sobota, 23 września 2017

Rozdział 21

Patrzyłem z zdezorientowaniem na wrzeszczącą Granger, nie potrafiąc się ruszyć. Nie wiedziałem co się dzieje, dlaczego się tak zachowuje. Przecież nic jej nie zrobiłem, nikt jej nie skrzywdził, a ona leży na podłodze wydzierając się i szamocąc, jakby była poddana okrutnym torturom. Ten widok był doprawdy straszliwy, więc przez całe moje ciało wciąż przechodziły okropne dreszcze.
- Granger, co ty... - wydyszałem, a ona jakby chcąc mnie zagłuszyć, krzyknęła jeszcze głośniej.
Drgnąłem, gdy usłyszałem, że drzwi za mną się otwierają. Odwróciłem się, mając wrażenie, że cały sztywnieję i zorientowałem się, że do środka pomieszczenia wchodzi Greyback z bezczelnym uśmiechem. Rozejrzał się uważnie po pokoju, aż w końcu jego oczy przystanęły na leżącej na podłodze Granger. Wyszczerzył kły i oblizał się, a następnie przeniósł znudzony wzrok na mnie.
- Czego chcesz, Greyback? – syknąłem na wilkołaka, nawet nie siląc się na uprzejmość. – Przeszkadzasz mi.
- Miałem sprawdzić czy sobie radzisz, Malfoy. – odwarknął drwiąco. – Chyba nie wszyscy uważają, że sobie dasz radę z głupią szlamą.
- Nie ma powodu, by tak nie było. – zacisnąłem pięści, siląc się na zachowanie spokoju. Nienawidziłem tego mieszańca. – Radzę sobie, więc zjeżdżaj.
- Nie pozwalaj sobie, gówniarzu. – nastroszył się, robiąc niebezpiecznie krok w moją stronę. – Nie masz żadnej władzy tutaj.
- Może i nie mam, ale zawsze mogę przekazać Czarnemu Panu, że jego piesek przeszkadza mi w jego rozkazach. – wygiąłem usta w bezczelnym uśmiechu i uniosłem brew.
Wilkołak zawarczał groźnie, jakby chcąc się na mnie rzucić, a następnie spojrzał ponownie na Granger, której policzki były oblepione łzami. Wahał się, a ja wiedziałem, że chciałby dodać coś jeszcze. Moja groźba okazała się jednak silniejsza. Posłał mi jeszcze znienawidzone spojrzenie, odwrócił się bez słowa na swoich wielkich łapach i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Potrzebowałem jeszcze chwilę, by otrząsnąć się z tego, co miało miejsce przed chwilą. Zerknąłem na Granger, która podniosła się już z posadzki, otrzepując się.
- Co to miało być? – wychrypiałem, ale mój głos musiał zdradzać swojego rodzaju podziw. – Skąd wiedziałaś, że...
- Skąd wiedziałam, że idzie? – skończyła za mnie i wzruszyła ramionami. – Przez rok się ukrywałam, musiałam nauczyć się nasłuchiwać, by przeżyć.
- Niezłe przedstawienie, Granger. Zaskakujesz mnie. – powiedziałem cicho.
- Nie tylko ty potrafisz grać, Malfoy. – odszczekała się i uśmiechnęła zadziornie.
Odwzajemniłem uśmiech, czując, że coś we mnie się uspokoiło. Mogło zrobić się gorąco, gdyby nie ona. Nie wiem co by się stało, gdyby do któregokolwiek śmierciożercy doszło, że nie zrobiłem krzywdy Granger, tylko wręcz przeciwnie, chciałem ją...
Potrząsnąłem głową i odchrząknąłem, jakby doszło do mnie dopiero to, co chciałem wcześniej zrobić.
- Zmywamy się stąd. Stanowczo za długo tutaj jesteśmy. Nie chcę więcej zatroskanych o mnie śmierciożerców.
- Nie zapomniałeś o czymś? – uniosła brew, a ja westchnąłem przeciągle i przewróciłem oczami.
- Greyback był świadkiem. Daj spokój, Granger. Jaki normalny więzień upomina się o podstawową dawkę bólu? Jesteś chyba najdziwniejszym niewolnikiem pod słońcem. – mruknąłem, a kącik jej ust drgnął.
- A ty najdziwniejszym oprawcą. – odgryzła się. – Powinieneś to robić bez przeszkód. Chyba nie chcesz za to oberwać?
- Uważaj, bo pomyślę, że się o mnie martwisz. – prychnąłem. – Skoro mówię, że idziemy, to idziemy. Przestań w końcu wydawać rozkazy. Nie zapominaj, że nie masz do tego prawa.
Granger przewróciła ze złością oczami, ale chętnie ruszyła w stronę wyjścia. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć. W końcu coś zaczęło zmierzać do przodu.
***
Ostatnie dni były pełne emocji w naszej rezydencji. Potter wraz z Weasleyem odzyskali wolę walki, próbując na nowo swoich sławetnych ucieczek, które oczywiście nie przynosiły żadnych efektów. Śmierciożercy nie byli kretynami, więźniowie mieli wzmożoną ochronę. Wszyscy znali Pottera i każdy spodziewał się, że prędzej czy później będą próbowali ucieczek, a ten raz w lochach ze mną tylko ich w tym upewnił.
Gryfoni oczywiście próbowali walczyć, przeciwstawiać się. Chcieli być bohaterami. Ich celem był ratunek całego świata. Wielki Potter, Zbawca Świata. Próbował walczyć za swoich przyjaciół, podstawiał się we wszystkim pierwszy, chciał ich wyciągnąć.
To nie było niczym dziwnym, nie. Brunet odkąd pamiętam przejawiał objawy głupoty i debilizmu. Teraz mnie tylko tym drażnił podwójnie. Musiałem się pilnować, by nagle nie wyskoczył i nie próbował mnie obezwładnić, dlatego odbieranie i odprowadzanie Granger do celi stało się jeszcze bardziej uciążliwe.
Nie chciałem mieć problemów z tymi bezmózgami, bo wiem, że Czarny Pan nie przebaczyłby nikomu ich ucieczki. A szczególnie po takim czasie. Tak, Gryfoni przebywali w moim domu już ponad miesiąc, jak nie dłużej.
Tyle czasu minęło, a oni wciąż mieli siły, by walczyć? Co prawda byli podupadli na zdrowiu, przesłuchania dawały się we znaki, ale nie poddawali się. Strach to mówić, ale podziwiałem ich za silną wolę.
Granger była najmniej aktywna z nich wszystkich. Nie wiem czy to wina tego, że przestała mieć nadzieję, czy może tego, że wiedziała jakie są realia. Wiele razy jej powtarzałem jakie mamy środki ochrony, że niemożliwością jest przez to przejść bez magii.
- Twoi kumple to prawdziwi debile. – powiedziałem rozdrażniony, gdy wyszliśmy z celi, oczywiście przechodząc przez kłótnię z rudzielcem.
- Ktoś taki jak ty nigdy tego nie zrozumie. – westchnęła i spojrzała w podłogę. – Nie ma sensu ci mówić dlaczego tak jest, Malfoy. Każdy ceni własne życie, a to akurat nawet ty powinieneś wiedzieć. Szczególnie ty.
Spojrzała na mnie dziwnie, nic więcej nie mówiąc, ale wiedziałem co miała na myśli. Odwróciłem się od niej, patrząc w przestrzeń. Jej słowa, niby nic nie znaczące, ponownie mnie dotknęły.
Tak, sytuacja z Granger również uległa delikatnej poprawie. Rozmawiała ze mną jako tako, lepsze to było od ciągłego milczenia. Była jednak zdystansowana bardziej niż wcześniej. Czasami wydało mi się, że powoli ulatuje z niej jakakolwiek radość, jakby powoli zaczęła się załamywać. Coraz rzadziej przejawiała wolę walki, była małomówna, co w jej przypadku graniczyło z cudem. Twarz wyglądała na bardziej zmęczoną niż dotychczas, a jej ciało jakby nie potrafiło włożyć w ruchy większej energii.
Najbardziej jednak drażniącym faktem było to, że zbliżyła się aż za bardzo do Theo. Nie raz widziałem jak siedzą blisko siebie i rozmawiają przyciszonymi głosami. Jak się śmieją ze sobą. Irytowało mnie, gdy uśmiechała się do niego, a jej oczy błyszczały albo gdy on ją w jakikolwiek sposób dotykał. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że przy nim odżywa chociaż na chwilę.
Jedyną odskocznią od tego wszystkiego były nasze wspólne przesłuchania. Zazwyczaj były to tylko chwilowe rozmowy, nigdy nie do końca szczere, bardzo uważne. Nikt z nas nie chciał powiedzieć więcej, niż powinien. Każde chroniło swojego.
- Jesteś ostrożna, Granger. – prychnąłem pewnego razu. – Nigdy nie wspominasz ani o przyjaciołach, ani o waszej durnowatej misji.
Gryfonka roześmiała się i spojrzała na mnie kpiąco.
- Ty również jesteś ostrożny, Malfoy. Nie jestem głupia. Przecież osobiście mnie ostrzegłeś, że w tym miejscu nie mam przyjaciół. Nie ufam ci, więc nie powiem nic, co mógłbyś wykorzystać.
Uniosłem brwi do góry z lekkim rozbawieniem, a ona kontynuowała.
- Wiesz, myślałam, że skoro dostałeś nade mną odrobinę władzy, będziesz z tego korzystał. Zaskoczyłeś mnie. Masz tyle okazji, a nie czerpiesz z nich. Przecież kiedyś o tym tylko marzyłeś. Uwielbiałeś władzę. Chełpiłeś się tym, że jesteś lepszy.
Moje usta wygięły się w delikatnym, prawie niewidocznym uśmiechu, a ja sam wpatrzyłem się przed siebie. Miała rację. Niegdyś uwielbiałem rządzić. Upokarzanie jej oraz jej durnych koleżków było moim ulubionym zajęciem. Obecnie w moim życiu zaszło wiele zmian. Zanim się zorientowałem, z moich ust wypłynęły słowa, których nie zdążyłem powstrzymać.
- Zmieniłem się. – wyszeptałem. – Bycie śmierciożercą wcale nie jest takie, jak myślałem.
Moje chwilowe zamyślenie przerwał jej głośny, dźwięczny śmiech. Spojrzałem na nią ze zdezorientowaniem, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Myślałeś, że będziesz siedział obok swojego pana nie robiąc nic, ale mając władzę nad wszystkimi? Może chciałeś być jego prawą ręką i być całkowicie bezpieczny? Proszę cię, on nie ma przyjaciół. Nie może zaufać nikomu i tego nie robi. – powiedziała drwiąco.
- Nie myślałem w ten sposób. – zaprzeczyłem groźnie. – Na początku chciałem być śmierciożercą, ale potem to się zmieniło. Poznałem Czarnego Pana, gdy był w naszym domu. Od tego czasu wiedziałem, że nawet nie będę mógł odmówić służby. Nie miałem wyboru.
- Miałeś. – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Dobrze wiem, że Dumbledore dał ci wybór.
- Tak? A jaki według ciebie jest tutaj wybór? Mogłem uratować siebie i rodzinę, albo zesłać wszystkich na pewną śmierć. A co z twoimi rodzicami, Granger?
Sam nie wierzyłem, że właśnie odbywam taką rozmowę z Gryfonką. Widocznie moje pytanie ją dotknęło, bo zaniemówiła i spięła się nerwowo. Ta rozmowa zaszła stanowczo za daleko. Nie powinno do niej dojść i prawdopodobnie ona również to wyczuła. Chciałem to wszystko przerwać, gdy Gryfonka syknęła.
- Cicho! Ktoś tutaj idzie!
Zanim się obejrzałem, ona leżała znowu na podłodze płacząc i krzycząc. Tym razem wiedziałem co się dzieje, więc wyciągnąłem różdżkę i poczekałem aż drzwi się otworzą. Moje usta się wykrzywiły w grymasie, gdy do sali przesłuchań wkroczyła Astoria Greengrass.
Podeszła do mnie niespiesznie, rozglądając się z zafascynowaniem po pomieszczeniu. Spojrzała z drwiącym i pełnym obrzydzenia uśmiechem na Granger, po czym pocałowała mnie namiętnie. Miałem ochotę się od niej odsunąć, ale przyssała się do moich warg zachłannie. W końcu jednak chwyciłem ją za biodra i odsunąłem, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.
- Witaj, mój narzeczony. Przyjechałam na parę dni w odwiedziny, cieszysz się? Twoi rodzice chcą zacząć ustalać datę ślubu z moimi rodzicami.
- To... cudownie. – skłamałem, mając ochotę stąd wyjść i zabić z wściekłości najbliższą osobę. Z każdym dniem ta sytuacja się wymykała spod kontroli.
Omiotłem spojrzeniem wpatrującą się w nas Granger i odchrząknąłem. Nie wyglądała na zadowoloną, a wręcz zirytowaną. Jej wzrok spoczął na Astorii, mierząc ją wściekle. Nie wiem, co było przyczyną jej podminowania, ale musiałem być w gotowości.
- A to pewnie musi być ta mała szlama Pottera? – zapytała Astoria z okrutnym uśmiechem. – Twoja ofiara, Granger, prawda?
- Tak, to ona. – przyznałem niechętnie.
- Trafiłam doskonale! – zaklaskała w dłonie. – Chciałam zobaczyć jak się znęcasz nad tą brudną szmatą.
- Właściwie, to już skończyliśmy na dzisiaj. – powiedziałem szybko, czując jak moje serce przyspiesza, a głos robi się nerwowy. Nawet moje palce, które były zaciśnięte na różdżce zaczęły drętwieć.
- Już? – zapytała zawiedziona. – Kochanie, nie daj się prosić. Jedno, małe zaklęcie. Przecież od razu nie umrze. Zrób to dla mnie. Pokaż jaką masz władzę.
Spojrzałem na nią ze zrezygnowaniem, a następnie na Granger. Jej wzrok był taki wyzywający, prowokujący. Chciała, żebym to zrobił. Chciała mi udowodnić, że jestem tchórzliwy. Przymknąłem powieki i uniosłem różdżkę, czując, jak nieprzyjemna gula rośnie w moim gardle.
- To jak, szlamo, powiesz mi w końcu, kto wam pomagał na waszym cholernym wyjeździe? A może chcesz znowu poczuć ten przyjemny ból, co? – mój głos nie wyrażał żadnych emocji. Był lodowaty, obojętny.
- Nic ci nie powiem. Pieprz się, Malfoy! – ryknęła, jakby cała siła do niej powróciła.
Przymknąłem ponownie powieki, cicho wzdychając i unosząc wyżej drżącą delikatnie różdżkę. Czułem, jak przepełnia mnie moc.
Crucio!
Zaklęcie trafiło w Granger i choć wiem, że nie było wcale silne, ona krzyczała i kręciła się w konwulsjach po posadzce, patrząc mi cały czas z okrutną satysfakcją w oczy.
Astoria za to roześmiała się paskudnie i zaklaskała z uciechy. Ja natomiast nie potrafiłem oderwać wzroku od Gryfonki. Jej spojrzenie hipnotyzowało mnie i przewiercało na wylot, jakby wiedząc, że rozrywa mnie od środka. Karmiła się moim niezadowoleniem, poczuciem winy.
- Cudownie, jeszcze raz! – jęknęła mi do ucha Astoria, ale zbyłem ją.
- Wystarczy na dzisiaj. – warknąłem trochę zbyt ostro i podszedłem do Granger. Pochyliłem się nad nią i chwyciłem za ramię, by podnieść do góry. Dziewczyna wyrwała się, a ja usłyszałem za sobą głos drugiej szatynki.
- Zostaw to ścierwo, Draco. Jeszcze się czymś zarazisz. Zaraz ją zmuszę żeby wstała.
Miałem w tej chwili gdzieś, te jej głupie gadanie, więc wzmocniłem uścisk i podciągnąłem Gryfonkę do góry. Syknęła z bólu, ale nawet się nie skrzywiłem, tylko pchnąłem ją przed siebie.
- Ruszaj się, szlamo.
Odwróciła się do mnie z nienawiścią w oczach i zacisnęła pięści, ale bez słowa, jakby czytając z mojego spojrzenia, ruszyła przed siebie. Astoria za to wyciągnęła swoją różdżkę i wycelowała w nogi Granger, podcinając je zaklęciem i powodując, że z powrotem upadła na posadzkę.
Moja ręka drgnęła w jej kierunku, ale nie mogłem jej pomóc. Dźwignęła się o własnych siłach do góry, krocząc cicho przed siebie. Nie minęło dużo czasu i ponownie upadła przez zaklęcie.
Astoria roześmiała się, dobrze bawiąc, a mi mignęły łzy w oczach Granger. To było dla niej upokarzające. Była zbyt dumna żeby się do tego przyznać, więc próbowała całą siłą woli nie pokazywać, że cierpi. Ja jednak widziałem to po niej, mimo iż nie potrafiłem zrozumieć nawet samego siebie.
Patrzyłem na nią jak upada co kilka kroków, z każdym coraz trudniej się podnosząc. Nie odrywałem od niej wzroku. Uśmiechałem się jednak co jakiś czas krzywo do zanoszącej się obok śmiechem dziewczyny. Nie bawiła mnie ta sytuacja. Wręcz przeciwnie.
Gdy dotarliśmy w końcu do lochów, otworzyłem jej kraty i wpuściłem do środka. Zamykając, odwróciła się w moją stronę i spojrzała w oczy. Pierwszy raz od długiego czasu widziałem w nich taką pustkę. Zawsze były pełne życia, emocji, choćby nie wiem jak cierpiała.
Trwało to zaledwie sekundy, bo odwróciła się bez słowa, podchodząc do przyjaciół i wtulając w tors Łasica, zaczynając cicho łkać.
Skrzywiłem się na ten widok i zwróciłem w stronę mojej towarzyszki.
- Wybacz mi, ale jestem dzisiaj zajęty i nie mogę ci towarzyszyć.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie niedługo czas. – pogłaskała mnie po policzku, a po plecach przebiegły nieprzyjemne ciarki.
- Oczywiście. – odpowiedziałem bez emocji, odsuwając się od niej.
Nie czekałem już jednak na odpowiedź, tylko pokłoniłem się i odmaszerowałem szybkim krokiem przed siebie. Znalazłem się w ciągu kilku minut w mojej sypialni i położyłem na łóżko, zamykając oczy.
Bałem się. Cholernie się bałem, że chwila zapomnienia z Granger może mnie zniszczyć. Mogłem jej za dużo powiedzieć, a ona może to wykorzystać. Wiem, że to, co się działo ją zraniło, a nasza rozmowa będzie idealnym pretekstem do zemsty. Tak, w tamtej chwili zrobiłem się miękki i żałosny. Powróciłem do czasów, których staram się nie dopuszczać do siebie. Granger nie wiedziała o mnie nic i tak mogłoby pozostać. Gdyby znała wszystkie szczegóły mojego życia, dopiero by się dowiedziała, że na miano potwora zasłużyłem już dawno.
***
Stanąłem przed wejściem do lochu i odetchnąłem głęboko. Dlaczego tak bardzo obawiałem się wejścia tam? Przecież nie pierwszy raz tam szedłem. To była tylko Granger. Skąd to wahanie?
Czy to dlatego, że się bałem? Przez moje wczorajsze, żenujące wyznanie, ona była znowu krok przede mną. Lecz z drugiej strony... słowo szlamy przeciwko mojemu? Nikt mi nic nie udowodni, nikt jej nie uwierzy.
Wciągnąłem głęboko powietrze i stanąłem przed celą Gryfonów. Niechętnie otworzyłem zaklęciem kraty, czekając aż dziewczyna wyjdzie przez nie. Nie spojrzała na mnie ani przez chwilę. Stanęła jednak i poczekała, aż również zacznę iść. Nienawidziłem w niej takiego zachowania. Nigdy nie wiedziałem o co jej chodzi, czego się spodziewać.
- Co jest, Granger? – zapytałem chłodno.
- A co ma być, przecież jest cudownie! – pisnęła i wybuchła. – Jestem w niewoli od miesiąca, nie widziałam rodziny od ponad roku, wiele osób myśli, że nie żyję, a na co dzień robię za popychadło twoje oraz twoich kumpli!
Zaskoczył mnie jej wybuch złości, ale pociągnąłem ją za rękę, by stanęła na wprost mnie. Wyrywała się, lecz przytrzymałem ją prosto tak, by nie mogła się ode mnie odwrócić.
- Słuchaj, Granger. – warknąłem. – Gdyby nie ja, to byś dawno...
- Wiesz, Malfoy, może to nawet i lepiej. – przerwała mi i wyszarpnęła z uścisku ręki. – Nie musiałabym się męczyć z tobą. Harry i Ron mają rację. W niektórych ludziach nie odnajdzie się już człowieczeństwa.
Zakuło mnie, przez co stanąłem jak wryty. Moje ciało przeszedł jednak nieprzyjemny prąd, przez co doskoczyłem do niej gwałtownie, ściskając kolejny raz za ramię. Z moich ust wyszedł syk wściekłości, czego nie potrafiłem powstrzymać.
- Świetnie, Granger. Skoro chcesz zdychać, to zdychaj. Nie mam zamiaru kryć ci dupy za każdym razem.
Nie rozluźniając uścisku, pociągnąłem ją za sobą. Jęknęła, ale tylko raz, bo zagryzła z bólu wargi. W tym momencie wściekłość przeniknęła każdy skrawek mojego ciała. Ponownie przestałem kontrolować swoje odruchy. Uspokoiłem się dopiero przed gabinetem Theodora, puszczając ją w końcu.
Granger rozmasowała sobie obolałe ciało i miażdżąc mnie wzrokiem, wkroczyła do pomieszczenia. Widziałem jak jej twarz rozjaśnia się w fałszywym uśmiechu do Theodora. Podeszła do niego, witając się i przystępując od razu do pracy. Theo zerknął na nią podejrzanie, ale zamiast zapytać o co chodzi, zwrócił się do mnie.
- Snape cię wzywa. Ma parę pytań czy coś.
W tej chwili jego wezwanie było dla mnie niczym zbawienie. Wyszedłem prędko z tego toksycznego pomieszczenia i wszedłem do gabinetu Snape'a, otwierając szeroko oczy.
Przy niewielkim stoliku pochylało się kilkoro śmierciożerców, studiując jakieś pergaminy. Kojarzyłem ich z misji śledczych. Byli zwani Tropicielami. Głównie przebywali poza twierdzą, szukając ważnych dla Czarnego Pana ludzi.
Zapukałem leniwie w drzwi, zwracając na siebie ich uwagę.
- Malfoy, świetnie, wchodź.
Podszedłem do nich, a Snape bez zbytniego gadania wręczył mi plik papierów.
- Kogo z nich kojarzysz? Uczyli się z tobą w Hogwarcie, do którego należeli w domu, jakiego są pochodzenia?
- Pan nie pamięta, profesorze? – zapytałem drwiąco.
- Nie czas na żarty, Draconie. Potrzebujemy każdej informacji. Prawdopodobnie natrafiliśmy na ślad członków Zakonu Feniksa.
Przyjrzałem się kilku zdjęciom, faktycznie niektórych poznając. Paru kojarzyłem, ale nie wszystkich. Wszyscy ci, których rozpoznałem, należeli do mojego rocznika i w większości przypadków uczęszczali do Gryffindoru.
- Nigdy nie interesowałem się innymi. – powiedziałem oschle. – Mogę przejrzeć ich kartoteki, ale żeby ustalić ich tożsamość potrzebuję jeszcze kogoś.
- Sprowadź tutaj Notta. – warknął Nietoperz. – Może on będzie kogoś znał.
Westchnąłem i wycofałem się. Coraz bardziej miałem dość tego, że robię za popychadło. Jak na złość, moja rola na pewno nie dorównywała jej.
Szedłem przez korytarze niespiesznie. Nie uśmiechał mi się powrót tam. Przed oczami miałem naszą sprzeczkę sprzed kilkunastu minut. Nie mogłem tego jednak uniknąć, więc wszedłem do gabinetu, popychając drzwi pewnie przed siebie.
Widok, który zastałem, wprowadził mnie w osłupienie, a już po chwili moje ciało zrobiło się gorące od buzujących emocji. Miałem ochotę skoczyć przed siebie i zrobić krzywdę mojemu przyjacielowi. Ręka drgnęła niebezpiecznie w stronę różdżki, ale ostatecznie zacisnęła się na skrawku szaty.
Theodor stał naprzeciwko Granger, pochylony w jej stronę, praktycznie całujący jej usta. Ona nie wyglądała na przeciwną temu wszystkiemu. Miała przymknięte oczy, widocznie tylko czekała na jego ruch.
Powstrzymując się od zrobienia krzywdy, warknąłem, nie ukrywając złości.
- Nott, Snape wzywa cię do siebie. – chłopak odskoczył od Gryfonki, patrząc na mnie z lekkim niepokojem. Widząc moją minę, kiwnął głową, kierując się do wyjścia. – Zaraz do ciebie dołączę. Muszę coś przekazać wpierw Granger.
Na moje słowa, Theodor zatrzymał się, wpatrując się we mnie nieufnie. Wahał się, to było pewne. Granger jednak kiwnęła na niego ręką.
- Wszystko w porządku. Zaraz wrócisz.
Odprowadziłem go wzrokiem aż wyjdzie, a następnie podszedłem zamaszystym krokiem do dziewczyny, powodując, że oparła się o biurko Theodora. Całym ciałem przycisnąłem się do niej, czując, jak jej oddech przyspiesza, a ona sama delikatnie drży. To uczucie w jakiś sposób na mnie działało. Chciałem się tym upajać.
Chwyciłem ją pod pośladkami, sadzając na blacie. Spojrzałem prosto w oczy, pochylając się ku jej twarzy. Otworzyła delikatnie usta i jęknęła, gdy zacisnąłem palce na jej nadgarstkach.
- W co ty pogrywasz, Granger? – warknąłem.
- O to samo chciałam zapytać, Malfoy. O co ci chodzi?
- Zostaw go w spokoju, rozumiesz? Kiedyś już ci o tym wspominałem, zapomniałaś? Nie pozwolę na to, byś zniszczyła Theodora. Uważasz, że jesteś taka pokrzywdzona, ale sama doprowadzasz do tego, że inni też będą. Po co to robisz? Wciąż masz nadzieję, że cię stąd wyciągnie?
Nastąpiło skrzypnięcie, a do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze, przerywając nam w nieodpowiednim momencie rozmowę.
- Draco, Theodor mówił, że tutaj mogę cię zastać.
Spojrzałem z irytacją na stojącą w drzwiach Astorię Greengrass, krzywiąc się. Nie chciałem, aby ktokolwiek mi przeszkadzał. Nie teraz. Odsunąłem się szybko od Granger, puszczając ją, przez co usłyszałem jej spokojniejszy oddech. Prześledziłem wzrokiem twarz Astorii, która patrzyła na nas dziwnie niepokojąco.
- Co chciałaś ode mnie? – zapytałem ostro.
- Miałam nadzieję, że się spotkamy. Widzę jednak, że jesteś... zajęty. – przeniosła spojrzenie na Gryfonkę, a jej twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu. Mierzyła ją z pogardą i widoczną nienawiścią. – Jest taka obrzydliwa. Jak ktoś może ją w ogóle dotykać? Wcześniej także była tak brzydka? Draco, twoje skrzaty domowe są bardziej urodziwe od tego brudasa.
Granger zacisnęła wargi, ale nie odpowiedziała na zaczepkę, tylko odwróciła się w kierunku niewielkiego okienka, totalnie nas ignorując. W jej wnętrzu na pewno rozgrzała walka, ale ona sama dzielnie znosiła obelgi.
- Wybacz, Astorio, ale właśnie miałem iść do Snape'a z Theodorem. Porozmawiamy później. Muszę jeszcze odprowadzić Granger do...
- Przypilnuję jej. – odpowiedziała szybko, na co wytrzeszczyłem oczy. – Poradzę sobie, przecież mam różdżkę. Taka nędzna szlama bez magii nie zrobi nic. Zaufaj mi. Idź spokojnie, poczekam na ciebie.
Nie, wcale nie miałem ochoty jej z nią zostawiać. Wiedziałem jednak, że wyda się podejrzane, jeżeli zaprzeczę. W tej chwili nawet dla mnie ta dziewczyna stanowiła zagrożenie. Zbyt bardzo zakręciła się wokół mojego życia. Zrobiłem błąd, że jej na to pozwoliłem.
Niechętnie przeniosłem wzrok na Granger, a następnie westchnąłem i kiwnąłem na zgodę głową zrezygnowany.
- W porządku. Wrócę jak najszybciej.
- Nie spiesz się, kochany. – zaćwierkała z uśmiechem.
Ociągając się, wyszedłem na korytarz do Theo, który czekał na mnie, oparty o ścianę. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Jeżeli myślał, że będę chciał z nim rozmawiać o tym, co widziałem, to się mylił. Nie miałem ani odrobiny ochoty na rozmowę. Wciąż czułem, że moja krew jest rozgrzana do czerwoności, a ja cały drżę rozgorączkowany z furii. Drażniło mnie to.
- Draco... - zaczął niepewnie, gdy byliśmy już w połowie drogi. – Wiesz, Hermiona...
- Oszczędź sobie, nie chcę tego sł... - przerwałem, bo poczułem dziwne ukłucie. Jakby coś mnie zabolało, a przeze mnie przeszły nieznane prądy. Kiedyś czułem coś podobnego. To uczucie, że coś dzieje się nieprzyjemnego. Czułem to, gdy... - Kurwa, Granger! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz