- NIE!
HERMIONO! ZOSTAWCIE JĄ, BŁAGAM!
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu, a przez moje ciało przeszły dreszcze. Znałem to miejsce,
ta chwila już miała swój popisowy okres czasu. Ponownie stałem w Sali
Przesłuchań, obserwując, jak Greyback podchodzi do dziewczyny i powala ją na
posadzkę, a następnie zrywa z niej części ubrań. Moje oczy kolejny raz były
zmuszone pochłaniać ten widok. To wszystko było tak nieludzkie, tak okrutne i
obrzydliwe. A ona płakała. Krzyczała. Wiła się.
Rozsadzało
mnie od środka, moje ciało drżało. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, a
jednocześnie tego pragnąłem. Coś niebezpiecznie mnie pchało w jej stronę.
Kazało mi zrobić ten krok. Ostatkami sił powstrzymywałem każdą część siebie.
I wtedy
spojrzała na mnie. Jej głowa odwróciła się powoli w moją stronę. Brązowe
tęczówki były rozmazane i zamglone od gromadzących się łez strachu i bólu.
Przez chwilę zatopiłem się w nich. Ta niema prośba...
- Draco... -
wyszeptała, a ja poruszyłem się nerwowo, wiedząc, że wszyscy na mnie patrzą. –
Draco, proszę...
- Zamknij
się, dziwko! On ci nie pomoże! – warczał Greyback, uderzając ją w twarz.
- Draco!
Błagam! – jęknęła płaczliwie, a po chwili krzyknęła z bólu, gdy wilkołak
rozerwał jej kawałek skóry. Automatycznie się odwróciłem, ale gdy powróciłem do
niej spojrzeniem, ona pełzła w moją stronę, a wszyscy obecni śmiali się podle.
Jak zahipnotyzowany obserwowałem jej żałośnie słabe ruchy.
- Draco... -
przystanęła przed moimi stopami i złapała palcami skrawek mojej szaty. – Proszę
cię, udowodnij, że nie jesteś potworem. Nie jesteś nim!
Uklęknąłem
przed nią i wciąż drżącą dłonią dotknąłem jej twarzy. Co w tej chwili się
liczyło? Wszyscy zniknęli na parę sekund. Była tylko ona. Jej poranione usta
wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, a drobne ręce pochwyciły moją dłoń. Była
taka delikatna...
- Theodor...
- wyszeptała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. Jej wzrok się zmienił. Był
taki łagodny, wręcz pełny... uczucia.
Moje
spojrzenie powędrowało do naszych splecionych rąk. Serce mi zamarło, bo nie
trzymałem już jej, nie potrafiłem dotknąć, choć próbowałem, wręcz żałośnie.
Przenikałem przez nią jak przez ducha.
- Zdrajca! –
wysyczał Czarny Pan i wycelował we mnie różdżką. – Zabić!
Z jego
różdżki wystrzelił zielony promień, prosto w moją stronę. Przymknąłem powieki,
ale nie poczułem uderzenia. Usłyszałem tylko krzyk Granger. Otworzyłem oczy, a
w płucach zabrakło mi powietrza. To nie ja byłem celem.
- Theo... -
sapnąłem, ale nim zdążyłem rzucić się w jego stronę, straciłem wzrok. Moja
głowa zaczęła eksplodować z bólu. Upadłem kolanami na posadzkę, chwytając się
za twarz. Nie słyszałem już nic, tylko rozsadzający mnie wewnątrz pisk.
Wszystko zniknęło, a ja zacząłem krzyczeć. Theodor...
Uniosłem się
na łóżku zlany potem. Kolejny popieprzony sen! Dlaczego mam wrażenie, że za
każdym razem są gorsze?! Ta cholernie nienormalna realność, emocje...
Wstałem z
łóżka, kontrolując ciało przed ponownym opadnięciem na nie. Ten koszmar mnie
wykończył. Nie mogłem jednak w nim zostać. Moje pojebane życie na to nie
pozwalało. Musiałem jak każdego dnia wyjść do świata, bez zbędnych emocji. Nie
wiem kiedy to się stało, ale to zaczynało być naprawdę męczące.
Ubrałem się
szybko i zszedłem niechętnie do lochów. Nie uśmiechało mi się to, ale
poprzedniego wieczora widziałem jak jej na tym zależy. No tak, od kiedy mnie
interesuje czego ona chce?
Stała tam.
Stała przed kratami, najprawdopodobniej mnie wyglądając. Gdy podszedłem bliżej,
wymusiła z siebie coś na kształt krzywego uśmiechu. Zlustrowałem ją całą
spojrzeniem. Była blada, wyglądała jakby była już jedną nogą w grobie. Rany na
jej ciele delikatnie się wygoiły, ale w środku prawdopodobnie nie było ani
grama dawnej energii.
- Idę,
Harry. Wrócę wieczorem, nie martw się o mnie. – wyszeptała do przyjaciela, ale
ten nawet nie drgnął.
W jej oczach
błysnęły łzy, ale wyszła dumnie wyprostowana z celi. Prawdopodobnie chciała
ukryć przede mną swoją reakcję, bo nie czekając na mnie, ruszyła przed siebie.
Nie czułem
potrzeby jej gonić. Szedłem kilka kroków za nią, przyglądając się jej lekko
trzęsącym plecom. Jak dużo czasu jej pozostało nim całkiem się załamie?
Prawdopodobnie niewiele. Wystarczy tylko jeden trafny cios.
*
Otworzyłem
drzwi gabinetu Theo i oboje wkroczyliśmy do środka. Theodor spojrzał na nas
krótko i wymamrotał powitanie. Odwrócił wzrok, wbijając go uparcie w stos
papierów. Dlaczego widząc go, wróciło wspomnienie ze snu? Przyjacielu, nie
pozwolę, byś i ty odszedł.
- Cześć. –
mruknęła Granger i ze spuszczoną głową stanęła przy swoim stanowisku.
Dopiero
wtedy Theodor podniósł głowę i spojrzał na nią smutno. Ja także na nią
spojrzałem w zamyśleniu. Nigdy mnie nie interesowało to, jak się czuje czy
zachowuje, jednak od jakiegoś czasu nie mogłem się tego wyprzeć. Pracowała w
ciszy, zgarbiona, bez miliona pytań jak zwykle.
- Theo,
mógłbyś mi przygotować te składniki? – w trwającej ciszy jej bezbarwny głos
mógłby obudzić górskiego trolla. Oboje skoczyliśmy na nią wzrokiem, a Theo
nawet podskoczył na krześle.
- P- pewnie.
– wymamrotał. – Pomóc ci z tym eliksirem?
Granger
pokręciła jednak tylko głową, zaprzeczając.
- Nie,
dziękuję. Poradzę sobie. – odpowiedziała równie cicho, na co mój przyjaciel
zrobił zawiedzioną minę.
- Nie
powinnaś robić tego sama. Twoje rany...
- Radziłam
sobie w gorszych sytuacjach. – przerwała mu.
Theodor
widocznie się speszył i wyszeptał przeprosiny. Nie mogłem patrzeć na jego
zachowanie.
- Dlaczego
mnie przepraszasz? – zapytała zaskoczona, w końcu na niego spoglądając.
- Nie
pomogłem ci, gdy mnie potrzebowałaś.
- Nie
oczekiwałam tego, Theo. – powiedziała sucho. – Ron spróbował to zrobić. Nie
wiem co by się stało, gdyby ktoś jeszcze umarł za mnie. To było głupie. Nie
jestem tego warta.
- Jesteś.
Obserwowałem
jak Granger odchodzi od stanowiska i siada obok Theodora, łapiąc go za rękę,
ściskając pocieszająco.
- Dziękuję,
że tak uważasz, jesteś dobrym człowiekiem. Jednak pamiętaj, Theo, twoje życie
nie jest tego warte. Nie jestem na ciebie zła. Cieszę się, że ze mną jesteś.
Odwróciłem
się od nich spojrzeniem, nieświadomie się spinając i krzywiąc. Przecież tak
miało być lepiej. Przecież on miał być wart jej bardziej. To on był w stanie
oddać za nią życie.
Zdrajca!
Zabić!
Drzwi się
otworzyły, a nasze trzy spojrzenia przeskoczyły na nie z przerażeniem. Do
środka wkroczyła uśmiechnięta Astoria.
- Tutaj
jesteś, skarbie. Wszędzie cię szukam.
Zerknęła
podejrzliwie na Theodora i Granger, mierząc ich bliskość, ale bez słowa skinęła
Theo, który nie odwzajemnił gestu. Na dziewczynie jednak zatrzymała dłużej
znienawidzone spojrzenie, uśmiechając się drwiąco.
- Co jest,
suko? Jak ci się podobało? Liczysz na szczeniaki?
Wstałem
gwałtownie z krzesła i złapałem ją za nadgarstek, odwracając w swoją stronę i
patrząc na nią groźnie.
- Wystarczy.
– powiedziałem ostro. – Szukałaś mnie. Czego chcesz?
- Kochanie,
jesteśmy narzeczonymi. To przecież normalne, że szukam obecności mojego
przyszłego męża. – pogłaskała mnie po policzku, a ja miałem ochotę się
wykrzywić. – Musimy porozmawiać o ślubie.
Złapałem
mocniej jej nadgarstek i szarpnąłem za sobą, wyciągając na korytarz.
Poprowadziłem ją tak jeszcze chwilę, aż ona z oburzeniem się wyszarpnęła.
- To boli!
- Możesz się
pospieszyć? Mam dużo pracy.
Widziałem
jak zaciska pięści, ale uśmiechnęła się szeroko. W tym uśmiechu było coś
okrutnego, coś, co mi się nie podobało. Co odrzucało mnie w każdym calu.
- Może
chodźmy do twojej sypialni? Tam nikt nam nie powinien przeszkodzić. – oblizała
się obrzydliwie i zbliżyła do mnie, ale ja się odsunąłem.
- Wybacz,
ale nie mam dzisiaj na to ochoty.
- W
porządku, przejdźmy się. – odpowiedziała zniecierpliwiona i chwyciła moją rękę.
Szliśmy
przez korytarze, a ona gadała jak najęta o nic nie znaczących sprawach.
Wiedziałem, że to przykrywka. Było coś, co chciała powiedzieć, ale tylko
czekała na odpowiedni moment.
- Przejdź w
końcu do sedna. – zarządziłem i zatrzymałem się. – Przecież musi być powód
dlaczego mnie szukałaś.
- Nie ma
powodu. – wzruszyła ramionami. – Chciałam cię tylko zobaczyć.
- Kłamiesz.
Wykrzywiła
usta, a następnie znowu się uśmiechnęła.
- Byłeś tam,
widziałeś to jak Czarny Pan zabił tego śmiecia, zdrajcę krwi, prawda? To było
dopiero coś. Jest jednego mniej, a my jesteśmy coraz bliżej wygranej. Jesteśmy
po odpowiedniej stronie, Draco. Stronie wygranych. A wiesz na co czekam
najbardziej? Czekam aż kolejna będzie Granger. Chcę patrzeć jak ją morduje.
Brutalnie. Wtedy to wszystko się skończy.
- Co masz na
myśli? – zapytałem już rozeźlony. Na jej ostatnie słowa przemknęła przeze mnie
ogromna wściekłość.
- Nie wiesz?
– zapytała niewinnie. – Zastanów się, po której stronie jesteś.
Przyjrzałem
jej się ze strachem. Ile wiedziała? Co miała na myśli?
W mojej
głowie pojawiły się słowa Granger z wczoraj.
To ja
powinnam umrzeć! To wszystko moja wina!
Ponownie
przez moje ciało przeszły dreszcze. To nie były dobre oznaki.
- Wybacz,
ale nie mam pojęcia o co ci chodzi. – powiedziałem chłodno, na co ona wciąż się
uśmiechała drwiąco. - Dokończymy później, jestem zajęty.
- W to nie
wątpię.
Odwróciłem
się od niej niepewnie i wróciłem do gabinetu przyjaciela z mieszaniną emocji.
Ciągle w głowie miałem świadomość, że Astoria wie, podejrzewa coś. Była
niebezpiecznym przeciwnikiem. W tej chwili posiadała nade mną większą władzę,
niż sama się tego spodziewa.
Gdy tylko
przekroczyłem próg pomieszczenia, Theo wstał z miejsca z nietęgą miną.
Spojrzałem na niego pytająco, a on tylko się zmieszał i spojrzał ponad moje
ramię. Wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego.
- Draco, gdy
wyszedłeś był tutaj posłaniec. Dzisiaj również musisz wziąć Hermionę na
przesłuchanie.
Skinąłem
głową i spojrzałem na Granger. Odwzajemniła spojrzenie, ale po chwili odwróciła
się jakby zawstydzona. Przeciągnąłem ręką po twarzy i westchnąłem ciężko. Z
każdym dniem moje zadanie stawało się bardziej problematyczne.
- Pójdziemy
wieczorem. Teraz nie mam na to ochoty.
Przez
kolejne godziny siedzieliśmy w ciszy. Granger robiła co do niej należy, a
Theodor jej pomagał. Widać było, że wciąż czuje się winny, bo jego ruchy były
takie niepewne. W dziewczynie również dalej nie widziałem cienia życia, ale od
czasu do czasu zerkała w moją stronę.
- W
porządku, idziemy. – zarządziłem wstając z krzesła.
W oczach
dziewczyny pojawiła się niepewność, ale wstała posłusznie z krzesła i posyłając
uspokajający uśmiech Theodorowi, podeszła do mnie. Wyszliśmy z pomieszczenia,
idąc wspólnie do sali przesłuchań.
Doszliśmy
prawie na miejsce, gdy z naprzeciwka ktoś wyszedł. Automatycznie chwyciłem za
jej ramię, ściskając je mocniej. Minęliśmy się z grupką śmierciożerców, którzy
skinęli mi głowami. Widziałem jak ich drwiące uśmiechy i spojrzenia skierowały
się na Gryfonkę, która skuliła się w sobie.
Chciałem ją
puścić, ale po korytarzu rozległy się ich głosy.
- Malfoy ma
dobrze. Widziałeś jak szlama wygląda? Pewnie rżnie ją cały czas na tych
przesłuchaniach. Dziwne, że szlama jeszcze żyje. Słyszałeś jak wykończył tych
mugolaków jakiś czas temu? Po prostu ich rozpierdolił, nic z nich nie zostało.
Moje palce
zacisnęły się mocniej. Palce wbiły się w jej skórę, a ona jęknęła cicho
przestraszona i drgnęła. Rozluźniłem uścisk, ale wiedziałem, że również to
usłyszała. Odwróciłem ją w swoją stronę, a w brązowych oczach tkwił tylko
strach.
Nie
potrafiłem znieść tego widoku, więc otworzyłem przed nią drzwi, wpychając lekko
do środka. Stanęła bez ruchu, czekając na to, co zrobię. Przez chwilę
przyglądałem jej się z zaciśniętymi wargami, a następnie wyszeptałem:
- Granger,
to co wczoraj powiedziałem...
-
Powiedziałeś prawdę. – przerwała i spojrzała na mnie, a w jej oczach nie było
już strachu. – Nie jestem jedyną pokrzywdzoną. Jest wojna. Rodzice tracą
dzieci, dzieci rodziców. Zachowałam się egoistycznie. W tych czasach każdy
cierpi, prawda? Nawet ty.
Nim się
spostrzegłem, w jej oczach zabłysły łzy, wargi zadrżały. Podeszła powolnym
krokiem do ściany i opierając się o nią plecami, osunęła się na posadzkę,
chowając twarz w dłoniach.
Zapominając
kim jestem, co powinienem robić, usiadłem obok bez słowa. Poczułem, że się
wzdrygnęła, ale nic nie powiedziała, ani nie zrobiła. Nie próbowałem z nią
rozmawiać. Nie szukała kontaktu ze mną, więc ja nie zamierzałem jej do niego
zmuszać. Cisza mi nie przeszkadzała. W moim życiu była wręcz wskazana.
Może to
dziwne, ale znałem to uczucie. Znałem cierpienie po stracie bliskiej osoby.
Przeżyłem to tylko raz, ale rany wciąż wydawały się świeże, co chwilę rozdrapywane.
Ona również straciła przyjaciela, a może nawet ukochanego. Tęskniła za nim, nie
mogła przecież zapomnieć z dnia na dzień o stracie.
- Malfoy? -
wyszeptała i oparła głowę o ścianę, tępo się w nią wpatrując. Dźwięk jej głosu
w tej chwili był istnym szokiem, ale mile popieścił moje uszy. Mruknąłem w
odpowiedzi na znak, że słucham.
- Dlaczego
życie musi być takie trudne?
Jej pytanie
mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się, że zada mi je właśnie ona. Zamyśliłem
się jednak przez chwilę, szukając odpowiedzi. To zabawne, ale ja również je
sobie często zadawałem, lecz nie potrafiłem na nie odpowiedzieć.
- Może
dlatego, że takimi nas stworzono? Ktoś chciał nam dopierdolić, więc teraz na
każdym kroku nasze życie się sypie? Nie chciał, by życie było za proste, bo by
było nudne. Ktoś musiał mieć naprawdę ciężko, dlatego się na nas mści.
Mój głos
brzmiał obco. Jakby wypowiedziane słowa nie należały do mnie, a do kogoś
zupełnie obcego. Granger spojrzała na mnie zaskoczona, a jej blade usta wygięły
się w delikatnym uśmiechu.
- Nie wiem
jak ty, ale ja wolałabym nudne życie niż przeżywać to, co dzieje się teraz.
Może jestem dziwna. – zawahała się. – Tęsknię za nim. Naprawdę mocno. Po
prostu... nie radzę już sobie, nie daję rady... Myślisz, że jeżeli zginę, to
ponownie się z nim spotkam?
- Nie jestem
odpowiednią osobą, która udzieli ci odpowiedzi na to pytanie. – odpowiedziałem
sucho. To była prawda. Nie wiedziałem co powiedzieć. To pytanie było dla mnie
czymś nowym, obcym. Poruszyło mną. Zabolało mnie coś w środku. Czy była na tym
świecie osoba, która w moją stronę kierowała podobne uczucia? Czy tęskniła by
za mną tak mocno jak ona? – Nie wierzę w nic, więc nie wiem co nas czeka po
śmierci.
-
Przepraszam, nie powinnam była pytać. Po prostu... Wiem, że również straciłeś
kogoś ważnego, dlatego... To tak bardzo boli.
Przez chwilę
przeszło mi przez myśl, żeby ją dotknąć. Moja ręka również drgnęła w jej
kierunku, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Podobno dotyk i bliskość drugiej
osoby przynosiła ukojenie. Tak się składa, że oboje byliśmy doświadczeni przez
los, oboje potrzebowaliśmy drugiego człowieka. To nie był na to jednak
odpowiedni moment, a my nie byliśmy odpowiednimi ludźmi.
- Czas,
Granger. – powiedziałem cicho. – Podobno czas leczy rany. Ludzie w to wierzą.
- A ty w to
wierzysz?
- Sama sobie
odpowiedz na to pytanie.
Nie byłem
człowiekiem stworzonym do podnoszenia innych na duchu. Nie to było moim
zadaniem. Nie miałem ochoty kłamać, że będzie dobrze, jeżeli sama się nie
uporządkuje ze wszystkim. Może niedługo zdarzy się podobna sytuacja, ale już
wtedy nie będzie potrafiła się drugi raz podnieść?
Przyglądałem
się w jej milczeniu. Tak, ta dziewczyna miała w sobie coś, co nakazywało na
inne spojrzenie na świat. Zmieniało światopogląd, kręciło życiem. Co prawda nie
wymaże moich czynów, wciąż będę zabójcą, ale w zupełnie innym świetle.
Jej słowa od
samego początku były dla mnie jak kubeł zimnej wody. Za każdy razem powolutku
nakłaniały mnie do tego drugiego spojrzenia, do znalezienia drugiego dna. To
one wprowadziły chaos i zamieszanie. To one sprawiły, że wciąż jestem człowiekiem.
A teraz
siedzę na podłodze wraz z moim odwiecznym wrogiem, nie potrafiąc jej skrzywdzić
i rozmawiając o takich błahych sprawach jak życie i śmierć.
Przykro mi,
Granger, ale nie potrafiłem ci pomóc.
***
Następny
tydzień nie był wcale prostszy. Mimo iż Czarny Pan się nie pokazywał, miałem
wrażenie, że to tylko cisza przed burzą. Wiedziałem, że coś planuje i to tylko
kwestia czasu aż zadziwi nas wszystkich swoją potęgą.
Bałem się
najgorszego. Wciąż się obawiałem, że Ona będzie kolejnym celem. Bałem się również
tego, że pewna osoba trzyma asa w rękawie. Powinienem być ostrożny z tym co
robię, a ja naginałem zasady.
Spotkania z
Granger również nie były łatwe, a tym bardziej przyjemne. Wciąż była cicha i
nieobecna. Czułem, że każe samą siebie i zamyka w sobie. Obwiniała się, brała
całą winę na siebie. Czuła się odpowiedzialna za śmierć przyjaciela.
- Wiesz,
zastanawiam się co by było, gdyby Harry wtedy nie wypowiedział JEGO imienia. –
powiedziała pewnego razu cicho.
- Co masz na
myśli? – zapytałem zaciekawiony.
- Harry
wypowiedział imię twojego pana. Właśnie tak wszystkie zaklęcia zostały złamane,
szmuglowcom udało nas się odnaleźć.
- Więc to
przez Pottera tutaj trafiliście? – uniosłem brwi. – Kretyn. Przez tą jego
cholerną odwagę pozwolił, by jego przyjaciół złapano. Pewnie uważa, że Weasley
nie żyje przez niego.
Granger
skrzywiła się i opuściła głowę w dół. Westchnąłem i mentalnie uderzyłem się w
głowę.
- Czasu nie
zmienisz. Widocznie tak miało być. Nie ma sensu rozmyślać o tym, co by było
gdyby. Musisz żyć dalej, Granger.
- Żyć? –
prychnęła i spojrzała na mnie niedowierzająco. – Od kogo jak od kogo, ale od
ciebie spodziewałabym się innej odpowiedzi.
- A co,
chyba mi nie powiesz, że się poddałaś? – również prychnąłem. – Nie mów,
Granger, że w końcu cię złamali. No proszę, myślałem, że nigdy do tego nie
dojdzie.
Wiedziałem,
że ją to poruszy. Znałem ją na tyle dobrze, że wiedziałem iż w tej chwili w jej
środku trwa wojna z samą sobą. Zacisnęła pięści, jakby próbując sobie dodać
siły, a po chwili w jej oczach zapłonęły ogniki pewności siebie, których od
jakiegoś czasu próbowałem się doszukać.
- Póki żyję,
nie poddam się. – wysyczała, a ja uśmiechnąłem się drwiąco. Tak, właśnie tego
oczekiwałem.
***
- Twoje rany
szybko się regenerują. – oznajmił Theodor z zadowoleniem. – Jak na codzienne
tortury, to aż za dobrze.
- Tak,
Malfoy wydaje się być doprawdy kiepski w tym, co robi. – powiedziała i zerknęła
na mnie, uśmiechając się pod nosem.
Próbowała
sprawiać pozory silnej i nawet ja się na to czasami nabierałem. Wiedziałem
jednak, że nie jest prawdziwa. Mogłem się spodziewać tego, w końcu miałem
okazję poznać się na jej grze.
- Malfoy,
Czarny Pan wzywa cię do siebie. – do gabinetu Theodora wszedł Yaxley.
Spojrzałem
krótko na Theodora i skinąłem mu. Nie podobało mi się to nagłe wezwanie i
widziałem, że on również się poruszył niespokojnie. Zbyt długo trwała cisza.
Wyszedłem
jednak za śmierciożercą, pozwalając się doprowadzić aż pod komnaty Czarnego
Pana. Ciemne wrota się otworzyły, a ze środka dobiegł cichy syk, zezwalający na
wejście głębiej.
Niespokojnie
rozejrzałem się po pomieszczeniu, a następnie upadłem na posadzkę, kłaniając
się przed moim Lordem. Na jednym z foteli siedział On. Wpatrywał się we mnie
czerwonymi oczami, jakby przeszywając moje myśli. Cały pokój był przesiąknięty
magią tak potężną, że przebywając w nim niemal się dusiłem.
- Wzywałeś,
Panie? – zapytałem cicho.
- Tak,
Draco. Wstań.
Posłusznie
wstałem i stanąłem przed Lordem Voldemortem, aż ten wyjaśni całą sytuację. Moje
serce biło niespokojnie. Miałem złe przeczucia.
- Mam dla
ciebie zadanie, Draco. – powiedział cicho, gładząc palcami swoją różdżkę.
- Zadanie?
Co mam dla ciebie zrobić, Panie? – zapytałem zaskoczony.
- Nic
nadzwyczajnego, wręcz sama przyjemność. Za parę dni wykonasz egzekucję na
szlamie Granger.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz