sobota, 23 września 2017

Rozdział 23

Zamarłem. Spojrzałem na Theodora z niedowierzaniem, gotowy by się na niego rzucić. Chciałem żeby powiedział, że żartował, że to nie prawda. On jednak stał w tym samym miejscu bez większych emocji. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, jakby walcząc bez słów.
Poczułem jak Granger drgnęła niespokojnie, zaciskając dłoń mocniej na mojej. Spojrzałem na nią z lekkim strachem. Była cała blada. Również na mnie spojrzała, jakby chcąc mnie zmusić do jakiegokolwiek ruchu.
Otrząsnąłem się w końcu z tego otępienia i ścisnąłem ją mocniej, zaciągając z powrotem do celi. Otworzyła usta aby coś powiedzieć, ale uciszyłem ją, nim zdążyła wypowiedzieć słowo.
- Siedź tutaj i się stąd nie ruszaj. Nie mów nic nikomu, rozumiesz? I uspokój się, Granger. Przyjdę po ciebie.
Odwróciłem się szybko nie czekając na jej odpowiedź.
- Malfoy! – krzyknęła za mną słabo, ale ja już jej nie słuchałem. Podbiegłem na powrót do Theo, który wciąż stał tam gdzie wcześniej, nie ruszając się na krok. Obserwował każdy mój ruch bardzo uważnie.
- Jak sytuacja? – zapytałem ostro.
Widziałem po Theodorze, że waha się, ale w końcu odetchnął niechętnie.
- Dopiero co wrócił. Wzywa wszystkich popleczników do siebie.
Skinąłem głową i ruszyłem przed siebie, a mój przyjaciel za mną. Wręcz wyczuwalna była od niego zazdrość, niechęć i złość. Mnie również ta sytuacja się nie podobała. Jeżeli wcześniej mogłem się wyprzeć jakichkolwiek uczuć w stosunku do Granger, teraz to było niemożliwe. Dodatkowo powrót Czarnego Pana nie wróżył nic dobrego. Wszystkie sprawy mogły mieć kres w ciągu kilku chwil. Jego powrót zwiastował tylko coś złego.
Weszliśmy wspólnie do największego salonu i usiedliśmy w tłumie śmierciożerców, jak najdalej od fotela stojącego na samym środku. Wyglądał niczym tron, czekający na swojego władcę.
Większość popleczników rozglądała się po pomieszczeniu z fascynacją i niecierpliwością, ale była również część tych, którzy ze strachem i niepokojem oczekiwali przybycia Czarnego Pana.
Sekundy ciągnęły się, aż w końcu ktoś wydał zduszony okrzyk, a do salonu wkroczył ON. Na sam jego widok wszyscy upadliśmy na posadzkę. Lord Voldemort kroczył spokojnie i dumnie przed siebie, zamiatając posadzkę długą, czarną peleryną. Miałem wrażenie, że magia z niego paruje. Powietrze nagle zrobiło się gęste i duszące. Nie spoglądał na nikogo, ale było widać, że upaja się swoją władzą. Cieszył się strachem i uległością. Zaraz za nim kroczyła zadowolona Bellatriks, a obok niej Snape.
Klęczeliśmy dopóki nie usiadł na swoim tronie i nie omiótł wszystkich spojrzeniem szkarłatnych oczu, pozwalając nam wstać.
- Minęło trochę czasu, przyjaciele, ale wróciłem. – wysyczał.
- Panie, wszyscy czekaliśmy na twój powrót z niecierpliwością. – wydyszał mój ojciec, a ja miałem ochotę prychnąć. – Robiliśmy wszystko, byś był zadowolony.
- Mieliście dużo czasu. Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi? Czego się dowiedzieliście?
Ojciec speszył się i opuścił głowę w dół, unikając spojrzenia pełnego krwi. Zadrżał, gdy Czarny Pan uniósł głos.
- Zadałem wam pytanie, moi śmierciożercy. Czego się dowiedzieliście od naszych więźniów?!
W pomieszczeniu nastało niespokojne poruszenie, co tylko jeszcze bardziej zirytowało Pana. Jego wściekłość zaczęła się powiększać, co można było wyczuć z wibrującej wokół nas magii.
- Panie, Potter i jego towarzysze milczeli zgodnie. – powiedział Snape, kłaniając się niemal pod sam czubek nosa. – Próbowaliśmy wszystkiego. Żadne tortury ich nie złamały. Będąc blisko śmierci, woleli umrzeć niż zdradzić cokolwiek.
- Severusie, zostawiłem wszystko pod twoją opieką, a ty mnie zawiodłeś.
- Przepraszam, Panie. Nie byłem godzien...
- Milcz! – syknął i ponownie spojrzał po wszystkich. – Głupcy! Zostawiłem wam trójkę nastolatków, a wy nie potrafiliście ich zmusić do gadania!
- Panie...
Crucio!
Mój ojciec jęknął z bólu i upadł na podłogę, zwijając się w kłębek. Tortury trwały jeszcze kilka minut, aż Czarny Pan przerwał zaklęcie, dysząc wściekle. Przez chwilę rozglądał się bez słowa po swoich poddanych, aż w końcu jego wzrok spoczął na mnie.
- Podejdź tu, Draco.
Podszedłem do niego z narastającym strachem i ukłoniłem się. Miałem ochotę drżeć, ale musiałem być silny. Unikałem jednak jego spojrzenia, bojąc się, że wyczyta ze mnie za dużo.
- Panie. Co mogę dla ciebie zrobić?
- Dziś wieczorem sprowadź więźniów przed moje oblicze. Muszę wziąć wszystko w swoje ręce.
Skinąłem głową, ale coś we mnie zamarło.
- Tak jest.
***
Nie potrafiłem się uspokoić. Nie mogłem. Teraz, gdy Czarny Pan powrócił, poczułem coś na kształt strachu. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Od dnia dzisiejszego wszystko, co uspokoiło się odrobinę, znów zyska na sile i brutalności. Nie powinienem tego robić, to wszystko wymknęło się spod kontroli, ale dzięki mnie Granger wciąż żyje. Po maratonach tortur z ciotką Bellatriks, pozwoliłem jej na odpoczynek. Może to był błąd? Przecież wiedziałem, że dla niej nie ma ratunku. Najprawdopodobniej ciotka ponownie dostanie ją w swoje ręce. Ponownie Granger będzie cierpiała i podupadała na zdrowiu. Nie. Ona nie przestała cierpieć. Teraz to ja będę zmuszony ponownie to oglądać. Będę widział jej łzy, słyszał jej wrzaski, obserwować bez emocji, jak ledwo trzyma się na nogach i wykrwawia na podłodze. I nie zrobię z tym nic.
Przez cały dzień nie zmusiłem się do powrotu do lochów. Nie potrafiłem po prostu tego zrobić. Przesiedziałem w swojej sypialni aż do wieczora, starając się nie zapić. Draco, kiedy stało się z tobą coś takiego? Stałem się słaby i bezużyteczny.
***
Nadszedł wieczór, a ja wiedziałem, że czas się skończył. Z westchnięciem i niechęcią zszedłem do lochów, zbliżając się powolnym krokiem do tak znanej mi celi. Każdego dnia od ponad miesiąca szedłem tą drogą nawet kilka razy dziennie. Nie wiem ile jeszcze będę miał okazji.
Gdy otworzyłem kraty, Granger natychmiast wstała i ruszyła w moją stronę. Czekała na mnie. Była cała blada i przestraszona. Wpatrywała się we mnie, próbując uzyskać jakieś wyjaśnienie, ale zignorowałem ją. Musiałem na powrót stać się zimnym Malfoyem bez uczuć. Osobą, którą usilnie starałem się być kilka tygodni temu. Brak moralności, zasad, uczuć i jakichkolwiek emocji miały się stać się moją wizytówką.
Moim zadaniem ma być silna wola. Jeżeli mam zabić, zabiję. Obciąć dłoń, obetnę.
Skończyła się zabawa i pobłażanie. W tym miejscu nie ma miejsca na litość i pobłażanie, zapomniałem o tym przez tak krótki czas? Wystarczył tylko powrót Czarnego Pana, a mój instynkt przetrwania przebudził się. Tak, nie mogę mieć słabości, bo zginę. Jak na złość, choć próbowałem zaprzeczać, jedną z nich była właśnie ona. Szlama Granger.
- Ruszać się! – warknąłem. – Czarny Pan powrócił i chce was widzieć!
Z satysfakcją zauważyłem błysk strachu w ich oczach. Od długiego czasu wydawali się tacy nieustraszeni, aż w końcu zrozumieli, że ich szanse na przeżycie zmalały do zera. Nie potrafiłem nie uśmiechnąć się drwiąco, gdy Potter i Weasley popatrzyli p sobie, jakby oczekiwali nagle pomocy z zewnątrz. Niestety, ale tym razem Złotemu Chłopcu się nie uda uciec przed przeznaczeniem.
- Nawet nie próbujcie swoich durnowatych ucieczek. – ostrzegłem. – I tak wam nic nie pomoże.
Gryfoni po raz ostatni spojrzeli po sobie, a potem skinęli zgodnie głowami i oddychając ciężko, chwycili się za ręce. Prychnąłem głośno, gdy przeszli przez kraty i stanęli obok mnie z buntowniczymi minami.
Wykrzywiłem usta w grymasie, zawieszając na sekundę wzrok na splecionych palcach Granger i Weasleya, po czym wyciągnąłem przed siebie różdżkę i wskazałem ruchem, że mają się ruszyć.
Granger ponownie wbiła we mnie swoje brązowe spojrzenie, lecz ja ciągle uparcie powstrzymywałem się od spojrzenia w jej oczy. Tak. Bałem się, że od razu wyczytałaby ze mnie wszystko. A to mogłoby zniszczyć całe dotychczasowe plany.
- Twój ukochany pan wrócił, Malfoy? – zapytał drwiąco Weasley. – Znowu będziesz miał komu lizać stopy, co?
Fioletowy promień zaklęcia wystrzelił z mojej różdżki i rudzielec jęknął z bólu. Upadłby gdyby nie Granger, która przytrzymała go i spojrzała na mnie z oburzeniem. Weasley natomiast, gdy tylko odzyskał siły, odwrócił się z rozmachem w moją stronę z chęcią rzucenia się na mnie. Widziałem tylko jak szatynka ze strachem ścisnęła go mocniej i przyciągnęła do siebie.
- Ron, nie! – pisnęła i wtuliła się w niego. – Ne warto.
Jej zimny ton głosu i beznamiętne spojrzenie mnie wręcz zmroziły. Poczułem coś dziwnego, ale nie mogłem dać po sobie nic poznać.
- Masz rację, Hermiono. Nie będę się zniżał do poziomu tej szumowiny.
- Jeżeli chcesz przeżyć, Weasley, to radzę ci, trzymaj język za zębami.
- Bo co, Malfoy? Nie mów, że mnie zabijesz. – roześmiał się.
- Zrobię to z największą przyjemnością. – wycharczałem. – Zniszczę cię kawałek po kawałku.
Miałem ochotę zrobić to już tym miejscu i w tej chwili, ale stanęliśmy już pod salonem, z którego dochodziły do nas podniecone rozmowy pełne oczekiwania. Podejrzewałem, że zjawili się wszyscy. Czarny Pan chciał po raz kolejny udowodnić swoją wielkość.
- Ruszajcie się! – syknąłem i wepchnąłem ich do środka.
Przechodziliśmy przez tłum śmierciożerców, którzy śmiali się z Gryfonów, buczeli i wyzywali. Kilka razy prawie któreś z tej trójki upadło, gdyż poplecznicy Czarnego Pana nie dawali im spokoju aż do samego środka pomieszczenia, gdzie stał Lord Voldemort, a u jego boku obecna była ciotka Bellatriks, ojciec i Snape.
Nasz Pan spojrzał drwiąco na więźniów i skinął mi głową.
- Świetna robota, Draco. Dołącz do reszty.
Zrobiłem jak kazał, ale z lekkim opóźnieniem. Przez kilka sekund miałem dziwne wahanie. Musnąłem jednak dłonią plecy Granger, jakby chcąc ją chwycić i stanąłem z przodu ogromnego kręgu, tuż obok Theodora. Przyjaciel spojrzał na mnie z niechęcią i pokręcił głową, wbijając spojrzenie w Czarnego Pana. Ja również tak zrobiłem, ale mój wzrok co chwilę mimowolnie przeskakiwał nerwowo na Granger. Miała zrobioną bojową minę, udając, że się nie boi, że jest gotowa na wszystko. Ona również miała wlepione spojrzenie w wężową twarz Lorda Voldemorta.
Czarny Pan uniósł wysoko dłoń, a cały gwar momentalnie ucichł.
- Ty i twoi przyjaciele jesteście bardzo wytrwali, Harry. Co prawda nie wyglądacie najlepiej, ale wciąż tutaj stoicie. – wysyczał drwiąco, a w pomieszczeniu rozbrzmiał cichy śmiech i gwizdy, a wąskie wargi Lorda Voldemorta rozciągnęły się w uśmiechu. Jedynymi osobami, które się nie roześmiały byli Gryfoni, a także Theodor wraz ze mną.
Potter spiął się gwałtownie i spojrzał groźnie na swojego przeciwnika. W tej chwili mogło się wydawać, że nie czuje wcale strachu. Stał prosto, wpatrując się w jego oczy odważnie.
- Twoi ludzie nie są w stanie nas złamać, Riddle. – warknął spokojnie. – Nie masz nad nami przewagi.
Czarny Pan spiął się niebezpiecznie na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska i zacisnął mocniej dłoń na różdżce. Jego oczy zalśniły, mierząc twarz Pottera.
- Dam ci ostatnią szansę, Harry. – powiedział spokojnie. – Gdzie byłeś i co robiłeś przez cały rok? Szukałeś czegoś? Co ci nagadał ten stary głupiec Dumbledore?
- Nigdy się tego nie dowiesz, Tomie Riddle. – odpowiedział twardo Wybraniec. – Dumbledore nigdy ci nie ufał, prawda? Wiem o tobie więcej, niż myślisz. Już jesteś jedną nogą w grobie.
Wstrzymałem oddech na te słowa. Theodor stojący obok mnie również niespokojnie się poruszył. Czarny Pan natomiast wpatrywał się w chłopaka bez cienia emocji. Nie minęło jednak parę sekund, gdy wykonał szybki ruch różdżki, a Granger upadła na podłogę wijąc się w torturach.
Jej krzyk rozniósł się po całym pomieszczeniu, a ona sama wykręciła się w nienaturalny sposób. Patrzyłem na tą scenę z przerażeniem. Czułem jak moje mięśnie się napinają, a noga drgnęła w przód.
- Bella, przyprowadź ją do mnie! Harry lubi patrzeć, jak jego przyjaciele giną za niego!
- Z przyjemnością, Panie! – ucieszyła się Bellatriks. – Szlama się na pewno za mną stęskniła!
Theodor chciał ruszyć do przodu, ale złapałem za rękaw jego szaty i pokręciłem delikatnie głową. To nie byłby najmądrzejszy ruch.
W tym czasie Potter i Weasley podnieśli ją z posadzki i pociągnęli między siebie, osłaniając swoimi ciałami. Wiedziałem, że nie na wiele się to zda. Przed Czarnym Panem nie było ucieczki.
- Zostaw ją! Weź mnie! – krzyknął Weasley, błagając. Przyciągnął brązowooką do swojej piersi i odwrócił się plecami, jakby nie chcąc jej oddać. Granger próbowała się odsunąć, ale po jednym zaklęciu Czarnego Pana nie miała siły.
- Głupcze, na ciebie jeszcze przyjdzie pora. – mężczyzna roześmiał się głośno i ponownym ruchem różdżki odsunął Gryfonów od siebie.
Bellatriks podeszła do dziewczyny z szerokim uśmiechem i chwyciła za włosy, szarpiąc brutalnie przed oblicze swojego pana. Dziewczyna co chwilę upadała na posadzkę bez sił, raniąc swoje nogi.
- Pokłoń się, szlamo! – syknęła do niej, kopiąc tak, że szatynka niemal położyła się przed stopami Czarnego Pana.
- Draco, byłeś stanowczo zbyt pobłażliwy dla tej szlamy. – zacmokał Pan, zwracając krwawy wzrok prosto na mnie.
Spojrzałem na dziewczynę niechętnie, czując, że coś w środku mnie pali. Bałem się jej widoku.
- Przepraszam, Panie. Nie chciałem jej zabić, więc widocznie byłem zbyt łagodny.
Granger w końcu spojrzała na mnie. Pod siłą jej spojrzenia przeszedł mnie dreszcz. Brązowe oczy były otoczone strachem tak ogromnym, że ledwie się powstrzymałem, aby nie odwrócić spojrzenia. Bała się, naprawdę się bała.
Czarny Pan ignorując nas, podniósł ją do góry i wbił długie paznokcie w ramię, rozrywając skórę. Następnie zwrócił się do Pottera, którego właśnie złapało kilku śmierciożerców.
- Patrz uważnie, Harry. To, co stanie się zaraz z twoją przyjaciółką jest wyłącznie twoją winą. Będziesz z tym żył przez krótki okres czasu, aż w końcu pozwolę ci umrzeć.
Poczułem jakby wylano na całe moje ciało kubek lodowatej wody. Przeszły mnie kolejne dreszcze na wypowiedziane słowa, a przerażenie stanęło mi przed oczami. Nie wiedziałem co będzie miało miejsce za chwilę, ale wiedziałem, że nie będzie to najprzyjemniejszy widok. Sprawy w swoje ręce wziął sam Czarny Pan.
Spojrzałem na Granger, która również wpatrywała się we mnie, jakby szukając pomocy. Jej brązowe tęczówki robiły się matowe ze strachu, a wargi drżały. Stała przed Czarnym Panem w uścisku jego dłoni, oddychając coraz gwałtowniej. Ja jednak nie mogłem jej pomóc? Chyba tego nie oczekiwała, prawda? Nie myślała, że niczym bohater ruszę na pewną śmierć, by podstawić się Czarnemu Panu? Ona wciąż... pozostawała tylko szlamą.
Miałem wrażenie, że wszystko wyczytała z mojego spojrzenia, bo jej strach zastąpił jakby zawód i smutek. Odwróciła ode mnie wzrok, skupiając go na swoich przyjaciołach, robiąc zawziętą, odważną minę. Postanowiła. Była gotowa nawet za nich umrzeć.
I ponownie na scenę wkroczyło to przeklęte, niszczycielskie uczucie. Miłość.
- Greyback. – usłyszałem z ust Czarnego Pana. – Dziewczyna jest twoja. Nie zabijaj jej. Wszyscy jesteśmy ciekawi wyglądu szlamy. Podobno nie przypomina ciała zwykłej kobiety.
Drgnąłem i wbiłem wzrok w Czarnego Pana. Nie, on nie może tego zrobić... W pokoju nagle rozbrzmiał harmider. Śmierciożercy buczeli z uciechy, ciotka Bella podskakiwała z podniecenia, a Theodor ruszył w tamtą stronę, ostatecznie powstrzymany przeze mnie.
- Nie możesz tego zrobić. – syknąłem cicho. – Tak jej nie pomożesz.
- Przynajmniej COŚ zrobię. – odpowiedział zirytowany.
- Jeżeli padniesz martwy przed jej nogami, to na pewno jej się przyda.
Theodor popatrzył na mnie krótko, ale cofnął się do kręgu niechętnie, patrząc ze zbolałą miną na rozgrywającą się scenę. On też nie mógł nic zrobić. Drżał z furii, odwracając wzrok i przestając na to patrzeć.
- NIE! HERMIONO! ZOSTAWCIE JĄ, BŁAGAM! – krzyki Weasleya rozdarły całe pomieszczenie. Próbował się wyrwać, szarpać, ale nie miał wystarczająco sił. Prawie mu współczułem.
W tym czasie do Gryfonki powolnym krokiem podszedł Greyback, mierząc jej ciało pożądliwym spojrzeniem. Na ten widok zrobiło mi się niedobrze. Nie potrafiłem na to patrzeć, wiedząc, co zaraz się wydarzy. Nie potrafiłem już spojrzeć w jej oczy ogarnięte strachem.
Wilkołak szybkim ruchem pociągnął ją za włosy, rzucając na ziemię. Dziewczyna jęknęła i spróbowała się podnieść, ale on usiadł na niej okrakiem, obnażając kły. Widziałem jak Granger wlepiła w niego przerażone spojrzenie w którym gromadziły się łzy. Zaczęła gorączkowo kręcić głową, wypowiadając ciche „nie, proszę", ale na niego to nie działało. Rozerwał silnym ruchem koszulę, którą miała na sobie wraz z biustonoszem, odsłaniając jej piersi. Szatynka automatycznie próbowała się zakryć dłońmi, co Greyback zignorował, zszarpując jej spodnie. Wbrew pozorom napotkał niewielką przeszkodę. Ona wciąż próbowała walczyć. Zaczęła wyrywać się swojemu oprawcy, próbując uciec i zaczynając krzyczeć.
- Śmiało, krzycz, dziwko. To jeszcze bardziej mnie podnieca.
Granger momentalnie ucichła i jakby godząc się ze swoim losem, położyła głowę na posadzkę. Przekręciła ją w prawo, a nasz wzrok się spotkał. Jeżeli miała w sobie cząstkę nadziei, to było właśnie wtedy. Jej spojrzenie było takie błagalne, a zarazem puste. Nie mogłem jej pomóc, nie potrafiłem. Jak tchórz odwróciłem się od niej, czując, że wszystko mnie pali. Miałem w sobie cholerne poczucie winy. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz doszło to do mnie z podwójną siłą. Ta dziewczyna przez cały ten czas zaczęła zmieniać moje życie.
- Hmm, wygląda całkiem nieźle. – zadrwił Czarny Pan, przywracając mnie do rzeczywistości. – Nie przerywaj sobie, Greyback. Chętnie popatrzymy.
Wilkołak nie potrzebował większej zachęty. Bez ostrzeżenia z obnażonymi kłami wszedł w Gryfonkę brutalnie, czekając na okrzyki bólu. Granger automatycznie krzyknęła przeraźliwie tak, jak tego oczekiwał, a z kącików jej oczu wypłynęła fala łez. Zacisnąłem usta i pięści, walcząc z rozrywającym uczuciem. To musiał być dla niej okropny ból.
Jej oprawca zakrył prawie nieludzką łapą jej usta, ciągle przyspieszając w niej i dysząc obrzydliwie. To był potworny widok. Olbrzymia bestia maltretująca drobne ciało kobiety. Trzymał ją mocno, by się nie wyrywała, a jego pazury powoli wbijały się w jej skórę, natychmiastowo ją rozcinając.
Chciałem to przerwać. Jej krzyki mieszały się z głośnym szlochaniem bezsilnego Weasleya. Moją głową szarpał ból, czułem się jakby miała zaraz wybuchnąć. Wtedy na mnie spojrzała. Z jej oczu ciągle spływały łzy bólu, rozpaczy i upokorzenia, lecz już nie krzyczała ani nie wyrywała się. Po prostu patrzyła na mnie, a ja na nią. Nie oderwaliśmy od siebie wzroku również wtedy, gdy Greyback przewrócił ją na brzuch, penetrując od tyłu. Dziewczyna nie czuła już nic. Jej spojrzenie było puste, wyglądające na martwe.
W końcu nastał moment, gdy wilkołak skończył i wyszedł z niej, zapinając z zadowoleniem spodnie.
- Może szlama spłodzi mi bękarta. – wycharczał, a w pomieszczeniu rozległ się głośny śmiech.
Nie roześmiałem się, tylko patrzyłem bezradnie na jej ciało. Nagie, całe w krwi, oznaczone zębami lub kilkoma ranami. Po jej policzkach wciąż płynęły kaskady łez, a z ostatnimi słowami Greybacka załkała. Domyślałem się jak się czuła. Zbrukana, brudna. W tym momencie marzyła tylko o śmierci.
Jeżeli myślałem, że to koniec, myliłem się. Wilkołak złapał ją za rękę, wyginając pod nieludzkim kątem. Gryfonka wrzasnęła, a moje i tak już zaciśnięte palce, wbiły się w skórę. Usłyszałem tylko obrzydliwy dźwięk łamanej kości.
- Świetnie się spisałeś, Greyback. – pochwalił Czarny Pan. – Twój bachor będzie przeuroczy, on...
- Ty... - wydyszał Weasley, przerywając wypowiedź mężczyzny. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Trząsł się cały, patrząc z furią na Czarnego Pana. – Ty potworze! Zabiję cię za to! ZABIJĘ!
Wyrwał się z rąk trzymającego go śmierciożercy i pomknął z nienawiścią w stronę Czarnego Pana. Obserwowałem to wszystko w osłupieniu. Lord Voldemort spojrzał na niego kpiąco, jego oczy błysnęły. Skinął lekceważąco różdżką i zielony promień ugodził rudzielca prosto w pierś, powalając go na posadzkę. Rozległy się krzyki, ale ja wciąż wpatrywałem się z szokiem w martwe ciało Ronalda Weasleya.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz