Martwe ciało rudego chłopaka leżało bezwładnie na plecach, wpatrując się pustym
spojrzeniem w sufit. Jego usta były otwarte z zaskoczenia. Patrzyłem na niego z
mieszaniną emocji. Szczerze? Nie było mi go żal. Nie wstrząsnęła mną jego
śmierć. Czułem tylko zaskoczenie. To zdarzyło się tak nagle, w ciągu mrugnięcia
oka.
Potter
krzyknął, a ja w tym krzyku wyczułem coś na kształt bólu straty. Znałem to
uczucie, widziałem martwego przyjaciela, wiedziałam z czym ma styczność. Gryfon
upadł na kolana, ale nic więcej nie mógł zrobić. Śmierciożercy wciąż go
trzymali.
- Ron... -
usłyszałem ciche szepnięcie z ust Granger, a ona sama resztkami sił podpełzła
do martwego przyjaciela, wtulając się w jego jeszcze ciepłe ciało, jakby mając
nadzieję, że się obudzi.
Czarny Pan popatrzył
na Gryfonów z obrzydzeniem, a po chwili się roześmiał tak, że aż się
wzdrygnąłem.
- Widzisz,
Harry? – zapytał mściwie. – Gdybyś wszystko powiedział, twój przyjaciel wciąż
by żył. Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś na przyszłość. Malfoy – zwrócił
się do mnie. – Posprzątaj tutaj, nie chcę żeby takie ścierwo brudziło moją
podłogę.
- Tak jest,
Panie. – skinąłem głową.
- Odprowadź
również Pottera i szlamę do celi. Dziewczyna wciąż należy do ciebie. Jeżeli
masz ochotę, to możesz zrobić z nią to, co Greyback. Jeżeli jest jeszcze co
ruszyć.
Poczekałem
aż wszyscy śmierciożercy opuszczą pomieszczenie. Theodor wahał się przez
chwilę, ale nakazałem mu wyjść. Wiedziałem, że chciał zostać, ale z drugiej
strony wiedziałem, że to dla niego za dużo. Gdy zostałem sam, spojrzałem na
Gryfonów, przeskakując z jednego na drugie spojrzeniem. Próbowałem sobie ułożyć
w głowie wszystko, co miało tutaj miejsce.
W tej chwil
nie byłem zdolny do żadnego gwałtowniejszego ruchu. Byłem oszołomiony tak
szybkim obrotem sytuacji. Czarny Pan był nieprzewidywalny. Wcześniej mieliśmy
rozkazy, by wszyscy ze Złotego Trio byli żywi, a teraz na środku mojego salonu
leżało ciało Rona Weasleya.
Odetchnąłem
głęboko, próbując się opamiętać. To nie był odpowiedni czas na takie myśli.
Miałem swoje zadanie, musiałem być posłuszny. Tylko tak będę mógł przeżyć.
Podszedłem
kiwającym się niebezpiecznie krokiem do klęczących ludzi, patrząc na nich z
góry. Potter spojrzał na mnie zielonymi oczami, a ja pozbawiłem go bez emocji
świadomości. To on by sprawiał największy problem, a nie potrzebowałem jego
buntu w tej chwili.
Kolejnym
krokiem była Granger. Przyjrzałem się jej zapłakanej, poranionej twarzy. Jej
ciało wciąż tuliło do siebie jej, no właśnie, kogo? Ukochanego czy przyjaciela?
Wciąż pamiętałem ich miłosne wyznanie w podziemiach. Wtedy wydawało mi się, że
go kocha, potem, że zrobiła to ze względu na wojnę, ale teraz znowu bardzo
cierpiała i wyglądało na to, że był dla niej kimś więcej. Od samego początku od
kiedy tutaj przybyła żyła w cierpieniu.
- Odsuń się,
Granger. – wyszeptałem oschle, próbując zapanować nad emocjami.
- Nie. –
załkała i wtuliła się mocniej w ciało chłopaka. – Nie odbierzesz mi go, Malfoy.
Nie pozwolę na to.
Coś drgnęło
we mnie nieprzyjemnie. Zacisnąłem mocniej palce na różdżce, a ona odwróciła się
w moją stronę z błaganiem w oczach. Moje ciało ogarnęło uczucie irytacji i
niezadowolenia. Kolejny dowód na to, że miłość niszczy i ogłupia.
- On nie
żyje, Granger, nie rozumiesz tego?! Nie pomożesz mu! – ryknąłem, ale mój głos
zadrżał.
Dziewczyna
wyglądała jakbym wymierzył jej siarczysty policzek. Jej wargi zaczęły drżeć, a
palce zacisnęły na bladej dłoni Weasleya.
- To nie
prawda, nie prawda... - zaczęła szeptać gorączkowo.
Nie radziła
sobie z sytuacją. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że jego już nie ma. Że nie
wstanie, nie odezwie się. A może nie potrafiła tego zrobić?
Ja nie
mogłem jednak zwlekać. Wciągnąłem powietrze, czując w środku nieznany ból i
wycelowałem w nią różdżką. Otwierałem usta, by wypowiedzieć formułkę zaklęcia,
gdy odezwała się.
- Co się z
nim stanie? – załkała.
- Nie wiem.
– warknąłem zgodnie z prawdą. Granger spojrzała na mnie brązowymi oczami i
chwyciła moją dłoń, brudząc ją swoją krwią. Chciałem ją wyrwać, ale zastygłem w
bezruchu.
- Błagam
cię, Draco. Nie pozwól, aby po śmierci wciąż go dręczono. On na to nie
zasłużył.
- Nie
obchodzi mnie co się z nim stanie. – wysyczałem. – To i tak nic nie zmieni.
- Zmieni. –
jęknęła i mocniej ścisnęła moje palce. – Człowiek potrzebuje odpoczynku. Ty
również byś chciał, by twoi przyjaciele byli godnie pochowani, prawda?
Wyrwałem
dłoń z jej uścisku i spojrzałem na nią chłodno. Nienawidziłem Weasleya za życia
jak i po śmierci. Był moim wrogiem, nie potrafiącym się odsunąć utrapieniem.
Najwidoczniej nawet martwy miał zamiar mnie prześladować.
Granger w
tej chwili nienawidziłem równie mocno co jego. Dlaczego? Dlatego, że sam już
nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Siebie również nienawidziłem, a
szczególnie za to, że pokonała mnie.
- Czeka go
ten sam los co jego siostrę. – wyszeptałem głucho.
Dobrze
zdawałem sobie sprawę, że Granger pamięta co się stało z jej przyjaciółką, choć
nigdy wprost jej tego nie wyznałem. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że
potrafi wyczytać w człowieku o wiele więcej niż inni.
Szatynka
uspokoiła się i przyjrzała mojej twarzy uważnie, jakby czytając z każdego
drgnięcia i zmarszczenia. Po chwili przeniosła spojrzenie na swojego
przyjaciela i z bólem w oczach odsunęła się od niego, uprzednio całując go po
raz ostatni w martwe, zimne usta.
- Śpij
dobrze, Ron. Spotkamy się znowu.
Odwróciłem
wzrok. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem na to patrzeć. Poczekałem aż
dziewczyna wstanie, a następnie zaklęciem uniosłem ciało Pottera.
Ruszyliśmy
korytarzem w ciszy, odprowadzając ich do lochu. Poczekałem cierpliwie aż
Granger dokuśtyka się i zamknąłem za nią kraty, nie patrząc w jej oczy.
Wiedziałem czego oczekiwała.
A ja byłem
kretynem.
***
Zrobiłem to
ponownie. Oddałem martwe ciało któregoś z Weasleyów rodzinie. I tym razem
ponownie ze względu na NIĄ. Na szlamę, która tak bardzo próbowała mnie zmienić,
ujrzeć we mnie ziarenko dobroci. Najgorsze było w tym wszystkim to, że jej się
udawało, a ja nie potrafiłem tego zatrzymać. Pozwalałem jej na to nieświadomie.
Z każdym dniem coraz głębiej w to wpadałem.
Przeteleportowałem
się niedaleko rudery Weasleyów, rzucając ciało jednego z nich na ziemię. W tym
przypadku nie zamierzałem zostawiać kartki, zrobiłem tylko to, co musiałem.
Wyobraziłem sobie jak jego matka znajduje kolejne martwe ciało swojego dziecka
i zanosi się płaczem. Jak cała rodzina pogrąża się w żałobie.
Wojna sieje
swoje plony, a później je zbiera. Krwawe żniwa, rozbite rodziny...
Odwróciłem
się plecami do tego domu, nawet nie starając się powracać tam spojrzeniem. Nie
chciałem uświadamiać sobie, że na tym świecie są rodziny, którym jeszcze na
sobie zależy.
W jednej
chwili znowu pojawiłem się w mojej rezydencji, rozglądając ponuro po jej
ścianach. Ruszyłem przed siebie wiedziony instynktem. W końcu trafiłem do
sypialni mojego przyjaciela i wszedłem tam bez pukania. Nie zdawaliśmy sobie z
tego sprawy, ale oboje potrzebowaliśmy swojego towarzystwa.
Pierwszym co
rzuciło mi się w oczy, był Theo siedzący na fotelu i trzymający twarz w
dłoniach. Jego ciało całe się trzęsło. Obok leżał połamany stolik i kilka
butelek, a raczej cząstki które z nich pozostały.
- Theo? –
zapytałem ostrożnie, wchodząc głębiej. – Stary, w porządku?
- A powinno
tak być? – usłyszałem cichy głos. – Nie mów nic więcej, tylko siadaj i napij
się ze mną.
Usiadłem
obok przyjaciela i otworzyłem jeszcze ocalałe butelki, stawiając je obok niego.
Theodor szybko wziął jedną z nich, pociągając łyka.
- Gdzie
byłeś? – zapytał mnie.
- Oddać
ciało Weasleya rodzinie. – powiedziałem po dłuższym wahaniu.
Reakcja była
taka, jak się spodziewałem. Theodor podniósł na mnie oszołomiony wzrok, jakby
nie mógł uwierzyć w moje słowa, ale po dłuższym czasie prychnął i uśmiechnął
się kwaśno.
- Od kiedy
to wielki Draco Malfoy robi coś takiego? – zapytał drwiąco.
- To było
ich kolejne dziecko, złapała mnie sekunda dobroci i...
- Kłamiesz.
– przerwał mi. – Nienawidziłeś go. Nie zrobiłbyś tego z własnej woli. Zrobiłeś
to dla niej. Dla Hermiony.
- Nie, ja...
- zacząłem ostro, ale Theo mi przerwał.
- Skoro ci
na niej zależy, to dlaczego jej nie pomogłeś? To, co jej zrobili... Dlaczego
mnie powstrzymałeś?!
- Nie wiesz?
– warknąłem. – Zabiliby cię. Może ją również.
- Wymówki,
ciągłe wymówki. Stchórzyłeś.
- Dlaczego
miałbym to zrobić? Mówisz, jakby mi na niej zależało.
- A nie
zależy? Dlaczego nie robisz jej krzywdy, dlaczego tak na nią patrzysz? Zmieniła
cię, Draco, przyznaj to w końcu! Kochasz ją!
- Kocham? –
prychnąłem rozeźlony. – Ja nie wiem co to miłość. Czy to właśnie to uczucie,
które doprowadza do zagłady? Pozwala by ludzie umierali za siebie? Nie znam
jego znaczenia i nigdy nie poznam. Moje życie jest już zaplanowane. Mam
narzeczoną, muszę powiększyć ród i być tak samo szanowanym śmierciożercą co
dotychczas. W tym świecie miłość nie istnieje. Mam tylko kilka celów w życiu.
Władza, potęga i przeżycie na tym świecie.
Theodor
pokręcił głową i roześmiał się pod nosem.
- Skoro tak,
to w porządku. W takim razie oddaj mi ją.
- Co? –
zapytałem z zaskoczeniem.
- Oddaj mi
Hermionę. Skoro ci nie zależy, to bez problemu zostawisz ją w spokoju. Ja się
nią zaopiekuję i wymyślę sposób, by stąd uciec.
Wstałem
gwałtownie z fotela, patrząc na niego groźnie i zaciskając pięści.
- Widzisz? –
odpowiedział drwiąco. – Zależy ci. Kto by pomyślał, że taka niewinna osóbka jak
ona, mugolaczka, zdoła uwieść skute lodem serce Dracona Malfoya? Nie zdawałeś
sobie z tego sprawy, co?
- Nie
uwiodła mnie! Gdybym chciał, to bym pozwolił jej zginąć!
- O tak,
tego jestem pewien. – pokiwał głową. – Słyszałem, że teraz przesłuchania mają
być wzmocnione, będziesz miał okazję. Jutro już zaczynasz.
- Co?!
Przecież ona jest ledwie żywa!
- Właśnie. –
westchnął. – Daj jej to.
Patrzyłem z
zaskoczeniem jak wyciąga w moim kierunku dwie buteleczki. Wiedziałem czym są,
ale nie rozumiałem dlaczego daje je mi.
- Dlaczego
sam jej tego nie dasz?
- Wstyd mi.
– wyszeptał. – Boję się, że jak tylko spojrzy mi w oczy, oskarży o to, że jej
nie pomogłem. Gdy ciebie nie było, poszedłem tam. Spała, więc udało mi się
uleczyć jej rękę, ale te eliksiry musisz jej podać jak będzie świadoma.
Skinąłem
głową na zgodę.
Los kpi
sobie ze mnie okrutnie...
***
Kolejny
poranek, kolejny dzień. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się w łóżku, a nawet
tego kiedy wstałem. Widocznie tak ma być. Dzisiejszego dnia mam kontynuować
maraton przesłuchań i tortur. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy ktoś
będzie z nami, czy chociaż w tej chwili los okaże się nam łaskawy. Nie
wiedziałem w jakim ona jest stanie, czy będzie w stanie wstać z posadzki.
Zszedłem
więc do podziemi, próbując przygotować się psychicznie na niespodziankę. Tak
jak zawsze w podziemiach trwała cisza, czasami przesycona jękami więźniów. Ich
cela jednak znajdowała się na samym końcu, aby nie mogli się porozumieć z nikim
innym.
W środku
byli tylko oni. Granger i Potter siedzieli w kącie, wtuleni w siebie.
Spodziewałem się, że szatynka będzie płakać, ale jej policzki były suche.
Wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w ścianę, jakby nie wiedząc gdzie jest.
Nawet nie zareagowała, gdy stanąłem przed nimi.
- Granger,
idziemy. – powiedziałem oschle, a ona dopiero wtedy spojrzała na mnie. Na ten
widok przeszedł mnie dreszcz. Jej spojrzenie było puste nieobecne.
Nie
odpowiedziała nic, tylko odsunęła się od przyjaciela i wstała niezgrabnie z
posadzki. Zlustrowałem jej ciało spojrzeniem. Ręka zaczęła się goić, lecz
większe i mniejsze rany wciąż zdobiły jej ciało. Miała na sobie narzucone
szmaty tak, by zasłonić swoją nagość.
Dotarliśmy
bez żadnego słowa do Sali Przesłuchań. Dziewczyna stanęła na środku, jakby
czekając na rozkaz. Czułem, że to nie jest odpowiedni czas na to wszystko.
Nawet jakbym miał ją teraz tutaj skatować, ona już sama w sobie przeżywała
gorsze tortury. Strata przyjaciela... nie. Weasley był dla niej kimś więcej.
Zdałem sobie sprawę z tego wczoraj. Darzyła go o wiele większym uczuciem niż
przyjaźń. Świadomość ta kuła mnie boleśnie gdzieś w mojej lewej części klatki
piersiowej. Nieznane uczucie, czym jesteś?!
- Wypij to.
– mruknąłem i podałem jej dwie szklane buteleczki, które dostałem od Theodora.
Dziewczyna zerknęła krótko na nie, ale wzięła je do ręki.
- Co to
jest? – zapytała obojętnie, lecz nie czekając na odpowiedź, wypiła zawartość
najpierw jednej, a po chwili drugiej.
Patrzyłem na
to z zaskoczeniem. Zawsze uważna i ostrożna Granger wypiła bez żadnych
podejrzeń dziwnie wyglądające i pachnące eliksiry. Wiedziałem dlaczego. W tej
chwili nie interesowało jej to, co się z nią stanie. Przestała drżeć o swoje
życie. Chciała umrzeć. Czułem to po jej zimnym zachowaniu. Była bez
jakichkolwiek emocji. Jej spojrzenie, chłodne, puste, oznaczało brak chęci do
walki. W końcu się złamała. Przez cały ten czas podziwiałem w nich to, że się
nie łamią, nie poddają i nie wariują, zamykając w sobie, lecz widocznie w końcu
się to zmieniło.
To, co
przeżywali, mogłem śmiało nazwać Piekłem.
- Eliksir,
który zapobiegnie ewentualnej ciąży, a drugi wyleczy do końca złamanie oraz
większość twoich ran. – odpowiedziałem po chwili, przypominając sobie, że
zadała pytanie.
W końcu w
jej oczach zauważyłem jakąś zmianę. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem,
które choć przez chwilę przesłoniło w nich pustkę.
- Po co mi
to dałeś? – zapytała chłodno. – Nic cię nie powinno obchodzić co się ze mną
stanie. Wczoraj jeszcze nie obchodziło. Zresztą... Przecież niedługo i tak
umrę. Niepotrzebne mi to wszystko.
Nie
odpowiedziałem ani nie zaprzeczyłem. Jej słowa wywołały na mnie niemałe
wrażenie i szok, ale miała rację. Ponownie. Prawdopodobnie niewiele czasu jej
pozostało. Skoro Czarny Pan z zimną krwią zamordował jednego z nich, to nie
zawaha zrobić się tego z drugim. Wtedy Potter zostanie sam. To właśnie mogło
być jego planem.
-
Granger...- zacząłem, choć nie wiedziałem co chcę jej powiedzieć. Bo co mógłbym
zrobić? Przecież nie będę jej wciskać bajek, że stąd ucieknie, że przeżyje. Nie
była głupia. To nie miałoby sensu.
- Dalej,
Malfoy. – powiedziała ostro. – Zrób w końcu to, co musisz. Przecież nie
przyszliśmy tutaj, byś ze mną rozmawiał i rozczulał się. Nie jesteś taką osobą.
Spraw żebym cierpiała, tak jak powinieneś to robić od kilku tygodni!
- Uspokój
się, Granger! – warknąłem zirytowany. – Przecież wiesz, że...
- Nie bądź
tchórzem, Malfoy! Choć raz okaż się prawdziwym śmierciożercą! Strzel we mnie
klątwą, potnij nożem, przypal skórę, połam, albo zgwałć tak, jak zrobił to
wczoraj twój przyjaciel! Wyglądało na to, że bardzo ci się podobało!
- Greyback
nie jest moim przyjacielem! – syknąłem, czując jak gniew we mnie wzrasta. Nie
pozwolę się tak traktować.
- Dlaczego mnie
wcześniej nie krzywdziłeś?! Dlaczego mnie nie torturowałeś?! Zasłużyłam na to!
To ja powinnam umrzeć! To wszystko moja wina!
Gryfonka
wpadła w szał. Jej czekoladowe oczy otoczył obłęd. Rzuciła się w moim kierunku,
a spod powiek wypłynęły pierwsze łzy. Jej drobne, poranione ręce zaczęły
uderzać w moją klatkę piersiową.
- Zabij
mnie! Zabij! Mam już dosyć tego wszystkiego! No co jest?! – krzyknęła z drwiną.
– Nie potrafisz?! Tchórz! Tchórz!
Roześmiała
się głośno, niemal panicznie. Nie było w tym jednak ani jednego przyjemnego
dźwięku, który miałem kiedyś okazję usłyszeć. Był to potwornie okrutny i
nieprzyjemny dźwięk.
- Dawny
Draco Malfoy, śmierciożerca już dawno by to zrobił! Z wielką przyjemnością
oglądałby koniec szlamy Granger! Wykończyłby mnie bez zawahania!
Tego było za
wiele. Uderzyłem ją w twarz. Nie mocno. Chciałem żeby po prostu się uspokoiła i
spojrzała na mnie. Jej ręce jeszcze na chwile zamarły, by po chwili zacisnąć
się na mojej szacie, a po jej policzkach popłynęła kolejna fala łez.
Chwyciłem jej
nadgarstki i przyciągnąłem mocno do siebie. Nasze twarze niemal się stykały.
Byłem na nią wściekły. Mordowałem spojrzeniem, dusiłem myślami.
- Nie
obchodzi mnie co mówisz, głupia szlamo. – warknąłem rozeźlony. - Nie pomogłem
ci, to prawda. Dlaczego miałem to zrobić? Nie jestem pieprzonym bohaterem, a
tym bardziej twoim. Nie jesteśmy też przyjaciółmi. Ja nie mam przyjaciół.
Dlaczego nie robię ci krzywdy? Bo nie chcę mieć kolejnej ofiary na sumieniu.
Mam dosyć, jasne? Mam dosyć ciebie i wszystkich dookoła. Nie znasz mnie i nigdy
nie poznasz. Nie masz pojęcia co zrobiłem i do czego jestem zdolny. Nie wiesz
co oznacza tytuł śmierciożercy i jakie brzemię nosimy, czego od nas oczekują.
Nie wiesz nic. Nie jesteś jedyną pokrzywdzoną, Granger. Jest wojna. Wiele osób
traci bliskich. Nie zachowuj się jakbyś była jedyną, która straciła kogoś
ważnego. – dodałem, puszczając jej ręce.
Gryfonka
odsunęła się ode mnie ze strachem, rozmasowując sobie nadgarstki. Wyglądało na
to, że moje słowa ją dotknęły. Spuściła głowę w dół, walcząc z kolejną falą
łez.
Przyjrzałem
jej się z niechęcią i poczułem coś na kształt wyrzutów sumienia. Westchnąłem ze
złością i pokręciłem głową.
- Na dzisiaj
koniec. – oznajmiłem sucho. – Wracamy.
Nawet jeżeli
zamierzała coś powiedzieć, nie zrobiła tego. Z wbitym w podłogę wzrokiem
ruszyła do drzwi. Przez całą drogę nie powiedziała zupełnie nic.
- Wrócę po
ciebie jak dostanę rozkaz na kolejne przesłuchanie. – powiedziałem i odwróciłem
się.
- A co z
pracą? – usłyszałem jej cichy głos.
- Nie
będziesz na razie pracowała. Myślisz, że w tym stanie jesteś w stanie? Może
masz rację, jestem śmierciożercą i dupkiem, ale wyzdrowiejesz, jeżeli ja tak
każę.
- Proszę
cię. – pisnęła. – Pozwól mi wrócić do pracy.
- Dlaczego?
– zapytałem z uniesioną brwią.
- Ja... Nie
będę wtedy spędzać tyle czasu na myśleniu o... tym. Potrzebuję tego.
Przyjrzałem
jej się uważnie i kiwnąłem głową.
- Będę jutro
rano. Nie zaśpij, Granger.
- Dziękuję.
– wyszeptała, a ja nie reagując na to, po prostu się odwróciłem i poszedłem w
swoją stronę.
Wszedłem do
swojej komnaty wręcz z utęsknieniem. Ten dzień był kolejnym koszmarem.
Powróciłem wspomnieniami do słów, które jej powiedziałem. Były prawdą, lecz czy
nie były za ostre dla osoby, która przeżywała takie katusze? Dopiero co przeżyła
stratę, znowu cierpiała. Winiła siebie. Od kiedy ja się niby przejmuję takimi
rzeczami?
A jednak. W
tej chwili wręcz rozrywało mnie od środka. To wszystko przez to, że straciłem
panowanie. Powiedziała tyle słów... Prawda w oczy kole, co? Trafiła w sedno.
Jednak ja już od dawna nie jestem „dawnym Draconem Malfoyem".
Do tego
wszystkiego Theo...
- Skoro
tak, to w porządku. W takim razie oddaj mi ją.
- Co? –
zapytałem z zaskoczeniem.
- Oddaj
mi Hermionę. Skoro ci nie zależy, to bez problemu zostawisz ją w spokoju. Ja
się nią zaopiekuję i wymyślę sposób, by stąd uciec.
Wstałem
gwałtownie z fotela, patrząc na niego groźnie i zaciskając pięści.
-
Widzisz? – odpowiedział drwiąco. – Zależy ci. Kto by pomyślał, że taka niewinna
osóbka jak ona, mugolaczka, zdoła uwieść skute lodem serce Dracona Malfoya? Nie
zdawałeś sobie z tego sprawy, co?
Może to jest
wyjściem, przyjacielu? Może właśnie to powinienem zrobić? Zasługujesz na nią
bardziej niż ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz