sobota, 23 września 2017

Rozdział 28

Wpadłem do mieszkania, ledwo dysząc. Nawet nie wiedziałem kiedy zacząłem tak drżeć. Myślałem, że będę potrafił skryć się za maską, ale myliłem się. Odkąd opuściłem mój dom, nie potrafiłem stać się tym samym śmierciożercą. Oczywiście, nie stałem się przecież przykładnym obywatelem. Chciałem po prostu zachowywać się... ludzko.
Pierwszym co zrobiłem, było sprawdzenie, czy Granger wciąż tutaj jest, a co najważniejsze – sama i żywa. Ulga zalała moje ciało widząc ją wciąż leżącą w łóżku, niczego nieświadomą.
- Wróciłeś? – zapytała, gdy dostrzegła mnie w drzwiach. Jej usta ułożyły się w delikatny, zmizerniały uśmiech, ale natychmiast mimika jej twarzy uległa całkowitej zmianie, gdy tylko dostrzegła mój strach w oczach. – Coś się stało? Jesteś cały roztrzęsiony!
Przyjrzałem się jej zaniepokojonej twarzy, walcząc z samym sobą. Nie mogłem się porozumieć z swoim sumieniem czy jej powiedzieć co widziałem. Moja chwila wahania wpływała na nią jeszcze gorzej. W końcu jednak odetchnąłem, postanawiając podzielić się z nią częścią informacji.
- Spotkałem moich kolegów. – wyznałem, a ona wciągnęła głośno powietrze.
- Śmierciożercy? Skąd się tutaj wzięli?!
- Czarny Pan wyznaczył za nas niezłą sumkę. – prychnąłem. – Osoba, która nas znajdzie zapewne będzie pływać w chwale wszystkich jego podwładnych.
- Ale skąd wiedzieli gdzie...
- Granger, to nie byli zwykli śmierciożercy. To byli Tropiciele. Są do tego stworzeni. Są bardziej bezwzględni i okrutni niż cała reszta, jeżeli to w ogóle możliwe. Czarny Pan wysyła ich na najpoważniejsze misje. Wykończyliby nas bez zawahania.
Gryfonka wzdrygnęła się ze strachem i złapała kurczowo koca.
- Słyszałeś coś o Harrym i Theo? Może coś wspominali, cokolwiek...
Nieświadomie zacisnąłem pięść i wargi. Nie mogłem jej powiedzieć, bo by nie wybaczyła sobie mimo, iż nie miała na to wpływu. Jeżeli się dowie, że Theodor jest przesłuchiwany... Jest osobą, która najlepiej wie, jak wyglądają przesłuchania śmierciożerców.
- Nic nie wiem. Myślisz, że śmierciożercy chodzą sobie po ulicach i rozmawiają o czymś takim?
- Nie, masz rację. Miałam nadzieję, że...
- Nic nie wiem, ale mam zamiar się dowiedzieć. – przerwałem jej. – Nie będę tutaj siedział bezczynnie. Mam zamiar chodzić na zwiady, zbierać informacje. Musimy wiedzieć co się dzieje w naszym świecie, bo inaczej długo nie pożyjemy.
- Tak, masz rację. – wyszeptała, kiwając głową, a następnie przeniosła zmęczony wzrok na moje ręce, trzymające siatki i torby. – Skąd to wszystko masz?
- Uwierz mi, nie chcesz tego wiedzieć. – mruknąłem, unikając jej wzroku. Kątem oka jednak dostrzegłem jak się skrzywiła, ale po chwili westchnęła i ponownie skinęła głową.
- Gdzie idziesz? – zapytała zaskoczona, gdy ruszyłem z miejsca.
Ja jednak położyłem torbę, którą zabrałem mugolowi, a następnie zerknąłem na siatkę z zakupami niechętnie.
- Zrobić coś do jedzenia.
Bez dalszych wyjaśnień wszedłem do kuchni, rzucając wszystko na stół. To było tylko tyle, co potrafiłem zrobić. Jak do cholery mam zrobić w tym miejscu cokolwiek?! Od małego dziecka gotowały skrzaty! Nigdy nawet nie widziałem jak robiły tą śmieszną żółtą papkę jajeczną.
- Kurwa mać... - syknąłem, gdy pierwsze z jajek upadło na podłogę rozbijając się.
Podszedłem do pieca, starając się go jakoś odpalić, co dzięki pomocy różdżki się udało. Jednak dalej nie byłem w stanie nic zrobić.
- Pierdolę to... Nie zrobię tego cholerstwa!
Z niechęcią wróciłem do pokoju Granger, która, mógłbym przysiąc – patrzyła na mnie z rozbawieniem.
- Granger, nie mam pojęcia jak zrobić coś do jedzenia! – warknąłem rozeźlony. Tak, to było cholernie wkurzające, że szedłem do niej po pomoc, a jeszcze bardziej poniżające. Dlaczego JA mam pytać o porady JEJ?!
- Co próbujesz zrobić?
- Tą żółtą papkę z jajek. – westchnąłem.
- Jajecznicę? Nic trudnego. Musisz znaleźć patelnię, wylać trochę oleju lub masła, a następnie rozbij jajka, przypraw je solą i pieprzem i rozmieszane wlej na tą patelnię i mieszaj na niej dalej.
Spojrzałem na nią jak na kretynkę i powróciłem do kuchni, starając się zrobić tak, jak wytłumaczyła. Wiedziałem, że zapewne bawią ją moje przekleństwa cały czas dochodzące z kuchni, ale miałem ją gdzieś. Właśnie stałem przed wyzwaniem większym niż misja śmierciożerców.
- Jebane jajka! – kląłem cały czas, unikając co chwilę parzącego oleju. Nie wiem jakim cudem udało mi się to w ogóle zrobić. Oczywiście, moje danie nie wyglądało jak te domowe, czy w Hogwarcie. Merlinie, wyglądało jak po poważnych przejściach. Przypalone, trochę wodniste. To było tylko jedyne, co mi się w miarę udało. Niestety, ale chyba przez najbliższy czas będziemy skazani aby tak jeść.
Wszedłem z talerzami do pokoju Gryfonki, która wręcz z nadzieją spojrzała na mnie. Podałem jej porcję, pomagając trochę się podnieść, a ona natychmiast zabrała się za jedzenie. Nie skrzywiła się ani razu, zjadła całość tej mało zachęcającej potrawy.
Obserwowałem ją, jak każdy kęs wręcz dodaje jej sił. Potrzebowała tego, była wykończona. Do teraz nie wiedziałem dlaczego każdą torturę tak gładko przechodziła. Czy to dlatego, że była czarownicą? Szybciej regenerowała siły? Normalnie żaden mugol nie byłby w stanie podnieść się z łóżka.
- Dziękuję. – szepnęła i opadła na poduszki, patrząc na mnie z wdzięcznością. Ja sam nie byłem nawet w połowie jedzenia tego czegoś, ale Granger najwyraźniej to nie przeszkadzało.
- Lepiej ci? – zapytałem.
- Nie wyzdrowieję po jednej nocy, ale jest stanowczo lepiej niż wczoraj. Myślę, że nie potrzebuję dużo czasu.
- Nie mamy eliksirów żeby w parę dni cię postawić na nogi. – powiedziałem oschle, a ona uśmiechnęła się.
- Ale masz różdżkę, a to i tak więcej niż trzeba. Z mugolskimi lekami potrzebowałabym co najmniej miesiąca, aby chociażby usiąść, jednak z różdżką, wystarczy tydzień, a będę mogła robić to sama.
- Jednak na razie minął dzień, Granger i nie jesteś w stanie. Mam coś dla ciebie.
- Dla mnie? – otworzyła szeroko oczy, a ja położyłem obok niej książki, które wziąłem ze sklepu.
- Wolę żebyś się zamknęła i czytała niż mi tylko przeszkadzała.
Przez parę sekund wpatrywała się w nie oniemiała, aż w końcu wzięła je w ręce, gładząc litery delikatnie palcami. Ostatni raz miała książkę w ręku w moim pokoju. Pozwalałem jej czytać, choć sam jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Teraz wyglądała jakby miała się rozpłakać.
- Tą czytała mi moja mama, gdy byłam mała. – wyszeptała. – Ciekawe co się z nimi dzieje.
W jej oczach pojawiły się łzy, lecz ja milczałem. Po chwili jednak spojrzałem przez okno i wyszeptałem:
- Uwierz mi, Granger, żyją.
Nasze oczy się spotkały na kilka sekund. Brązowe tęczówki przewiercały mnie, jakby chciały poznać prawdę. Czułem ich intensywność, przez całego mnie przechodziły przyjemne prądy, aż w końcu ona się odwróciła, wlepiając spojrzenie w książkę.
- Żyją. – szepnęła.
Nie odwróciła się już w moją stronę, tylko pogrążyła w lekturze. Chciałbym wiedzieć o czym dokładnie w tej chwili myślała. Czy była wspomnieniami przy rodzicach? A może przy przyjaciołach? Wydawała się taka krucha, ale prawdą było, że była silniejsza niż się wszystkim wydawało.
Ja również pogrążyłem się w myślach, patrząc niespokojnie przez okno. Czy spodziewałem się, że zaraz zobaczę cały tłum śmierciożerców, szukających nas? Prawdą było, że byliśmy poszukiwani, a to nie wydawało się wcale tak bezpiecznym miejscem jak myślałem. Świat mugoli miał nas ochronić? To był absurd.
Nie wiem ile czasu minęło, ale odwróciłem się ponownie w jej stronę. Nawet nie miałem pojęcia kiedy zasnęła. Jej twarz wydawała się spokojna, bez zmartwień. Podszedłem do niej powoli i wyjąłem książkę z rąk, kładąc obok. Odgarnąłem również zbłąkany kosmyk włosów z jej policzka. Nie stojąc w tym miejscu dłużej, wyszedłem z mieszkania, zmierzając na pierwszy patrol.
***
Ulice w tym miejscu wydają się być takie puste. Cisza wręcz przesiąka przez grube mury budynków. Czasami mam wrażenie, że oprócz nas tutaj nikogo nie ma. Ale to nie prawda. Widzę mugoli ukrytych w cieniu, jak chowają się w głąb mieszkań, gdy akurat spojrzę w ich okna. Mugole to tchórzliwe stworzenia.
W miejscu do którego doszedłem panował półmrok. Uliczne latarnie powoli zaczęły się zapalać. Zmierzałem w kierunku skrzyżowania bloków, między którymi była większa przestrzeń. Na samym środku stało odwróconych do mnie tyłem dwóch mężczyzn.
Schowałem się za najbliższą ścianą, obserwując ich. Na pierwszy rzut oka rozpoznałem w nich kolejnych śmierciożerców. Rozglądali się wokoło, coś węsząc. Niepokoił mnie fakt, że byli zaledwie kilka budynków od miejsca naszego dotychczasowego zamieszkania. Czyżby odkryli więcej, niż powinni?
- Czuję tego śmiecia. Taki wprawiony śmierciożerca, a nie potrafi ukryć za sobą śladów?
- Daj spokój, Al. Nasi węszą tutaj od rana. Mógł to być każdy.
- Czuję wyraźnie tego szczeniaka, Bale! Zaszedł mi nie raz za skórę! Zawsze mógł się schować za szatą Czarnego Pana, ale teraz, gdy się to skończyło, należy do mnie!
Przez moje ciało przeszło coś, co wprawiło mnie we wściekłość. Gardziłem nimi niczym robakami. Zanim zdążyłem się powstrzymać, wyszedłem z cienia i stanąłem za nimi, wyciągając różdżkę.
- Całkiem nieźle. – syknąłem. – Skoro tak bardzo chcesz mnie dopaść, masz świetną okazję.
Oboje odwrócili się szybko, dobywając różdżek. Nie widziałem ich twarzy schowanych pod kapturami, ale to nie było ważne. Moim celem było zniszczenie ich obojga.
- A więc tutaj się ukryłeś. Gdzie twoja szlama? Smród czuć aż tutaj.
- Niezłe z was bystrzaki, nie dziwię się, że Czarny Pan was tak ceni. – zakpiłem, ignorując pytanie. Mimo iż na zewnątrz byłem opanowany, w środku aż drżałem z emocji. Skoro oni nas potrafili wytropić, inni nie będą mieli z tym problemów.
- Nie będziemy musieli cię zabijać, jeżeli sam się poddasz. – warknął jeden z nich.
- Zaryzykuję. Drętwota!
Pierwsze zaklęcie poleciało płynnie w ich stronę, ale odbili je sprawnie. Właściwie tego od nich oczekiwałem. Było na tyle silne, że odepchnęło jednego z nich do tyłu. Nim zdążyli zareagować, posłałem ku nim kolejne. Jednemu udało się obronić, ale drugi poleciał za siebie, uderzając głową w jeden z budynków.
W tej chwili walka była tylko pomiędzy mną, a jednym z nich. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest sprawniejszy od swojego towarzysza, ale na niewiele mu się to zdało. Byłem szkolony równie intensywnie co oni. Na polu bitwy nie znałem litości. Zapominałem, że jestem człowiekiem.
Jego zaklęcie pomknęło w moją stronę, ale uniknąłem go zwinnie, kontratakując. Moje zaklęcie dopadło celu, powalając go na kolana. Był martwy.
Podszedłem do niego, kopiąc w brzuch. Po chwili ściągnąłem z niego kaptur, zauważając, że to nie są te same osoby, które spotkałem przed sklepem. To byli zwykli szmalcownicy. Przekląłem soczyście i podszedłem do drugiego, sprawdzając czynności życiowe.
Żył jeszcze, ale to tylko kwestia czasu, bo jednym ruchem skręciłem mu kark. Zaklęciem rzuciłem jego ciało, obok tego drugiego. Nie mogłem ich tutaj zostawić. To był za duży ślad.
Rozejrzałem się wokoło czy nikt nas nie obserwuje, a po chwili chwyciłem trupy szmalcowników i teleportowałem się.
Znaleźliśmy się nad jakimś klifem. Znałem to miejsce z jednej misji. Dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić ryzyko, jakiego się podjąłem. Było już jednak za późno. Byli martwi.
Pochyliłem się nad nimi ponownie, przeszukując kieszenie. Z satysfakcją wyciągnąłem jakiś list, gazetę i buteleczkę z dyptamem. Nie było go wiele, ale nawet najmniejsza ilość może nam pomóc.
Po przeszukaniu zepchnąłem ich w wodę, obserwując przez chwilę jak fale ich porywają w głębinę. Nie mogłem tutaj już zostać. Minęło zbyt wiele czasu.
Wróciłem do mieszkania zdyszany, jakbym przebiegł co najmniej kilka kilometrów. Wszedłem po cichu, żeby nie zbudzić Granger, ale ona najwyraźniej nie spała.
- Malfoy?! Wróciłeś?!
- Tak, coś mnie zatrzymało.
- Krwawisz... - wyszeptała, a głos jej zadrżał.
- To nie jest moja krew. – odpowiedziałem słabo.
- Jak nie twoja, to... - zacisnęła wargi, nie mówiąc nic więcej.
- Musimy się stąd wynosić. – zarządziłem. – Kręcą się zbyt blisko nas. Nie możemy tutaj zostać.
- Uspokój się, Draco. Musimy po prostu zabezpieczyć to mieszkanie.
- Zabezpieczyć? Jak? – prychnąłem.
- Och, masz różdżkę! Będzie ciężej niż małą powierzchnię, ale spróbuj. Wypowiadaj wszystkie zaklęcia ochronne, ale musisz się skupić na wielkości mieszkania.
Westchnąłem i starałem się uspokoić nerwy. Miała rację. W aktualnym jej stanie nie byłoby łatwo znaleźć innego schronienia. Musiałem zrobić co w mojej mocy, żeby jakoś zabezpieczyć to.
Przymknąłem powieki, zaczynając mamrotać zaklęcia ochronne, przesuwając różdżką po powietrzu. Czułem jak ręka wibruje mi od mocy. Każde kolejne wprawiało ją w trans.
- To już? – wydyszałem zmęczony. – Zadziałało?
- Tak. Nie czujesz?
- I co teraz?
- Teraz łączy nas wspólny sekret. Zostanie zerwany dopiero, gdy sam będziesz tego chciał, lub gdy umrzesz.
***
Wszedłem po cichu do jej pokoju. Spała. Wyglądała na taką spokojną. Podszedłem do jej łóżka, wyciągając przed siebie ręce. I wtedy do mnie doszło, że coś nie tak. To nie były moje ręce. Złapałem za jej gardło, a ona otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w moją twarz z przerażeniem.
Krzyknęła, ale zacisnąłem palce mocniej, powodując, że zdołała tylko łapać łapczywie powietrze, chwytając rękoma za moje nadgarstki.
Wiła się pod moimi rękoma, ale nie reagowałem. Ciało działało przeciwko mnie. Chciałem je powstrzymać, ale nie potrafiłem. Moje ręce się coraz bardziej zaciskały, nie miała powietrza...
- NIE!
Podniosłem się do pozycji siedzącej, rozglądając się wokoło. Kolejny krzyk rozdarł powietrze, a ja zerwałem się z łóżka, biegnąc do jej pokoju. Miałem tylko nadzieję, że to cholerne zabezpieczenia działały.
Wpadłem do pomieszczenia, szybko oceniając sytuację. Była sama, ale wiła się po łóżku, powodując, że niektóre rany się niebezpiecznie naciągały. Wyglądało jakby się dusiła. Jakby KTOŚ ją dusił.
Z przerażeniem doskoczyłem do niej, odciągając jej własne ręce od gardła, a następnie potrząsnąłem nią, by się obudziła. Gdy otworzyła oczy, krzyknęła jeszcze raz, próbując mi się wyrwać.
- Granger, uspokój się! Wszystko już dobrze! Coś ci się śniło!
- Mal... Malfoy...
- To już koniec. Koniec.
Złapała palcami za moją koszulkę, przyciągając do siebie. Uczepiła się mnie niczym małe, przerażone dziecko. Byłem bliski tego, by ją do siebie przytulić, ale nie zrobiłem tego. Byłem jak kamień, nie do poruszenia.
- Zostań ze mną. – wyszeptała, a ja drgnąłem.
Dosyć niechętnie odczepiłem jej ręce od siebie i poczekałem aż ułoży się z powrotem na łóżku. Usiadłem obok niej, a ona natychmiast przymknęła powieki. Nie minęło wiele czasu, a ponownie spała.
Westchnąłem ciężko, próbując skupić się na czymś innym, niż na fakcie, że jest tak blisko. Stanowczo za blisko. Czułem całym sobą jej zapach. W moich zmysłach zapłonęła nieoczekiwana rządza. Dlaczego miała w sobie coś, co mnie w niej intrygowało? Dlaczego akurat ona?
Mijały godziny, a ja nie potrafiłem zmrużyć oka. Przerażał mnie fakt, że mój sen był tak cholernie przerażający, realistyczny i niepokojąco zbliżony do jej zachowania. A co jeżeli istniał rodzaj magii wpływający na nasz sen i łączący w taki sposób, że miałem ją zabić?
Nie, to głupota. Czarny Pan na pewno nie potrafiłby zrobić czegoś takiego. To był tylko przypadek. Tylko jebany przypadek!
Spojrzałem kolejny raz tej nocy na jej śpiącą twarz w zamyśleniu. Czy między nami istniały jakiekolwiek przypadki? Czy to wszystko nie było już zaplanowane? Od samego początku była inna. Od samego początku byłem pewien, że jej nie zabiję.
Granger załkała przez sen. Spod zamkniętych powiek pociekła pojedyncza łza, którą starłem opuszkiem kciuka, a następnie pogłaskałem ją po policzku. Momentalnie się uspokoiła, sprawiając, że tej nocy nie pozwoliłem sobie na sen.
Zaczęło się rozjaśniać za oknem, gdy pozwoliłem sobie ostrożnie zejść z jej łóżka. Podszedłem do okna obserwując brudne ulice w zamyśleniu. Ile czasu spędzimy w tym miejscu, nim będzie dobrze? Jak dużo czasu nam potrzeba?
Usłyszałem za sobą poruszenie, co oznaczało, że Gryfonka również się zbudziła. Nie wyglądała dobrze. Na jej szyi widniał ślad rąk, była blada niczym trup.
- Nie ruszaj się, Granger. Przyniosę ci coś do picia.
Zrobiłem szybko kubek herbaty i zaniosłem jej do pokoju, pomagając popić. Z jękiem bólu uniosła głowę, opadając na poduszki. W oczy również rzuciło mi się to, że bandaże także były już przesiąknięte krwią.
- Czas się tym zająć. – powiedziałem bez emocji. – Złap mnie za rękę, pomogę ci wstać.
Nie wiem jakim cudem udało mi się ją wziąć na ręce i zanieść do łazienki. Cała jej koszulka była przemoczona do krwi, a jej właścicielka wręcz krztusiła się łzami bólu.
Posadziłem ją jednak na taborecie, zaczynając swoją pracę. Nie odzywałem się słowem i ona również. Nie potrzebne nam to było. Sytuacja między nami i tak była dosyć napięta i nerwowa.
Jedna z ran, ta wyjątkowo paskudna, niepokoiła mnie. Była gorsza niż cała reszta, ciągle sączyła się z niej świeża krew. Dotknąłem ją delikatnie, a Granger syknęła z bólu. Nie wiem dlaczego, ale miałem co do tego wszystkiego niepokojące wrażenie.
- Granger, wstań na chwilę.
Pomogłem jej wstać, ale ona zachwiała się, łapiąc mnie za ramię.
- Słabo mi. – jęknęła.
Nim się obejrzałem, jej nogi odmówiły posłuszeństwa, a jej ciało osunęło się na mnie. Udało mi się ją przytrzymać, po czym delikatnie umieściłem na podłodze, obserwując ze strachem. Powoli traciła przytomność.
- Granger, nie zasypiaj! – warknąłem, klepiąc ją po twarzy. – Cholera, Granger!
Nie reagowała, a moje myśli zaczęły działać na najwyższych obrotach. Zerwałem się z posadzki, pędząc do swojego pokoju. Wyszarpnąłem z kieszeni szaty buteleczkę, którą wczoraj zabrałem jednemu ze szmalcowników. Błagałem wręcz, by ta ilość wystarczyła w tej chwili.
Odkręciłem korek i skupiłem się na polewaniu eliksirem najgłębszej rany. Granger jęknęła, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zagryzłem wargę do krwi, czując jej metaliczny smak. W tej samej chwili poczułem również, jak delikatne palce Granger dotykają mojego policzka.
- Draco...
Moja skóra chłonęła każdy jej dotyk. Wręcz zapamiętywała jak palce sunęły z policzka na szyję. Przymknąłem na chwilę powieki, ale szybko się otrząsnąłem.
Granger ponownie zemdlała, ale jej oddech się uspokoił. Rana również przestała krwawić. Najdelikatniej jak potrafiłem, wziąłem ją na ręce, zanosząc z powrotem do łóżka. Ułożyłem ją na poduszkach, przykrywając wypłowiałymi kocami. Przez chwilę z niepokojem obserwowałem jej miarowy oddech. Ile jeszcze wytrzymasz Granger? Jak dużo czasu ci pozostało?
Moje ciało zalała fala wściekłości. Podszedłem do okna, łapiąc za parapet i ciężko dysząc.

- Spieprzyłem nam życie, Granger. To był błąd. – syknąłem. – Jeżeli mnie opuścisz... co ja zrobię? Co ja, kurwa, bez ciebie zrobię?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz