czwartek, 27 kwietnia 2017

Rozdział 18

Patrzyłem na Dołohowa z niedowierzaniem, czując, że cała krew odpływa z mojej twarzy, a ja robię się wręcz przezroczysty. To było niemożliwe, czy naprawdę obowiązek przesłuchań miałem przejąć… ja? On chyba nie mówił poważnie, prawda?! To nie mogło być prawdą. Zerknąłem na dziewczynę na dosłownie sekundy i wydało mi się, że odetchnęła z ulgą. Nie wyglądała na przejętą.
- O czym ty pierdolisz, Dołohow? – warknąłem. - Jak to, została pozbawiona prawa do przesłuchiwania Granger?
- Normalnie, takie są rozkazy. Snape tak zarządził.
- Od kiedy Bellatriks słucha Snape’a?
- Od kiedy skontaktował się z Czarnym Panem, a ten wezwał ją do siebie.
- Ciotka jest teraz z Czarnym Panem? – otworzyłem szeroko oczy.
- Póki co, zapewne tak. Nie wiadomo w jakim stanie stamtąd wróci. – zarechotał. – W każdym razie, ten uroczy rozkaz został przeniesiony na ciebie. Nasz Mistrz życzył sobie, abyś to ty zajął jej miejsce. Chyba, że się boisz, w takim razem ja chętnie się nią zajmę i cię zastąpię.
Spojrzałem na niego z obrzydzeniem, gdy oblizał się, patrząc na Granger z obleśnym pożądaniem. Był niebezpieczny i zdawałem sobie z tego sprawę. Czy jednak można być gorszym od Bellatriks? Nie sądzę. Nawet ten kretyn nie był tak pomysłowy. Granger za to może ucierpieć na inne sposoby, których w poprzednich przesłuchaniach nie doświadczyła.
Ponownie na nią zerknąłem w zastanowieniu. Miałem wybór. Mogłem to zrobić sam, ale naprawdę brzydził mnie ten pomysł. Ja miałem być jej katem? Może nie znaczy dla mnie nic, ale nie bawiła mnie taka zabawa. To prawda, zajmowałem się takimi sprawami bez mrugnięcia okiem, a szczególnie w ostatnim czasie, ale czy potrafiłbym to zrobić jej? Z drugiej jednak strony z Dołohowem może mieć nawet gorzej niż ze mną. Mimo wszystko wolę przypatrywać się jej cierpieniu niż sam je stwarzać. Wiedziałem, czym by to groziło, a miałem jej już dosyć.
Byłem pewien swojej decyzji. Niech to on się nią zajmie, a ja nadal będę robił swoje. Otworzyłem usta, chcąc to powiedzieć, ale poczułem delikatne szarpnięcie za rękaw szaty, a następnie prawie niedostrzegalny, zaprzeczający ruch głowy Granger.
Wiedziała co chciałem zrobić.
- Nie boję się czegoś takiego, Dołohow. Szlama jest moja. – odpowiedziałem chłodno wbrew sobie, a Gryfonka trochę się rozluźniła.
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, a na jego twarzy zagościł bezczelny, kpiący uśmiech.
- To cudownie, Malfoy. Teraz udowodnij, że potrafisz coś zdziałać. Gadać potrafi każdy.
Ręka mi drgnęła, ale nadal patrzyłem na niego obojętnie.
- Mało miałeś udowodnione moich wyczynów? Może mi się tylko zdaje, ale to mnie Czarny Pan zaprosił do swojego kręgu Najwierniejszych, nie ciebie. – wysyczałem.
- Nie pogrywaj sobie, dzieciaku. To, że się tam dostałeś jest zasługą twojego ojca, nie twoich tchórzliwych wyczynów. Nie potrafisz skrzywdzić szlamy, Draco? Boisz się czy może zadurzyłeś się w jej brudnej krwi?
Tego było dla mnie za wiele. Zacisnąłem mocniej ręce na różdżce i odwróciłem się w kierunku Granger. Widziałem, że Dołohow uśmiechnął się kpiąco i oparł plecami o ścianę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
Granger również na mnie patrzyła, ale z wyczekiwaniem, jakby wiedziała, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Przewiercała moje oczy swoim spojrzeniem, jakby próbując odgadnąć moje zamiary. W tej chwili jej nienawidziłem. Nienawidziłem z całego serca, bo zmusiła mnie podstępem, bym to zrobił. Siła jej spojrzenia wręcz osłabiała mnie, a ja nie mogłem być słaby, musiałem to zrobić. Znowu będę widywał ją w snach, tym razem z podwojoną siłą. Będę słyszał jej krzyki, będę ich przyczyną. Będę ją niszczył.
Wycelowałem w nią różdżką, próbując skoncentrować wszystkie swoje myśli na tym, jak bardzo jej nienawidzę. Chciałem przelać na nią wszystkie złości, dawne lata, gdy z niej szydziłem i niszczyłem wewnętrznie. Próbowałem pozbyć się tych paru beznadziejnych wspomnień z mojego domu. Jej oczu, uśmiechu, warg, ciała. Była szlamą, Draco. Zawsze nią zostanie. Ty jesteś Panem, ona jest nikim…
Ręka mi zadrżała. Usilnie próbowałem wszystkiego. Nie potrafiłem. Kurwa, nie potrafiłem jej skrzywdzić tak bardzo, jakbym chciał! Widziałem mój sen, widziałem ją…
Jednak… Jeżeli ja nie skrzywdzę jej, ON skrzywdzi mnie.
Przestań, Granger. Przestań patrzeć z takim oczekiwaniem. Pozwól dojść mi do ruchu. Muszę zniszczyć ciebie, zanim ty zniszczysz mnie…
Nie wiem czy mnie zrozumiała, czy po prostu jakimś cudem wyczytała to z mojego spojrzenia, ale przymknęła powieki czekając na wyrok i wyszeptała mściwie:
- Co jest, Malfoy? Boisz się skrzywdzić szlamę? A może jesteś tak beznadziejny, że nawet tego zrobić nie potrafisz?! Tchórz!
Trafiła w sedno. Wściekłość mnie zaślepiła. Nie pozwolę, by taka nędzna szlama jak Granger wytykała mi słabości. Nie pozwolę sobie na to. Czułem, jak fala furii przepływ przez moje ciało, opanowuje mnie gniew i ogromna moc. Ryknąłem, a wraz ze mną całe skumulowane zaklęcie.
- Crucio!
Siła uderzenia musiała być ogromna. Widocznie nie spodziewająca się tego dziewczyna krzyknęła przeraźliwie i upadła na kolana ciężko dysząc. Dopiero wtedy doszło do mnie, co zrobiłem. Patrzyłem na nią oniemiały i chciałem tam podejść, ale musiałem być twardy.
Nienawidziłem jej za to wszystko. Nienawidziłem siebie. Nie dlatego, że to była Granger. Dlatego, że wciąż brzydziłem się tym wszystkim. Gdy to robiłem, moje ciało opanowywała furia, nie potrafiłem nad tym panować. Czerpałem z tego chorą przyjemność, ale gdy dochodziła do mnie świadomość, brzydziłem się samym sobą. Kim ja byłem?
Gryfonka uniosła głowę i spojrzała na mnie ze strachem i zaskoczeniem jednocześnie. Uśmiechnęła się kpiąco, a z jej ust skapywała krew. Dlaczego miałem wrażenie, że cieszy ją to, że to zrobiłem?
Dołohow zaklaskał od niechcenia i zmierzył mnie spojrzeniem.
- Świetnie. Tylko nie zabij jej, Malfoy.
Śmierciożerca wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, a ja zostałem sam na sam z Granger. Oparłem się o ścianę ciężko dysząc, unikając jej spojrzenia, które, miałem wrażenie, próbowało poznać każdą moją myśl, która przewijała się w tej chwili przez moją pulsującą głowę.
Zamknąłem oczy, pozwalając sobie na chwilę beznadziejnej słabości. W tej chwili pragnąłem najbardziej zniknąć, uciec stąd jak najdalej, zostawić ją, zostać sam. Nie chciałem jej widzieć w tym momencie. Była zbędna, jej widok niszczył wszystko.
- Zawahałeś się. – stwierdziła cicho, a ja zacisnąłem pięści. Nie chciałem słuchać tych oskarżeń. Nie od niej. Nie chciałem wyjść na słabego. Nie byłem słaby.
- Nie zawahałem. – warknąłem.
- Zawahałeś. – kontynuowała. – Dlaczego?
- Kurwa, nie wiem, Granger! – syknąłem i uderzyłem pięścią w ścianę. – Możesz dać mi spokój i się zamknąć?!
Szatynka podskoczyła na mój podniesiony głos, ale mowa tutaj o Granger. Ona była strasznie namolna i uparta, więc nie zamierzała przestać. Trafiła dodatkowo w mój czuły punkt. Przecież jej nie powiem, że nie potrafiłem rzucić na nią zaklęcia!
- Malfoy… - wyszeptała, a ja nie wytrzymałem i wybuchłem, w końcu na nią spoglądając.
- Dlaczego mnie sprowokowałaś?! – sarknąłem ze złością.
- Bo inaczej byś tego nie zrobił, a wolę żebyś to był ty niż Dołohow. – odpowiedziała spokojnie, ale jej wargi zadrżały.
Już wiedziałem. Wiedziałem, że jest idiotką. Podszedłem do niej szybkim krokiem, chwytając za ramiona. Mój uścisk był mocny. Wbiłem jej palce w skórę, nie panując nad sobą. Skrzywiła się nieznacznie, lecz nie odezwała się, wpatrując z lekkim strachem w moje obłąkane spojrzenie. Nigdy nie pragnąłem zrobić jej krzywdy bardziej, niż w tej chwili.
- Dlaczego, Granger? Nienawidzę cię tak samo jak inni. Może nawet bardziej! – wysyczałem.
- Może i tak… - zawahała się i spojrzała na mnie buntowniczo. - To na co czekasz? Skończmy to i odprowadź mnie do moich przyjaciół!
Wpatrywałem się w jej twarz z zaskoczeniem. Nie bała się mnie. Była wyprana z jakichkolwiek emocji. Była silna i taką starała mi się taką pokazać. Puściłem ją więc z kpiącą miną i wycelowałem różdżką, przyłożoną do jej lewej piersi, prosto w serce.
- Stęskniłaś się za bólem? Przypalaniem? Krwią? Torturami z ciocią Bellą?
Próbowałem, naprawdę próbowałem ją zaatakować. Nie potrafiłem, lecz nie chciałem, by czuła się bezpieczna, aby myślała, że jestem słaby. Była moim więźniem. Musiała cierpieć. Chciałem, żeby cierpiała.
- Nie jesteś zły, Draco.
- ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnąłem z wściekłością.
Opuściłem różdżkę i spojrzałem na nią zrozpaczony. Nigdy nikomu nie pokazywałem się bez swojej maski. Nawet rodzicom. A teraz… ona, mimo, że przed chwilą dostała ode mnie z potężnego zaklęcia, mówi mi, że nie jestem zły? Jeszcze nawet nie wie, jak bardzo jest naiwna i głupia.
- Nie pomagasz mi, Granger. – wyszeptałem, a mój głos drżał od emocji. Przestawałem mieć jakąkolwiek kontrolę. Emocje się ze mnie wylewały kaskadami. -  Dlaczego nie potrafię cię zaatakować?!
Gryfonka spojrzała na mnie łagodnie. Tak, jak jeszcze nikt. 
- Nie chcesz być potworem.
I znowu te słowa. Tak bardzo zmieniające mnie całego.
- Ja JESTEM potworem! Nie zmienię tego! Nie rozumiesz tego, idiotko?!
Nie odpowiedziała, tylko podeszła do mnie powoli i drżącą ręką dotknęła opuszkami palców mojego policzka. Miała takie delikatne palce… Po moim ciele przeszedł rozkoszny dreszcz… Chciałem przyłożyć twarz do wnętrza jej dłoni… Nie! To nie powinno tak być! Odskoczyłem od niej jak oparzony.
- Walcz z tym, Draco. – ciągle szeptała, jej spojrzenie było takie łagodne. - Wypuść nas, zniszczymy Voldemorta i uwolnimy cię. Będziesz wolny. Nikt cię nie będzie oceniał.
Manipulowała mną. Byłem tego pewien, choć czy Granger była taką osobą? Była silna, ale w środku zaczęła pękać. Nie była kamieniem. Wciąż pozostawała naiwnie dobra i łagodna. A może wojna ją zniszczyła, wszystko było grą?
- Nie zrobię tego, nie mogę. – powiedziałem sucho. – ON mnie zabije, Granger, a jak nie on, to wy! Nie jestem głupi! Nigdy nie będę wolny. Nawet jak wojna się zakończy, będę skazany. Myślisz, że za te wszystkie morderstwa i tortury wypuszczą mnie do ludzi? A może będziesz mnie odwiedzała z ciasteczkami w Azkabanie?! Śmierciożercą zostaje się do końca życia.
Drżałem. Czułem się, jakbym ponownie stał naprzeciwko Albusa Dumbledore’a, który proponuje mi ochronę. Nie pierwszy raz stałem przed tym wyborem. Najpierw Dumbledore, potem Blaise, Theodor również próbował, dlaczego miałem wyciągnąć dłoń akurat po jej rękę? Dlaczego to właśnie spośród tych osób, to miałaby być ona? Nie ufałem jej, prawda? Od zawsze była dla mnie tylko szlamą. Osobą, którą gnębiłem od dnia poznania. Nienawidziłem jej, aż do ostatniego czasu…
Staliśmy w tym miejscu stanowczo za długo. Wpatrywaliśmy się w siebie w oczekiwaniu. Ona z nadzieją, ja rozdarty. Tak, stanowczo minęło za dużo czasu odkąd weszliśmy do tego pokoju.
- Musimy wracać. – powiedziałem w końcu szorstko, ignorując zawód na jej twarzy. Po chwili jednak otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, jakby dopiero teraz coś do nie dotarło.
- Przecież…
- Nie zrobię tego, Granger. – odpowiedziałem, nie patrząc na nią.
- Musisz. – powiedziała twardo, czym mnie zaskoczyła. – Jeżeli tego nie zrobisz, wszyscy się dowiedzą. Tego chcesz? Problemów? Dobrze wiesz, że to nieuniknione. To ja powinnam się tego obawiać, nie ty.
Miała rację. Po raz kolejny. To było nieuniknione. Nie mogła stąd wyjść bez śladów przesłuchiwania. To nie było mugolskie więzienie. Musiałem to zrobić. Nie rozumiałem jej. Chciała, bym to ja ją przesłuchiwał, bo miała nadzieję, że uniknie bólu, a teraz chciała, abym ją skrzywdził? 
- Granger… - zacząłem niepewnie.
- Zamknij się, Malfoy. – warknęła. - Chodź raz zrób to, co musisz. Bez zbędnego gadania i tłumaczenia.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego jestem zdolny.
- To to udowodnij. – odpowiedziała wyzywająco.
Minęła zaledwie sekunda, jak zaklęcie poleciało w jej stronę. Dziewczyna chwyciła się za klatkę piersiową, ledwo dysząc. Po chwili z jej policzka popłynęła krew, a usta zrobiły się sine.
- Tyle ci wystarczy? – syknąłem. – Idziemy.
Nie podniosłem jej, nie pomogłem wstać. Czułem złość ku niej. Sama się o to prosiła. To była jej wina. Nie miałem już również ochoty patrzeć na to wszystko. Miałem dosyć. Chciałem uciec…

***

Szliśmy przez korytarze w ciszy. Wściekłość ze mnie kipiała. Nie wiem czy byłem bardziej wkurzony na nią czy na samego siebie. To wszystko potoczyło się nie tak, jak miało. Nie potrzebowałem jej do przesłuchań, to był następny gwóźdź do moich już i tak zszarganych emocji. Bałem się, że w końcu one pękną jak balonik, a ja nie będę już człowiekiem. Będę nim.
Potworem. Bestią.
Gdy doszliśmy w końcu na utęsknione miejsce, wepchnąłem ją bezceremonialnie do lochu. Spojrzała na mnie ze zmęczonym oburzeniem, ale zignorowałem to. Nie wypowiedziałem nawet słowa. Ona również. Czuła moją buzującą niechęć i rozeźlenie. Chciałem już stąd odejść i choć na chwilę, jeżeli to możliwe, zapomnieć o jej istnieniu.
Pierwsze co zrobiłem, gdy wkroczyłem do mojej komnaty, było rzucenie się na ścianę. Jak w amoku okładałem ją pięściami, czekając aż w końcu zapłacze z bólu, krzyknie, lub wyda jakikolwiek dźwięk protestu. Ona jednak stała niewzruszona, aż w końcu stanęła w swojej obronie, powodując, że moje kostki spuchły i zsiniały. Jak tak dłużej pójdzie, wszystkie skruszeją.
Kolejnym moim dorosłym i opanowanym krokiem było wyciągnięcie z barku alkoholu. Nie fatygowałem się nawet, aby machnąć różdżką po szklankę, tylko pociągnąłem zdrowy łyk prosto z butelki. Rzuciłem się na fotel, raz po razie ciągnąć zachłanne łyki.
Czy zaczynam się pogrążać? Nie, to na pewno nie to. Alkohol w tym momencie po prostu pomagał mi uciec od niej. Przestałem powoli widzieć cokolwiek. Mój mózg nie pracował. Nie chciałem, aby robił to chociaż przez pięć minut.
Dlaczego?
To proste. Już dawno wszystko prześlizgiwało mi się przez palce. Traciłem kontrolę, ale teraz było jeszcze gorzej. Kiedyś nienawidziłem tortur, brzydziłem się nimi, gardziłem. Torturowałem, bo musiałem. Chciałem przeżyć. Potem pojawili się oni. Cała trójka Gryfonów powoli wprowadzała bunt, ale to Granger rozpoczęła chaos mojego życia. Przestawałem być sobą, bo nie chciałem być pieprzonym potworem, a z każdym dniem miałem wrażenie, że się nim staję. Raz torturowałem i zabijałem bez mrugnięcia okiem, żądza krwi i cierpienia mną aż przesiąkała, a potem nadchodził ten moment uspokojenia, poczucia winy. Jakbym już nie decydował za siebie, nie potrafił nic zrobić. Czułem do siebie obrzydzenie. Tak, jestem złym człowiekiem, ale czy próbowałem być dobry? Nie wiem, jednak gdy wkraczała ONA, nagle wszystko ulegało diametralnej zmianie. Dzisiejszego  dnia się… bałem. Cholernie mocno się bałem. Kiedyś jej nienawidziłem tak mocno, że nie wahałbym się, ale do czasu, gdy to się zmieniło, nie potrafię spojrzeć nawet na jej cierpienie…
Już nie wiem nawet, czy piłem cały czas tą jedną butelkę, czy może kolejną z kilku. Świat się rozmył, myśli zniknęły. Miałem wrażenie, że słyszę hałasy, pukanie, krzyki, ale nie reagowałem.
W pewnej chwili tylko zarejestrowałem, że podchodzi do mnie Theodor, który potrząsa mną z przerażonym spojrzeniem.
- Draco, Draco, co ci jest?! Otrząśnij się, człowieku!
Podniosłem głowę do góry, złapałem Theodora za szaty i spojrzałem na niego obłąkanym spojrzeniem, które najwidoczniej tak go przeraziło.
- Mam ją torturować, Theo. Ona należy teraz do mnie. – wychrypiałem i zdjąłem ręce z jego szat.
Widziałem jak przez mgłę, że mina mojego przyjaciela kamienieje, a on sam opada obok na fotel, łapiąc się za głowę. Nie trwało to jednak długo, bo wyciągnął butelkę z moich rąk, dopijając jednym łykiem resztę trunku.
Uśmiechnąłem się do niego wesoło, klepiąc go po plecach.
- Jak za starych czasów, co?
- Jak za starych czasów. – przyznał i rzucił butelką gdzieś w kąt.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, czując, że odpływam. Theodor w pewnym momencie wstał i podtrzymał mnie, zanim całkowicie opadłem i zasnąłem. Podniósł mnie i zaprowadził do łóżka, pomagając się położyć.
- Theo! – zawołałem zanim wyszedł.
Odwrócił się w moim kierunku z pytającą miną.
- Blaise byłby z nas dumny, prawda?
Theodor uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową.
- Nie, Draco, wysłałby nas do Piekła.

***

Obudziłem się rano, czując, że gardło mnie pali, a głowa pęka z bólu. Rozejrzałem się po pokoju odkrywając parę butelek leżących na podłodze gdzieś po kątach. Zwlokłem się z łóżka i przekląłem soczyście, gdy nie dostrzegłem w szafce eliksiru uśmierzającego ból. Nie miałem wyboru jak wziąć szybki prysznic i wyjść z tego pomieszczenia, które całe było przesiąknięte zapachem alkoholu.
Po kilkunastu minutach w końcu to zrobiłem, idąc niezgrabnym, jeszcze podpitym krokiem do lochów. Nie było co ukrywać, duża dawka wciąż tkwiła w moim organizmie, powodując, że w głowie mi się kręciło, a mój krok co chwilę zwiewał mnie na prawą stronę. Wciąż również nie do końca wyraźnie wszystko widziałem, przez co moje ruchy były ociężałe.
Trafiłem jednak do lochów i otworzyłem z delikatnym problemem kraty. Widziałem Granger, która patrzyła na mnie dziwnie podejrzanym wzrokiem, więc wszedłem do pomieszczenia. Ona zacisnęła usta i pokręciła głową, ale nie rozumiałem o co jej chodzi.
- Idzie…
Dostałem prosto w twarz czymś ciężkim, więc zatoczyłem się i uderzyłem plecami o ścianę. Nade mną stał Weasley, który wymierzył mi niezły cios. Granger pisnęła, a Potter zaczął do mnie podchodzić. Gdy znalazł się jednak blisko, uderzyła we mnie adrenalina i kopnąłem go z całej siły, przez co złapał się za obolały brzuch.
- Zmywamy się stąd! – syknął Weasley.
- Potrzebujemy jego różdżki! – krzyknął do niego Potter. – Hermiono, wychodź już. Zajmiemy się nim.
Dziewczyna jednak stała jak wryta, patrząc na mnie przestraszonym wzrokiem, zasłaniając usta ręką. Wahała się, więc jej przyjaciele również zaczęli się wahać.
- Hermiono? – zapytał już podenerwowany łasic.
- Ja nie… - wyjęczała, ale nie dałem jej dokończyć, bo wstałem i rzuciłem się na nich, korzystając z chwilowej nieuwagi. Uderzyłem również Weasleya w twarz, przez co zatoczył się, ale Potter zdążył oddać cios w  moje żebra.
Upadłem na posadzkę obok rudego i zaczęliśmy się okładać. Potter odciągnął mnie kolejnym atakiem w głowę, przez co zaszumiało mi tak potężnie, że uderzyłem nią w posadzkę, dlatego straciłem na chwilę panowanie nad sytuacją.
Zanim któryś do mnie ponownie doskoczył, chciałem wyszarpnąć z kieszeni różdżkę, ale jej tam nie było. Leżała w połowie drogi między mną, a tymi kretynami. Oni również ją zauważyli.
Nie miałem szans, aby do niej dobiec w tym momencie, więc gdy ruszyliśmy, oni dotarli do mojej własności, a ja do Granger, która pisnęła, gdy złapałem ją za ręce i wykręciłem za plecy, przykładając do jej gardła nóż, który również miałem w kieszeni.
Gryfoni stanęli oniemiali, bo wiedzieli, że jeżeli zrobią choć jeden zły ruch, ja wbiję ostrzę w jej gardło i nie zdążą pomóc przyjaciółce.
- Rzucić różdżkę, a nic się jej nie stanie! – warknąłem.
Wahali się, ale tylko przez chwilę, bo Potter przeturlał ją w moją stronę. Wziąłem ją z satysfakcją, a następnie, przez chwilę się namyślając, rzuciłem na nich bez ostrzeżenia zaklęcie paraliżujące.
- Skurwiele. – puściłem Granger, a podszedłem do nich i kopnąłem każdego w nos, na pewno go łamiąc. – A ty – odwróciłem się w stronę szatynki. – idziesz ze mną.
Podszedłem do niej zamaszystym krokiem, choć rozsadzało mnie od środka jeszcze bardziej. Złapałem ją za nadgarstek i wyszarpnąłem z pomieszczenia, zostawiając w nim całkowitą ciemność.
Prowadziłem ją przez korytarz bez słowa, czując, jak jej ręka drży w moim uścisku.
- Malfoy… - wyszeptała, ale zignorowałem ją. – Malfoy…
Zatrzymałem się gwałtownie i pchnąłem ją na ścianę, by następnie oprzeć się o nią rękoma, tuż naprzeciwko jej twarzy.
- Co to miało być, Granger?! Ucieczek wam się zachciało?! Maczałaś w tym swoje palce, co? Jesteś tak głupia, że nie rozumiesz, że stąd nie ma ucieczki?!
- Ja… nie wiedziałam. – mruknęła. – Naprawdę…
- Myślisz, że ci uwierzę?! Twoi naiwni kumple nie zrobili by nic bez twojej wiedzy!
- Przysięgam, ja nie wiedziałam… - szeptała gorączkowo, a jej oczy się zaszkliły. – Krwawisz…
Dotknęła mojej rozciętej wargi, przesuwając po niej palcem. Natychmiastowo żołądek mi się ścisnął, a ciało zadrżało. Zauważyłem na jej gardle malutkie rozcięcie, które prawdopodobnie ja zrobiłem. Wbiłem w nie wzrok, a ona wyszeptała:
- Nie bolało. Wiem, że byś tego nie zrobił.
Spojrzałem w jej oczy, które wydawały się takie łagodne, ciepłe. Nie powstrzymywałem się już, tylko wpiłem się w jej usta zachłannie. Chciałem w tej chwili jej każdym skrawkiem, chciałem smakować, ignorując to, kim jest, kim ja jestem. W jakiej sytuacji się znajdujemy.
Czy miewacie czasem wrażenie, że czegoś wam w danym momencie brakuje, czujecie taką pustkę? Ja właśnie ją zapełniłem, jakbym dostał czegoś, co od dawna tam pasowało.
Całowałem ją z każdym pocałunkiem coraz bardziej zaborczo i chciwie. Łapczywie nabierałem powietrza na kolejny namiętny, brutalny i egoistyczny pocałunek. Nie wiem kiedy, ale poczułem jak oplata ramionami mój kark, mocniej przyciskając się wargami do moich warg.
To zadziałało na mnie jeszcze intensywniej. Mogłem ją mieć tu i teraz. W tej chwili. Ale się opamiętałem i odsunąłem, ciężko dysząc. Ona również dyszała, wciąż patrząc w moje oczy. Była przerażona, rozdarta, miała do siebie żal.
Ponownie chwyciłem jej rękę i szarpnąłem, prowadząc do gabinet Theodora. Wprowadziłem ją tam, ignorując zaskoczone spojrzenie mojego przyjaciela, a następnie wyszedłem z jego gabinetu, trzaskając drzwiami, zostawiając ich samych.
Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Sytuacja między nami była coraz bardziej zagmatwana i miałem tego dosyć.
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić i jedyne co mi przyszło do głowy, to pójście prosto przed siebie. Chodziłem tak bez sensu przez prawie godzinę, aż dotarłem do jednych drzwi. Zastukałem w drzwi, aż otworzyła mi wyszczerzona twarz.
- Draco, przyjacielu, długo cię nie widziałem, co cię do mnie sprowadza?

- Kobieta. Potrzebuję jedną z twoich kobiet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz