czwartek, 11 maja 2017

Rozdział 19

Czułem się paskudnie stojąc w tym miejscu. Nie wiedziałem co mnie tutaj przywiodło, a tym bardziej dlaczego z moich ust wypłynęły owe słowa. Może po prostu ponownie uciekałem? Uciekałem przed nią. Przed samym sobą. Potrzebowałem samotności, mojego normalnego życia, które już nigdy nie miało być takie samo. Chciałem odpłynąć, poddać się czemuś innemu, czemuś, co doprowadzi mnie do chociażby chwili, gdy zapomnę o tym wszystkim.
Spojrzałem na mężczyznę stojącego w przejściu, jakby żałując, że w ogóle otworzył. Daniel szczerzył się paskudnie, ukazując rząd poniszczonych, powoli gnijących  zębów. Przesunął się w drzwiach, wpuszczając mnie do środka.
Omiotłem spojrzeniem cały pokój. Niewiele się zmieniło od mojego ostatniego pobytu w tym miejscu. Przeszły mnie dreszcze na tak odległe wspomnienie obrzydliwej orgii. Te wszystkie kobiety…
- Dziewczyn? Chodzi ci o jedną z tych szlam, tak? – zapytał obojętnie, przerywając moje rozmyślenia. – Chyba jakaś kobieta nieźle ci napsuła w życiu, przyjacielu.
Przeniosłem na niego spojrzenie, wymuszając uśmiech.
- Nie dopuściłbym do tego. – mruknąłem nieszczerze. – To jak, masz coś na zbyciu?
Śmierciożerca zmrużył oczy, przyglądając mi się uważnie, jakby nie wierząc w moje słowa ani trochę. Z jego ust nie znikał uśmiech, gdy mierzył mnie od góry do dołu, próbując wyczytać prawdę. Po chwili zachichotał głośno i skinął głową, nakierowując ręką na kilka kobiet, które były poprzysuwane w różnych częściach pomieszczenia.
- Wybierz sobie którąś. Osobiście polecam ci Anastazję. Jest całkiem niezła w tych sprawach. Giętka, wiesz, typowa gorąca suka na porządne ruchanie. Nie piśnie słówka przy twojej najbardziej pojebanej zachciance. Szczerze, to nie wiem czy jeszcze pamięta jak się mówi.  – zaśmiał się przerażająco. – W każdym razie zajmie się tobą. Jeżeli nie będzie słuchała, to chyba wiesz co się robi z takimi zdzirami, co?
Widziałem jak kobiety się skuliły w sobie na słowa Daniela, lecz tylko skinąłem głową, starając się nie wzdrygnąć. Moje usta wygięły się w krzywym grymasie.
- Oczywiście, o mnie się nie martw.
Daniel zaśmiał się krótko i wycelował w więzy dziewczyny, powodując uwolnienie.
- Rusz się, szlamo! – krzyknął, a dosyć ładna brunetka podniosła się z posadzki, na drżących nogach podchodząc do nas. Kiedyś była na pewno urodziwą kobietą. Drobna i filigranowa, kruczoczarne oczy i włosy. Teraz to wszystko robiło się wyblakłe, sylwetka była zniszczona przez widoczne rany. Twarz również zrobiła się szara, przyozdobiona siniakami i rozcięciami.
- Weźcie sobie tamten pokój. – wskazał nam od niechcenia pokoik obok.
Złapałem więc dziewczynę mocno za ramię, nie szczędząc sobie oczywiście brutalności i zaciągnąłem do wskazanego pomieszczenia. Nie było duże. Stało tam tylko ogromne łóżko, a obok kilka łańcuchów i czegoś, co wyglądało jak pejcze. Daniel naprawdę wydawał się nienormalny. Te kobiety nie były już nawet szlamami. Były tylko rzeczami.
Odwróciłem się w jej kierunku i nie łapiąc kontaktu wzrokowego, pchnąłem ją mocno na łóżko. Zacząłem rozpinać rozporek, by ściągnąć spodnie. Robiłem wszystko tak, by przypadkiem na nią nie spojrzeć. Bałem się, że wtedy pęknę. Po prostu zrezygnuję, a potrzebowałem odreagowania z kimś innym niż Ona.
Pochyliłem się nad nią, aby ugryźć jej szyję, ale poczułem niewielkie ręce na koszuli. Zaczęła mi ją rozpinać, więc chwyciłem za jej nadgarstki i odsunąłem od siebie.
- Nie dotykaj mnie. – warknąłem.
- Ale, Panie… Chcę ci sprawić przyjemność…
Jej ręce tym razem spróbowały złapać moją męskość, a ona sama uklęknęła przede mną, gotowa, by zrobić dla mnie wszystko. Poddać się tylko mi. Miałem władzę. Mogłem w tej chwili po prosu zerżnąć ją, pobić do nieprzytomności i wyjść, jakby nic tutaj nie miało znaczenia.
Zerknąłem jednak na nią i od razu tego pożałowałem. Jej wzrok był nieobecny. Nie wiedziałem czy jej psychika już jest taka zniszczona, że nie wiedziała co się dzieje, czy po prostu Daniel i jego chore fantazje doprowadziły ją do takiego stanu, że wykonywała wszystko bez mrugnięcia okiem, wręcz chętnie. Wlepiała we mnie ciemne oczy z ochotą, podchodząc na kolanach bliżej, zbliżając się ustami do mojego krocza.
Odepchnąłem ją od siebie z obrzydzeniem.
- Powiedziałem, żebyś mnie nie dotykała! – ryknąłem i pochyliłem się nad nią, by po prostu zrobić to jak najszybciej. Jej ochota mnie odpychała. Nie chciałem tego robić, brzydziła mnie.
- Panie… - jęknęła. – Daj mi rozkosz… Ukarz mnie…
Jej słowa całkowicie mnie odepchnęły. Usiadłem na łóżku, zakrywając twarz dłońmi. Co ja wyprawiałem?! Dlaczego tutaj byłem?!
- Czy coś nie tak, zawiodłam cię? – jęknęła, próbując mnie dotknąć.
- Wyjdź stąd. – syknąłem.
- Panie…
- Wypierdalaj!
Dziewczyna podskoczyła i skuliła się na łóżku. Westchnąłem zdenerwowany i wstałem, wychodząc i trzaskając za sobą drzwiami. Daniel uniósł na mój widok brwi z zaciekawieniem.
- Już skończyliście?
- Muszę wyjść, coś ważnego mi się przypomniało. Zgadamy się później. – skłamałem gładko i kiwnąłem mu ręką.
Wybiegłem z pomieszczenia, zataczając się na najbliższą ścianę. Uderzyłem w nią pięścią i krzyknąłem z wściekłości. Oddychałem ciężko, starając się, by nie uderzyć ponownie. Kolejne uderzenie mogłoby spowodować złamanie.
Wyprostowałem się ociężale i zacisnąłem pięści. Ruszyłem przed siebie niechętnie, wiedząc, gdzie muszę powrócić. Czy byłem jednak na to wszystko dość silny? W tej chwili miałem wrażenie, że po prostu jestem za słaby. Przegrywałem z własnym sumieniem. Sumieniem, które nagle zaczęło się buntować przeciwko wszystkiemu.
Otworzyłem z rozmachem drzwi gabinetu Theodora i wkroczyłem tam, próbując na twarz przywołać pewność siebie. Granger wraz z Theo podnieśli na mnie wzrok. Próbowałem zignorować to, że siedzieli bardzo blisko siebie.
- Gdzie byłeś? – zapytał przyjaciel, a ja wykrzywiłem usta w grymasie, widząc kątem oka, że Granger wpatruje się we mnie ciekawie.
Przeniosłem na nią spojrzenie mając wrażenie, że jej policzki czerwienieją. Prychnąłem głośno i rzuciłem się na jedno z krzeseł niedaleko okna.
- Sprawy Najwierniejszych. Coś działo się ciekawego?
- Była tutaj twoja matka. – powiedział, a ja ze zdumieniem skupiłem się na nim. – Szukała cię.
- Czego chciała? – zapytałem groźnie.
- Ona… - zawahał się i spojrzał krótko na szatynkę. – Kazała ci przekazać, że przyjeżdża Astoria i masz się przygotować. Będziesz musiał się nią zająć. Nic więcej nie wiem.
Skrzywiłem się na jego słowa. Dobrze wiedziałem, czego oczekuje ode mnie matka. Nie byłem głupi, wiedziałem już na tym śmiesznym bankiecie. Niezbyt mi się to uśmiechało, ale zostałem ponownie postawiony przed faktem dokonanym. Wszystko miało się oczywiście odbyć bez mojej zgody.
Westchnąłem i ponownie podniosłem się z krzesła. Unikając spojrzenia Granger,  skierowałem się w stronę wyjścia. Wiedziałem, że moja rodzicielka mnie oczekuje. Ja jednak nie odwzajemniałem tego uczucia. Spotkania z tą kobietą były od miesięcy dla mnie katuszami. Nie mogłem z czystym sumieniem nazwać jej matką, bo nią dla mnie nie była. Nawet ona zapomniała czym powinna się kierować. Ją także pochłonął świat, gdzie królowali Śmierciożercy z Lordem Voldemortem na czele. Kiedyś nie popierała ich działań. Teraz jest jedną z nich.
- Matko. – skinąłem głową, wchodząc do jej komnat. Uniosła się z łóżka, zapraszając mnie gestem dłoni głębiej.
- Draconie, jesteś. Cudownie. Szukałam cię. – powiedziała spokojnie, ale w jej oczach nie zagościł dawny blask.
- Tak, Theodor przekazał mi, że mnie szukałaś. Czy coś się stało?
- Chciałam cię tylko poinformować, że przyjeżdża do nas w odwiedziny Astoria Greengrass. Twoim obowiązkiem będzie zaopiekować się nią, a także zapewnić jej tutaj rozrywkę. Możesz również oprowadzić po naszej rezydencji.
- Dlaczego to ja mam robić za niańkę? – zapytałem odrobinę za ostro. – Mam sporo na głowie, nie mam czasu, aby robić za opiekunkę jakiejś panny, którą postanowiłaś sobie sprowadzić.
- To nie podlega dyskusji, Draco. Będziesz musiał odłożyć na chwilę na bok część obowiązków. Astoria, jak już wspominałam, jest z dobrego domu, ma wspaniałą osobowość, a także korzenie. Jest idealnym wyborem na żonę. Twoją żonę. Z biegiem czas zaaranżujemy wasze zaręczyny.
Czułem jak we mnie zbiera się pełno uczuć nienawiści. Kolejny raz, gdy nie zwracali uwagi na mnie, decydowali o wszystkim sami, nie licząc się z tym, co ja mam do powiedzenia. Wiedziałem, że o to chodziło matce, ale gdy już to usłyszałem na własne uszy nie potrafiłem pohamować wściekłości.
- A jeżeli nie mam ochoty na razie się żenić? Mam naprawdę większe problemy niż jakiś zasrany ślub! Mamy wojnę jakbyś nie wiedziała!
Widziałem, jak zaciska usta z grymasem niezadowolenia. Chciała coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wkroczył mój ojciec. Przeskakiwał spojrzeniem od matki do mnie, czekając na wyjaśnienia.
- Co się tutaj dzieje?! – fuknął.
- Przedstawiłam Draconowi sytuację, tak, jak prosiłeś. Powiedziałam mu o pannie Greengrass, ale twój syn się buntuje.
- Co znaczy: „buntuje”? – wbił we mnie groźne spojrzenie.
- Jest wojna. – powiedziałem cicho. – Ślub teraz nie jest potrzebny w moim życiu.
Ojciec wykrzywił usta w grymasie i podszedł do mnie, uderzając w twarz. Poczułem jak mój policzek zapiekł, a głowa obróciła się w prawą stronę. Kolejna fala nienawiści zalała moje ciało.
- O tym, co jest w twoim życiu teraz potrzebne, zadecyduję ja. Nie słyszałeś co powiedziała ci matka? To są rozkazy. Wykonasz to, co mówiła. Masz być nam posłuszny, gówniarzu. Gdy spłodzisz dziecko, weźmiesz ślub, zaczniesz decydować za swoją rodzinę.
W środku mną trzęsło, ale musiałem się powstrzymać. Miałem ochotę wrzeszczeć, rzucić w niego paskudnym zaklęciem. Chciałem zrobić mu krzywdę. Chciałem, żeby cierpiał. Nienawidziłem ich obojga. Już nie mieli syna. Już dawno nim nie byłem.
Pokłoniłem się im lekko i odwróciłem się na pięcie, zmierzając do drzwi.
- Nie skończyłem! – ryknął ojciec, a ja odwróciłem się w jego stronę bez jakichkolwiek emocji. – Gdy przyjedzie panna Greengrass, zostaniesz wezwany i zjawisz się tutaj. Zrozumiano?
Skinąłem głową i wyszedłem. Moje emocje wciąż chciały eksplodować, ale nie pozwalałem im na to. Na trzęsących nogach wróciłem do gabinetu Theodora, wbijając spojrzenie w Granger.
- Ruszaj się. Wracamy. – wychrypiałem, a ona zagryzła nerwowo wargę. Czyżby się bała, widząc moją minę? Widziałem, że utkwiła spojrzenie w moim zaczerwienionym policzku, ale bez słowa podeszła do mnie, żegnając się uśmiechem z Theodorem.
Szliśmy szybko, chciałem jak najszybciej znaleźć się w moim pokoju. Powoli wściekłość wylewała się na zewnątrz, nie potrafiłem nad nią zapanować. Czy to źle, że zacząłem czuć cokolwiek?
- Kim jest Astoria? – jej cichy głos połaskotał moje uszy. Wzdrygnąłem się, słysząc go. Tak delikatny dźwięk, drażniący moje zmysły.
- Powinnaś przestać się interesować nie swoimi sprawami, Granger. – warknąłem. Czułem taką wściekłość, że nie zamierzałem pobłażać nawet jej.
Szatynka zmieszała się i wykręciła nerwowo palce. Widziałem, że wbiła wzrok w posadzkę, jakby się wahając. Przygryzła wargę i ponownie spojrzała na mnie nerwowo. Westchnąłem, bo wiedziałem, że teraz również ona będzie mnie dodatkowo irytowała.
- Myślałam, że… - zaczęła buntowniczo, a ja domyśliłem się co chciała powiedzieć. Nie pozwoliłem jej jednak dokończyć. Nie chciała robić tego błędu, którego również by żałowała.
- Myślałaś, Granger?! Nie jesteś już w szkole, przestań wszystko analizować! Ten świat jest inny, jeszcze tego nie zrozumiałaś?! Przestań się w końcu wpierdalać, bo niedługo możesz za to słono przypłacić, a chyba tego byś nie chciała?!
Dziewczyna zamknęła usta, a ja odwróciłem się od niej, dysząc ciężko. Część frustracji wylała się ze mnie, ale to tylko niewielka cząstka. W moim ciele szalała cała burza. Bez słowa zamknąłem za Granger kraty, szybko oddalając się do swoich komnat.
Dotarłem na miejsce i niemal natychmiast dokończyłem otwartą butelkę whisky. Spojrzałem z irytacją, że była to już ostatnia. W głowie mi zaszumiało, ale nie było to winą alkoholu. Nadmiar wrażeń wciąż siedział we mnie. Nie chciałem jednak znowu się zapijać, następnego dnia żałowałbym tego bardziej niż dzisiejszego wieczora. Mimo, że kolejna okazja do zapomnienia była cudowną pokusą.
Wszedłem pod prysznic, uderzając pięściami w kamienne kafelki. Pod siłą uderzenia rozkruszyły się, ale nie przestawałem. To była jedna z lepszych form wyżycia się. Ciepłe strumienie wody spływały leniwie po moich plecach, próbując zmyć wszystkie negatywne emocje. Obserwowałem jak woda pod moimi stopami miesza się z czerwoną krwią. Szlachecka krew. Krew zabójcy. Krew człowieka, który nigdy nie miał żyć po swojemu…

***

Z samego rana zszedłem do salonu, gdzie spotkałem się z Theodorem. Nałożyłem na talerz niezbyt chętnie trochę posiłku, a mój przyjaciel spojrzał na mnie współczująco. Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale za swoimi plecami usłyszeliśmy głos, który przyprawił mnie o niezadowoloną minę.
- Draconie, panna Greengrass już jest i bardzo chciała się z tobą zobaczyć.
Wypuściłem z siebie powietrze i odwróciłem się, mierząc moją matkę oraz towarzyszącą jej dziewczynę z niechęcią. Próbowałem się uśmiechnąć, ale nie potrafiłem, widząc fałszywy uśmiech matki.
- Miło znów cię zobaczyć. – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i lekko ukłoniła.
- Mi również. – skłamałem, wykrzywiając usta.
- Czy potowarzyszysz pannie Greengrass dzisiejszego dnia? – zapytała matka z groźnym spojrzeniem.
- Oczywiście, z przyjemnością. – wstałem i wyciągnąłem do kobiety ramię, które z radością ujęła. – Co chciałabyś zobaczyć?
- Och, wszystko! Jestem bardzo ciekawa tego dworku! Jest piękny.
- Dobrze, w takim razie zrobimy, jak pragniesz. – odpowiedziałem dość chłodno, na co moja matka zmrużyła oczy. – Theo, zajmiesz się dzisiaj szlamą?
Mój przyjaciel skinął głową, patrząc na mnie dość wrogo. Widziałem w tym spojrzeniu jednak współczucie. Niestety, na niewiele się ono w tej chwili zda.
- Może chciałabyś jednak wcześniej coś zjeść? – zapytałem uprzejmie, czekając na jej odpowiedź.
- Bardzo chętnie. – zgodziła się i poczekała aż odsunę jej krzesło. – Dziękuję.
- W takim razie ja już pójdę. – stwierdziła matka, czule się uśmiechając do dziewczyny. – Miłego dnia. Mam nadzieję, że Draco cię nie zanudzi.
- Na pewno nie. Dziękujemy bardzo i wzajemnie. – pokłoniła głowę, odwzajemniając uśmiech. – Pani syn jest na to za ciekawy.
- Królewskiej uczty nie mamy, ale mam nadzieję, że będzie smakowało. – odpowiedziałem obojętnie, przekręcając oczy, gdy tylko matka wyszła.
- Dam sobie radę, dziękuję za troskę. – zamrugała radośnie, zabierając  się za jedzenie.
- Więc, Astorio, skąd jesteś? – zapytał Theo, przerywając ciszę, a ja uniosłem na niego zaskoczone spojrzenie.
- Z Paryża.
- Przyjechałaś z Paryża specjalnie tutaj? – zapytałem niedowierzająco.
- Tak. Dla Czarnego Pana. Moi rodzice są mu oddani od lat, chcieli go wspomóc.
- Od dawna jesteś śmierciożercą?
- Od niedawna, ale przygotowywana jestem od dziecka. Czuję, jakbym była nim od urodzenia. Wy też tak mieliście?
- Tak. – odpowiedziałem niezbyt zadowolony.
- Zazdroszczę wam. – pisnęła. – Jesteście tak blisko niego, a ty, Draco, nawet w najbliższym kręgu! Powierzył ci takie ważne zadanie! Naprawdę ci ufa!
- Tak… - odchrząknąłem. – Może… może chcesz pójść się rozejrzeć?
Skinęła chętnie głową i wstała, kłaniając się lekko Theodorowi, który odwzajemnił gest, ale niezbyt entuzjastycznie. Mówiąc z taką radością o zostaniu śmierciożercą, na pewno nie zaskarbiła sobie jego sympatii.
Pierwszym naszym krokiem były ogrody rezydencji. Przechadzały się po nich kolorowe pawie, ale samo miejsce nie miało w sobie ani odrobiny blasku. Zarośnięte, mroczne, zaniedbane. Od roku nikt się nimi nie zajmował. Czarny Pan chciał, aby jego forteca wyglądała odpowiednio, nie jak bajkowy zamek.
- Fascynujące miejsce. – stwierdziła Astoria, a ja uniosłem brwi. – Aż ciarki przechodzą! Nie dziwię się, że Czarny Pan wybrał właśnie wasz dworek. Chciałabym zobaczyć, czy kiedyś wyglądał inaczej.
Kolejnym miejscem była biblioteka, kilka gościnnych komnat, gabinety, salony i całe górne piętra. Dziewczyna wyglądała na zafascynowaną, wręcz pochłaniała niebieskimi oczami każdy zakątek.
- Moja rodzina mieszka tutaj od pokoleń. – opowiadałem znudzony. – Ojciec odziedziczył je po dziadku, następny w kolejce jestem ja.
- A ty przekażesz je synowi?
- Owszem. – przyznałem, choć tak naprawdę nie sądziłem, że będę go miał.
- A pokażesz mi komnaty Czarnego Pana? – zapytała cicho.
- Mogę pokazać ci, gdzie rezyduje, ale nie wprowadzę do środka. Pod jego nieobecność pomieszczenie chronią potężne zaklęcia. – miałem wrażenie, że mój głos ocieka obrzydzeniem.
- Oczywiście! – zapiszczała.
Stanęliśmy pod czarnymi, ogromnymi wrotami, gdzie zazwyczaj przebywał Czarny Pan. Astoria podeszła do nich i pogładziła z czcią.
- Chcę go poznać. – wyszeptała. – Jaki jest?
- Potężny. – odpowiedziałem bez zastanowienia, a ona odwróciła się w moją stronę z płonącymi oczami.
- To prawda, że potrafi wzbudzić w ludziach cierpienie samym spojrzeniem? Że jednym krótkim machnięciem różdżki pozbawia go duszy, wysysając całą radość? Że ludzie tracą części ciała, samego siebie, dzięki jego mocy? Czarny Pan jest wspaniałą osobą. Jak to jest wykonywać jego rozkazy? Obserwować, jak torturuje? To musi być cudowny widok!
- Tak, to… brutalny, widowiskowy pokaz. – potwierdziłem ostrożnie. – Nie każdy potrafi go przetrzymać bez odwrócenia spojrzenia.
- Pragnę go obejrzeć! – krzyknęła z entuzjazmem. – Mam nadzieję, że będę miała okazję.
Milczałem, mierząc ją spojrzeniem. Kto by pomyślał, że taka drobna osóbka, która z pozoru wygląda tak delikatnie, jest tak krwiożerczą osobą? Uwielbia tortury, ból, śmierć, chce oddać się Czarnemu Panu. Jest niczym ciotka Bellatriks w odrobinę łagodniejszej wersji.
- Pokażesz mi salę tortur? – zapytała z nadzieją, chwytając moją rękę.
- Masz na myśli salę przesłuchań?
- Tak. Pragnę zobaczyć, gdzie to wszystko robicie!
Zaprowadziłem ją do tak znanego mi pokoju i z bijącym mocniej sercem, wpatrywałem się w opuszczone pomieszczenie. To tutaj działy się największe potworności. To tutaj tylu ludzi umarło, tylu potraciło zmysły czy części ciała. Stąd tyle razy wynosiłem omdlałą Granger lub jej przyjaciół.
To tutaj ją przesłuchiwałem.
- W tym miejscu ich przesłuchujesz i torturujesz? – zapytała cicho, przesuwając dłońmi po paru narzędziach, których stosujemy od czasu do czasu do przesłuchań.
- Nie zawsze. – odpowiedziałem równie cicho. – Jest wiele sal do przesłuchań, jednak w tej przesłuchujemy zazwyczaj.
Kiwnęła głową, wciąż przeciągając dłońmi po przeróżnych pejczach. Obserwowałem bezwstydnie jej ruchy, jej ciało. Tak, bez wątpienia była ładna. Długie, zgrabne nogi, wyeksponowany biust, idealna talia. Było jednak w niej coś odpychającego. Ta jej miłość do śmierci, tortur i wszystkiego co złe. Okrucieństwo. Szaleństwo.
Odwróciła się w moją stronę, uśmiechając pod nosem, gdy zobaczyła, że wpatruję się w jej biust bez wstydu i podeszła do mnie powoli, kładąc dłonie na mojej klatce piersiowej.
- To musi być takie podniecające. Chciałabym zobaczyć, jak błagają cię o litość. Jak płaczą, a ty bez zawahania ich zabijasz i torturujesz. Odbierasz życie szlamom.
Poczułem, że zaczęła rozpinać moją koszulę, przybliżając się ustami do moich ust.
- A może pokażesz mi swoją sypialnię? – wyszeptała, a ja chwyciłem jej nadgarstki. – Chciałabym żebyś mnie posiadł. Teraz.
Chwyciłem ją mocniej i teleportowałem się do mojej sypialni. Bez zastanowienia wpiłem się w jej usta i pchnąłem brutalnie na łóżko. Już po chwili znalazłem się nad nią, rozrywając ubranie.

Tak, to był ten moment, gdy w końcu moje frustracje wybuchły. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz