sobota, 23 września 2017

Rozdział 24

Martwe ciało rudego chłopaka leżało bezwładnie na plecach, wpatrując się pustym spojrzeniem w sufit. Jego usta były otwarte z zaskoczenia. Patrzyłem na niego z mieszaniną emocji. Szczerze? Nie było mi go żal. Nie wstrząsnęła mną jego śmierć. Czułem tylko zaskoczenie. To zdarzyło się tak nagle, w ciągu mrugnięcia oka.
Potter krzyknął, a ja w tym krzyku wyczułem coś na kształt bólu straty. Znałem to uczucie, widziałem martwego przyjaciela, wiedziałam z czym ma styczność. Gryfon upadł na kolana, ale nic więcej nie mógł zrobić. Śmierciożercy wciąż go trzymali.
- Ron... - usłyszałem ciche szepnięcie z ust Granger, a ona sama resztkami sił podpełzła do martwego przyjaciela, wtulając się w jego jeszcze ciepłe ciało, jakby mając nadzieję, że się obudzi.
Czarny Pan popatrzył na Gryfonów z obrzydzeniem, a po chwili się roześmiał tak, że aż się wzdrygnąłem.
- Widzisz, Harry? – zapytał mściwie. – Gdybyś wszystko powiedział, twój przyjaciel wciąż by żył. Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś na przyszłość. Malfoy – zwrócił się do mnie. – Posprzątaj tutaj, nie chcę żeby takie ścierwo brudziło moją podłogę.
- Tak jest, Panie. – skinąłem głową.
- Odprowadź również Pottera i szlamę do celi. Dziewczyna wciąż należy do ciebie. Jeżeli masz ochotę, to możesz zrobić z nią to, co Greyback. Jeżeli jest jeszcze co ruszyć.
Poczekałem aż wszyscy śmierciożercy opuszczą pomieszczenie. Theodor wahał się przez chwilę, ale nakazałem mu wyjść. Wiedziałem, że chciał zostać, ale z drugiej strony wiedziałem, że to dla niego za dużo. Gdy zostałem sam, spojrzałem na Gryfonów, przeskakując z jednego na drugie spojrzeniem. Próbowałem sobie ułożyć w głowie wszystko, co miało tutaj miejsce.
W tej chwil nie byłem zdolny do żadnego gwałtowniejszego ruchu. Byłem oszołomiony tak szybkim obrotem sytuacji. Czarny Pan był nieprzewidywalny. Wcześniej mieliśmy rozkazy, by wszyscy ze Złotego Trio byli żywi, a teraz na środku mojego salonu leżało ciało Rona Weasleya.
Odetchnąłem głęboko, próbując się opamiętać. To nie był odpowiedni czas na takie myśli. Miałem swoje zadanie, musiałem być posłuszny. Tylko tak będę mógł przeżyć.
Podszedłem kiwającym się niebezpiecznie krokiem do klęczących ludzi, patrząc na nich z góry. Potter spojrzał na mnie zielonymi oczami, a ja pozbawiłem go bez emocji świadomości. To on by sprawiał największy problem, a nie potrzebowałem jego buntu w tej chwili.
Kolejnym krokiem była Granger. Przyjrzałem się jej zapłakanej, poranionej twarzy. Jej ciało wciąż tuliło do siebie jej, no właśnie, kogo? Ukochanego czy przyjaciela? Wciąż pamiętałem ich miłosne wyznanie w podziemiach. Wtedy wydawało mi się, że go kocha, potem, że zrobiła to ze względu na wojnę, ale teraz znowu bardzo cierpiała i wyglądało na to, że był dla niej kimś więcej. Od samego początku od kiedy tutaj przybyła żyła w cierpieniu.
- Odsuń się, Granger. – wyszeptałem oschle, próbując zapanować nad emocjami.
- Nie. – załkała i wtuliła się mocniej w ciało chłopaka. – Nie odbierzesz mi go, Malfoy. Nie pozwolę na to.
Coś drgnęło we mnie nieprzyjemnie. Zacisnąłem mocniej palce na różdżce, a ona odwróciła się w moją stronę z błaganiem w oczach. Moje ciało ogarnęło uczucie irytacji i niezadowolenia. Kolejny dowód na to, że miłość niszczy i ogłupia.
- On nie żyje, Granger, nie rozumiesz tego?! Nie pomożesz mu! – ryknąłem, ale mój głos zadrżał.
Dziewczyna wyglądała jakbym wymierzył jej siarczysty policzek. Jej wargi zaczęły drżeć, a palce zacisnęły na bladej dłoni Weasleya.
- To nie prawda, nie prawda... - zaczęła szeptać gorączkowo.
Nie radziła sobie z sytuacją. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że jego już nie ma. Że nie wstanie, nie odezwie się. A może nie potrafiła tego zrobić?
Ja nie mogłem jednak zwlekać. Wciągnąłem powietrze, czując w środku nieznany ból i wycelowałem w nią różdżką. Otwierałem usta, by wypowiedzieć formułkę zaklęcia, gdy odezwała się.
- Co się z nim stanie? – załkała.
- Nie wiem. – warknąłem zgodnie z prawdą. Granger spojrzała na mnie brązowymi oczami i chwyciła moją dłoń, brudząc ją swoją krwią. Chciałem ją wyrwać, ale zastygłem w bezruchu.
- Błagam cię, Draco. Nie pozwól, aby po śmierci wciąż go dręczono. On na to nie zasłużył.
- Nie obchodzi mnie co się z nim stanie. – wysyczałem. – To i tak nic nie zmieni.
- Zmieni. – jęknęła i mocniej ścisnęła moje palce. – Człowiek potrzebuje odpoczynku. Ty również byś chciał, by twoi przyjaciele byli godnie pochowani, prawda?
Wyrwałem dłoń z jej uścisku i spojrzałem na nią chłodno. Nienawidziłem Weasleya za życia jak i po śmierci. Był moim wrogiem, nie potrafiącym się odsunąć utrapieniem. Najwidoczniej nawet martwy miał zamiar mnie prześladować.
Granger w tej chwili nienawidziłem równie mocno co jego. Dlaczego? Dlatego, że sam już nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Siebie również nienawidziłem, a szczególnie za to, że pokonała mnie.
- Czeka go ten sam los co jego siostrę. – wyszeptałem głucho.
Dobrze zdawałem sobie sprawę, że Granger pamięta co się stało z jej przyjaciółką, choć nigdy wprost jej tego nie wyznałem. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że potrafi wyczytać w człowieku o wiele więcej niż inni.
Szatynka uspokoiła się i przyjrzała mojej twarzy uważnie, jakby czytając z każdego drgnięcia i zmarszczenia. Po chwili przeniosła spojrzenie na swojego przyjaciela i z bólem w oczach odsunęła się od niego, uprzednio całując go po raz ostatni w martwe, zimne usta.
- Śpij dobrze, Ron. Spotkamy się znowu.
Odwróciłem wzrok. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem na to patrzeć. Poczekałem aż dziewczyna wstanie, a następnie zaklęciem uniosłem ciało Pottera.
Ruszyliśmy korytarzem w ciszy, odprowadzając ich do lochu. Poczekałem cierpliwie aż Granger dokuśtyka się i zamknąłem za nią kraty, nie patrząc w jej oczy. Wiedziałem czego oczekiwała.
A ja byłem kretynem.
***
Zrobiłem to ponownie. Oddałem martwe ciało któregoś z Weasleyów rodzinie. I tym razem ponownie ze względu na NIĄ. Na szlamę, która tak bardzo próbowała mnie zmienić, ujrzeć we mnie ziarenko dobroci. Najgorsze było w tym wszystkim to, że jej się udawało, a ja nie potrafiłem tego zatrzymać. Pozwalałem jej na to nieświadomie. Z każdym dniem coraz głębiej w to wpadałem.
Przeteleportowałem się niedaleko rudery Weasleyów, rzucając ciało jednego z nich na ziemię. W tym przypadku nie zamierzałem zostawiać kartki, zrobiłem tylko to, co musiałem. Wyobraziłem sobie jak jego matka znajduje kolejne martwe ciało swojego dziecka i zanosi się płaczem. Jak cała rodzina pogrąża się w żałobie.
Wojna sieje swoje plony, a później je zbiera. Krwawe żniwa, rozbite rodziny...
Odwróciłem się plecami do tego domu, nawet nie starając się powracać tam spojrzeniem. Nie chciałem uświadamiać sobie, że na tym świecie są rodziny, którym jeszcze na sobie zależy.
W jednej chwili znowu pojawiłem się w mojej rezydencji, rozglądając ponuro po jej ścianach. Ruszyłem przed siebie wiedziony instynktem. W końcu trafiłem do sypialni mojego przyjaciela i wszedłem tam bez pukania. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale oboje potrzebowaliśmy swojego towarzystwa.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, był Theo siedzący na fotelu i trzymający twarz w dłoniach. Jego ciało całe się trzęsło. Obok leżał połamany stolik i kilka butelek, a raczej cząstki które z nich pozostały.
- Theo? – zapytałem ostrożnie, wchodząc głębiej. – Stary, w porządku?
- A powinno tak być? – usłyszałem cichy głos. – Nie mów nic więcej, tylko siadaj i napij się ze mną.
Usiadłem obok przyjaciela i otworzyłem jeszcze ocalałe butelki, stawiając je obok niego. Theodor szybko wziął jedną z nich, pociągając łyka.
- Gdzie byłeś? – zapytał mnie.
- Oddać ciało Weasleya rodzinie. – powiedziałem po dłuższym wahaniu.
Reakcja była taka, jak się spodziewałem. Theodor podniósł na mnie oszołomiony wzrok, jakby nie mógł uwierzyć w moje słowa, ale po dłuższym czasie prychnął i uśmiechnął się kwaśno.
- Od kiedy to wielki Draco Malfoy robi coś takiego? – zapytał drwiąco.
- To było ich kolejne dziecko, złapała mnie sekunda dobroci i...
- Kłamiesz. – przerwał mi. – Nienawidziłeś go. Nie zrobiłbyś tego z własnej woli. Zrobiłeś to dla niej. Dla Hermiony.
- Nie, ja... - zacząłem ostro, ale Theo mi przerwał.
- Skoro ci na niej zależy, to dlaczego jej nie pomogłeś? To, co jej zrobili... Dlaczego mnie powstrzymałeś?!
- Nie wiesz? – warknąłem. – Zabiliby cię. Może ją również.
- Wymówki, ciągłe wymówki. Stchórzyłeś.
- Dlaczego miałbym to zrobić? Mówisz, jakby mi na niej zależało.
- A nie zależy? Dlaczego nie robisz jej krzywdy, dlaczego tak na nią patrzysz? Zmieniła cię, Draco, przyznaj to w końcu! Kochasz ją!
- Kocham? – prychnąłem rozeźlony. – Ja nie wiem co to miłość. Czy to właśnie to uczucie, które doprowadza do zagłady? Pozwala by ludzie umierali za siebie? Nie znam jego znaczenia i nigdy nie poznam. Moje życie jest już zaplanowane. Mam narzeczoną, muszę powiększyć ród i być tak samo szanowanym śmierciożercą co dotychczas. W tym świecie miłość nie istnieje. Mam tylko kilka celów w życiu. Władza, potęga i przeżycie na tym świecie.
Theodor pokręcił głową i roześmiał się pod nosem.
- Skoro tak, to w porządku. W takim razie oddaj mi ją.
- Co? – zapytałem z zaskoczeniem.
- Oddaj mi Hermionę. Skoro ci nie zależy, to bez problemu zostawisz ją w spokoju. Ja się nią zaopiekuję i wymyślę sposób, by stąd uciec.
Wstałem gwałtownie z fotela, patrząc na niego groźnie i zaciskając pięści.
- Widzisz? – odpowiedział drwiąco. – Zależy ci. Kto by pomyślał, że taka niewinna osóbka jak ona, mugolaczka, zdoła uwieść skute lodem serce Dracona Malfoya? Nie zdawałeś sobie z tego sprawy, co?
- Nie uwiodła mnie! Gdybym chciał, to bym pozwolił jej zginąć!
- O tak, tego jestem pewien. – pokiwał głową. – Słyszałem, że teraz przesłuchania mają być wzmocnione, będziesz miał okazję. Jutro już zaczynasz.
- Co?! Przecież ona jest ledwie żywa!
- Właśnie. – westchnął. – Daj jej to.
Patrzyłem z zaskoczeniem jak wyciąga w moim kierunku dwie buteleczki. Wiedziałem czym są, ale nie rozumiałem dlaczego daje je mi.
- Dlaczego sam jej tego nie dasz?
- Wstyd mi. – wyszeptał. – Boję się, że jak tylko spojrzy mi w oczy, oskarży o to, że jej nie pomogłem. Gdy ciebie nie było, poszedłem tam. Spała, więc udało mi się uleczyć jej rękę, ale te eliksiry musisz jej podać jak będzie świadoma.
Skinąłem głową na zgodę.
Los kpi sobie ze mnie okrutnie...
***
Kolejny poranek, kolejny dzień. Nie pamiętam nawet jak znalazłem się w łóżku, a nawet tego kiedy wstałem. Widocznie tak ma być. Dzisiejszego dnia mam kontynuować maraton przesłuchań i tortur. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy ktoś będzie z nami, czy chociaż w tej chwili los okaże się nam łaskawy. Nie wiedziałem w jakim ona jest stanie, czy będzie w stanie wstać z posadzki.
Zszedłem więc do podziemi, próbując przygotować się psychicznie na niespodziankę. Tak jak zawsze w podziemiach trwała cisza, czasami przesycona jękami więźniów. Ich cela jednak znajdowała się na samym końcu, aby nie mogli się porozumieć z nikim innym.
W środku byli tylko oni. Granger i Potter siedzieli w kącie, wtuleni w siebie. Spodziewałem się, że szatynka będzie płakać, ale jej policzki były suche. Wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w ścianę, jakby nie wiedząc gdzie jest. Nawet nie zareagowała, gdy stanąłem przed nimi.
- Granger, idziemy. – powiedziałem oschle, a ona dopiero wtedy spojrzała na mnie. Na ten widok przeszedł mnie dreszcz. Jej spojrzenie było puste nieobecne.
Nie odpowiedziała nic, tylko odsunęła się od przyjaciela i wstała niezgrabnie z posadzki. Zlustrowałem jej ciało spojrzeniem. Ręka zaczęła się goić, lecz większe i mniejsze rany wciąż zdobiły jej ciało. Miała na sobie narzucone szmaty tak, by zasłonić swoją nagość.
Dotarliśmy bez żadnego słowa do Sali Przesłuchań. Dziewczyna stanęła na środku, jakby czekając na rozkaz. Czułem, że to nie jest odpowiedni czas na to wszystko. Nawet jakbym miał ją teraz tutaj skatować, ona już sama w sobie przeżywała gorsze tortury. Strata przyjaciela... nie. Weasley był dla niej kimś więcej. Zdałem sobie sprawę z tego wczoraj. Darzyła go o wiele większym uczuciem niż przyjaźń. Świadomość ta kuła mnie boleśnie gdzieś w mojej lewej części klatki piersiowej. Nieznane uczucie, czym jesteś?!
- Wypij to. – mruknąłem i podałem jej dwie szklane buteleczki, które dostałem od Theodora. Dziewczyna zerknęła krótko na nie, ale wzięła je do ręki.
- Co to jest? – zapytała obojętnie, lecz nie czekając na odpowiedź, wypiła zawartość najpierw jednej, a po chwili drugiej.
Patrzyłem na to z zaskoczeniem. Zawsze uważna i ostrożna Granger wypiła bez żadnych podejrzeń dziwnie wyglądające i pachnące eliksiry. Wiedziałem dlaczego. W tej chwili nie interesowało jej to, co się z nią stanie. Przestała drżeć o swoje życie. Chciała umrzeć. Czułem to po jej zimnym zachowaniu. Była bez jakichkolwiek emocji. Jej spojrzenie, chłodne, puste, oznaczało brak chęci do walki. W końcu się złamała. Przez cały ten czas podziwiałem w nich to, że się nie łamią, nie poddają i nie wariują, zamykając w sobie, lecz widocznie w końcu się to zmieniło.
To, co przeżywali, mogłem śmiało nazwać Piekłem.
- Eliksir, który zapobiegnie ewentualnej ciąży, a drugi wyleczy do końca złamanie oraz większość twoich ran. – odpowiedziałem po chwili, przypominając sobie, że zadała pytanie.
W końcu w jej oczach zauważyłem jakąś zmianę. Spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, które choć przez chwilę przesłoniło w nich pustkę.
- Po co mi to dałeś? – zapytała chłodno. – Nic cię nie powinno obchodzić co się ze mną stanie. Wczoraj jeszcze nie obchodziło. Zresztą... Przecież niedługo i tak umrę. Niepotrzebne mi to wszystko.
Nie odpowiedziałem ani nie zaprzeczyłem. Jej słowa wywołały na mnie niemałe wrażenie i szok, ale miała rację. Ponownie. Prawdopodobnie niewiele czasu jej pozostało. Skoro Czarny Pan z zimną krwią zamordował jednego z nich, to nie zawaha zrobić się tego z drugim. Wtedy Potter zostanie sam. To właśnie mogło być jego planem.
- Granger...- zacząłem, choć nie wiedziałem co chcę jej powiedzieć. Bo co mógłbym zrobić? Przecież nie będę jej wciskać bajek, że stąd ucieknie, że przeżyje. Nie była głupia. To nie miałoby sensu.
- Dalej, Malfoy. – powiedziała ostro. – Zrób w końcu to, co musisz. Przecież nie przyszliśmy tutaj, byś ze mną rozmawiał i rozczulał się. Nie jesteś taką osobą. Spraw żebym cierpiała, tak jak powinieneś to robić od kilku tygodni!
- Uspokój się, Granger! – warknąłem zirytowany. – Przecież wiesz, że...
- Nie bądź tchórzem, Malfoy! Choć raz okaż się prawdziwym śmierciożercą! Strzel we mnie klątwą, potnij nożem, przypal skórę, połam, albo zgwałć tak, jak zrobił to wczoraj twój przyjaciel! Wyglądało na to, że bardzo ci się podobało!
- Greyback nie jest moim przyjacielem! – syknąłem, czując jak gniew we mnie wzrasta. Nie pozwolę się tak traktować.
- Dlaczego mnie wcześniej nie krzywdziłeś?! Dlaczego mnie nie torturowałeś?! Zasłużyłam na to! To ja powinnam umrzeć! To wszystko moja wina!
Gryfonka wpadła w szał. Jej czekoladowe oczy otoczył obłęd. Rzuciła się w moim kierunku, a spod powiek wypłynęły pierwsze łzy. Jej drobne, poranione ręce zaczęły uderzać w moją klatkę piersiową.
- Zabij mnie! Zabij! Mam już dosyć tego wszystkiego! No co jest?! – krzyknęła z drwiną. – Nie potrafisz?! Tchórz! Tchórz!
Roześmiała się głośno, niemal panicznie. Nie było w tym jednak ani jednego przyjemnego dźwięku, który miałem kiedyś okazję usłyszeć. Był to potwornie okrutny i nieprzyjemny dźwięk.
- Dawny Draco Malfoy, śmierciożerca już dawno by to zrobił! Z wielką przyjemnością oglądałby koniec szlamy Granger! Wykończyłby mnie bez zawahania!
Tego było za wiele. Uderzyłem ją w twarz. Nie mocno. Chciałem żeby po prostu się uspokoiła i spojrzała na mnie. Jej ręce jeszcze na chwile zamarły, by po chwili zacisnąć się na mojej szacie, a po jej policzkach popłynęła kolejna fala łez.
Chwyciłem jej nadgarstki i przyciągnąłem mocno do siebie. Nasze twarze niemal się stykały. Byłem na nią wściekły. Mordowałem spojrzeniem, dusiłem myślami.
- Nie obchodzi mnie co mówisz, głupia szlamo. – warknąłem rozeźlony. - Nie pomogłem ci, to prawda. Dlaczego miałem to zrobić? Nie jestem pieprzonym bohaterem, a tym bardziej twoim. Nie jesteśmy też przyjaciółmi. Ja nie mam przyjaciół. Dlaczego nie robię ci krzywdy? Bo nie chcę mieć kolejnej ofiary na sumieniu. Mam dosyć, jasne? Mam dosyć ciebie i wszystkich dookoła. Nie znasz mnie i nigdy nie poznasz. Nie masz pojęcia co zrobiłem i do czego jestem zdolny. Nie wiesz co oznacza tytuł śmierciożercy i jakie brzemię nosimy, czego od nas oczekują. Nie wiesz nic. Nie jesteś jedyną pokrzywdzoną, Granger. Jest wojna. Wiele osób traci bliskich. Nie zachowuj się jakbyś była jedyną, która straciła kogoś ważnego. – dodałem, puszczając jej ręce.
Gryfonka odsunęła się ode mnie ze strachem, rozmasowując sobie nadgarstki. Wyglądało na to, że moje słowa ją dotknęły. Spuściła głowę w dół, walcząc z kolejną falą łez.
Przyjrzałem jej się z niechęcią i poczułem coś na kształt wyrzutów sumienia. Westchnąłem ze złością i pokręciłem głową.
- Na dzisiaj koniec. – oznajmiłem sucho. – Wracamy.
Nawet jeżeli zamierzała coś powiedzieć, nie zrobiła tego. Z wbitym w podłogę wzrokiem ruszyła do drzwi. Przez całą drogę nie powiedziała zupełnie nic.
- Wrócę po ciebie jak dostanę rozkaz na kolejne przesłuchanie. – powiedziałem i odwróciłem się.
- A co z pracą? – usłyszałem jej cichy głos.
- Nie będziesz na razie pracowała. Myślisz, że w tym stanie jesteś w stanie? Może masz rację, jestem śmierciożercą i dupkiem, ale wyzdrowiejesz, jeżeli ja tak każę.
- Proszę cię. – pisnęła. – Pozwól mi wrócić do pracy.
- Dlaczego? – zapytałem z uniesioną brwią.
- Ja... Nie będę wtedy spędzać tyle czasu na myśleniu o... tym. Potrzebuję tego.
Przyjrzałem jej się uważnie i kiwnąłem głową.
- Będę jutro rano. Nie zaśpij, Granger.
- Dziękuję. – wyszeptała, a ja nie reagując na to, po prostu się odwróciłem i poszedłem w swoją stronę.
Wszedłem do swojej komnaty wręcz z utęsknieniem. Ten dzień był kolejnym koszmarem. Powróciłem wspomnieniami do słów, które jej powiedziałem. Były prawdą, lecz czy nie były za ostre dla osoby, która przeżywała takie katusze? Dopiero co przeżyła stratę, znowu cierpiała. Winiła siebie. Od kiedy ja się niby przejmuję takimi rzeczami?
A jednak. W tej chwili wręcz rozrywało mnie od środka. To wszystko przez to, że straciłem panowanie. Powiedziała tyle słów... Prawda w oczy kole, co? Trafiła w sedno. Jednak ja już od dawna nie jestem „dawnym Draconem Malfoyem".
Do tego wszystkiego Theo...
- Skoro tak, to w porządku. W takim razie oddaj mi ją.
- Co? – zapytałem z zaskoczeniem.
- Oddaj mi Hermionę. Skoro ci nie zależy, to bez problemu zostawisz ją w spokoju. Ja się nią zaopiekuję i wymyślę sposób, by stąd uciec.
Wstałem gwałtownie z fotela, patrząc na niego groźnie i zaciskając pięści.
- Widzisz? – odpowiedział drwiąco. – Zależy ci. Kto by pomyślał, że taka niewinna osóbka jak ona, mugolaczka, zdoła uwieść skute lodem serce Dracona Malfoya? Nie zdawałeś sobie z tego sprawy, co?
Może to jest wyjściem, przyjacielu? Może właśnie to powinienem zrobić? Zasługujesz na nią bardziej niż ja. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz