Uniosłem się
do pozycji siedzącej, zbudzony hałasem. Potrzebowałem chwili, by uświadomić
sobie gdzie się znajduję. Z delikatnym uśmiechem pojawiającym się pod nosem,
przypomniałem sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. Fakt, że leżałem nagi w
łóżku Granger upewnił mnie, że to nie był kolejny z moich realnych snów.
Najbardziej niepokojące było to, że jej wcale nie było obok.
Rozejrzałem
się po pokoju z zaciekawieniem, ale gdy odnalazłem ją stojącą niedaleko okna,
czułem, że moje serce zamiera. Płakała, a na plecach miała założony rozpadający
się plecak. Wyglądała jakby była gotowa do wyjścia i najwyraźniej nie
zauważyła, że się zbudziłem.
- Wybierasz
się gdzieś, Granger? – zapytałem cicho, obserwując jak jej ramiona wzdrygają
się, a następnie sztywnieją. Zacisnęła palce na skrawku bluzy i wytarła szybko
łzy rękawem, odwracając się w moją stronę. Nie wiem dlaczego, ale bałem się
usłyszeć jej odpowiedzi.
-
Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Wróć jeszcze spać, jest wcześnie. –
odpowiedziała drżącym głosem.
- Wybierasz
się gdzieś? – powtórzyłem i uniosłem głos, na co szatynce zadrżały wargi.
- Ja...
nadszedł w końcu ten czas. – jęknęła. – Jestem pełna sił, mam różdżkę. Muszę w
końcu wyruszyć na misję, nie mogę dłużej zwlekać. Harry mnie potrzebuje, jeżeli
nie zaczniemy działać... świat już zawsze taki pozostanie. Ludzie będą ukrywać
się wiecznie. Nie mogę na to pozwolić.
- I dlatego
zamierzałaś po prostu wyjść, nic nie mówiąc? – warknąłem.
Z jej oczu
ponownie pociekły łzy, które próbowała bezsilnie zatamować. Wydawało mi się, że
nie widziałem ich już wieczność.
Wstałem z
łóżka i nałożywszy na siebie coś, ruszyłem w jej stronę, jednak Granger z
zarumienionymi policzkami cofnęła się o krok i wbiła spojrzenie w posadzkę.
- Nie. –
szepnęła. – Przepraszam, Draco. To, co stało się w nocy nie powinno mieć
miejsca. To był błąd.
Prychnąłem i
spojrzałem na nią ze złością. Jej słowa mną poruszyły, choć nie miałem ochoty
pokazać jak bardzo.
- Więc
dlaczego? – zapytałem obojętnie.
-
Potrzebowaliśmy tego. Oboje. Chcieliśmy poczuć bliskość drugiej osoby,
ciepło... Ja... Nie wiem czy tak potrafię. Czuję się jakbym zdradziła. Ron
niedawno umarł w obronie mnie, a Harry siedzi w lochu twojego domu, możliwe, że
torturowany, tymczasem ja spędzam z tobą namiętną noc. Jeszcze do niedawna byliśmy
wrogami. Nienawidziłeś mnie, szydziłeś i poniżałeś. Miałeś mnie torturować, a
następnie zabić. My... nie powinniśmy tego zaczynać. Już wtedy w twoim domu...
to był błąd. Przepraszam.
Przepełniło
mnie gorzkie uczucie, jakbym dostał w twarz, albo całą masą zaklęć
torturujących. Więc tak wyglądała sytuacja. Wszystko było dla niej chwilową
terapią leczącą złamane serduszko po Weasleyu. W porządku, skoro tego właśnie
chciała. Nawet nie miała pojęcia jakie emocje mną targały. Jak pragnąłem ją
złapać za ramiona i wykrzyczeć, że jest idiotką.
- Nie
przepraszaj, to nie ma znaczenia. Masz rację, Granger. Oboje tego
potrzebowaliśmy. – powiedziałem oschle, patrząc jej prosto w oczy. Miałem
wrażenie, że warga zadrżała jej delikatnie, a w oczach coś błysnęło. Ona również
wpatrywała się we mnie, jakby chcąc potwierdzić, że to wszystko prawda. Ja
natomiast jeszcze nigdy nie byłem tak zdesperowany żeby ukryć swoje uczucia. –
W każdym razie to nic nie zmienia. Nie wypuszczę cię stąd.
- Co
takiego? – zapytała zaskoczona.
- To, co
słyszysz. Masz jakiś pomysł, Granger? A może zamierzasz teleportować się pod
moją rezydencję i wejść sobie do środka, oznajmiając, że przyszłaś z misją
ratunkową?
Dziewczyna
milczała, więc skinąłem głową.
- No
właśnie. Nie masz żadnego pomysłu. Nie masz się również gdzie się podziać.
Chyba, że zamierzasz wrócić do Zakonu. W takim razie droga wolna.
- Dlaczego
wciąż mi pomagasz? – wychrypiała.
- Sama
ciągle to powtarzasz. Siedzimy w tym razem. Pomogłem ci uciec, od miesięcy
jesteśmy praktycznie zdani na siebie. Sama mi proponowałaś, by sobie zaufać.
Nie muszę wiedzieć nic o waszej cholernej misji, ale... pozwól sobie pomóc.
- Nie
chciałeś już w tym uczestniczyć. Dlaczego więc... - widziałem, że biła się ze
swoimi myślami. W końcu jednak ze zrezygnowaniem usiadła na krześle, wpatrując
się we mnie uważnie.
- Powiedzmy,
że widzę w tym swój interes.
- Jaki? –
zrobiła zaskoczoną minę.
- Theodor.
Zagryzła
wargę i spojrzała na chwilę w okno. Nie minęło wiele czasu, aż powróciła do
mnie spojrzeniem.
- Zgoda.
Masz jakiś plan?
***
Ten dzień
okazał się być bardziej niespokojny niż przypuszczałem. W południe wyszedłem na
zwiady, stając ukryty gdzieś w cieniu, oparty o ścianę budynku. Moje spojrzenie
pochłaniało każdy zakątek największego publicznego miejsca w tej części ulicy.
To zazwyczaj w tym miejscu spotykałem zakapturzone postacie lub pojedynczych
członków Zakonu Feniksa.
To zabawne.
Jako poszukiwany starałem unikać się najbardziej zaludnionych miejsc, a właśnie
w nich nas szukali. Miałem wrażenie, że nie mają pojęcia o poszukiwaniach.
Naprawdę niektórzy z nich nazywali siebie Tropicielami?
Odpalając
papierosa nie mogłem przestać myśleć o jednej sprawie. Ustaliliśmy z Granger,
że będziemy współpracować. Mieliśmy plan, choć sam nie byłem do niego do końca
przekonany. Dlaczego więc cały czas obawiałem się, że jak wrócę do mieszkania
to jej już w nim nie będzie?
Zgodziłem
się na to, żeby ona również ruszyła na swoje poszukiwania. Dla każdego była
przydzielona jakaś część planu. Ja miałem swoją, tą bardziej brudną, a ona
swoją. Właściwie nie miałem nic do gadania, była wolna, nie miałem prawa jej
zatrzymywać. Dlatego też obawiałem się, że prędzej czy później ona zniknie.
Po pewnym
czasie zacząłem się już niecierpliwić. Dlaczego, gdy czegoś naprawdę oczekujemy
czy potrzebujemy, to jak na złość wszystko odwleka? Nie wiem ile siedziałem w
tym miejscu, ale nic się nie wydarzyło. Spacer pomiędzy białymi ulicami również
niczego nie wniósł nowego.
Moja
irytacja dopięła końca, gdy nadszedł wieczór. Zależało nam na czasie, a tutaj
jak na cholerną złość nic się nie działo!
Zirytowany
do granic możliwości wróciłem do mieszkania. W środku panowała cisza. Z
niepewnością i ściśniętym sercem obszedłem każde pomieszczenie, ale jej jeszcze
nie było. Coś niespokojnie kołatało w klatce piersiowej. Nagle nie wiedziałem
co ze sobą zrobić. Rozsiadłem się na fotelu w niewielkim saloniku, czekając.
Minuty
mijały, a ja nie ruszałem się z miejsca. Nerwowo zacząłem stukać w oparcie
twardego fotela, wpatrując się oczekująco w drzwi. Sam już nie wiem ile czasu
minęło aż usłyszałem skrzypienie, a do środka wkroczyła ona.
Spojrzała na
mnie z zaskoczeniem, ale po chwili odchrząknęła i zdjęła z siebie przemoczoną,
grubą bluzę. Usiadła w fotelu naprzeciwko, nerwowo wykręcając palce i unikając
mojego spojrzenia.
- Coś masz?
– zapytała, przerywając ciszę.
Pokręciłem
tylko głową przecząco, a ona skinęła i wpatrzyła się w podłogę jakby nagle
znalazła na niej coś ciekawego. Uniosłem brew w geście irytacji i także
zapytałem, nie panując nad chłodem w głosie:
- A ty coś
masz?
- Niewiele.
– wyznała. – Wiem jednak gdzie mogę coś dostać.
Ponownie
skinąłem, a następnie wstałem z miejsca. Granger podążyła za mną wzrokiem w
którym kryło się coś dziwnego, coś obcego. Wyglądała jakby chciała coś
powiedzieć, lecz milczała jak zaklęta.
- Idę się
położyć, jestem zmęczony. – stwierdziłem obojętnie.
Wiedziałem,
że odprowadza mnie wzrokiem aż do drzwi, ale nie odwróciłem się ani na chwilę.
Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Po prostu nie mogłem. Mieszkanka uczuć w jej
stronę była tak ogromna, że nie byłem w stanie usiedzieć z nią dłużej w jednym
pomieszczeniu. Z jednej strony pożądałem jej tak mocno, że z drugiej to
wszystko powodowało, że nienawidziłem jeszcze mocniej. Kolejny raz los
postanowił sprawić, że byłem rozdarty.
***
Poranek
okazał się katastrofą. Gdy tylko otworzyłem oczy wiedziałem, że to będzie
kolejny nieudany dzień. Wręcz z niechęcią wstałem z łóżka i ubrałem się.
Kolejnym krokiem było wejście do kuchni. Granger siedziała przy stole i
wskazała mi na stos kanapek. Wziąłem jedną i szybko zjadłem, nie odzywając się
do niej słowem. Atmosfera między nami wręcz chłodziła.
Poszedłem do
łazienki ogarnąć się i gdy wyszedłem, wciąż nie zwracałem na nią uwagi. Nie
czekając dłużej, po prostu wyszedłem z mieszkania. Chciałem jak najszybciej
wykonać swoją robotę. Nie mogłem tutaj dłużej zwlekać.
Dzisiejszego
dnia nie mogłem zmarnować tak jak wczorajszego. Wiedziałem, że to, co chcę
zrobić, to głupota i niebezpieczne zadanie, ale w obecnej sytuacji wydawało się
najbardziej skuteczne. Musiałem zaryzykować.
Schowałem
się w jednej z uliczek i przymknąłem powieki. Minęła sekunda, a ja wylądowałem
na dosyć znanym wzgórzu. Wręcz z pogardą spojrzałem na moją rezydencję. Malfoy
Manor odstraszało wszystkim. Ale to właśnie ono miało stanowić nasz cel. Za
jakiś czas mieliśmy powrócić w jego mury.
Rozejrzałem
się jeszcze wokoło i skryłem za głazem, czekając. Teraz nie mogłem ponieść
porażki. Nie chciałem powtórki z ostatniego pobytu tutaj. Musiałem być cichy i
ostrożny. Żadnych znaków obecności, szemrania.
Spędziłem praktycznie
bez ruchu co najmniej dwie godziny. Miałem już ze złością wstać, gdy usłyszałem
zbliżające się kroki. Przyczaiłem się z powrotem, obserwując uważnie
patrolującego samotnie śmierciożercę. Tak, to było to.
Wstałem i
szedłem przez chwilę za nim jak duch. Bezgłośnie. Gdy zaszliśmy w miejsce,
gdzie nikt nie miał nas zauważyć, zaatakowałem. Złapałem go od tyłu i
przycisnąłem różdżkę do gardła, wypowiadając zaklęcie.
Usłyszałem
za nami jakieś szmery, lecz z opanowaniem zaciągnąłem jego bezwładne ciało w
gęstwinę drzew. Zauważyłem nadbiegającego kolejnego śmierciożercę, ale nim
zdążył się rozejrzeć, zestrzeliłem go zaklęciem.
Miałem już
to, czego potrzebowałem. Misja chociaż w calu była częścią sukcesu. Zanim
ktokolwiek nowy przybiegł, teleportowałem się wraz z śmierciożercą w tylko
sobie znane miejsce. Wiedziałem gdzie iść. Przemyślałem to.
Znajdowałem
się niedaleko klifu z którego zazwyczaj zrzucałem ciała moich ofiar. Miejsce
było całkowicie opuszczone. Niekiedy pozwoliłem sobie zbadać okolicę. Wolałem
uniknąć ryzyka zobaczenia przez kogoś, albo odnalezienia ciał. Byliśmy tutaj
tylko my.
I właśnie
dlatego wiedziałem, że jest w tym miejscu jaskinia. Potrzebowałem tylko chwili,
by ją zlokalizować. Nie zajęło to dużo czasu. Była zasłonięta przez bujne
zarośla, które wręcz doskonale ją maskowały. Odnalezienie jej graniczyło
praktycznie z cudem. Ja sam również wpadłem na nią przez czysty przypadek.
Przelewitowałem
do środka ciało śmierciożercy i cisnąłem nim o kamienną ścianę, obserwując jak
ciało opada z łoskotem na ziemię. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się co
dalej. Po chwili wahania podszedłem do niego i zdjąłem z głowy kaptur. Gdy
odkryłem kto znajduje się pod przykryciem, niemal się uśmiechnąłem. Był to
wysoki chłopak, którego kiedyś nieźle poturbowałem, bo dobierał się z kolegami
do Granger. Na pewno się ucieszy jak mnie zobaczy.
Wyczarowałem
na jego nadgarstkach liny, a na ustach ciemną opaskę. Nie miałem ochoty czekać
aż się obudzi. Wrócę tutaj jutro i zrobię mu niespodziankę.
Wróciłem do
naszego mieszkania, ponownie odkrywając, że Gryfonki jeszcze nie ma. Tym razem
nie zamierzałem jednak czekać. Od razu poszedłem pod prysznic. Potrzebowałem
ochłody na moje rozgrzane od emocji ciało. Niestety, nawet zimny prysznic nie
potrafił mnie ochłodzić. Wprowadzaliśmy nasz plan w życie. Wszystko się
zaczęło.
Opatuliłem
się wypłowiałym ręcznikiem i spojrzałem w lustro. Mimo wszystko musiałem
przyznać, że wyglądałem lepiej. Nie mogłem narzekać na życie w Malfoy Manor,
ale dopiero tutaj jakbym odżył. Moja cera nie była już tak przeraźliwie szara,
nawet oczy odzyskały swoją barwę.
Wychodząc z
łazienki nadziałem się na spojrzenie Granger. Nadal wydawało mi się, że jest w
niej coś dziwnego. Wcześniej się tak nie zachowywała. Teraz miałem aż ochotę
uśmiechnąć się złośliwie, bo jej wzrok powędrował na moją nagą klatę, a ona
sama zaczerwieniła się i odwróciła szybko.
Prychnąłem
cicho pod nosem i bez słowa poszedłem do siebie. Jeżeli myślała, że będę za nią
biegał, to się myliła. Nie zamierzałem tego robić.
Wszedłem do
łóżka, próbując się ułożyć i nie myśleć o dziewczynie siedzącej w pokoju obok.
Wciąż tutaj była, choć w tej chwili sam już nie wiedziałem czy jej obecność nie
była bardziej irytująca. Nawet w najgłębszych snach nie spodziewałem się, że
sytuacja może się tak potoczyć.
W pewnej
chwili usłyszałem ciche skrzypnięcie i poczułem ugięcie materaca. Czułem ją.
Była obok i najprawdopodobniej wpatrywała się we mnie z niepewnością.
- Unikasz
mnie? – cichy szept rozbrzmiał w moich uszach.
- Nie mam
powodu. – burknąłem oschle i poczułem jak zadrżała.
- Nie musisz
tego robić, Malfoy. – wymamrotała, a ja zrozumiałem, że chodzi jej o nasz plan.
– Nie zmuszam cię do tego. Poradzę sobie sama.
Materac
odskoczył, co oznaczało, że dziewczyna wstała. W myślach wręcz widziałem jej
buntowniczą minę z przygaszonymi oczami. Usłyszałem jak odwraca się w
ciemności, gotowa by opuścić mój pokój. Zanim zrobiła krok, złapałem ją za
nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę tak, że leżała obok mnie, a ja
pochylałem się nad jej twarzą.
- Za późno.
Ptaszek jest już klatce. – powiedziałem spokojnie.
- Jesteś
pewien? – wyszeptała prosto w moje usta. – Możesz się wycofać.
- Gra się
zaczęła, Granger.
Złączyłem
swoje rozgrzane usta z jej. Usłyszałem cichy jęk i pomruk zadowolenia, co
spotęgowało moje pragnienie. Zachłannie pogłębiłem pocałunek, a moja ręka
automatycznie nakierowała się na jej policzek. Sam dotyk sprawiał, że płonąłem.
Była rozgrzana. Każdy skrawek ciała błagał o więcej.
Moje ręce
chciały poczuć ją całą. Błądziły po ramionach, piersiach, brzuchu. Usta
rozkoszowały się jej smakiem. W jednej chwili zniknęły bariery. Drobne rączki
Gryfonki ściągnęły ze mnie spodenki, a po chwili jęknąłem z rozkoszy. To co ze
mną robiła... Merlinie, miałem wrażenie, że wybucham. Jej sprężysty język w
tamtym miejscu... Nabrzmiałe usta biorącego mnie z namiętnością...
-
Hermiona... - jęknąłem, gdy ona znalazła się nade mną.
Zatkała mi
usta pocałunkiem, a jej język zatańczył z moim. W tej chwili już nic się nie
liczyło. Nie dbałem o nic. To miała być nasza noc. Taniec naszych ciał.
Złapałem jej
twardy sutek, a następnie przygryzłem go zębami. Jęknęła i zacisnęła palce na
moich plecach.
- Draco...
Zrób to.
W ciemności
odnalazłem jej usta i jednocześnie całując ją, zacząłem pieścić jej kobiecość
palcem. Była taka mokra, taka gotowa...
Jej ręce
ścisnęły moją męskość pewnie, jakby chcąc pokazać czego oczekuje.
- Każda
Gryfonka jest tak niecierpliwa? – zapytałem z rozbawieniem, ale usłyszałem
tylko w odpowiedzi jęk, bo zdążyłem wejść do środka.
- Każdy
Ślizgon jest tak gadatliwy? – wysapała, a jej ciałem wstrząsnął przyjemny
dreszcz.
Roześmiałem
się i wtuliłem twarz w jej włosy. Była moja. Ponownie.
Jeżeli to
był ten błąd o którym ostatnio wspominała, to mogę go popełniać go codziennie.
Cały czas.
***
Z samego
rana poczułem jak coś ciepłego ogrzewa moją twarz. Otworzyłem oczy i przetarłem
je, by przyzwyczaić się do jasności. Za oknem świeciło delikatne słońce,
nadając urok porankowi. Najprzyjemniejszym jednak widokiem była śpiąca wciąż
obok Granger. Moje serce przyjemnie rozgrzało, a oczy zaświeciły. Nie wiem skąd
takie myśli, ale naprawdę mi się to podobało. Wydawała się taka niewinna. Nie
potrafiłem wręcz odwrócić wzroku. Ciągnęła mnie do siebie jak magnes.
Nie wiem czy
to ja się tak długo w nią wpatrywałem, czy to ona akurat się przebudziła, ale
nasze oczy się spotkały. W brązowych tęczówkach zabłysło coś na kształt
czułości. Jej usta rozlały się w delikatnym, ciepłym uśmiechu.
- Ja... czas
wstać. – szepnęła, ale przytrzymałem ją skutecznie przy sobie.
- Mamy czas.
– mruknąłem i pociągnąłem ją tak, że siedziała na mnie. Jej policzki automatycznie
pokryły się różem.
- Malfoy,
to...
Usiadłem
szybko i wpiłem się w jej usta. Granger podskoczyła i otworzyła oczy z
zaskoczenia. Nie musiałem się jednak obawiać odepchnięcia. Bardzo szybko
odkryłem, że on także tego chce.
- Myślę, że
to będzie ciekawsze. – wymruczałem jej do ucha z satysfakcją widząc, że jej
oddech przyspiesza.
I tak było.
Było cholernie ciekawiej. Nie wiem co się ze mną działo, ale gdybym dostał tą
szansę, nigdy bym z niej nie zrezygnował. W tej chwili nie istniał nikt. Nie
istniało dobro i zło. Nie istniały dni i noce. Byliśmy tylko my. Szlama i
śmierciożerca. Tworzyliśmy jedność.
***
- Idę zrobić
śniadanie. – jej ochrypły głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Obserwowałem
jak wstaje z łóżka owinięta w prześcieradło i zbiera z podłogi swoje ubrania.
Jej policzki wciąż były zaróżowione, a oczy unikały ze mną kontaktu.
W moim
wnętrzu natomiast trwała wojna. Sam nie wiedziałem co się dzieje. Kiedyś się
przed tym wzbraniałem, po prostu nie miałem prawa myśleć w ten sposób, a teraz wręcz
chłonąłem jej widok niemal desperacko. Przecież to była tylko Granger. Ktoś,
kto nigdy nie miał prawa nawet się pojawić w moim życiu.
Ale zrobiła
to. Już dawno pogodziłem się z tym, że weszła w moje życie i poprzestawiała je.
Wiedziałem, że działa w ten sposób, ale nie spodziewałem się, że to zajdzie tak
daleko.
Usiedliśmy
naprzeciwko siebie w kuchni, a ja cały czas przyłapywałem się na tym, że rzucam
jej ukradkowe spojrzenie. Ona również ze skrępowaniem odwracała ode mnie wzrok.
Ta sytuacja była co najmniej dziwna, ale... musiałem przyznać, że podobała mi
się.
- Do
zobaczenia wieczorem. – powiedziałem obojętnie, gdy stanęliśmy oboje przed
kamienicą. Ona miała iść w swoją stronę, ja w swoją.
Odwróciłem
się i ruszyłem przed siebie. Zmierzałem jak zwykle w brudną uliczkę z której
zazwyczaj się teleportowałem.
- Malfoy! –
usłyszałem za sobą, więc odwróciłem się z zaskoczeniem.
Granger
podbiegła do mnie i stanęła przede mną, patrząc na mnie z wahaniem. Jej dłonie
zadrżały niespokojnie.
- Co jest,
Granger?
Nie
otrzymałem odpowiedzi, bo dziewczyna zrobiła tylko krok i musnęła niepewnie
moje usta.
- Uważaj na
siebie. – mruknęła i odwróciła się odchodząc.
Przez
dłuższy czas wpatrywałem się w jej plecy z szokiem. Co... co to było? Nie
uzyskałem odpowiedzi, ale moje usta wykrzywił uśmiech. Jeszcze nigdy z tak
lekkim sercem nie szedłem przed siebie. Czym było to uczucie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz