sobota, 23 września 2017

Rozdział 25

- NIE! HERMIONO! ZOSTAWCIE JĄ, BŁAGAM!
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a przez moje ciało przeszły dreszcze. Znałem to miejsce, ta chwila już miała swój popisowy okres czasu. Ponownie stałem w Sali Przesłuchań, obserwując, jak Greyback podchodzi do dziewczyny i powala ją na posadzkę, a następnie zrywa z niej części ubrań. Moje oczy kolejny raz były zmuszone pochłaniać ten widok. To wszystko było tak nieludzkie, tak okrutne i obrzydliwe. A ona płakała. Krzyczała. Wiła się.
Rozsadzało mnie od środka, moje ciało drżało. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, a jednocześnie tego pragnąłem. Coś niebezpiecznie mnie pchało w jej stronę. Kazało mi zrobić ten krok. Ostatkami sił powstrzymywałem każdą część siebie.
I wtedy spojrzała na mnie. Jej głowa odwróciła się powoli w moją stronę. Brązowe tęczówki były rozmazane i zamglone od gromadzących się łez strachu i bólu. Przez chwilę zatopiłem się w nich. Ta niema prośba...
- Draco... - wyszeptała, a ja poruszyłem się nerwowo, wiedząc, że wszyscy na mnie patrzą. – Draco, proszę...
- Zamknij się, dziwko! On ci nie pomoże! – warczał Greyback, uderzając ją w twarz.
- Draco! Błagam! – jęknęła płaczliwie, a po chwili krzyknęła z bólu, gdy wilkołak rozerwał jej kawałek skóry. Automatycznie się odwróciłem, ale gdy powróciłem do niej spojrzeniem, ona pełzła w moją stronę, a wszyscy obecni śmiali się podle. Jak zahipnotyzowany obserwowałem jej żałośnie słabe ruchy.
- Draco... - przystanęła przed moimi stopami i złapała palcami skrawek mojej szaty. – Proszę cię, udowodnij, że nie jesteś potworem. Nie jesteś nim!
Uklęknąłem przed nią i wciąż drżącą dłonią dotknąłem jej twarzy. Co w tej chwili się liczyło? Wszyscy zniknęli na parę sekund. Była tylko ona. Jej poranione usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, a drobne ręce pochwyciły moją dłoń. Była taka delikatna...
- Theodor... - wyszeptała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. Jej wzrok się zmienił. Był taki łagodny, wręcz pełny... uczucia.
Moje spojrzenie powędrowało do naszych splecionych rąk. Serce mi zamarło, bo nie trzymałem już jej, nie potrafiłem dotknąć, choć próbowałem, wręcz żałośnie. Przenikałem przez nią jak przez ducha.
- Zdrajca! – wysyczał Czarny Pan i wycelował we mnie różdżką. – Zabić!
Z jego różdżki wystrzelił zielony promień, prosto w moją stronę. Przymknąłem powieki, ale nie poczułem uderzenia. Usłyszałem tylko krzyk Granger. Otworzyłem oczy, a w płucach zabrakło mi powietrza. To nie ja byłem celem.
- Theo... - sapnąłem, ale nim zdążyłem rzucić się w jego stronę, straciłem wzrok. Moja głowa zaczęła eksplodować z bólu. Upadłem kolanami na posadzkę, chwytając się za twarz. Nie słyszałem już nic, tylko rozsadzający mnie wewnątrz pisk. Wszystko zniknęło, a ja zacząłem krzyczeć. Theodor...
Uniosłem się na łóżku zlany potem. Kolejny popieprzony sen! Dlaczego mam wrażenie, że za każdym razem są gorsze?! Ta cholernie nienormalna realność, emocje...
Wstałem z łóżka, kontrolując ciało przed ponownym opadnięciem na nie. Ten koszmar mnie wykończył. Nie mogłem jednak w nim zostać. Moje pojebane życie na to nie pozwalało. Musiałem jak każdego dnia wyjść do świata, bez zbędnych emocji. Nie wiem kiedy to się stało, ale to zaczynało być naprawdę męczące.
Ubrałem się szybko i zszedłem niechętnie do lochów. Nie uśmiechało mi się to, ale poprzedniego wieczora widziałem jak jej na tym zależy. No tak, od kiedy mnie interesuje czego ona chce?
Stała tam. Stała przed kratami, najprawdopodobniej mnie wyglądając. Gdy podszedłem bliżej, wymusiła z siebie coś na kształt krzywego uśmiechu. Zlustrowałem ją całą spojrzeniem. Była blada, wyglądała jakby była już jedną nogą w grobie. Rany na jej ciele delikatnie się wygoiły, ale w środku prawdopodobnie nie było ani grama dawnej energii.
- Idę, Harry. Wrócę wieczorem, nie martw się o mnie. – wyszeptała do przyjaciela, ale ten nawet nie drgnął.
W jej oczach błysnęły łzy, ale wyszła dumnie wyprostowana z celi. Prawdopodobnie chciała ukryć przede mną swoją reakcję, bo nie czekając na mnie, ruszyła przed siebie.
Nie czułem potrzeby jej gonić. Szedłem kilka kroków za nią, przyglądając się jej lekko trzęsącym plecom. Jak dużo czasu jej pozostało nim całkiem się załamie? Prawdopodobnie niewiele. Wystarczy tylko jeden trafny cios.
*
Otworzyłem drzwi gabinetu Theo i oboje wkroczyliśmy do środka. Theodor spojrzał na nas krótko i wymamrotał powitanie. Odwrócił wzrok, wbijając go uparcie w stos papierów. Dlaczego widząc go, wróciło wspomnienie ze snu? Przyjacielu, nie pozwolę, byś i ty odszedł.
- Cześć. – mruknęła Granger i ze spuszczoną głową stanęła przy swoim stanowisku.
Dopiero wtedy Theodor podniósł głowę i spojrzał na nią smutno. Ja także na nią spojrzałem w zamyśleniu. Nigdy mnie nie interesowało to, jak się czuje czy zachowuje, jednak od jakiegoś czasu nie mogłem się tego wyprzeć. Pracowała w ciszy, zgarbiona, bez miliona pytań jak zwykle.
- Theo, mógłbyś mi przygotować te składniki? – w trwającej ciszy jej bezbarwny głos mógłby obudzić górskiego trolla. Oboje skoczyliśmy na nią wzrokiem, a Theo nawet podskoczył na krześle.
- P- pewnie. – wymamrotał. – Pomóc ci z tym eliksirem?
Granger pokręciła jednak tylko głową, zaprzeczając.
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie. – odpowiedziała równie cicho, na co mój przyjaciel zrobił zawiedzioną minę.
- Nie powinnaś robić tego sama. Twoje rany...
- Radziłam sobie w gorszych sytuacjach. – przerwała mu.
Theodor widocznie się speszył i wyszeptał przeprosiny. Nie mogłem patrzeć na jego zachowanie. 
- Dlaczego mnie przepraszasz? – zapytała zaskoczona, w końcu na niego spoglądając.
- Nie pomogłem ci, gdy mnie potrzebowałaś.
- Nie oczekiwałam tego, Theo. – powiedziała sucho. – Ron spróbował to zrobić. Nie wiem co by się stało, gdyby ktoś jeszcze umarł za mnie. To było głupie. Nie jestem tego warta.
- Jesteś.
Obserwowałem jak Granger odchodzi od stanowiska i siada obok Theodora, łapiąc go za rękę, ściskając pocieszająco.
- Dziękuję, że tak uważasz, jesteś dobrym człowiekiem. Jednak pamiętaj, Theo, twoje życie nie jest tego warte. Nie jestem na ciebie zła. Cieszę się, że ze mną jesteś.
Odwróciłem się od nich spojrzeniem, nieświadomie się spinając i krzywiąc. Przecież tak miało być lepiej. Przecież on miał być wart jej bardziej. To on był w stanie oddać za nią życie.
Zdrajca! Zabić!
Drzwi się otworzyły, a nasze trzy spojrzenia przeskoczyły na nie z przerażeniem. Do środka wkroczyła uśmiechnięta Astoria.
- Tutaj jesteś, skarbie. Wszędzie cię szukam.
Zerknęła podejrzliwie na Theodora i Granger, mierząc ich bliskość, ale bez słowa skinęła Theo, który nie odwzajemnił gestu. Na dziewczynie jednak zatrzymała dłużej znienawidzone spojrzenie, uśmiechając się drwiąco.
- Co jest, suko? Jak ci się podobało? Liczysz na szczeniaki?
Wstałem gwałtownie z krzesła i złapałem ją za nadgarstek, odwracając w swoją stronę i patrząc na nią groźnie.
- Wystarczy. – powiedziałem ostro. – Szukałaś mnie. Czego chcesz?
- Kochanie, jesteśmy narzeczonymi. To przecież normalne, że szukam obecności mojego przyszłego męża. – pogłaskała mnie po policzku, a ja miałem ochotę się wykrzywić. – Musimy porozmawiać o ślubie.
Złapałem mocniej jej nadgarstek i szarpnąłem za sobą, wyciągając na korytarz. Poprowadziłem ją tak jeszcze chwilę, aż ona z oburzeniem się wyszarpnęła.
- To boli!
- Możesz się pospieszyć? Mam dużo pracy.
Widziałem jak zaciska pięści, ale uśmiechnęła się szeroko. W tym uśmiechu było coś okrutnego, coś, co mi się nie podobało. Co odrzucało mnie w każdym calu.
- Może chodźmy do twojej sypialni? Tam nikt nam nie powinien przeszkodzić. – oblizała się obrzydliwie i zbliżyła do mnie, ale ja się odsunąłem.
- Wybacz, ale nie mam dzisiaj na to ochoty.
- W porządku, przejdźmy się. – odpowiedziała zniecierpliwiona i chwyciła moją rękę.
Szliśmy przez korytarze, a ona gadała jak najęta o nic nie znaczących sprawach. Wiedziałem, że to przykrywka. Było coś, co chciała powiedzieć, ale tylko czekała na odpowiedni moment.
- Przejdź w końcu do sedna. – zarządziłem i zatrzymałem się. – Przecież musi być powód dlaczego mnie szukałaś.
- Nie ma powodu. – wzruszyła ramionami. – Chciałam cię tylko zobaczyć.
- Kłamiesz.
Wykrzywiła usta, a następnie znowu się uśmiechnęła.
- Byłeś tam, widziałeś to jak Czarny Pan zabił tego śmiecia, zdrajcę krwi, prawda? To było dopiero coś. Jest jednego mniej, a my jesteśmy coraz bliżej wygranej. Jesteśmy po odpowiedniej stronie, Draco. Stronie wygranych. A wiesz na co czekam najbardziej? Czekam aż kolejna będzie Granger. Chcę patrzeć jak ją morduje. Brutalnie. Wtedy to wszystko się skończy.
- Co masz na myśli? – zapytałem już rozeźlony. Na jej ostatnie słowa przemknęła przeze mnie ogromna wściekłość.
- Nie wiesz? – zapytała niewinnie. – Zastanów się, po której stronie jesteś.
Przyjrzałem jej się ze strachem. Ile wiedziała? Co miała na myśli?
W mojej głowie pojawiły się słowa Granger z wczoraj.
To ja powinnam umrzeć! To wszystko moja wina!
Ponownie przez moje ciało przeszły dreszcze. To nie były dobre oznaki.
- Wybacz, ale nie mam pojęcia o co ci chodzi. – powiedziałem chłodno, na co ona wciąż się uśmiechała drwiąco. - Dokończymy później, jestem zajęty.
- W to nie wątpię.
Odwróciłem się od niej niepewnie i wróciłem do gabinetu przyjaciela z mieszaniną emocji. Ciągle w głowie miałem świadomość, że Astoria wie, podejrzewa coś. Była niebezpiecznym przeciwnikiem. W tej chwili posiadała nade mną większą władzę, niż sama się tego spodziewa.
Gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, Theo wstał z miejsca z nietęgą miną. Spojrzałem na niego pytająco, a on tylko się zmieszał i spojrzał ponad moje ramię. Wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego.
- Draco, gdy wyszedłeś był tutaj posłaniec. Dzisiaj również musisz wziąć Hermionę na przesłuchanie.
Skinąłem głową i spojrzałem na Granger. Odwzajemniła spojrzenie, ale po chwili odwróciła się jakby zawstydzona. Przeciągnąłem ręką po twarzy i westchnąłem ciężko. Z każdym dniem moje zadanie stawało się bardziej problematyczne.
- Pójdziemy wieczorem. Teraz nie mam na to ochoty.
Przez kolejne godziny siedzieliśmy w ciszy. Granger robiła co do niej należy, a Theodor jej pomagał. Widać było, że wciąż czuje się winny, bo jego ruchy były takie niepewne. W dziewczynie również dalej nie widziałem cienia życia, ale od czasu do czasu zerkała w moją stronę.
- W porządku, idziemy. – zarządziłem wstając z krzesła.
W oczach dziewczyny pojawiła się niepewność, ale wstała posłusznie z krzesła i posyłając uspokajający uśmiech Theodorowi, podeszła do mnie. Wyszliśmy z pomieszczenia, idąc wspólnie do sali przesłuchań.
Doszliśmy prawie na miejsce, gdy z naprzeciwka ktoś wyszedł. Automatycznie chwyciłem za jej ramię, ściskając je mocniej. Minęliśmy się z grupką śmierciożerców, którzy skinęli mi głowami. Widziałem jak ich drwiące uśmiechy i spojrzenia skierowały się na Gryfonkę, która skuliła się w sobie.
Chciałem ją puścić, ale po korytarzu rozległy się ich głosy.
- Malfoy ma dobrze. Widziałeś jak szlama wygląda? Pewnie rżnie ją cały czas na tych przesłuchaniach. Dziwne, że szlama jeszcze żyje. Słyszałeś jak wykończył tych mugolaków jakiś czas temu? Po prostu ich rozpierdolił, nic z nich nie zostało.
Moje palce zacisnęły się mocniej. Palce wbiły się w jej skórę, a ona jęknęła cicho przestraszona i drgnęła. Rozluźniłem uścisk, ale wiedziałem, że również to usłyszała. Odwróciłem ją w swoją stronę, a w brązowych oczach tkwił tylko strach.
Nie potrafiłem znieść tego widoku, więc otworzyłem przed nią drzwi, wpychając lekko do środka. Stanęła bez ruchu, czekając na to, co zrobię. Przez chwilę przyglądałem jej się z zaciśniętymi wargami, a następnie wyszeptałem:
- Granger, to co wczoraj powiedziałem...
- Powiedziałeś prawdę. – przerwała i spojrzała na mnie, a w jej oczach nie było już strachu. – Nie jestem jedyną pokrzywdzoną. Jest wojna. Rodzice tracą dzieci, dzieci rodziców. Zachowałam się egoistycznie. W tych czasach każdy cierpi, prawda? Nawet ty.
Nim się spostrzegłem, w jej oczach zabłysły łzy, wargi zadrżały. Podeszła powolnym krokiem do ściany i opierając się o nią plecami, osunęła się na posadzkę, chowając twarz w dłoniach.
Zapominając kim jestem, co powinienem robić, usiadłem obok bez słowa. Poczułem, że się wzdrygnęła, ale nic nie powiedziała, ani nie zrobiła. Nie próbowałem z nią rozmawiać. Nie szukała kontaktu ze mną, więc ja nie zamierzałem jej do niego zmuszać. Cisza mi nie przeszkadzała. W moim życiu była wręcz wskazana.
Może to dziwne, ale znałem to uczucie. Znałem cierpienie po stracie bliskiej osoby. Przeżyłem to tylko raz, ale rany wciąż wydawały się świeże, co chwilę rozdrapywane. Ona również straciła przyjaciela, a może nawet ukochanego. Tęskniła za nim, nie mogła przecież zapomnieć z dnia na dzień o stracie.
- Malfoy? - wyszeptała i oparła głowę o ścianę, tępo się w nią wpatrując. Dźwięk jej głosu w tej chwili był istnym szokiem, ale mile popieścił moje uszy. Mruknąłem w odpowiedzi na znak, że słucham.
- Dlaczego życie musi być takie trudne?
Jej pytanie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się, że zada mi je właśnie ona. Zamyśliłem się jednak przez chwilę, szukając odpowiedzi. To zabawne, ale ja również je sobie często zadawałem, lecz nie potrafiłem na nie odpowiedzieć.
- Może dlatego, że takimi nas stworzono? Ktoś chciał nam dopierdolić, więc teraz na każdym kroku nasze życie się sypie? Nie chciał, by życie było za proste, bo by było nudne. Ktoś musiał mieć naprawdę ciężko, dlatego się na nas mści.
Mój głos brzmiał obco. Jakby wypowiedziane słowa nie należały do mnie, a do kogoś zupełnie obcego. Granger spojrzała na mnie zaskoczona, a jej blade usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
- Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym nudne życie niż przeżywać to, co dzieje się teraz. Może jestem dziwna. – zawahała się. – Tęsknię za nim. Naprawdę mocno. Po prostu... nie radzę już sobie, nie daję rady... Myślisz, że jeżeli zginę, to ponownie się z nim spotkam?
- Nie jestem odpowiednią osobą, która udzieli ci odpowiedzi na to pytanie. – odpowiedziałem sucho. To była prawda. Nie wiedziałem co powiedzieć. To pytanie było dla mnie czymś nowym, obcym. Poruszyło mną. Zabolało mnie coś w środku. Czy była na tym świecie osoba, która w moją stronę kierowała podobne uczucia? Czy tęskniła by za mną tak mocno jak ona? – Nie wierzę w nic, więc nie wiem co nas czeka po śmierci.
- Przepraszam, nie powinnam była pytać. Po prostu... Wiem, że również straciłeś kogoś ważnego, dlatego... To tak bardzo boli.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, żeby ją dotknąć. Moja ręka również drgnęła w jej kierunku, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Podobno dotyk i bliskość drugiej osoby przynosiła ukojenie. Tak się składa, że oboje byliśmy doświadczeni przez los, oboje potrzebowaliśmy drugiego człowieka. To nie był na to jednak odpowiedni moment, a my nie byliśmy odpowiednimi ludźmi.
- Czas, Granger. – powiedziałem cicho. – Podobno czas leczy rany. Ludzie w to wierzą.
- A ty w to wierzysz?
- Sama sobie odpowiedz na to pytanie.
Nie byłem człowiekiem stworzonym do podnoszenia innych na duchu. Nie to było moim zadaniem. Nie miałem ochoty kłamać, że będzie dobrze, jeżeli sama się nie uporządkuje ze wszystkim. Może niedługo zdarzy się podobna sytuacja, ale już wtedy nie będzie potrafiła się drugi raz podnieść?
Przyglądałem się w jej milczeniu. Tak, ta dziewczyna miała w sobie coś, co nakazywało na inne spojrzenie na świat. Zmieniało światopogląd, kręciło życiem. Co prawda nie wymaże moich czynów, wciąż będę zabójcą, ale w zupełnie innym świetle.
Jej słowa od samego początku były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Za każdy razem powolutku nakłaniały mnie do tego drugiego spojrzenia, do znalezienia drugiego dna. To one wprowadziły chaos i zamieszanie. To one sprawiły, że wciąż jestem człowiekiem.
A teraz siedzę na podłodze wraz z moim odwiecznym wrogiem, nie potrafiąc jej skrzywdzić i rozmawiając o takich błahych sprawach jak życie i śmierć.
Przykro mi, Granger, ale nie potrafiłem ci pomóc.
***
Następny tydzień nie był wcale prostszy. Mimo iż Czarny Pan się nie pokazywał, miałem wrażenie, że to tylko cisza przed burzą. Wiedziałem, że coś planuje i to tylko kwestia czasu aż zadziwi nas wszystkich swoją potęgą.
Bałem się najgorszego. Wciąż się obawiałem, że Ona będzie kolejnym celem. Bałem się również tego, że pewna osoba trzyma asa w rękawie. Powinienem być ostrożny z tym co robię, a ja naginałem zasady.
Spotkania z Granger również nie były łatwe, a tym bardziej przyjemne. Wciąż była cicha i nieobecna. Czułem, że każe samą siebie i zamyka w sobie. Obwiniała się, brała całą winę na siebie. Czuła się odpowiedzialna za śmierć przyjaciela.
- Wiesz, zastanawiam się co by było, gdyby Harry wtedy nie wypowiedział JEGO imienia. – powiedziała pewnego razu cicho.
- Co masz na myśli? – zapytałem zaciekawiony.
- Harry wypowiedział imię twojego pana. Właśnie tak wszystkie zaklęcia zostały złamane, szmuglowcom udało nas się odnaleźć.
- Więc to przez Pottera tutaj trafiliście? – uniosłem brwi. – Kretyn. Przez tą jego cholerną odwagę pozwolił, by jego przyjaciół złapano. Pewnie uważa, że Weasley nie żyje przez niego.
Granger skrzywiła się i opuściła głowę w dół. Westchnąłem i mentalnie uderzyłem się w głowę.
- Czasu nie zmienisz. Widocznie tak miało być. Nie ma sensu rozmyślać o tym, co by było gdyby. Musisz żyć dalej, Granger.
- Żyć? – prychnęła i spojrzała na mnie niedowierzająco. – Od kogo jak od kogo, ale od ciebie spodziewałabym się innej odpowiedzi.
- A co, chyba mi nie powiesz, że się poddałaś? – również prychnąłem. – Nie mów, Granger, że w końcu cię złamali. No proszę, myślałem, że nigdy do tego nie dojdzie.
Wiedziałem, że ją to poruszy. Znałem ją na tyle dobrze, że wiedziałem iż w tej chwili w jej środku trwa wojna z samą sobą. Zacisnęła pięści, jakby próbując sobie dodać siły, a po chwili w jej oczach zapłonęły ogniki pewności siebie, których od jakiegoś czasu próbowałem się doszukać.
- Póki żyję, nie poddam się. – wysyczała, a ja uśmiechnąłem się drwiąco. Tak, właśnie tego oczekiwałem.
***
- Twoje rany szybko się regenerują. – oznajmił Theodor z zadowoleniem. – Jak na codzienne tortury, to aż za dobrze.
- Tak, Malfoy wydaje się być doprawdy kiepski w tym, co robi. – powiedziała i zerknęła na mnie, uśmiechając się pod nosem.
Próbowała sprawiać pozory silnej i nawet ja się na to czasami nabierałem. Wiedziałem jednak, że nie jest prawdziwa. Mogłem się spodziewać tego, w końcu miałem okazję poznać się na jej grze.
- Malfoy, Czarny Pan wzywa cię do siebie. – do gabinetu Theodora wszedł Yaxley.
Spojrzałem krótko na Theodora i skinąłem mu. Nie podobało mi się to nagłe wezwanie i widziałem, że on również się poruszył niespokojnie. Zbyt długo trwała cisza.
Wyszedłem jednak za śmierciożercą, pozwalając się doprowadzić aż pod komnaty Czarnego Pana. Ciemne wrota się otworzyły, a ze środka dobiegł cichy syk, zezwalający na wejście głębiej.
Niespokojnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, a następnie upadłem na posadzkę, kłaniając się przed moim Lordem. Na jednym z foteli siedział On. Wpatrywał się we mnie czerwonymi oczami, jakby przeszywając moje myśli. Cały pokój był przesiąknięty magią tak potężną, że przebywając w nim niemal się dusiłem.
- Wzywałeś, Panie? – zapytałem cicho.
- Tak, Draco. Wstań.
Posłusznie wstałem i stanąłem przed Lordem Voldemortem, aż ten wyjaśni całą sytuację. Moje serce biło niespokojnie. Miałem złe przeczucia.
- Mam dla ciebie zadanie, Draco. – powiedział cicho, gładząc palcami swoją różdżkę.
- Zadanie? Co mam dla ciebie zrobić, Panie? – zapytałem zaskoczony.
- Nic nadzwyczajnego, wręcz sama przyjemność. Za parę dni wykonasz egzekucję na szlamie Granger. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz