sobota, 23 września 2017

Rozdział 22

Uczucie z każdą sekundą powiększało się. Odwróciłem się gwałtownie i pobiegłem z powrotem do gabinetu Theodora, nie zwracając uwagi na jego zaskoczoną minę. Nie czas na wyjaśnienia. Miałem wrażenie, że dzieje się coś naprawdę niepokojącego. Nie mam pojęcia skąd te uczucia, ale byłem ich pewien.
Gdy byłem prawie na miejscu, usłyszałem głośny krzyk, na pewno należący do Granger. Wpadłem na drzwi, ale odepchnęły mnie od siebie. Blokada zaklęć. Zacząłem w nie łomotać, ale nikt najwyraźniej nie zamierzał otworzyć. Chciałem uderzyć kolejny raz, ale usłyszałem krzyk Astorii. Widocznie tylko ona tam była.
- Widziałam jak na niego patrzysz, suko! Nie dotknie takiego ścierwa jak ty, rozumiesz to?! Chciałabyś mu zrobić dobrze, co? Żeby cię zerżnął jak szmatę? Dziecinko, on nigdy nie zniży się do takiego poziomu. Jak chcesz, to mogę poprosić skrzaty domowe...
Nastąpiło jęknięcie bólu, a po chwili usłyszałem głos Granger.
- Ty dziwko. To ty tutaj próbujesz dobrać się do jego spodni. Chyba nie myślisz, że jak Malfoy cię zerżnie, to będziesz mogła go sobie ustawić? Wykorzysta cię, zrobi z ciebie tylko zabawkę.
Zamarłem słysząc takie słowa z ust Gryfonki. Musiała być naprawdę wyprowadzona z równowagi. Zazwyczaj panowała nad sobą.
- Zabiję cię.
Ponowny krzyk rozdarł pomieszczenie, a ja kolejny raz załomotałem w drzwi. Wyszarpnąłem różdżkę i odsunąłem się, mierząc w nie. Byłem śmierciożercą. Doświadczonym. Nie pozwolę na to, by taka żałosna blokada powstrzymała mnie.
Wykrzyknąłem serię zaklęć, aż drewno rozpadło się z hukiem, a ja wpadłem do pomieszczenia, rozglądając się wokoło. Zdążyłem zauważyć tylko tyle, że przy jednej ze ścian siedziała na podłodze Granger. Z jej ust skapywała krew, a kolana były całe obdarte. Przed nią stała Astoria, mierząc w jej serce różdżką. Bez namysłu rzuciłem się w tamtą stronę.
- Avada...
Złapałem dziewczynę i odepchnąłem na bok. Spojrzała na mnie z przerażeniem, jakby nie mogąc uwierzyć, że tutaj jestem. W tej samej chwili zadrżała i rozpłakała się, podbiegając do mnie i wtulając się w mój tors.
- Draco, jak dobrze, że wróciłeś! Szlama rzuciła się na mnie, obraziła mnie! – załkała, a ja wykrzywiłem się z obrzydzeniem.
Odsunąłem ją od siebie na długość ramion, patrząc ze złością prosto w oczy.
- Wyjdź. – warknąłem.
- C - co? – zająknęła się. – Draco, dlaczego? Powinieneś ją ukarać, ona...
- Nikt nie ma prawa krzywdzić Granger prócz mnie. Jest moja. – syczałem, zaciskając palce na jej barkach. - Czarny Pan dał mi ją za więźnia, więc tylko ja mam do niej prawo. Ja mam władzę. Nie ty. Prawie ją zabiłaś, wiesz, co by się wtedy z nami stało?!
- Ja się tylko broniłam! – krzyknęła histerycznie.
- Zejdź mi z oczu.
Jej wargi zadrżały niebezpiecznie, ale wybiegła z pomieszczenia, zanosząc się płaczem. Spojrzałem za nią niechętnie i z westchnięciem podszedłem do Granger, klękając obok niej.
- Nic ci nie jest? – pokręciła głową, nie patrząc mi w oczy. – Wstań.
Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń, ale ją odepchnęła. Dopiero wtedy spojrzała mi w oczy. Widziałem w nich wściekłość i nienawiść tak ogromną, że automatycznie się odsunąłem.
- Nie dotykaj mnie! – krzyknęła i skuliła się w sobie.
- Granger, ja nie wiedziałem, że...
- Daj mi spokój, Malfoy. – syknęła, a po jej policzku spłynęło kilka łez. – Nie mam ochoty słuchać twoich żałosnych wymówek.
- Astoria, ona sama to zrobiła. Nie wiedziałem, że się do tego posunie!
Dziewczyna odwróciła ode mnie wzrok, zagryzając wargi. Powstrzymywała się od płaczu i wiedziałem, że stara się mnie ignorować, że nie zamierza mnie słuchać. Jakkolwiek nie starałbym się jej wytłumaczyć, ona nie wysłucha.
Przyjrzałem się jej niewielkim ranom, wiedząc, że bardziej ugodziło w jej dumę. W tym miejscu przechodziła przez przeróżne tortury, więc takie ranki były czymś żałośnie słabym. Dlaczego więc tak ją to dotknęło? Dlaczego nie potrafiła tak jak zawsze podnieść się? Czy jej siła naprawdę opadała w takim tempie?
- Granger...
- Zostaw mnie, Malfoy! Zajmij się w końcu tym, czym powinieneś, bo inaczej twoja dziwkowata narzeczona będzie niezadowolona!
Zacisnąłem usta i łapiąc ją za łokieć, próbowałem postawić do pozycji pionowej, jednak była tak zacięta, że nie udało mi się tego zrobić.
Do pomieszczenia w końcu wpadł Theodor, ciężko dysząc i rozglądając się po zniszczeniach ze strachem.
- Co tutaj się stało?! – wykrzyczał, patrząc na nas, ale oboje milczeliśmy. – Hermiona? Możesz powiedzieć co się stało?
- Nic takiego, Theo. – powiedziała słabo.
- Nic takiego?! To dlaczego mój gabinet wygląda jakby przeszło przez niego tornado?! Dlaczego siedzisz na podłodze zraniona?!
Dziewczyna milczała, więc to ja zabrałem głos.
- Naprawię to, Theo. Nie powinienem jej zostawiać z Astorią.
- To twoja narzeczona zrobiła?! – wytrzeszczył oczy brunet. – Dlaczego?!
Nie odpowiedziałem na to pytanie i Theodor najwidoczniej nie oczekiwał odpowiedzi. Podszedł do nas i pomógł wstać Granger. Posadził ją na krześle i zabrał się za leczenie jej ran na twarzy i kolanach. Widziałem, że ostatkami sił pilnuje się, by nie rzucić oskarżeń w moją stronę.
Obserwowałem jego ruchy ze ściśniętym sercem. Szatynka unikała mojego wzroku. Nie chciała na mnie patrzeć kolejny raz w ciągu tych ostatnich dni. Poddawała się zabiegom z zamkniętymi oczami, czasami nie potrafiąc powstrzymać szlochu.
W pokoju rozległ się trzask, a przed nami stanął jeden z domowych skrzatów, kłaniając się nisko.
- Paniczu Malfoy, twoi rodzice wzywają cię do salonu.
- Po co? – warknąłem.
- Brudas nie wie, paniczu. Brudas dostał tylko polecenie, by sprowadzić panicza.
- Zaraz będę. Możesz iść.
Spojrzeliśmy po sobie z Theodorem, a ja westchnąłem głęboko i przetarłem twarz.
- Chyba wyjaśnię tą sprawę szybciej niż myślałem. Jak skończysz ją opatrywać, odprowadź do lochów.
Posłałem dziewczynie ostatnie spojrzenie, a nasze oczy na sekundę miały okazję się spotkać. Odwróciłem się jednak i bez zbędnych słów opuściłem pokój. Skierowałem swoje kroki do mniejszego salonu, gdzie na pewno będą czekać na mnie rodzice. Nie zapowiadało się na miłe, rodzinne spotkanie. Spodziewałem się co może być powodem ich wezwania. Byłem wręcz tego pewien.
I miałem rację. Wszedłem do salonu widząc siedzącą na sofie matkę, trzymającą w objęciach Astorię, która płakała głośno. Ojciec stał obok nich, klepiąc dziewczynę co jakiś czas po plecach, ale gdy dostrzegł mnie, wyprostował się, robiąc groźną minę.
- Wzywaliście. – powiedziałem bez emocji. – O co chodzi?
- Panna Greengrass przyszła dzisiaj do nas cała zapłakana. Podobno na nią nakrzyczałeś, bo ona broniła się przed atakami szlamy Pottera.
Prychnąłem cicho, patrząc na dziewczynę niechętnie.
- Nie chciałem krzyknąć, wybacz mi, Astorio. Emocje wzięły nade mną górę, gdyż prawie ją zabiłaś. Czarny Pan zabiłby ciebie i mnie, gdyby zginęła bez jego zgody. Wybaczysz mi moje uniesienie?
- Nie gniewam się, ukochany. – jęknęła i otarła łzy. – Nie chcę, by jakaś niewarta szlama stawała między nami.
- I nie stanie. – zapewniłem.
Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała bezwstydnie. Miałem ochotę ją odepchnąć, ale zamiast tego objąłem, przyciągając bardziej. Widziałem kątem oka zadowolone miny rodziców, przez co ta sytuacja bardziej mnie drażniła.
- Wynagrodzę ci to, najdroższa.
Zadowolenie i satysfakcja rozlała się również na jej ustach, co mnie zaniepokoiło. Zostawiłem to jednak bez komentarza.
***
Znalazłem się z ulgą w swojej sypialni. Na całe szczęście Astoria pozostała z moimi rodzicami. Bałem się, że będzie chciała przyjść tutaj za mną. W tej chwili dobiło by mnie do końca. Jeszcze niedawno wspominałem o tym, że moja sytuacja jest skomplikowana. Teraz to wszystko wręcz rozrywało już szwy. Miało niedługo pęknąć, a ja miałem zostać nawet bez własnych myśli.
Zostaw mnie, Malfoy! Zajmij się w końcu tym, czym powinieneś, bo inaczej twoja dziwkowata narzeczona będzie niezadowolona!
Nie dotykaj mnie!
W głowie wciąż słyszałem jej krzyk. Jej spojrzenie pełne nienawiści. Od tak dawna nie słyszałem takiego tonu w moją stronę. Nie, nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Odkąd tutaj przybyła, wciąż byliśmy wrogami. Nie wiem jak nazwać nasz rodzaj relacji. Czasami miałem wrażenie, że rozumie mnie lepiej niż inni. Czasami miałem ochotę ją zabić, a czasami chciałem ją smakować na każdy sposób.
W jednej chwili wydawało mi się, że czyta ze mnie jak z otwartej księgi, a w kolejnej, że chce mnie zniszczyć. Potrafiła się uśmiechnąć tak, że sam zapominałem kim jestem, a później wyzwać mnie.
Nienawiść. Pożądanie. Wściekłość. Zafascynowanie. Niepewność. Niezdecydowanie. Przyciąganie. Zainteresowanie.
Kto by pomyślał, że tyle uczuć wplecie się w jedno wielkie. Tak właśnie wyglądało moje serce. Z jednej strony była szlamą, więźniem, którego muszę gnębić i niszczyć, a z drugiej była kobietą, która bez jakichkolwiek zamiarów wniosła w moje życie coś niezrozumiałego. Jakby chciała mi pokazać, że wciąż żyję, decyduję, jestem człowiekiem. Widziałem światełko, malutką iskierkę nadziei, która miała się kiedyś rozpalić.
Nie oddam ci jej bez walki, stary.
Pochylał się nad nią. Chciał dotknąć jej ust swoimi. A ona... czekała na to. Nie odsunęła się, nie powstrzymała go. Może dobre serduszko Theo w końcu zdobyło równie dobre jej?
Zacisnąłem pięść na trzymanej przeze mnie butelce. Niech będą wielkie wszystkie popaprane sprawy!
***
Otworzyłem kraty lochu z nastawieniem, że nawet nie oczekuję tego, że się do mnie odezwie. I oczywiście miałem rację, bo ominęła mnie bez słowa, bez najmniejszego spojrzenia.
Szła kilka kroków przede mną, dobrze znając miejsce podróży. Obserwowałem ją od tyłu, porównując do Granger ze szkolnych wspomnień.
Jej długie włosy przemieniły się w krótkie, nierówne, oklapłe. Sylwetka, która wtedy nie była najzgrabniejsza, teraz była zbliżona do samych kości. Jej walczący charakter został przytępiony przez wszystkie tortury. Zaciętość, opryskliwość i bycie przemądrzałą co jakiś czas pojawiało się w jej życiu.
Jednak było pewne, że nie jest już tą samą osobą. Jednak czy w tych czasach ktokolwiek nim był? Niewiele osób zostało sobą. Wojna nie zamierzała oszczędzić nikogo.
Gryfonka otworzyła drzwi gabinetu i weszła do niego, przyklejając na usta sztuczny uśmiech. Przechadzający się nerwowo po pokoju Theodor jednak go nie odwzajemnił. Na nasz widok zatrzymał się i zwrócił do mnie. Ton, jakim wypowiedział owe słowa nie spodobał mi się ani trochę.
- Draco, twój ojciec tu był. Powiedział, że jak tylko tutaj przyjdziesz, masz pójść z Hermioną do pokoju przesłuchań.
- Dlaczego? – zdziwiłem się. – Przecież przesłuchanie było...
- Wiem! Nie wiem jaki jest powód, ale czuję, że to nie będzie nic dobrego.
Zmarszczyłem brwi. Mi również ta informacja nie pasowała. Przesłuchania nigdy nie odbywały się szybciej niż co trzy dni, a z Granger byłem na nich zaledwie przedwczoraj. To było za szybko.
- W takim razie zaraz się dowiem o co chodzi. Granger, słyszałaś, prawda? Idziemy.
Gryfonka zwróciła na mnie orzechowe oczy, w których błysnęło coś na kształt niepokoju. Nie powiedziała jednak nic, tylko odwróciła się w stronę wyjścia.
- Zaczekaj. – powiedziałem oschle. – Podaj ręce. Mam złe przeczucia.
Związałem jej nadgarstki zaklęciem wiążącym, a ona przygryzła wargę. Wiem, że chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Widziałem jej wojnę uczuć w oczach, po prostu czułem parujące od niej niezdecydowanie i narastający strach.
Szliśmy tak przez korytarze, a ja wspomniałem nasze pierwsze kroki. Już od dawna nie szedłem z nią skrępowaną. Byłem przyzwyczajony, że nie robiła problemów. Dlaczego więc teraz czułem, że to nagłe wyzwanie nie przyniesie nic dobrego?
Stanęliśmy przed wrotami, a ja zbliżyłem się do niej, stając wprost za jej plecami. Nachyliłem się do jej ucha i wyszeptałem:
- Nie wiem o co chodzi, Granger i czego się spodziewać. Bądź gotowa, bo to może być coś, co ci się nie spodoba. Zachowuj się, jakbyś mnie nienawidziła z wszystkich sił. Pokaż, że się nie poddałaś.
- Tak właśnie jest, Malfoy. – odpowiedziała cicho.
Skinąłem głową i otworzyłem drzwi pomieszczenia, wpychając ją do środka. Rozejrzałem się i ze zmrużeniem powiek zauważyłem, że na stole służącym do tortur siedzi Astoria, machając w powietrzu nogami i uśmiechając się do nas paskudnie.
- Draco, cieszę się, że już jesteś! – wykrzyknęła, gdy tylko nas zobaczyła i zeskoczyła zgrabnie ze stołu, podchodząc do nas i wieszając mi się na szyi.
- Co tutaj robisz? – zapytałem oschle, nie panując nad sobą.
- Pamiętasz jak wczoraj powiedziałeś, że mi wynagrodzisz tą bezsensowną sprzeczkę? Nie chciałam tego wykorzystywać, ale twoi rodzice wpadli na cudowny pomysł. Powiedzieli, że zorganizują dzisiaj przesłuchanie, a ja mam być na nim obecna.
Wytrzeszczyłem oczy, wpatrując się w nią z niedowierzaniem, czując jak nieprzyjemna gula rośnie w moim gardle. Trzymana przeze mnie Granger wzdrygnęła się lekko i poruszyła niespokojnie. Spodziewałem się wszystkiego, lecz nie tego.
- Nie przejmuj się, Draco i zachowuj tak, jakby mnie tutaj nie było. – powiedziała słodko Astoria. – Zaczynaj.
Uśmiechnąłem się do niej tak, na ile potrafiłem wykrzywić w tym momencie usta, a następnie zdjąłem zaklęcie z nadgarstków Gryfonki. Nie dając sobie żadnej chwili na zawahanie, pchnąłem ją mocno na posadzkę, powodując upadek.
Usłyszałem tylko dźwięk obijanych kolan, bo na tę sekundę pozwoliłem sobie przymknąć powieki. Gdy je uniosłem, Granger akurat odwróciła się w moją stronę z zarysami strachu w oczach. Ja również zadawałem sobie pytanie: Co zamierzam zrobić?
- Znasz procedurę, szlamo. – syknąłem chłodno, walcząc z emocjami. – Chyba zdążyłaś poznać już pytania, prawda? Chyba, że jesteś tak głupia jak mi wiadomo.
Astoria stojąca obok roześmiała się skrzekliwie, a ja wymusiłem na sobie drwiący uśmiech, patrząc na Granger niemal błagalnie.
- Skąd mieliście ten miecz?
Szatynka uniosła głowę, uważnie się we mnie wpatrując. Sekundy mijały tak powoli, że zaczynałem się niecierpliwić. Różdżka w mojej dłoni powoli stawała się mokra. W pewnej chwili jednak zauważyłem w oczach dziewczyny znany mi błysk i już wiedziałem.
- Niczego się ode mnie nie dowiesz, Malfoy.
Zacisnąłem mocniej dłoń na drewnianej rączce i bez żadnego ostrzeżenia wycelowałem nią w dziewczynę. Granger pisnęła, gdy w jej stronę pomknął czerwony strumień zaklęcia, a następnie zwinęła się w kłębek, nawet się nie krzywiąc.
Zaklęcie nie było mocne. Wiedziałem jednak, że to była prowokacja z jej strony. Chciała mnie zmusić, bym użył siły. Bawiła się moimi emocjami. Chciała mnie zniszczyć, nim ja zniszczę ją.
- Powtórzę pytanie, robaku. Skąd miecz?!
Widziałem jak jej popękane wargi się uśmiechają delikatnie, a ona prychnęła.
- Zrób to mocniej, ukochany. Niech cierpi. Niech wie kto tutaj rządzi. – wyszeptała Astoria wprost do mojego ucha.
Kolejne zaklęcie nie było już tak delikatne. Granger wrzasnęła i podparła się rękoma ciężko dysząc. Spod jej powiek wypłynęła pierwsza łza. Ramiona jej drżały, ale uniosła głowę i podniosła z posadzki, wpatrując się we mnie twardo.
- Szukaliście czegoś? – zapytałem ponownie.
- Może twojej dumy? – sarknęła drwiąco.
Nie zdążyłem wykonać żadnego ruchu, bo stojąca obok dziewczyna smagnęła Granger jakimś pejczem w twarz. Raz i drugi, a następnie trzeci i czwarty. Jej policzek, a następnie pierś, brzuch i udo rozerwały się, ukazując coraz więcej krwi.
Obserwowałem spływającą krew, czując, że zamieram. Zacisnąłem jednak mocno pięści i zadałem kolejne pytanie.
- Znaleźliście coś?!
Jej orzechowe oczy odnalazły moje szare. Jej zaciętość, ku mojej niepewności.
- Nigdy ode mnie tego nie wyciągniesz. Nigdy!
Następne zaklęcie zwaliło ją z nóg. Złapała się za brzuch, cała drżąc. Ja sam ledwie już nad sobą panowałem, miałem wrażenie, że pękam. Następna seria zaklęć spowodowała, że nie była w stanie się podnieść.
- Kolejne pytanie. Kto jeszcze brał w tym udział?
- Nikogo nie było.
- Kłamie! – ryknęła Astoria.
Gryfonka chwyciła się za gardło, próbując złapać powietrze. Dusiła się. Jej policzki zaczęły robić się fioletowe. Spojrzała na mnie błagalnie, a ja ruszyłem w jej stronę.
- Draconie, Astorio.
Odwróciłem się z zaskoczeniem wpatrując w matkę. Nawet nie słyszałem jak weszła do pomieszczenia. Szybko przerwałem zaklęcie, dając jej chwilę na odpoczynek. Wręcz odetchnąłem ulgą.
- Coś się stało, matko? – zapytałem chłodno.
- Przyjechali rodzice Astorii. Chcą się z tobą zobaczyć, dziecko. Draco, skończ już, musisz do nas dołączyć. Bardzo nalegali by móc cię poznać. Nie chciałam, by było to... w takich okolicznościach.
Dziewczyna rzuciła ostatnie spojrzenie na Granger, jakby wciąż było jej mało, a następnie wyszła za moją matką. Ja natomiast zostałem sam z Gryfonką. Jednak dopiero, gdy drzwi się zamknęły, poczułem ulgę.
Zacząłem szybko oddychać, a wszystko powoli się uspakajało. Na drżących nogach dotoczyłem się do niej i ukląkłem obok, potrząsając jej ramieniem.
- Granger...
Uniosła na mnie głowę, ale jej oczy wydawały się być nieobecne. Po chwili jakby się otrząsnęła, bo chwyciła za mój nadgarstek, zaciskając na nim palce.
- Jesteś tchórzem, Malfoy. Pieprzonym tchórzem. – wydyszała. – Nie potrafisz decydować za siebie. Robią z tobą co chcą. Ty nie masz życia. Jesteś marionetką. Ty się po prostu boisz. Nigdy już nie będziesz miał do niczego prawa.
Nie powiedziała nic więcej, bo opadła na moją dłoń. Potrząsnąłem nią, ale nie reagowała.
- Granger! Słyszysz mnie?!
Sprawdziłem jej puls, ale to moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Odetchnąłem jednak z ulgą, czując, że oddycha. Zemdlała z wyczerpania. Przeze mnie.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem przez puste korytarze do jej celi. Przez całą drogę wpatrywałem się w jej poranioną twarz. Miała rację. Byłem tchórzem. Nigdy nie byłem nikim innym. Byłem marionetką od dnia narodzin. Moje życie było ustawione od samego początku. Zasady, emocje, uczucia... każde było wyuczone. Nigdy nie byłem sobą. Jedynymi wyjątkami były chwile, gdy wraz z Blaise'm oraz Theodorem pozwoliliśmy sobie być kimś innym. Choć na chwilę.
Ułożyłem ją na kamiennej pryczy i przeciągnąłem palcami po policzku. Skorzystałem z tego, że nie ma tutaj nikogo i zasklepiłem delikatnie zaklęciem jej rany. Oddychała lekko, ale widziałem, że nie śni jej się nic przyjemnego.
Jednak... czy możliwe, aby było inaczej w tym miejscu?
***
- Już jestem. – powiedziałem oschle, kłaniając się przed rodzicami mojej... narzeczonej.
- Przedstawiam wam naszego syna Dracona. – przedstawił mnie oschle ojciec.
- Jest bardzo podobny do ciebie, Lucjuszu. Prawdziwy mężczyzna. Idealny wybór dla naszej córki. – zachwyciła się matka Astorii.
- Zaszczytem jest poznać państwa. – uśmiechnąłem się, całując dłoń jej matki. – Co sprowadza was aż tutaj? Słyszałem, że zamieszkujecie Paryż.
- To prawda. – odpowiedział pan Greengrass. – Jednak chcemy, aby wasz ślub odbył się jak najszybciej. Chcieliśmy osobiście przedyskutować szczegóły.
- Czy jest możliwość, aby zrobić to jutro? – zapytałem bez emocji. – Proszę wybaczyć, ale właśnie wróciłem z przesłuchania i jestem zmęczony.
- Oczywiście, nie ma problemu! Czarny Pan ceni sobie twoje umiejętności nie bez powodu! Astoria wszystko nam opowiedziała!
Uśmiechnąłem się krzywo, starając nie patrzeć na ojca, który miażdżył mnie spojrzeniem.
- W takim razie przepraszam. Wrócimy do tej rozmowy jutro.
Pożegnałem się uprzejmie i szybko opuściłem salon. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu dotarłem do swojego pokoju. Czułem się zmęczony. Nie było nawet wieczora, a ja opadłem na łóżko, zamykając powieki.
Słowa Hermiony Granger przepływały przez moją głowę, siejąc kolejne ziarno mętliku. Nie potrafiłem się jednak ruszyć. Nie potrafiłem zrobić nic. Zasnąłem.
***
Otworzyłem oczy z samego rana. Tak bardzo chciałbym nie musieć tego robić. Spojrzałem w okno, nawet nie oczekując jakiegoś dobrego znaku. W tym miejscu od ponad roku nie świeciło słońce.
Zwlokłem się z łóżka, próbując przygotować na najgorsze. Przemyłem i tak bladą twarz, narzuciłem na siebie czarną szatę i wyszedłem do lochów.
Nie miałem nawet ochoty jeść. Starałem się zachować spokój, ale gdy tylko stanąłem przed celą, straciłem całą pewność siebie. Pierwszy raz od długiego czasu bałem się spojrzeć w jej oczy, które potrafiły poznać prawdę bez zbędnych słów.
I pojawiła się. Spojrzała prosto w moje oczy, a następnie zacisnęła wargi i ominęła bez słowa. Przymknąłem powieki i nim zdążyłem się powstrzymać, złapałem jej nadgarstek i odwróciłem w swoją stronę.
- Zaczekaj...
Spojrzała na mnie bez wyrazu, a ja wpatrywałem się w nią. Co właściwie chciałem powiedzieć? Co miałem do powiedzenia?
Ona uśmiechnęła się delikatnie i potrząsnęła głową.
- Nie musisz nic mówić... - wyszeptała.
To zadziałało na mnie od razu. Nie panowałem nad ruchami, tylko pogłaskałem jej policzek, a następnie pochyliłem nad nią, muskając jej usta swoimi. Gdy tylko poczułem ich dotyk, ich smak, pogłębiłem pocałunek. Był taki... subtelny, nieśpieszny i delikatny. Zupełnie inny niż dotychczas.
Całowałem ją delikatnie, a moje dłonie jeździły po jej ramionach, za każdym razem powodując rozkoszne dreszcze. Nigdy nie doświadczyłem takiej łagodności, subtelności. To było coś nowego i ekscytującego. Chciałem więcej.
Ona chciała mnie z początku odsunąć, ale w tej chwili zacisnęła drobne palce na skrawkach szaty, coraz łapczywiej wpijając się w moje usta.
Nagle usłyszeliśmy zdenerwowane chrząknięcie, a obok nas stanął Theodor. Odsunęliśmy się od siebie, ale nie pozwoliłem, aby zrobiła to za daleko. Chciałem mieć ją obok.
Spojrzałem natomiast na mojego przyjaciela, który patrzył tylko na mnie z mieszaniną emocji. Słowa, jakie wypowiedział, zburzyły mój chwilowy  spokój w jednej sekundzie.


- Czarny Pan powrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz