- Mam...
zabić Granger? - wymamrotałem głucho. Miałem wrażenie, że mój głos ze zdwojoną
siłą odbił się od ścian. - Panie, a co z informacjami?
-
Informacjami, Draco? Same do nas przyjdą. Potter musi zostać sam. Bez
przyjaciół będzie nikim. Czy uważasz, że osoba tak szlachetna jak Harry Potter
w końcu nie podda się, aby ratować innych? Jego żałosne serduszko nie zniesie
tylu śmierci przez jego osobę.
- Tak, masz
całkowitą rację, Panie, ale czy śmierć kolejnego przyjaciela nie załamie go do
końca? Już teraz podobno ciężko jest cokolwiek z niego wyciągnąć. Słyszałem, że
nie działają na niego żadne groźby ani tortury.
- Zrobiłeś
się zbyt miękki, Draco. - zacmokał mężczyzna, a jego usta wykrzywił okrutny
uśmiech. - Nie znasz Pottera tak jak ja. Dobroć jest jego słabością. W końcu
się złamie, gdy już nie będzie miał sensu, by walczyć. Severus wciąż nad nim
pracuje. Potter należy do mnie, a ja wiem, jak uzyskać to, czego potrzebuję.
Rozumiemy się?
- Jak sobie
życzysz, Panie. - skinąłem głową i ukłoniłem się. Myślami jednak byłem już
daleko stąd. Wszystkie dźwięki oraz bodźce dochodziły do mnie z opóźnieniem,
jakby z oddali.
- Bądź
gotowy i czekaj na rozkazy. Nadejdzie niedługo czas, gdy wezwę cię. A teraz
wyjdź. Muszę wszystko przygotować. Nagini! - zasyczał. - Odprowadź gościa do
drzwi.
Z masywnego
łóżka zsunął się ogromny wąż i zaczął pełznąć w moją stronę. Cofnąłem się ze
strachem o krok i szybko pokłoniłem przed Czarnym Panem, opuszczając
pospiesznie jego komnatę.
Przeszedłem
pospiesznym krokiem kilka następnych korytarzy, aż w końcu przystanąłem i
oparłem się plecami o jedną z zimnych, murowanych ścian. Z moich ust wydobywał
się niespokojny i przyspieszony oddech. Ciałem wstrząsnął dreszcz, a głowa
nagle rozbolała okropnie.
W końcu
zdarzyło się to, czego obawiałem się od jakiegoś czasu. Przecież to było pewne,
że tak będzie. Dlaczego jednak w taki sposób? Dlaczego to ja miałem być w to wplątany?
Nie
potrafiłem już wrócić do gabinetu Theodora dzisiejszego wieczora. Nie mógłbym
na nią spojrzeć bez śladu emocji. Widziałbym w niej już kogoś zupełnie innego.
Jak miałbym tak po prostu to zrobić? Jak miałbym jej o tym powiedzieć czy
zachowywać się w jej towarzystwie normalnie? To nie było możliwe. Była
skończona.
Dotarłem
chwiejącym krokiem do mojego pokoju, rzucając się do barku. W tej chwili to
miało być dla mnie jedyną pomocą, idealnym zapomnieniem. Potrzebowałem tego tak
bardzo, że nawet przez chwilę nie poczułem wyrzutów sumienia lub potrzeby
przystopowania. Najnowsze wieści były po prostu zbyt wielkim wstrząsem.
Każdy
kolejny łyk doprowadzał mnie do głębszych myśli. Pierwszy. Mam zabić Granger?
Czwarty. To ja mam być jej katem? Siódmy. Mam sprawić, że jej spojrzenie na
mnie będzie ostatnim, jakie ujrzy? Dwunasty. Ja mam odebrać jej ostatnie
nadzieje? Osiemnasty. Zniszczyć to, co do tej pory osiągnęła?
To nie mogła
być prawda. Kiedyś bym z tego powodu nie miał większych zahamowań. Teraz jednak
musiałem to po prostu zrobić. Ze względu na siebie i to beznadziejne życie...
Twoja śmierć jest jedyną szansą na moje przeżycie.
***
Z samego
rana obudził mnie potworny ból głowy. Przetarłem zmęczone oczy i rozejrzałem
się wokoło. Szyja bolała mnie od przespanej na fotelu nocy, ale bałagan wokoło
upewnił mnie, że na pewno nie należała do najprostszych i najspokojniejszych.
Ponownie dotarło do mnie, co będę musiał zrobić. Teraz wystarczy tylko czekać
na rozkaz jak na wyrok.
W ciągu dnia
również nie odważyłem się zejść do lochów. Cały dzień przesiedziałem w moich
komnatach, bezczynnie wpatrując się w okno, za którym jak zawsze padał deszcz i
popijając kolejne dawki zbawiennego alkoholu niczym rasowy alkoholik, który z
problemami ucieka właśnie do niego. Merlinie, dlaczego pozwoliłeś mi się tak
stoczyć...
Dopiero pod
wieczór, gdy byłem już do tego zmuszony, z ciężkim sercem i bez jakiegokolwiek
zadowolenia zszedłem na dół. Ciągle wszystko mnie bolało, byłem głodny i
zmęczony. Odkryłem również, że znowu moja dłoń musiała atakować ściany, bo była
cała opuchnięta i obolała, gdy zginałem palce.
Miałem
wrażenie, że sunę w powietrzu. Nie reagowałem na żadne powitania ani
wypowiadane w moim kierunku słowa. Byłem nieobecny duchem, wszystko wokoło się
rozmywało, nie dochodziło do mnie. Sam już nie wiedziałem czy to przez buzujące
emocje, czy raczej zbyt duża ilość whisky we krwi.
Podszedłem
do najbardziej znanej celi w całym moim dworze i złapałem obiema rękoma za
kraty. Wywołało to głuchy hałas rozchodzący się po podziemiach, a obecna w
środku Granger podskoczyła i spojrzała na mnie z niepokojem.
Powoli
wstała z brudnej posadzki i podeszła do mnie, co chwilę odwracając się z
niepokojem w stronę swojego przyjaciela, jakby bała się, że zaraz zrobi coś
głupiego.
- Dlaczego
wczoraj nie wróciłeś? Theodor martwił się o ciebie.
- Tak? -
zapytałem kpiąco. - Dziwne, nie widziałem go wczoraj u mnie.
- Był, ale
miałeś podobno zablokowany pokój zaklęciami. Myśleliśmy, że coś ci się stało. -
powiedziała, uważnie przyglądając się mojej twarzy. - Coś się stało?
- Nie,
dlaczego miało coś się stać?
Dziewczyna
zmarszczyła brwi i wyszeptała:
- Co chciał
od ciebie Czarny Pan?
- Wybacz,
Granger, ale to nie jest twoja sprawa. - warknąłem, a ona się odsunęła od krat.
- Wychodź, musimy iść na przesłuchanie.
Prychnęła
niczym kotka i wyszła zdenerwowanym krokiem z celi. Nie odezwała się do mnie
słowem, ale co chwilę prychała, gdy nie udało mi się zapanować nad prostym
krokiem. Widziałem bardzo dobrze jej kpiące spojrzenie.
Weszliśmy do
środka pomieszczenia, a ona ze złością podeszła do mnie.
- Możesz nie
udawać większego kretyna niż jesteś i powiedzieć o co chodzi?! - syknęła.
- Już
mówiłem. Nie twoja sprawa, Granger. Kim ty jesteś żebym musiał ci się zwierzać
ze spraw między Czarnym Panem a mną?
-
Myślałam... - zająknęła się, a ja uniosłem brew. - Widzę, że stało się coś
złego. Jesteś pijany, niespokojny i opryskliwy. Wyglądasz... gorzej niż zwykle.
Nie
potrafiłem nie uśmiechnąć się drwiąco.
- Doprawdy?
A myślałem, że jestem całkiem pociągający.
- Świetnie.
Nie chcesz, nie mów. Przepraszam, że próbowałam ci pomóc. - westchnęła i
odwróciła się.
- Powinienem
być ostatnią osobą, której chcesz pomóc. Nie pomaga się osobie, która ma cię
zabić.
- C-co? -
wyjąkała i na powrót spojrzała na mnie. Tym razem jednak w jej brązowych oczach
zagościł strach.
- Właśnie
to, Granger. Dostałem rozkaz uśmiercenia cię. To ja ci odbiorę życie. Nie
powinnaś mi współczuć czy pomagać. - wyszeptałem, nie spuszczając wzroku z jej
oczu.
Granger
wyglądała jakby ją oszołomiło. Jej ręce i wargi zadrżały, a spojrzenie się
zmieniło. Widziałem jak gama emocji przepływa przez nią. Od strachu po
niepewność. Wcale jej się nie dziwiłem. Sam bym nie wiedział jak zareagować,
gdyby ktoś mi wyznał, że musi mnie zabić.
W pewnym
momencie jednak mocno pobladła, ale widziałem, że coś uległo zmianie w jej
zachowaniu. Odetchnęła i spojrzała mi twardo w oczy. Teraz błyszczała w nich
tylko pewność siebie i odwaga.
- Zrób to
teraz. - powiedziała bez zawahania i zamknęła oczy, czekając na swój wyrok.
Prychnąłem
głośno i roześmiałem się kpiąco. Jej żałosna odwaga prędzej czy później będzie
dla niej zgubą. Nie wiem co było gorsze. To, że była w stanie stanąć przede mną
i bez zawahania dać pozbawić się życia, czy to, że miałaby płakać i błagać o
życie.
- Nie bądź
głupia. Nie zrobię tego dzisiaj. Czarny Pan nie pozwoli, aby obeszło się bez
widowiska. To nie będzie takie proste jak myślisz. Muszę czekać na rozkazy.
Granger, ja... - zawahałem się, ale ona uśmiechnęła się blado.
- Nie
tłumacz się. - powiedziała spokojnie, a ja podziwiałem w tej chwili jej spokój.
Do cholery, przecież właśnie jej wyznałem, że jest skazana na śmierć! Że to ja
będę jej wymierzał śmiercionośne zaklęcie! - Po prostu to zrób.
Gdy
wypowiedziała ostatnie słowa, szybko pokonałem dzielącą nas odległość i
przyciągnąłem do siebie, całując nachalnie w usta. Nawet nie miałem pojęcia, że
tak tego potrzebowałem. Jednym gestem uspokoiłem się. Jej bliskość zadziałała
natychmiastowo. Poczułem, że oddaje pocałunek z równą namiętnością i z jękiem
wplotła palce w moje włosy. Każdy kolejny pocałunek był owiany większą potrzebą
i desperacją.
Czułem, że
odpływam, ale ona odsunęła się ode mnie nagle, patrząc w podłogę. Wiedziałem co
pomyślała. Czuła się winna. Weasley.
- Nie
powinnam. - wyszeptała.
- Nie,
spójrz na mnie. - chwyciłem ją za podbródek i zmusiłem by na mnie spojrzała.
Widziałem, że jest niepewna, ale nie odwróciła się. - Pomóż mi, tylko ten jeden
raz.
Nie
zaprotestowała, tylko po prostu dotknęła swoimi ustami moich. Przymknąłem
powieki, pozwalając ponieść się emocjom. Przyjemne ciepło rozlało się po moim
ciele, ale ja tylko czułem ją. Jej usta, jej namiętność. Chwila pożądania i
desperacji.
Tak inni,
a tak podobni. Dobro i zło. Noc i dzień. Słońce i księżyc. Szlama i
śmierciożerca.
***
Kolejne dni
okazały się być dla mnie katuszami. Ciągle żyłem w niewiedzy, niepewności,
oczekiwaniu. Nie potrafiłem się na niczym skupić, moje myśli tylko krążyły
wokół jednego tematu. Tak, przebywanie w jej towarzystwie było dla mnie
torturą. Nie wspominała nic na ten temat, zachowywała się naturalnie i nawet od
czasu do czasu uśmiechała.
Nawet nie
wiecie jak mogłem się czuć ze świadomością, że w ciągu kilku dni, a może nawet
godzin zostanę wezwany pod oblicze Czarnego Pana i dostanę rozkaz, by pozbawić
jej tego wszystkiego.
A ona
wydawała się taka spokojna, jakby gotowa na to, bym zrobił to, co muszę.
- Draco,
gdzieś ty był?! - krzyknął Theodor kolejnego dnia, gdy wraz z Granger
pojawiliśmy się w jego gabinecie.
- Ja... -
zacząłem, ale Granger szarpnęła mnie delikatnie za rękaw i pokręciła prawie
niewidocznie głową. - Czarny Pan chciał się dowiedzieć ile wiem. Niecierpliwi
się. Oczywiście oberwało mi się kilkoma cruciatusami, dlatego nie miałem sił,
by wrócić. Dzięki, że przejąłeś moje obowiązki.
- Nie ma
sprawy. - westchnął. - Opatrzyć cię?
- Nie, nie
trzeba. - odpowiedziałem szybko. - Zająłem się tym od razu następnego dnia, gdy
odzyskałem siły.
Usłyszałem
jak Granger cicho wypuszcza powietrze i podchodzi do swojego stanowiska, rozmawiając
jak gdyby nigdy nic z Theodorem. Starałem się jakoś również zachowywać
naturalnie, ale nie potrafiłem.
- Dlaczego
nie pozwoliłaś mi powiedzieć Theodorowi? - zapytałem jej, gdy byliśmy już sami
w Sali Przesłuchań, a ona usiadła na stoliku.
- To niepotrzebne.
- wszeptała. - Theodor, on... jest na to za dobry. To dobry przyjaciel, Draco.
Prawdziwy i wspaniały. Spowodowałbyś tym kłótnię, a wtedy mogłoby się zrobić
nieprzyjemnie.
- I tak się
nie obejdzie bez kłótni. - westchnąłem. - Nie wybaczy mi.
- Wybaczy.
Uwierz mi, że tak będzie.
- Żałujesz,
że to nie on się tobą zajmuje? - zapytałem cicho.
- Nie. Nie
żałuję.
Uniosłem na
nią zaskoczone spojrzenie, a ona niepewnie się uśmiechnęła.
- Wtedy
nigdy bym się nie dowiedziała, że jednak Draco Malfoy jest człowiekiem.
I tak minął
kolejny tydzień. Mimo iż oboje o tym nie wspominaliśmy, to w końcu musiał
nadejść moment, gdy któreś z nas się o to upomni i rozpocznie na nowo.
- Wiadomo
coś kiedy TO ma się stać? - zapytała Granger cicho, a ja uśmiechnąłem się
drwiąco.
- A co, tak
ci się spieszy do umierania?
- Chcę być
po prostu gotowa. - powiedziała słabo.
- To można
być gotowym na śmierć? - prychnąłem z irytacją. - Nie boisz się umrzeć,
Granger? To ja mam cię do cholery zabić! Dlaczego ze mną rozmawiasz jak gdyby
nigdy nic?!
- Wiem, że
musisz to zrobić. - odpowiedziała spokojnie. - Byłabym głupia, gdybym nie
obawiała się śmierci. Spotkam tam jednak wiele bliskich osób. Ginny, Rona...
Poza tym, musisz to zrobić. Jeżeli byś stchórzył albo odmówił rozkazu, to
umarłbyś ty. Jeżeli masz szansę żyć, to żyj. Miałeś rację. I tak bym stąd nie
uciekła, ale dla ciebie wciąż jest szansa, byś ułożył sobie życie.
- Nie bądź
taka heroiczna. - warknąłem.
- Nie
jestem. Po prostu myślę trzeźwo. Tylko... nie zawahaj się, Malfoy. Nie każ
czekać mi na to zbyt długo. Po prostu zrób to, a nawet nie poczuję.
***
Czekałem.
Bezczynnie czekałem następne dni, patrząc na nią bez emocji. Starała się do
mnie dotrzeć, ale nie pozwalałem na to. Chciałem mieć to za sobą, nie czuć nic,
by po prostu bez wahania wymierzyć wyrok. Nie mogłem jej traktować inaczej niż
zwykłego więźnia, bo to by było zbyt samobójcze. A ja nie byłem samobójcą.
Byłem śmierciożercą. Maszyną do zabijania, marionetką Czarnego Pana.
Nie wiem już
nawet ile czasu minęło, ale w końcu stanęła przede mną ciotka Bella z paskudnym
uśmiechem, niemal skacząc z radości.
- Draco!
Draco, Czarny Pan nakazuje sprowadzić Pottera i Granger do największego salonu!
Szybko, chłopaku!
Miałem
dziwne przeczucie, że to ten wieczór. Dzisiaj nadszedł dzień, gdy to będzie już
koniec. Koniec jej życia, koniec świata, a także koniec mojej wolności. Po tym
wszystkim już nigdy nie będę tym, kim byłem dotychczas. Wszystko ma swój kres.
Ociągając
się, schodziłem po schodach, zmierzając w stronę lochów. Niemal bezgłośnie
podszedłem do ich celi. Chciałem ujawnić swoją obecność, ale usłyszałem
rozgrywającą się między nimi po cichu rozmowę. Z ciekawością zacząłem się jej
przysłuchiwać.
- Harry,
proszę cię, spójrz na mnie. - głos Granger wydawał się taki zmartwiony. -
Harry...
- Nie,
Hermiono, nie mogę na to pozwolić. Boję się, że stracę i ciebie. Nie widzisz
jak mi ciężko bez Ginny i Rona? Jeżeli ty również...
- Jesteś
moim najlepszym przyjacielem. Zawsze byłeś i będziesz. Jesteś również zbawcą
tego świata, jesteś Wybrańcem. Twoim obowiązkiem jest uratować czarodziejski
świat.
- Nie za
taką cenę! - jęknął.
- Mi również
brakuje Rona i Ginny. Kochałam ich. Ale musimy udowodnić, że nie umarli na
darmo.
- Hermiono,
obiecaj mi, że...
- Nie mogę,
Harry. Myślę, że nie ma wyjścia. Ale spróbuję. To ty mi obiecaj.
-
Hermiono...
- Obiecaj!
- W
porządku, obiecuję.
To był czas,
gdy mogłem wyjść i ujawnić swoją obecność. Otworzyłem kraty i wszedłem do
środka, patrząc na nich z góry. Mój głos wydawał się zachrypnięty, gdy starałem
się ostro wypowiedzieć chociażby krótki rozkaz.
- Granger,
Potter, za mną. Czarny Pan chce was widzieć.
Krótkie
spojrzenie na siebie z Granger, a byłem pewien, że już wie. Tak, już wiedziała,
że za chwilę odbiorę jej życie, że jest na tym świecie ostatnie swoje minuty.
Wyglądało na to, że jest na to gotowa. Przemierzała przez korytarze cicha i
opanowana. Wiedziałem jednak, że to tylko kolejna gra. Tak jak wspomniała, nie
jest głupia. Nie da się przygotować na śmierć, nie da się z nią pogodzić.
Czułem, że
próbuje swoim zachowaniem również nie wpływać na mnie. Jakby wiedziała, że mogę
się zawahać, mieć krótką chwilę zwątpienia czy późniejszych skrupułów.
Droga minęła
nam niesamowicie szybko. Wydawało się, że o wiele szybciej niż zazwyczaj. Jakby
czas grał na naszą niekorzyść. Jakby chciał przyspieszyć kolejne wydarzenia.
Zanim
weszliśmy do salonu, Granger odwróciła się w stronę Pottera i przytuliła się do
niego, szepcząc. Dopiero wtedy zauważyłem w jej oczach strach, smutek i łzy.
Była tylko człowiekiem, który miał się pogodzić ze swoim losem.
- Kocham
cię, Harry. Nie ważne co dzisiaj się stanie, wiedz, że jesteś najlepszym
przyjacielem na świecie. Jesteś moim młodszym bratem, dla którego jestem w
stanie poświęcić wszystko. Liczę na ciebie. Pamiętaj co mi obiecałeś i jaką
rolę masz przed sobą.
- Ja też cię
kocham, Hermiona. Ale... dlaczego to brzmi jak pożegnanie?
- Nie,
Harry. To dopiero początek.
Oderwała się
od Pottera i spojrzała na mnie. Skinęła delikatnie głową, jakby dając znak, że
możemy kontynuować. Westchnąłem tylko i pchnąłem wrota, nakazując gestem im
wejść do środka.
Na nasz
widok wszyscy obecni zabuczeli, a Czarny Pan uśmiechnął się drwiąco,
rozkładając ramiona.
- Jesteście!
Wszyscy na was czekają!
Podeszliśmy
na sam środek, a ja pokłoniłem się, a następnie usunąłem w krąg śmierciożerców,
stając obok zaniepokojonego Theodora. Z mojej drugiej strony stanęła Astoria,
patrząc z nienawiścią na Gryfonów.
- Mam
nadzieję, że zdechnie jak pies. - wysyczała, a mnie przeszły ciarki.
- Nie podoba
mi się to. - mruknął Theo mi prosto do ucha. - Nie wezwałby ich od tak.
Milczałem.
Wciąż nie potrafiłem przyznać się przyjacielowi do tego, co miałem dzisiaj
zrobić. Wpatrzyłem się więc w Czarnego Pana, czekając na rozwój wydarzeń.
- Harry, mam
nadzieję, że czujesz się już lepiej! Twój rudy przyjaciel zapewne nieźle sobie
radzi! Jak myślisz, Draco dał jego ciało wilkołakom, czy może wyrzucił je
gdzieś na śmieci? Tam, gdzie jego miejsce?
Potter
zatrząsł się, a Granger złapała go za rękę, próbując dodać mu otuchy. Gryfon
jednak nie miał takiej siły opanowania jak ona.
- Jest w
miejscu, gdzie ty dostępu nie będziesz miał nigdy. - wysyczał.
Czarny Pan
roześmiał się, a wraz z nim wszyscy śmierciożercy.
- Harry,
Harry, Harry... Wiesz dlaczego odwlekałem tak długo nasze spotkanie? Chciałem
dać ci czas na przemyślenia. Mam nadzieję, że mądre. A więc? Przemyślałeś sobie
wszystko? Chyba nie chcesz skazywać na śmierć więcej przyjaciół, prawda?
Wtedy to do
mnie dotarło. Granger wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że Czarny Pan będzie
chciał posłużyć się nią, by złamać Pottera. Była ofiarą, miała się poświęcić.
Ich cholerna misja wymagała więcej ofiar, niż przypuszczałem.
- Niczego
się od nas nie dowiesz. Możesz nas wykończyć.
Szkarłatne
oczy Lorda Voldemorta zabłysły złowrogim blaskiem. Nie uśmiechał się już.
Wykrzywił usta z niezadowoleniem i wyciągnął różdżkę przed siebie.
- Bella.
Przyprowadź dziewczynę.
Ciotka
Bellatriks zaklaskała wesoło i w podskokach dotarła do Granger. Jej potwornie
skrzeczący śmiech rozległ się w całym pomieszczeniu, gdy wbiła paznokcie w
ramię Granger rozcinając je, co Gryfonka skwitowała syknięciem bólu.
- Jesteś
pewien, Potter? Nie pamiętasz co stało się z Weasleyem? Chcesz, by Granger
spotkało to samo? A może chciałbyś zobaczyć jak Greyback znowu się z nią
zabawia?
Zobaczyłem w
oczach Pottera błysk zwątpienia. Może i był heroicznym kretynem, ale nie chciał
jej poświęcić. Strach o nią przysłonił wszystko inne.
- Nie rób
jej krzywdy. Powiem wszystko. - wyszeptał.
Moje oczy
rozszerzyły się ze zdumienia i ulgi. Granger również spojrzała z niedowierzaniem
na przyjaciela.
- Nie,
Harry! Nie możesz tego zrobić! Obiecałeś mi!
Potter
spojrzał z bólem na przyjaciółkę. Widziałem jego niezdecydowanie. Cała sala
milczała z zaciekawieniem jak potoczy się sytuacja. Ja również niespokojnie
przeskakiwałem spojrzeniem po tej dwójce.
-
Hermiono... Nie mogę...
- MUSISZ! -
krzyknęła z rozpaczą. - To zbyt ważne! Błagam cię, Harry! To jest ważniejsze
niż ja!
Bellatriks
zarechotała głośno, a niektórzy odważyli się jej zawtórować. Czarny Pan jednak
milczał oczekująco, świdrując szkarłatnymi oczami wahanie Pottera.
- Obawiam
się, szlamo, że od ciebie wszystko jest ważniejsze. - wysyczała ciotka.
- Harry. -
zaczął w końcu Czarny Pan ignorując Granger. - Co takiego robiliście na waszej
podróży? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że byliście na wycieczce
krajoznawczej? Obawiam się, że to nie uratuje twojej przyjaciółki.
Kolejne
spojrzenie Pottera i Granger na siebie. Miałem wrażenie, że rozmawiają bez
słów. Gryfon jakby szukał przebaczenia u swojej przyjaciółki, odwrócił od niej
zmartwione spojrzenie i spojrzał z nienawiścią na Czarnego Pana.
- NICZEGO
SIĘ ODE MNIE NIE DOWIESZ! - krzyknął, a ja zamarłem.
W
pomieszczeniu nastała cisza. Wszyscy obecni wpatrywali się w Mistrza, czekając
na jego ruch. Mężczyzna jednak tylko wypowiedział jedno słowo:
- Bella...
Błysnęło
światło, a Granger padła na posadzkę, zwijając się z bólu. Tym razem jednak nie
krzyczała. Była gotowa na najgorsze. Wiedziała, że śmierć nie przyjdzie tak
łatwo.
- Jeszcze
masz szansę zmienić zdanie, Harry. Wiesz dobrze, że to tylko cząstka tego, co
potrafi Bellatriks. Twoja przyjaciółeczka ma tak cierpieć z twojego powodu? Nie
zawaham się...
- Dlaczego
tyle gadasz? - syknął Potter przerywając mu. - Po prostu to zrób, Riddle.
Czarny Pan
skinął ręką, a Bellatriks z zadowoleniem wyciągnęła ukochany nóż. Nachyliła się
nad dziewczyną i trzymając jedną ręką, z szaleństwem w ciemnych oczach, zaczęła
drugą kreślić rany na jej brzuchu. W jednej chwili z nacięć zaczęła sączyć się
krew, która z każdą chwilą zaczęła zalewać posadzkę wokoło i moczyć jej
ubrania. I wtedy Granger krzyknęła. Kobieta jednak nie robiła z tego problemu,
tylko zaczęła znaczyć ją w różnych miejscach i wbijać ostrym końcem w otwarte
już rany. Po paru ciągnących się niemiłosiernie minutach, Gryfonka leżała w
kałuży krwi. Ledwie łapała powietrze, a cieknące po policzkach łzy zaczęły
mieszać się z krwią.
Theodor
drgnął niespokojnie, gdy Czarny Pan zwrócił się do mnie.
- Draco. -
wysyczał. - Torturowałeś ją tyle tygodni, przez nią marnowałeś swój czas. Twoją
nagrodą będzie uśmiercenie jej. Powinieneś mieć tą przyjemność.
Theo
spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale ja nie miałem odwagi na niego spojrzeć.
Skinąłem tylko głową i podszedłem do dziewczyny powolnym krokiem. Wszyscy mnie
obserwowali, a ja czułem, że nie daję rady. Ręka trzymająca różdżkę trzęsła
się, nie potrafiłem nad nią zapanować. Całe moje ciało zaczęły ogarniać
niepokojące drgawki. Nie mogłem jednak teraz zrezygnować, powiedzieć, że tego
nie zrobię. Nie mogłem stchórzyć. Wtedy oboje bylibyśmy martwi.
Spojrzałem
na nią z niechęcią i od razu mnie zmroziło. Znałem ten widok. Wiedziałem, że
kiedyś już to robiłem, stałem w tym miejscu. Byłem tutaj we śnie, a to było
idealne tego odwzorowanie. Granger leżała w kałuży krwi, patrząc na mnie wpół
martwymi oczami. Nie patrzyła z nienawiścią. Błagała mnie nimi o śmierć... Nie
chciała mojej pomocy. Chciała umrzeć.
- Spójrz
jaką ma brudną krew! - za mną stała ciotka Bellatriks i szeptała mi do ucha. -
Wykończ ją, Draco! Zabij!
Stałem nad
byłą Gryfonką z różdżką w ręku, niczym kat dzierżący topór. Nie czułem do niej
nienawiści, tylko rozpacz, strach, łzy cisnące mi się do oczu. Nie potrafiłem
tego zrobić. Wiedziałem to od samego początku. Ona także to wiedziała.
Wyciągnęła w
moją stronę dłoń. Spojrzała na mnie tak... delikatnie.
- Draco...
Nie
zastanawiając się dłużej, nie mając na to czasu, dałem ponieść się emocjom,
które szalały wewnątrz mnie, niemal mnie rozrywając. Chwyciłem mocno jej
wyciągniętą dłoń i zanim ktokolwiek zorientował się co się dzieje,
teleportowałem się z Malfoy Manor, szukając w głowie najbezpieczniejszego
miejsca, które przyszło mi do głowy.
Trzymasz poziom i wciąż zaskakujesz. Na tę chwilę nie mam nic więcej do dodania. :)
OdpowiedzUsuńN.