sobota, 23 września 2017

Rozdział 34

Przebudziłem się, a moja ręka niemal automatycznie powędrowała na bok, próbując objąć ciepłe, drobne ciało. Gdy nie wyczułem go, uniosłem się delikatnie na łokciach, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie wiem kiedy to się stało, że przez ostatnie kilka tygodni spanie w tym łóżku zrobiło się dla mnie przyjemną codziennością. Jakiś czas temu Granger wyznała, że moja obecność przegania jej nocne demony. Zdałem sobie sprawę, że to działa w obie strony. Odkąd co noc lądowałem w jej łóżku, ani razu nie miałem powrotu do okrutnych snów czy przykrych wspomnień. Czułem się w końcu wolny choć w jakimś stopniu.
- Granger? – zawołałem, lecz nie uzyskałem odpowiedzi.
Wstałem niechętnie z wygrzanego łóżka i przeciągnąłem się, zmierzając do kuchni. Nalewając sobie wody, oparłem się bokiem o parapet, wyglądając za okno na wciąż ozdobione śniegiem ulice. Minęły kolejne tygodnie, a my wciąż staliśmy w miejscu z naszym planem. Od samego początku wiedziałem, że nie będzie łatwo go zrealizować, ale nie miałem pojęcia, że to wszystko będzie takie czasochłonne. Oczywiście, Granger uprzedzała, ale ona przecież zawsze wszystko zawyżała, dawała dodatkowy czas. Chciała być gotowa na wszystko, lecz ja w tym momencie jedyne czego chciałem, to w końcu wcielenie wszystkiego w życie.
- Wróciłam. – usłyszałem wesoły głosik, a do kuchni weszła pewna Gryfonka. Odwróciłem się w jej stronę, mając wrażenie iż moje oczy zapłonęły na jej widok. Salazarze, ale to głupie uczucie. – Wybacz, nie chciałam cię budzić, a musiałam doglądnąć eliksiru. Wygląda na to, że jesteśmy już prawie u końca. Na oko uważam, że to tylko niecałe dwa tygodnie.
- Dwa tygodnie? – zmarszczyłem niespokojnie brwi. – TYLKO dwa tygodnie, a ten skurwiel wciąż milczy.
- Wciąż nic nie powiedział? – zapytała, a po chwili uśmiechnęła się – jak na mój gust – podle. – Nawet twoje cudowne metody przesłuchań nie działają?
Wykrzywiłem usta w grymasie, chcąc coś odpowiedzieć, ale ona westchnęła i usiadła na krześle, patrząc w przestrzeń jakby nad czymś myśląc.
- Może powinieneś użyć innego sposobu?
- Innego sposobu, Granger? Może mnie oświecisz i zaproponujesz coś? Ty na pewno jesteś mistrzynią przesłuchań, więc chętnie się czegoś nauczę.
- Jesteś po prostu niemożliwy. Próbuję ci tylko pomóc! Czy nie potrafisz nawet tego zrozumieć? – obruszyła się i wstała z miejsca.
- Dobra, zgoda. – westchnąłem. – Chętnie posłucham co masz do powiedzenia, możesz wrócić na miejsce.
Widziałem, że się waha, co było nawet zabawne, ale w końcu usiadła na krześle i spojrzała na mnie twardo.
- Skoro twoje nieocenione metody jednak nie działają, bo twoja ofiara okazuje się być zagorzałym i wiernym poplecznikiem swojego pana, proponowałabym zdobyć informację których oczekujemy w trochę bardziej mentalny sposób.
- Co masz na myśli? – uniosłem brew z zaciekawieniem.
- Nie mamy veritaserum, nie mamy także składników ani czasu, by je przygotować, ale mamy różdżkę. Słyszałeś kiedyś o legilimencji?
- Słyszałem. – skinąłem głową potwierdzająco i uniosłem brwi. – Znam legilimencję bardzo dobrze, nawet potrafię wydobyć ostatnie wspomnienia, ale nie jestem pieprzonym Czarnym Panem, by potrafić tak dokładnie opanować umysł! Każdy śmierciożerca zna podstawy oklumencji, ale legilimencja jest magią na wyższym poziomie. By penetrować cały umysł trzeba mieć za sobą lata praktyki! Nie utrzymam się w jego umyśle na tyle długo, by wyciągnąć tak kluczowe informacje!
To była prawda. Używałem legilimencji nie raz. Potrafiłem wydobywać wspomnienia, ale te najświeższe. To właśnie na naszej obecnej ofierze ostatni raz jej próbowałem. Wyciągnąłem wręcz po mistrzowsku z niego wspomnienia, gdy znęcali się nad Granger w salonie. Ale nie będę potrafił tego powtórzyć na tak obszernej skali. To było niemożliwe. Chyba tylko Czarny Pan był do tego zdolny.
- Nie oczekuję tego. – odpowiedziała spokojnie. – Powinno wystarczyć parę sekund. Zrób to z zaskoczenia, gdy nie będzie się skupiał na podtrzymaniu barier. Potrzebujemy tylko jakiejś małej informacji, która go złamie.
***
Cholerna Granger, dlaczego ona zawsze musi wpaść na jakiś pomysł, który jest jeszcze bardziej cholerny do wykonania?! Oklumencję miałem opanowaną do perfekcji, ale ta druga dziedzina... Miałem wrażenie czasami, że Granger aż za bardzo polegała na moich umiejętnościach. To przez nią właśnie stałem niedaleko jaskini, próbując cicho podejść do środka, by mnie nie usłyszał śmierciożerca, niemal podstępem zmuszając go do gadania.
Wszedłem do środka z satysfakcją odkrywając, że siedzi odwrócony do mnie tyłem. Wyciągnąłem bezszelestnie różdżkę i zaklęciem niewerbalnym zacząłem wymawiać formułkę zaklęcia. Siła doznań jakie czułem włamując się do czyjegoś umysłu była niesamowicie ogromna. W tym przypadku musiałem cofnąć się aż o krok. Wiem, że to nic dziwnego, ale Gryfonka miała rację. Zajęło mi to dosłownie sekundy nim na powrót wypadłem z jego głowy. Przez moje myśli przepłynęło na raz setki wspomnień, których nie potrafiłem odczytać, ale jedno słowo, które usłyszałem bardzo wyraźnie, mogło okazać się kluczem do sukcesu.
- Wstawaj, Reed. – warknąłem i podszedłem do niego, rzucając chleb na ziemię obok niego.
- Kiedy mnie w końcu zabijesz? – zapytał cicho, przegryzając suchy bochenek. Wyglądał na zmarnowanego. Tortury dawały się we znaki. Co prawda Granger się uparła, by go odrobinę podleczyć, ale nie wiedziała dokładnie co się z nim dzieje. Od ostatniego razu tutaj, nie było jej już więcej.
- Nie pozwolę ci umrzeć. Jeżeli nie chcesz mi pomóc, będę trzymał cię tutaj wieczność. Może Czarny Pan kiedyś się o tym dowie i nagrodzi cię w końcu. Może chociaż raz na ciebie spojrzy i dowie się o twoim istnieniu.
- Chyba nie pamiętasz jak bardzo Czarny Pan potrafi wynagrodzić swoją wierność. –warknął.
- Nie oszukuj się. – prychnąłem. – Nigdy cię nie wynagrodzi, bo nie jesteś mu potrzebny. Co go obchodzi jeden z wielu pobocznych, nic nie znaczących śmierciożerców?
- A czy Nott nie jest właśnie jednym z nich? – jego krzywe zęby się wyszczerzyły, ale moja pięść szybko to zmieniła.
- Posłuchaj, skurwielu. – złapałem go za gardło. – Nott akurat jest mu potrzebny. Ty niekoniecznie. Wrócę tutaj do ciebie niedługo, a uwierz mi, że wtedy jeszcze zaśpiewasz inaczej.
Na odchodne kopnąłem go jeszcze butem w brzuch, a także w twarz. Byłem niesamowicie wściekły. Nie chciałem tyle zwlekać! Miałem dosyć, a ten skurwysyn wszystko tylko pogarszał. Jedyną nadzieją była informacja, którą uzyskałem w jego wspomnieniach. Oby okazała się coś znacząca, bo inaczej już nie wytrzymam. Dosyć tego, czas zacząć działać, ruszyć do przodu.
- Granger, nie będzie mnie przez jakiś czas i nie wiem kiedy wrócę. – powiedziałem na powitanie, gdy wróciłem do mieszkania.
- Dlaczego? Gdzie idziesz? Dowiedziałeś się czegoś?
- Mam nadzieję, że tak. Chcę się przekonać ile ta informacja jest warta i wrócę tutaj. Nie wiem ile mi to zajmie, czy tylko kilka godzin, a może kilka dni. Nie wychodź daleko.
W jej oczach zabłysło coś na kształt strachu. Zacisnęła dłonie w pięści, a wzrok wbiła w posadzkę. Miałem wrażenie, że zadrżała.
- Granger? – zapytałem niepewnie.
- Uważaj na siebie. – wychrypiała i odwróciła się, wchodząc do swojego pokoju.
Popatrzyłem chwilę za nią, a następnie bez większego wyboru wyszedłem z mieszkania. Nie miałem pojęcia, że tak ciężko będzie mi opuszczać to miejsce. Było w nim coś, co mnie do siebie przyciągało, sprawiało, że chcę zostać. Ale nie mogłem. Chciałem załatwić swoje sprawy jak najszybciej i wrócić. Niestety los nie był taki łaskawy...
***
Teleportowałem się do pierwszej z wiosek, które przyszły mi na myśl. Miałem niewiele w zanadrzu. Próbowałem przywołać do siebie to wspomnienie, ale wciąż majaczyły mi się niewyraźne kształty, które jednak wydawały się całkiem znajome. Błąkałem się więc po okolicy z nadzieją, że ujrzę coś, co okaże się być tym miejscem. Niestety.
- Nie widział pan jakiś czas temu podejrzanego mężczyzny? Wysoki blondyn, dość barczysty, zapewne w ciemnej pelerynie. – pytałem raz za razem przechodniów.
- Tutaj większość typów jest podejrzane. – odpowiedział właściciel jednej z knajp w której się zatrzymałem. – Nie pan pierwszy kogoś szuka.
Szukanie czegoś, co było zaledwie strzępkiem wspomnienia okazało się potwornie męczące. Tak naprawdę nie wiedziałem co jest dokładnie moim celem. Czułem się obserwowany, gdyż ludzie patrzyli na mnie podejrzliwie, albo nawet uciekali na mój widok. Byłem do tego przyzwyczajony, a mimo wszystko czułem się nieswojo.
Noc spędziłem w zimnej, opuszczonej piwnicy, trzęsąc się z zimna. Było to jednak lepszym schronieniem niż zamarzanie na środku ulicy.
To była pierwsza noc, a ja już miałem naprawdę dosyć. Byłem głodny, zmęczony i zziębnięty. Jedyne czego w tej chwili pragnąłem, to wrócić do małego mieszkania w opustoszałej części Londynu, gdzie było ciepło, miałem miękkie łóżko i gdzie była Ona. Tak, na samo jej wspomnienie coś mnie ściskało w sercu. Miałem wrażenie, że ją czuję. Jej zapach, słyszę śmiech, widzę uśmiechniętą delikatnie twarz.
Chyba popadam w paranoje już od dłuższego czasu.
Dodatkowo na moje nieszczęście moja podróż miała się odrobinę wydłużyć...
Obudziłem się, a na dworze wciąż było ciemno. Okryłem się szczelniej bluzą i wyszedłem z małego pomieszczenia. W sumie nie wiedziałem jaki mam dalszy plan. Czułem, że idę odpowiednim tropem, ale obawiałem się, że może mi to zająć wyjątkowo długo.
Dlatego dzisiejszy dzień nie różnił się wiele od poprzedniego. Wydawał mi się jeszcze gorszy, póki nie trafiłem w końcu na ślad.
- Widziałem kogoś takiego. – odpowiedział mugol, a mi serce zabiło mocniej. – Nosi tatuaż trupiej czaszki na przedramieniu. Często bywa w knajpie niedaleko wioski. Zazwyczaj sam. Podobno nosi za sobą żniwo śmierci.
Więcej nie potrzebowałem. To była dla mnie informacja pełna nadziei.
Kolejny dzień nastał, a ja stanąłem nad zamarzniętą rzeką, obserwując okolicę. Ten trzeci świt miał okazać się tym szczęśliwym. Spoglądając wokoło, poczułem w całym ciele wibracje. Zamroczyło mi umysł, a przez myśli przepłynęły rozmazane wspomnienie mojej ofiary.
Wytężyłem więc umysł, upewniając się, że jestem w odpowiednim miejscu. Rozejrzałem się jeszcze raz wokoło, szukając czegoś, co może mnie naprowadzić na ślad.
I znalazłem.
Na moje usta wpłynął drwiący uśmiech gorzkiej wygranej. Krótka, ale intensywna podróż okazała się całkowitym sukcesem.
***
W tym momencie zmęczenie, głód, zimno, czy inne beznadziejne funkcje potrzebne do życia spadły na drugi tor. Mimo, że bardzo chciałem wrócić do mieszkania, teraz miałem coś ważniejszego do załatwienia, coś, co nie mogło zaczekać.
Teleportowałem się w lesie, niedaleko jaskini w której trzymałem śmierciożercę i niemal wpadłem do niej, ciężko dysząc. Mężczyzna siedział oparty o ścianę, cały blady, ledwie żywy.
- Chyba mamy sobie do pogadania. – powiedziałem drwiąco, a jego zmęczony wzrok padł na mnie.
- Jeżeli myślisz, że złamiesz mnie kilkudniową głodówką, to się mylisz. – wysapał. – Nie poddałem się.
- Och, jestem pewien, że nie. – uniosłem brew do góry. – Dam ci ostatnią szansę, Reed.
- Daruj sobie, Malfoy i mnie po prostu zabij.
- Tak, to byłoby dobre wyjście. – skinąłem głową. – Ale nie mogę złamać danego słowa.
- O czym ty mówisz? – zapytał zaskoczony.
- Kojarzysz może Zoey? Blondynka, duże, niebieskie oczy. Bardzo ładna. I do tego mugolka. – powiedziałem powoli i z satysfakcją obserwowałem zmianę na jego twarzy. Ze zmęczonej i znudzonej, przemieniła się w przerażoną, niespokojną.
- Nie wiem o kim mówisz. – sarknął.
- Szkoda. Twierdziła, że bardzo za tobą tęskni i chce cię w końcu zobaczyć. Ale skoro jej nie znasz, to...
- Czego ty chcesz, Malfoy?!
- Już ci mówiłem. Informacji. Jak myślisz, jak zareaguje Czarny Pan, gdy dowie się, że jego śmierciożerca spotyka się z mugolką? Do tego bardzo często. Opowiada jej, że ją kocha, że kiedyś wspólnie uciekną...
- Zamknij się. – warknął. – Jeżeli jej coś zrobiłeś...
- Błagała, bym cię oszczędził, bym pozwolił ci do niej wrócić. Jeżeli jednak nie powiesz mi tego, co chcę usłyszeć, to zabiję ją na twoich oczach.
- Nie zrobisz jej krzywdy!
- Jeżeli mnie do tego nie zmusisz, to nie. – wykrzywiłem usta w uśmiechu. – Jest całkiem niezła, ale jak na tak wiernego i oddanego śmierciożercę podziwiam, że maczasz kutasa w mugolce.
- Co chcesz wiedzieć? – warknął, a ja podszedłem do niego i ukląkłem, aby nasze spojrzenia były na tym samym poziomie.
- Trzeba było tak od razu. A więc, co z Potterem?
- Żyje. – wycedził. – Czarny Pan przesłuchuje go osobiście. Trzymany jest wciąż w lochach ze wzmocnioną ochroną. Nikt się nie przedostanie.
Skinąłem głową, a następnie zadałem kolejne pytanie.
- Nott?
- Gdy jeszcze byłem tam ostatnim razem, to żył. Jest nieźle poturbowany. Również trzymany w lochach. Czarny Pan wciąż potrzebował jego medycznych zdolności.
- Świetnie. Podaj nazwiska osób pełniących wartę.
- Nie znam. – warknął, a ja spojrzałem na niego groźnie. Wyglądało jednak na to, że mówił prawdę.
- Spisałeś się, Reed. Mam do ciebie jeszcze tylko jedną, malutką sprawę, to nie zaboli, a przynajmniej nie powinno. Imperio!
***
Niemal na drżących nogach wszedłem do mieszkania. Nie było mnie tylko trzy dni, a czułem jakby minęła wieczność. Od razu moje nozdrza owionął przyjemny zapach potraw, a nogi automatycznie skierowały się do kuchni. W środku jednak nikogo nie było. Niespokojnie wszedłem do pokoju Gryfonki, ale on również był pusty.
Poczułem jak coś nieprzyjemnie zimnego wślizguje się w mój żołądek. Wiedziałem, że mogła po prostu wyjść, ale coś mi w tym wszystkim nie pasowało. Na środku leżały porozwalane ubrania, jakby ktoś w pośpiechu coś brał. Wyglądało, że dość niedawno ktoś musiał tutaj być, jednak nie widziałem innych dowodów obecności.
Serce ścisnęło mi się mocno, a oddech przyspieszył. Jeżeli coś jej się stało... Nawet nie chciałem brać pod uwagę takiego scenariusza. Próbowałem uspokoić szalejące wewnątrz nerwy. W końcu zmusiłem się, by ruszyć z miejsca. Nie miałem pojęcia kiedy moje nogi zaczęły tak drżeć.
Wszedłem do swojego pokoju i zamarłem. Dopiero wtedy poczułem jak każdy mój mięsień się rozluźnia, oddech normuje. Na łóżku leżała Granger. Spała, bo jej klatka piersiowa unosiła się miarowo w górę i w dół. Była wtulona w moją koszulkę, co wywołało w żołądku potężne skurcze. Najwyraźniej płakała, bo krótkie loczki były przyklejone do bladych policzków.
Moje serce nagle rozgrzało się, jakby ktoś przyłożył do niego gorący pręt. Mimo, że zrobiło mi się gorąco i nie mogłem oderwać od niej wzroku, to musiałem. Wyszedłem z pokoju, zmierzając do kuchni. Z delikatnym uśmiechem zabrałem się za nakładanie porcji obiadu. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie iż to, co się ze mną dzieje jest na równi ekscytujące co przerażające.
Wyciągnąłem talerz z szafki, ale pech chciał, że wyśliznął mi się z dłoni i z hałasem rozbił o podłogę. Przekląłem soczyście i pochyliłem się nad nim, by różdżką go posklejać. W pewnym momencie jednak zamarłem.
- Nie ruszaj się. – wysyczał głos za mną. – Jak tutaj wszedłeś?
Odwróciłem się w stronę mojego przeciwnika i spojrzałem w brązowe oczy. Widziałem dokładnie jak się powiększają z zaskoczenia i niedowierzania. Uśmiechnąłem się drwiąco, ale miałem wrażenie, że płonę.
- Malfoy? Wróciłeś już?
- To źle? – uniosłem brew.
Szatynka pokręciła głową i podeszła do mnie powoli. Obserwowałem każdy jej ruch, czując jak krew w żyłach mi pulsuje. Moment w którym do mnie podeszła wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Dotknęła mojego policzka ciepłą dłonią.
- Cieszę się, że nic ci nie jest. – szepnęła.
Ta chwila spowodowała, że wybuchłem. Złapałem ją pod pośladkami i uniosłem do góry, sadzając na stole. Nie czekając ani chwili, wpiłem się w jej wargi. Tak bardzo ich pragnąłem, że nie potrafiłem, ani nie chciałem się powstrzymywać. Nasza relacja już od jakiegoś czasu przemieniła się w iście namiętną rządzę. Wielbiłem ją całym sobą. Uczucia wręcz rozpierdalały mnie od środka.
- Gdzie byłeś? – wyszeptała w moje usta, między pocałunkami.
- Uzyskać odpowiedzi. Udało się, Granger.
Jej twarz rozjaśniła się w szerokim, niedowierzającym uśmiechu.
- Jak?
- Dowiesz się z czasem. – mruknąłem i ponownie zasmakowałem jej warg, ale ona odsunęła się delikatnie.
- Czekałam całe trzy dni w niewiedzy!
- Teraz wystarczy tylko czekać, Granger. Dalsza część planu została wcielona. Wystarczy czekać...
***
Musiałem przyznać, że przyjemniej było obudzić się, a obok ponownie czuć JĄ. Ile czasu minęło, odkąd ostatni raz budziłem się w Malfoy Manor? Ile to już czasu, odkąd moje życie uległo takiej zmianie? Naprawdę to się wydarzyło? Czy nie jestem cały czas w jednym z moich realnych snów? 
- Draco... - usłyszałem szept przy uchu. – Śpisz?
Pokręciłem głową i spojrzałem na Gryfonkę, wpatrującą się we mnie intensywnie. Dopiero od niedawna zauważałem w niej takie drobnostki jak piegi, zdobiące twarz, pojedyncze pieprzyki na policzku, czy w szybkim tempie odrastające włosy. Granger była pomimo tych wszystkich blizn i ran śliczna. Merlinie, czy ja właśnie to przyznałem?
- Minęło już parę dni, ile to zajmie?
- Wyluzuj, Granger. – westchnąłem, choć ja sam denerwowałem się równie mocno. – Wróci.
Minęło już kilka dni odkąd wysłałem pod zaklęciem Imperiusa do mojego domu śmierciożercę. Wierzyłem w to, że nie wyrwie się spod uroku. Ryzykowałem, ale on również. On miał w pewnym sensie haczyk na nas, ja na niego. To wszystko było warte ryzyka.
- To wszystko tyle trwa, a eliksir jest już gotowy. Jeżeli nie dodamy ostatniego składnika, wszystko pójdzie na nic...
Spojrzałem na sufit i zamyśliłem się. Przez ostatnie dni atmosfera była nerwowa. Oboje nie potrafiliśmy się na niczym skupić, myślami krążyliśmy gdzie indziej. Oczekiwaliśmy powrotu śmierciożercy, a czas się tylko wydłużał. Myślałem, że w końcu wybuchnę z furii, bo czekanie mnie zabijało. Tyle pracy nie mogło, po prostu nie mogło pójść na marne.
Na dodatek miałem wrażenie, że Granger zachowuje się dziwnie odkąd wróciłem. Była cicha, ciągle zamyślona, a gdy tylko jej dotykałem lub coś mówiłem, ona wzdrygała się ze strachem. Wcześniej tak nie było, co mnie trochę niepokoiło.
- Co jest z tobą? – warknąłem, gdy ponownie wpatrzyła się przed siebie, nie odzywając się słowem. – Ostatnio zachowujesz się inaczej.
- Nic takiego. – powiedziała i uśmiechnęła się słabo, lecz ja przewróciłem oczami i pochyliłem się nad nią.
- Powiesz sama, czy mam użyć na tobie legilimencji?
- Nie masz prawa! – syknęła i spróbowała mnie odepchnąć, ale mocniej przygwoździłem ją do łóżka.
- Może i nie, ale jeżeli nie będę miał innego wyboru...
- Spotkałam Zakon Feniksa. – wypaliła, a ja zamarłem.
- Kiedy? – wysapałem.
- Kiedy cię nie było.
- Rozmawiałaś z nimi?
- Nie. – szepnęła i odwróciła wzrok. – Ale na pewno mnie widzieli. Ja... spetryfikowałam jednego z nich.
Moje oczy rozszerzyły się w szoku. Zmusiłem ją do spojrzenia na mnie i również wyszeptałem:
- Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego nie poszłaś z nimi?
Zawahała się, ale po chwili przymknęła powieki i odetchnęła głęboko.
- Czekałam na ciebie.
Przez dłuższą chwilę wciąż wpatrywałem się w nią oniemiały, a następnie odsunąłem, siadając prosto.
- Niepotrzebnie. – odpowiedziałem oschle. – Mogłaś iść z nimi.
- Tak? – oburzyła się. – A co z naszym planem? Co z pomocą przyjaciołom?!
Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się od niej.
- Czasami nie wiem, czy to na pewno dobry pomysł. – powiedziałem bez emocji.
- Chcesz się teraz wycofać? TERAZ?! Gdy wszystko jest już prawie gotowe?! – krzyknęła. – W porządku, mogę pomóc im sama.
- Nie bądź idiotką. – warknąłem, a coś we mnie zakuło mocniej. Jęknąłem i złapałem się za głowę.
- Malfoy?! Co ci jest?! – zapytała zaniepokojona i dotknęła mojego ramienia.
- Wrócił. Czeka na nas w jaskini. Jesteś gotowa, Granger? Za chwilę już nie będzie odwrotu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz