sobota, 23 września 2017

Rozdział 27

Rozejrzałem się z popłochem wokoło, próbując zlokalizować miejsce do którego nas przeniosłem. Serce uderzało o ścianki mojej klatki piersiowej, niemal ją rozsadzając. Brakowało mi tlenu, w głowie się kręciło od nadmiaru emocji.
Uciekłem. Uciekłem wraz z Granger.
Jako członek rodu Malfoyów posiadałem prawo teleportacji z tamtego miejsca, co w tej chwili było dla Lorda Voldemorta największym błędem. Zdradziłem go. Zdradziłem Czarnego Pana i wszystkich śmierciożerców. Jestem zdrajcą.
Teraz stałem wraz z ledwo żyjącą Granger na środku opuszczonej ulicy Londynu, właściwie nie wiedząc dlaczego akurat tutaj mnie teleportowało. To miało być to bezpieczne miejsce? Mugolska dzielnica, częściowo niezamieszkana i brudna?
Spojrzałem na dziewczynę leżącą na chodniku i wykrzywiłem usta z niesmakiem i wściekłością.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, co wpadło mi do tego pustego łba, że uratowałem tę szlamę. Nie, wcale jej nie lubię. Nic dla mnie nie znaczy. Nienawidzę jej. Więc jaki był powód tego wyskoku? Może było mi jej żal? Miałem dość słuchania jej ciągłych wrzasków? NIE WIEM, ALE MALFOY, JESTEŚ IDIOTĄ.
Kurwa mać! To wszystko nie prawda! Jestem po prostu tchórzem, który nie potrafił jej zabić! Nie potrafiłem wypowiedzieć jednego cholernego zaklęcia, które jeszcze nie dawno wykrzykiwałem na prawo i lewo! Dlaczego? Dlaczego dziewczyna taka jak ona do tego doprowadziła? Przez prawie dwa miesiące zadecydowała za mnie. To nie jest nienawiść, to nie jest żal. Jestem po prostu idiotą.
Kim... kim ona dla mnie jest? Kim do kurwy jest, że zrobiłem coś tak beznadziejnie głupiego, że poświęciłem po wpływem emocji własne życie?! To była Granger. Osoba będąca przyczyną ostatniego chaosu w moim życiu. A kim dla mnie była? Nie mam pojęcia. Jedno było pewne. Była osobą, która coś zmieniła, a nie powinna.
Skazałem ją na pewną śmierć. Skazałem SIEBIE. Gdybym jej nie uratował... Merlinie, Czarny Pan będzie szukał zemsty. Nie wybaczy mi zdrady. Będzie nas szukał, aż znajdzie, a następnie zabije bez zawahania.
Wpatrzyłem się w jej brązowe oczy. Były zamglone, przesiąknięte strachem, niedowierzaniem i szokiem. Mimo, że ledwie żywa, zdawała sobie sprawę co się dzieje wokoło. Jej niemoc i niewinność w tej chwili doprowadzała mnie do jeszcze większej furii.
- Dlaczego tak się patrzysz, szlamo?! To wszystko twoja wina!
Tak, byłem nie w porządku. Nie poprosiła mnie o to ani razu, chciała umrzeć, błagała wręcz o to. To ja nie potrafiłem tego znieść. To ja byłem jedynym winowajcą.
- Dra–co... Wróć-my tam. Wy–wybłagaj go... Da ci... szansę.
Ledwie to z siebie wykrztusiła, biorąc pod uwagę jej beznadziejny stan, a ja mimo tego stanąłem jak wryty, patrząc na nią z niedowierzaniem, by po chwili wybuchnąć histerycznym śmiechem. Ta sytuacja mnie przewyższała.
- Naprawdę myślisz, że Czarny Pan oszczędzi mnie po tym, jak spróbowałem ratować szlamę, przyjaciółkę Harry'ego Pottera? Nie bądź naiwna, Granger. Zabije mnie, nie pozwalając nawet na wyjaśnienia.
Milczała. Odwróciła się ode mnie, unikając mojego spojrzenia pełnego wściekłości. Mimo wykrwawiania się, w jej głowie na pewno toczyła się zacięta walka. Ja natomiast miałem dość. Miałem dosyć jej.
- To już nie ważne. – warknąłem. – Idę stąd. Uratowałem cię, ale nie jesteś nic mi winna. Żegnaj, Granger.
Ruszyłem przed siebie, starając się nie zwracać uwagi na jej zduszone jęki. Musiałem się na kimś wyładować, uspokoić, przemyśleć wszystko samotnie i obmyślić jakiś plan. Przystanąłem jednak w pół kroku, gdy usłyszałem jej słaby głos.
- A więc to tak ma się skończyć? – wysapała ostatkami sił. – Masz teraz zamiar tak po prostu odejść i zostawić mnie jak cholerny tchórz?! Dlaczego mnie uratowałeś?! Tylko dlatego, żeby zostawić mnie samą, czekającą na śmierć na środku pustej i brudnej ulicy?! Jesteś większym potworem niż myślałam! I tak mnie zabijesz! Umrę w gorszych męczarniach niż miałam, a to ty będziesz zabójcą.
Odwróciłem się w jej stronę z gamą emocji. Miała rację. Byłbym zabójcą. Tylko dlatego uratowałem ją, żeby następnie pozwolić zginąć? Przez chwilę biłem się ze swoimi myślami, a następnie z westchnięciem podszedłem do niej i uklęknąłem obok.
Wyciągnąłem różdżkę, a ona wciągnęła mocno powietrze, krzywiąc się przy tym z bólu. Delikatnie przejechałem czubkiem różdżki po jej ciele, szepcząc zaklęcia. Widziałem malującą się ulgę na jej twarzy, ale nie mogłem zrobić więcej. Niektórych ran nie da się wyleczyć samymi zaklęciami.
- Mogę zrobić tylko tyle. Gdyby tutaj był Theodor... - zacząłem, ale przerwałem i zacisnąłem pięść. Mój przyjaciel został tam sam. A jeżeli pomyślą, że byliśmy w spisku?
- Nie szkodzi, jest o wiele lepiej. Dziękuję. – wyszeptała, a ja skinąłem głową i wstałem, przy okazji łapiąc ją w pasie i również pomagając wstać.
Rozejrzałem się wokoło, a mój wzrok padł na jeden z wysokich budynków. Wyglądał na opuszczony. Nie wyglądał zachęcająco. Ściany rozsypywały się, brud wręcz piętrzył, ale w tej chwili mógł się okazać idealnym schronieniem.
Bez wyjaśnień i ostrzeżeń złapałem Granger jedną ręką pod kolanami, a kolejną za plecy i uniosłem do góry w pewnym uścisku. Dziewczyna pisnęła na znak protestu i strachu, ale zignorowałem ją, ruszając w wybrane miejsce.
Na szczęście nie była ciężka, a wręcz wychudzona po dwóch miesiącach tortur i głodowania. Wejście z nią po schodach nie sprawiło mi większych problemów. W końcu wybrałem jedne z drzwi i kopnięciem otworzyłem je, wkraczając do środka i uważnie oceniając jego stan.
Tutaj również szczęście nam dopisało. Mieszkanie wydawało się być opuszczone od miesięcy, sądząc po ilości kurzu i do tego prawdopodobnie jego mieszkańcy wychodzili z niego w pośpiechu, bo całe było wyposażone.
Ulga zalała moje ciało. Obawiałem się, że tej nocy jednak będę musiał stać się mordercą walczącym o własne przeżycie, a naprawdę nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Po przeszukania pomieszczeń, położyłem Gryfonkę na jednym z łóżek w niewielkim pokoju i przeszukałem zawartość szafek. Odnalazłem w nich kilka potrzebnych rzeczy, takich jak stare, wypłowiałe ubrania i klika ręczników. Było to jednak o wiele za mało, a na dworze robiło się coraz zimniej.
Podałem Granger ubrania i zatamowałem rany ręcznikiem. Nie chciałem zostawiać jej samej, ale nie miałem wyjścia. Musiałem rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy.
- Dokąd idziesz? – zapytała mnie słabo i podniosła się delikatnie, krzywiąc z bólu, jakby bojąc się, że ją opuszczam.
- Rozejrzeć się. Niedługo wrócę. Nie wstawaj z łóżka. – zarządziłem sucho i nie czekając na odpowiedź, wyszedłem.
Chłodne, listopadowe powietrze owionęło moje policzki. Odetchnąłem z ulgą, czując, że moje zmęczone ciało rozluźnia się powoli. Miałem chwilę, by na spokojnie przeanalizować naszą sytuację, która jednym słowem była beznadziejna. Mogliśmy polegać tylko na sobie. Ukrywać się przed śmierciożercami, ale również przed Zakonem Feniksa. Nigdzie nie byliśmy bezpieczni.
Przechodziłem przez kolejne uliczki, cały czas rozglądając się z niepokojem. Bałem się, że zza kolejnego rogu wyskoczy ktoś w masce i jednym krótkim zaklęciem mnie zabije. Na całe szczęście nic takiego się nie wydarzyło tej nocy.
Czy żałowałem tej ucieczki, uratowania jej? Teraz już nie. Poczułem smak wolności, choć wiedziałem, że mam na sobie przyklejoną łatkę zdrajcy z natychmiastowym rozkazem śmierci.
Po dokładnym przeanalizowaniu sytuacji byłem pewien, że nie byłem w stanie jej zabić. Teraz również bym tego nie zrobił. Ona była taka... nietykalna. Sprawiła, że to nie było możliwe. Mimo całego zła, wciąż była osobą, która w moją stronę kierowała ludzkie uczucia, która mimo wcześniejszej nienawiści, wierzyła we mnie. W tej chwili nie miałem nikogo innego.
Po ominięciu kilku korytarzy uliczek, udało odnaleźć się budynek mugolskiej apteki. Wszedłem do niego niepewnie, rozglądając się niespokojnie po półkach. Tak naprawdę nie wiedziałem czego potrzebuję.
- Czym mogę panu służyć? – zapytała starsza kobieta zza lady, mierząc podejrzliwie moją pelerynę.
- Moja... dziewczyna miała wypadek. – powiedziałem spokojnie. – Potrzebuję czegoś na dosyć głębokie rany, a także coś przeciwbólowego.
- Od czego rany? – zapytała na pozór obojętnie.
- Od noża.
Kobieta rozszerzyła oczy, a ja wiedziałem, że zaczyna szukać wyjścia z sytuacji. Gdy się odwróciła, wycelowałem w nią różdżką.
Imperio!
Spowodowałem, że na powrót odwróciła się do mnie, ale teraz w jej oczach błyszczała pustka. Była pod wpływem mojego zaklęcia. Miałem władzę.
- Podaj szybko te leki! Nie będę czekał wiecznie!
Mugolka posłusznie, bez najmniejszego mrugnięcia postawiła przede mną siatkę z potrzebnymi rzeczami. Miałem szczerą nadzieję, że Granger będzie w stanie wytłumaczyć co na co jest potrzebne.
Szybko zgarnąłem ją z lady i wyszedłem z apteki zrywając zaklęcie. Wiedziałem, że dla kobiety będę tylko halucynacją, rozmazanym wspomnieniem.
Nie miałem czasu, by szukać innych rzeczy. W tej chwili musiałem wrócić do mieszkania i opatrzyć ją. Odnalazłem szybko drogę powrotną i pomknąłem przed siebie, zarzucając na głowę czarny kaptur.
***
Wszedłem do mieszkania w którym się zatrzymaliśmy i zajrzałem do pokoju, gdzie kładłem dziewczynę. Granger leżała na łóżku tak jak kazałem i najwyraźniej spała, bądź straciła przytomność, bo miała zamknięte oczy. W każdym razie jej oddech był płytki i niespokojny, a ona cały czas kręciła się niespokojnie.
Usiadłem po cichu na jej łóżku, czując jak miękki materac ugina się pod moim ciężarem. Ponownie nerwowo drgnęła, a ja dotknąłem dłonią jej rozpalonego czoła. Gdy moja ręka tylko jej dotknęła, ona otworzyła oczy z krzykiem, szarpiąc się.
Widziałem jej strach, wręcz nazwałbym to potwornym przerażeniem. Złapałem stanowczo za jej ramiona i unieruchomiłem, by się nie ruszała.
- To tylko ja, Granger. – powiedziałem uspokajająco, a ona wciąż drżąc, spojrzała na mnie nieufnie. – Jesteś cała rozpalona. Masz gorączkę. Kupiłem kilka mugolskich leków, ale nie wiem co ci podać. Mam nadzieję, że się znasz.
Szatynka skinęła głową delikatnie i wciąż nieufnie obserwowała każdy mój ruch. Z wdzięcznością przeglądnęła zawartość siateczki i wyciągnęła potrzebne.
Ja również ją obserwowałem. Widziałem w niej przeróżne emocje. Niepewność, strach, nieufność. Była zagubiona. To niesamowite jak przeróżne uczucia mogą dominować w człowieku jednocześnie.
- Mógłbyś mi pomóc? Sama sobie nie poradzę. – jej cichy głos wyrwał mnie z transu.
Pomogłem jej podnieść się do pozycji siedzącej, a ona skrzywiła się, lecz mimo wszystko nie poddała się. Przyniosłem jej szklankę wody, by mogła popić te śmieszne leki, które wybrała. Byłoby o wiele prościej i szybciej, gdybyśmy mieli przy sobie eliksiry. Niestety, ale nawet nie wchodziło w grę, by chodzić po czarodziejskich ulicach. Musieliśmy sobie poradzić.
Po chwili pomogłem jej również wstać z łóżka, by doszła do łazienki. Usadziłem ją na taborecie i przyjrzałem się największej ranie, którą wcześniej udało mi się trochę uleczyć zaklęciem. Wciąż sączyła się z niej krew, wyglądała paskudnie.
- Musisz to zdezynfekować. – powiedziała cicho. – Nie zrobię tego sama.
- Trzymaj koszulkę, zrobię to. Powiedz tylko co mam robić.
- Namocz ten wacik i przemyj te rany.
Tak jak poleciła, tak zrobiłem. Jednak, gdy tylko wacik miał styczność z jej raną, ona syknęła, a spod jej powiek wypłynęły łzy.
- W porządku. Nie przestawaj. Tylko szczypie, zaraz przestanie. – jęknęła.
Z lekko drżącymi rękoma kontynuowałem czynność i wręcz odetchnąłem z ulgą, gdy skończyłem. Niestety, przede mną było o wiele gorsze zadanie.
- Nie żartuj, Granger. Nie zrobię tego.
- Chyba jako śmierciożerca robiłeś gorsze rzeczy, co?
- Tak, ale...
- Malfoy, błagam cię...
Westchnąłem i wziąłem do ręki nici, które mugole nazywali szwami. Granger pospiesznie wytłumaczyła mi co mam zrobić, a ja z zaciśniętymi zębami wykonywałem jej polecenia. Miałem świadomość, że to było jedyne wyjście. Wiedziałem, że ją to boli, al później miało to przynieść jej tylko ulgę.
Nie była to może profesjonalna operacja czy też zabieg, ale prawdopodobnie nie wyszło najgorzej. Granger mimo tabletek uspakajających i przeciwbólowych ledwie trzymała się na nogach.
Ostatnim co musiałem zrobić, to owinąć ją bandażem. To na całe szczęście było najprostszym zadaniem. Gdy skończyłem, wziąłem ją na ręce i zaniosłem z powrotem do łóżka.
Położyłem ją na nim delikatnie, a ona z ulgą wtuliła się w wypłowiałą poduszkę.
- Dziękuję, Malfoy. – wyszeptała i niemal natychmiast zasnęła.
Przez chwilę jeszcze patrzyłem na jej śpiącą, spokojną twarz. Moją natomiast ozdobiła fascynacja. Granger była taka krucha, taka delikatna... Gdybym tylko chciał, jednym ruchem mógłbym ją zabić.
Drżącą ręką dotknąłem jej twarzy, przesuwając po niej opuszkami palców. Moje palce delikatnie popieściły jej usta, a ja sam z trudem zignorowałem ochotę pocałowania ich.
Szybko wstałem z jej łóżka i poszedłem do pokoju obok, by położyć się na drugim. Nie było nawet w połowie tak przyjemne jak to w domu, a szczególnie wtedy, gdy za ścianą obok spała ona.
Co będzie, gdy wyzdrowieje? Czy opuszczę ją? Czy każde z nas pójdzie w swoją stronę? Czy będę potrafił to zrobić?
Nie uzyskałem odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Zasnąłem, a tej nocy w końcu nie miałem prześladujących mnie koszmarów. Naprawdę byłem wolny.
***
Obudziłem się z uczuciem spokoju. Musiało być już dosyć późno, bo czułem się naprawdę wyspany, jeżeli było to możliwe po tak emocjonującym wczorajszym dniu. Potrzebowałem chwili, by zorientować się gdzie jestem i co działo się wczorajszego wieczora. Rozkaz Czarnego Pana, ratunek Granger, londyńskie mieszkanie.
Westchnąłem ciężko i przeciągnąłem się, a następnie wstałem i poszedłem sprawdzić stan Gryfonki. Ona również już nie spała, więc gdy tylko przekroczyłem próg jej pokoju, spojrzała na mnie niepewnie.
- Jak się czujesz? – zapytałem, opierając się plecami o parapet i lustrując ją uważnie.
- Lepiej. – szepnęła. – Malfoy?
Uniosłem pytająco brwi, a ona zmieszała się i zacisnęła palce na poszewce kołdry.
- Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego po prostu mnie nie zabiłeś?
- Sam nie wiem, Granger. – westchnąłem. – Żałujesz, że żyjesz?
- Nie, ja... - zawahała się. – Myślałam, że już po mnie.
- Ja również tak myślałem. Nie wiem jak to się stało, to działo się tak szybko...
- Jak ci się udało nas teleportować? – to pytanie najwyraźniej nie dawało jej spokoju.
- Jako członek rodu Malfoyów mogłem teleportować się w każdej chwili. To było jedyne wyjście żeby cię wyciągnąć.
- Dziękuję. – powiedziała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – Gdyby nie ty... Ale, Malfoy... Czy teraz, ty...
- Nie myśl o tym. – przerwałem jej. – Tak jest lepiej.
- Rozumiem. – skinęła głową i rozejrzała się po pokoju. – Dlaczego to miejsce?
- Na to pytanie również nie potrafię ci odpowiedzieć. Pomyślałem o bezpiecznym miejscu i trafiliśmy tutaj.
Gryfonka ponownie skinęła głową i opuściła ją w dół. Wiedziałem, że jest jeszcze coś, co nie daje jej spokoju.
- Co się stanie z Harrym? – zapytała w końcu cicho. – Czy on...
- Nie zabili go, Granger. Czarny Pan boi się, że ktoś jeszcze wie o waszej misji. Nie zabije Pottera, dopóki nie wyciągnie z niego wszystkiego. Teraz jeszcze jest wściekły, bo uciekłaś mu sprzed nosa. Będzie chciał cię dopaść.
- Muszę szybko dokończyć to, co zaczęliśmy, zanim znowu mnie odnajdzie. Może to jedyny sposób, by uratować Harry'ego.
- Co musisz zrobić? – zapytałem z zaciekawieniem, ale ona spojrzała na mnie przepraszająco.
- Jestem ci wdzięczna za ratunek, ale zrozum, że nie mogę... To zbyt niebezpieczne, nie mogę ciebie w to wplątać. To sprawa tylko między nami.
- Jasne, tyle, że teraz zostałaś z tym sama. Ale pewnie, Granger, nie mam ochoty wplątywać się w te sprawy.
W jej oczach błysnęło coś dziwnego, ale wymusiła z siebie uśmiech wdzięczności.
- Jednak przez najbliższy czas i tak nie będziesz w stanie nic zrobić. Nie jesteś nawet w stanie samodzielnie wyjść z łóżka.
- Tak, twoja ciotka jak zwykle nie próżnowała. – starała się uśmiechnąć, ale mi nie było do śmiechu. Czułem się temu winny, choć tak naprawdę nie powinienem.
- Zostaniemy tutaj przez jakiś czas. Nikt nie powinien nas odnaleźć, a ty będziesz miała czas, by wrócić do formy. Potem możesz zrobić co chcesz, już nikt nie będzie cię trzymał.
Granger zagryzła wargę, ale skinęła głową na znak zgody. Ja w tym czasie odepchnąłem się od parapetu i spojrzałem przez okno.
- Skoro mamy tutaj żyć, pójdę poszukać czegoś do jedzenia, a także ubrania. Powinienem niedługo wrócić. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, dziękuję.
Przyjrzałem się jej smutnej twarzy i bez słowa opuściłem mieszkanie, wybierając się na samotne zakupy. Z mojej wczorajszej wędrówki mniej więcej pamiętałem w które miejsce się udać. Mijałem kilka sklepów, które wciąż były otwarte.
Wszedłem do niewielkiego sklepiku, rozglądając się po półkach. Nie mieli dużego wyboru, co wcale mnie nie zdziwiło. Szczerze powiedziawszy, to nie miałem pojęcia co kupić. Nigdy nie gotowałem, nie wiedziałem nawet co jest do tego potrzebne.
Wziąłem jednak koszyk i zacząłem wrzucać według mnie najpotrzebniejsze składniki. Było to nużące, ale innego wyboru nie było. Kobieta zza lady patrzyła na mnie podejrzliwie, ale zignorowałem ją. Byłem już do tego przyzwyczajony.
Kroczyłem wąskimi ścieżkami, aż w końcu coś przykuło moją uwagę. Przede mną na niewielkim regale stało kilka książek. Nie znałem autorów czy tytułów. Były to mugolskie dzieła. Zawahałem się dłuższą chwilę, ale niepewnie zgarnąłem jedną z półki, obracając ją w dłoni. Granger pewnie się ucieszy, jeżeli dostanie coś, dzięki czemu będzie mogła zająć czas.
Wyciągnąłem rękę po drugą i zamarłem.
- Malfoy?
Odwróciłem się na pięcie i wyszarpnąłem różdżkę, rozglądając się uważnie wokoło, gotowy do walki. Nie było nikogo obok, ale mogłem przysiąc, że słyszałem swoje nazwisko.
- Co on miałby tutaj robić? Gardzi mugolami tak samo jak my.
Wzdrygnąłem się, bo szybko doszło do mnie, że znam te głosy, a dochodzą praktycznie tuż obok mnie. Zerknąłem przez ramię i dostrzegłem jak dwójka mężczyzn staje przed szybą, która w tej chwili była jedynym co nas dzieliło. Skuliłem się i schowałem za jedną z półek tak, aby nie udało im się mnie dostrzec. Zrobiłem to w idealnym momencie, bo jeden z nich akurat spojrzał na witrynę sklepiku.
- Gardzi? Uratował szlamę. Jest zdrajcą.
- W porządku, ale co miałby robić w takim miejscu?
- Ukrywać się. Zniszczyć naszą czujność. Podobno ktoś podobny do niego był tutaj widziany.
- Mugole to ślepcy i głupcy.
- Czarny Pan kazał nam przeszukać każde miejsce w Londynie. Nie wiesz jaka nagroda jest wyznaczona za ich głowy? Wściekł się, więc Malfoy jedną nogą jest już w grobie.
Wyjrzałem ostrożnie zza półki, obserwując jak odchodzą. Odwróciłem się szybko i zaczarowałem sprzedawczynię, wychodząc za nimi. Zachowując ostrożność, próbowałem się czegoś dowiedzieć.
- Może już dawno nie ma ich w Londynie?
- Nie uciekli. Szlama ledwo żyła.
- Może ktoś im pomógł?
- Czarny Pan wydał rozkaz przesłuchania Notta i wszystkich Malfoyów. Jeżeli współpracowali, dowiemy się o tym bardzo szybko.
Przez moje ciało przeszły dreszcze. Czarny Pan chce przesłuchać Theodora? Jest podejrzany?
Dźwięk trąbienia zmusił mnie do ponownego spojrzenia w tamtą stronę. W kierunku śmierciożerców pędził mugolski samochód. Wyższy z nich jednak ledwo na niego zerknął, a po chwili machnął różdżką.
Na moich oczach samochód wpadł w poślizg, uderzając w latarnię. Prędkość z jaką to zrobił była ogromna, widziałem jak uderzył głową w kierownicę, a następnie popłynęła krew.
Śmierciożercy podeszli do niego i otworzyli drzwi. Błysnęło, a oni zarechotali. Nie widziałem z tej odległości co się stało, tylko dostrzegłem ich pogardliwe uśmiechy, a po chwili teleportowali się bez ostrzeżenia.
Podbiegłem niepewnie do samochodu i wykrzywiłem się z obrzydzeniem. Mugol spojrzał na mnie czerwonymi oczami. Dusił się. Śmierciożercy wycięli mu język. Próbował wyciągnąć w moim kierunku dłoń, ale szybko się odsunąłem. Na jego szyi zauważyłem krwawy znak. Znak śmierciożerców.
Avada kedavra. – wyszeptałem, a on opadł na siedzenie.
Przez kilka cennych sekund wpatrywałem się jeszcze w jego już martwe oczy ze ściśniętym z obrzydzenia żołądkiem. Następnie moje spojrzenie pomknęło po środku pojazdu w ekspresowym tempie. Z satysfakcją zauważyłem na tylnich siedzeniach kilka toreb, które natychmiastowo chwyciłem. Nie było to w porządku, ale mogło pomóc nam w przetrwaniu.
Zarzuciłem kaptur na głowę i odwróciłem się, skrywając za maską emocji. Nie zrobiłem nic więcej. Musiałem walczyć o siebie. Musiałem walczyć o nas. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz