Patrzyłem z
zdezorientowaniem na wrzeszczącą Granger, nie potrafiąc się ruszyć. Nie
wiedziałem co się dzieje, dlaczego się tak zachowuje. Przecież nic jej nie
zrobiłem, nikt jej nie skrzywdził, a ona leży na podłodze wydzierając się i
szamocąc, jakby była poddana okrutnym torturom. Ten widok był doprawdy
straszliwy, więc przez całe moje ciało wciąż przechodziły okropne dreszcze.
- Granger,
co ty... - wydyszałem, a ona jakby chcąc mnie zagłuszyć, krzyknęła jeszcze
głośniej.
Drgnąłem,
gdy usłyszałem, że drzwi za mną się otwierają. Odwróciłem się, mając wrażenie,
że cały sztywnieję i zorientowałem się, że do środka pomieszczenia wchodzi
Greyback z bezczelnym uśmiechem. Rozejrzał się uważnie po pokoju, aż w końcu
jego oczy przystanęły na leżącej na podłodze Granger. Wyszczerzył kły i oblizał
się, a następnie przeniósł znudzony wzrok na mnie.
- Czego
chcesz, Greyback? – syknąłem na wilkołaka, nawet nie siląc się na uprzejmość. –
Przeszkadzasz mi.
- Miałem
sprawdzić czy sobie radzisz, Malfoy. – odwarknął drwiąco. – Chyba nie wszyscy
uważają, że sobie dasz radę z głupią szlamą.
- Nie ma
powodu, by tak nie było. – zacisnąłem pięści, siląc się na zachowanie spokoju.
Nienawidziłem tego mieszańca. – Radzę sobie, więc zjeżdżaj.
- Nie
pozwalaj sobie, gówniarzu. – nastroszył się, robiąc niebezpiecznie krok w moją
stronę. – Nie masz żadnej władzy tutaj.
- Może i nie
mam, ale zawsze mogę przekazać Czarnemu Panu, że jego piesek przeszkadza mi w
jego rozkazach. – wygiąłem usta w bezczelnym uśmiechu i uniosłem brew.
Wilkołak
zawarczał groźnie, jakby chcąc się na mnie rzucić, a następnie spojrzał
ponownie na Granger, której policzki były oblepione łzami. Wahał się, a ja
wiedziałem, że chciałby dodać coś jeszcze. Moja groźba okazała się jednak
silniejsza. Posłał mi jeszcze znienawidzone spojrzenie, odwrócił się bez słowa
na swoich wielkich łapach i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Potrzebowałem
jeszcze chwilę, by otrząsnąć się z tego, co miało miejsce przed chwilą.
Zerknąłem na Granger, która podniosła się już z posadzki, otrzepując się.
- Co to
miało być? – wychrypiałem, ale mój głos musiał zdradzać swojego rodzaju podziw.
– Skąd wiedziałaś, że...
- Skąd
wiedziałam, że idzie? – skończyła za mnie i wzruszyła ramionami. – Przez rok
się ukrywałam, musiałam nauczyć się nasłuchiwać, by przeżyć.
- Niezłe
przedstawienie, Granger. Zaskakujesz mnie. – powiedziałem cicho.
- Nie tylko
ty potrafisz grać, Malfoy. – odszczekała się i uśmiechnęła zadziornie.
Odwzajemniłem
uśmiech, czując, że coś we mnie się uspokoiło. Mogło zrobić się gorąco, gdyby
nie ona. Nie wiem co by się stało, gdyby do któregokolwiek śmierciożercy
doszło, że nie zrobiłem krzywdy Granger, tylko wręcz przeciwnie, chciałem ją...
Potrząsnąłem
głową i odchrząknąłem, jakby doszło do mnie dopiero to, co chciałem wcześniej
zrobić.
- Zmywamy
się stąd. Stanowczo za długo tutaj jesteśmy. Nie chcę więcej zatroskanych o
mnie śmierciożerców.
- Nie
zapomniałeś o czymś? – uniosła brew, a ja westchnąłem przeciągle i przewróciłem
oczami.
- Greyback
był świadkiem. Daj spokój, Granger. Jaki normalny więzień upomina się o
podstawową dawkę bólu? Jesteś chyba najdziwniejszym niewolnikiem pod słońcem. –
mruknąłem, a kącik jej ust drgnął.
- A ty
najdziwniejszym oprawcą. – odgryzła się. – Powinieneś to robić bez przeszkód.
Chyba nie chcesz za to oberwać?
- Uważaj, bo
pomyślę, że się o mnie martwisz. – prychnąłem. – Skoro mówię, że idziemy, to
idziemy. Przestań w końcu wydawać rozkazy. Nie zapominaj, że nie masz do tego
prawa.
Granger
przewróciła ze złością oczami, ale chętnie ruszyła w stronę wyjścia. Nie
potrafiłem się nie uśmiechnąć. W końcu coś zaczęło zmierzać do przodu.
***
Ostatnie dni
były pełne emocji w naszej rezydencji. Potter wraz z Weasleyem odzyskali wolę
walki, próbując na nowo swoich sławetnych ucieczek, które oczywiście nie
przynosiły żadnych efektów. Śmierciożercy nie byli kretynami, więźniowie mieli
wzmożoną ochronę. Wszyscy znali Pottera i każdy spodziewał się, że prędzej czy
później będą próbowali ucieczek, a ten raz w lochach ze mną tylko ich w tym
upewnił.
Gryfoni
oczywiście próbowali walczyć, przeciwstawiać się. Chcieli być bohaterami. Ich
celem był ratunek całego świata. Wielki Potter, Zbawca Świata. Próbował walczyć
za swoich przyjaciół, podstawiał się we wszystkim pierwszy, chciał ich
wyciągnąć.
To nie było
niczym dziwnym, nie. Brunet odkąd pamiętam przejawiał objawy głupoty i
debilizmu. Teraz mnie tylko tym drażnił podwójnie. Musiałem się pilnować, by
nagle nie wyskoczył i nie próbował mnie obezwładnić, dlatego odbieranie i
odprowadzanie Granger do celi stało się jeszcze bardziej uciążliwe.
Nie chciałem
mieć problemów z tymi bezmózgami, bo wiem, że Czarny Pan nie przebaczyłby
nikomu ich ucieczki. A szczególnie po takim czasie. Tak, Gryfoni przebywali w
moim domu już ponad miesiąc, jak nie dłużej.
Tyle czasu
minęło, a oni wciąż mieli siły, by walczyć? Co prawda byli podupadli na
zdrowiu, przesłuchania dawały się we znaki, ale nie poddawali się. Strach to
mówić, ale podziwiałem ich za silną wolę.
Granger była
najmniej aktywna z nich wszystkich. Nie wiem czy to wina tego, że przestała
mieć nadzieję, czy może tego, że wiedziała jakie są realia. Wiele razy jej
powtarzałem jakie mamy środki ochrony, że niemożliwością jest przez to przejść
bez magii.
- Twoi
kumple to prawdziwi debile. – powiedziałem rozdrażniony, gdy wyszliśmy z celi,
oczywiście przechodząc przez kłótnię z rudzielcem.
- Ktoś taki
jak ty nigdy tego nie zrozumie. – westchnęła i spojrzała w podłogę. – Nie ma
sensu ci mówić dlaczego tak jest, Malfoy. Każdy ceni własne życie, a to akurat
nawet ty powinieneś wiedzieć. Szczególnie ty.
Spojrzała na
mnie dziwnie, nic więcej nie mówiąc, ale wiedziałem co miała na myśli.
Odwróciłem się od niej, patrząc w przestrzeń. Jej słowa, niby nic nie znaczące,
ponownie mnie dotknęły.
Tak,
sytuacja z Granger również uległa delikatnej poprawie. Rozmawiała ze mną jako
tako, lepsze to było od ciągłego milczenia. Była jednak zdystansowana bardziej
niż wcześniej. Czasami wydało mi się, że powoli ulatuje z niej jakakolwiek
radość, jakby powoli zaczęła się załamywać. Coraz rzadziej przejawiała wolę
walki, była małomówna, co w jej przypadku graniczyło z cudem. Twarz wyglądała
na bardziej zmęczoną niż dotychczas, a jej ciało jakby nie potrafiło włożyć w
ruchy większej energii.
Najbardziej
jednak drażniącym faktem było to, że zbliżyła się aż za bardzo do Theo. Nie raz
widziałem jak siedzą blisko siebie i rozmawiają przyciszonymi głosami. Jak się
śmieją ze sobą. Irytowało mnie, gdy uśmiechała się do niego, a jej oczy
błyszczały albo gdy on ją w jakikolwiek sposób dotykał. Nie wiem dlaczego, ale
miałem wrażenie, że przy nim odżywa chociaż na chwilę.
Jedyną
odskocznią od tego wszystkiego były nasze wspólne przesłuchania. Zazwyczaj były
to tylko chwilowe rozmowy, nigdy nie do końca szczere, bardzo uważne. Nikt z
nas nie chciał powiedzieć więcej, niż powinien. Każde chroniło swojego.
- Jesteś
ostrożna, Granger. – prychnąłem pewnego razu. – Nigdy nie wspominasz ani o
przyjaciołach, ani o waszej durnowatej misji.
Gryfonka
roześmiała się i spojrzała na mnie kpiąco.
- Ty również
jesteś ostrożny, Malfoy. Nie jestem głupia. Przecież osobiście mnie ostrzegłeś,
że w tym miejscu nie mam przyjaciół. Nie ufam ci, więc nie powiem nic, co
mógłbyś wykorzystać.
Uniosłem
brwi do góry z lekkim rozbawieniem, a ona kontynuowała.
- Wiesz,
myślałam, że skoro dostałeś nade mną odrobinę władzy, będziesz z tego
korzystał. Zaskoczyłeś mnie. Masz tyle okazji, a nie czerpiesz z nich. Przecież
kiedyś o tym tylko marzyłeś. Uwielbiałeś władzę. Chełpiłeś się tym, że jesteś
lepszy.
Moje usta
wygięły się w delikatnym, prawie niewidocznym uśmiechu, a ja sam wpatrzyłem się
przed siebie. Miała rację. Niegdyś uwielbiałem rządzić. Upokarzanie jej oraz
jej durnych koleżków było moim ulubionym zajęciem. Obecnie w moim życiu zaszło
wiele zmian. Zanim się zorientowałem, z moich ust wypłynęły słowa, których nie zdążyłem
powstrzymać.
- Zmieniłem
się. – wyszeptałem. – Bycie śmierciożercą wcale nie jest takie, jak myślałem.
Moje
chwilowe zamyślenie przerwał jej głośny, dźwięczny śmiech. Spojrzałem na nią ze
zdezorientowaniem, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Myślałeś,
że będziesz siedział obok swojego pana nie robiąc nic, ale mając władzę nad
wszystkimi? Może chciałeś być jego prawą ręką i być całkowicie bezpieczny?
Proszę cię, on nie ma przyjaciół. Nie może zaufać nikomu i tego nie robi. –
powiedziała drwiąco.
- Nie
myślałem w ten sposób. – zaprzeczyłem groźnie. – Na początku chciałem być
śmierciożercą, ale potem to się zmieniło. Poznałem Czarnego Pana, gdy był w
naszym domu. Od tego czasu wiedziałem, że nawet nie będę mógł odmówić służby.
Nie miałem wyboru.
- Miałeś. –
powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Dobrze wiem, że Dumbledore dał ci
wybór.
- Tak? A
jaki według ciebie jest tutaj wybór? Mogłem uratować siebie i rodzinę, albo
zesłać wszystkich na pewną śmierć. A co z twoimi rodzicami, Granger?
Sam nie
wierzyłem, że właśnie odbywam taką rozmowę z Gryfonką. Widocznie moje pytanie
ją dotknęło, bo zaniemówiła i spięła się nerwowo. Ta rozmowa zaszła stanowczo
za daleko. Nie powinno do niej dojść i prawdopodobnie ona również to wyczuła.
Chciałem to wszystko przerwać, gdy Gryfonka syknęła.
- Cicho!
Ktoś tutaj idzie!
Zanim się
obejrzałem, ona leżała znowu na podłodze płacząc i krzycząc. Tym razem
wiedziałem co się dzieje, więc wyciągnąłem różdżkę i poczekałem aż drzwi się
otworzą. Moje usta się wykrzywiły w grymasie, gdy do sali przesłuchań wkroczyła
Astoria Greengrass.
Podeszła do
mnie niespiesznie, rozglądając się z zafascynowaniem po pomieszczeniu.
Spojrzała z drwiącym i pełnym obrzydzenia uśmiechem na Granger, po czym
pocałowała mnie namiętnie. Miałem ochotę się od niej odsunąć, ale przyssała się
do moich warg zachłannie. W końcu jednak chwyciłem ją za biodra i odsunąłem,
wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.
- Witaj, mój
narzeczony. Przyjechałam na parę dni w odwiedziny, cieszysz się? Twoi rodzice
chcą zacząć ustalać datę ślubu z moimi rodzicami.
- To...
cudownie. – skłamałem, mając ochotę stąd wyjść i zabić z wściekłości najbliższą
osobę. Z każdym dniem ta sytuacja się wymykała spod kontroli.
Omiotłem
spojrzeniem wpatrującą się w nas Granger i odchrząknąłem. Nie wyglądała na
zadowoloną, a wręcz zirytowaną. Jej wzrok spoczął na Astorii, mierząc ją
wściekle. Nie wiem, co było przyczyną jej podminowania, ale musiałem być w
gotowości.
- A to
pewnie musi być ta mała szlama Pottera? – zapytała Astoria z okrutnym uśmiechem.
– Twoja ofiara, Granger, prawda?
- Tak, to
ona. – przyznałem niechętnie.
- Trafiłam
doskonale! – zaklaskała w dłonie. – Chciałam zobaczyć jak się znęcasz nad tą
brudną szmatą.
- Właściwie,
to już skończyliśmy na dzisiaj. – powiedziałem szybko, czując jak moje serce
przyspiesza, a głos robi się nerwowy. Nawet moje palce, które były zaciśnięte
na różdżce zaczęły drętwieć.
- Już? –
zapytała zawiedziona. – Kochanie, nie daj się prosić. Jedno, małe zaklęcie.
Przecież od razu nie umrze. Zrób to dla mnie. Pokaż jaką masz władzę.
Spojrzałem
na nią ze zrezygnowaniem, a następnie na Granger. Jej wzrok był taki
wyzywający, prowokujący. Chciała, żebym to zrobił. Chciała mi udowodnić, że
jestem tchórzliwy. Przymknąłem powieki i uniosłem różdżkę, czując, jak nieprzyjemna
gula rośnie w moim gardle.
- To jak,
szlamo, powiesz mi w końcu, kto wam pomagał na waszym cholernym wyjeździe? A
może chcesz znowu poczuć ten przyjemny ból, co? – mój głos nie wyrażał żadnych
emocji. Był lodowaty, obojętny.
- Nic ci nie
powiem. Pieprz się, Malfoy! – ryknęła, jakby cała siła do niej powróciła.
Przymknąłem
ponownie powieki, cicho wzdychając i unosząc wyżej drżącą delikatnie różdżkę.
Czułem, jak przepełnia mnie moc.
- Crucio!
Zaklęcie
trafiło w Granger i choć wiem, że nie było wcale silne, ona krzyczała i kręciła
się w konwulsjach po posadzce, patrząc mi cały czas z okrutną satysfakcją w
oczy.
Astoria za
to roześmiała się paskudnie i zaklaskała z uciechy. Ja natomiast nie potrafiłem
oderwać wzroku od Gryfonki. Jej spojrzenie hipnotyzowało mnie i przewiercało na
wylot, jakby wiedząc, że rozrywa mnie od środka. Karmiła się moim
niezadowoleniem, poczuciem winy.
- Cudownie,
jeszcze raz! – jęknęła mi do ucha Astoria, ale zbyłem ją.
- Wystarczy
na dzisiaj. – warknąłem trochę zbyt ostro i podszedłem do Granger. Pochyliłem
się nad nią i chwyciłem za ramię, by podnieść do góry. Dziewczyna wyrwała się,
a ja usłyszałem za sobą głos drugiej szatynki.
- Zostaw to
ścierwo, Draco. Jeszcze się czymś zarazisz. Zaraz ją zmuszę żeby wstała.
Miałem w tej
chwili gdzieś, te jej głupie gadanie, więc wzmocniłem uścisk i podciągnąłem
Gryfonkę do góry. Syknęła z bólu, ale nawet się nie skrzywiłem, tylko pchnąłem
ją przed siebie.
- Ruszaj
się, szlamo.
Odwróciła
się do mnie z nienawiścią w oczach i zacisnęła pięści, ale bez słowa, jakby
czytając z mojego spojrzenia, ruszyła przed siebie. Astoria za to wyciągnęła
swoją różdżkę i wycelowała w nogi Granger, podcinając je zaklęciem i powodując,
że z powrotem upadła na posadzkę.
Moja ręka
drgnęła w jej kierunku, ale nie mogłem jej pomóc. Dźwignęła się o własnych
siłach do góry, krocząc cicho przed siebie. Nie minęło dużo czasu i ponownie
upadła przez zaklęcie.
Astoria
roześmiała się, dobrze bawiąc, a mi mignęły łzy w oczach Granger. To było dla
niej upokarzające. Była zbyt dumna żeby się do tego przyznać, więc próbowała
całą siłą woli nie pokazywać, że cierpi. Ja jednak widziałem to po niej, mimo
iż nie potrafiłem zrozumieć nawet samego siebie.
Patrzyłem na
nią jak upada co kilka kroków, z każdym coraz trudniej się podnosząc. Nie
odrywałem od niej wzroku. Uśmiechałem się jednak co jakiś czas krzywo do
zanoszącej się obok śmiechem dziewczyny. Nie bawiła mnie ta sytuacja. Wręcz
przeciwnie.
Gdy
dotarliśmy w końcu do lochów, otworzyłem jej kraty i wpuściłem do środka.
Zamykając, odwróciła się w moją stronę i spojrzała w oczy. Pierwszy raz od
długiego czasu widziałem w nich taką pustkę. Zawsze były pełne życia, emocji,
choćby nie wiem jak cierpiała.
Trwało to
zaledwie sekundy, bo odwróciła się bez słowa, podchodząc do przyjaciół i
wtulając w tors Łasica, zaczynając cicho łkać.
Skrzywiłem
się na ten widok i zwróciłem w stronę mojej towarzyszki.
- Wybacz mi,
ale jestem dzisiaj zajęty i nie mogę ci towarzyszyć.
- Rozumiem.
Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie niedługo czas. – pogłaskała mnie po
policzku, a po plecach przebiegły nieprzyjemne ciarki.
-
Oczywiście. – odpowiedziałem bez emocji, odsuwając się od niej.
Nie czekałem
już jednak na odpowiedź, tylko pokłoniłem się i odmaszerowałem szybkim krokiem
przed siebie. Znalazłem się w ciągu kilku minut w mojej sypialni i położyłem na
łóżko, zamykając oczy.
Bałem się.
Cholernie się bałem, że chwila zapomnienia z Granger może mnie zniszczyć.
Mogłem jej za dużo powiedzieć, a ona może to wykorzystać. Wiem, że to, co się
działo ją zraniło, a nasza rozmowa będzie idealnym pretekstem do zemsty. Tak, w
tamtej chwili zrobiłem się miękki i żałosny. Powróciłem do czasów, których
staram się nie dopuszczać do siebie. Granger nie wiedziała o mnie nic i tak
mogłoby pozostać. Gdyby znała wszystkie szczegóły mojego życia, dopiero by się
dowiedziała, że na miano potwora zasłużyłem już dawno.
***
Stanąłem
przed wejściem do lochu i odetchnąłem głęboko. Dlaczego tak bardzo obawiałem
się wejścia tam? Przecież nie pierwszy raz tam szedłem. To była tylko Granger.
Skąd to wahanie?
Czy to
dlatego, że się bałem? Przez moje wczorajsze, żenujące wyznanie, ona była znowu
krok przede mną. Lecz z drugiej strony... słowo szlamy przeciwko mojemu? Nikt
mi nic nie udowodni, nikt jej nie uwierzy.
Wciągnąłem
głęboko powietrze i stanąłem przed celą Gryfonów. Niechętnie otworzyłem
zaklęciem kraty, czekając aż dziewczyna wyjdzie przez nie. Nie spojrzała na
mnie ani przez chwilę. Stanęła jednak i poczekała, aż również zacznę iść.
Nienawidziłem w niej takiego zachowania. Nigdy nie wiedziałem o co jej chodzi,
czego się spodziewać.
- Co jest,
Granger? – zapytałem chłodno.
- A co ma
być, przecież jest cudownie! – pisnęła i wybuchła. – Jestem w niewoli od
miesiąca, nie widziałam rodziny od ponad roku, wiele osób myśli, że nie żyję, a
na co dzień robię za popychadło twoje oraz twoich kumpli!
Zaskoczył
mnie jej wybuch złości, ale pociągnąłem ją za rękę, by stanęła na wprost mnie.
Wyrywała się, lecz przytrzymałem ją prosto tak, by nie mogła się ode mnie
odwrócić.
- Słuchaj,
Granger. – warknąłem. – Gdyby nie ja, to byś dawno...
- Wiesz,
Malfoy, może to nawet i lepiej. – przerwała mi i wyszarpnęła z uścisku ręki. –
Nie musiałabym się męczyć z tobą. Harry i Ron mają rację. W niektórych ludziach
nie odnajdzie się już człowieczeństwa.
Zakuło mnie,
przez co stanąłem jak wryty. Moje ciało przeszedł jednak nieprzyjemny prąd,
przez co doskoczyłem do niej gwałtownie, ściskając kolejny raz za ramię. Z
moich ust wyszedł syk wściekłości, czego nie potrafiłem powstrzymać.
- Świetnie,
Granger. Skoro chcesz zdychać, to zdychaj. Nie mam zamiaru kryć ci dupy za
każdym razem.
Nie
rozluźniając uścisku, pociągnąłem ją za sobą. Jęknęła, ale tylko raz, bo
zagryzła z bólu wargi. W tym momencie wściekłość przeniknęła każdy skrawek
mojego ciała. Ponownie przestałem kontrolować swoje odruchy. Uspokoiłem się
dopiero przed gabinetem Theodora, puszczając ją w końcu.
Granger
rozmasowała sobie obolałe ciało i miażdżąc mnie wzrokiem, wkroczyła do
pomieszczenia. Widziałem jak jej twarz rozjaśnia się w fałszywym uśmiechu do
Theodora. Podeszła do niego, witając się i przystępując od razu do pracy. Theo
zerknął na nią podejrzanie, ale zamiast zapytać o co chodzi, zwrócił się do
mnie.
- Snape cię
wzywa. Ma parę pytań czy coś.
W tej chwili
jego wezwanie było dla mnie niczym zbawienie. Wyszedłem prędko z tego
toksycznego pomieszczenia i wszedłem do gabinetu Snape'a, otwierając szeroko
oczy.
Przy
niewielkim stoliku pochylało się kilkoro śmierciożerców, studiując jakieś
pergaminy. Kojarzyłem ich z misji śledczych. Byli zwani Tropicielami. Głównie
przebywali poza twierdzą, szukając ważnych dla Czarnego Pana ludzi.
Zapukałem
leniwie w drzwi, zwracając na siebie ich uwagę.
- Malfoy,
świetnie, wchodź.
Podszedłem
do nich, a Snape bez zbytniego gadania wręczył mi plik papierów.
- Kogo z
nich kojarzysz? Uczyli się z tobą w Hogwarcie, do którego należeli w domu,
jakiego są pochodzenia?
- Pan nie
pamięta, profesorze? – zapytałem drwiąco.
- Nie czas
na żarty, Draconie. Potrzebujemy każdej informacji. Prawdopodobnie natrafiliśmy
na ślad członków Zakonu Feniksa.
Przyjrzałem
się kilku zdjęciom, faktycznie niektórych poznając. Paru kojarzyłem, ale nie
wszystkich. Wszyscy ci, których rozpoznałem, należeli do mojego rocznika i w
większości przypadków uczęszczali do Gryffindoru.
- Nigdy nie
interesowałem się innymi. – powiedziałem oschle. – Mogę przejrzeć ich
kartoteki, ale żeby ustalić ich tożsamość potrzebuję jeszcze kogoś.
- Sprowadź
tutaj Notta. – warknął Nietoperz. – Może on będzie kogoś znał.
Westchnąłem
i wycofałem się. Coraz bardziej miałem dość tego, że robię za popychadło. Jak
na złość, moja rola na pewno nie dorównywała jej.
Szedłem
przez korytarze niespiesznie. Nie uśmiechał mi się powrót tam. Przed oczami
miałem naszą sprzeczkę sprzed kilkunastu minut. Nie mogłem tego jednak uniknąć,
więc wszedłem do gabinetu, popychając drzwi pewnie przed siebie.
Widok, który
zastałem, wprowadził mnie w osłupienie, a już po chwili moje ciało zrobiło się
gorące od buzujących emocji. Miałem ochotę skoczyć przed siebie i zrobić
krzywdę mojemu przyjacielowi. Ręka drgnęła niebezpiecznie w stronę różdżki, ale
ostatecznie zacisnęła się na skrawku szaty.
Theodor stał
naprzeciwko Granger, pochylony w jej stronę, praktycznie całujący jej usta. Ona
nie wyglądała na przeciwną temu wszystkiemu. Miała przymknięte oczy, widocznie
tylko czekała na jego ruch.
Powstrzymując
się od zrobienia krzywdy, warknąłem, nie ukrywając złości.
- Nott,
Snape wzywa cię do siebie. – chłopak odskoczył od Gryfonki, patrząc na mnie z
lekkim niepokojem. Widząc moją minę, kiwnął głową, kierując się do wyjścia. –
Zaraz do ciebie dołączę. Muszę coś przekazać wpierw Granger.
Na moje
słowa, Theodor zatrzymał się, wpatrując się we mnie nieufnie. Wahał się, to
było pewne. Granger jednak kiwnęła na niego ręką.
- Wszystko w
porządku. Zaraz wrócisz.
Odprowadziłem
go wzrokiem aż wyjdzie, a następnie podszedłem zamaszystym krokiem do
dziewczyny, powodując, że oparła się o biurko Theodora. Całym ciałem
przycisnąłem się do niej, czując, jak jej oddech przyspiesza, a ona sama
delikatnie drży. To uczucie w jakiś sposób na mnie działało. Chciałem się tym
upajać.
Chwyciłem ją
pod pośladkami, sadzając na blacie. Spojrzałem prosto w oczy, pochylając się ku
jej twarzy. Otworzyła delikatnie usta i jęknęła, gdy zacisnąłem palce na jej
nadgarstkach.
- W co ty
pogrywasz, Granger? – warknąłem.
- O to samo
chciałam zapytać, Malfoy. O co ci chodzi?
- Zostaw go
w spokoju, rozumiesz? Kiedyś już ci o tym wspominałem, zapomniałaś? Nie pozwolę
na to, byś zniszczyła Theodora. Uważasz, że jesteś taka pokrzywdzona, ale sama
doprowadzasz do tego, że inni też będą. Po co to robisz? Wciąż masz nadzieję,
że cię stąd wyciągnie?
Nastąpiło
skrzypnięcie, a do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze, przerywając nam w
nieodpowiednim momencie rozmowę.
- Draco,
Theodor mówił, że tutaj mogę cię zastać.
Spojrzałem z
irytacją na stojącą w drzwiach Astorię Greengrass, krzywiąc się. Nie chciałem,
aby ktokolwiek mi przeszkadzał. Nie teraz. Odsunąłem się szybko od Granger,
puszczając ją, przez co usłyszałem jej spokojniejszy oddech. Prześledziłem
wzrokiem twarz Astorii, która patrzyła na nas dziwnie niepokojąco.
- Co
chciałaś ode mnie? – zapytałem ostro.
- Miałam
nadzieję, że się spotkamy. Widzę jednak, że jesteś... zajęty. – przeniosła
spojrzenie na Gryfonkę, a jej twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu. Mierzyła ją z
pogardą i widoczną nienawiścią. – Jest taka obrzydliwa. Jak ktoś może ją w
ogóle dotykać? Wcześniej także była tak brzydka? Draco, twoje skrzaty domowe są
bardziej urodziwe od tego brudasa.
Granger
zacisnęła wargi, ale nie odpowiedziała na zaczepkę, tylko odwróciła się w
kierunku niewielkiego okienka, totalnie nas ignorując. W jej wnętrzu na pewno
rozgrzała walka, ale ona sama dzielnie znosiła obelgi.
- Wybacz,
Astorio, ale właśnie miałem iść do Snape'a z Theodorem. Porozmawiamy później.
Muszę jeszcze odprowadzić Granger do...
-
Przypilnuję jej. – odpowiedziała szybko, na co wytrzeszczyłem oczy. – Poradzę
sobie, przecież mam różdżkę. Taka nędzna szlama bez magii nie zrobi nic. Zaufaj
mi. Idź spokojnie, poczekam na ciebie.
Nie, wcale
nie miałem ochoty jej z nią zostawiać. Wiedziałem jednak, że wyda się
podejrzane, jeżeli zaprzeczę. W tej chwili nawet dla mnie ta dziewczyna
stanowiła zagrożenie. Zbyt bardzo zakręciła się wokół mojego życia. Zrobiłem
błąd, że jej na to pozwoliłem.
Niechętnie
przeniosłem wzrok na Granger, a następnie westchnąłem i kiwnąłem na zgodę głową
zrezygnowany.
- W
porządku. Wrócę jak najszybciej.
- Nie spiesz
się, kochany. – zaćwierkała z uśmiechem.
Ociągając
się, wyszedłem na korytarz do Theo, który czekał na mnie, oparty o ścianę.
Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Jeżeli myślał, że będę chciał z nim
rozmawiać o tym, co widziałem, to się mylił. Nie miałem ani odrobiny ochoty na
rozmowę. Wciąż czułem, że moja krew jest rozgrzana do czerwoności, a ja cały
drżę rozgorączkowany z furii. Drażniło mnie to.
- Draco... -
zaczął niepewnie, gdy byliśmy już w połowie drogi. – Wiesz, Hermiona...
- Oszczędź
sobie, nie chcę tego sł... - przerwałem, bo poczułem dziwne ukłucie. Jakby coś
mnie zabolało, a przeze mnie przeszły nieznane prądy. Kiedyś czułem coś
podobnego. To uczucie, że coś dzieje się nieprzyjemnego. Czułem to, gdy... -
Kurwa, Granger!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz