Patrzyłem na Dołohowa z niedowierzaniem,
czując, że cała krew odpływa z mojej twarzy, a ja robię się wręcz
przezroczysty. To było niemożliwe, czy naprawdę obowiązek przesłuchań miałem
przejąć… ja? On chyba nie mówił poważnie, prawda?! To nie mogło być prawdą. Zerknąłem
na dziewczynę na dosłownie sekundy i wydało mi się, że odetchnęła z ulgą. Nie
wyglądała na przejętą.
- O czym ty pierdolisz, Dołohow? –
warknąłem. - Jak to, została pozbawiona prawa do przesłuchiwania Granger?
- Normalnie, takie są rozkazy. Snape tak
zarządził.
- Od kiedy Bellatriks słucha Snape’a?
- Od kiedy skontaktował się z Czarnym Panem,
a ten wezwał ją do siebie.
- Ciotka jest teraz z Czarnym Panem? –
otworzyłem szeroko oczy.
- Póki co, zapewne tak. Nie wiadomo w jakim
stanie stamtąd wróci. – zarechotał. – W każdym razie, ten uroczy rozkaz został
przeniesiony na ciebie. Nasz Mistrz życzył sobie, abyś to ty zajął jej miejsce.
Chyba, że się boisz, w takim razem ja chętnie się nią zajmę i cię zastąpię.
Spojrzałem na niego z obrzydzeniem, gdy
oblizał się, patrząc na Granger z obleśnym pożądaniem. Był niebezpieczny i
zdawałem sobie z tego sprawę. Czy jednak można być gorszym od Bellatriks? Nie
sądzę. Nawet ten kretyn nie był tak pomysłowy. Granger za to może ucierpieć na
inne sposoby, których w poprzednich przesłuchaniach nie doświadczyła.
Ponownie na nią zerknąłem w zastanowieniu.
Miałem wybór. Mogłem to zrobić sam, ale naprawdę brzydził mnie ten pomysł. Ja
miałem być jej katem? Może nie znaczy dla mnie nic, ale nie bawiła mnie taka
zabawa. To prawda, zajmowałem się takimi sprawami bez mrugnięcia okiem, a
szczególnie w ostatnim czasie, ale czy potrafiłbym to zrobić jej? Z drugiej
jednak strony z Dołohowem może mieć nawet gorzej niż ze mną. Mimo wszystko wolę
przypatrywać się jej cierpieniu niż sam je stwarzać. Wiedziałem, czym by to
groziło, a miałem jej już dosyć.
Byłem pewien swojej decyzji. Niech to on się
nią zajmie, a ja nadal będę robił swoje. Otworzyłem usta, chcąc to powiedzieć,
ale poczułem delikatne szarpnięcie za rękaw szaty, a następnie prawie
niedostrzegalny, zaprzeczający ruch głowy Granger.
Wiedziała co chciałem zrobić.
- Nie boję się czegoś takiego, Dołohow.
Szlama jest moja. – odpowiedziałem chłodno wbrew sobie, a Gryfonka trochę się
rozluźniła.
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, a na jego
twarzy zagościł bezczelny, kpiący uśmiech.
- To cudownie, Malfoy. Teraz udowodnij, że
potrafisz coś zdziałać. Gadać potrafi każdy.
Ręka mi drgnęła, ale nadal patrzyłem na niego
obojętnie.
- Mało miałeś udowodnione moich wyczynów?
Może mi się tylko zdaje, ale to mnie Czarny Pan zaprosił do swojego kręgu
Najwierniejszych, nie ciebie. – wysyczałem.
- Nie pogrywaj sobie, dzieciaku. To, że się
tam dostałeś jest zasługą twojego ojca, nie twoich tchórzliwych wyczynów. Nie
potrafisz skrzywdzić szlamy, Draco? Boisz się czy może zadurzyłeś się w jej
brudnej krwi?
Tego było dla mnie za wiele. Zacisnąłem
mocniej ręce na różdżce i odwróciłem się w kierunku Granger. Widziałem, że
Dołohow uśmiechnął się kpiąco i oparł plecami o ścianę, przyglądając mi się z
zaciekawieniem.
Granger również na mnie patrzyła, ale z
wyczekiwaniem, jakby wiedziała, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji.
Przewiercała moje oczy swoim spojrzeniem, jakby próbując odgadnąć moje zamiary.
W tej chwili jej nienawidziłem. Nienawidziłem z całego serca, bo zmusiła mnie
podstępem, bym to zrobił. Siła jej spojrzenia wręcz osłabiała mnie, a ja nie
mogłem być słaby, musiałem to zrobić. Znowu będę widywał ją w snach, tym razem
z podwojoną siłą. Będę słyszał jej krzyki, będę ich przyczyną. Będę ją
niszczył.
Wycelowałem w nią różdżką, próbując
skoncentrować wszystkie swoje myśli na tym, jak bardzo jej nienawidzę. Chciałem
przelać na nią wszystkie złości, dawne lata, gdy z niej szydziłem i niszczyłem
wewnętrznie. Próbowałem pozbyć się tych paru beznadziejnych wspomnień z mojego
domu. Jej oczu, uśmiechu, warg, ciała. Była szlamą, Draco. Zawsze nią zostanie.
Ty jesteś Panem, ona jest nikim…
Ręka mi zadrżała. Usilnie próbowałem
wszystkiego. Nie potrafiłem. Kurwa, nie potrafiłem jej skrzywdzić tak bardzo,
jakbym chciał! Widziałem mój sen, widziałem ją…
Jednak… Jeżeli ja nie skrzywdzę jej, ON
skrzywdzi mnie.
Przestań, Granger. Przestań patrzeć z takim
oczekiwaniem. Pozwól dojść mi do ruchu. Muszę zniszczyć ciebie, zanim ty
zniszczysz mnie…
Nie wiem czy mnie zrozumiała, czy po prostu
jakimś cudem wyczytała to z mojego spojrzenia, ale przymknęła powieki czekając
na wyrok i wyszeptała mściwie:
- Co jest, Malfoy? Boisz się skrzywdzić
szlamę? A może jesteś tak beznadziejny, że nawet tego zrobić nie potrafisz?!
Tchórz!
Trafiła w sedno. Wściekłość mnie zaślepiła.
Nie pozwolę, by taka nędzna szlama jak Granger wytykała mi słabości. Nie
pozwolę sobie na to. Czułem, jak fala furii przepływ przez moje ciało,
opanowuje mnie gniew i ogromna moc. Ryknąłem, a wraz ze mną całe skumulowane
zaklęcie.
- Crucio!
Siła uderzenia musiała być ogromna. Widocznie
nie spodziewająca się tego dziewczyna krzyknęła przeraźliwie i upadła na kolana
ciężko dysząc. Dopiero wtedy doszło do mnie, co zrobiłem. Patrzyłem na nią oniemiały
i chciałem tam podejść, ale musiałem być twardy.
Nienawidziłem jej za to wszystko.
Nienawidziłem siebie. Nie dlatego, że to była Granger. Dlatego, że wciąż
brzydziłem się tym wszystkim. Gdy to robiłem, moje ciało opanowywała furia, nie
potrafiłem nad tym panować. Czerpałem z tego chorą przyjemność, ale gdy
dochodziła do mnie świadomość, brzydziłem się samym sobą. Kim ja byłem?
Gryfonka uniosła głowę i spojrzała na mnie ze
strachem i zaskoczeniem jednocześnie. Uśmiechnęła się kpiąco, a z jej ust
skapywała krew. Dlaczego miałem wrażenie, że cieszy ją to, że to zrobiłem?
Dołohow zaklaskał od niechcenia i zmierzył
mnie spojrzeniem.
- Świetnie. Tylko nie zabij jej, Malfoy.
Śmierciożerca wyszedł, zatrzaskując za sobą
drzwi, a ja zostałem sam na sam z Granger. Oparłem się o ścianę ciężko dysząc,
unikając jej spojrzenia, które, miałem wrażenie, próbowało poznać każdą moją
myśl, która przewijała się w tej chwili przez moją pulsującą głowę.
Zamknąłem oczy, pozwalając sobie na chwilę
beznadziejnej słabości. W tej chwili pragnąłem najbardziej zniknąć, uciec stąd
jak najdalej, zostawić ją, zostać sam. Nie chciałem jej widzieć w tym momencie.
Była zbędna, jej widok niszczył wszystko.
- Zawahałeś się. – stwierdziła cicho, a ja
zacisnąłem pięści. Nie chciałem słuchać tych oskarżeń. Nie od niej. Nie
chciałem wyjść na słabego. Nie byłem słaby.
- Nie zawahałem. – warknąłem.
- Zawahałeś. – kontynuowała. – Dlaczego?
- Kurwa, nie wiem, Granger! – syknąłem i
uderzyłem pięścią w ścianę. – Możesz dać mi spokój i się zamknąć?!
Szatynka podskoczyła na mój podniesiony głos,
ale mowa tutaj o Granger. Ona była strasznie namolna i uparta, więc nie
zamierzała przestać. Trafiła dodatkowo w mój czuły punkt. Przecież jej nie
powiem, że nie potrafiłem rzucić na nią zaklęcia!
- Malfoy… - wyszeptała, a ja nie wytrzymałem
i wybuchłem, w końcu na nią spoglądając.
- Dlaczego mnie sprowokowałaś?! – sarknąłem
ze złością.
- Bo inaczej byś tego nie zrobił, a wolę
żebyś to był ty niż Dołohow. – odpowiedziała spokojnie, ale jej wargi zadrżały.
Już wiedziałem. Wiedziałem, że jest idiotką. Podszedłem
do niej szybkim krokiem, chwytając za ramiona. Mój uścisk był mocny. Wbiłem jej
palce w skórę, nie panując nad sobą. Skrzywiła się nieznacznie, lecz nie
odezwała się, wpatrując z lekkim strachem w moje obłąkane spojrzenie. Nigdy nie
pragnąłem zrobić jej krzywdy bardziej, niż w tej chwili.
- Dlaczego, Granger? Nienawidzę cię tak samo
jak inni. Może nawet bardziej! – wysyczałem.
- Może i tak… - zawahała się i spojrzała na
mnie buntowniczo. - To na co czekasz? Skończmy to i odprowadź mnie do moich
przyjaciół!
Wpatrywałem się w jej twarz z zaskoczeniem.
Nie bała się mnie. Była wyprana z jakichkolwiek emocji. Była silna i taką
starała mi się taką pokazać. Puściłem ją więc z kpiącą miną i wycelowałem
różdżką, przyłożoną do jej lewej piersi, prosto w serce.
- Stęskniłaś się za bólem? Przypalaniem?
Krwią? Torturami z ciocią Bellą?
Próbowałem, naprawdę próbowałem ją
zaatakować. Nie potrafiłem, lecz nie chciałem, by czuła się bezpieczna, aby
myślała, że jestem słaby. Była moim więźniem. Musiała cierpieć. Chciałem, żeby
cierpiała.
- Nie jesteś zły, Draco.
- ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnąłem z wściekłością.
Opuściłem różdżkę i spojrzałem na nią
zrozpaczony. Nigdy nikomu nie pokazywałem się bez swojej maski. Nawet rodzicom.
A teraz… ona, mimo, że przed chwilą dostała ode mnie z potężnego zaklęcia, mówi
mi, że nie jestem zły? Jeszcze nawet nie wie, jak bardzo jest naiwna i głupia.
- Nie pomagasz mi, Granger. – wyszeptałem, a
mój głos drżał od emocji. Przestawałem mieć jakąkolwiek kontrolę. Emocje się ze
mnie wylewały kaskadami. - Dlaczego nie
potrafię cię zaatakować?!
Gryfonka spojrzała na mnie łagodnie. Tak, jak
jeszcze nikt.
- Nie chcesz być potworem.
I znowu te słowa. Tak bardzo zmieniające mnie
całego.
- Ja JESTEM potworem! Nie zmienię tego! Nie
rozumiesz tego, idiotko?!
Nie odpowiedziała, tylko podeszła do mnie
powoli i drżącą ręką dotknęła opuszkami palców mojego policzka. Miała takie
delikatne palce… Po moim ciele przeszedł rozkoszny dreszcz… Chciałem przyłożyć
twarz do wnętrza jej dłoni… Nie! To nie powinno tak być! Odskoczyłem od niej
jak oparzony.
- Walcz z tym, Draco. – ciągle szeptała, jej
spojrzenie było takie łagodne. - Wypuść nas, zniszczymy Voldemorta i uwolnimy
cię. Będziesz wolny. Nikt cię nie będzie oceniał.
Manipulowała mną. Byłem tego pewien, choć czy
Granger była taką osobą? Była silna, ale w środku zaczęła pękać. Nie była
kamieniem. Wciąż pozostawała naiwnie dobra i łagodna. A może wojna ją
zniszczyła, wszystko było grą?
- Nie zrobię tego, nie mogę. – powiedziałem
sucho. – ON mnie zabije, Granger, a jak nie on, to wy! Nie jestem głupi! Nigdy
nie będę wolny. Nawet jak wojna się zakończy, będę skazany. Myślisz, że za te
wszystkie morderstwa i tortury wypuszczą mnie do ludzi? A może będziesz mnie
odwiedzała z ciasteczkami w Azkabanie?! Śmierciożercą zostaje się do końca
życia.
Drżałem. Czułem się, jakbym ponownie stał
naprzeciwko Albusa Dumbledore’a, który proponuje mi ochronę. Nie pierwszy raz
stałem przed tym wyborem. Najpierw Dumbledore, potem Blaise, Theodor również
próbował, dlaczego miałem wyciągnąć dłoń akurat po jej rękę? Dlaczego to
właśnie spośród tych osób, to miałaby być ona? Nie ufałem jej, prawda? Od
zawsze była dla mnie tylko szlamą. Osobą, którą gnębiłem od dnia poznania.
Nienawidziłem jej, aż do ostatniego czasu…
Staliśmy w tym miejscu stanowczo za długo.
Wpatrywaliśmy się w siebie w oczekiwaniu. Ona z nadzieją, ja rozdarty. Tak,
stanowczo minęło za dużo czasu odkąd weszliśmy do tego pokoju.
- Musimy wracać. – powiedziałem w końcu
szorstko, ignorując zawód na jej twarzy. Po chwili jednak otworzyła szeroko
oczy ze zdziwienia, jakby dopiero teraz coś do nie dotarło.
- Przecież…
- Nie zrobię tego, Granger. – odpowiedziałem,
nie patrząc na nią.
- Musisz. – powiedziała twardo, czym mnie
zaskoczyła. – Jeżeli tego nie zrobisz, wszyscy się dowiedzą. Tego chcesz?
Problemów? Dobrze wiesz, że to nieuniknione. To ja powinnam się tego obawiać,
nie ty.
Miała rację. Po raz kolejny. To było
nieuniknione. Nie mogła stąd wyjść bez śladów przesłuchiwania. To nie było
mugolskie więzienie. Musiałem to zrobić. Nie rozumiałem jej. Chciała, bym to ja
ją przesłuchiwał, bo miała nadzieję, że uniknie bólu, a teraz chciała, abym ją
skrzywdził?
- Granger… - zacząłem niepewnie.
- Zamknij się, Malfoy. – warknęła. - Chodź
raz zrób to, co musisz. Bez zbędnego gadania i tłumaczenia.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego
jestem zdolny.
- To to udowodnij. – odpowiedziała
wyzywająco.
Minęła zaledwie sekunda, jak zaklęcie
poleciało w jej stronę. Dziewczyna chwyciła się za klatkę piersiową, ledwo
dysząc. Po chwili z jej policzka popłynęła krew, a usta zrobiły się sine.
- Tyle ci wystarczy? – syknąłem. – Idziemy.
Nie podniosłem jej, nie pomogłem wstać.
Czułem złość ku niej. Sama się o to prosiła. To była jej wina. Nie miałem już również
ochoty patrzeć na to wszystko. Miałem dosyć. Chciałem uciec…
***
Szliśmy przez korytarze w ciszy. Wściekłość
ze mnie kipiała. Nie wiem czy byłem bardziej wkurzony na nią czy na samego
siebie. To wszystko potoczyło się nie tak, jak miało. Nie potrzebowałem jej do
przesłuchań, to był następny gwóźdź do moich już i tak zszarganych emocji.
Bałem się, że w końcu one pękną jak balonik, a ja nie będę już człowiekiem.
Będę nim.
Potworem. Bestią.
Gdy doszliśmy w końcu na utęsknione miejsce,
wepchnąłem ją bezceremonialnie do lochu. Spojrzała na mnie ze zmęczonym
oburzeniem, ale zignorowałem to. Nie wypowiedziałem nawet słowa. Ona również.
Czuła moją buzującą niechęć i rozeźlenie. Chciałem już stąd odejść i choć na
chwilę, jeżeli to możliwe, zapomnieć o jej istnieniu.
Pierwsze co zrobiłem, gdy wkroczyłem do mojej
komnaty, było rzucenie się na ścianę. Jak w amoku okładałem ją pięściami,
czekając aż w końcu zapłacze z bólu, krzyknie, lub wyda jakikolwiek dźwięk
protestu. Ona jednak stała niewzruszona, aż w końcu stanęła w swojej obronie,
powodując, że moje kostki spuchły i zsiniały. Jak tak dłużej pójdzie, wszystkie
skruszeją.
Kolejnym moim dorosłym i opanowanym krokiem
było wyciągnięcie z barku alkoholu. Nie fatygowałem się nawet, aby machnąć
różdżką po szklankę, tylko pociągnąłem zdrowy łyk prosto z butelki. Rzuciłem
się na fotel, raz po razie ciągnąć zachłanne łyki.
Czy zaczynam się pogrążać? Nie, to na pewno
nie to. Alkohol w tym momencie po prostu pomagał mi uciec od niej. Przestałem
powoli widzieć cokolwiek. Mój mózg nie pracował. Nie chciałem, aby robił to
chociaż przez pięć minut.
Dlaczego?
To proste. Już dawno wszystko prześlizgiwało
mi się przez palce. Traciłem kontrolę, ale teraz było jeszcze gorzej. Kiedyś
nienawidziłem tortur, brzydziłem się nimi, gardziłem. Torturowałem, bo
musiałem. Chciałem przeżyć. Potem pojawili się oni. Cała trójka Gryfonów powoli
wprowadzała bunt, ale to Granger rozpoczęła chaos mojego życia. Przestawałem
być sobą, bo nie chciałem być pieprzonym potworem, a z każdym dniem miałem
wrażenie, że się nim staję. Raz torturowałem i zabijałem bez mrugnięcia okiem,
żądza krwi i cierpienia mną aż przesiąkała, a potem nadchodził ten moment
uspokojenia, poczucia winy. Jakbym już nie decydował za siebie, nie potrafił
nic zrobić. Czułem do siebie obrzydzenie. Tak, jestem złym człowiekiem, ale czy
próbowałem być dobry? Nie wiem, jednak gdy wkraczała ONA, nagle wszystko
ulegało diametralnej zmianie. Dzisiejszego
dnia się… bałem. Cholernie mocno się bałem. Kiedyś jej nienawidziłem tak
mocno, że nie wahałbym się, ale do czasu, gdy to się zmieniło, nie potrafię
spojrzeć nawet na jej cierpienie…
Już nie wiem nawet, czy piłem cały czas tą
jedną butelkę, czy może kolejną z kilku. Świat się rozmył, myśli zniknęły.
Miałem wrażenie, że słyszę hałasy, pukanie, krzyki, ale nie reagowałem.
W pewnej chwili tylko zarejestrowałem, że
podchodzi do mnie Theodor, który potrząsa mną z przerażonym spojrzeniem.
- Draco, Draco, co ci jest?! Otrząśnij się,
człowieku!
Podniosłem głowę do góry, złapałem Theodora
za szaty i spojrzałem na niego obłąkanym spojrzeniem, które najwidoczniej tak
go przeraziło.
- Mam ją torturować, Theo. Ona należy teraz
do mnie. – wychrypiałem i zdjąłem ręce z jego szat.
Widziałem jak przez mgłę, że mina mojego
przyjaciela kamienieje, a on sam opada obok na fotel, łapiąc się za głowę. Nie
trwało to jednak długo, bo wyciągnął butelkę z moich rąk, dopijając jednym
łykiem resztę trunku.
Uśmiechnąłem się do niego wesoło, klepiąc go
po plecach.
- Jak za starych czasów, co?
- Jak za starych czasów. – przyznał i rzucił
butelką gdzieś w kąt.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę,
czując, że odpływam. Theodor w pewnym momencie wstał i podtrzymał mnie, zanim
całkowicie opadłem i zasnąłem. Podniósł mnie i zaprowadził do łóżka, pomagając
się położyć.
- Theo! – zawołałem zanim wyszedł.
Odwrócił się w moim kierunku z pytającą miną.
- Blaise byłby z nas dumny, prawda?
Theodor uśmiechnął się delikatnie i pokręcił
głową.
- Nie, Draco, wysłałby nas do Piekła.
***
Obudziłem się rano, czując, że gardło mnie
pali, a głowa pęka z bólu. Rozejrzałem się po pokoju odkrywając parę butelek
leżących na podłodze gdzieś po kątach. Zwlokłem się z łóżka i przekląłem
soczyście, gdy nie dostrzegłem w szafce eliksiru uśmierzającego ból. Nie miałem
wyboru jak wziąć szybki prysznic i wyjść z tego pomieszczenia, które całe było
przesiąknięte zapachem alkoholu.
Po kilkunastu minutach w końcu to zrobiłem,
idąc niezgrabnym, jeszcze podpitym krokiem do lochów. Nie było co ukrywać, duża
dawka wciąż tkwiła w moim organizmie, powodując, że w głowie mi się kręciło, a
mój krok co chwilę zwiewał mnie na prawą stronę. Wciąż również nie do końca
wyraźnie wszystko widziałem, przez co moje ruchy były ociężałe.
Trafiłem jednak do lochów i otworzyłem z
delikatnym problemem kraty. Widziałem Granger, która patrzyła na mnie dziwnie
podejrzanym wzrokiem, więc wszedłem do pomieszczenia. Ona zacisnęła usta i
pokręciła głową, ale nie rozumiałem o co jej chodzi.
- Idzie…
Dostałem prosto w twarz czymś ciężkim, więc
zatoczyłem się i uderzyłem plecami o ścianę. Nade mną stał Weasley, który
wymierzył mi niezły cios. Granger pisnęła, a Potter zaczął do mnie podchodzić.
Gdy znalazł się jednak blisko, uderzyła we mnie adrenalina i kopnąłem go z
całej siły, przez co złapał się za obolały brzuch.
- Zmywamy się stąd! – syknął Weasley.
- Potrzebujemy jego różdżki! – krzyknął do
niego Potter. – Hermiono, wychodź już. Zajmiemy się nim.
Dziewczyna jednak stała jak wryta, patrząc na
mnie przestraszonym wzrokiem, zasłaniając usta ręką. Wahała się, więc jej
przyjaciele również zaczęli się wahać.
- Hermiono? – zapytał już podenerwowany łasic.
- Ja nie… - wyjęczała, ale nie dałem jej
dokończyć, bo wstałem i rzuciłem się na nich, korzystając z chwilowej nieuwagi.
Uderzyłem również Weasleya w twarz, przez co zatoczył się, ale Potter zdążył
oddać cios w moje żebra.
Upadłem na posadzkę obok rudego i zaczęliśmy
się okładać. Potter odciągnął mnie kolejnym atakiem w głowę, przez co
zaszumiało mi tak potężnie, że uderzyłem nią w posadzkę, dlatego straciłem na
chwilę panowanie nad sytuacją.
Zanim któryś do mnie ponownie doskoczył,
chciałem wyszarpnąć z kieszeni różdżkę, ale jej tam nie było. Leżała w połowie
drogi między mną, a tymi kretynami. Oni również ją zauważyli.
Nie miałem szans, aby do niej dobiec w tym
momencie, więc gdy ruszyliśmy, oni dotarli do mojej własności, a ja do Granger,
która pisnęła, gdy złapałem ją za ręce i wykręciłem za plecy, przykładając do
jej gardła nóż, który również miałem w kieszeni.
Gryfoni stanęli oniemiali, bo wiedzieli, że
jeżeli zrobią choć jeden zły ruch, ja wbiję ostrzę w jej gardło i nie zdążą
pomóc przyjaciółce.
- Rzucić różdżkę, a nic się jej nie stanie! –
warknąłem.
Wahali się, ale tylko przez chwilę, bo Potter
przeturlał ją w moją stronę. Wziąłem ją z satysfakcją, a następnie, przez
chwilę się namyślając, rzuciłem na nich bez ostrzeżenia zaklęcie paraliżujące.
- Skurwiele. – puściłem Granger, a podszedłem
do nich i kopnąłem każdego w nos, na pewno go łamiąc. – A ty – odwróciłem się w
stronę szatynki. – idziesz ze mną.
Podszedłem do niej zamaszystym krokiem, choć rozsadzało
mnie od środka jeszcze bardziej. Złapałem ją za nadgarstek i wyszarpnąłem z
pomieszczenia, zostawiając w nim całkowitą ciemność.
Prowadziłem ją przez korytarz bez słowa,
czując, jak jej ręka drży w moim uścisku.
- Malfoy… - wyszeptała, ale zignorowałem ją. –
Malfoy…
Zatrzymałem się gwałtownie i pchnąłem ją na
ścianę, by następnie oprzeć się o nią rękoma, tuż naprzeciwko jej twarzy.
- Co to miało być, Granger?! Ucieczek wam się
zachciało?! Maczałaś w tym swoje palce, co? Jesteś tak głupia, że nie
rozumiesz, że stąd nie ma ucieczki?!
- Ja… nie wiedziałam. – mruknęła. – Naprawdę…
- Myślisz, że ci uwierzę?! Twoi naiwni kumple
nie zrobili by nic bez twojej wiedzy!
- Przysięgam, ja nie wiedziałam… - szeptała
gorączkowo, a jej oczy się zaszkliły. – Krwawisz…
Dotknęła mojej rozciętej wargi, przesuwając
po niej palcem. Natychmiastowo żołądek mi się ścisnął, a ciało zadrżało. Zauważyłem
na jej gardle malutkie rozcięcie, które prawdopodobnie ja zrobiłem. Wbiłem w
nie wzrok, a ona wyszeptała:
- Nie bolało. Wiem, że byś tego nie zrobił.
Spojrzałem w jej oczy, które wydawały się
takie łagodne, ciepłe. Nie powstrzymywałem się już, tylko wpiłem się w jej usta
zachłannie. Chciałem w tej chwili jej każdym skrawkiem, chciałem smakować,
ignorując to, kim jest, kim ja jestem. W jakiej sytuacji się znajdujemy.
Czy miewacie czasem wrażenie, że czegoś wam w
danym momencie brakuje, czujecie taką pustkę? Ja właśnie ją zapełniłem, jakbym
dostał czegoś, co od dawna tam pasowało.
Całowałem ją z każdym pocałunkiem coraz
bardziej zaborczo i chciwie. Łapczywie nabierałem powietrza na kolejny namiętny,
brutalny i egoistyczny pocałunek. Nie wiem kiedy, ale poczułem jak oplata
ramionami mój kark, mocniej przyciskając się wargami do moich warg.
To zadziałało na mnie jeszcze intensywniej.
Mogłem ją mieć tu i teraz. W tej chwili. Ale się opamiętałem i odsunąłem,
ciężko dysząc. Ona również dyszała, wciąż patrząc w moje oczy. Była przerażona,
rozdarta, miała do siebie żal.
Ponownie chwyciłem jej rękę i szarpnąłem,
prowadząc do gabinet Theodora. Wprowadziłem ją tam, ignorując zaskoczone
spojrzenie mojego przyjaciela, a następnie wyszedłem z jego gabinetu,
trzaskając drzwiami, zostawiając ich samych.
Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Sytuacja
między nami była coraz bardziej zagmatwana i miałem tego dosyć.
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić i jedyne co
mi przyszło do głowy, to pójście prosto przed siebie. Chodziłem tak bez sensu
przez prawie godzinę, aż dotarłem do jednych drzwi. Zastukałem w drzwi, aż
otworzyła mi wyszczerzona twarz.
- Draco, przyjacielu, długo cię nie
widziałem, co cię do mnie sprowadza?
- Kobieta. Potrzebuję jedną z twoich kobiet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz