sobota, 23 września 2017

Rozdział 20

Czułem, że wybucham. Wszystkie negatywne emocje wypłynęły ze mnie, gdy spojrzałem na leżącą pode mną nagą kobietę. Jej oczy błyszczały oczekująco, usta kusząco się wyginały. Niemal bezczelnie nakłaniała mnie do kolejnego kroku. Ja z dziką rządzą pochyliłem się nad nią i ponownie wpiłem się bestialsko w jej wargi, przygryzając je, aż jęknęła. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, a moje niebezpiecznie się spięło, gotowe na więcej.
Przeniosłem się więc ustami na jej szyję, również ją przygryzając i kąsając. Poczułem metaliczny smak w ustach z lekkim obrzydzeniem, ale kontynuowałem. Nie siliłem się na delikatność. Zostawiałem po sobie krwawe ślady, czując jak ona wbija swoje paznokcie w moje plecy i jęczy z rozkoszy.
To wszystko nakręcało mnie w tej chwili tak bardzo, że zjeżdżałem coraz niżej, chcąc zostawić na niej jak najwięcej śladów mojej obecności. Naznaczałem ją. Chciałem zrobić jej krzywdę, nie chodziło o przyjemność. Chciałem się na niej wyżyć, usłyszeć wrzask, bym przestał. Chciałem skrzywdzić ją, bym to ja w tej chwili odzyskał choć na chwilę odpowiedni tor w życiu.
Zdjąłem do końca spodnie i odwracając ją na brzuch, wszedłem w nią bez przygotowania, najmniejszego ostrzeżenia. Każdy ruch był coraz brutalniejszy, szybszy, gwałtowniejszy. Nie, tu nie chodziło o delikatność. Przestałem odróżniać jęki od krzyków. Nie wyrywała się jednak, chciała więcej.
Chwyciłem ją za włosy, przyciągając do siebie. Odwróciła się i wpiła się w moją szyję, aż syknąłem.
Ponownie pchnąłem ją na materac, penetrując od przodu. Przejeżdżała paznokciami po moim brzuchu, powodując, że moja agresywność się zwiększała. Była w tej chwili moja. Była moją ofiarą. Mogłem ją rżnąć, a ona pragnęła mnie bardziej.
Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się czerwonymi ustami. Jej oczy były tak inne... Bez ciepłych iskierek. Długie, brązowe włosy rozlały się po poduszce, ale pachniały inaczej. Usta nie były miękkie i ciepłe. Jej ciało było zimne. Nie miała w sobie tej delikatności, tej niewinności. Uśmiech nie był łagodny...
Nie wiem sam ile to trwało, ale opadłem na poduszki, a zdrowe myślenie do mnie powróciło, tak nagle. Wzrok się wyostrzył, serce unormowało rytm. Co ja do kurwy zrobiłem?!
Spojrzałem na leżącą obok dziewczynę, która z zadowoleniem przytuliła się do mojej piersi. Miałem ochotę ją odepchnąć i wygonić z tego pomieszczenia.
Tak, poczucie winy wypełniło mnie całego. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem, że to był błąd. Piekło mnie wszędzie, ale nie mogłem uciec. Zamknąłem oczy, nawet nie zdając sobie sprawy, że odpływam...
***
Obudził mnie rano ból w klatce piersiowej. Spojrzałem na leżącą obok dziewczynę i wyswobodziłem się z jej uścisku, przez co zbudziła się i spojrzała na mnie z uśmiechem, który, mimo, że ładny, obrzydził mnie.
- Obudziłeś się? – zapytała sennie. – Dobrze ci się spało?
- Tak. A tobie? – mruknąłem bez zainteresowania, czekając aż sobie pójdzie.
- Cudownie. Ta noc... była wspaniała. Może... powtórzymy to?
Powstrzymałem gwałtownie jej dłoń, która kierowała się w dół mojego brzucha i uśmiechnąłem się krzywo.
- Wybacz, ale obowiązki wzywają.
- Rozumiem. – westchnęła zawiedziona. – Masz rację, jest już późno. W takim razie ja również już pójdę.
Wstała, bez skrępowania się ubierając na środku pokoju, jakby sprawdzając moją reakcję i musnęła usta szminką. Podeszła do mnie powoli, całując niespiesznie, a także przygryzając na odchodne moją szyję.
- Mam nadzieję, że niedługo to powtórzymy, narzeczony.
Na ostatnie słowo przeszedł mnie dreszcz, ale udało mi się uśmiechnąć krzywo i kiwnąłem głową. Poczekałem aż wyjdzie i zerknąłem na zegarek. Godzina jaką wskazywał, zmusiła mnie do gwałtownego wstania z łóżka i szybkiego ubrania. Po kilku minutach byłem gotowy do wyjścia.
Nie miałem czasu na większe uporządkowanie siebie, było stanowczo zbyt późno. Mój krok z zamaszystego przemienił się niemal w bieg. Przemierzałem korytarze mojej rezydencji bojąc się, że jeżeli ktoś się dowie, że tak późno przyszedłem po Granger... Nie. Przecież był jeszcze Theodor. On na pewno zajął się nią pod moją nieobecność.
Podbiegłem do ich celi, chwytając za pręty, dysząc od ciągłego biegu. Zajrzałem przez nie i natknąłem się na duże, orzechowe oczy, wpatrujące się we mnie z zaskoczeniem. Była w celi sama. Weasleya na pewno już wyprowadzili, a Potterem zajął się Snape.
- Dlaczego nie poszłaś z Nottem? – wydyszałem.
- Był po mnie, ale Snape zabronił. Kazał poczekać na ciebie. – odpowiedziała chłodno, na co zacisnąłem usta i otworzyłem kraty, by wyszła.
Szliśmy ramię w ramię. Już dawno nie trzymałem jej w mocnym uścisku, nie miała na sobie więzów. Dlaczego? Może wierzyłem w to, że nie jest taka głupia, aby próbować ucieczki. Spędziłem z nią już tyle czasu, że wiedziałem iż Granger zna zasady i zastosuje się do nich.
Milczeliśmy, ale czułem, że na mnie zerka. Wiedziałem o co chodzi. Była ciekawa dlaczego wczoraj mnie nie było i co robiłem. Chodziło o Granger i dobrze znałem jej ciekawość, a także nachalność.
- Możesz przestać się na mnie gapić? – warknąłem i zatrzymałem się.
Ona również się zatrzymała i założyła buntowniczo ręce na piersi, ale nie potrafiła ukryć rumieńców na bladych, wychudzonych policzkach. Zmrużyła niebezpiecznie oczy jak miała w zwyczaju i zmarszczyła brwi.
- Nie gapię się na ciebie, Malfoy. – syknęła. – Tylko...
Urwała i otworzyła szerzej oczy, a ja uśmiechnąłem się drwiąco.
- Co jest, Granger? Czyżby zabrakło ci słów...
Gryfonka zrobiła krok w moją stronę i wyciągnęła rękę, a ja drgnąłem lekko, wciągając powietrze i zamarłem. Dotknęła delikatnie mojej szyi i przeciągnęła po niej palcami. Poczułem jak jedno miejsce zapiekło lekko, na co się skrzywiłem.
- Masz sporego siniaka na szyi. – wyszeptała. – Kto ci to... Och.
Ona również zamarła, a ja zrozumiałem. To nie był zwykły siniak. To nawet nie była pamiątka po uderzeniu ojca. Przed oczami ukazała mi się scena, jak zęby wraz z ustami wbijają się w moją szyję. Automatycznie przeciągnąłem dłonią po szyi, i zmazałem coś ręką, co okazało się śladami szminki, które również odbiły się na mojej koszuli.
- To... - zacząłem, ale urwałem. Nie było powodu, bym miał się przed nią tłumaczyć.
Miałem wrażenie, że przez jej twarz przeszedł jakiś cień, a ona sama zacisnęła pięść i opuściła rękę wzdłuż tułowia. Spojrzała w moje oczy i uśmiechnęła się krzywo, lecz jej oczy wciąż pozostawały chłodne.
- Chyba dobrze musiałeś się bawić wczorajszego dnia.
Nie odpowiedziałem jej, tylko patrzyłem na nią bez wyrazu. Ona natomiast odwróciła się i zaczęła iść w stronę, w którą wcześniej zmierzaliśmy. Mój wzrok podążał za nią, a w środku znów poczułem wyrzuty sumienia.
Przez resztę drogi się nie odezwała, co mi było w tej chwili na rękę i weszła również bez słowa do gabinetu Theodora. Przyjaciel spojrzał na nas znad sterty papierów i uśmiechnął się delikatnie do szatynki.
Granger podeszła do niego i usiadła przy jego stoliku, biorąc jakieś papiery do ręki. Theo spojrzał na nią zaskoczony i przeniósł wzrok na mnie, ale ja wciąż wpatrywałem się w nią, czując, jak moje emocje biją się ze sobą. Byłem wściekły, ale jednocześnie czułem pustkę. Cała mieszanka, która wrzała w moim środku.
- Wszystko w porządku, Hermiono? – zapytał Theo łagodnie.
- Tak, a coś nie tak? Mam sporo pracy.
Prychnąłem. Od kiedy ona tak się spieszyła z pracą dla śmierciożerców? Obserwowałem jeszcze przez chwilę jak bazgrze coś po pergaminie i rzuciłem:
- Co ty robisz, Granger? Nie powinnaś robić eliksiru?
Milczała, co doprowadzało mnie do furii. Theodor przeskakiwał spojrzeniem od niej do mnie nerwowo, ale ona widocznie nie zamierzała odpowiedzieć.
- Granger, kurwa, zadałem ci pytanie!
Ona wciąż milczała, ale Theo uniósł uspakajająco rękę.
- Wczorajszego dnia dostała w zadaniu dobranie do siebie składników kilku eliksirów i musi to wszystko spisać.
Skinąłem głową i zmiażdżyłem spojrzeniem dziewczynę.
- Theo. – powiedziała głośno. – Czy tojad może być połączony z piołunem?
- Tak, ale w minimalnym stężeniu. Da to wtedy działanie odkażające. Ile go tam masz?
- Zaledwie kilka gramów. Wystarczy?
- Jak dasz o gram za dużo, to wywoła ewentualnie działanie przeczyszczające.
- Pomożesz mi go później odmierzyć? – zapytała i uśmiechnęła się do niego, a ja warknąłem cicho.
- J – jasne. – mruknął i przeniósł spojrzenie na mnie. – Draco, zapomniałbym, Snape kazał ci do niego przyjść.
Zmierzyłem ich ostatni raz wzrokiem i odwróciłem się na pięcie, wychodząc z jego gabinetu niechętnie, trzaskając drzwiami. Byłem wściekły na Granger. Jak ta głupia dziewczyna śmie mnie ignorować?! Nikt jej nie dał do tego prawa! Jest tylko więźniem, głupią szlamą i jeszcze mnie popamięta! Naiwna. Nikt jej tutaj nie pomoże, nie obroni. Jest zdana na moją łaskę, dlatego jeszcze żyje.
Wszedłem do komnat Snape'a, zapominając o pukaniu. Byłem tak rozdrażniony, że w tej chwili nic mnie nie interesowało.
- Nie nauczyli cię pukać, Malfoy?! – syknął Mistrz Eliksirów, wpatrując się we mnie z naganą.
- Wybacz, Snape. – skinąłem głową. – Wzywałeś?
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a mój wzrok przykuł siedzący przy stoliku Potter. Nie wyglądał wcale tak najgorzej. Jego twarz i ciało może i było pokryte kilkoma brzydkimi bliznami, ale to dla niego nic nowego. Przecież nigdy urodą nie grzeszył.
Gryfon spojrzał na mnie z niechęcią, ale nic nie powiedział. Ja również nie zdążyłem wyrazić swojego niezadowolenia, bo tuż przede mną stanął Severus Snape, groźnie na mnie łypiąc.
- Gdzie byłeś rano? Dlaczego się spóźniłeś? – warknął.
- Byłem zajęty. – odpowiedziałem lekceważąco.
- Ach, tak? – uniósł brwi. – Czym to tak ważnym był zajęty młodociany śmierciożerca, odkładając rozkazy Czarnego Pana na później?
- Nie twoja sprawa, Snape. – syknąłem.
- A właśnie, że moja, szczeniaku. Dostałeś zadanie, to masz je wykonywać. To miało być dla ciebie wyróżnienie, Draco. Twoja rodzina miała doznać zaszczytu, że ty, przez jakiś czas nieważny, poboczny śmierciożerca, dostał w nagrodę pod opiekę Gryfonów. Później miałeś pilnować tylko Granger. Nawet tego zrobić nie potrafisz? Zachowujesz się jak gówniarz, nie wyszkolony poplecznik największego czarnoksiężnika naszych czasów. Nie zasługujesz na to, rozumiesz? Jeżeli nadal będziesz się tak zachowywał, Czarny Pan cię zniszczy. Nie będzie się interesował twoimi miłosnymi gierkami.
- Skąd wiesz, że...
- Jak widzisz, każdy dowie się tego, czego chce. Zjeżdżaj i wykonuj swoje polecenia jak należy!
Warknąłem pod nosem, zabijając go w myślach najgorszymi klątwami. Skinąłem głową i wyszedłem z jego komnat. Tylko po to miałem tam przyjść? By wysłuchać takiego gadania? Snape jest równie żałosny co większość śmierciożerców.
Wróciłem do gabinetu Theo, z wielkim niezadowoleniem odkrywając, że oni wciąż są tak blisko siebie. Przenieśli się jednak nad kociołek, prawdopodobnie wspólne przygotowując jakiś skomplikowany eliksir.
- I jak tam u Nietoperza? Co chciał? – zapytał zainteresowany Theo, gdy tylko mnie dostrzegł.
- Musiał sobie pogadać bez sensu, jak zwykle zresztą. – mruknąłem, a Theo się zaśmiał. Ja jednak wpatrywałem się w Granger, która ani razu nie podniosła wzroku, jakby skupiona na obecnym zadaniu.
- Podasz mi te kiełki, Theo? – zapytała z uśmiechem.
- Oczywiście, wszystko ci pociąłem.
- Dziękuję. Jesteś kochany. – odpowiedziała, a ja poczułem jak coś mnie ściska w środku. Zacisnąłem pięści, starając się panować nad mimiką twarzy.
- A jak tam z Astorią, Draco? – zapytał ponownie przyjaciel, a ja zobaczyłem z satysfakcją, że twarz Granger tężeje, a ona sama jakby cała się spina. Podniosła również na zaledwie sekundę na mnie wzrok.
- Całkiem nieźle. – odpowiedziałem obojętnie, nie spuszczając z Gryfonki wzroku. – Oprowadziłem ją po domu, porozmawialiśmy trochę. Bardzo kocha Czarnego Pana, jak zauważyłeś na pewno. Jest mu oddana. Chyba również czuje to samo do mnie. Wiesz, jest całkiem niezła.
Nastąpił trzask, a skorupa w dłoni Granger się rozkruszyła, wylewając ze środka jakieś obrzydliwie pachnące soki. Uśmiechnąłem się drwiąco, a ona pisnęła.
- Wybacz, Theo, strzeliłam tym w ciebie! Za mocno przygniotłam! – krzyknęła i doskoczyła do Notta. – Pobrudziłam cię tym przez przypadek!
- Nie szkodzi, gdzie to mam? – zaśmiał się wesoło.
- O, tutaj. We włosach. – odwzajemniła uśmiech i sięgnęła ręką do jego włosów, wyjmując z nich kawałek skorupki. Strzepnęła również z ramion jakiś proszek.
- Dzięki, Hermiona.
- Nie ma sprawy. – zarumieniła się, gdy chwycił jej dłoń w swoją. – Chyba musimy wrócić do pracy.
Obserwowałem z rosnącym niezadowoleniem jak staje przed kociołkiem i z rumianymi policzkami odmierza jakieś składniki, a Theodor staje obok, pomagając jej z wiecznym uśmiechem na ustach. Co chwilę coś sobie podawali, na zmianę pomagali. Było to obrzydliwie żałosne i wkurzające.
Mijało już kilka godzin, a we mnie ciągle wzrastały negatywne emocje, które chyba nie chciały opuścić mojego ciała. Mój wzrok nie potrafił od nich odejść, jakby pilnował, by nic nie zrobili głupiego. Do tego wszystkiego miałem wrażenie, że boli mnie całe ciało. Byłem zmęczony. Miałem już dosyć i tylko marzyłem o końcu tego dnia.
- Daj, pomogę ci, bo zaraz nas wysadzisz. – usłyszałem rozbawiony głos Theodora i z niesmakiem odkryłem, że staje za Gryfonką i obejmuje ją, chwytając za ręce, bo pomóc odmierzyć jakiś składnik.
Wstałem gwałtownie, patrząc na nich groźnie.
- Koniec na dzisiaj. Granger, idziemy.
- Theo, uważaj! – zaśmiała się, ignorując mnie.
Tego było za wiele. Nie pozwolę, aby mnie tak ignorowano. Podszedłem do nich zamaszystym krokiem i szarpnąłem ją za ramię, wyrywając z jego uścisku. Pociągnąłem ją w swoją stronę, ale wyszarpnęła się i spojrzała na mnie buntowniczo.
- Nie wkurwiaj mnie, Granger...
- Zostaw ją. – powiedział ostro Theo i pociągnął ją za swoje plecy, stając naprzeciwko mnie.
Wytrzeszczyłem na niego oczy i prychnąłem niedowierzająco. Chciał upaść tak nisko, żeby przedkładać ją nade mnie? Cholerne uczucia.
- W porządku, Theodor. – odezwała się cicho. – Dokończymy jutro.
Prawdopodobnie nie chcąc, by coś się stało, ominęła bruneta i przeszła obok, nawet na mnie nie patrząc. Posłałem przyjacielowi miażdżące spojrzenie i odwróciłem się, idąc za nią. To było oczywiste, że się do mnie nie odezwie. Nawet tego nie oczekiwałem. W tej chwili było mi to jak najbardziej na rękę. Nie starałem się, by ją dotknąć, obrazić czy zawrzeć jakikolwiek kontakt. Miałem jej dosyć, więc poczekałem tylko, aż wejdzie do celi i zamknąłem za nią kraty, odwracając się i szybko odchodząc.
Powróciłem do swoich komnat i gdy się zaciągnąłem, poczułem obcy zapach, który przyprawiał mnie o mdłości. Tak, było mi niedobrze na samo wspomnienie tego, co miało tutaj miejsce.
Usiadłem na łóżku, które nigdy nie wydawało mi się tak odpychającym miejscem. Przywołałem do myśli widok Granger i Theodora i natychmiastowo zalała mnie fala nowej wściekłości. Byli ze sobą coraz bliżej, ciągnęło ją do dobrego, uroczego, bohaterskiego Theodora.
Nie oddam ci jej bez walki, stary. Jesteśmy przyjaciółmi, to prawda, ale nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Niech ona wybierze z kim chce być.
Słowa przyjaciela rozbrzmiały w mojej głowie, a ja uśmiechnąłem się drwiąco. Być, Theo? Ona nie będzie nigdy twoja.
***
Z samego rana ponownie zawitałem w lochach. Otworzyłem po raz wtóry te same kraty i czekałem jak od kilku tygodni, aż przez nie przejdzie. Zerknąłem na jej twarz, ale ona z zaciętością wpatrywała się przed siebie. Westchnąłem, bo wiedziałem, że dzisiejszy dzień będzie taki, jak poprzednie. Granger była uparta i najwyraźniej nie zamierzała się już nigdy do mnie odezwać. Z początku było to nawet dobrym wyjściem, ale teraz już zaczęło być irytujące, wręcz męczące.
Kolejny dzień mijał beznadziejnie drażniąco. Nic się nie zmieniało, choć była na mnie obrażona już parę dni. Cały czas to samo. Rozmawia i śmieje się w moim towarzystwie z Theodorem, oczywiście mnie ignorując, z każdą godziną się zbliżają do siebie, a mnie ich widok rozsadza od środka. To nie tak, że zależy mi na niej, chodzi mi o mojego przyjaciela. Szkoda mi było Theodora, bo niedługo z takim podejściem pożyje. Wciąż pozostawał dla mnie ważny, nawet jeżeli wzbierał się w nim taki żałosny bunt.
Slytherinie, jej milczenie działa mi na nerwy i doprowadza do furii! Dlaczego to mi ją Merlin zesłał?! Kiedy to się w końcu ma zamiar zmienić?! Czy dopiero wtedy, jak dostanę szału i ją zabiję gołymi rękami?!
- Granger, dzisiaj mamy przesłuchanie, ruszaj się. – warknąłem, czekając na jej reakcję.
Dziewczyna wstała bez słowa i uśmiechnęła się delikatnie do Theodora, kiwając uspokajająco głową. Podeszła do mnie i spojrzała na mnie oczekująco. Ruszyliśmy labiryntem korytarzy do obojgu nam dobrze znanej sali. Otworzyłem z westchnięciem drzwi i nakazałem wejście do środka.
Wkroczyliśmy do środka, a ja oparłem się o jedną ze ścian, obserwując ją. Byłem ciekawy co zrobi, gdy w końcu zostaniemy sami. Tak, jak się spodziewałem, speszyła się i zaczęła rozglądać wokoło, byle tylko nie natrafić na mój wzrok.
- Masz zamiar tak tylko stać, czy w końcu coś zrobisz? – zapytała drwiąco, ale jej głos był zachrypnięty. – Jeżeli tak, to się pospiesz. Nie mam ochoty tutaj być.
- Mogę tobą rzucać po ścianach jak ciotka Bella, ale to raczej zbędne. Nie mam ochoty się przemęczać. – odpowiedziałem, a ona zmrużyła oczy.
- Chyba nie zamierzasz ze mną ROZMAWIAĆ, Malfoy? To będzie jeszcze gorsze niż te wszystkie tortury.
Prychnąłem i roześmiałem się kpiąco.
- To źle, że nie rzucam cię po ścianach, lub nie przypalam brzucha?
- Mówię tylko, że możliwe iż te rozmowy będą jeszcze gorsze.
Uśmiechnęła się nieśmiało i spojrzała gdzieś w głąb pokoju. Po chwili westchnęła.
- Wiesz, czasem mnie zaskakujesz, Malfoy.
- Dlaczego? – zapytałem zaintrygowany, a w środku poczułem lekkość, że w końcu zaczęła się odzywać.
- Okazujesz się nieprzewidywalny i nie wiem jak cię rozgryźć. Raz myślę, że wiem, co tobą kieruje, a po chwili odmieniasz się o sto osiemdziesiąt stopni, a ja nie wiem co jest tego przyczyną.
- Nie jesteś jedyną osobą, która ma z tym problem, Granger. – wyszeptałem.
Poczułem, że coś niewidzialnego mnie pcha, więc odepchnąłem się od ściany i przybliżyłem do Gryfonki. Między nami odległość zmniejszyła się do minimum. Nasze oddechy zaczęły się mieszać. Podniosła głowę, by spotkać swoimi brązowymi oczami moje szare. Rozchyliła delikatnie usta, co ja pragnąłem sprytnie wykorzystać, więc pochyliłem się w jej stronę.
Jej oczy stawały się coraz bardziej zamazane i mętne aż w końcu zamknęła je całkowicie, jakby pozwalając poddać się emocjom.
Byłem już tak blisko, prawie dotykałem wargami jej, gdy odsunęła się ode mnie gwałtownie i odepchnęła, kładąc się przede mną na podłodze. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy po całym pomieszczeniu rozległ się wrzask bólu i cierpienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz