Uczucie z
każdą sekundą powiększało się. Odwróciłem się gwałtownie i pobiegłem z powrotem
do gabinetu Theodora, nie zwracając uwagi na jego zaskoczoną minę. Nie czas na
wyjaśnienia. Miałem wrażenie, że dzieje się coś naprawdę niepokojącego. Nie mam
pojęcia skąd te uczucia, ale byłem ich pewien.
Gdy byłem
prawie na miejscu, usłyszałem głośny krzyk, na pewno należący do Granger.
Wpadłem na drzwi, ale odepchnęły mnie od siebie. Blokada zaklęć. Zacząłem w nie
łomotać, ale nikt najwyraźniej nie zamierzał otworzyć. Chciałem uderzyć kolejny
raz, ale usłyszałem krzyk Astorii. Widocznie tylko ona tam była.
- Widziałam
jak na niego patrzysz, suko! Nie dotknie takiego ścierwa jak ty, rozumiesz to?!
Chciałabyś mu zrobić dobrze, co? Żeby cię zerżnął jak szmatę? Dziecinko, on
nigdy nie zniży się do takiego poziomu. Jak chcesz, to mogę poprosić skrzaty
domowe...
Nastąpiło
jęknięcie bólu, a po chwili usłyszałem głos Granger.
- Ty dziwko.
To ty tutaj próbujesz dobrać się do jego spodni. Chyba nie myślisz, że jak
Malfoy cię zerżnie, to będziesz mogła go sobie ustawić? Wykorzysta cię, zrobi z
ciebie tylko zabawkę.
Zamarłem
słysząc takie słowa z ust Gryfonki. Musiała być naprawdę wyprowadzona z
równowagi. Zazwyczaj panowała nad sobą.
- Zabiję
cię.
Ponowny
krzyk rozdarł pomieszczenie, a ja kolejny raz załomotałem w drzwi. Wyszarpnąłem
różdżkę i odsunąłem się, mierząc w nie. Byłem śmierciożercą. Doświadczonym. Nie
pozwolę na to, by taka żałosna blokada powstrzymała mnie.
Wykrzyknąłem
serię zaklęć, aż drewno rozpadło się z hukiem, a ja wpadłem do pomieszczenia,
rozglądając się wokoło. Zdążyłem zauważyć tylko tyle, że przy jednej ze ścian
siedziała na podłodze Granger. Z jej ust skapywała krew, a kolana były całe
obdarte. Przed nią stała Astoria, mierząc w jej serce różdżką. Bez namysłu
rzuciłem się w tamtą stronę.
-
Avada...
Złapałem
dziewczynę i odepchnąłem na bok. Spojrzała na mnie z przerażeniem, jakby nie
mogąc uwierzyć, że tutaj jestem. W tej samej chwili zadrżała i rozpłakała się,
podbiegając do mnie i wtulając się w mój tors.
- Draco, jak
dobrze, że wróciłeś! Szlama rzuciła się na mnie, obraziła mnie! – załkała, a ja
wykrzywiłem się z obrzydzeniem.
Odsunąłem ją
od siebie na długość ramion, patrząc ze złością prosto w oczy.
- Wyjdź. –
warknąłem.
- C - co? –
zająknęła się. – Draco, dlaczego? Powinieneś ją ukarać, ona...
- Nikt nie
ma prawa krzywdzić Granger prócz mnie. Jest moja. – syczałem, zaciskając palce
na jej barkach. - Czarny Pan dał mi ją za więźnia, więc tylko ja mam do niej
prawo. Ja mam władzę. Nie ty. Prawie ją zabiłaś, wiesz, co by się wtedy z nami
stało?!
- Ja się
tylko broniłam! – krzyknęła histerycznie.
- Zejdź mi z
oczu.
Jej wargi
zadrżały niebezpiecznie, ale wybiegła z pomieszczenia, zanosząc się płaczem.
Spojrzałem za nią niechętnie i z westchnięciem podszedłem do Granger, klękając
obok niej.
- Nic ci nie
jest? – pokręciła głową, nie patrząc mi w oczy. – Wstań.
Wyciągnąłem
w jej kierunku dłoń, ale ją odepchnęła. Dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.
Widziałem w nich wściekłość i nienawiść tak ogromną, że automatycznie się
odsunąłem.
- Nie
dotykaj mnie! – krzyknęła i skuliła się w sobie.
- Granger,
ja nie wiedziałem, że...
- Daj mi
spokój, Malfoy. – syknęła, a po jej policzku spłynęło kilka łez. – Nie mam
ochoty słuchać twoich żałosnych wymówek.
- Astoria,
ona sama to zrobiła. Nie wiedziałem, że się do tego posunie!
Dziewczyna
odwróciła ode mnie wzrok, zagryzając wargi. Powstrzymywała się od płaczu i
wiedziałem, że stara się mnie ignorować, że nie zamierza mnie słuchać.
Jakkolwiek nie starałbym się jej wytłumaczyć, ona nie wysłucha.
Przyjrzałem
się jej niewielkim ranom, wiedząc, że bardziej ugodziło w jej dumę. W tym
miejscu przechodziła przez przeróżne tortury, więc takie ranki były czymś
żałośnie słabym. Dlaczego więc tak ją to dotknęło? Dlaczego nie potrafiła tak
jak zawsze podnieść się? Czy jej siła naprawdę opadała w takim tempie?
- Granger...
- Zostaw
mnie, Malfoy! Zajmij się w końcu tym, czym powinieneś, bo inaczej twoja
dziwkowata narzeczona będzie niezadowolona!
Zacisnąłem
usta i łapiąc ją za łokieć, próbowałem postawić do pozycji pionowej, jednak
była tak zacięta, że nie udało mi się tego zrobić.
Do
pomieszczenia w końcu wpadł Theodor, ciężko dysząc i rozglądając się po
zniszczeniach ze strachem.
- Co tutaj
się stało?! – wykrzyczał, patrząc na nas, ale oboje milczeliśmy. – Hermiona?
Możesz powiedzieć co się stało?
- Nic
takiego, Theo. – powiedziała słabo.
- Nic
takiego?! To dlaczego mój gabinet wygląda jakby przeszło przez niego tornado?!
Dlaczego siedzisz na podłodze zraniona?!
Dziewczyna
milczała, więc to ja zabrałem głos.
- Naprawię
to, Theo. Nie powinienem jej zostawiać z Astorią.
- To twoja
narzeczona zrobiła?! – wytrzeszczył oczy brunet. – Dlaczego?!
Nie
odpowiedziałem na to pytanie i Theodor najwidoczniej nie oczekiwał odpowiedzi.
Podszedł do nas i pomógł wstać Granger. Posadził ją na krześle i zabrał się za
leczenie jej ran na twarzy i kolanach. Widziałem, że ostatkami sił pilnuje się,
by nie rzucić oskarżeń w moją stronę.
Obserwowałem
jego ruchy ze ściśniętym sercem. Szatynka unikała mojego wzroku. Nie chciała na
mnie patrzeć kolejny raz w ciągu tych ostatnich dni. Poddawała się zabiegom z
zamkniętymi oczami, czasami nie potrafiąc powstrzymać szlochu.
W pokoju
rozległ się trzask, a przed nami stanął jeden z domowych skrzatów, kłaniając
się nisko.
- Paniczu
Malfoy, twoi rodzice wzywają cię do salonu.
- Po co? –
warknąłem.
- Brudas nie
wie, paniczu. Brudas dostał tylko polecenie, by sprowadzić panicza.
- Zaraz
będę. Możesz iść.
Spojrzeliśmy
po sobie z Theodorem, a ja westchnąłem głęboko i przetarłem twarz.
- Chyba
wyjaśnię tą sprawę szybciej niż myślałem. Jak skończysz ją opatrywać, odprowadź
do lochów.
Posłałem
dziewczynie ostatnie spojrzenie, a nasze oczy na sekundę miały okazję się
spotkać. Odwróciłem się jednak i bez zbędnych słów opuściłem pokój. Skierowałem
swoje kroki do mniejszego salonu, gdzie na pewno będą czekać na mnie rodzice.
Nie zapowiadało się na miłe, rodzinne spotkanie. Spodziewałem się co może być
powodem ich wezwania. Byłem wręcz tego pewien.
I miałem
rację. Wszedłem do salonu widząc siedzącą na sofie matkę, trzymającą w
objęciach Astorię, która płakała głośno. Ojciec stał obok nich, klepiąc
dziewczynę co jakiś czas po plecach, ale gdy dostrzegł mnie, wyprostował się,
robiąc groźną minę.
- Wzywaliście.
– powiedziałem bez emocji. – O co chodzi?
- Panna
Greengrass przyszła dzisiaj do nas cała zapłakana. Podobno na nią nakrzyczałeś,
bo ona broniła się przed atakami szlamy Pottera.
Prychnąłem
cicho, patrząc na dziewczynę niechętnie.
- Nie
chciałem krzyknąć, wybacz mi, Astorio. Emocje wzięły nade mną górę, gdyż prawie
ją zabiłaś. Czarny Pan zabiłby ciebie i mnie, gdyby zginęła bez jego zgody.
Wybaczysz mi moje uniesienie?
- Nie
gniewam się, ukochany. – jęknęła i otarła łzy. – Nie chcę, by jakaś niewarta
szlama stawała między nami.
- I nie
stanie. – zapewniłem.
Dziewczyna
podeszła do mnie i pocałowała bezwstydnie. Miałem ochotę ją odepchnąć, ale
zamiast tego objąłem, przyciągając bardziej. Widziałem kątem oka zadowolone
miny rodziców, przez co ta sytuacja bardziej mnie drażniła.
- Wynagrodzę
ci to, najdroższa.
Zadowolenie
i satysfakcja rozlała się również na jej ustach, co mnie zaniepokoiło.
Zostawiłem to jednak bez komentarza.
***
Znalazłem
się z ulgą w swojej sypialni. Na całe szczęście Astoria pozostała z moimi
rodzicami. Bałem się, że będzie chciała przyjść tutaj za mną. W tej chwili
dobiło by mnie do końca. Jeszcze niedawno wspominałem o tym, że moja sytuacja
jest skomplikowana. Teraz to wszystko wręcz rozrywało już szwy. Miało niedługo
pęknąć, a ja miałem zostać nawet bez własnych myśli.
Zostaw
mnie, Malfoy! Zajmij się w końcu tym, czym powinieneś, bo inaczej twoja
dziwkowata narzeczona będzie niezadowolona!
Nie
dotykaj mnie!
W głowie
wciąż słyszałem jej krzyk. Jej spojrzenie pełne nienawiści. Od tak dawna nie
słyszałem takiego tonu w moją stronę. Nie, nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.
Odkąd tutaj przybyła, wciąż byliśmy wrogami. Nie wiem jak nazwać nasz rodzaj
relacji. Czasami miałem wrażenie, że rozumie mnie lepiej niż inni. Czasami
miałem ochotę ją zabić, a czasami chciałem ją smakować na każdy sposób.
W jednej
chwili wydawało mi się, że czyta ze mnie jak z otwartej księgi, a w kolejnej,
że chce mnie zniszczyć. Potrafiła się uśmiechnąć tak, że sam zapominałem kim
jestem, a później wyzwać mnie.
Nienawiść.
Pożądanie. Wściekłość. Zafascynowanie. Niepewność. Niezdecydowanie.
Przyciąganie. Zainteresowanie.
Kto by
pomyślał, że tyle uczuć wplecie się w jedno wielkie. Tak właśnie wyglądało moje
serce. Z jednej strony była szlamą, więźniem, którego muszę gnębić i niszczyć,
a z drugiej była kobietą, która bez jakichkolwiek zamiarów wniosła w moje życie
coś niezrozumiałego. Jakby chciała mi pokazać, że wciąż żyję, decyduję, jestem
człowiekiem. Widziałem światełko, malutką iskierkę nadziei, która miała się
kiedyś rozpalić.
Nie oddam
ci jej bez walki, stary.
Pochylał się
nad nią. Chciał dotknąć jej ust swoimi. A ona... czekała na to. Nie odsunęła
się, nie powstrzymała go. Może dobre serduszko Theo w końcu zdobyło równie
dobre jej?
Zacisnąłem
pięść na trzymanej przeze mnie butelce. Niech będą wielkie wszystkie popaprane
sprawy!
***
Otworzyłem
kraty lochu z nastawieniem, że nawet nie oczekuję tego, że się do mnie odezwie.
I oczywiście miałem rację, bo ominęła mnie bez słowa, bez najmniejszego
spojrzenia.
Szła kilka
kroków przede mną, dobrze znając miejsce podróży. Obserwowałem ją od tyłu,
porównując do Granger ze szkolnych wspomnień.
Jej długie
włosy przemieniły się w krótkie, nierówne, oklapłe. Sylwetka, która wtedy nie
była najzgrabniejsza, teraz była zbliżona do samych kości. Jej walczący
charakter został przytępiony przez wszystkie tortury. Zaciętość, opryskliwość i
bycie przemądrzałą co jakiś czas pojawiało się w jej życiu.
Jednak było
pewne, że nie jest już tą samą osobą. Jednak czy w tych czasach ktokolwiek nim
był? Niewiele osób zostało sobą. Wojna nie zamierzała oszczędzić nikogo.
Gryfonka
otworzyła drzwi gabinetu i weszła do niego, przyklejając na usta sztuczny
uśmiech. Przechadzający się nerwowo po pokoju Theodor jednak go nie
odwzajemnił. Na nasz widok zatrzymał się i zwrócił do mnie. Ton, jakim
wypowiedział owe słowa nie spodobał mi się ani trochę.
- Draco,
twój ojciec tu był. Powiedział, że jak tylko tutaj przyjdziesz, masz pójść z
Hermioną do pokoju przesłuchań.
- Dlaczego?
– zdziwiłem się. – Przecież przesłuchanie było...
- Wiem! Nie
wiem jaki jest powód, ale czuję, że to nie będzie nic dobrego.
Zmarszczyłem
brwi. Mi również ta informacja nie pasowała. Przesłuchania nigdy nie odbywały się
szybciej niż co trzy dni, a z Granger byłem na nich zaledwie przedwczoraj. To
było za szybko.
- W takim
razie zaraz się dowiem o co chodzi. Granger, słyszałaś, prawda? Idziemy.
Gryfonka
zwróciła na mnie orzechowe oczy, w których błysnęło coś na kształt niepokoju.
Nie powiedziała jednak nic, tylko odwróciła się w stronę wyjścia.
- Zaczekaj.
– powiedziałem oschle. – Podaj ręce. Mam złe przeczucia.
Związałem
jej nadgarstki zaklęciem wiążącym, a ona przygryzła wargę. Wiem, że chciała coś
powiedzieć, ale się powstrzymała. Widziałem jej wojnę uczuć w oczach, po prostu
czułem parujące od niej niezdecydowanie i narastający strach.
Szliśmy tak
przez korytarze, a ja wspomniałem nasze pierwsze kroki. Już od dawna nie
szedłem z nią skrępowaną. Byłem przyzwyczajony, że nie robiła problemów.
Dlaczego więc teraz czułem, że to nagłe wyzwanie nie przyniesie nic dobrego?
Stanęliśmy
przed wrotami, a ja zbliżyłem się do niej, stając wprost za jej plecami.
Nachyliłem się do jej ucha i wyszeptałem:
- Nie wiem o
co chodzi, Granger i czego się spodziewać. Bądź gotowa, bo to może być coś, co
ci się nie spodoba. Zachowuj się, jakbyś mnie nienawidziła z wszystkich sił.
Pokaż, że się nie poddałaś.
- Tak
właśnie jest, Malfoy. – odpowiedziała cicho.
Skinąłem
głową i otworzyłem drzwi pomieszczenia, wpychając ją do środka. Rozejrzałem się
i ze zmrużeniem powiek zauważyłem, że na stole służącym do tortur siedzi
Astoria, machając w powietrzu nogami i uśmiechając się do nas paskudnie.
- Draco,
cieszę się, że już jesteś! – wykrzyknęła, gdy tylko nas zobaczyła i zeskoczyła
zgrabnie ze stołu, podchodząc do nas i wieszając mi się na szyi.
- Co tutaj
robisz? – zapytałem oschle, nie panując nad sobą.
- Pamiętasz
jak wczoraj powiedziałeś, że mi wynagrodzisz tą bezsensowną sprzeczkę? Nie
chciałam tego wykorzystywać, ale twoi rodzice wpadli na cudowny pomysł.
Powiedzieli, że zorganizują dzisiaj przesłuchanie, a ja mam być na nim obecna.
Wytrzeszczyłem
oczy, wpatrując się w nią z niedowierzaniem, czując jak nieprzyjemna gula
rośnie w moim gardle. Trzymana przeze mnie Granger wzdrygnęła się lekko i
poruszyła niespokojnie. Spodziewałem się wszystkiego, lecz nie tego.
- Nie
przejmuj się, Draco i zachowuj tak, jakby mnie tutaj nie było. – powiedziała
słodko Astoria. – Zaczynaj.
Uśmiechnąłem
się do niej tak, na ile potrafiłem wykrzywić w tym momencie usta, a następnie
zdjąłem zaklęcie z nadgarstków Gryfonki. Nie dając sobie żadnej chwili na
zawahanie, pchnąłem ją mocno na posadzkę, powodując upadek.
Usłyszałem
tylko dźwięk obijanych kolan, bo na tę sekundę pozwoliłem sobie przymknąć
powieki. Gdy je uniosłem, Granger akurat odwróciła się w moją stronę z zarysami
strachu w oczach. Ja również zadawałem sobie pytanie: Co zamierzam zrobić?
- Znasz
procedurę, szlamo. – syknąłem chłodno, walcząc z emocjami. – Chyba zdążyłaś
poznać już pytania, prawda? Chyba, że jesteś tak głupia jak mi wiadomo.
Astoria
stojąca obok roześmiała się skrzekliwie, a ja wymusiłem na sobie drwiący
uśmiech, patrząc na Granger niemal błagalnie.
- Skąd
mieliście ten miecz?
Szatynka
uniosła głowę, uważnie się we mnie wpatrując. Sekundy mijały tak powoli, że
zaczynałem się niecierpliwić. Różdżka w mojej dłoni powoli stawała się mokra. W
pewnej chwili jednak zauważyłem w oczach dziewczyny znany mi błysk i już
wiedziałem.
- Niczego
się ode mnie nie dowiesz, Malfoy.
Zacisnąłem
mocniej dłoń na drewnianej rączce i bez żadnego ostrzeżenia wycelowałem nią w
dziewczynę. Granger pisnęła, gdy w jej stronę pomknął czerwony strumień
zaklęcia, a następnie zwinęła się w kłębek, nawet się nie krzywiąc.
Zaklęcie nie
było mocne. Wiedziałem jednak, że to była prowokacja z jej strony. Chciała mnie
zmusić, bym użył siły. Bawiła się moimi emocjami. Chciała mnie zniszczyć, nim
ja zniszczę ją.
- Powtórzę
pytanie, robaku. Skąd miecz?!
Widziałem
jak jej popękane wargi się uśmiechają delikatnie, a ona prychnęła.
- Zrób to
mocniej, ukochany. Niech cierpi. Niech wie kto tutaj rządzi. – wyszeptała
Astoria wprost do mojego ucha.
Kolejne
zaklęcie nie było już tak delikatne. Granger wrzasnęła i podparła się rękoma
ciężko dysząc. Spod jej powiek wypłynęła pierwsza łza. Ramiona jej drżały, ale
uniosła głowę i podniosła z posadzki, wpatrując się we mnie twardo.
-
Szukaliście czegoś? – zapytałem ponownie.
- Może
twojej dumy? – sarknęła drwiąco.
Nie zdążyłem
wykonać żadnego ruchu, bo stojąca obok dziewczyna smagnęła Granger jakimś
pejczem w twarz. Raz i drugi, a następnie trzeci i czwarty. Jej policzek, a
następnie pierś, brzuch i udo rozerwały się, ukazując coraz więcej krwi.
Obserwowałem
spływającą krew, czując, że zamieram. Zacisnąłem jednak mocno pięści i zadałem
kolejne pytanie.
-
Znaleźliście coś?!
Jej
orzechowe oczy odnalazły moje szare. Jej zaciętość, ku mojej niepewności.
- Nigdy ode
mnie tego nie wyciągniesz. Nigdy!
Następne
zaklęcie zwaliło ją z nóg. Złapała się za brzuch, cała drżąc. Ja sam ledwie już
nad sobą panowałem, miałem wrażenie, że pękam. Następna seria zaklęć
spowodowała, że nie była w stanie się podnieść.
- Kolejne
pytanie. Kto jeszcze brał w tym udział?
- Nikogo nie
było.
- Kłamie! –
ryknęła Astoria.
Gryfonka
chwyciła się za gardło, próbując złapać powietrze. Dusiła się. Jej policzki
zaczęły robić się fioletowe. Spojrzała na mnie błagalnie, a ja ruszyłem w jej
stronę.
- Draconie,
Astorio.
Odwróciłem
się z zaskoczeniem wpatrując w matkę. Nawet nie słyszałem jak weszła do
pomieszczenia. Szybko przerwałem zaklęcie, dając jej chwilę na odpoczynek.
Wręcz odetchnąłem ulgą.
- Coś się
stało, matko? – zapytałem chłodno.
-
Przyjechali rodzice Astorii. Chcą się z tobą zobaczyć, dziecko. Draco, skończ
już, musisz do nas dołączyć. Bardzo nalegali by móc cię poznać. Nie chciałam,
by było to... w takich okolicznościach.
Dziewczyna
rzuciła ostatnie spojrzenie na Granger, jakby wciąż było jej mało, a następnie
wyszła za moją matką. Ja natomiast zostałem sam z Gryfonką. Jednak dopiero, gdy
drzwi się zamknęły, poczułem ulgę.
Zacząłem
szybko oddychać, a wszystko powoli się uspakajało. Na drżących nogach
dotoczyłem się do niej i ukląkłem obok, potrząsając jej ramieniem.
- Granger...
Uniosła na
mnie głowę, ale jej oczy wydawały się być nieobecne. Po chwili jakby się
otrząsnęła, bo chwyciła za mój nadgarstek, zaciskając na nim palce.
- Jesteś
tchórzem, Malfoy. Pieprzonym tchórzem. – wydyszała. – Nie potrafisz decydować
za siebie. Robią z tobą co chcą. Ty nie masz życia. Jesteś marionetką. Ty się
po prostu boisz. Nigdy już nie będziesz miał do niczego prawa.
Nie
powiedziała nic więcej, bo opadła na moją dłoń. Potrząsnąłem nią, ale nie reagowała.
- Granger!
Słyszysz mnie?!
Sprawdziłem
jej puls, ale to moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Odetchnąłem jednak z
ulgą, czując, że oddycha. Zemdlała z wyczerpania. Przeze mnie.
Wziąłem ją
na ręce i zaniosłem przez puste korytarze do jej celi. Przez całą drogę
wpatrywałem się w jej poranioną twarz. Miała rację. Byłem tchórzem. Nigdy nie
byłem nikim innym. Byłem marionetką od dnia narodzin. Moje życie było ustawione
od samego początku. Zasady, emocje, uczucia... każde było wyuczone. Nigdy nie
byłem sobą. Jedynymi wyjątkami były chwile, gdy wraz z Blaise'm oraz Theodorem
pozwoliliśmy sobie być kimś innym. Choć na chwilę.
Ułożyłem ją
na kamiennej pryczy i przeciągnąłem palcami po policzku. Skorzystałem z tego,
że nie ma tutaj nikogo i zasklepiłem delikatnie zaklęciem jej rany. Oddychała
lekko, ale widziałem, że nie śni jej się nic przyjemnego.
Jednak...
czy możliwe, aby było inaczej w tym miejscu?
***
- Już
jestem. – powiedziałem oschle, kłaniając się przed rodzicami mojej...
narzeczonej.
- Przedstawiam
wam naszego syna Dracona. – przedstawił mnie oschle ojciec.
- Jest
bardzo podobny do ciebie, Lucjuszu. Prawdziwy mężczyzna. Idealny wybór dla
naszej córki. – zachwyciła się matka Astorii.
- Zaszczytem
jest poznać państwa. – uśmiechnąłem się, całując dłoń jej matki. – Co sprowadza
was aż tutaj? Słyszałem, że zamieszkujecie Paryż.
- To prawda.
– odpowiedział pan Greengrass. – Jednak chcemy, aby wasz ślub odbył się jak
najszybciej. Chcieliśmy osobiście przedyskutować szczegóły.
- Czy jest
możliwość, aby zrobić to jutro? – zapytałem bez emocji. – Proszę wybaczyć, ale
właśnie wróciłem z przesłuchania i jestem zmęczony.
-
Oczywiście, nie ma problemu! Czarny Pan ceni sobie twoje umiejętności nie bez
powodu! Astoria wszystko nam opowiedziała!
Uśmiechnąłem
się krzywo, starając nie patrzeć na ojca, który miażdżył mnie spojrzeniem.
- W takim
razie przepraszam. Wrócimy do tej rozmowy jutro.
Pożegnałem
się uprzejmie i szybko opuściłem salon. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu
dotarłem do swojego pokoju. Czułem się zmęczony. Nie było nawet wieczora, a ja
opadłem na łóżko, zamykając powieki.
Słowa
Hermiony Granger przepływały przez moją głowę, siejąc kolejne ziarno mętliku.
Nie potrafiłem się jednak ruszyć. Nie potrafiłem zrobić nic. Zasnąłem.
***
Otworzyłem
oczy z samego rana. Tak bardzo chciałbym nie musieć tego robić. Spojrzałem w
okno, nawet nie oczekując jakiegoś dobrego znaku. W tym miejscu od ponad roku
nie świeciło słońce.
Zwlokłem się
z łóżka, próbując przygotować na najgorsze. Przemyłem i tak bladą twarz,
narzuciłem na siebie czarną szatę i wyszedłem do lochów.
Nie miałem
nawet ochoty jeść. Starałem się zachować spokój, ale gdy tylko stanąłem przed
celą, straciłem całą pewność siebie. Pierwszy raz od długiego czasu bałem się
spojrzeć w jej oczy, które potrafiły poznać prawdę bez zbędnych słów.
I pojawiła
się. Spojrzała prosto w moje oczy, a następnie zacisnęła wargi i ominęła bez
słowa. Przymknąłem powieki i nim zdążyłem się powstrzymać, złapałem jej
nadgarstek i odwróciłem w swoją stronę.
-
Zaczekaj...
Spojrzała na
mnie bez wyrazu, a ja wpatrywałem się w nią. Co właściwie chciałem powiedzieć?
Co miałem do powiedzenia?
Ona
uśmiechnęła się delikatnie i potrząsnęła głową.
- Nie musisz
nic mówić... - wyszeptała.
To
zadziałało na mnie od razu. Nie panowałem nad ruchami, tylko pogłaskałem jej
policzek, a następnie pochyliłem nad nią, muskając jej usta swoimi. Gdy tylko
poczułem ich dotyk, ich smak, pogłębiłem pocałunek. Był taki... subtelny,
nieśpieszny i delikatny. Zupełnie inny niż dotychczas.
Całowałem ją
delikatnie, a moje dłonie jeździły po jej ramionach, za każdym razem powodując
rozkoszne dreszcze. Nigdy nie doświadczyłem takiej łagodności, subtelności. To
było coś nowego i ekscytującego. Chciałem więcej.
Ona chciała
mnie z początku odsunąć, ale w tej chwili zacisnęła drobne palce na skrawkach
szaty, coraz łapczywiej wpijając się w moje usta.
Nagle
usłyszeliśmy zdenerwowane chrząknięcie, a obok nas stanął Theodor. Odsunęliśmy
się od siebie, ale nie pozwoliłem, aby zrobiła to za daleko. Chciałem mieć ją
obok.
Spojrzałem
natomiast na mojego przyjaciela, który patrzył tylko na mnie z mieszaniną
emocji. Słowa, jakie wypowiedział, zburzyły mój chwilowy spokój w jednej
sekundzie.
- Czarny Pan
powrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz