czwartek, 30 marca 2017

Rozdział 13

Stanąłem bez ruchu w wejściu, nie do końca przygotowany na rozgrywającą się scenę. Strach wzrósł we mnie, a mdłości powoli zaczynały podchodzić do gardła. Nie spodziewałem się, że do tego dojdzie. To miało się teraz skończyć? Tak po prostu?
Moja ręka niebezpiecznie drgnęła w kierunku różdżki, ale wiedziałem, że nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów. W ogóle nie powinienem ich robić. W tej chwili moim zadaniem było usiąść sobie w kącie pokoju i czekać, aż wszystko się skończy. Teraz to nie było jednak takie proste. Wydawało się, że Bellatriks w końcu straciła resztki rozumu, a jej wściekłość i frustracja wzrosły niepokojąco.
Nie potrafiłem się nawet ruszyć. Nie chciałem. Bałem się, że najmniejszy ruch spowoduje rozjuszenie, wybuch, więc spoglądałem tylko z niepokojem, jak ciotka trzyma Granger za włosy tyłem do siebie, przykładając do jej gardła nóż i szepcząc coś cicho, a jednocześnie jej oczy iskrzyły dzikością. Wiedziałem, że wszystko co mówi, dotyczy czegoś okrutnego. Uwielbiała to robić. Często opowiadała swojej ofierze przed śmiercią co z nią zrobi. Doprowadzało to zazwyczaj do krzyków, lamentów, błagania, a ona się tym delektowała. 
Granger jednak tego nie robiła. Krzywiła się, bo zapewne czuła ból, jednak jedyną reakcją na moją teorię były kolosalne łzy, które skapywały po policzkach oraz trzęsące się ciało, powodując, że spod ostrza wypływały pojedyncze kropelki krwi.
Bała się. To było pewne. Kto by się nie bał, gdyby wiedział w jakich męczarniach zginie?
W tej chwili jednak wlepiła we mnie swój wzrok. Czekałem na chwilę słabości, prośby, błagania, ale nie dostrzegłem nawet cienia. Była odważna. I głupia.
Prychnąłem ze złością. W tej chwili miałem ochotę jej udowodnić, że wcale mi nie zależy na jej życiu, pokazać, że nie rusza mnie jej cierpienie czy tortury. Mogłaby zginąć. Paść martwa na ziemię, a ja bym jej na to pozwolił. Byłem jej wrogiem, śmierciożercą.
Pozwoliłem na to, aby się bała, cierpiała i trzęsła. Niech wie, że stać mnie na więcej niż zdaje sobie sprawę. To ja tutaj rządzę, ja prowadzę w tej grze.
- Coś przegapiłem? – zapytałem ze znudzeniem, próbując grać na czas.
- Twoja głupia szlama nie chce współpracować! – krzyknęła żałośnie ciotka.
- Nic dziwnego. – powiedziałem drwiąco. – Trzymasz nóż przy jej gardle.
Wiedziałem, że ryzykuję zwracając się do niej w ten sposób, ale była tak zamroczona, że nie zwróciła nawet na to uwagi. 
- Zabiję tę zdzirę! Nie pozwolę, by mnie ignorowano!
- Uspokój się, ciociu. Nic ci to nie da. - uspokoiłem ją. - Czarny Pan potrzebuje informacji, a nie wyciągniesz ich z niej jeżeli ją zabijesz. Potrzebna mu żywa, wiesz o tym. Będzie wściekły jeżeli Granger umrze.
- Ona nie jest mu potrzebna!
- Jest, powiedział ci to, dlatego jej nie zabiłaś.
Przez chwilę miałem wrażenie, że czas zamarł. Ciotka się wahała, nie była pewna co zrobić, ale w końcu musiała wybrać. Trwało to sekundy, ale dla mnie było niczym niekończące się godziny. Tylko Granger z każdą sekundą więcej mogła stracić życie.
Odetchnąłem cicho z ulgą, gdy odepchnęła od siebie niezbyt zdecydowanym ruchem Granger, która upadła na posadzkę łapiąc się za gardło, krztusząc. 
Bellatriks zmierzyła ją spojrzeniem. Była wściekła. Wręcz trzęsła się z furii. Nie potrafiła zaakceptować porażki. Irytował ją fakt, że szatynka opiera się tak długo, że wciąż jest żywa. w końcu niewiele przeżywało jej zabawy.
Jej chwilowa bezradność nie trwała jednak długo. Wyciągnęła swoją wygiętą różdżkę i z płonącymi rządzą śmierci oczami, wycelowała nią przed siebie. W tej chwili dreszcz przepełzł przez moje ciało, a oczy przeskakiwały z ciotki na Granger. Przypomniała mi się pewna sytuacja… Obawiałem się, że tym razem również może być za późno.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytałem cicho, próbując nie zdradzić zaniepokojenia.
- Dopilnuję, by szmata zaczęła gadać!
Po jej zachowaniu mogłem stwierdzić, że jest na szczycie desperacji. Nigdy się tak nie zachowywała. Była pełna okrutnego profesjonalizmu, pewna siebie, po prostu brutalna, ale zawsze panująca nad swoim szaleństwem. Teraz się poddawała, nie wiedziała co zrobić. Chciała ją wykończyć, ale miała świadomość, że zostanie ukarana. Ten moment wprowadzał w jej i tak popieprzonym mózgu zamęt.
Zaklęcie błysnęło, a Granger w konwulsjach powoli podnosiła się z posadzki. Gdy stanęła już prosto, Bellatriks podeszła do niej i zanim się obejrzałem, pchnęła ją prosto w moją stronę.
Nie spodziewałem się tego, więc automatycznie ją przytrzymałem, choć siła uderzenia sprawiła, że odsunąłem się delikatnie do tyłu. 
- Trzymaj ją, Draco. - poleciła ostro, a ja posłusznie odwróciłem ją plecami do siebie, unieruchamiając boleśnie nadgarstki. - Dzisiaj porozmawiamy sobie inaczej, dziecinko. Nie będzie bolało, jeżeli powiesz ładnie swojej pani, skąd mieliście ten miecz.
- Znaleźliśmy go… - wyszeptała, a mi zrobiło się gorąco. Czyżby Granger zaczynała ulegać? Po tym wszystkim?
- GDZIE?! – oczy ciotki zaświeciły i szarpnęła krótkimi włoskami dziewczyny. – Gadaj, szybko!
Z tego względu, że trzymałem Granger w mocnym uścisku, nie mogłem zobaczyć jej twarzy, ale czułem, jak jej mięśnie się napinają i sztywnieją. Miałem wrażenie, że nabrała tyle siły, że nagle wyrwie się i rzuci na kobietę, więc wzmocniłem uścisk, mocniej ją do siebie przyciągając.
- Nic ci nie powiem, nigdy. – syknęła.
Ciotka wymierzyła jej bolesny policzek. Dźwięk uderzenia rozszedł się echem po pustym pokoju.
- Powiesz, albo cię zabiję. Gadaj, gdzie byliście?!
Szatynka milczała jak zaklęta, dysząc głośno. Bellatriks ryknęła i zaczęła rękoma okładać jej twarz, dołączając do tego swoje długie paznokcie. Moje ręce delikatnie się rozluźniły, ale nie zrobiłem nic więcej. Takie zadrapania będą niczym, przy tym, co już przeżyła w tym pokoju. 
- Skoro nie chcesz po dobroci, zrobimy to inaczej… - zagroziła Bella, orientując się, że ten atak nic nie zdziałał. Odeszła w stronę kominka, a ja nachyliłem się w stronę ucha dziewczyny.
- Co ty wyprawiasz, Granger? Prowokujesz ją. - syknąłem.
- Niech mnie zabije, już dłużej tego nie wytrzymam. – wyszeptała ciężko dysząc. A więc to wszystko było tylko maską. Granger nie była wcale taka silna. Poddawała się z każdą chwilą.
Podniosłem wzrok, czując jak drży. Gdy zrozumiałem co jest przyczyną, przełknąłem ślinę. 
Ciotka wracała z gorącym prętem, a ja już wiedziałem co chce zrobić. Nie byłem jednak pewien, czy przestanie w odpowiednim momencie. W tej chwili chyba przestała być sobą.
- Co planujesz zrobić? – zapytałem.
- Skoro chce milczeć, to zamilknie na wieki!
Zamachnęła się gorącym prętem, a ja mimowolnie pociągnąłem Granger w swoją stronę. Nie, nie schowałem jej za siebie, nie osłoniłem własnym ciałem. Po prostu pozwoliłem uniknąć jej bolesnego uderzenia, które nie miało być jedynym, ale możliwe nawet, że kończącym jej życie.
- Nie! Nie możesz tego zrobić! Czarny Pan zniszczy wszystkich za twoje nieposłuszeństwo! - krzyknąłem wściekły. 
- Czarny Pan nam wybaczy! Nie potrzebuje brudnej szlamy! – warczała, a szaleństwo powoli ogarniało jej ciało.
- Ona jest szlamą Pottera, potrzebuje jej!
Widziałem, że patrzy na nią z obłędem w oczach z wciąż trzymanym w żelaznym uścisku prętem, który powoli opadł w dół. Nie wiedziałem czy to koniec, czy jeszcze mogę się czegoś spodziewać, ale trzymałem dziewczynę za ramiona, gotowy na każdą ewentualność. Na całe szczęście, wszystko miało miejsce w tej chwili.
- Zejdź mi z oczu. Weź tego śmiecia, zanim zabije was obojga.
Nie potrzebowałem większej zachęty, więc szybko pociągnąłem ją do wyjścia. Nie zatrzymałem się, aż nie byłem pewien, że mogę to zrobić. Przez kilkanaście korytarzy szarpałem ją, aby w końcu się zatrzymać tam, gdzie nikt nas nie dostrzeże. Następnie puściłem jej nadgarstek, który automatycznie zaczęła rozmasowywać i wyciągnąłem różdżkę, przykładając ją do jej gardła.
- Jesteś pojebana, Granger. - wysyczałem. 
Ona stała jednak niewzruszona, patrząc mi prosto w oczy. Nie wyglądało na to, aby się mnie bała. Po ostatniej sytuacji była gotowa na śmierć.
- Tak bardzo chcesz umrzeć? – zapytałem, wciąż nie zdejmując różdżki z jej gardła.
- Wolę umrzeć, niż żyć w tym miejscu ze świadomością, że nigdy nie posmakuję już normalnego życia. – wyszeptała, a jej oczy zaszkliły się. – Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie posmakujesz.
Patrzyłem przez chwilę bez emocji na jej twarz, ale po chwili odsunąłem się, chowając różdżkę do kieszeni czarnej peleryny. Czy po raz kolejny miała zabawić się moim jeszcze żywym sumieniem?
- Nie, Granger. Ty i ja nie jesteśmy do siebie podobni w niczym. Nigdy nie porównuj nas do siebie. - wycedziłem, odsuwając się na większą odległość. - Idziemy. Odprowadzę cię do lochu. Od jutra zaczynasz nową pracę.
- Nie będę już pracowała u ciebie?
Nie potrafiłem rozpracować, czy w jej głowie usłyszałem nutkę ulgi czy zawodu. Miałem wrażenie, że oba jednocześnie, ale wiedziałem, że nie miała powodu, by cierpieć z tego powodu. Bo dlaczego by miała być? Niszczyłem ją bardziej, niż mi się zdawało.
- Nie. Od jutra wracasz do gabinetu Theodora. Podobno Snape ma dla ciebie zadanie specjalne.  
- Zadanie specjalne? – zapytała niepewnie.
- Nie wiem o co chodzi, a nawet jeżeli bym wiedział i tak bym ci nie powiedział. – warknąłem. – Pospiesz się, mam cię już dosyć.
Gdy doszliśmy do lochów, nie omieszkałem popchnąć jej do środka. Byłem dzisiaj tak nerwowy przez to wszystko, że najchętniej bym się napił. Szkoda tylko, że mój jedyny kompan był na mnie śmiertelnie obrażony.
Jednym czynnikiem, który był w stanie mi teraz poprawić humor, to obita gęba Weasleya, która spoglądała na mnie z wściekłością.
Moją twarz wykrzywił drwiący uśmiech. Tak, Avery od czasu do czasu potrafił się spisać. Szczególnie jeżeli chodziło o rudego.
- Nie patrz na mnie, kretynie, bo oślepia mnie twoja brzydota. - powiedziałem drwiąco.
Spodziewałem się, że się odszczeka, ale myliłem się. Zacisnął tylko wargi oraz pięści i spojrzał z niechęcią na Pottera, który pokręcił głową. Nie rozumiałem z tego nic, ale nie zamierzałem również zaprzątać tym sobie głowy. Co mnie obchodziły urojone pomysły tych dwóch debili? Totalnie nic.
Posłałem Granger tylko krótkie spojrzenie i wyszedłem.
Zmierzałem korytarzami mojej rezydencji, wręcz snując się. Nie miałem ochoty wracać do sypialni, bo spodziewałem się, że dzisiejsza noc nie będzie wcale przyjemna. Moje życie nigdy nie było szczególnie proste, teraz jednak miałem wrażenie, że całkowicie zanika. Nie miałem już nad nim żadnej władzy. Odkąd pamiętam kierowano mną, decydowano za wszystko, a teraz robiono to wręcz podświadomie. Jednym słowem: moje życie jest przejebane.
Usłyszałem hałas, który wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszarpnąłem z kieszeni różdżkę, mierząc nią w jedne z drzwi, z których ktoś się wytoczył.
Przed sobą miałem Daniela z rozpiętą koszulą i rozporkiem, a tuż pod nim leżała jakaś kobieta z rozerwanym ubraniem, cała we krwi. Trzęsła się.
Przeniosłem pytający wzrok na Daniela, który uśmiechnął się i zachwiał. Śmierdziało od niego alkoholem.
- Draco, przyjacielu! Chcesz do nas dołączyć? – wybełkotał.
- Nie skorzystam. – odpowiedziałem chłodno.
- Daj spokój, wygląda na to, że musisz się napić.
Ostatnie zdanie wydawało się kuszące, więc przestąpiłem niepewnie próg jego pokoju w którym znajdowało się co najmniej z pięć kobiet. Każda przykuta do ściany lub nóg stołu. A więc to prawda, że brał sobie za dziwki szlamy.
- Siadaj, paniczu Malfoy. Mam wrażenie, że jakaś kobieta nie daje ci spokoju.
Uniosłem brwi do góry w geście zdziwienia, a on bez słowa postawił przede mną szklankę bursztynowego płynu.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile masz racji. – mruknąłem.
- Ha! Rozumiem twój ból! Dać ci dobrą radę? Wykończ ją, zanim ona zrobi to z tobą!
Spojrzałem po wszystkich kobietach szybko, oceniając ich stan. Wszystkie były poobijane w obdartych ubraniach.
- Widzę, że ty już to zrobiłeś.
- Owszem. Zobacz na nią. – wskazał na dziewczynę na podłodze. – Z twarzy anioł. Jednak wszystkie to tak naprawdę potwory, które próbują wykorzystać twoje ciało i duszę. Każda jest taka sama. Dziwki. - wypluł ostatnie słowo, przybijając szklanką ze mną toast. - Szkoda, że każda jest szlamą. Z taką buźką mogłyby zostać moją żoną.
- Więc dlaczego nie poszukasz kogoś o czystej krwi? – zapytałem drwiąco.
Mężczyzna uśmiechnął się cierpko i poklepał mnie po plecach.
- Bo najlepiej smakuje to, co zakazane.
Zajebiście. Jeżeli to była odpowiedź, dlaczego pobłażam w tylu sprawach Granger, to wcale mi się nie podobała.
- To co, przyjacielu? Za kobiety, które niszczą nam życie!
Nasze szklanki stuknęły, a po chwili opróżniły się.
To była noc, gdy mogłem choć na chwilę zapomnieć o brązowych, świdrujących oczach. Noc, gdy nie miała nade mną władzy. Noc, gdzie miała nastąpić chwila zapomnienia i sekunda uspokojenia...

***

Obudziłem się i rozglądnąłem zaniepokojony wokoło. Potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie gdzie jestem. Leżałem na podłodze w pokoju Daniela, a na mnie leżała jakaś kobieta. Jedna z jego dziwek . Nie uszło mi uwadze, że mój rozporek był rozpięty. Daniel nie wyglądał lepiej. On sam leżał na dwóch innych.
Chyba nie chcę wiedzieć co działo się tej nocy.
Wstałem i otrzepałem się, oceniając cały bałagan. Nie miałem czasu, aby dłużej tutaj zostać. Było już późno, dawno powinienem być po Granger. W biegu wpadłem tylko do swojej sypialni i szybko się przebrałem oraz odświeżyłem twarz.
Po chwili stałem już w lochach, ciągnąc za sobą Granger, która była dzisiaj jakoś podejrzanie nerwowa.
- Śmierdzisz alkoholem. – powiedziała cicho.
- A ty szlamem. – warknąłem, czując, że głowa mi pęka.
- Piłeś? – zapytała.
- Nie, wąchałem. Możesz nie gadać, Granger? Wkurwiasz mnie. Przestań się interesować wszystkim, bo to kurwa, nie twoja pieprzona sprawa, rozumiesz?
Oboje stanęliśmy przed drzwiami gabinetu Theodora, a dziewczyna, bez słowa, czy chociażby zgody, pchnęła je i weszła do środka. Uśmiechnęła się delikatnie do Theo, który podbiegł do niej natychmiastowo i dotknął jej policzka, co spowodowało u mnie grymas niechęci. 
- Nie jest źle. – odetchnął. – Jak się czujesz?
- Nie jest źle. – powtórzyła jego słowa, wciąż się uśmiechając. – Co mam robić?
- Szczerze to nie wiem. – wzruszył ramionami. – Malfoy?
Theodor uniósł brwi, gdy zobaczył w jakim stanie się znajduję. Fakt, może nie wytrzeźwiałem do końca, ale jego to nie musiało interesować.
- Nie mam pojęcia. To przecież ty kazałeś tutaj przyjść.
- Może ja to wyjaśnię?
Odwróciliśmy się i dostrzegliśmy, że do gabinetu wchodzi Snape. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się drwiąco.
- Panna Granger będzie z mojego polecenia wykonywała dla nas eliksiry. Nott, przygotuj jej stolik i potrzebne składniki z tej listy. – podał mu pergamin. – Malfoy, ty chyba znasz swoje obowiązki. Teraz oboje wyjść, muszę porozmawiać z Granger na osobności.
Wyszliśmy, patrząc na nich podejrzliwie. Teraz oboje znajdowaliśmy się tylko w swoim towarzystwie, unikając wzajemnego spojrzenia jak ognia.
- Wyglądasz strasznie. – powiedział drwiąco Nott, na co zmiażdżyłem go spojrzeniem.
- Polecałbym spojrzeć w lustro. – warknąłem.
- Nie chcę się kłócić, Draco. Możemy przestać?
- A czy jesteśmy pokłóceni?
- Nie. – odpowiedział niepewnie.
Mogliśmy to przyjąć jako wzajemne pogodzenie, choć wciąż czuliśmy wobec siebie rezerwę. Może miało to wiele wspólnego z osobą, która znajdowała się za drzwiami? 
- Co on może chcieć jej powiedzieć takiego ważnego na osobności? – zapytał mnie szeptem.
- Pewnie przedstawia jej sytuację co się stanie, gdy nie wykona zadania, albo spróbuje coś zniszczyć.
Po paru minutach usłyszeliśmy ponowne pozwolenie na wejście. Oboje spojrzeliśmy na Granger, która przyglądała mi się dziwnie. Nie mam pojęcia co nagadał jej nietoperz i chyba nie chciałem wiedzieć.  Miałem wrażenie, że to jej spojrzenie wręcz parzy.
- Wszyscy do roboty. – warknął i wyszedł zostawiając nas samych.
- Czyli pracujemy razem! – klasnął w dłonie Theodor. – Ile masz tutaj zostać?
- Dopóki nie powiedzą, że mam przestać. – odpowiedziała, cały czas zerkając na mnie, co zaczęło mnie irytować.
- To świetnie! Zaraz ci wszystko przygotuję!
Theodor biegał i przygotowywał dla niej stolik z wszystkimi przyborami i substancjami, ale niekiedy marszczył brwi na ich widok z niezadowoleniem.
Gdy wszystko było gotowe, ona podeszła do swojego miejsca pracy, oceniając składniki.
- Te składniki są przeterminowane. – powiedziała sucho, patrząc na mojego przyjaciela z wyrzutem. Ten jakby się zarumienił, bo spuścił głowę w dół.
- Wiem, ale takie mi przynieśli. Już wiem po co.
- Po co wam takie eliksiry? One mogą mieć przez to zmienione właściwości. – wzięła pergamin z instrukcjami, uważnie czytając. – Przecież źle uwarzone, mogą odebrać człowiekowi życie.
- Chyba nie masz się co martwić, Granger. Masz okazję do wymordowania kilku śmierciożerców. – sarknąłem, ale niezbyt jej się to spodobało.
- Nie jestem mordercą. – warknęła i podwinęła rękawy bluzy. Zauważyłem, że ma na sobie sweter Theodora.
- Pomóc ci? – zapytał szybko przyjaciel.
Granger uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Dziękuję, Theo, ale sobie poradzę. Lubię pracować sama. Jednak jak nie będę wiedziała co robić, zwrócę się do ciebie.
Nott zrobił zawiedzioną minę, a ja miałem wrażenie, że alkohol we mnie buzuje. Musiałem stąd natychmiast wyjść, chyba, że jego wnętrzności miały ozdabiać ściany tego pomieszczenia.
- Wrócę wieczorem. – warknąłem.
- Wychodzisz? – zapytał Theo, a Granger spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Tak. Wrócę po Granger niedługo.
I wyszedłem, nic więcej nie tłumacząc. Skierowałem swoje kroki do pokoju egzekucyjnego. Wiedziałem, że odbywała się tam dzisiaj jedna egzekucja pewnych mugoli. Wkroczyłem do pomieszczenia pewny siebie.
Paru śmierciożerców spojrzało po sobie, ale nic nie powiedziało. W tym domu wzbudzałem respekt w kilku niższym stopniem zwolennikach. 
Nie pytając o nic, podszedłem do paru mugoli, stosując na nich zaklęcie torturujące. Zdawałem sobie sprawę, że na nich działa to mocniej niż na czarodziejów. Chciałem jednak tego. Chciałem sprawić im ból, chciałem się wyżyć. Wyrzucić z siebie frustrację i negatywne emocje. W tej chwili czułem, że sprawia mi to przyjemność, ekstazę. Napawałem się bólem.
Byłem ich katem, bo w końcu stanąłem nad trzęsącymi się ciałami, mając wymierzyć ostateczny cios. Odebrać im brutalnie życie, którego nigdy nie mieli zasmakować.
… potworem…
Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie posmakujesz.
Opuściłem różdżkę i odetchnąłem głęboko. Pieprzona Granger. Pozwoliłem, aby ponownie sprawiła, że się zawahałem. Dlaczego cały czas działo się to samo? Dlaczego nie potrafiłem zadecydować? 
Odwróciłem się z zamiarem wyjścia i już podchodziłem do drzwi, gdy odwróciłem się z powrotem w kierunku mugoli. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, lecz nie wydobyło się z nich nic. Wpatrywaliśmy się w siebie chwilę. Powoli, drżącą dłonią podniosłem różdżkę, wypowiadając formułkę śmiercionośnego zaklęcia. Gdy wystrzeliło z patyka, miałem wrażenie, że coś ostrego przecięło mnie w klatce piersiowej. Jestem potworem. Nie zasmakuję życia. Masz rację, Granger.
Na trzęsących się nogach wpadłem z powrotem do gabinetu Theodora. Nie wiem ile czasu mnie nie było. Pewnie parę godzin. Zaraz po tym jak zabiłem tych mugoli musiałem odreagować. Dlatego teraz moja ręka ledwo się ruszała. Nawet nie wiem co się działo, gdzie byłem, jak tutaj dotarłem. Miałem dziury w pamięci. Ból, wściekłość, nienawiść, krzyk...
Byłem na skraju rozpaczy. Miałem wrażenie, że stoję przed samym klifem, a jedynym wyborem jest skok. To by było jednak za proste.
- Idziemy. – wychrypiałem, a Granger spojrzała na mnie z niepokojem.
Wyszła jednak za mną bez słowa, choć Nott próbował nas zatrzymać. Wiedziałem, że cały czas mi się przygląda i wręcz mną w środku telepało. Miałem tego dosyć. Byłem w tym momencie nie do końca sobą. Myślałem, że wariuję. Nie wiedziałem nic. Cały czas miałem przed sobą tamtych mugoli. Zabiłem ich. Zabiłem, zabiłem, zabiłem...
- Dlaczego ciągle się na mnie gapisz?! – krzyknąłem, odwracając się w jej stronę i wbijając w nią wściekłe spojrzenie.
- Ja nie… - wyszeptała i cofnęła się o krok.
Nie pozwoliłem jej dokończyć. Szybko pokonałem niewielką odległość nas dzielącą i przyciągnąłem za nadgarstek do swojego ciała. Syknęła z bólu i spojrzała na mnie ze strachem.
Upajałem się tym. 
Strach, ból, nienawiść...
Dyszeliśmy sobie prosto w usta, niemal się nimi stykając. Nasz oddech się zmieszał. Był ciepły, przyspieszony, wręcz głośny. Nie mogłem dłużej tego wytrzymać. Nie panowałem nad tym.
Pragnąłem tylko jednego.
- Nie pozwolę ci na to, rozumiesz?! - wyszeptałem niemal żałośnie. - Nie zniszczysz mnie. Nigdy.
Kolejny krok był błędem. Przekleństwem, skoczeniem z klifu, zrujnowaniem wszystkiego. Zasmakowałem tego, co najbardziej zakazane. Czy to był ten moment, gdy zniszczyłem do końca nasz świat, który nigdy nie miał prawa zaistnieć?
Jej usta były takie… niedozwolone. To właśnie dawało ten słodko-gorzki posmak rozkoszy. Który, kurwa, mi się podobał.
Nienawidzę cię, Granger.

Nienawidzę.

2 komentarze:

  1. Od ostatniego rozdziału codziennie odświeżałam stronę i sprawdzałam czy dodałaś coś nowego i jest!! I to jeszcze jaki rozdział! Łał, aż mi dech zaparło w piersiach :D I ta końcówka po prostu genialna :)
    Czekam z niecierpliwością na więcej! Dużo weny życzę! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, cieszy mnie, że tak bardzo oczekiwałaś!
      A jeszcze bardziej, że się spodobało i sprostało oczekiwaniom! :3
      Dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam cieplusio! ♥

      Usuń