Wpadłem do mieszkania, ledwo dysząc. Nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem tak
drżeć. Myślałem, że będę potrafił skryć się za maską, ale myliłem się. Odkąd
opuściłem mój dom, nie potrafiłem stać się tym samym śmierciożercą. Oczywiście,
nie stałem się przecież przykładnym obywatelem. Chciałem po prostu zachowywać
się... ludzko.
Pierwszym co
zrobiłem, było sprawdzenie, czy Granger wciąż tutaj jest, a co najważniejsze –
sama i żywa. Ulga zalała moje ciało widząc ją wciąż leżącą w łóżku, niczego
nieświadomą.
- Wróciłeś?
– zapytała, gdy dostrzegła mnie w drzwiach. Jej usta ułożyły się w delikatny,
zmizerniały uśmiech, ale natychmiast mimika jej twarzy uległa całkowitej
zmianie, gdy tylko dostrzegła mój strach w oczach. – Coś się stało? Jesteś cały
roztrzęsiony!
Przyjrzałem
się jej zaniepokojonej twarzy, walcząc z samym sobą. Nie mogłem się porozumieć
z swoim sumieniem czy jej powiedzieć co widziałem. Moja chwila wahania wpływała
na nią jeszcze gorzej. W końcu jednak odetchnąłem, postanawiając podzielić się
z nią częścią informacji.
- Spotkałem
moich kolegów. – wyznałem, a ona wciągnęła głośno powietrze.
-
Śmierciożercy? Skąd się tutaj wzięli?!
- Czarny Pan
wyznaczył za nas niezłą sumkę. – prychnąłem. – Osoba, która nas znajdzie
zapewne będzie pływać w chwale wszystkich jego podwładnych.
- Ale skąd
wiedzieli gdzie...
- Granger,
to nie byli zwykli śmierciożercy. To byli Tropiciele. Są do tego stworzeni. Są
bardziej bezwzględni i okrutni niż cała reszta, jeżeli to w ogóle możliwe.
Czarny Pan wysyła ich na najpoważniejsze misje. Wykończyliby nas bez zawahania.
Gryfonka
wzdrygnęła się ze strachem i złapała kurczowo koca.
- Słyszałeś
coś o Harrym i Theo? Może coś wspominali, cokolwiek...
Nieświadomie
zacisnąłem pięść i wargi. Nie mogłem jej powiedzieć, bo by nie wybaczyła sobie
mimo, iż nie miała na to wpływu. Jeżeli się dowie, że Theodor jest
przesłuchiwany... Jest osobą, która najlepiej wie, jak wyglądają przesłuchania
śmierciożerców.
- Nic nie
wiem. Myślisz, że śmierciożercy chodzą sobie po ulicach i rozmawiają o czymś
takim?
- Nie, masz
rację. Miałam nadzieję, że...
- Nic nie
wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć. – przerwałem jej. – Nie będę tutaj
siedział bezczynnie. Mam zamiar chodzić na zwiady, zbierać informacje. Musimy
wiedzieć co się dzieje w naszym świecie, bo inaczej długo nie pożyjemy.
- Tak, masz
rację. – wyszeptała, kiwając głową, a następnie przeniosła zmęczony wzrok na
moje ręce, trzymające siatki i torby. – Skąd to wszystko masz?
- Uwierz mi,
nie chcesz tego wiedzieć. – mruknąłem, unikając jej wzroku. Kątem oka jednak
dostrzegłem jak się skrzywiła, ale po chwili westchnęła i ponownie skinęła
głową.
- Gdzie
idziesz? – zapytała zaskoczona, gdy ruszyłem z miejsca.
Ja jednak
położyłem torbę, którą zabrałem mugolowi, a następnie zerknąłem na siatkę z
zakupami niechętnie.
- Zrobić coś
do jedzenia.
Bez dalszych
wyjaśnień wszedłem do kuchni, rzucając wszystko na stół. To było tylko tyle, co
potrafiłem zrobić. Jak do cholery mam zrobić w tym miejscu cokolwiek?! Od
małego dziecka gotowały skrzaty! Nigdy nawet nie widziałem jak robiły tą
śmieszną żółtą papkę jajeczną.
- Kurwa
mać... - syknąłem, gdy pierwsze z jajek upadło na podłogę rozbijając się.
Podszedłem
do pieca, starając się go jakoś odpalić, co dzięki pomocy różdżki się udało.
Jednak dalej nie byłem w stanie nic zrobić.
- Pierdolę
to... Nie zrobię tego cholerstwa!
Z niechęcią
wróciłem do pokoju Granger, która, mógłbym przysiąc – patrzyła na mnie z
rozbawieniem.
- Granger,
nie mam pojęcia jak zrobić coś do jedzenia! – warknąłem rozeźlony. Tak, to było
cholernie wkurzające, że szedłem do niej po pomoc, a jeszcze bardziej
poniżające. Dlaczego JA mam pytać o porady JEJ?!
- Co
próbujesz zrobić?
- Tą żółtą
papkę z jajek. – westchnąłem.
- Jajecznicę?
Nic trudnego. Musisz znaleźć patelnię, wylać trochę oleju lub masła, a
następnie rozbij jajka, przypraw je solą i pieprzem i rozmieszane wlej na tą
patelnię i mieszaj na niej dalej.
Spojrzałem
na nią jak na kretynkę i powróciłem do kuchni, starając się zrobić tak, jak
wytłumaczyła. Wiedziałem, że zapewne bawią ją moje przekleństwa cały czas
dochodzące z kuchni, ale miałem ją gdzieś. Właśnie stałem przed wyzwaniem
większym niż misja śmierciożerców.
- Jebane
jajka! – kląłem cały czas, unikając co chwilę parzącego oleju. Nie wiem jakim
cudem udało mi się to w ogóle zrobić. Oczywiście, moje danie nie wyglądało jak
te domowe, czy w Hogwarcie. Merlinie, wyglądało jak po poważnych przejściach.
Przypalone, trochę wodniste. To było tylko jedyne, co mi się w miarę udało.
Niestety, ale chyba przez najbliższy czas będziemy skazani aby tak jeść.
Wszedłem z
talerzami do pokoju Gryfonki, która wręcz z nadzieją spojrzała na mnie. Podałem
jej porcję, pomagając trochę się podnieść, a ona natychmiast zabrała się za jedzenie.
Nie skrzywiła się ani razu, zjadła całość tej mało zachęcającej potrawy.
Obserwowałem
ją, jak każdy kęs wręcz dodaje jej sił. Potrzebowała tego, była wykończona. Do
teraz nie wiedziałem dlaczego każdą torturę tak gładko przechodziła. Czy to
dlatego, że była czarownicą? Szybciej regenerowała siły? Normalnie żaden mugol
nie byłby w stanie podnieść się z łóżka.
- Dziękuję.
– szepnęła i opadła na poduszki, patrząc na mnie z wdzięcznością. Ja sam nie
byłem nawet w połowie jedzenia tego czegoś, ale Granger najwyraźniej to nie
przeszkadzało.
- Lepiej ci?
– zapytałem.
- Nie
wyzdrowieję po jednej nocy, ale jest stanowczo lepiej niż wczoraj. Myślę, że
nie potrzebuję dużo czasu.
- Nie mamy
eliksirów żeby w parę dni cię postawić na nogi. – powiedziałem oschle, a ona
uśmiechnęła się.
- Ale masz
różdżkę, a to i tak więcej niż trzeba. Z mugolskimi lekami potrzebowałabym co
najmniej miesiąca, aby chociażby usiąść, jednak z różdżką, wystarczy tydzień, a
będę mogła robić to sama.
- Jednak na
razie minął dzień, Granger i nie jesteś w stanie. Mam coś dla ciebie.
- Dla mnie?
– otworzyła szeroko oczy, a ja położyłem obok niej książki, które wziąłem ze
sklepu.
- Wolę żebyś
się zamknęła i czytała niż mi tylko przeszkadzała.
Przez parę
sekund wpatrywała się w nie oniemiała, aż w końcu wzięła je w ręce, gładząc
litery delikatnie palcami. Ostatni raz miała książkę w ręku w moim pokoju.
Pozwalałem jej czytać, choć sam jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Teraz
wyglądała jakby miała się rozpłakać.
- Tą czytała
mi moja mama, gdy byłam mała. – wyszeptała. – Ciekawe co się z nimi dzieje.
W jej oczach
pojawiły się łzy, lecz ja milczałem. Po chwili jednak spojrzałem przez okno i
wyszeptałem:
- Uwierz mi,
Granger, żyją.
Nasze oczy
się spotkały na kilka sekund. Brązowe tęczówki przewiercały mnie, jakby chciały
poznać prawdę. Czułem ich intensywność, przez całego mnie przechodziły
przyjemne prądy, aż w końcu ona się odwróciła, wlepiając spojrzenie w książkę.
- Żyją. –
szepnęła.
Nie
odwróciła się już w moją stronę, tylko pogrążyła w lekturze. Chciałbym wiedzieć
o czym dokładnie w tej chwili myślała. Czy była wspomnieniami przy rodzicach? A
może przy przyjaciołach? Wydawała się taka krucha, ale prawdą było, że była silniejsza
niż się wszystkim wydawało.
Ja również
pogrążyłem się w myślach, patrząc niespokojnie przez okno. Czy spodziewałem
się, że zaraz zobaczę cały tłum śmierciożerców, szukających nas? Prawdą było,
że byliśmy poszukiwani, a to nie wydawało się wcale tak bezpiecznym miejscem
jak myślałem. Świat mugoli miał nas ochronić? To był absurd.
Nie wiem ile
czasu minęło, ale odwróciłem się ponownie w jej stronę. Nawet nie miałem
pojęcia kiedy zasnęła. Jej twarz wydawała się spokojna, bez zmartwień.
Podszedłem do niej powoli i wyjąłem książkę z rąk, kładąc obok. Odgarnąłem
również zbłąkany kosmyk włosów z jej policzka. Nie stojąc w tym miejscu dłużej,
wyszedłem z mieszkania, zmierzając na pierwszy patrol.
***
Ulice w tym
miejscu wydają się być takie puste. Cisza wręcz przesiąka przez grube mury
budynków. Czasami mam wrażenie, że oprócz nas tutaj nikogo nie ma. Ale to nie
prawda. Widzę mugoli ukrytych w cieniu, jak chowają się w głąb mieszkań, gdy
akurat spojrzę w ich okna. Mugole to tchórzliwe stworzenia.
W miejscu do
którego doszedłem panował półmrok. Uliczne latarnie powoli zaczęły się zapalać.
Zmierzałem w kierunku skrzyżowania bloków, między którymi była większa
przestrzeń. Na samym środku stało odwróconych do mnie tyłem dwóch mężczyzn.
Schowałem
się za najbliższą ścianą, obserwując ich. Na pierwszy rzut oka rozpoznałem w
nich kolejnych śmierciożerców. Rozglądali się wokoło, coś węsząc. Niepokoił
mnie fakt, że byli zaledwie kilka budynków od miejsca naszego dotychczasowego
zamieszkania. Czyżby odkryli więcej, niż powinni?
- Czuję tego
śmiecia. Taki wprawiony śmierciożerca, a nie potrafi ukryć za sobą śladów?
- Daj
spokój, Al. Nasi węszą tutaj od rana. Mógł to być każdy.
- Czuję
wyraźnie tego szczeniaka, Bale! Zaszedł mi nie raz za skórę! Zawsze mógł się
schować za szatą Czarnego Pana, ale teraz, gdy się to skończyło, należy do
mnie!
Przez moje
ciało przeszło coś, co wprawiło mnie we wściekłość. Gardziłem nimi niczym
robakami. Zanim zdążyłem się powstrzymać, wyszedłem z cienia i stanąłem za
nimi, wyciągając różdżkę.
- Całkiem
nieźle. – syknąłem. – Skoro tak bardzo chcesz mnie dopaść, masz świetną okazję.
Oboje
odwrócili się szybko, dobywając różdżek. Nie widziałem ich twarzy schowanych
pod kapturami, ale to nie było ważne. Moim celem było zniszczenie ich obojga.
- A więc
tutaj się ukryłeś. Gdzie twoja szlama? Smród czuć aż tutaj.
- Niezłe z
was bystrzaki, nie dziwię się, że Czarny Pan was tak ceni. – zakpiłem,
ignorując pytanie. Mimo iż na zewnątrz byłem opanowany, w środku aż drżałem z
emocji. Skoro oni nas potrafili wytropić, inni nie będą mieli z tym problemów.
- Nie
będziemy musieli cię zabijać, jeżeli sam się poddasz. – warknął jeden z nich.
-
Zaryzykuję. Drętwota!
Pierwsze
zaklęcie poleciało płynnie w ich stronę, ale odbili je sprawnie. Właściwie tego
od nich oczekiwałem. Było na tyle silne, że odepchnęło jednego z nich do tyłu.
Nim zdążyli zareagować, posłałem ku nim kolejne. Jednemu udało się obronić, ale
drugi poleciał za siebie, uderzając głową w jeden z budynków.
W tej chwili
walka była tylko pomiędzy mną, a jednym z nich. Na pierwszy rzut oka było
widać, że jest sprawniejszy od swojego towarzysza, ale na niewiele mu się to
zdało. Byłem szkolony równie intensywnie co oni. Na polu bitwy nie znałem
litości. Zapominałem, że jestem człowiekiem.
Jego
zaklęcie pomknęło w moją stronę, ale uniknąłem go zwinnie, kontratakując. Moje
zaklęcie dopadło celu, powalając go na kolana. Był martwy.
Podszedłem
do niego, kopiąc w brzuch. Po chwili ściągnąłem z niego kaptur, zauważając, że
to nie są te same osoby, które spotkałem przed sklepem. To byli zwykli
szmalcownicy. Przekląłem soczyście i podszedłem do drugiego, sprawdzając
czynności życiowe.
Żył jeszcze,
ale to tylko kwestia czasu, bo jednym ruchem skręciłem mu kark. Zaklęciem
rzuciłem jego ciało, obok tego drugiego. Nie mogłem ich tutaj zostawić. To był
za duży ślad.
Rozejrzałem
się wokoło czy nikt nas nie obserwuje, a po chwili chwyciłem trupy
szmalcowników i teleportowałem się.
Znaleźliśmy
się nad jakimś klifem. Znałem to miejsce z jednej misji. Dopiero teraz zaczęło
do mnie dochodzić ryzyko, jakiego się podjąłem. Było już jednak za późno. Byli
martwi.
Pochyliłem
się nad nimi ponownie, przeszukując kieszenie. Z satysfakcją wyciągnąłem jakiś
list, gazetę i buteleczkę z dyptamem. Nie było go wiele, ale nawet najmniejsza
ilość może nam pomóc.
Po
przeszukaniu zepchnąłem ich w wodę, obserwując przez chwilę jak fale ich
porywają w głębinę. Nie mogłem tutaj już zostać. Minęło zbyt wiele czasu.
Wróciłem do
mieszkania zdyszany, jakbym przebiegł co najmniej kilka kilometrów. Wszedłem po
cichu, żeby nie zbudzić Granger, ale ona najwyraźniej nie spała.
- Malfoy?!
Wróciłeś?!
- Tak, coś
mnie zatrzymało.
-
Krwawisz... - wyszeptała, a głos jej zadrżał.
- To nie
jest moja krew. – odpowiedziałem słabo.
- Jak nie
twoja, to... - zacisnęła wargi, nie mówiąc nic więcej.
- Musimy się
stąd wynosić. – zarządziłem. – Kręcą się zbyt blisko nas. Nie możemy tutaj
zostać.
- Uspokój
się, Draco. Musimy po prostu zabezpieczyć to mieszkanie.
-
Zabezpieczyć? Jak? – prychnąłem.
- Och, masz
różdżkę! Będzie ciężej niż małą powierzchnię, ale spróbuj. Wypowiadaj wszystkie
zaklęcia ochronne, ale musisz się skupić na wielkości mieszkania.
Westchnąłem
i starałem się uspokoić nerwy. Miała rację. W aktualnym jej stanie nie byłoby
łatwo znaleźć innego schronienia. Musiałem zrobić co w mojej mocy, żeby jakoś
zabezpieczyć to.
Przymknąłem
powieki, zaczynając mamrotać zaklęcia ochronne, przesuwając różdżką po
powietrzu. Czułem jak ręka wibruje mi od mocy. Każde kolejne wprawiało ją w
trans.
- To już? –
wydyszałem zmęczony. – Zadziałało?
- Tak. Nie
czujesz?
- I co
teraz?
- Teraz
łączy nas wspólny sekret. Zostanie zerwany dopiero, gdy sam będziesz tego
chciał, lub gdy umrzesz.
***
Wszedłem po
cichu do jej pokoju. Spała. Wyglądała na taką spokojną. Podszedłem do jej
łóżka, wyciągając przed siebie ręce. I wtedy do mnie doszło, że coś nie tak. To
nie były moje ręce. Złapałem za jej gardło, a ona otworzyła szeroko oczy,
wpatrując się w moją twarz z przerażeniem.
Krzyknęła,
ale zacisnąłem palce mocniej, powodując, że zdołała tylko łapać łapczywie
powietrze, chwytając rękoma za moje nadgarstki.
Wiła się pod
moimi rękoma, ale nie reagowałem. Ciało działało przeciwko mnie. Chciałem je
powstrzymać, ale nie potrafiłem. Moje ręce się coraz bardziej zaciskały, nie
miała powietrza...
- NIE!
Podniosłem
się do pozycji siedzącej, rozglądając się wokoło. Kolejny krzyk rozdarł
powietrze, a ja zerwałem się z łóżka, biegnąc do jej pokoju. Miałem tylko nadzieję,
że to cholerne zabezpieczenia działały.
Wpadłem do
pomieszczenia, szybko oceniając sytuację. Była sama, ale wiła się po łóżku,
powodując, że niektóre rany się niebezpiecznie naciągały. Wyglądało jakby się
dusiła. Jakby KTOŚ ją dusił.
Z
przerażeniem doskoczyłem do niej, odciągając jej własne ręce od gardła, a
następnie potrząsnąłem nią, by się obudziła. Gdy otworzyła oczy, krzyknęła
jeszcze raz, próbując mi się wyrwać.
- Granger,
uspokój się! Wszystko już dobrze! Coś ci się śniło!
- Mal...
Malfoy...
- To już
koniec. Koniec.
Złapała
palcami za moją koszulkę, przyciągając do siebie. Uczepiła się mnie niczym
małe, przerażone dziecko. Byłem bliski tego, by ją do siebie przytulić, ale nie
zrobiłem tego. Byłem jak kamień, nie do poruszenia.
- Zostań ze
mną. – wyszeptała, a ja drgnąłem.
Dosyć
niechętnie odczepiłem jej ręce od siebie i poczekałem aż ułoży się z powrotem
na łóżku. Usiadłem obok niej, a ona natychmiast przymknęła powieki. Nie minęło
wiele czasu, a ponownie spała.
Westchnąłem
ciężko, próbując skupić się na czymś innym, niż na fakcie, że jest tak blisko.
Stanowczo za blisko. Czułem całym sobą jej zapach. W moich zmysłach zapłonęła
nieoczekiwana rządza. Dlaczego miała w sobie coś, co mnie w niej intrygowało?
Dlaczego akurat ona?
Mijały
godziny, a ja nie potrafiłem zmrużyć oka. Przerażał mnie fakt, że mój sen był
tak cholernie przerażający, realistyczny i niepokojąco zbliżony do jej
zachowania. A co jeżeli istniał rodzaj magii wpływający na nasz sen i łączący w
taki sposób, że miałem ją zabić?
Nie, to
głupota. Czarny Pan na pewno nie potrafiłby zrobić czegoś takiego. To był tylko
przypadek. Tylko jebany przypadek!
Spojrzałem
kolejny raz tej nocy na jej śpiącą twarz w zamyśleniu. Czy między nami istniały
jakiekolwiek przypadki? Czy to wszystko nie było już zaplanowane? Od samego
początku była inna. Od samego początku byłem pewien, że jej nie zabiję.
Granger
załkała przez sen. Spod zamkniętych powiek pociekła pojedyncza łza, którą
starłem opuszkiem kciuka, a następnie pogłaskałem ją po policzku. Momentalnie
się uspokoiła, sprawiając, że tej nocy nie pozwoliłem sobie na sen.
Zaczęło się
rozjaśniać za oknem, gdy pozwoliłem sobie ostrożnie zejść z jej łóżka.
Podszedłem do okna obserwując brudne ulice w zamyśleniu. Ile czasu spędzimy w
tym miejscu, nim będzie dobrze? Jak dużo czasu nam potrzeba?
Usłyszałem
za sobą poruszenie, co oznaczało, że Gryfonka również się zbudziła. Nie
wyglądała dobrze. Na jej szyi widniał ślad rąk, była blada niczym trup.
- Nie ruszaj
się, Granger. Przyniosę ci coś do picia.
Zrobiłem szybko
kubek herbaty i zaniosłem jej do pokoju, pomagając popić. Z jękiem bólu uniosła
głowę, opadając na poduszki. W oczy również rzuciło mi się to, że bandaże także
były już przesiąknięte krwią.
- Czas się
tym zająć. – powiedziałem bez emocji. – Złap mnie za rękę, pomogę ci wstać.
Nie wiem
jakim cudem udało mi się ją wziąć na ręce i zanieść do łazienki. Cała jej
koszulka była przemoczona do krwi, a jej właścicielka wręcz krztusiła się łzami
bólu.
Posadziłem
ją jednak na taborecie, zaczynając swoją pracę. Nie odzywałem się słowem i ona
również. Nie potrzebne nam to było. Sytuacja między nami i tak była dosyć
napięta i nerwowa.
Jedna z ran,
ta wyjątkowo paskudna, niepokoiła mnie. Była gorsza niż cała reszta, ciągle
sączyła się z niej świeża krew. Dotknąłem ją delikatnie, a Granger syknęła z
bólu. Nie wiem dlaczego, ale miałem co do tego wszystkiego niepokojące
wrażenie.
- Granger,
wstań na chwilę.
Pomogłem jej
wstać, ale ona zachwiała się, łapiąc mnie za ramię.
- Słabo mi.
– jęknęła.
Nim się
obejrzałem, jej nogi odmówiły posłuszeństwa, a jej ciało osunęło się na mnie.
Udało mi się ją przytrzymać, po czym delikatnie umieściłem na podłodze,
obserwując ze strachem. Powoli traciła przytomność.
- Granger,
nie zasypiaj! – warknąłem, klepiąc ją po twarzy. – Cholera, Granger!
Nie
reagowała, a moje myśli zaczęły działać na najwyższych obrotach. Zerwałem się z
posadzki, pędząc do swojego pokoju. Wyszarpnąłem z kieszeni szaty buteleczkę,
którą wczoraj zabrałem jednemu ze szmalcowników. Błagałem wręcz, by ta ilość
wystarczyła w tej chwili.
Odkręciłem
korek i skupiłem się na polewaniu eliksirem najgłębszej rany. Granger jęknęła,
ale nie zwróciłem na to uwagi. Zagryzłem wargę do krwi, czując jej metaliczny
smak. W tej samej chwili poczułem również, jak delikatne palce Granger dotykają
mojego policzka.
- Draco...
Moja skóra
chłonęła każdy jej dotyk. Wręcz zapamiętywała jak palce sunęły z policzka na
szyję. Przymknąłem na chwilę powieki, ale szybko się otrząsnąłem.
Granger
ponownie zemdlała, ale jej oddech się uspokoił. Rana również przestała krwawić.
Najdelikatniej jak potrafiłem, wziąłem ją na ręce, zanosząc z powrotem do
łóżka. Ułożyłem ją na poduszkach, przykrywając wypłowiałymi kocami. Przez
chwilę z niepokojem obserwowałem jej miarowy oddech. Ile jeszcze wytrzymasz
Granger? Jak dużo czasu ci pozostało?
Moje ciało
zalała fala wściekłości. Podszedłem do okna, łapiąc za parapet i ciężko dysząc.
-
Spieprzyłem nam życie, Granger. To był błąd. – syknąłem. – Jeżeli mnie
opuścisz... co ja zrobię? Co ja, kurwa, bez ciebie zrobię?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz