc to ja
decyduję! – krzyknęła.
- Ale to ja jestem ich opiekunem! To mnie
Czarny Pan powierzył to zadanie!
Chciałem tam podejść, ale kobieta ponownie
podciągnęła ją do góry przecinając jej włosy, przez co dziewczyna po raz
kolejny upadła, ale przynajmniej zaczęły wracać jej kolory, a także zaczerpnęła
gwałtownego oddechu przez sen. Resztki jej włosów rozrzuciły się na podłodze
obok niej.
Ciotka wbiła we mnie spojrzenie obłąkanych
oczu, mrużąc je ze złością. Zerknęła jeszcze na ciało swojej ofiary i
wiedziałem, że jeszcze chciała kontynuować. Zacisnęła dłonie na różdżce i
uklękła obok, ale drzwi pokoju otworzyły się z łoskotem. Do pomieszczenia
wkroczyła osoba, zwracając na siebie nasze zaskoczone spojrzenia. Do pokoju
wszedł mój ojciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz