sobota, 23 września 2017

Rozdział 26

- Mam... zabić Granger? - wymamrotałem głucho. Miałem wrażenie, że mój głos ze zdwojoną siłą odbił się od ścian. - Panie, a co z informacjami?
- Informacjami, Draco? Same do nas przyjdą. Potter musi zostać sam. Bez przyjaciół będzie nikim. Czy uważasz, że osoba tak szlachetna jak Harry Potter w końcu nie podda się, aby ratować innych? Jego żałosne serduszko nie zniesie tylu śmierci przez jego osobę.
- Tak, masz całkowitą rację, Panie, ale czy śmierć kolejnego przyjaciela nie załamie go do końca? Już teraz podobno ciężko jest cokolwiek z niego wyciągnąć. Słyszałem, że nie działają na niego żadne groźby ani tortury.
- Zrobiłeś się zbyt miękki, Draco. - zacmokał mężczyzna, a jego usta wykrzywił okrutny uśmiech. - Nie znasz Pottera tak jak ja. Dobroć jest jego słabością. W końcu się złamie, gdy już nie będzie miał sensu, by walczyć. Severus wciąż nad nim pracuje. Potter należy do mnie, a ja wiem, jak uzyskać to, czego potrzebuję. Rozumiemy się?
- Jak sobie życzysz, Panie. - skinąłem głową i ukłoniłem się. Myślami jednak byłem już daleko stąd. Wszystkie dźwięki oraz bodźce dochodziły do mnie z opóźnieniem, jakby z oddali.
- Bądź gotowy i czekaj na rozkazy. Nadejdzie niedługo czas, gdy wezwę cię. A teraz wyjdź. Muszę wszystko przygotować. Nagini! - zasyczał. - Odprowadź gościa do drzwi.
Z masywnego łóżka zsunął się ogromny wąż i zaczął pełznąć w moją stronę. Cofnąłem się ze strachem o krok i szybko pokłoniłem przed Czarnym Panem, opuszczając pospiesznie jego komnatę.
Przeszedłem pospiesznym krokiem kilka następnych korytarzy, aż w końcu przystanąłem i oparłem się plecami o jedną z zimnych, murowanych ścian. Z moich ust wydobywał się niespokojny i przyspieszony oddech. Ciałem wstrząsnął dreszcz, a głowa nagle rozbolała okropnie.
W końcu zdarzyło się to, czego obawiałem się od jakiegoś czasu. Przecież to było pewne, że tak będzie. Dlaczego jednak w taki sposób? Dlaczego to ja miałem być w to wplątany?
Nie potrafiłem już wrócić do gabinetu Theodora dzisiejszego wieczora. Nie mógłbym na nią spojrzeć bez śladu emocji. Widziałbym w niej już kogoś zupełnie innego. Jak miałbym tak po prostu to zrobić? Jak miałbym jej o tym powiedzieć czy zachowywać się w jej towarzystwie normalnie? To nie było możliwe. Była skończona.
Dotarłem chwiejącym krokiem do mojego pokoju, rzucając się do barku. W tej chwili to miało być dla mnie jedyną pomocą, idealnym zapomnieniem. Potrzebowałem tego tak bardzo, że nawet przez chwilę nie poczułem wyrzutów sumienia lub potrzeby przystopowania. Najnowsze wieści były po prostu zbyt wielkim wstrząsem.
Każdy kolejny łyk doprowadzał mnie do głębszych myśli. Pierwszy. Mam zabić Granger? Czwarty. To ja mam być jej katem? Siódmy. Mam sprawić, że jej spojrzenie na mnie będzie ostatnim, jakie ujrzy? Dwunasty. Ja mam odebrać jej ostatnie nadzieje? Osiemnasty. Zniszczyć to, co do tej pory osiągnęła?
To nie mogła być prawda. Kiedyś bym z tego powodu nie miał większych zahamowań. Teraz jednak musiałem to po prostu zrobić. Ze względu na siebie i to beznadziejne życie... Twoja śmierć jest jedyną szansą na moje przeżycie.
***
Z samego rana obudził mnie potworny ból głowy. Przetarłem zmęczone oczy i rozejrzałem się wokoło. Szyja bolała mnie od przespanej na fotelu nocy, ale bałagan wokoło upewnił mnie, że na pewno nie należała do najprostszych i najspokojniejszych. Ponownie dotarło do mnie, co będę musiał zrobić. Teraz wystarczy tylko czekać na rozkaz jak na wyrok.
W ciągu dnia również nie odważyłem się zejść do lochów. Cały dzień przesiedziałem w moich komnatach, bezczynnie wpatrując się w okno, za którym jak zawsze padał deszcz i popijając kolejne dawki zbawiennego alkoholu niczym rasowy alkoholik, który z problemami ucieka właśnie do niego. Merlinie, dlaczego pozwoliłeś mi się tak stoczyć...
Dopiero pod wieczór, gdy byłem już do tego zmuszony, z ciężkim sercem i bez jakiegokolwiek zadowolenia zszedłem na dół. Ciągle wszystko mnie bolało, byłem głodny i zmęczony. Odkryłem również, że znowu moja dłoń musiała atakować ściany, bo była cała opuchnięta i obolała, gdy zginałem palce.
Miałem wrażenie, że sunę w powietrzu. Nie reagowałem na żadne powitania ani wypowiadane w moim kierunku słowa. Byłem nieobecny duchem, wszystko wokoło się rozmywało, nie dochodziło do mnie. Sam już nie wiedziałem czy to przez buzujące emocje, czy raczej zbyt duża ilość whisky we krwi.
Podszedłem do najbardziej znanej celi w całym moim dworze i złapałem obiema rękoma za kraty. Wywołało to głuchy hałas rozchodzący się po podziemiach, a obecna w środku Granger podskoczyła i spojrzała na mnie z niepokojem.
Powoli wstała z brudnej posadzki i podeszła do mnie, co chwilę odwracając się z niepokojem w stronę swojego przyjaciela, jakby bała się, że zaraz zrobi coś głupiego.
- Dlaczego wczoraj nie wróciłeś? Theodor martwił się o ciebie.
- Tak? - zapytałem kpiąco. - Dziwne, nie widziałem go wczoraj u mnie.
- Był, ale miałeś podobno zablokowany pokój zaklęciami. Myśleliśmy, że coś ci się stało. - powiedziała, uważnie przyglądając się mojej twarzy. - Coś się stało?
- Nie, dlaczego miało coś się stać?
Dziewczyna zmarszczyła brwi i wyszeptała:
- Co chciał od ciebie Czarny Pan?
- Wybacz, Granger, ale to nie jest twoja sprawa. - warknąłem, a ona się odsunęła od krat. - Wychodź, musimy iść na przesłuchanie.
Prychnęła niczym kotka i wyszła zdenerwowanym krokiem z celi. Nie odezwała się do mnie słowem, ale co chwilę prychała, gdy nie udało mi się zapanować nad prostym krokiem. Widziałem bardzo dobrze jej kpiące spojrzenie.
Weszliśmy do środka pomieszczenia, a ona ze złością podeszła do mnie.
- Możesz nie udawać większego kretyna niż jesteś i powiedzieć o co chodzi?! - syknęła.
- Już mówiłem. Nie twoja sprawa, Granger. Kim ty jesteś żebym musiał ci się zwierzać ze spraw między Czarnym Panem a mną?
- Myślałam... - zająknęła się, a ja uniosłem brew. - Widzę, że stało się coś złego. Jesteś pijany, niespokojny i opryskliwy. Wyglądasz... gorzej niż zwykle.
Nie potrafiłem nie uśmiechnąć się drwiąco.
- Doprawdy? A myślałem, że jestem całkiem pociągający.
- Świetnie. Nie chcesz, nie mów. Przepraszam, że próbowałam ci pomóc. - westchnęła i odwróciła się.
- Powinienem być ostatnią osobą, której chcesz pomóc. Nie pomaga się osobie, która ma cię zabić.
- C-co? - wyjąkała i na powrót spojrzała na mnie. Tym razem jednak w jej brązowych oczach zagościł strach.
- Właśnie to, Granger. Dostałem rozkaz uśmiercenia cię. To ja ci odbiorę życie. Nie powinnaś mi współczuć czy pomagać. - wyszeptałem, nie spuszczając wzroku z jej oczu.
Granger wyglądała jakby ją oszołomiło. Jej ręce i wargi zadrżały, a spojrzenie się zmieniło. Widziałem jak gama emocji przepływa przez nią. Od strachu po niepewność. Wcale jej się nie dziwiłem. Sam bym nie wiedział jak zareagować, gdyby ktoś mi wyznał, że musi mnie zabić.
W pewnym momencie jednak mocno pobladła, ale widziałem, że coś uległo zmianie w jej zachowaniu. Odetchnęła i spojrzała mi twardo w oczy. Teraz błyszczała w nich tylko pewność siebie i odwaga.
- Zrób to teraz. - powiedziała bez zawahania i zamknęła oczy, czekając na swój wyrok.
Prychnąłem głośno i roześmiałem się kpiąco. Jej żałosna odwaga prędzej czy później będzie dla niej zgubą. Nie wiem co było gorsze. To, że była w stanie stanąć przede mną i bez zawahania dać pozbawić się życia, czy to, że miałaby płakać i błagać o życie.
- Nie bądź głupia. Nie zrobię tego dzisiaj. Czarny Pan nie pozwoli, aby obeszło się bez widowiska. To nie będzie takie proste jak myślisz. Muszę czekać na rozkazy. Granger, ja... - zawahałem się, ale ona uśmiechnęła się blado.
- Nie tłumacz się. - powiedziała spokojnie, a ja podziwiałem w tej chwili jej spokój. Do cholery, przecież właśnie jej wyznałem, że jest skazana na śmierć! Że to ja będę jej wymierzał śmiercionośne zaklęcie! - Po prostu to zrób.
Gdy wypowiedziała ostatnie słowa, szybko pokonałem dzielącą nas odległość i przyciągnąłem do siebie, całując nachalnie w usta. Nawet nie miałem pojęcia, że tak tego potrzebowałem. Jednym gestem uspokoiłem się. Jej bliskość zadziałała natychmiastowo. Poczułem, że oddaje pocałunek z równą namiętnością i z jękiem wplotła palce w moje włosy. Każdy kolejny pocałunek był owiany większą potrzebą i desperacją.
Czułem, że odpływam, ale ona odsunęła się ode mnie nagle, patrząc w podłogę. Wiedziałem co pomyślała. Czuła się winna. Weasley.
- Nie powinnam. - wyszeptała.
- Nie, spójrz na mnie. - chwyciłem ją za podbródek i zmusiłem by na mnie spojrzała. Widziałem, że jest niepewna, ale nie odwróciła się. - Pomóż mi, tylko ten jeden raz.
Nie zaprotestowała, tylko po prostu dotknęła swoimi ustami moich. Przymknąłem powieki, pozwalając ponieść się emocjom. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, ale ja tylko czułem ją. Jej usta, jej namiętność. Chwila pożądania i desperacji.
Tak inni, a tak podobni. Dobro i zło. Noc i dzień. Słońce i księżyc. Szlama i śmierciożerca.
***
Kolejne dni okazały się być dla mnie katuszami. Ciągle żyłem w niewiedzy, niepewności, oczekiwaniu. Nie potrafiłem się na niczym skupić, moje myśli tylko krążyły wokół jednego tematu. Tak, przebywanie w jej towarzystwie było dla mnie torturą. Nie wspominała nic na ten temat, zachowywała się naturalnie i nawet od czasu do czasu uśmiechała.
Nawet nie wiecie jak mogłem się czuć ze świadomością, że w ciągu kilku dni, a może nawet godzin zostanę wezwany pod oblicze Czarnego Pana i dostanę rozkaz, by pozbawić jej tego wszystkiego.
A ona wydawała się taka spokojna, jakby gotowa na to, bym zrobił to, co muszę.
- Draco, gdzieś ty był?! - krzyknął Theodor kolejnego dnia, gdy wraz z Granger pojawiliśmy się w jego gabinecie.
- Ja... - zacząłem, ale Granger szarpnęła mnie delikatnie za rękaw i pokręciła prawie niewidocznie głową. - Czarny Pan chciał się dowiedzieć ile wiem. Niecierpliwi się. Oczywiście oberwało mi się kilkoma cruciatusami, dlatego nie miałem sił, by wrócić. Dzięki, że przejąłeś moje obowiązki.
- Nie ma sprawy. - westchnął. - Opatrzyć cię?
- Nie, nie trzeba. - odpowiedziałem szybko. - Zająłem się tym od razu następnego dnia, gdy odzyskałem siły.
Usłyszałem jak Granger cicho wypuszcza powietrze i podchodzi do swojego stanowiska, rozmawiając jak gdyby nigdy nic z Theodorem. Starałem się jakoś również zachowywać naturalnie, ale nie potrafiłem.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi powiedzieć Theodorowi? - zapytałem jej, gdy byliśmy już sami w Sali Przesłuchań, a ona usiadła na stoliku.
- To niepotrzebne. - wszeptała. - Theodor, on... jest na to za dobry. To dobry przyjaciel, Draco. Prawdziwy i wspaniały. Spowodowałbyś tym kłótnię, a wtedy mogłoby się zrobić nieprzyjemnie.
- I tak się nie obejdzie bez kłótni. - westchnąłem. - Nie wybaczy mi.
- Wybaczy. Uwierz mi, że tak będzie.
- Żałujesz, że to nie on się tobą zajmuje? - zapytałem cicho.
- Nie. Nie żałuję.
Uniosłem na nią zaskoczone spojrzenie, a ona niepewnie się uśmiechnęła.
- Wtedy nigdy bym się nie dowiedziała, że jednak Draco Malfoy jest człowiekiem.
I tak minął kolejny tydzień. Mimo iż oboje o tym nie wspominaliśmy, to w końcu musiał nadejść moment, gdy któreś z nas się o to upomni i rozpocznie na nowo.
- Wiadomo coś kiedy TO ma się stać? - zapytała Granger cicho, a ja uśmiechnąłem się drwiąco.
- A co, tak ci się spieszy do umierania?
- Chcę być po prostu gotowa. - powiedziała słabo.
- To można być gotowym na śmierć? - prychnąłem z irytacją. - Nie boisz się umrzeć, Granger? To ja mam cię do cholery zabić! Dlaczego ze mną rozmawiasz jak gdyby nigdy nic?!
- Wiem, że musisz to zrobić. - odpowiedziała spokojnie. - Byłabym głupia, gdybym nie obawiała się śmierci. Spotkam tam jednak wiele bliskich osób. Ginny, Rona... Poza tym, musisz to zrobić. Jeżeli byś stchórzył albo odmówił rozkazu, to umarłbyś ty. Jeżeli masz szansę żyć, to żyj. Miałeś rację. I tak bym stąd nie uciekła, ale dla ciebie wciąż jest szansa, byś ułożył sobie życie.
- Nie bądź taka heroiczna. - warknąłem.
- Nie jestem. Po prostu myślę trzeźwo. Tylko... nie zawahaj się, Malfoy. Nie każ czekać mi na to zbyt długo. Po prostu zrób to, a nawet nie poczuję.
***
Czekałem. Bezczynnie czekałem następne dni, patrząc na nią bez emocji. Starała się do mnie dotrzeć, ale nie pozwalałem na to. Chciałem mieć to za sobą, nie czuć nic, by po prostu bez wahania wymierzyć wyrok. Nie mogłem jej traktować inaczej niż zwykłego więźnia, bo to by było zbyt samobójcze. A ja nie byłem samobójcą. Byłem śmierciożercą. Maszyną do zabijania, marionetką Czarnego Pana.
Nie wiem już nawet ile czasu minęło, ale w końcu stanęła przede mną ciotka Bella z paskudnym uśmiechem, niemal skacząc z radości.
- Draco! Draco, Czarny Pan nakazuje sprowadzić Pottera i Granger do największego salonu! Szybko, chłopaku!
Miałem dziwne przeczucie, że to ten wieczór. Dzisiaj nadszedł dzień, gdy to będzie już koniec. Koniec jej życia, koniec świata, a także koniec mojej wolności. Po tym wszystkim już nigdy nie będę tym, kim byłem dotychczas. Wszystko ma swój kres.
Ociągając się, schodziłem po schodach, zmierzając w stronę lochów. Niemal bezgłośnie podszedłem do ich celi. Chciałem ujawnić swoją obecność, ale usłyszałem rozgrywającą się między nimi po cichu rozmowę. Z ciekawością zacząłem się jej przysłuchiwać.
- Harry, proszę cię, spójrz na mnie. - głos Granger wydawał się taki zmartwiony. - Harry...
- Nie, Hermiono, nie mogę na to pozwolić. Boję się, że stracę i ciebie. Nie widzisz jak mi ciężko bez Ginny i Rona? Jeżeli ty również...
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zawsze byłeś i będziesz. Jesteś również zbawcą tego świata, jesteś Wybrańcem. Twoim obowiązkiem jest uratować czarodziejski świat.
- Nie za taką cenę! - jęknął.
- Mi również brakuje Rona i Ginny. Kochałam ich. Ale musimy udowodnić, że nie umarli na darmo.
- Hermiono, obiecaj mi, że...
- Nie mogę, Harry. Myślę, że nie ma wyjścia. Ale spróbuję. To ty mi obiecaj.
- Hermiono...
- Obiecaj!
- W porządku, obiecuję.
To był czas, gdy mogłem wyjść i ujawnić swoją obecność. Otworzyłem kraty i wszedłem do środka, patrząc na nich z góry. Mój głos wydawał się zachrypnięty, gdy starałem się ostro wypowiedzieć chociażby krótki rozkaz.
- Granger, Potter, za mną. Czarny Pan chce was widzieć.
Krótkie spojrzenie na siebie z Granger, a byłem pewien, że już wie. Tak, już wiedziała, że za chwilę odbiorę jej życie, że jest na tym świecie ostatnie swoje minuty. Wyglądało na to, że jest na to gotowa. Przemierzała przez korytarze cicha i opanowana. Wiedziałem jednak, że to tylko kolejna gra. Tak jak wspomniała, nie jest głupia. Nie da się przygotować na śmierć, nie da się z nią pogodzić.
Czułem, że próbuje swoim zachowaniem również nie wpływać na mnie. Jakby wiedziała, że mogę się zawahać, mieć krótką chwilę zwątpienia czy późniejszych skrupułów.
Droga minęła nam niesamowicie szybko. Wydawało się, że o wiele szybciej niż zazwyczaj. Jakby czas grał na naszą niekorzyść. Jakby chciał przyspieszyć kolejne wydarzenia.
Zanim weszliśmy do salonu, Granger odwróciła się w stronę Pottera i przytuliła się do niego, szepcząc. Dopiero wtedy zauważyłem w jej oczach strach, smutek i łzy. Była tylko człowiekiem, który miał się pogodzić ze swoim losem.
- Kocham cię, Harry. Nie ważne co dzisiaj się stanie, wiedz, że jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. Jesteś moim młodszym bratem, dla którego jestem w stanie poświęcić wszystko. Liczę na ciebie. Pamiętaj co mi obiecałeś i jaką rolę masz przed sobą.
- Ja też cię kocham, Hermiona. Ale... dlaczego to brzmi jak pożegnanie?
- Nie, Harry. To dopiero początek.
Oderwała się od Pottera i spojrzała na mnie. Skinęła delikatnie głową, jakby dając znak, że możemy kontynuować. Westchnąłem tylko i pchnąłem wrota, nakazując gestem im wejść do środka.
Na nasz widok wszyscy obecni zabuczeli, a Czarny Pan uśmiechnął się drwiąco, rozkładając ramiona.
- Jesteście! Wszyscy na was czekają!
Podeszliśmy na sam środek, a ja pokłoniłem się, a następnie usunąłem w krąg śmierciożerców, stając obok zaniepokojonego Theodora. Z mojej drugiej strony stanęła Astoria, patrząc z nienawiścią na Gryfonów.
- Mam nadzieję, że zdechnie jak pies. - wysyczała, a mnie przeszły ciarki.
- Nie podoba mi się to. - mruknął Theo mi prosto do ucha. - Nie wezwałby ich od tak.
Milczałem. Wciąż nie potrafiłem przyznać się przyjacielowi do tego, co miałem dzisiaj zrobić. Wpatrzyłem się więc w Czarnego Pana, czekając na rozwój wydarzeń.
- Harry, mam nadzieję, że czujesz się już lepiej! Twój rudy przyjaciel zapewne nieźle sobie radzi! Jak myślisz, Draco dał jego ciało wilkołakom, czy może wyrzucił je gdzieś na śmieci? Tam, gdzie jego miejsce?
Potter zatrząsł się, a Granger złapała go za rękę, próbując dodać mu otuchy. Gryfon jednak nie miał takiej siły opanowania jak ona.
- Jest w miejscu, gdzie ty dostępu nie będziesz miał nigdy. - wysyczał.
Czarny Pan roześmiał się, a wraz z nim wszyscy śmierciożercy.
- Harry, Harry, Harry... Wiesz dlaczego odwlekałem tak długo nasze spotkanie? Chciałem dać ci czas na przemyślenia. Mam nadzieję, że mądre. A więc? Przemyślałeś sobie wszystko? Chyba nie chcesz skazywać na śmierć więcej przyjaciół, prawda?
Wtedy to do mnie dotarło. Granger wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że Czarny Pan będzie chciał posłużyć się nią, by złamać Pottera. Była ofiarą, miała się poświęcić. Ich cholerna misja wymagała więcej ofiar, niż przypuszczałem.
- Niczego się od nas nie dowiesz. Możesz nas wykończyć.
Szkarłatne oczy Lorda Voldemorta zabłysły złowrogim blaskiem. Nie uśmiechał się już. Wykrzywił usta z niezadowoleniem i wyciągnął różdżkę przed siebie.
- Bella. Przyprowadź dziewczynę.
Ciotka Bellatriks zaklaskała wesoło i w podskokach dotarła do Granger. Jej potwornie skrzeczący śmiech rozległ się w całym pomieszczeniu, gdy wbiła paznokcie w ramię Granger rozcinając je, co Gryfonka skwitowała syknięciem bólu.
- Jesteś pewien, Potter? Nie pamiętasz co stało się z Weasleyem? Chcesz, by Granger spotkało to samo? A może chciałbyś zobaczyć jak Greyback znowu się z nią zabawia?
Zobaczyłem w oczach Pottera błysk zwątpienia. Może i był heroicznym kretynem, ale nie chciał jej poświęcić. Strach o nią przysłonił wszystko inne.
- Nie rób jej krzywdy. Powiem wszystko. - wyszeptał.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia i ulgi. Granger również spojrzała z niedowierzaniem na przyjaciela.
- Nie, Harry! Nie możesz tego zrobić! Obiecałeś mi!
Potter spojrzał z bólem na przyjaciółkę. Widziałem jego niezdecydowanie. Cała sala milczała z zaciekawieniem jak potoczy się sytuacja. Ja również niespokojnie przeskakiwałem spojrzeniem po tej dwójce.
- Hermiono... Nie mogę...
- MUSISZ! - krzyknęła z rozpaczą. - To zbyt ważne! Błagam cię, Harry! To jest ważniejsze niż ja!
Bellatriks zarechotała głośno, a niektórzy odważyli się jej zawtórować. Czarny Pan jednak milczał oczekująco, świdrując szkarłatnymi oczami wahanie Pottera.
- Obawiam się, szlamo, że od ciebie wszystko jest ważniejsze. - wysyczała ciotka.
- Harry. - zaczął w końcu Czarny Pan ignorując Granger. - Co takiego robiliście na waszej podróży? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że byliście na wycieczce krajoznawczej? Obawiam się, że to nie uratuje twojej przyjaciółki.
Kolejne spojrzenie Pottera i Granger na siebie. Miałem wrażenie, że rozmawiają bez słów. Gryfon jakby szukał przebaczenia u swojej przyjaciółki, odwrócił od niej zmartwione spojrzenie i spojrzał z nienawiścią na Czarnego Pana.
- NICZEGO SIĘ ODE MNIE NIE DOWIESZ! - krzyknął, a ja zamarłem.
W pomieszczeniu nastała cisza. Wszyscy obecni wpatrywali się w Mistrza, czekając na jego ruch. Mężczyzna jednak tylko wypowiedział jedno słowo:
- Bella...
Błysnęło światło, a Granger padła na posadzkę, zwijając się z bólu. Tym razem jednak nie krzyczała. Była gotowa na najgorsze. Wiedziała, że śmierć nie przyjdzie tak łatwo.
- Jeszcze masz szansę zmienić zdanie, Harry. Wiesz dobrze, że to tylko cząstka tego, co potrafi Bellatriks. Twoja przyjaciółeczka ma tak cierpieć z twojego powodu? Nie zawaham się...
- Dlaczego tyle gadasz? - syknął Potter przerywając mu. - Po prostu to zrób, Riddle.
Czarny Pan skinął ręką, a Bellatriks z zadowoleniem wyciągnęła ukochany nóż. Nachyliła się nad dziewczyną i trzymając jedną ręką, z szaleństwem w ciemnych oczach, zaczęła drugą kreślić rany na jej brzuchu. W jednej chwili z nacięć zaczęła sączyć się krew, która z każdą chwilą zaczęła zalewać posadzkę wokoło i moczyć jej ubrania. I wtedy Granger krzyknęła. Kobieta jednak nie robiła z tego problemu, tylko zaczęła znaczyć ją w różnych miejscach i wbijać ostrym końcem w otwarte już rany. Po paru ciągnących się niemiłosiernie minutach, Gryfonka leżała w kałuży krwi. Ledwie łapała powietrze, a cieknące po policzkach łzy zaczęły mieszać się z krwią.
Theodor drgnął niespokojnie, gdy Czarny Pan zwrócił się do mnie.
- Draco. - wysyczał. - Torturowałeś ją tyle tygodni, przez nią marnowałeś swój czas. Twoją nagrodą będzie uśmiercenie jej. Powinieneś mieć tą przyjemność.
Theo spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale ja nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Skinąłem tylko głową i podszedłem do dziewczyny powolnym krokiem. Wszyscy mnie obserwowali, a ja czułem, że nie daję rady. Ręka trzymająca różdżkę trzęsła się, nie potrafiłem nad nią zapanować. Całe moje ciało zaczęły ogarniać niepokojące drgawki. Nie mogłem jednak teraz zrezygnować, powiedzieć, że tego nie zrobię. Nie mogłem stchórzyć. Wtedy oboje bylibyśmy martwi.
Spojrzałem na nią z niechęcią i od razu mnie zmroziło. Znałem ten widok. Wiedziałem, że kiedyś już to robiłem, stałem w tym miejscu. Byłem tutaj we śnie, a to było idealne tego odwzorowanie. Granger leżała w kałuży krwi, patrząc na mnie wpół martwymi oczami. Nie patrzyła z nienawiścią. Błagała mnie nimi o śmierć... Nie chciała mojej pomocy. Chciała umrzeć.
- Spójrz jaką ma brudną krew! - za mną stała ciotka Bellatriks i szeptała mi do ucha. - Wykończ ją, Draco! Zabij!
Stałem nad byłą Gryfonką z różdżką w ręku, niczym kat dzierżący topór. Nie czułem do niej nienawiści, tylko rozpacz, strach, łzy cisnące mi się do oczu. Nie potrafiłem tego zrobić. Wiedziałem to od samego początku. Ona także to wiedziała.
Wyciągnęła w moją stronę dłoń. Spojrzała na mnie tak... delikatnie.
- Draco...
Nie zastanawiając się dłużej, nie mając na to czasu, dałem ponieść się emocjom, które szalały wewnątrz mnie, niemal mnie rozrywając. Chwyciłem mocno jej wyciągniętą dłoń i zanim ktokolwiek zorientował się co się dzieje, teleportowałem się z Malfoy Manor, szukając w głowie najbezpieczniejszego miejsca, które przyszło mi do głowy.


1 komentarz:

  1. Trzymasz poziom i wciąż zaskakujesz. Na tę chwilę nie mam nic więcej do dodania. :)
    N.

    OdpowiedzUsuń