sobota, 23 września 2017

Rozdział 30

 Wparowałem do jej pokoju, niemal rzucając się krzesło. Złapałem twarz w dłonie, starając się uspokoić, a przede wszystkim zrozumieć co się ze mną dzieje. Byłem niespokojny, miałem wrażenie, że coś w środku próbuje mnie rozerwać. Serce i tak skamieniałe, biło mi jak oszalałe, przechodziły przeze mnie przeróżnego rodzaju dreszcze i emocje, a w głowie wciąż widziałem scenę sprzed domu Weasleyów. Dlaczego to wszystko wpłynęło na mnie tak poważnie?
- Malfoy, czy coś się stało? – wyszeptała Granger.
- Przekazałem twój list.
- Czy... czy wszyscy są cali?
- Nie znam całej rodziny. Mnożą się jak gnomy. – warknąłem. – Ale widziałem rodziców i jakiegoś chłopaka z kolczykiem i chyba tą blondynką co była kiedyś w Hogwarcie jako reprezentantka Beauxbatons.
- Bill i Fleur. – kiwnęła głową i uśmiechnęła się. – Dobrze, że nic im nie jest. Jak się czują?
- Czy ty naprawdę myślisz, że podszedłem do nich i plotkowałem z nimi przy kremowym piwie? – prychnąłem.
Granger zmieszała się i pokręciła przecząco głową, wbijając wzrok w swoje ręce. Ja natomiast westchnąłem ciężko i przetarłem oczy.
- Wygląda na to, że trzymali się nieźle. Matka Weasleyów rozryczała się na twój list. Krzyczała, że czekają na ciebie.
W oczach Granger rozbłysły łzy. Widziałem jak zadrżała, a po chwili pociągnęła nosem.
- Dziękuję, że to zrobiłeś. – wychlipała. – Może kiedyś uda mi się tam wrócić i spojrzeć im w twarz.
Nie wiem, Granger, jak to robisz i dlaczego to robisz, ale zwyciężasz każdą walkę ze mną. Każdy dzień z tobą mnie zmieniał. Każdy dzień wymagał więcej. Nigdy nie byłem dobry. Nigdy nie byłem osobą, którą można obdarzyć pozytywnym uczuciem. Ale ty zawsze widziałaś więcej niż inni. Ty zawsze czytałaś wszystko z głębi człowieka.
Kolejny tydzień minął. Dzień po dniu. Godzina po godzinie. Minuta po minucie i sekunda po sekundzie. To wszystko co mnie otaczało wpływało na mnie zupełnie inaczej. Wciąż się ukrywaliśmy. Byliśmy sami w malutkim mieszkanku, a poza jego murami byliśmy poszukiwani. Śmierć próbowała po nas wyciągać swoje kościste ręce. Ale siedzieliśmy w tym razem. Pierwszy raz w życiu tak się starałem. Miałem wrażenie, że warto. Granger była osobą, która wciąż trwała przy mnie. Nie wiem czy to zależało od sytuacji, że była na mnie zdana, ale mimo wszystko... polubiłem to. Lubiłem to, że byliśmy tylko my, nasze małe mieszkanko, wzajemna obecność. Uspokajała mnie, dodawała sił, chęci do życia. Przygotowywanie posiłków, codzienne warty, zmiana opatrunków, pomoc w leczeniu i obserwacja jak z każdym dniem jej samopoczucie się polepsza stały się codziennością. Czasami nie potrafiłem pohamować uśmiechu na jej widok. Wciąż nie potrafiłem odpowiedzieć sobie dlaczego, ale ona... stała się kimś wyjątkowym. W moim życiu w końcu pojawiła się osoba dla której chciałem tutaj być. Z początku naprawdę nie chciałem tego wszystkiego. Chciałem ją znienawidzić, ale teraz wiem, że już na to za późno. Na swój sposób zdobyła więcej, niż na pewno zamierzała i więcej niż ja zamierzałem dać. Potrafiła rozkruszyć mnie w jednej chwili, odgonić burzowe chmury, po których od razu wychodziło słońce. Nie miałem pojęcia, że potrafię tyle czuć.
Była taka łagodna, zawsze dobra i delikatna... Nawet ja nie zdawałem sobie sprawy co wniosła w moje życie.
***
Przez ostatni tydzień nie działo się nic szczególnego. Można powiedzieć, że sytuacja uległa wyciszeniu. Ja jednak wciąż miałem otwarte oczy. Taka cisza przed burzą niepokoiła mnie jeszcze bardziej. Wciąż spodziewałem się nagłego ataku. To wszystko było bardzo podobne do śmierciożerców. Chcieli wyciszyć wszystko, a następnie bez ostrzeżenia zajść od tyłu.
I w końcu nadszedł wieczór, gdy w końcu coś musiało zacząć się dziać i przerwać spokojne, niemal sielankowe życie.
Szedłem jak co wieczór po patrolu do mieszkania. Wręcz cieszyłem się na powrót tam. Chciałem w spokoju usiąść i odpocząć. Na dworze robiło się coraz zimniej, a noc nadchodziła szybciej. Wszystkie latarnie już świeciły. Nie każda działała, ale wystarczająca ilość oświetlała drogę.
W pewnym momencie na końcu dróżki, tuż pod naszym budynkiem zauważyłem jakąś postać. Wpatrywała się w jedno z okien, najprawdopodobniej w to, które należało do pokoju Granger. Skąd do cholery śmierciożercy wiedzieli, że to akurat ten budynek?!
Podszedłem bliżej, a postać odwróciła się. Nie był to śmierciożerca. Był to mugol mieszkający niedaleko. Widywałem go parę razy. On również ruszył się z miejsca, kierując się w moją stronę.
Im bliżej był, miałem wrażenie, że przyspiesza. W pewnym momencie zaczął biec. Zdążyłem tylko zauważyć jego pusty wzrok, a po chwili rzucił się na mnie. Nie zdążyłem wyciągnąć różdżki do końca, bo wytrącił mi ją z dłoni.
Upadłem na ziemię, mając nad sobą mężczyznę. Był pod wpływem zaklęcia. Jego siła przewyższała normalnego mugola. Odepchnąłem go od siebie kopnięciem, przez co zatoczył się do tyłu.
Doskoczyłem do różdżki, ale w tej samej chwili ponownie ruszył na mnie. Odsunąłem się delikatnie, ale nie udało mi się uniknąć ciosu. Ja również zatoczyłem się do tyłu rażony siłą uderzenia. Na kolejny atak nie pozwoliłem.
Z mojej różdżki pomknęło zaklęcie o szkarłatnym kolorze, uderzając prosto w mojego przeciwnika. Mężczyzna zawył z bólu, upadając na ziemię i zwijając się z bólu. Nie przerywając zaklęcia torturującego podszedłem bliżej.
- Kim jesteś?!
Mugol spojrzał na mnie, a w jego oczach coś się zmieniało. Zamglone tęczówki nabierały koloru. Po chwili cała mgła zniknęła, a przede mną klęczał zdezorientowany mężczyzna, rozglądając się ze strachem wokoło.
- Kim jesteś?! – powtórzyłem i złapałem go za przód bluzy, patrząc na niego groźnie.
- Ja... Jestem John. John Clayne. Dlaczego pan mnie trzyma. Kim pan jest?
Puściłem go z westchnięciem. Nic nie pamiętał.
- Chyba pan zemdlał.
- Naprawdę?! Wszystko mnie boli. Przepraszam, chyba już pójdę.
Odprowadziłem go wzrokiem, obserwując jak przerażonym krokiem znikał za zakrętem jednej z ulic. Czyżby śmierciożercy próbowali nowych sztuczek? Chcieli dopaść nas poprzez mugoli? Sprytnie...
Zanim wszedłem do środka, rozejrzałem się wokoło, upewniając czy nikt mnie nie śledzi. Gdy przekroczyłem próg mieszkania, niemal wbiegłem do pokoju Granger. Gryfonka siedziała na łóżku i czytała książkę, ale widząc mnie aż podskoczyła.
- Na Merlina, Malfoy, przestraszyłeś mnie. – przyłożyła rękę w okolicę serca.
- Słyszałaś coś? – zapytałem niepewnie. – Coś niepokojącego?
- Coś niepokojącego? – zmarszczyła brwi. – Nie. Co się dzieje?
- Nic takiego. – warknąłem.
- Widzę, że coś cię dręczy. Nie jestem ślepa.
- To nie twoja sprawa, Granger. – wbiłem w nią wściekłe spojrzenie, ale ona nawet nie drgnęła.
- A właśnie, że moja! Siedzimy w tym razem, już zapomniałeś?! – krzyknęła, a głos jej drżał. – Przestań się na wszystko zamykać. Przestań zamykać się na mnie. Chcę ci pomóc.
- Nigdy nie oczekiwałem twojej pomocy. Nie oczekiwałem niczyjej pomocy. Skoro jesteś taka ciekawska, to wcale nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Co chwilę ktoś się tutaj kręci. To tylko kwestia czasu aż ktoś nas odnajdzie.
Granger opuściła głowę w dół i zacisnęła palce na kocu. Nie odrywając od niego wzroku, wyszeptała:
- Ja się czuję bezpieczna. Wiem, że nie pozwolisz by nas znaleźli.
Jej słowa wywróciły coś wewnątrz mnie. Miałem wrażenie, że w mojej klatce piersiowej nagle zrobiło się cieplej.
- Nie ufaj mi za bardzo, Granger. Ja już sam sobie nie ufam.
***
Siedziałem na ławce schowanej w cieniu budynku. Obserwowałem dym wydobywający się z mugolskiego papierosa, który właśnie paliłem. Uwielbiałem ten spokój jaki mnie ogarniał po zapaleniu. Czasami było to lepsze wyjście niż ten cholerny alkohol. Miał w sobie coś, co miało możliwość bym przestał się tak niepokoić. Coraz częściej miewałem napady agresji albo nerwów. Za każdym razem udało mi się opanować, ale nie wiedziałem jak długo dam jeszcze radę. Może niedługo miało wydarzyć się coś, co spowoduje, że nie będę potrafił się powstrzymać?
Wstałem i otrzepałem się, chcąc wrócić do mieszkania. Zbyt dużo czasu dzisiaj spędziłem w tym miejscu. W momencie, gdy chciałem wyjść z cienia usłyszałem charakterystyczny dźwięk towarzyszący teleportacji. Odsunąłem się z powrotem, rozglądając wokoło.
W pewnym momencie na środek weszło kilka postaci, którym musiałem się chwilę przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka nie wiedziałem kim są. Na pewno nie byli to śmierciożercy. Nie mieli na sobie czarnych peleryn ani masek.
- Skąd pomysł, że tutaj może być Hermiona? – usłyszałem głos jakiejś kobiety. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się, poznałem ją.
- Pisała w liście, że jest w bezpiecznym miejscu, gdzie mieszka niewielu ludzi. Ta dzielnica jest praktycznie niezamieszkała. Wielu mugoli wybito, została niewielka garstka.
- Remusie, myślisz, że Hermiona ukrywałaby się w takim miejscu? Dlaczego nie wróciła do kwatery?
- Ciszej, Tonks! Ktoś może usłyszeć.
Kwatera? Tonks? Remus? Hermiona i list? To Zakon Feniksa. Odnalazł to miejsce Zakon. Niespokojnie odwróciłem się, by schować się jeszcze głębiej. Jeżeli mnie zobaczą, nie mam szans.
Obserwowałem ich w ciszy. Starałem się nawet nie oddychać. Bałem się, że najmniejszy szmer zwróci ich uwagę.
- Musimy się rozejrzeć, popytać. Możliwe, że jest przytrzymywana.
- Pisała, że jest pod dobrą opieką. Czy napisała by taki list, gdyby była przetrzymywana?
- Masz rację. Poszukajmy poszlak.
Zaczęli rozchodzić się na różne strony, co mnie zaniepokoiło. Odwróciłem się i pobiegłem najbliższym skrótem prowadzącym do naszego obecnego azylu. Na drżących nogach wbiegłem do środka, próbując uregulować oddech. Następnie wszedłem do pokoju Gryfonki. Stanąłem jednak w pół kroku, a moje serce zabiło mocniej.
Nie było jej. Jej łóżko było puste.
Omiotłem szybkim spojrzeniem każdy kąt pokoju, ale bezpotrzebnie.
- Granger?! – krzyknąłem, a mój głos odbił się od ścian.
Serce biło mi jak młotem, ja sam miałem wrażenie, że zaraz eksploduję. Czy to przypadek, że Zakon jest tutaj, a ona zniknęła? Może planowała to od jakiegoś czasu? Chciała się uwolnić, uciec ode mnie? To było jej jedyną drogą ucieczki skoro nie miała różdżki?
- Tutaj jestem! – usłyszałem jej głos, a coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka. Ulga zalała całe moje ciało, a drżące nogi ruszyły się z miejsca.
Wszedłem do kuchni i oparłem się o framugę, ciężko dysząc. Szatynka stała przy kuchence gazowej, mieszając coś w garnku. Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła delikatnie.
- Jesteś cały blady. – wyszeptała i zbliżyła się w moją stronę ze zmartwioną miną.
- Co ty robisz? – zapytałem, ignorując jej bliskość.
- Gotuję. Pomyślałam, że...
- Nie powinnaś wstawać! – krzyknąłem. – Nie było mnie! A gdyby rana znowu zabolała?! Dlaczego ty zawsze musisz, kurwa, stawiać na swoim?!
- Spokojnie, czuję się już lepiej. – wyszeptała. – Nic mi nie jest, mogę już chodzić.
- Jasne. – prychnąłem i uderzyłem pięścią w ścianę. – Zaprosiłaś na obiad przyjaciół?!
- Przyjaciół...? Malfoy, możesz powiedzieć o co ci chodzi?
Nie wytrzymałem, tylko złapałem za jej nadgarstek. Przyciągnąłem do siebie, a następnie przycisnąłem do ściany. Jej brązowe oczy rozszerzyły się ze strachu, ale stała wyprostowana prosto.
- Nie wiesz?! Twoi kumple z Zakonu tutaj są. To co dobrego przygotowałaś?
- Ja... ja nie... - wymamrotała. – Zakon tutaj jest? Skąd się tutaj wzięli?
- Nie udawaj głupiej, Granger. Wyraźnie słyszałem jak wypowiedzieli twoje imię i wspomnieli o liście. Co im napisałaś? Że cię więżę i nie pozwalam wyjść?! Że mają cię uratować, a przy okazji złapią zbiegłego śmierciożercę?! – moje palce wbiły się w jej ramię, a z oczu pociekły łzy.
- Nie... - załkała. – Nic nie napisałam.
- Nie trzymam cię tutaj siłą, Granger. Jak chcesz, to idź do nich! Przecież to twoi przyjaciele, będziesz z nimi bezpieczna! No idź!
Odsunąłem się od niej i wskazałem drzwi, a ona załkała mocniej i pokręciła głową. Pociągnąłem ją i pchnąłem w kierunku drzwi, ale ona chwyciła się najbliższej szafki.
- Proszę, Draco, to nie tak...
- Jak „nie tak"?! To wszystko przez ten cholerny list! – ryknąłem.
Nie odpowiedziała, tylko przełykała zapewne słone łzy. Jej oczy wręcz błyszczały. Policzki zalewały co nowe fale, ale ja wpatrywałem się w nią z wściekłością.
- Skoro nie chcesz iść, to ja wyjdę. Żegnaj, Granger. Mam nadzieję, że przeżyjesz.
- Malfoy! – krzyknęła za mną i upadła na kolana, podtrzymując się rękoma podłogi. – Błagam, nie idź!
Stanąłem, ale nie potrafiłem już odwrócić się w jej stronę. Odczekałem parę sekund i wyszedłem.
Od momentu, gdy przekroczyłem próg mieszkania, miałem wrażenie, że coś mnie boleśnie tnie w całe ciało. Cały rwałem się do tego by tam wrócić, ale nie zrobiłem tego. Szedłem uliczkami, próbując jakoś odreagować. Na całe szczęście nie było w pobliżu nikogo, bo bez zawahania bym zabił. Byłem wściekły. Nienawidziłem wszystkiego wokoło. Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem jej. Chciałem ją zniszczyć. Czułem się zdradzony, oszukany.
Moja pięść uderzyła w najbliższy budynek raz i drugi. Krzyknąłem głośno, starając się wykrzyczeć wszystkie złe emocje. Nie zwracałem uwagi na cieknącą krew. Dawała mi słodkie ukojenie. Całe moje ciało zalała fala zimnego potu. Byłem wyczerpany. Oparłem się plecami o ścianę, zjeżdżając w dół. Spod mojej powieki wypłynęła jedna, samotna łza. Co się ze mną działo?
Nie wiem jak bardzo złym człowiekiem byłem, że w tej chwili lunęła na mnie fala zimnego deszczu. Nie potrafiłem jednak wstać z miejsca. Chłodna woda jakby próbowała zmyć ze mnie negatywne emocje.
Wstałem i lekko utykając ruszyłem przed siebie. Postanowiłem wrócić do mieszkania, bez nadziei, że ona wciąż tam jest.
W środku panowała cisza i ciemność. Z westchnięciem wszedłem do kuchni. Na kuchence wciąż stał gar jedzenia, które gotowała. Spojrzałem do środka, wpatrując się bez emocji w ziemniaki, a także zupę.
- Wróciłeś. – usłyszałem cichy szept, na który odwróciłem się niemal natychmiast. Granger siedziała w kącie kuchni, skulona, z podpuchniętymi oczami.
- Granger...
- Musisz być głodny. – przerwała mi i wstała z miejsca stając obok mnie i nakładając potrawę. – Przepraszam, jest za zimne, podgrzeję...
- Jest w porządku. – odebrałem od niej talerz i usiadłem przy stole, a ona naprzeciwko.
W tej chwili nie przeszkadzało mi, że potrawa jest zimna. Była czymś, co smakowało mi najbardziej od kilku miesięcy, jak nie najbardziej w całym życiu.
- Smakuje ci? – zapytała cicho, na co skinąłem głową. Uśmiechnęła się blado, starając nie patrzeć mi w oczy.
- Granger... - ponownie spróbowałem, ale ona po raz kolejny mi przerwała.
- Podaj mi dłoń.
Bez chwili zastanowienia podałem jej wolną rękę, a ona pochwyciła ją w swoją mniejszą, przez chwilę się jej przyglądając. Nim się obejrzałem zaczęła wycierać z niej krew, bardzo powoli i uważnie. Nie patrzyła na mnie. Skupiła się na swoim obecnym zadaniu.
Nawet się nie zorientowałem, że podwinęła mi rękaw, dotykając Mrocznego Znaku. Jej dotyk wręcz powodował wibracje na moim tatuażu. Wyglądała na świadomą emocji, jakie we mnie wywołuje.
- Nie pisałam Zakonowi gdzie jestem. – wyszeptała nagle. – Nie wiedziałam, że będą mnie szukać. Chciałam dać znak, że żyję. Tylko tyle.
Przyglądałem jej się bez słowa, a po chwili chwyciłem jej dłoń w swoją, łącząc nasze palce. Miała taką delikatną rączkę.
- Wiem, że nie mogą nas znaleźć, ale może... Draco, oni to zrozumieją. Mogą nam pomóc, zapewnić pomoc, schronienie...
- Nie. – odpowiedziałem sucho i odsunąłem dłoń. – Śmierciożercy nie wybaczą.
***
Siedziałem na swoim łóżku, tępo wpatrując się w okno. Miałem dość takich sytuacji. Dlaczego nie wyszła, gdy miała okazję? Dlaczego nie poszła do przyjaciół? Tyle pytań, a brak odpowiedzi...
Postanowiłem pójść do niej, choć nie wiedziałem w czym mi to pomoże. Sam już nie wiedziałem czego oczekuję, co mną kieruje... Byłem rozdarty. Od samego początku.
Czytała książkę, zwinięta na łóżku. Przyglądałem jej się przez dłuższy czas, a po długiej chwili wahania usiadłem obok niej. Czułem jak się wzdrygnęła, ale odłożyła książkę i spojrzała na mnie łagodnie.
- Co tam?
- Znowu czytasz. – powiedziałem głupio.
- Książki są moją odskocznią od realności. Od zawsze tak jest.
- Zawsze mnie zastanawiało, czy sześć lat ci wystarczyło, by przeczytać całą bibliotekę w Hogwarcie.
Szatynka roześmiała się cicho.
- Nawet dwa razy.
- Poważnie? – otworzyłem szeroko oczy.
- Zwariowałeś? Życia by mi nie wystarczyło. Chociaż może, gdybym wróciła na ten ostatni rok...
Ja również uśmiechnąłem się delikatnie, co ona odwzajemniła.
- Z biegiem czasu stwierdzam, że chciałbym tam wrócić. – westchnąłem.
- No tak, szkole na pewno zabrakło naczelnego głupka. – skinęła głową, na co ją szturchnąłem.
- I naczelnej kujonki. – odgryzłem się. – Przyznaj się, Granger, liczyłaś na to, że dostaniesz odznakę Prefekta Naczelnego.
- Ty również, tleniona fretko! Coś co da ci odrobinę władzy więcej byłoby spełnieniem twoich marzeń!
Roześmiałem się i spojrzałem przed siebie.
- Kto wie, może oboje byśmy byli Prefektami Naczelnymi?
- Jeszcze tego by zabrakło. – również się roześmiała. – Los i tak nieźle nas pokierował, nie uważasz?
- Jeżeli chodzi ci o to, czy myślałem, że zdradzę śmierciożerców i będę się chował z tobą w opuszczonym mugolskim mieszkaniu, to faktycznie, nieźle nas pokierował.
Uśmiechnęła się w moim kierunku ciepło i oparła głowę o ścianę. Nie potrafiłem się przyznać, ale naprawdę uwielbiałem ten uśmiech. Rozświetlał wszystko. Udowadniał, że w tej chwili nasze życie jest ważniejsze niż całego świata.
- Malfoy... - zaczęła speszona. – Uważam, że przebywamy ze sobą dosyć dużo czasu. Nie uważasz, że powinniśmy lepiej się poznać?
- To dość głupio brzmi. – uniosłem brew. – Co masz na myśli?
- Powinniśmy sobie zaufać.
- Zaufanie to bardzo droga rzecz. Nie każdemu się ufa. – mruknąłem.
- To prawda. Jednak siedzimy razem w tym wszystkim i jeżeli sobie nie zaufamy...
- Rozumiem, nie wysilaj się. – westchnąłem. – Co proponujesz?
- Zadawajmy sobie na zmianę po pytaniu. Raz ty, raz ja. Mogę zacząć jeżeli chcesz.
- Nie krępuj się. – powiedziałem drwiąco.
- Więc... Żałujesz czasami, że pomogłeś mi uciec?
Zamyśliłem się przez chwilę, a następnie pokręciłem głową.
- Mówiłem ci już niedawno, że nie. Ja również się wyrwałem, potrzebowałem tego. Teraz czuję, że żyję, że mam szansę. – wyszeptałem. – Co dalej, Granger? Co zrobisz, gdy w końcu będziesz zdolna walczyć?
- Chcę... dokończyć misję. Uwolnić ten świat, pomścić przyjaciół.
- Nie uważasz, że zemsta jest równa złu, które oni wam wyrządzili?
Dziewczyna spięła się niespokojnie i podparła brodą o kolana.
- Tak, to prawda. Przecież nie zlikwiduję zła, sama je szerząc. A co z tobą? Co ty zamierzasz?
- Nie wiem. – odparłem szczerze. – Chcę po prostu żyć. Kim... - zawahałem się. – Kim był dla ciebie Weasley?
- To dość... niezręczne pytanie. Czy jeżeli na nie odpowiem, ty odpowiesz na moje?
- Tak. – odpowiedziałem natychmiast. Byłem zdeterminowany.
- Ron, on... kochał mnie. Kochał mnie bardziej, niż na to zasłużyłam. Myślałam, że odwzajemniam jego uczucie, ale widocznie nie była to prawda. Przyjęłam je, bo byliśmy w nieodpowiedniej sytuacji. Kochałam go jak brata. Był i będzie moim najlepszym przyjacielem. Tęsknię za nim i gdybym mogła, to oddałabym swoje życie, żeby on mógł żyć. Z kimś, kto odwzajemni równie mocno jego uczucia.
Moje serce zabiło mocniej, wręcz radośnie. Skinąłem głową, myśląc, że jestem gotowy na zadane pytanie, ale myliłem się.
- Jak zginął Blaise?
- Myślałem, że Theodor opowiedział ci wszystko. – rzuciłem chłodno.
- Nie, on... Powiedział tylko, że się obwiniasz, ja... nie znam całej historii. Chcę ją usłyszeć jeszcze raz, od ciebie.
- Była Bitwa o Hogwart. Oboje staliśmy po stronie śmierciożerców, ale Blaise chciał dołączyć do Zakonu. Mieliśmy to zrobić w trójkę. On, Theodor i ja. Zawahałem się... zawahałem się za długo, bo Blaise dostał zaklęciem i nadział się na pręt. Umarł mi w ramionach... Gdybym wtedy się nie zawahał, by żył.
Poczułem jak jej drobna rączka chwyta moją i ściska mocno. Łzy napłynęły mi do oczu. Ogarnąłem się jednak, zmuszając do opanowania. Spojrzałem prosto w jej oczy.
- A ty, Granger? Jak wiele byłabyś w stanie wybaczyć człowiekowi siejącemu zło? Osobie takiej, która nawet nie powinna liczyć na wybaczenie? Która zabijała i krzywdziła?
- Gdyby ta osoba wciąż starała się, walczyła, okazywała skruchę... Wybaczyłabym wiele. Zależy też, kim by była i co zrobiła. Ilu... ilu ludzi zabiłeś?
Moje usta wykrzywiły się w grymasie przypominającym uśmiech i prychnąłem.
- Nawet nie masz pojęcia ile krwi niewinnych mam na rękach. – wyznałem zachrypniętym głosem. – Zabiłem, Granger? Bezdusznie wykończyłem, rozwaliłem, zniszczyłem życia... Nie zasługuję na wybaczenie, a ty chcesz mi zaufać?
- Wciąż walczysz, Draco. Walczysz, dlatego wierzę w ciebie. Wierzę i ufam ponad wszystko.
Wzdrygnąłem się, gdy jej głowa opadła na moje ramię. Zasnęła, a ja już długo nie czułem się taki szczęśliwy. Ufała mi. Ufała ponad wszystko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz