Obserwowałem przez chwilę drzwi przez które
przeszła, walcząc z samym sobą. Słowa, jakie z pewnością siebie wypowiedziała
zanim tam wkroczyła, wciąż obijały mi się o uszy. Nie wierzyła, że jestem zły,
podły i okrutny, bo nie wiedziała co się ze mną działo, gdy zamieniałem się w
potwora. Zabijałem bez mrugnięcia okiem, bez najmniejszego zawahania. Miałem
wrażenie, że… sprawiało mi to jakąś przyjemność. Czerpałem chorą satysfakcję z
zabójczego zaklęcia. Od kiedy to się zaczęło dziać? Przecież nienawidziłem
tego, brzydziłem się, więc od kiedy zacząłem to po prostu tolerować?!
Ona nie wiedziała, że nie można mnie
uratować.
Moje przemyślenia przerwał głośny krzyk,
który spowodował ciarki na mojej skórze, a zaraz po nim szaleńczy śmiech, wręcz
obłąkany. Wiedziałem do kogo owe dźwięki należą, więc niepewnie chwyciłem za
klamkę i pchnąłem drzwi przed siebie.
Nie musiałem się rozglądać po pomieszczeniu.
Na pierwszy rzut oka zauważyłem mrożący krew w żyłach widok. Granger klęczała
na posadzce i drżała, trzymając się za gardło, które było oplecione drutem
kolczastym. Bellatriks skakała wesoło obok niej, dokładając kolejnej warstwy
cierpień. Z każdym ruchem drucik wbijał się głębiej, rozcinając delikatną
skórę, a po szyi Gryfonki zaczęło spływać z każdą chwilą więcej kropelek krwi.
Dziewczyna starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale wiedziałem, że to
bez znaczenia. Ciotka robiła to dodatkowo, dlatego wykrzywiona twarz szatynki
zalewała się łzami, a jej ręce w pewnym momencie po prostu opadły wzdłuż ciała.
Widziałem, że z każdą chwilą jest coraz
gorzej, że zaczyna się poddawać. Brak emocji w jej zachowaniu przeraził mnie.
Nie walczyła, nie starała się zatrzymać przy życiu. Czekała na swój bolesny
koniec. Chciała umrzeć.
- Szlama chyba ma dosyć. – wysyczała Bella,
mrużąc oczy i głaszcząc Granger po włosach. – To jak, dziecinko? Powiesz swojej
pani skąd macie tamten miecz? Może dostaniesz nagrodę.
Miałem wrażenie, że czekam wieczność na jej
odpowiedź, że w końcu Bellatriks ją złamała i powie całą prawdę, ale zacisnęła
usta i powieki, a następnie pokręciła głową, walcząc z bólem, który musiał
rozrywać jej ciało z każdym ruchem głowy.
- Nic nie powiem. – wydyszała.
Bellatriks zacisnęła usta z wściekłości.
Wyprostowała się i spojrzała na dziewczynę z pogardą. Wiedziałem, że ledwo nad
sobą panuje. Zaczęła ciężko dyszeć, starając panować nad swoim ciałem, ale po
chwili jej wargi wypełnił złowieszczy uśmiech, a następnie zaczęła coraz
głośniej się śmiać. Kopnęła Granger w plecy, trzymając za końcówkę drutu.
Dziewczyna upadła twarzą na podłogę, zaczynając krztusić się. Drut zacisnął się
mocniej, a ona łapczywie łapała powietrze, choć w pewnej chwili zaprzestała
również tego. Z każdą sekundą bladła, życie z niej ulatywało.
Jedna moja noga drgnęła w jej kierunku, gdy
do pomieszczenia wpadł Snape. Omiótł ciemnym spojrzeniem cały pokój, a jego
wąskie wargi wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Wyciągnął różdżkę,
sprawnie rozcinając drut na szyi dziewczyny, a następnie przeniósł zirytowane
spojrzenie na Bellatriks. Dawno nie widziałem go wyprowadzonego z równowagi.
- Czego ty, do cholery, nie potrafisz
zrozumieć w „Granger ma żyć”?! Czy jesteś tak ciemna, jak do ciebie mówię?!
- Nie jesteś moim panem, Snape! – ryknęła,
mierząc go wściekle. – Nie będę słuchała twoich rozkazów! Tylko Czarny Pan może
mi rozkazywać!
- Tak? – mężczyzna zmrużył oczy. – W takim
razie zgoda. Chodź ze mną, Bella. Nasz Pan chętnie z tobą porozmawia.
Ciało kobiety zadrżało ze strachu, ale
stanęła prosto, uśmiechając się błogo. Czyżby Czarny Pan powrócił do naszego
domu? Na samą tą myśl zrobiło mi się niedobrze.
- Draco. – zwrócił się w moim kierunku. –
Zajmij się Granger. Ma przeżyć, rozumiesz?!
- Tak jest. – szepnąłem, a gdy tylko opuścili
pomieszczenie, podszedłem do niej na drżących nogach.
Ukląkłem przy niej, nie wiedząc za co się
zabrać. Była cała poraniona, ledwo oddychała. Spojrzała na mnie brązowymi
oczami, jakby nie do końca wiedząc gdzie się znajduje.
-
Anapneo!
Dziewczyna zaczęła głębiej oddychać, choć
nadal sprawiało jej to ból. Bezmyślnie dotknąłem jej policzka, widząc, że
zaczyna przymykać powieki i odpływać. Traciła przytomność, a w tej chwili to
było najgorsze, co mogło się stać.
- Walcz, Granger. – syknąłem. – Musisz
walczyć!
- Nie mam już na to siły. – wyszeptała, a z
pod jej powiek wypłynęły łzy. – Nie chcę już. Chcę umrzeć.
- Nie możesz umrzeć! Co z Potterem i tym
głąbem Weasleyem?! Umrą bez ciebie!
- I tak wszyscy umrzemy. Zabijecie nas.
Wiedziałem, że ma rację, choć nie chciałem w
tej chwili tego przyznać. Niesamowite, ale przerażała mnie myśl, że miałaby
teraz umrzeć. W tej chwili. Na tej posadzce. W moim domu.
Nie mogłem na to pozwolić, więc złapałem ją w
pasie, powodując żeby usiadła. Była wiotka, nie panowała nad swoim ciałem, więc
oparłem ją o mój tors, starając się myśleć co dalej.
- Chcę, żeby to się już skończyło. –
wychlipała.
- I tak chcesz żeby to się skończyło? Umrzesz
tutaj, a może powiesz jeszcze mojej ciotce o waszych wszystkich planach? Wiesz
dobrze, że jeżeli uzyska odpowiedzi – zabije cię. Ale nie tylko ciebie. Czarny
Pan nie wypuści twoich nędznych przyjaciół ani ciebie. Chyba nie myślisz, że
jest inaczej?
- Nie. – wydyszała i osunęła głowę na moje
ramię. Natychmiastowo zacząłem klepać ją po twarzy.
- Granger, kretynko! Nie zasypiaj!
Szatynka otworzyła na chwilę duże oczy i
wyciągnęła w moim kierunku drobną, poranioną dłoń. Delikatnie dotknęła mojego
policzka, a następnie odgarnęła z czoła grzywkę.
- Oszukujesz się, Draco. – wyszeptała tak
cicho, że musiałem wytężyć słuch. – Ty już mu nie usługujesz. Zastanów się nad
tym, czy warto w to brnąć.
Jej ręka opadła w dół, a oczy zamknęły. Przez
całe moje ciało przemknął lodowaty powiew na myśl, że to już koniec. Jednak nie
był nim. Był dopiero początkiem, a ona miała żyć.
Dźwignąłem więc jej omdlałe ciało na ręce, aby
w jak najszybszym tempie pobiec do Theodora. Był jej nadzieją po raz kolejny.
Musiał ją uratować, musiał!
Wpadłem do jego gabinetu, uprzednio prawie
taranując drzwi. Wyglądało na to, że właśnie wychodził. W tym momencie jednak
patrzył na mnie oniemiały, lecz widząc moją minę nie zadawał pytań. Od razu
przystąpił do działania.
Obserwowałem z boku, jak mój przyjaciel po
raz kolejny stara się ją uratować, jak przywraca jej czynności życiowe, które
prawie całkowicie zanikały. Jego ruchy stawały się coraz bardziej zdesperowane.
Bał się. Pierwszy raz widziałem, jak pewność siebie znika z jego twarzy,
zastąpiona przerażeniem. Miałem wrażenie, że już znał wynik swoich działań, ale
nie chciał go przyjąć do wiadomości.
Po kilkunastu minutach opadł na fotel, łapiąc
się za głowę.
- Theo? – zapytałem ostrożnie, lecz on nie
odpowiedział. – Theo, ona nie…
- Nie dałem rady. – załkał. – Nie dałem,
kurwa, rady!
- Nie… - wyszeptałem i podszedłem do jej
łóżka. Była cała blada, a obok jej szyi leżała zakrwawiona chusteczka. Nie
oddychała już. Była martwa.
Wziąłem drżącymi palcami chusteczkę w dłonie,
zaciskając mocno na niej palce. Nie miałem pojęcia, że moje ciało drży. Nie
mogłem w to uwierzyć.
- Dlaczego nigdy nie słuchasz, Granger?! –
wyszeptałem, coraz mocniej wbijając palce w chusteczkę. – Dlaczego ty zawsze
musisz kurwa robić po swojemu?!
Wziąłem jej dłoń w swoją. Była taka lodowata,
a jeszcze niedawno taka ciepła. Moja głowa opadła w dół, walczyłem ze sobą. Nie
chciałem się rozkleić, bo to nic by nie dało. Czy była tylko kolejnym
człowiekiem, który zginął przez głupotę?
Poczułem, jak coś delikatnie zaciska się na
mojej dłoni. Podniosłem gwałtownie głowę, patrząc na swoją rękę. Tak, jej palce
delikatnie zaciskały się na moich. Jej twarz zaczęła wykrzywiać się w bolesnym
grymasie. Żyła.
- Theodor…. – wyszeptałem. – Theodor, szybko!
Mój przyjaciel, zdenerwowany moim tonem,
zerwał się z fotela i podbiegł do nas. Sądząc po jego minie, nie mógł w to
uwierzyć, jednak jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Hermiona! Draco, szybko, muszę jej podać
lekarstwa!
Przez kolejne minuty obserwowałem, jak
Granger zaczyna dawać znaki życia, aż w końcu otwiera oczy. Theodor natychmiast
się w nią wtulił i załkał. Nawet na moje usta wpłynął delikatny jak piórko
uśmiech.
- Co, jak… - wysapała.
- Nie wiem jak, ale żyjesz! – zawołał
radośnie Theo, i choć jej usta lekko się wygięły w uśmiechu, oczy pozostały
matowe. Wcale się z tego nie cieszyła. – Draco, musisz ją stąd zabrać.
- Nie zostanie tutaj pod twoją opieką? –
zapytałem zaskoczony.
- Nie. Zabierzesz ją do swojego pokoju. –
odpowiedział obojętnie, a ja zakrztusiłem się śliną.
- Gdzie?! Dlaczego nie może zostać u ciebie?
- Dlatego, że za trzy dni jest bankiet i
śmierciożercy wracają z misji. Będzie się tędy dziennie przemieszczać tłum
ludzi. Jak mam wyjaśnić im obecność Hermiony? Musi leżeć i wypoczywać, w sumie
to wróciła z martwych. U ciebie nikogo nie będzie.
Spojrzałem na nią niepewnie, ale ona unikała
mojego wzroku.
- Mogę wrócić do lochów. – powiedziała cicho.
- Nie. Idziemy do mnie. – warknąłem i
lewitowałem jej nosze.
Podczas podróży do mojej sypialni, zasnęła.
Nie dziwiłem się, była wykończona. Do teraz nie mogłem uwierzyć, że przeżyła. Wciąż
wyglądała jak miliard nieszczęść, ale oddychała. Dobre i to.
Wszedłem do środka, stawiając jej nosze pod
ścianą. Zabezpieczyłem pokój zaklęciami, aby przypadkiem nie zachciało jej się
uciekać, choć w tym stanie wątpię, by była w stanie i poszedłem się myć. Gorący
prysznic był po prostu wybawieniem dla mojego zdrętwiałego, obolałego ciała.
Gorąca para zaczęła mnie wprowadzać w trans
przemyśleń. Czy oszukiwałem się? Czy naprawdę przestałem już usługiwać Czarnemu
Panu? Kim byłem, komu służyłem? Dlaczego wciąż trwałem przy Nim? Czy potrafiłem
sobie samemu na to odpowiedzieć? Pewnie dlatego, że jestem tchórzem. Boję się o
siebie. Nigdy nie cechowała mnie odwaga. Nigdy nie chciałem umierać, skoro
mogłem żyć w takich warunkach. Wolę torturować, zabijać, niż sam to przeżywać.
Tchórz…
Tak. Jestem nim. Wciąż. Na zawsze.
~~*~~
Po długich przemyśleniach, wyszedłem w końcu
sod prysznica i wszedłem do ciepłego łóżka. Moja głowa automatycznie
przekrzywiła się w stronę, gdzie leżała Gryfonka. Wciąż spała, niezmąconym,
spokojnym snem.
Nie potrafiłem zasnąć, jej obecność mi to
skutecznie uniemożliwiała. Czułem ją, wspominałem dotyk, spojrzenie.
Działała na mnie niepoprawnie, w zakazany
sposób.
Miałem ochotę wstać i podejść do niej, ale
nie pozwoliłem sobie na to. Odwróciłem się w stronę ściany, zmuszając się do
snu, który wcale nie był tak długi, jak miałem nadzieję.
Obudził mnie cichy szloch. Przetarłem z
niezadowoleniem oczy, uświadamiając sobie, że w moim pokoju przebywa ktoś
jeszcze.
Odwróciłem się w jej stronę. Leżała skulona,
płacząc cicho w poduszkę.
- Granger? Dlaczego ryczysz z samego rana i
nie dajesz mi spać? – zapytałem sucho.
- Dlaczego mnie uratowaliście? –zapytała
słabo. – To mogło mieć koniec.
Westchnąłem, położyłem się na plecy,
zakładając pod głowę ręce i spojrzałem na sufit.
- Dla ciebie może i byłby koniec, a co z
kretyńskimi przyjaciółmi? To ty byś ich zabiła, wiesz to, prawda?
- Nie zabiłabym. – powiedziała buntowniczo.
- Tak. Wy, Gryfoni, jesteście strasznie
wrażliwi, więc zaraz Potter rzuciłby się na wszystkich, a sam by zginął. Chyba
nie chciałabyś, żeby bohater tak umarł, co?
Szatynka nie odezwała się, więc wiedziałem,
że wygrałem.
- O której idę do pracy? – zapytała cicho.
- Nie idziesz. Zostajesz dzisiaj tutaj.
- Dlaczego? Nie chcę siedzieć w miejscu!
- A jesteś w stanie się ruszyć w ogóle? –
zapytałem drwiąco.
- Oczywiście, że jestem! – burknęła i
podniosła się delikatnie, ale zaraz opadła na poduszki.
- Widzę. – stwierdziłem sarkastycznie. –
Jesteś bardzo przekonująca, Granger, ale nie. Zostajesz tutaj.
- I co ja mam tutaj niby robić? – jęknęła. –
Malfoy, nie bądź bezduszny!
- Za późno, już jestem. – odpowiedziałem
obojętnie, ale uśmiechnąłem się bezczelnie. – Dokończ tą głupią książkę, bo
chyba ostatnio nie zdążyłaś. Skrzat później przyniesie ci coś do zjedzenia.
Wrócę za parę godzin, więc bądź grzeczna, bo i tak jesteś pod obserwacją.
Nie czekając na jej oburzenie, szybko
poszedłem się przebrać i uśmiechając się wrednie na pożegnanie, wyszedłem z
pokoju.
W dosyć dobrym humorze zszedłem na dół i
wkroczyłem do salonu, siadając obok Theodora. Nałożyłem sobie na talerz pokaźną
ilość jedzenia, aż przyjaciel zmarszczył brwi z niedowierzaniem.
- Jak się czuje Hermiona? –zapytał mnie
cicho.
- Jak zwykle wkurzająca. – wzruszyłem
ramionami, ale westchnąłem, gdy Theo się skrzywił. – Wyluzuj, żyje, gada,
buntuje się. To chyba oznacza, że jest już prawie ok?
- Może i tak. – potwierdził. – Ale może
trochę minąć, aż wstanie.
- Dzisiaj prawie jej wyszło.
- Pozwoliłeś jej wstać?! – oburzył się.
- A Granger wygląda na kogoś, kto będzie mnie
słuchał? – zapytałem drwiąco.
- Masz rację. Nie. – uśmiechnął się.
Jego śmiech zakłóciło wejście Snape’a do
saloniku. Stanął przed wszystkimi poplecznikami, czekając, aż wszyscy zwrócą na
niego spojrzenia. Gdy tak się stało, odchrząknął.
- Przyjaciele. Za trzy dni odbędzie się nasz
bankiet, na który wszyscy czekaliśmy od długiego czasu. Ciężko pracujemy, więc
należy nam się odpoczynek. Tych, którzy go organizują, zapraszam po śniadaniu
do Sali Narad. Czarnego Pana niestety z nami nie będzie, ale polecił, abyśmy
bawili się godnie, chwaląc Jego imię oraz władzę. To ma być huczna, ale godna
uroczystość. – wykrzywił usta w uśmiechu. - Drugą sprawą jest, że w godzinach
popołudniowych, po waszych codziennych zajęciach, zjawić się macie w Głównej
Sali Przesłuchań. Zaprosiłem paru naszych gości, na oficjalne przedstawienie.
Może niektórzy z was nie wiedzą, ale gościmy w naszych lochach kilka ważnych
osobistości.
Spojrzeliśmy po sobie z Theodorem, ale żaden
z nas nie wiedział o co chodzi. Postanowiliśmy więc wysłuchać reszty
przemówienia Snape’a.
- O wszystkim dowiecie się na miejscu. A
teraz żegnam. Do zobaczenia wkrótce.
Wyszedł, powiewając długą peleryną, a wszyscy
zaczęli gorączkowo rozmawiać. Każdy był ciekawy, o jakie ważne osobistości
chodzi.
- Chyba dowiemy się dopiero, jak tam
będziemy. – westchnąłem, a Theo skinął głową.
- Jakie plany na dzisiaj? – zapytał.
- Mam przypilnować młodocianych przy
przeprowadzaniu szlam, do lochów. No wiesz, dowiedzieć się jaka krew, zabrać
różdżki, sprawdzić kieszenie i tym podobne…
- Czyli dzisiaj spokojnie? – kiwnął głową.
- Na szczęście. Spotkamy się na tym śmiesznym
przedstawieniu, które wymyślił kochany Severusek.
Oddaliłem się przed bramy domu, gdzie
następowała rewizja ludzi. Kilku nowo mianowanych śmierciożerców siedziało w
domku i sprawdzało różdżki i przeszukiwało ich kieszenie. Oparłem się ramieniem
o futrynę drzwi, patrząc na proces ze znudzeniem. Nie było to za ciekawe
zadanie, choć czasami mogły im się przydarzyć ciekawe przedmioty.
- Nie ładnie, Greg, myślę, że te klejnoty
powinny należeć do Czarnego Pana. – zaśmiałem się.
- Pan Malfoy! – wykrzyknął chłopak i
wzdrygnął się. – Oczywiście, ja to tylko… przechowuję.
- Oczywiście. – stwierdziłem drwiąco. –
Robicie to jakoś bez życia, chłopaki. Jeżeli nie możecie czegoś od nich
wyciągnąć, nie rozmawiacie z nimi jak z dziećmi, nie grozicie, skoro wasze
groźby nie mają pokrycia. Kim wy jesteście? Śmierciożercami, czy cipami
mugolskimi?
- Śmierciożercami. – odpowiedział twardo
jeden z nich, a ja uśmiechnąłem się.
- Udowodnijcie.
Chłopcy spojrzeli po sobie, a ten, który był
taki pewny siebie, wyciągnął różdżkę i wycelował w jednego z mugolaków, chcąc
rzucić zaklęcie.
- Świetnie. Możesz iść do Snape’a, da ci
lepszą robotę. – powiedziałem znudzony i spojrzałem po reszcie. – A wy się
postarajcie, jeżeli nie chcecie spędzić reszty służby w tym miejscu.
Marzyłem tylko o końcu tego zadania. To było
chyba najnudniejsze miejsce w całej kwaterze. Cieszyłem się, że mnie ono nie
dotyczyło. W tym momencie moje myśli wędrowały do mojej sypialni, gdzie na
noszach leżała pewna dziewczyna, zapewne czytając książkę i denerwując się na
cały świat.
Ze znudzeniem zarządziłem koniec służby na
dzisiaj. Nadszedł czas, gdy mieliśmy zjawić się Głównej Sali Przesłuchań. Właśnie
tam pokierowałem swoje kroki. Wszedłem do środka, unosząc z niedowierzaniem
brwi. Naprawdę w tej sali znajdowała się spora część popleczników Czarnego
Pana. A to była tylko cząstka jego armii, bo niektórzy byli na misjach poza
kwaterą, a jeszcze inni nie dostali wezwania.
Wyszukałem w tłumie Theo i zająłem miejsce
obok niego. Uśmiechnął się do mnie niewesoło.
- Wiadomo coś? – zapytałem z zaciekawieniem.
- Jeszcze nic. Snape czeka i patrzy kto
przyszedł. Jesteś jednym z ostatnich, więc pewnie zaraz zacznie.
Jak na potwierdzenie jego słów, Snape
zarządził ciszę machnięciem ręki.
- Wprowadzić naszych gości!
Drzwi się otworzyły, a do środka został
wprowadzony Potter, wraz z dwoma mężczyznami. Rozejrzałem się po poplecznikach,
ale zauważyłem, że nie wszyscy wiedzą kim są. Ja również się zastanawiałem,
choć jednego kojarzyłem.
- Ej, ten jeden był wtedy w Dziurawym Kotle.
– mruknął Theo. – Razem z Finniganem.
Musiałem mu przyznać rację, a więc to
oznaczało, że był z Zakonu Feniksa.
- Wielu z was może nie znać naszych gości.
Jednym z nich jest oczywiście nasza gwiazda, Harry Potter. Chłopiec, Który Myśli,
że Pokona Czarnego Pana. – w pomieszczeniu rozbrzmiały śmiechy. – Drugą osobą,
jest przywódca w Zakonie Feniksa – Kingsley Shacklebolt. Dał się złapać paru
naszym, podczas misji. Zostaną oni godziwie nagrodzeni przez Czarnego Pana. A
trzecią, mało znaną, w świecie magii wcale, jest mugolski premier. Nazwisko nie
jest istotne, to tak, jakbyśmy nazwali robaka.
Całe pomieszczenie ponownie zadrżało od
śmiechu.
- Gdzie ona jest? – zapytał głośno Potter.
Wyglądało na to, że odzyskał cały swój wigor. – Gdzie jest Hermiona?
Wszyscy automatycznie ucichli, patrząc kpiąco
na bliznowatego. On sam trząsł się z furii, patrząc na Snape’a wściekle.
- Twoja najdroższa przyjaciółka nie żyje. –
zaskrzeczała Bellatriks z satysfakcją. – Była słaba, więc umarła. Szlamy zawsze
padają najszybciej. Nie martw się, prawie nie krzyczała. Błagała, bym
przestała.
- Ty bestio! – zaryczał Potter. – Zabiję cię!
- A Draco mi pomagał. Trzymał jej przy gardle
drut, dusząc drobną szyjkę, to przez niego wydała swoje ostatnie, brudne tchnienie.
– kobieta bawiła się świetnie, bawiąc się jego uczuciami, ale przez moje ciało
przeszły ciarki.
Gryfon odwrócił się w moją stronę z bólem w
oczach.
- Zniszczę cię, Malfoy! To twoja wina! TO TY
JĄ ZABIŁEŚ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz