Stanąłem bez ruchu w wejściu, nie do końca przygotowany na
rozgrywającą się scenę. Strach wzrósł we mnie, a mdłości powoli zaczynały
podchodzić do gardła. Nie spodziewałem się, że do tego dojdzie. To miało się
teraz skończyć? Tak po prostu?
Moja ręka niebezpiecznie drgnęła w kierunku różdżki, ale
wiedziałem, że nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów. W ogóle nie powinienem
ich robić. W tej chwili moim zadaniem było usiąść sobie w kącie pokoju i
czekać, aż wszystko się skończy. Teraz to nie było jednak takie proste.
Wydawało się, że Bellatriks w końcu straciła resztki rozumu, a jej wściekłość i
frustracja wzrosły niepokojąco.
Nie potrafiłem się nawet ruszyć. Nie chciałem. Bałem się, że
najmniejszy ruch spowoduje rozjuszenie, wybuch, więc spoglądałem tylko z
niepokojem, jak ciotka trzyma Granger za włosy tyłem do siebie, przykładając do
jej gardła nóż i szepcząc coś cicho, a jednocześnie jej oczy iskrzyły
dzikością. Wiedziałem, że wszystko co mówi, dotyczy czegoś okrutnego.
Uwielbiała to robić. Często opowiadała swojej ofierze przed śmiercią co z nią
zrobi. Doprowadzało to zazwyczaj do krzyków, lamentów, błagania, a ona się tym
delektowała.
Granger jednak tego nie robiła. Krzywiła się, bo zapewne czuła
ból, jednak jedyną reakcją na moją teorię były kolosalne łzy, które skapywały
po policzkach oraz trzęsące się ciało, powodując, że spod ostrza wypływały
pojedyncze kropelki krwi.
Bała się. To było pewne. Kto by się nie bał, gdyby wiedział w
jakich męczarniach zginie?
W tej chwili jednak wlepiła we mnie swój wzrok. Czekałem na chwilę
słabości, prośby, błagania, ale nie dostrzegłem nawet cienia. Była odważna. I
głupia.
Prychnąłem ze złością. W tej chwili miałem ochotę jej
udowodnić, że wcale mi nie zależy na jej życiu, pokazać, że nie rusza mnie
jej cierpienie czy tortury. Mogłaby zginąć. Paść martwa na ziemię, a ja bym jej
na to pozwolił. Byłem jej wrogiem, śmierciożercą.
Pozwoliłem na to, aby się bała, cierpiała i trzęsła. Niech wie, że
stać mnie na więcej niż zdaje sobie sprawę. To ja tutaj rządzę, ja prowadzę w
tej grze.
- Coś przegapiłem? – zapytałem ze znudzeniem, próbując grać na
czas.
- Twoja głupia szlama nie chce współpracować! – krzyknęła żałośnie
ciotka.
- Nic dziwnego. – powiedziałem drwiąco. – Trzymasz nóż przy jej
gardle.
Wiedziałem, że ryzykuję zwracając się do niej w ten sposób, ale
była tak zamroczona, że nie zwróciła nawet na to uwagi.
- Zabiję tę zdzirę! Nie pozwolę, by mnie ignorowano!
- Uspokój się, ciociu. Nic ci to nie da. - uspokoiłem ją. - Czarny
Pan potrzebuje informacji, a nie wyciągniesz ich z niej jeżeli ją zabijesz.
Potrzebna mu żywa, wiesz o tym. Będzie wściekły jeżeli Granger umrze.
- Ona nie jest mu potrzebna!
- Jest, powiedział ci to, dlatego jej nie zabiłaś.
Przez chwilę miałem wrażenie, że czas zamarł. Ciotka się wahała,
nie była pewna co zrobić, ale w końcu musiała wybrać. Trwało to sekundy, ale
dla mnie było niczym niekończące się godziny. Tylko Granger z każdą sekundą
więcej mogła stracić życie.
Odetchnąłem cicho z ulgą, gdy odepchnęła od siebie niezbyt
zdecydowanym ruchem Granger, która upadła na posadzkę łapiąc się za gardło,
krztusząc.
Bellatriks zmierzyła ją spojrzeniem. Była wściekła. Wręcz trzęsła
się z furii. Nie potrafiła zaakceptować porażki. Irytował ją fakt, że szatynka
opiera się tak długo, że wciąż jest żywa. w końcu niewiele przeżywało jej
zabawy.
Jej chwilowa bezradność nie trwała jednak długo. Wyciągnęła swoją
wygiętą różdżkę i z płonącymi rządzą śmierci oczami, wycelowała nią przed
siebie. W tej chwili dreszcz przepełzł przez moje ciało, a oczy przeskakiwały z
ciotki na Granger. Przypomniała mi się pewna sytuacja… Obawiałem się, że tym
razem również może być za późno.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytałem cicho, próbując nie zdradzić
zaniepokojenia.
- Dopilnuję, by szmata zaczęła gadać!
Po jej zachowaniu mogłem stwierdzić, że jest na szczycie
desperacji. Nigdy się tak nie zachowywała. Była pełna okrutnego
profesjonalizmu, pewna siebie, po prostu brutalna, ale zawsze panująca nad
swoim szaleństwem. Teraz się poddawała, nie wiedziała co zrobić. Chciała ją
wykończyć, ale miała świadomość, że zostanie ukarana. Ten moment wprowadzał w
jej i tak popieprzonym mózgu zamęt.
Zaklęcie błysnęło, a Granger w konwulsjach powoli podnosiła się z
posadzki. Gdy stanęła już prosto, Bellatriks podeszła do niej i zanim się
obejrzałem, pchnęła ją prosto w moją stronę.
Nie spodziewałem się tego, więc automatycznie ją przytrzymałem,
choć siła uderzenia sprawiła, że odsunąłem się delikatnie do tyłu.
- Trzymaj ją, Draco. - poleciła ostro, a ja posłusznie odwróciłem
ją plecami do siebie, unieruchamiając boleśnie nadgarstki. - Dzisiaj
porozmawiamy sobie inaczej, dziecinko. Nie będzie bolało, jeżeli powiesz ładnie
swojej pani, skąd mieliście ten miecz.
- Znaleźliśmy go… - wyszeptała, a mi zrobiło się gorąco. Czyżby
Granger zaczynała ulegać? Po tym wszystkim?
- GDZIE?! – oczy ciotki zaświeciły i szarpnęła krótkimi włoskami
dziewczyny. – Gadaj, szybko!
Z tego względu, że trzymałem Granger w mocnym uścisku, nie mogłem
zobaczyć jej twarzy, ale czułem, jak jej mięśnie się napinają i sztywnieją.
Miałem wrażenie, że nabrała tyle siły, że nagle wyrwie się i rzuci na kobietę,
więc wzmocniłem uścisk, mocniej ją do siebie przyciągając.
- Nic ci nie powiem, nigdy. – syknęła.
Ciotka wymierzyła jej bolesny policzek. Dźwięk uderzenia rozszedł
się echem po pustym pokoju.
- Powiesz, albo cię zabiję. Gadaj, gdzie byliście?!
Szatynka milczała jak zaklęta, dysząc głośno. Bellatriks ryknęła i
zaczęła rękoma okładać jej twarz, dołączając do tego swoje długie paznokcie.
Moje ręce delikatnie się rozluźniły, ale nie zrobiłem nic więcej. Takie
zadrapania będą niczym, przy tym, co już przeżyła w tym pokoju.
- Skoro nie chcesz po dobroci, zrobimy to inaczej… - zagroziła
Bella, orientując się, że ten atak nic nie zdziałał. Odeszła w stronę kominka,
a ja nachyliłem się w stronę ucha dziewczyny.
- Co ty wyprawiasz, Granger? Prowokujesz ją. - syknąłem.
- Niech mnie zabije, już dłużej tego nie wytrzymam. – wyszeptała
ciężko dysząc. A więc to wszystko było tylko maską. Granger nie była wcale taka
silna. Poddawała się z każdą chwilą.
Podniosłem wzrok, czując jak drży. Gdy zrozumiałem co jest
przyczyną, przełknąłem ślinę.
Ciotka wracała z gorącym prętem, a ja już wiedziałem co chce
zrobić. Nie byłem jednak pewien, czy przestanie w odpowiednim momencie. W tej
chwili chyba przestała być sobą.
- Co planujesz zrobić? – zapytałem.
- Skoro chce milczeć, to zamilknie na wieki!
Zamachnęła się gorącym prętem, a ja mimowolnie pociągnąłem Granger
w swoją stronę. Nie, nie schowałem jej za siebie, nie osłoniłem własnym ciałem.
Po prostu pozwoliłem uniknąć jej bolesnego uderzenia, które nie miało być
jedynym, ale możliwe nawet, że kończącym jej życie.
- Nie! Nie możesz tego zrobić! Czarny Pan zniszczy wszystkich za
twoje nieposłuszeństwo! - krzyknąłem wściekły.
- Czarny Pan nam wybaczy! Nie potrzebuje brudnej szlamy! –
warczała, a szaleństwo powoli ogarniało jej ciało.
- Ona jest szlamą Pottera, potrzebuje jej!
Widziałem, że patrzy na nią z obłędem w oczach z wciąż trzymanym w
żelaznym uścisku prętem, który powoli opadł w dół. Nie wiedziałem czy to koniec,
czy jeszcze mogę się czegoś spodziewać, ale trzymałem dziewczynę za ramiona,
gotowy na każdą ewentualność. Na całe szczęście, wszystko miało miejsce w tej
chwili.
- Zejdź mi z oczu. Weź tego śmiecia, zanim zabije was obojga.
Nie potrzebowałem większej zachęty, więc szybko pociągnąłem ją do
wyjścia. Nie zatrzymałem się, aż nie byłem pewien, że mogę to zrobić. Przez
kilkanaście korytarzy szarpałem ją, aby w końcu się zatrzymać tam, gdzie nikt
nas nie dostrzeże. Następnie puściłem jej nadgarstek, który automatycznie
zaczęła rozmasowywać i wyciągnąłem różdżkę, przykładając ją do jej gardła.
- Jesteś pojebana, Granger. - wysyczałem.
Ona stała jednak niewzruszona, patrząc mi prosto w oczy. Nie
wyglądało na to, aby się mnie bała. Po ostatniej sytuacji była gotowa na
śmierć.
- Tak bardzo chcesz umrzeć? – zapytałem, wciąż nie zdejmując
różdżki z jej gardła.
- Wolę umrzeć, niż żyć w tym miejscu ze świadomością, że nigdy nie
posmakuję już normalnego życia. – wyszeptała, a jej oczy zaszkliły się. –
Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie posmakujesz.
Patrzyłem przez chwilę bez emocji na jej twarz, ale po chwili
odsunąłem się, chowając różdżkę do kieszeni czarnej peleryny. Czy po raz
kolejny miała zabawić się moim jeszcze żywym sumieniem?
- Nie, Granger. Ty i ja nie jesteśmy do siebie podobni w niczym.
Nigdy nie porównuj nas do siebie. - wycedziłem, odsuwając się na większą
odległość. - Idziemy. Odprowadzę cię do lochu. Od jutra zaczynasz nową pracę.
- Nie będę już pracowała u ciebie?
Nie potrafiłem rozpracować, czy w jej głowie usłyszałem nutkę ulgi
czy zawodu. Miałem wrażenie, że oba jednocześnie, ale wiedziałem, że nie miała
powodu, by cierpieć z tego powodu. Bo dlaczego by miała być? Niszczyłem ją
bardziej, niż mi się zdawało.
- Nie. Od jutra wracasz do gabinetu Theodora. Podobno Snape ma dla
ciebie zadanie specjalne.
- Zadanie specjalne? – zapytała niepewnie.
- Nie wiem o co chodzi, a nawet jeżeli bym wiedział i tak bym ci
nie powiedział. – warknąłem. – Pospiesz się, mam cię już dosyć.
Gdy doszliśmy do lochów, nie omieszkałem popchnąć jej do środka.
Byłem dzisiaj tak nerwowy przez to wszystko, że najchętniej bym się napił.
Szkoda tylko, że mój jedyny kompan był na mnie śmiertelnie obrażony.
Jednym czynnikiem, który był w stanie mi teraz poprawić humor, to
obita gęba Weasleya, która spoglądała na mnie z wściekłością.
Moją twarz wykrzywił drwiący uśmiech. Tak, Avery od czasu do czasu
potrafił się spisać. Szczególnie jeżeli chodziło o rudego.
- Nie patrz na mnie, kretynie, bo oślepia mnie twoja brzydota. -
powiedziałem drwiąco.
Spodziewałem się, że się odszczeka, ale myliłem się. Zacisnął
tylko wargi oraz pięści i spojrzał z niechęcią na Pottera, który pokręcił
głową. Nie rozumiałem z tego nic, ale nie zamierzałem również zaprzątać tym
sobie głowy. Co mnie obchodziły urojone pomysły tych dwóch debili? Totalnie
nic.
Posłałem Granger tylko krótkie spojrzenie i wyszedłem.
Zmierzałem korytarzami mojej rezydencji, wręcz snując się. Nie
miałem ochoty wracać do sypialni, bo spodziewałem się, że dzisiejsza noc nie
będzie wcale przyjemna. Moje życie nigdy nie było szczególnie proste, teraz
jednak miałem wrażenie, że całkowicie zanika. Nie miałem już nad nim żadnej
władzy. Odkąd pamiętam kierowano mną, decydowano za wszystko, a teraz robiono
to wręcz podświadomie. Jednym słowem: moje życie jest przejebane.
Usłyszałem hałas, który wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszarpnąłem z
kieszeni różdżkę, mierząc nią w jedne z drzwi, z których ktoś się wytoczył.
Przed sobą miałem Daniela z rozpiętą koszulą i rozporkiem, a tuż pod
nim leżała jakaś kobieta z rozerwanym ubraniem, cała we krwi. Trzęsła się.
Przeniosłem pytający wzrok na Daniela, który uśmiechnął się i
zachwiał. Śmierdziało od niego alkoholem.
- Draco, przyjacielu! Chcesz do nas dołączyć? – wybełkotał.
- Nie skorzystam. – odpowiedziałem chłodno.
- Daj spokój, wygląda na to, że musisz się napić.
Ostatnie zdanie wydawało się kuszące, więc przestąpiłem niepewnie
próg jego pokoju w którym znajdowało się co najmniej z pięć kobiet. Każda
przykuta do ściany lub nóg stołu. A więc to prawda, że brał sobie za dziwki
szlamy.
- Siadaj, paniczu Malfoy. Mam wrażenie, że jakaś kobieta nie daje
ci spokoju.
Uniosłem brwi do góry w geście zdziwienia, a on bez słowa postawił
przede mną szklankę bursztynowego płynu.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile masz racji. – mruknąłem.
- Ha! Rozumiem twój ból! Dać ci dobrą radę? Wykończ ją, zanim ona
zrobi to z tobą!
Spojrzałem po wszystkich kobietach szybko, oceniając ich stan.
Wszystkie były poobijane w obdartych ubraniach.
- Widzę, że ty już to zrobiłeś.
- Owszem. Zobacz na nią. – wskazał na dziewczynę na podłodze. – Z
twarzy anioł. Jednak wszystkie to tak naprawdę potwory, które próbują
wykorzystać twoje ciało i duszę. Każda jest taka sama. Dziwki. - wypluł
ostatnie słowo, przybijając szklanką ze mną toast. - Szkoda, że każda jest
szlamą. Z taką buźką mogłyby zostać moją żoną.
- Więc dlaczego nie poszukasz kogoś o czystej krwi? – zapytałem
drwiąco.
Mężczyzna uśmiechnął się cierpko i poklepał mnie po plecach.
- Bo najlepiej smakuje to, co zakazane.
Zajebiście. Jeżeli to była odpowiedź, dlaczego pobłażam w tylu
sprawach Granger, to wcale mi się nie podobała.
- To co, przyjacielu? Za kobiety, które niszczą nam życie!
Nasze szklanki stuknęły, a po chwili opróżniły się.
To była noc, gdy mogłem choć na chwilę zapomnieć o brązowych,
świdrujących oczach. Noc, gdy nie miała nade mną władzy. Noc, gdzie miała
nastąpić chwila zapomnienia i sekunda uspokojenia...
***
Obudziłem się i rozglądnąłem zaniepokojony wokoło. Potrzebowałem
chwili, by przypomnieć sobie gdzie jestem. Leżałem na podłodze w pokoju
Daniela, a na mnie leżała jakaś kobieta. Jedna z jego dziwek . Nie uszło mi
uwadze, że mój rozporek był rozpięty. Daniel nie wyglądał lepiej. On sam leżał
na dwóch innych.
Chyba nie chcę wiedzieć co działo się tej nocy.
Wstałem i otrzepałem się, oceniając cały bałagan. Nie miałem
czasu, aby dłużej tutaj zostać. Było już późno, dawno powinienem być po
Granger. W biegu wpadłem tylko do swojej sypialni i szybko się przebrałem oraz
odświeżyłem twarz.
Po chwili stałem już w lochach, ciągnąc za sobą Granger, która
była dzisiaj jakoś podejrzanie nerwowa.
- Śmierdzisz alkoholem. – powiedziała cicho.
- A ty szlamem. – warknąłem, czując, że głowa mi pęka.
- Piłeś? – zapytała.
- Nie, wąchałem. Możesz nie gadać, Granger? Wkurwiasz mnie.
Przestań się interesować wszystkim, bo to kurwa, nie twoja pieprzona sprawa,
rozumiesz?
Oboje stanęliśmy przed drzwiami gabinetu Theodora, a dziewczyna,
bez słowa, czy chociażby zgody, pchnęła je i weszła do środka. Uśmiechnęła się
delikatnie do Theo, który podbiegł do niej natychmiastowo i dotknął jej
policzka, co spowodowało u mnie grymas niechęci.
- Nie jest źle. – odetchnął. – Jak się czujesz?
- Nie jest źle. – powtórzyła jego słowa, wciąż się uśmiechając. –
Co mam robić?
- Szczerze to nie wiem. – wzruszył ramionami. – Malfoy?
Theodor uniósł brwi, gdy zobaczył w jakim stanie się znajduję.
Fakt, może nie wytrzeźwiałem do końca, ale jego to nie musiało interesować.
- Nie mam pojęcia. To przecież ty kazałeś tutaj przyjść.
- Może ja to wyjaśnię?
Odwróciliśmy się i dostrzegliśmy, że do gabinetu wchodzi Snape.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się drwiąco.
- Panna Granger będzie z mojego polecenia wykonywała dla nas
eliksiry. Nott, przygotuj jej stolik i potrzebne składniki z tej listy. – podał
mu pergamin. – Malfoy, ty chyba znasz swoje obowiązki. Teraz oboje wyjść, muszę
porozmawiać z Granger na osobności.
Wyszliśmy, patrząc na nich podejrzliwie. Teraz oboje znajdowaliśmy
się tylko w swoim towarzystwie, unikając wzajemnego spojrzenia jak ognia.
- Wyglądasz strasznie. – powiedział drwiąco Nott, na co
zmiażdżyłem go spojrzeniem.
- Polecałbym spojrzeć w lustro. – warknąłem.
- Nie chcę się kłócić, Draco. Możemy przestać?
- A czy jesteśmy pokłóceni?
- Nie. – odpowiedział niepewnie.
Mogliśmy to przyjąć jako wzajemne pogodzenie, choć wciąż czuliśmy
wobec siebie rezerwę. Może miało to wiele wspólnego z osobą, która znajdowała
się za drzwiami?
- Co on może chcieć jej powiedzieć takiego ważnego na osobności? –
zapytał mnie szeptem.
- Pewnie przedstawia jej sytuację co się stanie, gdy nie wykona
zadania, albo spróbuje coś zniszczyć.
Po paru minutach usłyszeliśmy ponowne pozwolenie na wejście. Oboje
spojrzeliśmy na Granger, która przyglądała mi się dziwnie. Nie mam pojęcia co
nagadał jej nietoperz i chyba nie chciałem wiedzieć. Miałem wrażenie, że
to jej spojrzenie wręcz parzy.
- Wszyscy do roboty. – warknął i wyszedł zostawiając nas samych.
- Czyli pracujemy razem! – klasnął w dłonie Theodor. – Ile masz
tutaj zostać?
- Dopóki nie powiedzą, że mam przestać. – odpowiedziała, cały czas
zerkając na mnie, co zaczęło mnie irytować.
- To świetnie! Zaraz ci wszystko przygotuję!
Theodor biegał i przygotowywał dla niej stolik z wszystkimi
przyborami i substancjami, ale niekiedy marszczył brwi na ich widok z
niezadowoleniem.
Gdy wszystko było gotowe, ona podeszła do swojego miejsca pracy,
oceniając składniki.
- Te składniki są przeterminowane. – powiedziała sucho, patrząc na
mojego przyjaciela z wyrzutem. Ten jakby się zarumienił, bo spuścił głowę w
dół.
- Wiem, ale takie mi przynieśli. Już wiem po co.
- Po co wam takie eliksiry? One mogą mieć przez to zmienione
właściwości. – wzięła pergamin z instrukcjami, uważnie czytając. – Przecież źle
uwarzone, mogą odebrać człowiekowi życie.
- Chyba nie masz się co martwić, Granger. Masz okazję do
wymordowania kilku śmierciożerców. – sarknąłem, ale niezbyt jej się to
spodobało.
- Nie jestem mordercą. – warknęła i podwinęła rękawy bluzy.
Zauważyłem, że ma na sobie sweter Theodora.
- Pomóc ci? – zapytał szybko przyjaciel.
Granger uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Dziękuję, Theo, ale sobie poradzę. Lubię pracować sama. Jednak
jak nie będę wiedziała co robić, zwrócę się do ciebie.
Nott zrobił zawiedzioną minę, a ja miałem wrażenie, że alkohol we
mnie buzuje. Musiałem stąd natychmiast wyjść, chyba, że jego wnętrzności miały
ozdabiać ściany tego pomieszczenia.
- Wrócę wieczorem. – warknąłem.
- Wychodzisz? – zapytał Theo, a Granger spojrzała na mnie z
zaciekawieniem.
- Tak. Wrócę po Granger niedługo.
I wyszedłem, nic więcej nie tłumacząc. Skierowałem swoje kroki do
pokoju egzekucyjnego. Wiedziałem, że odbywała się tam dzisiaj jedna egzekucja
pewnych mugoli. Wkroczyłem do pomieszczenia pewny siebie.
Paru śmierciożerców spojrzało po sobie, ale nic nie powiedziało. W
tym domu wzbudzałem respekt w kilku niższym stopniem zwolennikach.
Nie pytając o nic, podszedłem do paru mugoli, stosując na nich
zaklęcie torturujące. Zdawałem sobie sprawę, że na nich działa to mocniej niż
na czarodziejów. Chciałem jednak tego. Chciałem sprawić im ból, chciałem się
wyżyć. Wyrzucić z siebie frustrację i negatywne emocje. W tej chwili czułem, że
sprawia mi to przyjemność, ekstazę. Napawałem się bólem.
Byłem ich katem, bo w końcu stanąłem nad trzęsącymi się ciałami,
mając wymierzyć ostateczny cios. Odebrać im brutalnie życie, którego nigdy nie
mieli zasmakować.
… potworem…
Jesteśmy w podobnej sytuacji, Draco. Ty również już go nie
posmakujesz.
Opuściłem różdżkę i odetchnąłem głęboko. Pieprzona Granger.
Pozwoliłem, aby ponownie sprawiła, że się zawahałem. Dlaczego cały czas działo
się to samo? Dlaczego nie potrafiłem zadecydować?
Odwróciłem się z zamiarem wyjścia i już podchodziłem do drzwi, gdy
odwróciłem się z powrotem w kierunku mugoli. Otworzyłem usta, aby coś
powiedzieć, lecz nie wydobyło się z nich nic. Wpatrywaliśmy się w siebie
chwilę. Powoli, drżącą dłonią podniosłem różdżkę, wypowiadając formułkę
śmiercionośnego zaklęcia. Gdy wystrzeliło z patyka, miałem wrażenie, że coś
ostrego przecięło mnie w klatce piersiowej. Jestem potworem. Nie zasmakuję
życia. Masz rację, Granger.
Na trzęsących się nogach wpadłem z powrotem do gabinetu Theodora.
Nie wiem ile czasu mnie nie było. Pewnie parę godzin. Zaraz po tym jak zabiłem
tych mugoli musiałem odreagować. Dlatego teraz moja ręka ledwo się ruszała.
Nawet nie wiem co się działo, gdzie byłem, jak tutaj dotarłem. Miałem dziury w
pamięci. Ból, wściekłość, nienawiść, krzyk...
Byłem na skraju rozpaczy. Miałem wrażenie, że stoję przed samym
klifem, a jedynym wyborem jest skok. To by było jednak za proste.
- Idziemy. – wychrypiałem, a Granger spojrzała na mnie z
niepokojem.
Wyszła jednak za mną bez słowa, choć Nott próbował nas zatrzymać.
Wiedziałem, że cały czas mi się przygląda i wręcz mną w środku telepało. Miałem
tego dosyć. Byłem w tym momencie nie do końca sobą. Myślałem, że wariuję. Nie
wiedziałem nic. Cały czas miałem przed sobą tamtych mugoli. Zabiłem ich.
Zabiłem, zabiłem, zabiłem...
- Dlaczego ciągle się na mnie gapisz?! – krzyknąłem, odwracając
się w jej stronę i wbijając w nią wściekłe spojrzenie.
- Ja nie… - wyszeptała i cofnęła się o krok.
Nie pozwoliłem jej dokończyć. Szybko pokonałem niewielką odległość
nas dzielącą i przyciągnąłem za nadgarstek do swojego ciała. Syknęła z bólu i
spojrzała na mnie ze strachem.
Upajałem się tym.
Strach, ból, nienawiść...
Dyszeliśmy sobie prosto w usta, niemal się nimi stykając. Nasz
oddech się zmieszał. Był ciepły, przyspieszony, wręcz głośny. Nie mogłem dłużej
tego wytrzymać. Nie panowałem nad tym.
Pragnąłem tylko jednego.
- Nie pozwolę ci na to, rozumiesz?! - wyszeptałem niemal żałośnie.
- Nie zniszczysz mnie. Nigdy.
Kolejny krok był błędem. Przekleństwem, skoczeniem z klifu,
zrujnowaniem wszystkiego. Zasmakowałem tego, co najbardziej zakazane. Czy to
był ten moment, gdy zniszczyłem do końca nasz świat, który nigdy nie miał prawa
zaistnieć?
Jej usta były takie… niedozwolone. To właśnie dawało
ten słodko-gorzki posmak rozkoszy. Który, kurwa, mi się podobał.
Nienawidzę cię, Granger.
Nienawidzę.
Od ostatniego rozdziału codziennie odświeżałam stronę i sprawdzałam czy dodałaś coś nowego i jest!! I to jeszcze jaki rozdział! Łał, aż mi dech zaparło w piersiach :D I ta końcówka po prostu genialna :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na więcej! Dużo weny życzę! ;)
Jeju, cieszy mnie, że tak bardzo oczekiwałaś!
UsuńA jeszcze bardziej, że się spodobało i sprostało oczekiwaniom! :3
Dziękuję Ci bardzo i pozdrawiam cieplusio! ♥