Rozejrzałem
się z popłochem wokoło, próbując zlokalizować miejsce do którego nas
przeniosłem. Serce uderzało o ścianki mojej klatki piersiowej, niemal ją
rozsadzając. Brakowało mi tlenu, w głowie się kręciło od nadmiaru emocji.
Uciekłem.
Uciekłem wraz z Granger.
Jako członek
rodu Malfoyów posiadałem prawo teleportacji z tamtego miejsca, co w tej chwili
było dla Lorda Voldemorta największym błędem. Zdradziłem go. Zdradziłem
Czarnego Pana i wszystkich śmierciożerców. Jestem zdrajcą.
Teraz stałem
wraz z ledwo żyjącą Granger na środku opuszczonej ulicy Londynu, właściwie nie
wiedząc dlaczego akurat tutaj mnie teleportowało. To miało być to bezpieczne
miejsce? Mugolska dzielnica, częściowo niezamieszkana i brudna?
Spojrzałem
na dziewczynę leżącą na chodniku i wykrzywiłem usta z niesmakiem i
wściekłością.
Nie wiem,
naprawdę nie wiem, co wpadło mi do tego pustego łba, że uratowałem tę szlamę.
Nie, wcale jej nie lubię. Nic dla mnie nie znaczy. Nienawidzę jej. Więc jaki
był powód tego wyskoku? Może było mi jej żal? Miałem dość słuchania jej
ciągłych wrzasków? NIE WIEM, ALE MALFOY, JESTEŚ IDIOTĄ.
Kurwa mać!
To wszystko nie prawda! Jestem po prostu tchórzem, który nie potrafił jej
zabić! Nie potrafiłem wypowiedzieć jednego cholernego zaklęcia, które jeszcze
nie dawno wykrzykiwałem na prawo i lewo! Dlaczego? Dlaczego dziewczyna taka jak
ona do tego doprowadziła? Przez prawie dwa miesiące zadecydowała za mnie. To
nie jest nienawiść, to nie jest żal. Jestem po prostu idiotą.
Kim... kim
ona dla mnie jest? Kim do kurwy jest, że zrobiłem coś tak beznadziejnie
głupiego, że poświęciłem po wpływem emocji własne życie?! To była Granger.
Osoba będąca przyczyną ostatniego chaosu w moim życiu. A kim dla mnie była? Nie
mam pojęcia. Jedno było pewne. Była osobą, która coś zmieniła, a nie powinna.
Skazałem ją
na pewną śmierć. Skazałem SIEBIE. Gdybym jej nie uratował... Merlinie, Czarny
Pan będzie szukał zemsty. Nie wybaczy mi zdrady. Będzie nas szukał, aż
znajdzie, a następnie zabije bez zawahania.
Wpatrzyłem
się w jej brązowe oczy. Były zamglone, przesiąknięte strachem, niedowierzaniem
i szokiem. Mimo, że ledwie żywa, zdawała sobie sprawę co się dzieje wokoło. Jej
niemoc i niewinność w tej chwili doprowadzała mnie do jeszcze większej furii.
- Dlaczego
tak się patrzysz, szlamo?! To wszystko twoja wina!
Tak, byłem
nie w porządku. Nie poprosiła mnie o to ani razu, chciała umrzeć, błagała wręcz
o to. To ja nie potrafiłem tego znieść. To ja byłem jedynym winowajcą.
- Dra–co...
Wróć-my tam. Wy–wybłagaj go... Da ci... szansę.
Ledwie to z
siebie wykrztusiła, biorąc pod uwagę jej beznadziejny stan, a ja mimo tego
stanąłem jak wryty, patrząc na nią z niedowierzaniem, by po chwili wybuchnąć
histerycznym śmiechem. Ta sytuacja mnie przewyższała.
- Naprawdę
myślisz, że Czarny Pan oszczędzi mnie po tym, jak spróbowałem ratować szlamę,
przyjaciółkę Harry'ego Pottera? Nie bądź naiwna, Granger. Zabije mnie, nie
pozwalając nawet na wyjaśnienia.
Milczała.
Odwróciła się ode mnie, unikając mojego spojrzenia pełnego wściekłości. Mimo
wykrwawiania się, w jej głowie na pewno toczyła się zacięta walka. Ja natomiast
miałem dość. Miałem dosyć jej.
- To już nie
ważne. – warknąłem. – Idę stąd. Uratowałem cię, ale nie jesteś nic mi winna.
Żegnaj, Granger.
Ruszyłem
przed siebie, starając się nie zwracać uwagi na jej zduszone jęki. Musiałem się
na kimś wyładować, uspokoić, przemyśleć wszystko samotnie i obmyślić jakiś
plan. Przystanąłem jednak w pół kroku, gdy usłyszałem jej słaby głos.
- A więc to
tak ma się skończyć? – wysapała ostatkami sił. – Masz teraz zamiar tak po
prostu odejść i zostawić mnie jak cholerny tchórz?! Dlaczego mnie uratowałeś?!
Tylko dlatego, żeby zostawić mnie samą, czekającą na śmierć na środku pustej i
brudnej ulicy?! Jesteś większym potworem niż myślałam! I tak mnie zabijesz!
Umrę w gorszych męczarniach niż miałam, a to ty będziesz zabójcą.
Odwróciłem
się w jej stronę z gamą emocji. Miała rację. Byłbym zabójcą. Tylko dlatego
uratowałem ją, żeby następnie pozwolić zginąć? Przez chwilę biłem się ze swoimi
myślami, a następnie z westchnięciem podszedłem do niej i uklęknąłem obok.
Wyciągnąłem
różdżkę, a ona wciągnęła mocno powietrze, krzywiąc się przy tym z bólu.
Delikatnie przejechałem czubkiem różdżki po jej ciele, szepcząc zaklęcia. Widziałem
malującą się ulgę na jej twarzy, ale nie mogłem zrobić więcej. Niektórych ran
nie da się wyleczyć samymi zaklęciami.
- Mogę
zrobić tylko tyle. Gdyby tutaj był Theodor... - zacząłem, ale przerwałem i
zacisnąłem pięść. Mój przyjaciel został tam sam. A jeżeli pomyślą, że byliśmy w
spisku?
- Nie
szkodzi, jest o wiele lepiej. Dziękuję. – wyszeptała, a ja skinąłem głową i
wstałem, przy okazji łapiąc ją w pasie i również pomagając wstać.
Rozejrzałem
się wokoło, a mój wzrok padł na jeden z wysokich budynków. Wyglądał na
opuszczony. Nie wyglądał zachęcająco. Ściany rozsypywały się, brud wręcz
piętrzył, ale w tej chwili mógł się okazać idealnym schronieniem.
Bez
wyjaśnień i ostrzeżeń złapałem Granger jedną ręką pod kolanami, a kolejną za
plecy i uniosłem do góry w pewnym uścisku. Dziewczyna pisnęła na znak protestu
i strachu, ale zignorowałem ją, ruszając w wybrane miejsce.
Na szczęście
nie była ciężka, a wręcz wychudzona po dwóch miesiącach tortur i głodowania.
Wejście z nią po schodach nie sprawiło mi większych problemów. W końcu wybrałem
jedne z drzwi i kopnięciem otworzyłem je, wkraczając do środka i uważnie
oceniając jego stan.
Tutaj
również szczęście nam dopisało. Mieszkanie wydawało się być opuszczone od
miesięcy, sądząc po ilości kurzu i do tego prawdopodobnie jego mieszkańcy
wychodzili z niego w pośpiechu, bo całe było wyposażone.
Ulga zalała
moje ciało. Obawiałem się, że tej nocy jednak będę musiał stać się mordercą
walczącym o własne przeżycie, a naprawdę nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Po przeszukania
pomieszczeń, położyłem Gryfonkę na jednym z łóżek w niewielkim pokoju i
przeszukałem zawartość szafek. Odnalazłem w nich kilka potrzebnych rzeczy,
takich jak stare, wypłowiałe ubrania i klika ręczników. Było to jednak o wiele
za mało, a na dworze robiło się coraz zimniej.
Podałem
Granger ubrania i zatamowałem rany ręcznikiem. Nie chciałem zostawiać jej
samej, ale nie miałem wyjścia. Musiałem rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu
potrzebnych rzeczy.
- Dokąd
idziesz? – zapytała mnie słabo i podniosła się delikatnie, krzywiąc z bólu,
jakby bojąc się, że ją opuszczam.
- Rozejrzeć
się. Niedługo wrócę. Nie wstawaj z łóżka. – zarządziłem sucho i nie czekając na
odpowiedź, wyszedłem.
Chłodne,
listopadowe powietrze owionęło moje policzki. Odetchnąłem z ulgą, czując, że
moje zmęczone ciało rozluźnia się powoli. Miałem chwilę, by na spokojnie
przeanalizować naszą sytuację, która jednym słowem była beznadziejna. Mogliśmy
polegać tylko na sobie. Ukrywać się przed śmierciożercami, ale również przed
Zakonem Feniksa. Nigdzie nie byliśmy bezpieczni.
Przechodziłem
przez kolejne uliczki, cały czas rozglądając się z niepokojem. Bałem się, że
zza kolejnego rogu wyskoczy ktoś w masce i jednym krótkim zaklęciem mnie
zabije. Na całe szczęście nic takiego się nie wydarzyło tej nocy.
Czy
żałowałem tej ucieczki, uratowania jej? Teraz już nie. Poczułem smak wolności,
choć wiedziałem, że mam na sobie przyklejoną łatkę zdrajcy z natychmiastowym
rozkazem śmierci.
Po dokładnym
przeanalizowaniu sytuacji byłem pewien, że nie byłem w stanie jej zabić. Teraz
również bym tego nie zrobił. Ona była taka... nietykalna. Sprawiła, że to nie
było możliwe. Mimo całego zła, wciąż była osobą, która w moją stronę kierowała
ludzkie uczucia, która mimo wcześniejszej nienawiści, wierzyła we mnie. W tej chwili
nie miałem nikogo innego.
Po ominięciu
kilku korytarzy uliczek, udało odnaleźć się budynek mugolskiej apteki. Wszedłem
do niego niepewnie, rozglądając się niespokojnie po półkach. Tak naprawdę nie
wiedziałem czego potrzebuję.
- Czym mogę
panu służyć? – zapytała starsza kobieta zza lady, mierząc podejrzliwie moją
pelerynę.
- Moja...
dziewczyna miała wypadek. – powiedziałem spokojnie. – Potrzebuję czegoś na
dosyć głębokie rany, a także coś przeciwbólowego.
- Od czego
rany? – zapytała na pozór obojętnie.
- Od noża.
Kobieta
rozszerzyła oczy, a ja wiedziałem, że zaczyna szukać wyjścia z sytuacji. Gdy
się odwróciła, wycelowałem w nią różdżką.
- Imperio!
Spowodowałem,
że na powrót odwróciła się do mnie, ale teraz w jej oczach błyszczała pustka.
Była pod wpływem mojego zaklęcia. Miałem władzę.
- Podaj
szybko te leki! Nie będę czekał wiecznie!
Mugolka
posłusznie, bez najmniejszego mrugnięcia postawiła przede mną siatkę z
potrzebnymi rzeczami. Miałem szczerą nadzieję, że Granger będzie w stanie
wytłumaczyć co na co jest potrzebne.
Szybko
zgarnąłem ją z lady i wyszedłem z apteki zrywając zaklęcie. Wiedziałem, że dla
kobiety będę tylko halucynacją, rozmazanym wspomnieniem.
Nie miałem
czasu, by szukać innych rzeczy. W tej chwili musiałem wrócić do mieszkania i
opatrzyć ją. Odnalazłem szybko drogę powrotną i pomknąłem przed siebie,
zarzucając na głowę czarny kaptur.
***
Wszedłem do
mieszkania w którym się zatrzymaliśmy i zajrzałem do pokoju, gdzie kładłem
dziewczynę. Granger leżała na łóżku tak jak kazałem i najwyraźniej spała, bądź
straciła przytomność, bo miała zamknięte oczy. W każdym razie jej oddech był
płytki i niespokojny, a ona cały czas kręciła się niespokojnie.
Usiadłem po
cichu na jej łóżku, czując jak miękki materac ugina się pod moim ciężarem.
Ponownie nerwowo drgnęła, a ja dotknąłem dłonią jej rozpalonego czoła. Gdy moja
ręka tylko jej dotknęła, ona otworzyła oczy z krzykiem, szarpiąc się.
Widziałem
jej strach, wręcz nazwałbym to potwornym przerażeniem. Złapałem stanowczo za
jej ramiona i unieruchomiłem, by się nie ruszała.
- To tylko
ja, Granger. – powiedziałem uspokajająco, a ona wciąż drżąc, spojrzała na mnie
nieufnie. – Jesteś cała rozpalona. Masz gorączkę. Kupiłem kilka mugolskich
leków, ale nie wiem co ci podać. Mam nadzieję, że się znasz.
Szatynka
skinęła głową delikatnie i wciąż nieufnie obserwowała każdy mój ruch. Z
wdzięcznością przeglądnęła zawartość siateczki i wyciągnęła potrzebne.
Ja również
ją obserwowałem. Widziałem w niej przeróżne emocje. Niepewność, strach,
nieufność. Była zagubiona. To niesamowite jak przeróżne uczucia mogą dominować
w człowieku jednocześnie.
- Mógłbyś mi
pomóc? Sama sobie nie poradzę. – jej cichy głos wyrwał mnie z transu.
Pomogłem jej
podnieść się do pozycji siedzącej, a ona skrzywiła się, lecz mimo wszystko nie
poddała się. Przyniosłem jej szklankę wody, by mogła popić te śmieszne leki,
które wybrała. Byłoby o wiele prościej i szybciej, gdybyśmy mieli przy sobie
eliksiry. Niestety, ale nawet nie wchodziło w grę, by chodzić po
czarodziejskich ulicach. Musieliśmy sobie poradzić.
Po chwili
pomogłem jej również wstać z łóżka, by doszła do łazienki. Usadziłem ją na
taborecie i przyjrzałem się największej ranie, którą wcześniej udało mi się
trochę uleczyć zaklęciem. Wciąż sączyła się z niej krew, wyglądała paskudnie.
- Musisz to
zdezynfekować. – powiedziała cicho. – Nie zrobię tego sama.
- Trzymaj
koszulkę, zrobię to. Powiedz tylko co mam robić.
- Namocz ten
wacik i przemyj te rany.
Tak jak
poleciła, tak zrobiłem. Jednak, gdy tylko wacik miał styczność z jej raną, ona
syknęła, a spod jej powiek wypłynęły łzy.
- W
porządku. Nie przestawaj. Tylko szczypie, zaraz przestanie. – jęknęła.
Z lekko
drżącymi rękoma kontynuowałem czynność i wręcz odetchnąłem z ulgą, gdy
skończyłem. Niestety, przede mną było o wiele gorsze zadanie.
- Nie
żartuj, Granger. Nie zrobię tego.
- Chyba jako
śmierciożerca robiłeś gorsze rzeczy, co?
- Tak,
ale...
- Malfoy,
błagam cię...
Westchnąłem
i wziąłem do ręki nici, które mugole nazywali szwami. Granger pospiesznie
wytłumaczyła mi co mam zrobić, a ja z zaciśniętymi zębami wykonywałem jej
polecenia. Miałem świadomość, że to było jedyne wyjście. Wiedziałem, że ją to
boli, al później miało to przynieść jej tylko ulgę.
Nie była to
może profesjonalna operacja czy też zabieg, ale prawdopodobnie nie wyszło
najgorzej. Granger mimo tabletek uspakajających i przeciwbólowych ledwie
trzymała się na nogach.
Ostatnim co
musiałem zrobić, to owinąć ją bandażem. To na całe szczęście było najprostszym
zadaniem. Gdy skończyłem, wziąłem ją na ręce i zaniosłem z powrotem do łóżka.
Położyłem ją
na nim delikatnie, a ona z ulgą wtuliła się w wypłowiałą poduszkę.
- Dziękuję,
Malfoy. – wyszeptała i niemal natychmiast zasnęła.
Przez chwilę
jeszcze patrzyłem na jej śpiącą, spokojną twarz. Moją natomiast ozdobiła
fascynacja. Granger była taka krucha, taka delikatna... Gdybym tylko chciał,
jednym ruchem mógłbym ją zabić.
Drżącą ręką
dotknąłem jej twarzy, przesuwając po niej opuszkami palców. Moje palce
delikatnie popieściły jej usta, a ja sam z trudem zignorowałem ochotę
pocałowania ich.
Szybko
wstałem z jej łóżka i poszedłem do pokoju obok, by położyć się na drugim. Nie
było nawet w połowie tak przyjemne jak to w domu, a szczególnie wtedy, gdy za
ścianą obok spała ona.
Co będzie,
gdy wyzdrowieje? Czy opuszczę ją? Czy każde z nas pójdzie w swoją stronę? Czy
będę potrafił to zrobić?
Nie
uzyskałem odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Zasnąłem, a tej nocy w końcu nie
miałem prześladujących mnie koszmarów. Naprawdę byłem wolny.
***
Obudziłem
się z uczuciem spokoju. Musiało być już dosyć późno, bo czułem się naprawdę
wyspany, jeżeli było to możliwe po tak emocjonującym wczorajszym dniu.
Potrzebowałem chwili, by zorientować się gdzie jestem i co działo się
wczorajszego wieczora. Rozkaz Czarnego Pana, ratunek Granger, londyńskie
mieszkanie.
Westchnąłem
ciężko i przeciągnąłem się, a następnie wstałem i poszedłem sprawdzić stan Gryfonki.
Ona również już nie spała, więc gdy tylko przekroczyłem próg jej pokoju,
spojrzała na mnie niepewnie.
- Jak się
czujesz? – zapytałem, opierając się plecami o parapet i lustrując ją uważnie.
- Lepiej. –
szepnęła. – Malfoy?
Uniosłem
pytająco brwi, a ona zmieszała się i zacisnęła palce na poszewce kołdry.
- Dlaczego
mnie uratowałeś? Dlaczego po prostu mnie nie zabiłeś?
- Sam nie
wiem, Granger. – westchnąłem. – Żałujesz, że żyjesz?
- Nie, ja...
- zawahała się. – Myślałam, że już po mnie.
- Ja również
tak myślałem. Nie wiem jak to się stało, to działo się tak szybko...
- Jak ci się
udało nas teleportować? – to pytanie najwyraźniej nie dawało jej spokoju.
- Jako
członek rodu Malfoyów mogłem teleportować się w każdej chwili. To było jedyne
wyjście żeby cię wyciągnąć.
- Dziękuję.
– powiedziała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – Gdyby nie ty... Ale,
Malfoy... Czy teraz, ty...
- Nie myśl o
tym. – przerwałem jej. – Tak jest lepiej.
- Rozumiem.
– skinęła głową i rozejrzała się po pokoju. – Dlaczego to miejsce?
- Na to
pytanie również nie potrafię ci odpowiedzieć. Pomyślałem o bezpiecznym miejscu
i trafiliśmy tutaj.
Gryfonka
ponownie skinęła głową i opuściła ją w dół. Wiedziałem, że jest jeszcze coś, co
nie daje jej spokoju.
- Co się
stanie z Harrym? – zapytała w końcu cicho. – Czy on...
- Nie zabili
go, Granger. Czarny Pan boi się, że ktoś jeszcze wie o waszej misji. Nie zabije
Pottera, dopóki nie wyciągnie z niego wszystkiego. Teraz jeszcze jest wściekły,
bo uciekłaś mu sprzed nosa. Będzie chciał cię dopaść.
- Muszę
szybko dokończyć to, co zaczęliśmy, zanim znowu mnie odnajdzie. Może to jedyny
sposób, by uratować Harry'ego.
- Co musisz
zrobić? – zapytałem z zaciekawieniem, ale ona spojrzała na mnie przepraszająco.
- Jestem ci
wdzięczna za ratunek, ale zrozum, że nie mogę... To zbyt niebezpieczne, nie
mogę ciebie w to wplątać. To sprawa tylko między nami.
- Jasne,
tyle, że teraz zostałaś z tym sama. Ale pewnie, Granger, nie mam ochoty
wplątywać się w te sprawy.
W jej oczach
błysnęło coś dziwnego, ale wymusiła z siebie uśmiech wdzięczności.
- Jednak
przez najbliższy czas i tak nie będziesz w stanie nic zrobić. Nie jesteś nawet
w stanie samodzielnie wyjść z łóżka.
- Tak, twoja
ciotka jak zwykle nie próżnowała. – starała się uśmiechnąć, ale mi nie było do
śmiechu. Czułem się temu winny, choć tak naprawdę nie powinienem.
- Zostaniemy
tutaj przez jakiś czas. Nikt nie powinien nas odnaleźć, a ty będziesz miała
czas, by wrócić do formy. Potem możesz zrobić co chcesz, już nikt nie będzie
cię trzymał.
Granger
zagryzła wargę, ale skinęła głową na znak zgody. Ja w tym czasie odepchnąłem
się od parapetu i spojrzałem przez okno.
- Skoro mamy
tutaj żyć, pójdę poszukać czegoś do jedzenia, a także ubrania. Powinienem
niedługo wrócić. Potrzebujesz czegoś?
- Nie,
dziękuję.
Przyjrzałem
się jej smutnej twarzy i bez słowa opuściłem mieszkanie, wybierając się na
samotne zakupy. Z mojej wczorajszej wędrówki mniej więcej pamiętałem w które
miejsce się udać. Mijałem kilka sklepów, które wciąż były otwarte.
Wszedłem do
niewielkiego sklepiku, rozglądając się po półkach. Nie mieli dużego wyboru, co
wcale mnie nie zdziwiło. Szczerze powiedziawszy, to nie miałem pojęcia co
kupić. Nigdy nie gotowałem, nie wiedziałem nawet co jest do tego potrzebne.
Wziąłem
jednak koszyk i zacząłem wrzucać według mnie najpotrzebniejsze składniki. Było
to nużące, ale innego wyboru nie było. Kobieta zza lady patrzyła na mnie
podejrzliwie, ale zignorowałem ją. Byłem już do tego przyzwyczajony.
Kroczyłem
wąskimi ścieżkami, aż w końcu coś przykuło moją uwagę. Przede mną na niewielkim
regale stało kilka książek. Nie znałem autorów czy tytułów. Były to mugolskie
dzieła. Zawahałem się dłuższą chwilę, ale niepewnie zgarnąłem jedną z półki,
obracając ją w dłoni. Granger pewnie się ucieszy, jeżeli dostanie coś, dzięki
czemu będzie mogła zająć czas.
Wyciągnąłem
rękę po drugą i zamarłem.
- Malfoy?
Odwróciłem
się na pięcie i wyszarpnąłem różdżkę, rozglądając się uważnie wokoło, gotowy do
walki. Nie było nikogo obok, ale mogłem przysiąc, że słyszałem swoje nazwisko.
- Co on
miałby tutaj robić? Gardzi mugolami tak samo jak my.
Wzdrygnąłem
się, bo szybko doszło do mnie, że znam te głosy, a dochodzą praktycznie tuż
obok mnie. Zerknąłem przez ramię i dostrzegłem jak dwójka mężczyzn staje przed
szybą, która w tej chwili była jedynym co nas dzieliło. Skuliłem się i
schowałem za jedną z półek tak, aby nie udało im się mnie dostrzec. Zrobiłem to
w idealnym momencie, bo jeden z nich akurat spojrzał na witrynę sklepiku.
- Gardzi?
Uratował szlamę. Jest zdrajcą.
- W
porządku, ale co miałby robić w takim miejscu?
- Ukrywać
się. Zniszczyć naszą czujność. Podobno ktoś podobny do niego był tutaj
widziany.
- Mugole to
ślepcy i głupcy.
- Czarny Pan
kazał nam przeszukać każde miejsce w Londynie. Nie wiesz jaka nagroda jest
wyznaczona za ich głowy? Wściekł się, więc Malfoy jedną nogą jest już w grobie.
Wyjrzałem
ostrożnie zza półki, obserwując jak odchodzą. Odwróciłem się szybko i
zaczarowałem sprzedawczynię, wychodząc za nimi. Zachowując ostrożność,
próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Może już
dawno nie ma ich w Londynie?
- Nie
uciekli. Szlama ledwo żyła.
- Może ktoś
im pomógł?
- Czarny Pan
wydał rozkaz przesłuchania Notta i wszystkich Malfoyów. Jeżeli współpracowali,
dowiemy się o tym bardzo szybko.
Przez moje
ciało przeszły dreszcze. Czarny Pan chce przesłuchać Theodora? Jest podejrzany?
Dźwięk
trąbienia zmusił mnie do ponownego spojrzenia w tamtą stronę. W kierunku
śmierciożerców pędził mugolski samochód. Wyższy z nich jednak ledwo na niego
zerknął, a po chwili machnął różdżką.
Na moich
oczach samochód wpadł w poślizg, uderzając w latarnię. Prędkość z jaką to
zrobił była ogromna, widziałem jak uderzył głową w kierownicę, a następnie
popłynęła krew.
Śmierciożercy
podeszli do niego i otworzyli drzwi. Błysnęło, a oni zarechotali. Nie widziałem
z tej odległości co się stało, tylko dostrzegłem ich pogardliwe uśmiechy, a po
chwili teleportowali się bez ostrzeżenia.
Podbiegłem
niepewnie do samochodu i wykrzywiłem się z obrzydzeniem. Mugol spojrzał na mnie
czerwonymi oczami. Dusił się. Śmierciożercy wycięli mu język. Próbował
wyciągnąć w moim kierunku dłoń, ale szybko się odsunąłem. Na jego szyi
zauważyłem krwawy znak. Znak śmierciożerców.
- Avada
kedavra. – wyszeptałem, a on opadł na siedzenie.
Przez kilka
cennych sekund wpatrywałem się jeszcze w jego już martwe oczy ze ściśniętym z
obrzydzenia żołądkiem. Następnie moje spojrzenie pomknęło po środku pojazdu w
ekspresowym tempie. Z satysfakcją zauważyłem na tylnich siedzeniach kilka
toreb, które natychmiastowo chwyciłem. Nie było to w porządku, ale mogło pomóc
nam w przetrwaniu.
Zarzuciłem
kaptur na głowę i odwróciłem się, skrywając za maską emocji. Nie zrobiłem nic
więcej. Musiałem walczyć o siebie. Musiałem walczyć o nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz