Byłem w szoku. Nie spodziewałem się tego.
Jego słowa trafiły we mnie jak pocisk i nawet nie zareagowałem, gdy rzucił się
w moją stronę. Nie potrafiłem zlokalizować krzyków, tego, że zbliża się do mnie
z furią w oczach. Nie broniłem się, nie wiedziałem jak. Sparaliżowało mnie.
Zanim do mnie dotarł, przed moimi oczami
mignął fioletowy promień, a Potter padł na ziemię, odrzucony zaklęciem. Snape
dyszał wściekle z wyciągniętą przed siebie różdżką, stając nad jego ciałem.
- Uspokój się, głupcze! Granger żyje, nikt
jej nie zabił! – ryknął. – Wyprowadzić stąd Bellatriks!
Kobieta oburzyła się, próbując się bronić,
ale w końcu wyciągnęli ją z pomieszczenia wrzeszczącą. Krzyk przemienił się w
paskudny śmiech, rozchodzący się po korytarzach rezydencji.
Gryfon dźwignął się z posadzki i rzucił w
kierunku drzwi, ale śmierciożercy go zatrzymali. Potter nie zamierzał się
jednak poddawać. Z dzikim okrzykiem powalił jednego z ludzi Czarnego Pana,
szarpiąc jego twarz. Mężczyzna wrzeszczał z bólu, ale Snape warknął i brunet
padł pod jego nogi sparaliżowany.
- Koniec tych zabaw! – ryknął. – Cała ta
trójka jest naszymi najważniejszymi więźniami. Należą do Czarnego Pana. NIKT
nie ma prawa ich ruszyć, zrozumiano?! Jeżeli się dowiem, że któreś z was
starało się ich chociażby dotknąć, popamiętacie potężną magię największego
czarnoksiężnika naszych czasów! Odprowadzić ich i zabezpieczyć! A reszta,
rozejść się!
- O to ta cała szopka? – zapytałem nadal w
szoku.
- Prawdopodobnie chodziło o coś jeszcze, ale
Potter zepsuł Snape’owi humorek. – mruknął Theo i wstał. – Chodźmy, mam dosyć.
Muszę zajrzeć do Hermiony.
Skinąłem głową i wstałem za nim. Starałem się
nie zwracać uwagi na zaciekawione spojrzenia lub co gorsza, kpiące, rzucane w
moją stronę. Czy to naprawdę było takie zabawne, że ten kretyn rzucił się w
moją stronę?!
Weszliśmy z Theo do mojej sypialni, zdejmując
uprzednio zaklęcia. Co prawda Granger nie ruszyła się nawet z miejsca, ale
trzeba zachowywać ostrożność. W tej chwili jednak była tak zaczytana, że ledwie
uniosła na nas wzrok znad książki.
- Cześć, Hermiono, jak się czujesz? – zapytał
Theodor i usiadł obok niej, sprawdzając puls, temperaturę, oraz obolałe
miejsca.
- Świetnie. Jutro powoli zacznę chodzić,
najlepszy uzdrowicielu w świecie magii. – uśmiechnęła się delikatnie.
- Bo się jeszcze zarumienię. – roześmiał się.
– W sumie, to przed wojną chciałem nim być. Niestety, plany się zmieniły.
- Może jeszcze uda ci się je spełnić. Kto
wie…
- Właśnie, kto wie. – przyznał i kiwnął
głową. – Martwiliśmy się o ciebie. Nieźle nas wystraszyłaś, wiesz?
Prychnąłem słysząc te słowa i rzuciłem się na
łóżko, odwracając od nich wzrok. Jakoś nie miałem ochoty na to patrzeć.
- Nie możesz się poddać, Hermiono. Wiesz o
tym, prawda? – kontynuował.
- Oczywiście. – odpowiedziała słabo i
ponownie się uśmiechnęła.
W tym momencie zerknąłem na nią i
uśmiechnąłem się kpiąco. Ona za to starała się na mnie nie patrzeć. Wręcz
unikała mojego wzroku. Kłamała. Dobrze wiedziałem, co myślała. Sama jeszcze mi
o tym mówiła. Nie wiem dlaczego, ale najwidoczniej nie zamierzała się z tego
zwierzać Theodorowi. Mądry ruch. Był na to za słaby psychicznie. Zniszczyłaby
go, złamała jego już i tak delikatne serduszko.
- W porządku. Muszę was zostawić, bo mam
sporo roboty. Jutro wpadnę na badania. Powinno być już lepiej.
- W porządku, dziękuję ci. – mruknęła, a ja
odprowadziłem go wzrokiem do drzwi. Gdy wyszedł, zapanowała cisza.
- Jak dzisiejszy dzień? – odezwała się w
końcu.
Przed oczami pojawił mi się Potter, któremu
próbowali wmówić, że nie ona nie żyje. Nie chciałem jednak jej o tym wspominać,
bo zaraz by tutaj zaczęła robić aferę, a ja naprawdę nie miałem ochoty na jej
pieprzenie o niczym. Postanowiłem więc ją trochę podrażnić. Prawie jej tego
współczułem, ale cóż, uwielbiam to robić.
- Całkiem nieźle. Trochę się nabiegałem, aż
mnie nogi bolą. A ty? Co robiłaś? – zapytałem chamsko. Dobrze zdaję sobie
sprawę, że ma problemy ze wstaniem. I to było najpiękniejsze, bo czekałem tylko
na jej zirytowane spojrzenie, całkowicie poprawiające mój dzień.
- Jesteś beznadziejny. – warknęła i odwróciła
się w drugą stronę. Oczywiście nie odbyło się bez wrednego śmiechu, gdyż zajęło
jej to dłużej.
- Nie myślisz tak, Granger. – powiedziałem
drwiąco. Jak to się działo, że w jej towarzystwie choć na chwilę znikała ta
moja ponura, skrzywiona maska, a powracała zadziorność?
- A właśnie, że myślę. – syknęła.
Miałem ochotę się roześmiać z jej reakcji.
Granger była taka niewinna i wrażliwa, że to aż abstrakcyjne w tych czasach.
Jak to możliwe, że życie w tym miejscu przez tyle tygodni jej nie zaczęło
łamać? A może zaczęło, tylko jest lepszą aktorką niż myślałem?
- Malfoy? – zapytała cicho po kilkunastu
dobrych minutach ciszy. W jej głosie od razu wyczułem niepewność.
- Hm? – mruknąłem w odpowiedzi.
- Czy… ON już wrócił?
Od razu zorientowałem się, o kogo jej chodzi.
Oczywiście, dopóki Czarnego Pana nie ma, oni są bezpieczni. Przynajmniej w
jakimś sensie.
- Jeszcze nie i nie wiem kiedy wróci. Nikt
nie wie.
Usłyszałem tylko ciche westchnienie ulgi.
- Jak myślisz, kiedy nas wykończy? – ponownie
zapytała, a jej głos zadrżał.
- Nie wiem, Granger. – warknąłem. – Nie jestem
pieprzonym jasnowidzem i nie siedzę również w głowie Czarnego Pana.
- Ale jesteś jego cholernym śmierciożercą!
- Tak, jestem! I będę już zawsze! Chyba nie
myślisz, że powiem TOBIE o jego planach? – sarknąłem.
- Sam nie wierzysz w co mówisz. – powiedziała
spokojnie.
- Nie, to ty nie wiesz.
Między nami znowu nastała cisza, przesycona
wściekłymi emocjami. Miałem wrażenie, że wszystko wręcz wibruje niebezpiecznie.
Słyszałem tylko jej przyspieszony oddech. Wsłuchałem się w niego, aż w końcu
zasnąłem…
- Draco, Draco! Obudź się!
Otworzyłem oczy, a nad sobą miałem twarz
ojca. Podskoczyłem jak oparzony, odsuwając się od niego.
- Co ty tutaj robisz?! – krzyknąłem. – Nie
masz prawa tutaj wchodzić!
- Co w twoim pokoju robi ta brudna szlama?!
Przeniosłem spojrzenie na Granger, którą za
włosy trzymała Bellatriks, uśmiechając się paskudnie. Dziewczyna patrzyła na
mnie niemal błagalnie. Jej ubranie były porozrywane, a ciało całe posiniaczone.
Nie miała nawet możliwości ruszenia się.
- Zabrać ich do Czarnego Pana. – zarządził
ojciec, patrząc mi twardo w oczy.
Do pokoju weszło paru śmierciożerców, łapiąc
mnie za ramiona, a Granger została wyciągnęła brutalnie za krótkie włoski przez
ciotkę. Nie czekali na naszą reakcję, tylko bez skrupułów szarpali nas do
gabinetu Lorda Voldemorta.
Chciałem dosięgnąć Gryfonki, ale szła zbyt
daleko, cały czas potykając się niezgrabnie. Przez ból nie potrafiła chodzić.
W końcu stanęliśmy przed mahoniowymi
drzwiami, prowadzącymi do komnat samego Lorda Voldemorta.
Zadrżałem, gdy ze środka zabrzmiało ciche
syczenie, powiadamiające nas o pozwoleniu na wejście. Wrota się otworzyły, a
nas wepchnięto głębiej do pomieszczenia. Mężczyzna o twarzy węża siedział na
kolosalnym fotelu przypominającym tron i patrzył na nas z góry. Uśmiechnął się
na nasz widok drwiąco, jakby wręcz chłonął nasz strach. Oboje upadliśmy przed
jego obliczem, unikając straszliwego, szkarłatnego, rządnego krwi spojrzenia.
- Draco, cudownie, że przyszedłeś. –
zasyczał. – Podczas mojej nieobecności dowiedziałem się o straszliwej rzeczy,
wiesz o co może chodzić?
- Nie, Mój Panie. – skłoniłem głowę.
- To ja, jako twój wspaniałomyślny władca,
opowiem ci. Moi wierni śmierciożercy donieśli mi, że gdy tylko was opuściłem na
jakiś czas, spoufaliłeś się ze szlamą Pottera. – jego oczy błysnęły gniewnie. –
Czy to prawda?
Milczałem jak zaklęty. Chciałem zaprzeczyć,
ale coś jakby na siłę trzymało mnie w ciszy. To najwidoczniej było dla niego
wystarczającą odpowiedzią. Jego wąskie wargi wykrzywiły się z drwiną. Zerknąłem
kątem oka na Gryfonkę, widząc jak się krzywi, jakby sama obecność tutaj
sprawiała jej ból.
- A może… - zaczął ponownie, a ja czułem, że
moje ciało samoistnie sztywnieje. – Postanowiłeś przejść na stronę Zakonu
Feniksa? Zostałeś szpiegiem, Draco? Zdradziłeś mnie?
Na te słowa przeszedł mnie nieprzyjemny
dreszcz. Wiedziałem, że to zły znak. Lord Voldemort zbliżał się coraz bardziej,
wyciągając różdżkę. Musiałem walczyć, odezwać się. Ratować siebie.
- Nie, Panie. – odpowiedziałem zimno, ale
czułem, że głos próbuje utknąć w moim gardle. Miałem wrażenie, że Czarny Pan
czuje mój strach. – Przecież dałeś mi rozkazy. Mówiłeś, że mogę z nią robić co
zechcę.
- Tak, to prawda. – skinął głową ze
zrozumieniem. – Bella jednak powiedziała, że często… stawałeś w jej obronie,
gdy ją przesłuchiwała. W obronie dziewczyny oczywiście.
Nie mogłem pozwolić, aby strach mnie
sparaliżował do końca. Musiałem wciąż próbować walki. Szczególnie teraz, gdy
byłem blisko śmierci. Zbliżała się z każdym słowem Czarnego Pana, coraz bliżej.
- Nie mogłem pozwolić, aby zginęła.
Zabroniłeś ją zabijać, Panie. – powiedziałem twardo, spoglądając w jego oczy.
- Tak, to również jest prawda. – wysyczał i
uśmiechnął się. Spojrzał również po Bellatriks i moim ojcu, oraz kilku innych
poplecznikach, którzy byli obecni. – Niestety, Draco, ale nie wszyscy w to
wierzą. Chyba musimy im udowodnić, że się mylą, prawda?
- Oczywiście, Panie. – odpowiedziałem z
entuzjazmem. – Co mam zrobić?
Jego szkarłatne oczy zabłysły satysfakcją.
- Zabij ją.
Moje serce przestało bić. Poczułem, że Granger
poruszyła się obok niespokojnie, choć nie pozwoliłem sobie na spojrzenie choćby
chwilowe na nią. Cały czas wpatrywałem się w Czarnego Pana bez emocji na
twarzy, choć w środku mnie rozsadzało.
- Mam ją… zabić? – wydyszałem.
- Dokładnie tak, w tej chwili. Zrób to, Draco
i zakończmy to śmieszne przedstawienie.
I wtedy na nią spojrzałem. Była cała blada,
trzęsła się. Jednym słowem: była przerażona. Ja natomiast pochwyciłem w drżące
palce różdżkę. Wstałem z posadzki i wycelowałem w nią, mając nadzieję, że nikt
z obecnych nie widzi mojego rozdarcia. Spojrzała mi w oczy, które niemal
paraliżowały moje ruchy. Nie potrafiłem się odwrócić, ich siła mnie powoli
przezwyciężała. Chciałem jej przekazać, że mi… przykro? Nie chciałem jej
śmierci. To jednak za mało.
- Avada
kedavra.
Błysnęło zielone światło, a ja krzyknąłem,
łapiąc się za głowę i upadając kolejny raz na posadzkę. Umierałem, rozrywało
mnie od środka. Czułem, że nie wytrzymam tego bólu. Tego było za wiele. Niech
się skończy! Wszystkie dźwięki rozmywały się…
- Malfoy!
Coś zaczęło potrząsać moim ramieniem.
Podniosłem głowę, starając się wyostrzyć wzrok. Natrafiłem na brązowe, znajome
spojrzenie. Spojrzenie, które jeszcze niecałe minuty temu było puste i matowe.
W tym momencie jednak Granger siedziała obok cała i zdrowa.
Rozejrzałem się ze zdezorientowaniem po
pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że to tylko kolejny chory sen, a ona wciąż
tutaj jest i żyje. Co dziwniejsze, siedzi pochylona nade mną w moim łóżku.
- Co jest? – wysapałem.
- Krzyczałeś. – wyszeptała. – Zły sen?
- Jak co nocy. – mruknąłem i przyjrzałem się
jej. – Widzę, że nieźle sobie radzisz z chodzeniem. Jak ci się udało wstać?
- Jest lepiej. – przyznała słabo. – Magiczne
leki Theodora zaczynają działać.
- Tak, chyba tak. – stwierdziłem głupio.
Wciąż byłem przerażony minionym snem. – Idę się umyć.
Gdy odsunęła się ode mnie, wstałem z łóżka i
ignorując jej spojrzenie, wszedłem do łazienki. Prysznic ponownie okazał się
cudownym wybawieniem. W momencie, gdy gorąca woda dotknęła mojego zmęczonego ciała,
poczułem niesamowitą ulgę. Emocje zaczęły spływać strumykami po moim ciele,
umysł zaczął myśleć.
To był tylko sen. Cholernie popieprzony,
kurewski sen! Jak tylko zobaczyłem Granger żywą, to miałem ochotę ją przytulić.
Nie zabiłem jej, ale udowodniłem sobie, że upadłem na tyle nisko, że byłbym w
stanie. Gdyby wiedziała, że we śnie odebrałem jej życie… A jeżeli to była
wizja? A jeżeli ktoś naprawdę dowie się, że ona tutaj jest?
Czułem, że zaczyna robić mi się zimno.
Wyszedłem więc i po szybkim ogarnięciu wróciłem do pokoju. Zerknąłem tylko na
Granger, która siedziała zaczytana w książce.
- Trzymaj. – rzuciłem w nią koszulą. – Znowu zniszczyłaś
ubranie, a już nie mogę na ciebie patrzeć. Zaraz zawołam skrzata, pomoże ci z
kąpielą. To rozkaz, Granger, więc nie rób takich min.
Oczywiście, jak to Granger, zrobiła oburzoną
minę, ale ku mojemu większemu zaskoczeniu, burknęła pod nosem podziękowanie i
poszła w powolnym tempie, na ile potrafiła, do łazienki. Ja zaś zawołałem
skrzatkę, a następnie rozsiadłem się za biurkiem, biorąc ze zmarszczonymi
brwiami w ręce stos papierów.
I kolejny raz naszło mnie to samo, cholerne
uczucie! Kolejny raz nie mogłem się skupić ze świadomością, że jest tak blisko,
zaledwie za ścianą. Niewinna, obolała. Bierze prysznic w mojej łazience, niczym
namiętna kochanka. Ciepła woda dotyka jej delikatnej skóry… Znowu to samo! To
raz już się wydarzyło!
Starałem się nie myśleć o tym wszystkim, lecz
moje myśli kierowały się do niej automatycznie, ignorując moje zmuszanie do
posłuszeństwa. Żyły własnym życiem, nie reagując na bodźce z zewnątrz.
I w końcu, po kilkunastu minutach męczarni,
wyszła. Od razu pożałowałem, że na nią spojrzałem. Zdawało mi się, że nagle w
pokoju zrobiło się gorąco, a ja sam zacząłem się dusić. Moja koszula sięgała
jej ledwie za połowę uda, odkrywając nagie nogi, od których po raz wtóry nie
potrafiłem odciągnąć wzroku. Nawet jej poraniona, naznaczona bliznami twarz
miała w sobie coś… delikatnego, a zarazem pociągającego. Kurwa, o czym ja znowu
myślę?!
Granger najwidoczniej zawstydziła się siły
mojego spojrzenia, bo opuściła głowę w dół i spróbowała jakoś ukryć swoją
nagość ręcznikiem, a po chwili weszła do łóżka, zakrywając się szczelnie
kołdrą.
Odchrząknąłem i postanowiłem wrócić do
swojego zadania, które starałem się chociażby zacząć. Ja miałem swoje na
głowie, ona swoje. Najlepiej jak każdy zajmie się swoim. Tak będzie najlepiej.
Niestety, jak na złość, moje nie wychodziło
mi najlepiej. Czułem się rozpraszany, więc w ciągu kolejnych minut zacząłem z
irytacją kląć za wszechczasy. Nienawidziłem, gdy nie mogłem z czymś sobie
poradzić.
- Co ty właściwie robisz? – zapytała nieśmiało,
ale ja nawet na nią nie spojrzałem.
- Próbuję złamać szyfry. – mruknąłem niechętnie.
Granger jakby przez chwilę się wahała, ale w
końcu wstała z łóżka i podeszła do mnie powoli, siadając obok. Do moich nozdrzy
doszedł jej zapach. To chore, ale mój własny zapach na niej doprowadzał mnie
wręcz do szaleństwa. Zadrżałem, gdy przez przypadek dotknęła mnie udem.
Próbowałem uspokoić moje nerwy, a także ciało, ale było to nie lada wyzwanie.
- Mogę ci pomóc, kiedyś to robiłam.
Nachyliła się nad kartką, próbując odczytać
runiczne znaki. Nie mogłem uwierzyć, że to zaproponowała. Chciała pomóc MI?
ŚMIERCIOŻERCY? Nie wiedziałem, czy to dobrze, że jej na to pozwoliłem. Z
biegiem czasu okazało się, że faktycznie jest w tym całkiem dobra.
Wspólnie zaczęliśmy nad tym pracować, ale i
tak odczytanie jednego do końca zabrało nam parę godzin. Nie czuliśmy upływu
godzin, jej tak bliska obecność mnie rozpraszała.
- Granger, to nie może być w ten sposób! –
warknąłem.
- A właśnie, że może! Nie znasz się, to nie
odzywaj!
- O tak, jak zwykle Panna Wszechwiedząca.
Teraz się mylisz.
- Nie mylę się. – syknęła i zmierzyła mnie
spojrzeniem. – Nie widzisz, że układ tych znaków wskazuje północ, a ta pionowa
kreska oznacza godzinę lub miejsce?!
- Może także oznaczać osobę. – uparłem się.
- Nie, osobę oznacza kreska, ale na końcu
lekko wygięta.
- Jesteś paskudna.
- Ciebie też bym nie nazwała przystojnym. –
odgryzła się, a ja uniosłem z rozbawieniem brew.
- Nie? – nachyliłem się w jej stronę,
zbliżając do ust, a ona wciągnęła gwałtownie powietrze. – Myślę, że uważasz
inaczej.
Upajałem się jej zażenowaniem. Widziałem jak
się wzdrygnęła i rumieniła. Łamała się, więc uśmiechnąłem się drwiąco i wstałem
jak gdyby nigdy nic.
- Na dzisiaj koniec. – zarządziłem. – Czas się
ubrać.
- Idziemy na przesłuchanie? – zapytała na
pozór obojętnie, ale widziałem strach w jej oczach.
- Nie. Dzisiaj się nie odbędzie.
- Dlaczego? – jej oczy się powiększyły, a
usta ułożyły w delikatne „o”.
- A co, zawiedziona? – zapytałem kpiąco. –
Jakbyś chciała wiedzieć, dzisiaj odbywa się bal śmierciożerców, więc wszystkie
przesłuchania są odwołane. Bellatriks musi wypłakiwać się w poduszkę.
Uśmiechnęła się krzywo, ale zrobiła
zdezorientowaną minę. Zignorowałem ją jednak i wszedłem ponownie do łazienki
przebrać się. Nie zajęło mi to wbrew pozorom dużo czasu. Wyszedłem stamtąd
przebrany w garnitur, a gdy ona na mnie spojrzała, zrobiła dziwną minę.
- To takie okrutne, że jedni ludzie umierają,
a inni w tym czasie się bawią. – wyszeptała.
- To jest po prostu życie, Granger. Nikt nie
obiecywał, że będzie łatwo. Kurwa, cholerny krawat.
- Może ja… - zawahała się, ale podeszła do
mnie powoli. Delikatnie odciągnęła moje ręce od szyi, a sama zaczęła swoimi
wiązać czarny krawat. Nie potrafiłem się ruszyć. Jej bliskość zadziałała
momentalnie. Zgrabne palce, dotykające okolice klatki piersiowej, drobne ciało
w mojej za dużej koszuli.
Zanim zdążyłem się powstrzymać, moje dłonie
powędrowały na jej biodra, wjeżdżając palcami pod koszulę. Pisnęła cicho i
spróbowała odsunąć, ale nie pozwoliłem na to, przyciągając z powrotem. Wydawało
mi się, że ponownie poluzowała mój krawat.
Nachyliłem się do niej, jakby jakaś
niewidzialna siła mnie pchała, jakby ciągnęła w swoją stronę, ale historia i
tym razem planowała się powtórzyć, bo do środka znowu wkroczył Theodor.
Przyjaciel spojrzał na nas bez wyrazu, ale
miałem wrażenie, że posłał Granger zawiedzione spojrzenie, obserwując moje ręce
na jej talii, a także mierząc jej kusy ubiór swoimi oczami.
- Co jest, Theo? – zapytałem dość agresywnie.
- Dostaliśmy rozkazy. Więźniowie mają być
tego wieczora obecni w swoich celach. Wszyscy. Musisz odprowadzić Hermionę. –
odpowiedział chłodno.
Spojrzałem na zarumienioną dziewczynę i
uśmiechnąłem się drwiąco. Również zmierzyłem spojrzeniem jej nagie,
posiniaczone nogi.
- Ubierz stare spodnie. Później dostaniesz
coś innego.
Granger szybko pomknęła do łazienki ubrać
się, ale między nami panowała cisza. Na całe szczęście pospieszyła się, bo już
po niecałych dwóch minutach szliśmy w kierunku lochów.
Gdy tylko otworzyłem kraty, weszła do środka,
a jej przyjaciele rzucili się na nią i wzięli w objęcia.
- Hermiono, żyjesz! – zapłakał Potter. –
Wmawiali mi, że Bellatriks i Malfoy cię zabili!
- Wszystko w porządku, Harry. Żyję i mam się
całkiem nieźle.
Wraz z Theo wycofaliśmy się z pomieszczenia
niezauważeni. Jakoś oboje nie mieliśmy ochoty na przerywanie tej żałośnie
płaczliwej sceny. Czas było pojawić się na bankiecie, gdzie byliśmy oczekiwani.
- Co to miało być? – zapytał cicho, gdy
zmierzaliśmy w stronę Sali Balowej.
- Ale o co ci chodzi? – zapytałem drwiąco.
- Dobrze wiesz. To z Hermioną. W twoim
pokoju. Wyglądało, jakbyś chciał ją pocałować. Do tego wszystkiego była tylko w
twojej koszuli. Czy wy…?
- Nie, nie spałem z Granger, jeśli to masz na
myśli. – przerwałem mu. – Dałem jej koszulę, bo jej ubranie było całe
poniszczone i od jej własnej krwi. I nie chciałem jej pocałować!
- Widzę co się dzieje, Draco. Ciągnie cię do
niej, nie jestem głupi. Sam nie wiesz co czujesz, prawda? Chcesz ją
nienawidzić, ale nie pozwala ci na to.
Spojrzałem na niego ostro, ale on
najwyraźniej nie zamierzał przestać.
- Nie oddam ci jej bez walki, stary. Jesteśmy
przyjaciółmi, to prawda, ale nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Niech ona wybierze
z kim chce być.
Zagotowało się we mnie, ale starałem się nie
wybuchnąć. Wiedziałem, że Theodor leci na Granger, ale to, co teraz powiedział,
brzmiało niemal, że zachłannie.
- Słuchaj, Nott. Nie lecę na Granger, nie
interesuje mnie. Jest brudną szlamą, a mnie takie nie interesują. Skoro tak ci
się podoba, to rób co chcesz, chociaż tego nie pochwalam. Znasz moje zdanie na
ten temat. – warknąłem. – Nie chcę cię widzieć martwego, rozumiesz?!
- W porządku, Draco. Skoro nic nie czujesz do
niej, to daj jej spokój.
Przez chwilę patrzyłem na niego bez żadnego
wyrazu twarzy, ale zacisnąłem pięści z wściekłości. Ja nie potrafiłem czuć. Nie
chciałem czuć.
- Chodźmy, czas zacząć tą imprezę. –
odpowiedziałem bez emocji i wkroczyłem wraz z przyjacielem w tłum
śmierciożerców.
Witaliśmy się krótkimi kiwnięciami głowy,
obserwując z zaskoczeniem ilu poplecznikom udało się przybyć. Stanęliśmy w
pewnej odległości od podestu na którym stała kapela, a obok również Snape,
czekający aż wszyscy się uciszą.
- Witam wszystkich! Cieszy mnie fakt, że
udało nm się zebrać w tak licznej ilości na naszym bankiecie! Naszego
Wspaniałomyślnego Pana niestety z nami nie ma, ale chciał, abyśmy czcili
dzisiejszego wieczora Jego imię! To dzięki niemu i dla niego jest dzisiejsza
uroczystość! Więc wznieśmy wszyscy kielichy i krzyknijmy: Za Czarnego Pana,
Najpotężniejszego Czarnoksiężnika! Niech rośnie Twa siła!
Przez salę potoczył się głośny krzyk
wszystkich śmierciożerców. Tylko Theodor i ja spojrzeliśmy po sobie i
poruszyliśmy ustami, aby wyglądało to wiarygodnie.
- Za Czarnego Pana. – dodał Snape jeszcze
raz. – Przyjaciele, bawmy się!
- Chyba czas się napić. – mruknąłem, a Theo
kiwnął głową.
Oboje odeszliśmy na bok, podchodząc do baru i
zamawiając sobie po pierwszej szklance Ognistej. Stanęliśmy pod ścianą,
obserwując tańczących ze znudzeniem. Impreza zaczęła się rozkręcać, coraz
więcej par wychodziło na parkiet, ale żaden z nas nie miał ochoty na taką
zabawę.
- Malfoy, Nott. – przywitał się jeden ze
śmierciożerców. – Zmieniliście się chłopaki, a byliście tacy maleńcy. Niech
będzie rósł w siłę Czarny Pan.
- Niech będzie rósł w siłę. – powtórzyliśmy niechętnie.
- Nie uważacie, że w końcu nam się należy? –
zagadnął. – Dzięki Niemu zdobywamy świat. Zakon nie ma szans. Jego strategie
nie mają sobie równych. Rozmawiałem z Alexis, to mówiła, że na północy szerzy
się jego władza coraz bardziej.
- Jest niezrównany. – mruknąłem i
uśmiechnąłem się krzywo.
Takich nudnych, politycznych rozmów było
jeszcze wiele. Każdy wychwalał Lorda Voldemorta, a my już po prostu mieliśmy
tego dosyć, dlatego szybko odeszliśmy pod pretekstem powielenia kolejki
alkoholu.
- Merlinie, mam tego dosyć. – stwierdził Theo.
– To przyjęcie jest tak beznadziejne, że nawet Parkinson robiła lepsze w
szkole. Co do niej, to mignęła mi gdzieś w tłumie, więc lepiej rozglądaj się
uważnie.
- Powiedz, że żartujesz. – rozejrzałem się
niespokojnie. – Przyjechała z Hiszpanii, czy gdzie tam była wysłana?
- Najwidoczniej. – stwierdził rozbawiony. –
Zobacz, wszyscy są tacy sztywni, że aż mam ochotę się roześmiać.
Rozejrzałem się za jego spojrzeniem i
parsknąłem z drwiną.
- Przydałby się Zabini. – stwierdziłem. – On zawsze
potrafił rozruszać takie towarzystwo.
- Tak. – przyznał ze śmiechem Theodor. –
Blaise i jego dzikie tańce. Nasze alkoholowe maratony były o wiele lepsze od
tej stypy.
Ponownie uśmiechnąłem się na to wspomnienie,
gdy usłyszałem swoje imię. Zacisnąłem niespokojnie dłonie w pięści i spojrzałem
na Theodora, który zerknął na mnie współczująco, a następnie pokłonił się przed
moją matką i przywitał grzecznie.
- Draconie, muszę ci kogoś przedstawić.
Draco, Theodorze, poznajcie proszę Astorię Greengrass. Astorio, to mój syn
Dracon, oraz jego przyjaciel Theodor Nott.
Kobieta ukłoniła się z uśmiechem przed nami,
a my ucałowaliśmy jej dłoń.
- Miło mi was poznać. Wiele o was słyszałam. –
powiedziała grzecznie, nie odciągając ode mnie spojrzenia.
- Nam również. – odpowiedziałem i skinąłem
jej głową.
- Draco, chciałabym, abyś towarzyszył Astorii
dzisiejszego wieczora. Życzę wam udanej zabawy, dzieci. – powiedziała i
odeszła.
Theodor spojrzał na mnie współczująco, ale z
delikatnym rozbawieniem, poklepał mnie po plecach i ukłonił się przed Astorią.
- Miło było poznać, udanej zabawy. – rzekł oficjalnie,
a do mnie szepnął tak, żeby nie słyszała. – Powodzenia.
- Może zatańczymy? – zaproponowałem niechętnie,
ale ona z entuzjazmem pochwyciła mnie za dłoń i pozwoliła poprowadzić na
parkiet.
Robiłem to za karę. Chciałem stąd jak
najszybciej uciec. Była piękna, nie mogłem temu zaprzeczyć, ale nie była
kobietą, która mnie zainteresowała samą sobą. Co gorsza, nawet nie miałem
ochoty jej poznawać. Cały czas nie odrywała ode mnie wzroku, kokietowała
uśmiechem, a także odważnymi, eleganckimi ruchami, tyle że bez mojej
akceptacji.
Co jakiś czas odwzajemniałem krzywo jej
uśmiech, ale poza tym szukałem wzrokiem w tłumie Theodora. Jak na złość nie mogłem
go znaleźć.
- Słyszałam, że Czarny Pan bardzo cię lubi. –
zaćwierkała Astoria, próbując zwrócić na siebie moją uwagę.
- Doprawdy? – zapytałem uprzejmie.
- Tak. Podobno dostałeś pod opiekę Pottera i
jego przyjaciół.
- Tak, ale teraz głównie zajmuję się Gra… szlamą.
– odpowiedziałem szybko. – Chociaż zdarza się, że odprowadzam na przesłuchania również
zdrajcę krwi i Pottera.
- Rozumiem. Podziwiam cię. Jesteś wspaniałym
śmierciożercą.
Chciałem przewrócić oczami na te komplementy,
ale się powstrzymałem. Usłyszałem za to hałasy w głębi sali, a po chwili dziki
śmiech, należący do ciotki Bellatriks. Automatycznie odwróciłem się w tamtą
stronę, szukając jego źródła. W końcu ujrzałem Theodora, który stanął w półmroku,
patrząc w jakieś miejsce.
Podążyłem więc za nim i natknąłem się na
scenę, która przyspieszyła puls mojego serca.
Ciotka ciągnęła po podłodze za krótkie włosy
Granger. Kazała jej się podnieść, by po chwili ponownie pchnąć ją na posadzkę.
Wszyscy wokoło się śmiali z tego przedstawienia. Mężczyźni podłapywali
dziewczynę, a kobiety kopały ją swoimi szpilkami, odpychając z obrzydzeniem.
Szatynka wyglądała tragicznie.
- Nie mogłam przegapić mojej kolejki! –
ryknęła Bella. – Torturowanie szlam, to sama przyjemność! Spójrzcie, czy
wygląda jak człowiek?! Nie, jak skrzat domowy! Macie dowód, że szlamy to nie
ludzie!
Spojrzeliśmy po sobie z Theodorem. Widziałem
w jego oczach wściekłość. Ja natomiast stałem jak wryty, nie wiedząc co zrobić.
Starałem się w to nie ingerować. Pamiętałem ostrzeżenie Theodora. Miałem
trzymać się z daleka, przecież nic nie czuję. Nienawidzę jej. Do tego ten sen… Stajesz w jej obronie…
Odwróciłem się, starając na to nie patrzeć.
Pociągnąłem swoją partnerkę, ale ona wciąż stała w miejscu.
- Draco, chodźmy popatrzeć! – poprosiła. –
Coś tam się dzieje, chciałabym popatrzeć.
- To tylko szlama Pottera. – powiedziałem słabo.
– Nie ma na co patrzeć.
- Tym bardziej! Chodźmy!
Poszedłem tam za nią, choć bardzo chciałem
tego uniknąć. Stanęliśmy w pierwszym rzędzie, a Astoria zaczęła się śmiać i
klaskać wraz z tłumem. Teraz widziałem, że pod przykrywką wychowanej damy z
dobrego domu, tkwi w niej straszliwy potwór. Tak, potwór.
Ciotka popchnęła ponownie Granger, a ona
upadła z bólem obok moich stóp. Drgnąłem, gdy spojrzała na mnie błagalnie. Moja
koszula na jej ciele była porozrywana, zwisała z niej nędznie, odkrywając
większość ciała. Oczy łzawiły, kolana i przedramiona były zaczerwienione od
upadków. Walczyłem z tym, by nie uklęknąć obok.
Zanim jednak wykonałem jakikolwiek ruch,
podszedł do nas Theodor i podniósł ją do góry, trzymając w swoich ramionach.
Spojrzał na mnie dziwnie, a następnie przeniósł wzrok na Bellę, która zasyczała
na jego widok.
- Co robisz, szczeniaku?
- Zabieram ją.
- Nie masz prawa! – krzyknęła i ruszyła w
jego kierunku z pazurami.
- A właśnie, że ma. – pojawił się za nią
Snape. – Mówiłem ci, Bellatriks, że masz ją zostawić w spokoju. Draconie, jako
opiekun, zajmij się Granger.
Kolejny raz drgnąłem, słysząc swoje imię. Nie
do końca mogłem przyswoić, że mówi do mnie. Odsunąłem się od Astorii bez słowa
i wskazałem Theodorowi dłonią w stronę wyjścia. Czułem jak wszystko we mnie
buzuje, ale cieszyłem się, że stąd wychodzimy.
- Co robimy? – wyszeptał Theo, podtrzymując
łkającą Granger.
- Idziemy do mojego pokoju. - zarządziłem.
Ruszyliśmy w tamtym kierunku, a gdy
dotarliśmy, Theodor posadził ją na łóżku, a ja oparłem się plecami o parapet,
patrząc na nich z daleka. Granger nie mogła się uspokoić przez kolejne minuty.
Powoli miałem tego dosyć. Theodor próbował ją pocieszyć na wszelakie sposoby.
Mówił do niej łagodnie, głaskał ramiona i włosy, przytulał. Jeszcze zabrakło,
aby zaczął się ślinić. Jednak to wszystko nie pomagało dziewczynie, bo ryczała
równie mocno, co trzy minuty temu.
Westchnąłem nerwowo i podszedłem do nich.
Miałem dosyć oglądania tej żałosnej sceny z boku. Odepchnąłem Theodora i
złapałem Granger za ramiona. Spojrzałem w jej zaczerwienione oczy.
- Przestań się mazgaić, Granger! Jesteś już
dużą dziewczynką i wygraj z tym pojebanym losem! Udowodnij, kurwa, że ta szmata
cię nie złamie!
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni, ale
szatynka kiwnęła delikatnie głową i otarła łzy. Odetchnęła jeszcze mocno, aby
powstrzymać szloch.
Theodor uśmiechnął się lekko i złapał ją za rękę,
ale ona wciąż patrzyła na mnie. Zerknąłem na ich złączone ręce i wykrzywiłem
usta w grymasie. Nie kontrolowałem tego. Odwróciłem się więc od nich, ale
zdążyłem zauważyć jak Granger delikatnie wyjmuje z uścisku mojego przyjaciela
swoją dłoń.
- Mogę wrócić do lochu?
- Jeżeli chcesz. – skinąłem głową, choć
wiedziałem, że Theo chciał zaprzeczyć.
- Tak. Chciałabym. – wyszeptała.
Wskazałem więc ręką jej drzwi, a ona wstała,
ku niezadowoleniu Theodora i ruszyła w ich kierunku. Nie zamierzałem jej
zatrzymywać, bo wiedziałem, że chciała być ze swoimi durnymi przyjaciółmi.
Szliśmy w ciszy na dół, a ja nawet nie patrzyłem na Pottera i Weasleya, tylko
wpuściłem ją do środka.
- Wracamy na tą beznadziejną imprezę? –
zapytał Theo.
- Nie ma mowy. Nie wrócę tam. – odparłem szybko.
- Ja tak samo. Dobranoc, Draco.
- Taa… - mruknąłem i wróciłem do sypialni,
rzucając się na łóżko.
Kolejny dzień był przepełniony jej zapachem.
I szczerze powiedziawszy, byłem tym zapełniony. Nie słyszałem jej wkurwiającego
gadania, nie widziałem oburzonych, zabawnych min. Było po prostu pusto.
Dlaczego wszystko stawało się trudniejsze z
każdym dniem? Theodor, ona, śmierciożercy, rodzice… Każdego dnia coś próbowało
mi dopierdolić. A ja z każdym dniem upadałem coraz bardziej…
~~*~~
Z samego rana wstałem, ociągając się i
zszedłem do salonu. W środku nie było wiele osób. Nic dziwnego, ten śmieszny
bankiet pewnie skończył się stosunkowo niedawno. Bardzo dobrze, że były takie
pustki. Nie miałem ochoty na słuchanie pochwał i entuzjastycznych rozmów na
cały ten temat.
- Draconie. – za mną pojawili się moi
rodzice. Byli wściekli. – Gdzie ty się podziewałeś?!
- Poszedłem spać, nie bawiła mnie ta impreza.
– syknąłem, a mój ojciec wyciągnął różdżkę.
- Nie będziesz sam decydował, gówniarzu.
Twoja matka kazała zająć ci się panienką Greengrass i powinieneś to zrobić! Ta
rodzina może wiele wnieść do twojego życia. Są szanowaną…
- Jasne, rozumiem. Chcecie, by ta dziewczyna
za mnie wyszła. Rozumiem. Wybaczcie, wracam do pracy.
Ominąłem ich, ale widziałem, że ojciec chciał
złapać mnie za ramię. Matka, również oburzona, nie pozwoliła mu na to.
Najwidoczniej nie chciała wywoływać między nami większej wojny.
Automatycznie skierowałem swoje kroki do
lochów. Granger już nie spała, bo wyszła rozbudzona. Posłała mi coś na kształt
uśmiechu i poszła przed siebie.
Gdy weszliśmy do gabinetu Theodora,
przywitała się i od razu zabrała za robotę. Wiem co starała się robić. Chciała
pokazać, że jest silna, że nie da się złamać. Podążała za moją radą. Musiałem
przyznać, że nieźle jej to wychodziło.
Ja także wziąłem się za swoje papiery.
Kolejne szyfry nie były takie złe. Nawet czułem, że mam ochotę je rozwiązywać.
Theo patrzył po nas podejrzliwie. Ignorowałem
go jednak doskonale. Jakoś nie miałem ochoty niszczyć sobie humoru. Do południa
czas tak minął całkiem znośnie. Byłoby nawet bym powiedział dobrze, ale do
gabinetu wszedł Runcorn.
- Co jest, Runcorn? – spojrzałem na niego.
- Draco, jesteś wezwany na przesłuchanie
szlamy Pottera.
- Teraz? – uniosłem brwi, a Granger
skamieniała.
- Tak, w tej chwili.
Skinąłem na nią i chwyciłem za ramię.
Wiedziałem, że się boi, czułem wręcz jej strach. Nie potrafiłem się odezwać.
Gdy stanęliśmy przed drzwiami, a ona zaczęła drżeć, musnąłem jej rękę, jakby
chcąc pochwycić na pocieszenie.
- Powodzenia. – wyszeptałem, a ona
uśmiechnęła się blado.
Weszliśmy do środka ze zdumieniem odkrywając,
że nie ma w nim Bellatriks tylko Dołohow. Mężczyzna patrzył na nas złośliwie, a
ja czułem, że coś jest nie w porządku.
-Co tak długo, Malfoy? – warknął. – Nie mam
całego dnia!
-Co ty tutaj robisz? – syknąłem.
- Bellatriks została pozbawiona przesłuchań
na twojej szlamie. Teraz to ty się masz nią zająć.
- Co masz na myśli? – zapytałem niepewnie.
- Szlama należy do ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz