sobota, 23 września 2017

Rozdział 32

Uniosłem się do pozycji siedzącej, zbudzony hałasem. Potrzebowałem chwili, by uświadomić sobie gdzie się znajduję. Z delikatnym uśmiechem pojawiającym się pod nosem, przypomniałem sobie wydarzenia z poprzedniej nocy. Fakt, że leżałem nagi w łóżku Granger upewnił mnie, że to nie był kolejny z moich realnych snów. Najbardziej niepokojące było to, że jej wcale nie było obok.
Rozejrzałem się po pokoju z zaciekawieniem, ale gdy odnalazłem ją stojącą niedaleko okna, czułem, że moje serce zamiera. Płakała, a na plecach miała założony rozpadający się plecak. Wyglądała jakby była gotowa do wyjścia i najwyraźniej nie zauważyła, że się zbudziłem.
- Wybierasz się gdzieś, Granger? – zapytałem cicho, obserwując jak jej ramiona wzdrygają się, a następnie sztywnieją. Zacisnęła palce na skrawku bluzy i wytarła szybko łzy rękawem, odwracając się w moją stronę. Nie wiem dlaczego, ale bałem się usłyszeć jej odpowiedzi.
- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Wróć jeszcze spać, jest wcześnie. – odpowiedziała drżącym głosem.
- Wybierasz się gdzieś? – powtórzyłem i uniosłem głos, na co szatynce zadrżały wargi.
- Ja... nadszedł w końcu ten czas. – jęknęła. – Jestem pełna sił, mam różdżkę. Muszę w końcu wyruszyć na misję, nie mogę dłużej zwlekać. Harry mnie potrzebuje, jeżeli nie zaczniemy działać... świat już zawsze taki pozostanie. Ludzie będą ukrywać się wiecznie. Nie mogę na to pozwolić.
- I dlatego zamierzałaś po prostu wyjść, nic nie mówiąc? – warknąłem.
Z jej oczu ponownie pociekły łzy, które próbowała bezsilnie zatamować. Wydawało mi się, że nie widziałem ich już wieczność.
Wstałem z łóżka i nałożywszy na siebie coś, ruszyłem w jej stronę, jednak Granger z zarumienionymi policzkami cofnęła się o krok i wbiła spojrzenie w posadzkę.
- Nie. – szepnęła. – Przepraszam, Draco. To, co stało się w nocy nie powinno mieć miejsca. To był błąd.
Prychnąłem i spojrzałem na nią ze złością. Jej słowa mną poruszyły, choć nie miałem ochoty pokazać jak bardzo.
- Więc dlaczego? – zapytałem obojętnie.
- Potrzebowaliśmy tego. Oboje. Chcieliśmy poczuć bliskość drugiej osoby, ciepło... Ja... Nie wiem czy tak potrafię. Czuję się jakbym zdradziła. Ron niedawno umarł w obronie mnie, a Harry siedzi w lochu twojego domu, możliwe, że torturowany, tymczasem ja spędzam z tobą namiętną noc. Jeszcze do niedawna byliśmy wrogami. Nienawidziłeś mnie, szydziłeś i poniżałeś. Miałeś mnie torturować, a następnie zabić. My... nie powinniśmy tego zaczynać. Już wtedy w twoim domu... to był błąd. Przepraszam.
Przepełniło mnie gorzkie uczucie, jakbym dostał w twarz, albo całą masą zaklęć torturujących. Więc tak wyglądała sytuacja. Wszystko było dla niej chwilową terapią leczącą złamane serduszko po Weasleyu. W porządku, skoro tego właśnie chciała. Nawet nie miała pojęcia jakie emocje mną targały. Jak pragnąłem ją złapać za ramiona i wykrzyczeć, że jest idiotką.
- Nie przepraszaj, to nie ma znaczenia. Masz rację, Granger. Oboje tego potrzebowaliśmy. – powiedziałem oschle, patrząc jej prosto w oczy. Miałem wrażenie, że warga zadrżała jej delikatnie, a w oczach coś błysnęło. Ona również wpatrywała się we mnie, jakby chcąc potwierdzić, że to wszystko prawda. Ja natomiast jeszcze nigdy nie byłem tak zdesperowany żeby ukryć swoje uczucia. – W każdym razie to nic nie zmienia. Nie wypuszczę cię stąd.
- Co takiego? – zapytała zaskoczona.
- To, co słyszysz. Masz jakiś pomysł, Granger? A może zamierzasz teleportować się pod moją rezydencję i wejść sobie do środka, oznajmiając, że przyszłaś z misją ratunkową?
Dziewczyna milczała, więc skinąłem głową.
- No właśnie. Nie masz żadnego pomysłu. Nie masz się również gdzie się podziać. Chyba, że zamierzasz wrócić do Zakonu. W takim razie droga wolna.
- Dlaczego wciąż mi pomagasz? – wychrypiała.
- Sama ciągle to powtarzasz. Siedzimy w tym razem. Pomogłem ci uciec, od miesięcy jesteśmy praktycznie zdani na siebie. Sama mi proponowałaś, by sobie zaufać. Nie muszę wiedzieć nic o waszej cholernej misji, ale... pozwól sobie pomóc.
- Nie chciałeś już w tym uczestniczyć. Dlaczego więc... - widziałem, że biła się ze swoimi myślami. W końcu jednak ze zrezygnowaniem usiadła na krześle, wpatrując się we mnie uważnie.
- Powiedzmy, że widzę w tym swój interes.
- Jaki? – zrobiła zaskoczoną minę.
- Theodor.
Zagryzła wargę i spojrzała na chwilę w okno. Nie minęło wiele czasu, aż powróciła do mnie spojrzeniem.
- Zgoda. Masz jakiś plan?
***
Ten dzień okazał się być bardziej niespokojny niż przypuszczałem. W południe wyszedłem na zwiady, stając ukryty gdzieś w cieniu, oparty o ścianę budynku. Moje spojrzenie pochłaniało każdy zakątek największego publicznego miejsca w tej części ulicy. To zazwyczaj w tym miejscu spotykałem zakapturzone postacie lub pojedynczych członków Zakonu Feniksa.
To zabawne. Jako poszukiwany starałem unikać się najbardziej zaludnionych miejsc, a właśnie w nich nas szukali. Miałem wrażenie, że nie mają pojęcia o poszukiwaniach. Naprawdę niektórzy z nich nazywali siebie Tropicielami?
Odpalając papierosa nie mogłem przestać myśleć o jednej sprawie. Ustaliliśmy z Granger, że będziemy współpracować. Mieliśmy plan, choć sam nie byłem do niego do końca przekonany. Dlaczego więc cały czas obawiałem się, że jak wrócę do mieszkania to jej już w nim nie będzie?
Zgodziłem się na to, żeby ona również ruszyła na swoje poszukiwania. Dla każdego była przydzielona jakaś część planu. Ja miałem swoją, tą bardziej brudną, a ona swoją. Właściwie nie miałem nic do gadania, była wolna, nie miałem prawa jej zatrzymywać. Dlatego też obawiałem się, że prędzej czy później ona zniknie.
Po pewnym czasie zacząłem się już niecierpliwić. Dlaczego, gdy czegoś naprawdę oczekujemy czy potrzebujemy, to jak na złość wszystko odwleka? Nie wiem ile siedziałem w tym miejscu, ale nic się nie wydarzyło. Spacer pomiędzy białymi ulicami również niczego nie wniósł nowego.
Moja irytacja dopięła końca, gdy nadszedł wieczór. Zależało nam na czasie, a tutaj jak na cholerną złość nic się nie działo!
Zirytowany do granic możliwości wróciłem do mieszkania. W środku panowała cisza. Z niepewnością i ściśniętym sercem obszedłem każde pomieszczenie, ale jej jeszcze nie było. Coś niespokojnie kołatało w klatce piersiowej. Nagle nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Rozsiadłem się na fotelu w niewielkim saloniku, czekając.
Minuty mijały, a ja nie ruszałem się z miejsca. Nerwowo zacząłem stukać w oparcie twardego fotela, wpatrując się oczekująco w drzwi. Sam już nie wiem ile czasu minęło aż usłyszałem skrzypienie, a do środka wkroczyła ona.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale po chwili odchrząknęła i zdjęła z siebie przemoczoną, grubą bluzę. Usiadła w fotelu naprzeciwko, nerwowo wykręcając palce i unikając mojego spojrzenia.
- Coś masz? – zapytała, przerywając ciszę.
Pokręciłem tylko głową przecząco, a ona skinęła i wpatrzyła się w podłogę jakby nagle znalazła na niej coś ciekawego. Uniosłem brew w geście irytacji i także zapytałem, nie panując nad chłodem w głosie:
- A ty coś masz?
- Niewiele. – wyznała. – Wiem jednak gdzie mogę coś dostać.
Ponownie skinąłem, a następnie wstałem z miejsca. Granger podążyła za mną wzrokiem w którym kryło się coś dziwnego, coś obcego. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, lecz milczała jak zaklęta.
- Idę się położyć, jestem zmęczony. – stwierdziłem obojętnie.
Wiedziałem, że odprowadza mnie wzrokiem aż do drzwi, ale nie odwróciłem się ani na chwilę. Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Po prostu nie mogłem. Mieszkanka uczuć w jej stronę była tak ogromna, że nie byłem w stanie usiedzieć z nią dłużej w jednym pomieszczeniu. Z jednej strony pożądałem jej tak mocno, że z drugiej to wszystko powodowało, że nienawidziłem jeszcze mocniej. Kolejny raz los postanowił sprawić, że byłem rozdarty.
***
Poranek okazał się katastrofą. Gdy tylko otworzyłem oczy wiedziałem, że to będzie kolejny nieudany dzień. Wręcz z niechęcią wstałem z łóżka i ubrałem się. Kolejnym krokiem było wejście do kuchni. Granger siedziała przy stole i wskazała mi na stos kanapek. Wziąłem jedną i szybko zjadłem, nie odzywając się do niej słowem. Atmosfera między nami wręcz chłodziła.
Poszedłem do łazienki ogarnąć się i gdy wyszedłem, wciąż nie zwracałem na nią uwagi. Nie czekając dłużej, po prostu wyszedłem z mieszkania. Chciałem jak najszybciej wykonać swoją robotę. Nie mogłem tutaj dłużej zwlekać.
Dzisiejszego dnia nie mogłem zmarnować tak jak wczorajszego. Wiedziałem, że to, co chcę zrobić, to głupota i niebezpieczne zadanie, ale w obecnej sytuacji wydawało się najbardziej skuteczne. Musiałem zaryzykować.
Schowałem się w jednej z uliczek i przymknąłem powieki. Minęła sekunda, a ja wylądowałem na dosyć znanym wzgórzu. Wręcz z pogardą spojrzałem na moją rezydencję. Malfoy Manor odstraszało wszystkim. Ale to właśnie ono miało stanowić nasz cel. Za jakiś czas mieliśmy powrócić w jego mury.
Rozejrzałem się jeszcze wokoło i skryłem za głazem, czekając. Teraz nie mogłem ponieść porażki. Nie chciałem powtórki z ostatniego pobytu tutaj. Musiałem być cichy i ostrożny. Żadnych znaków obecności, szemrania.
Spędziłem praktycznie bez ruchu co najmniej dwie godziny. Miałem już ze złością wstać, gdy usłyszałem zbliżające się kroki. Przyczaiłem się z powrotem, obserwując uważnie patrolującego samotnie śmierciożercę. Tak, to było to.
Wstałem i szedłem przez chwilę za nim jak duch. Bezgłośnie. Gdy zaszliśmy w miejsce, gdzie nikt nie miał nas zauważyć, zaatakowałem. Złapałem go od tyłu i przycisnąłem różdżkę do gardła, wypowiadając zaklęcie.
Usłyszałem za nami jakieś szmery, lecz z opanowaniem zaciągnąłem jego bezwładne ciało w gęstwinę drzew. Zauważyłem nadbiegającego kolejnego śmierciożercę, ale nim zdążył się rozejrzeć, zestrzeliłem go zaklęciem.
Miałem już to, czego potrzebowałem. Misja chociaż w calu była częścią sukcesu. Zanim ktokolwiek nowy przybiegł, teleportowałem się wraz z śmierciożercą w tylko sobie znane miejsce. Wiedziałem gdzie iść. Przemyślałem to.
Znajdowałem się niedaleko klifu z którego zazwyczaj zrzucałem ciała moich ofiar. Miejsce było całkowicie opuszczone. Niekiedy pozwoliłem sobie zbadać okolicę. Wolałem uniknąć ryzyka zobaczenia przez kogoś, albo odnalezienia ciał. Byliśmy tutaj tylko my.
I właśnie dlatego wiedziałem, że jest w tym miejscu jaskinia. Potrzebowałem tylko chwili, by ją zlokalizować. Nie zajęło to dużo czasu. Była zasłonięta przez bujne zarośla, które wręcz doskonale ją maskowały. Odnalezienie jej graniczyło praktycznie z cudem. Ja sam również wpadłem na nią przez czysty przypadek.
Przelewitowałem do środka ciało śmierciożercy i cisnąłem nim o kamienną ścianę, obserwując jak ciało opada z łoskotem na ziemię. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się co dalej. Po chwili wahania podszedłem do niego i zdjąłem z głowy kaptur. Gdy odkryłem kto znajduje się pod przykryciem, niemal się uśmiechnąłem. Był to wysoki chłopak, którego kiedyś nieźle poturbowałem, bo dobierał się z kolegami do Granger. Na pewno się ucieszy jak mnie zobaczy.
Wyczarowałem na jego nadgarstkach liny, a na ustach ciemną opaskę. Nie miałem ochoty czekać aż się obudzi. Wrócę tutaj jutro i zrobię mu niespodziankę.
Wróciłem do naszego mieszkania, ponownie odkrywając, że Gryfonki jeszcze nie ma. Tym razem nie zamierzałem jednak czekać. Od razu poszedłem pod prysznic. Potrzebowałem ochłody na moje rozgrzane od emocji ciało. Niestety, nawet zimny prysznic nie potrafił mnie ochłodzić. Wprowadzaliśmy nasz plan w życie. Wszystko się zaczęło.
Opatuliłem się wypłowiałym ręcznikiem i spojrzałem w lustro. Mimo wszystko musiałem przyznać, że wyglądałem lepiej. Nie mogłem narzekać na życie w Malfoy Manor, ale dopiero tutaj jakbym odżył. Moja cera nie była już tak przeraźliwie szara, nawet oczy odzyskały swoją barwę.
Wychodząc z łazienki nadziałem się na spojrzenie Granger. Nadal wydawało mi się, że jest w niej coś dziwnego. Wcześniej się tak nie zachowywała. Teraz miałem aż ochotę uśmiechnąć się złośliwie, bo jej wzrok powędrował na moją nagą klatę, a ona sama zaczerwieniła się i odwróciła szybko.
Prychnąłem cicho pod nosem i bez słowa poszedłem do siebie. Jeżeli myślała, że będę za nią biegał, to się myliła. Nie zamierzałem tego robić.
Wszedłem do łóżka, próbując się ułożyć i nie myśleć o dziewczynie siedzącej w pokoju obok. Wciąż tutaj była, choć w tej chwili sam już nie wiedziałem czy jej obecność nie była bardziej irytująca. Nawet w najgłębszych snach nie spodziewałem się, że sytuacja może się tak potoczyć.
W pewnej chwili usłyszałem ciche skrzypnięcie i poczułem ugięcie materaca. Czułem ją. Była obok i najprawdopodobniej wpatrywała się we mnie z niepewnością.
- Unikasz mnie? – cichy szept rozbrzmiał w moich uszach.
- Nie mam powodu. – burknąłem oschle i poczułem jak zadrżała.
- Nie musisz tego robić, Malfoy. – wymamrotała, a ja zrozumiałem, że chodzi jej o nasz plan. – Nie zmuszam cię do tego. Poradzę sobie sama.
Materac odskoczył, co oznaczało, że dziewczyna wstała. W myślach wręcz widziałem jej buntowniczą minę z przygaszonymi oczami. Usłyszałem jak odwraca się w ciemności, gotowa by opuścić mój pokój. Zanim zrobiła krok, złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę tak, że leżała obok mnie, a ja pochylałem się nad jej twarzą.
- Za późno. Ptaszek jest już klatce. – powiedziałem spokojnie.
- Jesteś pewien? – wyszeptała prosto w moje usta. – Możesz się wycofać.
- Gra się zaczęła, Granger.
Złączyłem swoje rozgrzane usta z jej. Usłyszałem cichy jęk i pomruk zadowolenia, co spotęgowało moje pragnienie. Zachłannie pogłębiłem pocałunek, a moja ręka automatycznie nakierowała się na jej policzek. Sam dotyk sprawiał, że płonąłem. Była rozgrzana. Każdy skrawek ciała błagał o więcej.
Moje ręce chciały poczuć ją całą. Błądziły po ramionach, piersiach, brzuchu. Usta rozkoszowały się jej smakiem. W jednej chwili zniknęły bariery. Drobne rączki Gryfonki ściągnęły ze mnie spodenki, a po chwili jęknąłem z rozkoszy. To co ze mną robiła... Merlinie, miałem wrażenie, że wybucham. Jej sprężysty język w tamtym miejscu... Nabrzmiałe usta biorącego mnie z namiętnością...
- Hermiona... - jęknąłem, gdy ona znalazła się nade mną.
Zatkała mi usta pocałunkiem, a jej język zatańczył z moim. W tej chwili już nic się nie liczyło. Nie dbałem o nic. To miała być nasza noc. Taniec naszych ciał.
Złapałem jej twardy sutek, a następnie przygryzłem go zębami. Jęknęła i zacisnęła palce na moich plecach.
- Draco... Zrób to.
W ciemności odnalazłem jej usta i jednocześnie całując ją, zacząłem pieścić jej kobiecość palcem. Była taka mokra, taka gotowa...
Jej ręce ścisnęły moją męskość pewnie, jakby chcąc pokazać czego oczekuje.
- Każda Gryfonka jest tak niecierpliwa? – zapytałem z rozbawieniem, ale usłyszałem tylko w odpowiedzi jęk, bo zdążyłem wejść do środka.
- Każdy Ślizgon jest tak gadatliwy? – wysapała, a jej ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz.
Roześmiałem się i wtuliłem twarz w jej włosy. Była moja. Ponownie.
Jeżeli to był ten błąd o którym ostatnio wspominała, to mogę go popełniać go codziennie. Cały czas.
***
Z samego rana poczułem jak coś ciepłego ogrzewa moją twarz. Otworzyłem oczy i przetarłem je, by przyzwyczaić się do jasności. Za oknem świeciło delikatne słońce, nadając urok porankowi. Najprzyjemniejszym jednak widokiem była śpiąca wciąż obok Granger. Moje serce przyjemnie rozgrzało, a oczy zaświeciły. Nie wiem skąd takie myśli, ale naprawdę mi się to podobało. Wydawała się taka niewinna. Nie potrafiłem wręcz odwrócić wzroku. Ciągnęła mnie do siebie jak magnes.
Nie wiem czy to ja się tak długo w nią wpatrywałem, czy to ona akurat się przebudziła, ale nasze oczy się spotkały. W brązowych tęczówkach zabłysło coś na kształt czułości. Jej usta rozlały się w delikatnym, ciepłym uśmiechu.
- Ja... czas wstać. – szepnęła, ale przytrzymałem ją skutecznie przy sobie.
- Mamy czas. – mruknąłem i pociągnąłem ją tak, że siedziała na mnie. Jej policzki automatycznie pokryły się różem.
- Malfoy, to...
Usiadłem szybko i wpiłem się w jej usta. Granger podskoczyła i otworzyła oczy z zaskoczenia. Nie musiałem się jednak obawiać odepchnięcia. Bardzo szybko odkryłem, że on także tego chce.
- Myślę, że to będzie ciekawsze. – wymruczałem jej do ucha z satysfakcją widząc, że jej oddech przyspiesza.
I tak było. Było cholernie ciekawiej. Nie wiem co się ze mną działo, ale gdybym dostał tą szansę, nigdy bym z niej nie zrezygnował. W tej chwili nie istniał nikt. Nie istniało dobro i zło. Nie istniały dni i noce. Byliśmy tylko my. Szlama i śmierciożerca. Tworzyliśmy jedność.
***
- Idę zrobić śniadanie. – jej ochrypły głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Obserwowałem jak wstaje z łóżka owinięta w prześcieradło i zbiera z podłogi swoje ubrania. Jej policzki wciąż były zaróżowione, a oczy unikały ze mną kontaktu.
W moim wnętrzu natomiast trwała wojna. Sam nie wiedziałem co się dzieje. Kiedyś się przed tym wzbraniałem, po prostu nie miałem prawa myśleć w ten sposób, a teraz wręcz chłonąłem jej widok niemal desperacko. Przecież to była tylko Granger. Ktoś, kto nigdy nie miał prawa nawet się pojawić w moim życiu.
Ale zrobiła to. Już dawno pogodziłem się z tym, że weszła w moje życie i poprzestawiała je. Wiedziałem, że działa w ten sposób, ale nie spodziewałem się, że to zajdzie tak daleko.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie w kuchni, a ja cały czas przyłapywałem się na tym, że rzucam jej ukradkowe spojrzenie. Ona również ze skrępowaniem odwracała ode mnie wzrok. Ta sytuacja była co najmniej dziwna, ale... musiałem przyznać, że podobała mi się.
- Do zobaczenia wieczorem. – powiedziałem obojętnie, gdy stanęliśmy oboje przed kamienicą. Ona miała iść w swoją stronę, ja w swoją.
Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie. Zmierzałem jak zwykle w brudną uliczkę z której zazwyczaj się teleportowałem.
- Malfoy! – usłyszałem za sobą, więc odwróciłem się z zaskoczeniem.
Granger podbiegła do mnie i stanęła przede mną, patrząc na mnie z wahaniem. Jej dłonie zadrżały niespokojnie.
- Co jest, Granger?
Nie otrzymałem odpowiedzi, bo dziewczyna zrobiła tylko krok i musnęła niepewnie moje usta.
- Uważaj na siebie. – mruknęła i odwróciła się odchodząc.
Przez dłuższy czas wpatrywałem się w jej plecy z szokiem. Co... co to było? Nie uzyskałem odpowiedzi, ale moje usta wykrzywił uśmiech. Jeszcze nigdy z tak lekkim sercem nie szedłem przed siebie. Czym było to uczucie?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz