Zamarłem.
Spojrzałem na Theodora z niedowierzaniem, gotowy by się na niego rzucić.
Chciałem żeby powiedział, że żartował, że to nie prawda. On jednak stał w tym
samym miejscu bez większych emocji. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami,
jakby walcząc bez słów.
Poczułem jak
Granger drgnęła niespokojnie, zaciskając dłoń mocniej na mojej. Spojrzałem na
nią z lekkim strachem. Była cała blada. Również na mnie spojrzała, jakby chcąc
mnie zmusić do jakiegokolwiek ruchu.
Otrząsnąłem
się w końcu z tego otępienia i ścisnąłem ją mocniej, zaciągając z powrotem do
celi. Otworzyła usta aby coś powiedzieć, ale uciszyłem ją, nim zdążyła
wypowiedzieć słowo.
- Siedź
tutaj i się stąd nie ruszaj. Nie mów nic nikomu, rozumiesz? I uspokój się,
Granger. Przyjdę po ciebie.
Odwróciłem
się szybko nie czekając na jej odpowiedź.
- Malfoy! –
krzyknęła za mną słabo, ale ja już jej nie słuchałem. Podbiegłem na powrót do
Theo, który wciąż stał tam gdzie wcześniej, nie ruszając się na krok.
Obserwował każdy mój ruch bardzo uważnie.
- Jak
sytuacja? – zapytałem ostro.
Widziałem po
Theodorze, że waha się, ale w końcu odetchnął niechętnie.
- Dopiero co
wrócił. Wzywa wszystkich popleczników do siebie.
Skinąłem
głową i ruszyłem przed siebie, a mój przyjaciel za mną. Wręcz wyczuwalna była
od niego zazdrość, niechęć i złość. Mnie również ta sytuacja się nie podobała.
Jeżeli wcześniej mogłem się wyprzeć jakichkolwiek uczuć w stosunku do Granger,
teraz to było niemożliwe. Dodatkowo powrót Czarnego Pana nie wróżył nic
dobrego. Wszystkie sprawy mogły mieć kres w ciągu kilku chwil. Jego powrót
zwiastował tylko coś złego.
Weszliśmy
wspólnie do największego salonu i usiedliśmy w tłumie śmierciożerców, jak
najdalej od fotela stojącego na samym środku. Wyglądał niczym tron, czekający
na swojego władcę.
Większość
popleczników rozglądała się po pomieszczeniu z fascynacją i niecierpliwością,
ale była również część tych, którzy ze strachem i niepokojem oczekiwali przybycia
Czarnego Pana.
Sekundy
ciągnęły się, aż w końcu ktoś wydał zduszony okrzyk, a do salonu wkroczył ON.
Na sam jego widok wszyscy upadliśmy na posadzkę. Lord Voldemort kroczył
spokojnie i dumnie przed siebie, zamiatając posadzkę długą, czarną peleryną.
Miałem wrażenie, że magia z niego paruje. Powietrze nagle zrobiło się gęste i
duszące. Nie spoglądał na nikogo, ale było widać, że upaja się swoją władzą.
Cieszył się strachem i uległością. Zaraz za nim kroczyła zadowolona Bellatriks,
a obok niej Snape.
Klęczeliśmy
dopóki nie usiadł na swoim tronie i nie omiótł wszystkich spojrzeniem
szkarłatnych oczu, pozwalając nam wstać.
- Minęło
trochę czasu, przyjaciele, ale wróciłem. – wysyczał.
- Panie,
wszyscy czekaliśmy na twój powrót z niecierpliwością. – wydyszał mój ojciec, a
ja miałem ochotę prychnąć. – Robiliśmy wszystko, byś był zadowolony.
- Mieliście
dużo czasu. Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi? Czego się dowiedzieliście?
Ojciec
speszył się i opuścił głowę w dół, unikając spojrzenia pełnego krwi. Zadrżał, gdy
Czarny Pan uniósł głos.
- Zadałem
wam pytanie, moi śmierciożercy. Czego się dowiedzieliście od naszych więźniów?!
W
pomieszczeniu nastało niespokojne poruszenie, co tylko jeszcze bardziej
zirytowało Pana. Jego wściekłość zaczęła się powiększać, co można było wyczuć z
wibrującej wokół nas magii.
- Panie,
Potter i jego towarzysze milczeli zgodnie. – powiedział Snape, kłaniając się
niemal pod sam czubek nosa. – Próbowaliśmy wszystkiego. Żadne tortury ich nie
złamały. Będąc blisko śmierci, woleli umrzeć niż zdradzić cokolwiek.
- Severusie,
zostawiłem wszystko pod twoją opieką, a ty mnie zawiodłeś.
-
Przepraszam, Panie. Nie byłem godzien...
- Milcz! –
syknął i ponownie spojrzał po wszystkich. – Głupcy! Zostawiłem wam trójkę
nastolatków, a wy nie potrafiliście ich zmusić do gadania!
- Panie...
- Crucio!
Mój ojciec
jęknął z bólu i upadł na podłogę, zwijając się w kłębek. Tortury trwały jeszcze
kilka minut, aż Czarny Pan przerwał zaklęcie, dysząc wściekle. Przez chwilę
rozglądał się bez słowa po swoich poddanych, aż w końcu jego wzrok spoczął na
mnie.
- Podejdź
tu, Draco.
Podszedłem
do niego z narastającym strachem i ukłoniłem się. Miałem ochotę drżeć, ale
musiałem być silny. Unikałem jednak jego spojrzenia, bojąc się, że wyczyta ze
mnie za dużo.
- Panie. Co
mogę dla ciebie zrobić?
- Dziś
wieczorem sprowadź więźniów przed moje oblicze. Muszę wziąć wszystko w swoje
ręce.
Skinąłem
głową, ale coś we mnie zamarło.
- Tak jest.
***
Nie
potrafiłem się uspokoić. Nie mogłem. Teraz, gdy Czarny Pan powrócił, poczułem
coś na kształt strachu. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Od dnia dzisiejszego
wszystko, co uspokoiło się odrobinę, znów zyska na sile i brutalności. Nie
powinienem tego robić, to wszystko wymknęło się spod kontroli, ale dzięki mnie
Granger wciąż żyje. Po maratonach tortur z ciotką Bellatriks, pozwoliłem jej na
odpoczynek. Może to był błąd? Przecież wiedziałem, że dla niej nie ma ratunku.
Najprawdopodobniej ciotka ponownie dostanie ją w swoje ręce. Ponownie Granger
będzie cierpiała i podupadała na zdrowiu. Nie. Ona nie przestała cierpieć.
Teraz to ja będę zmuszony ponownie to oglądać. Będę widział jej łzy, słyszał
jej wrzaski, obserwować bez emocji, jak ledwo trzyma się na nogach i wykrwawia
na podłodze. I nie zrobię z tym nic.
Przez cały
dzień nie zmusiłem się do powrotu do lochów. Nie potrafiłem po prostu tego
zrobić. Przesiedziałem w swojej sypialni aż do wieczora, starając się nie
zapić. Draco, kiedy stało się z tobą coś takiego? Stałem się słaby i
bezużyteczny.
***
Nadszedł wieczór,
a ja wiedziałem, że czas się skończył. Z westchnięciem i niechęcią zszedłem do
lochów, zbliżając się powolnym krokiem do tak znanej mi celi. Każdego dnia od
ponad miesiąca szedłem tą drogą nawet kilka razy dziennie. Nie wiem ile jeszcze
będę miał okazji.
Gdy
otworzyłem kraty, Granger natychmiast wstała i ruszyła w moją stronę. Czekała
na mnie. Była cała blada i przestraszona. Wpatrywała się we mnie, próbując
uzyskać jakieś wyjaśnienie, ale zignorowałem ją. Musiałem na powrót stać się
zimnym Malfoyem bez uczuć. Osobą, którą usilnie starałem się być kilka tygodni
temu. Brak moralności, zasad, uczuć i jakichkolwiek emocji miały się stać się
moją wizytówką.
Moim
zadaniem ma być silna wola. Jeżeli mam zabić, zabiję. Obciąć dłoń, obetnę.
Skończyła
się zabawa i pobłażanie. W tym miejscu nie ma miejsca na litość i pobłażanie,
zapomniałem o tym przez tak krótki czas? Wystarczył tylko powrót Czarnego Pana,
a mój instynkt przetrwania przebudził się. Tak, nie mogę mieć słabości, bo
zginę. Jak na złość, choć próbowałem zaprzeczać, jedną z nich była właśnie ona.
Szlama Granger.
- Ruszać
się! – warknąłem. – Czarny Pan powrócił i chce was widzieć!
Z
satysfakcją zauważyłem błysk strachu w ich oczach. Od długiego czasu wydawali
się tacy nieustraszeni, aż w końcu zrozumieli, że ich szanse na przeżycie
zmalały do zera. Nie potrafiłem nie uśmiechnąć się drwiąco, gdy Potter i
Weasley popatrzyli p sobie, jakby oczekiwali nagle pomocy z zewnątrz. Niestety,
ale tym razem Złotemu Chłopcu się nie uda uciec przed przeznaczeniem.
- Nawet nie
próbujcie swoich durnowatych ucieczek. – ostrzegłem. – I tak wam nic nie
pomoże.
Gryfoni po
raz ostatni spojrzeli po sobie, a potem skinęli zgodnie głowami i oddychając
ciężko, chwycili się za ręce. Prychnąłem głośno, gdy przeszli przez kraty i
stanęli obok mnie z buntowniczymi minami.
Wykrzywiłem
usta w grymasie, zawieszając na sekundę wzrok na splecionych palcach Granger i
Weasleya, po czym wyciągnąłem przed siebie różdżkę i wskazałem ruchem, że mają
się ruszyć.
Granger
ponownie wbiła we mnie swoje brązowe spojrzenie, lecz ja ciągle uparcie
powstrzymywałem się od spojrzenia w jej oczy. Tak. Bałem się, że od razu
wyczytałaby ze mnie wszystko. A to mogłoby zniszczyć całe dotychczasowe plany.
- Twój
ukochany pan wrócił, Malfoy? – zapytał drwiąco Weasley. – Znowu będziesz miał
komu lizać stopy, co?
Fioletowy
promień zaklęcia wystrzelił z mojej różdżki i rudzielec jęknął z bólu. Upadłby
gdyby nie Granger, która przytrzymała go i spojrzała na mnie z oburzeniem.
Weasley natomiast, gdy tylko odzyskał siły, odwrócił się z rozmachem w moją
stronę z chęcią rzucenia się na mnie. Widziałem tylko jak szatynka ze strachem
ścisnęła go mocniej i przyciągnęła do siebie.
- Ron, nie!
– pisnęła i wtuliła się w niego. – Ne warto.
Jej zimny
ton głosu i beznamiętne spojrzenie mnie wręcz zmroziły. Poczułem coś dziwnego,
ale nie mogłem dać po sobie nic poznać.
- Masz
rację, Hermiono. Nie będę się zniżał do poziomu tej szumowiny.
- Jeżeli
chcesz przeżyć, Weasley, to radzę ci, trzymaj język za zębami.
- Bo co,
Malfoy? Nie mów, że mnie zabijesz. – roześmiał się.
- Zrobię to
z największą przyjemnością. – wycharczałem. – Zniszczę cię kawałek po kawałku.
Miałem
ochotę zrobić to już tym miejscu i w tej chwili, ale stanęliśmy już pod
salonem, z którego dochodziły do nas podniecone rozmowy pełne oczekiwania.
Podejrzewałem, że zjawili się wszyscy. Czarny Pan chciał po raz kolejny
udowodnić swoją wielkość.
- Ruszajcie
się! – syknąłem i wepchnąłem ich do środka.
Przechodziliśmy
przez tłum śmierciożerców, którzy śmiali się z Gryfonów, buczeli i wyzywali.
Kilka razy prawie któreś z tej trójki upadło, gdyż poplecznicy Czarnego Pana
nie dawali im spokoju aż do samego środka pomieszczenia, gdzie stał Lord
Voldemort, a u jego boku obecna była ciotka Bellatriks, ojciec i Snape.
Nasz Pan
spojrzał drwiąco na więźniów i skinął mi głową.
- Świetna
robota, Draco. Dołącz do reszty.
Zrobiłem jak
kazał, ale z lekkim opóźnieniem. Przez kilka sekund miałem dziwne wahanie.
Musnąłem jednak dłonią plecy Granger, jakby chcąc ją chwycić i stanąłem z
przodu ogromnego kręgu, tuż obok Theodora. Przyjaciel spojrzał na mnie z
niechęcią i pokręcił głową, wbijając spojrzenie w Czarnego Pana. Ja również tak
zrobiłem, ale mój wzrok co chwilę mimowolnie przeskakiwał nerwowo na Granger.
Miała zrobioną bojową minę, udając, że się nie boi, że jest gotowa na wszystko.
Ona również miała wlepione spojrzenie w wężową twarz Lorda Voldemorta.
Czarny Pan
uniósł wysoko dłoń, a cały gwar momentalnie ucichł.
- Ty i twoi
przyjaciele jesteście bardzo wytrwali, Harry. Co prawda nie wyglądacie
najlepiej, ale wciąż tutaj stoicie. – wysyczał drwiąco, a w pomieszczeniu
rozbrzmiał cichy śmiech i gwizdy, a wąskie wargi Lorda Voldemorta rozciągnęły
się w uśmiechu. Jedynymi osobami, które się nie roześmiały byli Gryfoni, a
także Theodor wraz ze mną.
Potter spiął
się gwałtownie i spojrzał groźnie na swojego przeciwnika. W tej chwili mogło
się wydawać, że nie czuje wcale strachu. Stał prosto, wpatrując się w jego oczy
odważnie.
- Twoi
ludzie nie są w stanie nas złamać, Riddle. – warknął spokojnie. – Nie masz nad
nami przewagi.
Czarny Pan
spiął się niebezpiecznie na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska i zacisnął
mocniej dłoń na różdżce. Jego oczy zalśniły, mierząc twarz Pottera.
- Dam ci
ostatnią szansę, Harry. – powiedział spokojnie. – Gdzie byłeś i co robiłeś
przez cały rok? Szukałeś czegoś? Co ci nagadał ten stary głupiec Dumbledore?
- Nigdy się
tego nie dowiesz, Tomie Riddle. – odpowiedział twardo Wybraniec. – Dumbledore nigdy
ci nie ufał, prawda? Wiem o tobie więcej, niż myślisz. Już jesteś jedną nogą w
grobie.
Wstrzymałem
oddech na te słowa. Theodor stojący obok mnie również niespokojnie się
poruszył. Czarny Pan natomiast wpatrywał się w chłopaka bez cienia emocji. Nie
minęło jednak parę sekund, gdy wykonał szybki ruch różdżki, a Granger upadła na
podłogę wijąc się w torturach.
Jej krzyk
rozniósł się po całym pomieszczeniu, a ona sama wykręciła się w nienaturalny
sposób. Patrzyłem na tą scenę z przerażeniem. Czułem jak moje mięśnie się
napinają, a noga drgnęła w przód.
- Bella,
przyprowadź ją do mnie! Harry lubi patrzeć, jak jego przyjaciele giną za niego!
- Z
przyjemnością, Panie! – ucieszyła się Bellatriks. – Szlama się na pewno za mną
stęskniła!
Theodor
chciał ruszyć do przodu, ale złapałem za rękaw jego szaty i pokręciłem
delikatnie głową. To nie byłby najmądrzejszy ruch.
W tym czasie
Potter i Weasley podnieśli ją z posadzki i pociągnęli między siebie, osłaniając
swoimi ciałami. Wiedziałem, że nie na wiele się to zda. Przed Czarnym Panem nie
było ucieczki.
- Zostaw ją!
Weź mnie! – krzyknął Weasley, błagając. Przyciągnął brązowooką do swojej piersi
i odwrócił się plecami, jakby nie chcąc jej oddać. Granger próbowała się
odsunąć, ale po jednym zaklęciu Czarnego Pana nie miała siły.
- Głupcze,
na ciebie jeszcze przyjdzie pora. – mężczyzna roześmiał się głośno i ponownym
ruchem różdżki odsunął Gryfonów od siebie.
Bellatriks
podeszła do dziewczyny z szerokim uśmiechem i chwyciła za włosy, szarpiąc
brutalnie przed oblicze swojego pana. Dziewczyna co chwilę upadała na posadzkę
bez sił, raniąc swoje nogi.
- Pokłoń
się, szlamo! – syknęła do niej, kopiąc tak, że szatynka niemal położyła się
przed stopami Czarnego Pana.
- Draco,
byłeś stanowczo zbyt pobłażliwy dla tej szlamy. – zacmokał Pan, zwracając
krwawy wzrok prosto na mnie.
Spojrzałem
na dziewczynę niechętnie, czując, że coś w środku mnie pali. Bałem się jej
widoku.
-
Przepraszam, Panie. Nie chciałem jej zabić, więc widocznie byłem zbyt łagodny.
Granger w
końcu spojrzała na mnie. Pod siłą jej spojrzenia przeszedł mnie dreszcz.
Brązowe oczy były otoczone strachem tak ogromnym, że ledwie się powstrzymałem,
aby nie odwrócić spojrzenia. Bała się, naprawdę się bała.
Czarny Pan
ignorując nas, podniósł ją do góry i wbił długie paznokcie w ramię, rozrywając
skórę. Następnie zwrócił się do Pottera, którego właśnie złapało kilku
śmierciożerców.
- Patrz
uważnie, Harry. To, co stanie się zaraz z twoją przyjaciółką jest wyłącznie
twoją winą. Będziesz z tym żył przez krótki okres czasu, aż w końcu pozwolę ci
umrzeć.
Poczułem
jakby wylano na całe moje ciało kubek lodowatej wody. Przeszły mnie kolejne
dreszcze na wypowiedziane słowa, a przerażenie stanęło mi przed oczami. Nie
wiedziałem co będzie miało miejsce za chwilę, ale wiedziałem, że nie będzie to
najprzyjemniejszy widok. Sprawy w swoje ręce wziął sam Czarny Pan.
Spojrzałem
na Granger, która również wpatrywała się we mnie, jakby szukając pomocy. Jej
brązowe tęczówki robiły się matowe ze strachu, a wargi drżały. Stała przed
Czarnym Panem w uścisku jego dłoni, oddychając coraz gwałtowniej. Ja jednak nie
mogłem jej pomóc? Chyba tego nie oczekiwała, prawda? Nie myślała, że niczym
bohater ruszę na pewną śmierć, by podstawić się Czarnemu Panu? Ona wciąż...
pozostawała tylko szlamą.
Miałem
wrażenie, że wszystko wyczytała z mojego spojrzenia, bo jej strach zastąpił
jakby zawód i smutek. Odwróciła ode mnie wzrok, skupiając go na swoich
przyjaciołach, robiąc zawziętą, odważną minę. Postanowiła. Była gotowa nawet za
nich umrzeć.
I ponownie
na scenę wkroczyło to przeklęte, niszczycielskie uczucie. Miłość.
- Greyback.
– usłyszałem z ust Czarnego Pana. – Dziewczyna jest twoja. Nie zabijaj jej.
Wszyscy jesteśmy ciekawi wyglądu szlamy. Podobno nie przypomina ciała zwykłej
kobiety.
Drgnąłem i
wbiłem wzrok w Czarnego Pana. Nie, on nie może tego zrobić... W pokoju nagle
rozbrzmiał harmider. Śmierciożercy buczeli z uciechy, ciotka Bella podskakiwała
z podniecenia, a Theodor ruszył w tamtą stronę, ostatecznie powstrzymany przeze
mnie.
- Nie możesz
tego zrobić. – syknąłem cicho. – Tak jej nie pomożesz.
-
Przynajmniej COŚ zrobię. – odpowiedział zirytowany.
- Jeżeli
padniesz martwy przed jej nogami, to na pewno jej się przyda.
Theodor
popatrzył na mnie krótko, ale cofnął się do kręgu niechętnie, patrząc ze
zbolałą miną na rozgrywającą się scenę. On też nie mógł nic zrobić. Drżał z
furii, odwracając wzrok i przestając na to patrzeć.
- NIE!
HERMIONO! ZOSTAWCIE JĄ, BŁAGAM! – krzyki Weasleya rozdarły całe pomieszczenie.
Próbował się wyrwać, szarpać, ale nie miał wystarczająco sił. Prawie mu
współczułem.
W tym czasie
do Gryfonki powolnym krokiem podszedł Greyback, mierząc jej ciało pożądliwym
spojrzeniem. Na ten widok zrobiło mi się niedobrze. Nie potrafiłem na to
patrzeć, wiedząc, co zaraz się wydarzy. Nie potrafiłem już spojrzeć w jej oczy
ogarnięte strachem.
Wilkołak
szybkim ruchem pociągnął ją za włosy, rzucając na ziemię. Dziewczyna jęknęła i
spróbowała się podnieść, ale on usiadł na niej okrakiem, obnażając kły.
Widziałem jak Granger wlepiła w niego przerażone spojrzenie w którym gromadziły
się łzy. Zaczęła gorączkowo kręcić głową, wypowiadając ciche „nie,
proszę", ale na niego to nie działało. Rozerwał silnym ruchem koszulę,
którą miała na sobie wraz z biustonoszem, odsłaniając jej piersi. Szatynka
automatycznie próbowała się zakryć dłońmi, co Greyback zignorował, zszarpując
jej spodnie. Wbrew pozorom napotkał niewielką przeszkodę. Ona wciąż próbowała
walczyć. Zaczęła wyrywać się swojemu oprawcy, próbując uciec i zaczynając
krzyczeć.
- Śmiało, krzycz,
dziwko. To jeszcze bardziej mnie podnieca.
Granger
momentalnie ucichła i jakby godząc się ze swoim losem, położyła głowę na
posadzkę. Przekręciła ją w prawo, a nasz wzrok się spotkał. Jeżeli miała w
sobie cząstkę nadziei, to było właśnie wtedy. Jej spojrzenie było takie
błagalne, a zarazem puste. Nie mogłem jej pomóc, nie potrafiłem. Jak tchórz
odwróciłem się od niej, czując, że wszystko mnie pali. Miałem w sobie cholerne
poczucie winy. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz doszło to
do mnie z podwójną siłą. Ta dziewczyna przez cały ten czas zaczęła zmieniać
moje życie.
- Hmm,
wygląda całkiem nieźle. – zadrwił Czarny Pan, przywracając mnie do
rzeczywistości. – Nie przerywaj sobie, Greyback. Chętnie popatrzymy.
Wilkołak nie
potrzebował większej zachęty. Bez ostrzeżenia z obnażonymi kłami wszedł w
Gryfonkę brutalnie, czekając na okrzyki bólu. Granger automatycznie krzyknęła
przeraźliwie tak, jak tego oczekiwał, a z kącików jej oczu wypłynęła fala łez.
Zacisnąłem usta i pięści, walcząc z rozrywającym uczuciem. To musiał być dla
niej okropny ból.
Jej oprawca
zakrył prawie nieludzką łapą jej usta, ciągle przyspieszając w niej i dysząc
obrzydliwie. To był potworny widok. Olbrzymia bestia maltretująca drobne ciało
kobiety. Trzymał ją mocno, by się nie wyrywała, a jego pazury powoli wbijały
się w jej skórę, natychmiastowo ją rozcinając.
Chciałem to
przerwać. Jej krzyki mieszały się z głośnym szlochaniem bezsilnego Weasleya.
Moją głową szarpał ból, czułem się jakby miała zaraz wybuchnąć. Wtedy na mnie
spojrzała. Z jej oczu ciągle spływały łzy bólu, rozpaczy i upokorzenia, lecz
już nie krzyczała ani nie wyrywała się. Po prostu patrzyła na mnie, a ja na
nią. Nie oderwaliśmy od siebie wzroku również wtedy, gdy Greyback przewrócił ją
na brzuch, penetrując od tyłu. Dziewczyna nie czuła już nic. Jej spojrzenie
było puste, wyglądające na martwe.
W końcu
nastał moment, gdy wilkołak skończył i wyszedł z niej, zapinając z zadowoleniem
spodnie.
- Może
szlama spłodzi mi bękarta. – wycharczał, a w pomieszczeniu rozległ się głośny
śmiech.
Nie
roześmiałem się, tylko patrzyłem bezradnie na jej ciało. Nagie, całe w krwi,
oznaczone zębami lub kilkoma ranami. Po jej policzkach wciąż płynęły kaskady
łez, a z ostatnimi słowami Greybacka załkała. Domyślałem się jak się czuła.
Zbrukana, brudna. W tym momencie marzyła tylko o śmierci.
Jeżeli
myślałem, że to koniec, myliłem się. Wilkołak złapał ją za rękę, wyginając pod
nieludzkim kątem. Gryfonka wrzasnęła, a moje i tak już zaciśnięte palce, wbiły
się w skórę. Usłyszałem tylko obrzydliwy dźwięk łamanej kości.
- Świetnie
się spisałeś, Greyback. – pochwalił Czarny Pan. – Twój bachor będzie
przeuroczy, on...
- Ty... -
wydyszał Weasley, przerywając wypowiedź mężczyzny. Wszystkie oczy zwróciły się
na niego. Trząsł się cały, patrząc z furią na Czarnego Pana. – Ty potworze!
Zabiję cię za to! ZABIJĘ!
Wyrwał się z
rąk trzymającego go śmierciożercy i pomknął z nienawiścią w stronę Czarnego
Pana. Obserwowałem to wszystko w osłupieniu. Lord Voldemort spojrzał na niego
kpiąco, jego oczy błysnęły. Skinął lekceważąco różdżką i zielony promień
ugodził rudzielca prosto w pierś, powalając go na posadzkę. Rozległy się
krzyki, ale ja wciąż wpatrywałem się z szokiem w martwe ciało Ronalda Weasleya.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz