sobota, 23 września 2017

Rozdział 35

Obserwowałem jak twarz Granger blednie i robi się wystraszona. Zagryzła dolną wargę, a po chwili skinęła odważnie głową. Widziałem w niej tą zaciętość, chęć walki. W końcu doszło do tego, że mamy wykonać nasz długo przygotowywany plan. Nie należał do najprostszych, ale nic nie miało już prawa nas powstrzymać. Byliśmy przygotowani na wszystko. Sam już nie wiedziałem czy strach bierze nade mną przewagę czy może adrenalina.
- Czas na nas. – stwierdziła zawzięcie, a ja podążyłem za nią wzrokiem, po chwili dołączając.
Po niecałych dziesięciu minutach stanęliśmy niedaleko klifu, zmierzając w stronę ukrytej jaskini. Dzisiejsza pogoda nie miała zamiaru nam sprzyjać. Niebo było przysłonięte ciemnymi chmurami, wiatr i padający śnieg tylko smagały nieprzyjemnie nasze twarze. Do tego wszystkiego wyglądało na to, że również ma się rozpadać. Świetnie, zabrakło nam tylko huraganu.
Weszliśmy dość niepewnie do środka, podchodząc do czekającego na nas śmierciożercy. Patrząc w jego oczy byłem pewien, że wciąż jest pod działaniem zaklęcia. Czułem to, czułem jego energię jakby gdzieś wewnątrz mnie.
Mężczyzna sięgnął ręką pod pazuchę szaty, wyciągając z niego trzy fiolki, a następnie przytrzymał je wyciągnięte przed sobą.
- Jak wygląda sytuacja? – zapytałem ostro, nie spuszczając wzroku z ich zawartości.
- Zrobiłem tak, jak chciałeś. – odpowiedział obojętnie. – Cele unicestwione, zdobyłem trzy różne włosy.
- Nikt się nie dowie, że nie żyją?
Kątem oka zauważyłem, że Granger drgnęła nerwowo, ale nie zwróciłem na to uwagi, wciąż wpatrując się w śmierciożercę.
- Nie powinien. Byli na chwilowej misji, dzisiaj mieli powrócić. Oboje. Ciała wrzuciłem do morza.
Skinąłem głową z zadowoleniem i wziąłem fiolki do rąk.
- Granger, możemy użyć już eliksiru? – zerknąłem na nią.
- Dzisiaj wieczorem. – szepnęła niemal bezgłośnie.
- Świetnie. Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć? – ponownie się zwróciłem do śmierciożercy.
- Wieczorem Czarny Pan robi spotkanie swoich popleczników w głównym salonie.
- A co z Potterem i Nottem?
- Żyją.
Odetchnąłem z ulgą, na chwilę przymykając powieki.
- Kogo to są włosy? – wyszeptała Granger, nie patrząc na nikogo.
- Esmeraldy i Calvina Cruz. Małżeństwo. – odpowiedział mechanicznie. – A także brata Esmeraldy, Carola.
- Śmierciożercy z kręgu Najwierniejszych. – mruknąłem. – Świetnie. To spore ułatwienie.
- Oboje byli zaangażowani przy przesłuchaniach. Są ważni dla Czarnego Pana ze względu na bezwzględność, pieniądze i kontakty we Francji.
- Świetnie się spisałeś, Reed. – uśmiechnąłem się drwiąco. – Gdybyś był taki uczynny od samego początku, nie musiałbym tak bardzo cię poturbować.
- Malfoy, co ty... - jęknęła Granger, gdy zobaczyła wycelowaną w mężczyznę różdżkę.
- Nie przyda nam się już. – odpowiedziałem obojętnie. – Za dużo wie.
- Nie! Przestań! – krzyknęła i stanęła przede mną. – Pomógł nam!
- Wcale nie zamierzał. – syknąłem i spróbowałem ją odsunąć, lecz uparcie się wyrwała.
- Pozwól, że ja się nim zajmę. – poprosiła, a je westchnąłem z irytacją.
- Byle szybko, bo jak nie, to go rozkurwię na miejscu.
Dziewczyna podskoczyła i podeszła nerwowym krokiem do śmierciożercy. Obserwowałem jej ruchy w ciszy, walcząc z ciekawością. Wyciągnęła drżącą ręką z kieszeni różdżkę i przyłożyła ją do jego głowy.
Obliviate!
Złoty promień uderzył w niego, powodując, że się spiął, a po chwili osunął na ziemię. Granger przymknęła powieki i mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem. Nie potrafiłem zrozumieć tych słów. Prawdopodobnie była to łacina. Minęło kilka minut odkąd wstała z ziemi z niepewną miną obserwując swoje poczynania.
Reed również otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu z dezorientacją. Utkwił w końcu w nas spojrzenie i załkał.
- Kim jesteście? Gdzie jestem? Gdzie Zoey?
- Nie udawaj, ty... - zacząłem, ale Granger mi przerwała.
- Źle się pan poczuł i zemdlał. Pańska ukochana czeka na pana na pewno w domu. Zaraz tam pana zaprowadzimy. – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się, zabierając z ziemi jego różdżkę. – Proszę tylko zamknąć oczy.
Kolejnym zaklęciem spowodowała, że Reed zemdlał, a ja spojrzałem na nią z szokiem.
- Coś ty zrobiła?
- Zmieniłam jego wspomnienia. Nie wie, że jest czarodziejem. Nie zna magii, śmierciożerców ani nic w tym stylu. Chce po prostu wrócić do swojej ukochanej.
- Co z jego Mrocznym Znakiem? – zapytałem cicho, obserwując jego omdlałe ciało. – Gdy Czarny Pan będzie wzywał popleczników, będzie go piekł.
- Pewnie pomyśli, że to tylko wynik głupoty robionego tatuażu. – wzruszyła ramionami. – Musimy go przenieść do tamtej mugolskiej wioski, o której mówiłeś. Tam go nikt nie odnajdzie.
- Dlaczego go uratowałaś? – warknąłem rozeźlony. – Nie pamiętasz co chciał ci zrobić?
- Ale ostatecznie nie zrobił. – odpowiedziała, a ja prychnąłem. – Teleportuj go tam, a ja w tym czasie przeniosę eliksir do mieszkania.
***
To największa głupota, jaką w ostatnim czasie robiłem. Gdyby nie Granger, nigdy nie darowałbym mu życia. Nic mnie nie obchodzi, że gdzieś na niego czekała dziewczyna, że stracił pamięć. A co jeżeli kiedyś wróci, a potem nas będzie chciał wykończyć? Granger i jej cholerna naiwność oraz dobroć!
Wróciłem do mieszkania, gdzie czekała już na mnie Gryfonka. Klęczała nad niewielkim kociołkiem, mieszając w środku ze zmarszczonym nosem. Gdy usiadłem na wytartym fotelu, spojrzała na mnie, a w oczach świeciła jej się niepewność.
- Myślisz, że się uda?
- Nie ma innego wyjścia.
- A co jeżeli ktoś nas rozpozna? Nie mamy szans przeciwko wszystkim śmierciożercom!
- Raz daliśmy. – wzruszyłem ramionami, ale ona tylko westchnęła.
- Eliksir jest już gotowy. Wystarczy dodać odrobinę kogoś w kogo chcemy się zamienić.
W moim żołądku coś nieprzyjemnie wywijało koziołki, gdy obserwowałem jak nalewa do szklanek trochę eliksiru. Skrzywiłem się dodatkowo, gdy wrzuciła do każdej po włosie, a w środku konsystencja również się zmieniła. Nie wyglądało to najprzyjemniej, o zapachu nie wspominając.
Podeszła do mnie i podała szklankę, którą ująłem dość niechętnie. Ona sama również nie pałała optymizmem. Oboje spojrzeliśmy na siebie i kiwnęliśmy głowami na znak, że czas walczyć. Odchyliliśmy głowy i wypiliśmy zawartość szkieł, krzywiąc się jeszcze bardziej.
Natychmiastowo poczułem, że treści żołądkowe podchodzą mi do gardła, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Czułem w ustach posmak żółci, oczy zaszły mi mgłą. Syknąłem, gdy ból rozszedł się po całym ciele. Spojrzałem na swoje dłonie, które z każdą sekundą się wykrzywiały i wydłużały. Nie wiem ile czasu minęło od początku przemiany, ale po niedługiej chwili byłem kimś zupełnie innym.
Spojrzałem przed siebie, chcąc zobaczyć co z Granger. Ona również stała już w innej postaci i również patrzyła w moją stronę z wymalowanym na twarzy przerażeniem. Uczucie było naprawdę przerażające. Wiedziałem kim jest, ale jednak widząc ją wyglądającą jak jedna z popleczników Czarnego Pana było niewiarygodnie popieprzone.
- Ile mamy czasu? – zapytałem, odkrywając, że mój głos również się zmienił.
- Nie wiem. – wyznała. – Tego nikt nie wie.
- Ruszajmy, nie możemy tutaj sterczeć. – zadecydowałem i chciałem wyjść, lecz odwróciłem się i spojrzałem za siebie, gdzie ona ciągle stała w bezruchu. – Co jest, Granger?
- Wrócimy tutaj jeszcze? – szepnęła i rozglądnęła się po pomieszczeniu. Podążyłem jej śladem i coś ścisnęło mnie na myśl, że miałoby tak nie być.
- Wrócimy. – odpowiedziałem, ale wyczułem we własnym głosie wahanie. – Teraz nie możemy się wahać.
Skinęła głową i wyszła za mną na zamarznięty dwór. Obejrzeliśmy się ostatni raz na zniszczoną kamienicę i teleportowaliśmy się pod Malfoy Manor. Nie czułem się tutaj bezpieczny. Stojąc z nią ramię w ramię pod bramą mojego dworu nachodziły mnie nieprzyjemne wspomnienia. Uciekliśmy z niego, wyciągnąłem ją, burząc swój świat, a teraz pozwoliłem na to, by tutaj wróciła. Zerknąłem na nią, widząc, że wpatruje się w budynek z przerażeniem. Nie dziwiłem się jej. Spędziła w nim najgorsze chwile swojego życia.
- Idziemy? – szepnąłem i zacisnąłem dłoń na jej dłoni. Odwzajemniła uścisk i ledwie widocznie kiwnęła głową.
Podeszliśmy wspólnie do mosiężnej bramy, która zatrzeszczała złowrogo. Po chwili pojawił się pod nią jeden z młodych śmierciożerców, patrząc na nas podejrzliwie.
- Powód wizyty? – sarknął.
- Wróciliśmy z misji. – syknąłem. – Czarny Pan nas oczekuje.
Drzwi się otworzyły, a my przeszliśmy przez nie, czując, że robi się coraz cieplej. Teraz już nie było żadnego odwrotu. Albo przeżyjemy, albo umrzemy. Naszym celem jednak była pomóc przyjaciołom, tylko to się liczyło. Nie bez powodu cały czas myślałem o Theodorze, żeby teraz zrezygnować. Jestem tutaj, Theo. Trzymaj się. Za chwilę będziesz wolny.
Wkroczyliśmy do przedsionka, witając się kiwnięciami głowy z innymi śmierciożercami. Miałem wrażenie, że wszyscy znają nasz sekret, że wyczuwają kogoś innego. Niektórzy jednak uśmiechali się do nas i wypowiadali słowa pozdrowienia dla Czarnego Pana, które były rozpowszechnione wśród popleczników. Najbardziej jednak obawiałem się o Granger. Dla mnie to miejsce było znane od kilku lat. Wiedziałem jak się zachować, gdzie iść, co powiedzieć. Uczyłem ją tego przez jakiś czas, ale widząc w tej chwili jej minę, jestem pewien, że nie da rady. Była cała blada i trzęsła się, gdy ktoś ściskał jej rękę.
- Esmeraldo, Calvinie! Jak minęła podróż?
- Owocnie, Kathreen. – odpowiedziałem z krzywym uśmiechem śmierciożerczyni z którą byłem kiedyś na misji. – Mugole nigdy się nie nauczą, że są tylko przedmiotami. Gdybyś zobaczyła te wszystkie latające na około głowy, zapewne byś się uśmiała.
- Och, uwielbiam latające głowy! – ucieszyła się, a ja pokłoniłem się delikatnie z uśmiechem i pociągnąłem za sobą Granger.
- Rozluźnij się, Granger. – syknąłem kącikiem ust. – Jeżeli będziesz chodziła z taką miną, to zabiją nas niż zdążysz chociażby pomachać Potterowi.
- Załatwmy to jak najszybciej i chodźmy stąd. Nie wytrzymam tutaj długo. – jęknęła, a ja ścisnąłem ją mocniej.
- Chodźmy pod wejście do lochów. Zobaczymy kto się tam kręci.
Droga do lochów wydawała się jeszcze gorsza. Wspomnienia uderzały we mnie potężnie. Jakiś czas temu przemierzaliśmy te korytarze wspólnie niemal codziennie. Nie były to jednak to tak do końca przyjemne wspominki. Chociaż mimo wszystko, to właśnie ta droga potrafiła być najlepszą częścią tego wszystkiego.
Zakręt w prawo, zakręt w lewo. Miałem wrażenie, że wciąż idę tędy z Granger, która zaraz ma trafić na skazanie. Ona najwyraźniej miała podobne myśli, bo robiła się coraz bledsza. Szła mechanicznie, jakby wciąż pamiętała tą drogę. Moje serce również przyspieszało coraz bardziej.
- Zwolnijmy, to musi wyglądać jakbyśmy po prostu przechodzili. – szepnąłem.
Przed wejściem do lochów stało dwóch śmierciożerców, patrolując korytarz. Nie miałem pojęcia ilu może być jednak jeszcze w środku. Prawdopodobnie nie przepuszczają nikogo, kto nie jest uprawniony. Po mojej zdradzie był to środek ostrożności wręcz wskazany.
Oboje spojrzeli na nas i skinęli głowami, co odwzajemniliśmy. Przez chwilę miałem po prostu ochotę ich zaatakować i wejść do środka. Taki był początkowy plan, ale gdy zacząłem powoli wyciągać różdżkę, usłyszałem za nami kroki.
Odwróciłem się niechętnie i zauważyłem, że w naszą stronę zmierza cały tłum śmierciożerców. Szlag. Nie mogłem zaatakować, gdy tyle osób było w pobliżu. Wśród nich zarejestrowałem nawet Daniela, który jak zwykle się zataczał i rechotał w niebogłosy.
- Czarny Pan wzywa już wszystkich! – krzyknęła Alecto wesoło i wskazała w kierunku korytarza prowadzącego do salonu.
Westchnąłem z irytacją, ale wiedziałem, że nie uda nam się tego odwlec. Musieliśmy pójść wraz z tłumem. Wcale mi się to nie podobało. Wręcz zamarłem ze strachu. Mieliśmy osobiście spotkać się Lordem Voldemortem? A co jeżeli... Nie, nie mogę tak myśleć!
Weszliśmy do salonu, choć miałem wrażenie, że moje nogi są ciężkie niczym ołów. Serce już niemal przestawało bić. Dłoń Granger trzęsła się w mojej, a ja nie mogłem nic z tym zrobić.
Pomieszczenie było już pełne popleczników czekających na rozpoczęcie. Przeszukałem wzrokiem kogoś znajomego, a z każdą znajomą osobą zaczęło mi się robić coraz bardziej nie dobrze. Ojciec i matka siedzieli w miejscach przeznaczonych dla rodzin, które należały do kręgu Najwierniejszych, kilku znajomych również stało gdzieś w tłumie. Na największym krześle, przypominającym tron siedział sam Lord Voldemort, patrząc na wszystkich z góry. Po jego prawej stronie siedział jak zwykle Snape, a po lewej... Astoria. Rozszerzyłem oczy, szukając ciotki Bellatriks, która siedziała obok mojej „narzeczonej" z kwaśną miną.
- Greengrass się nieźle dorobiła, co? – zaskrzeczał mi w uchu głos Daniela. – Odkąd Malfoy dał nogę, została osobistą dziwką Czarnego Pana. Suka, chwali się każdą złamaną kością, gdy ją pieprzy całą noc. Mam nadzieje, że szybko zdechnie.
- Bellatriks chyba się nią szybko zajmie. – stwierdziła Granger zawistnie, czym mnie zaskoczyła. Daniel natomiast roześmiał się i stanął w tłumie.
- Calvinie! – zawołał syczący głos Czarnego Pana, a ja wzdrygnąłem się. Granger również zadrżała. – Chodźcie do nas! Zajmijcie swoje miejsca! Cieszę się, że udało wam się dotrzeć! Jak misja?
- Witaj, Mistrzu. – ukłoniliśmy się. – Wszystko poszło po twojej myśli.
- Cudownie. – odpowiedział i machnął ręką, pozwalając nam usiąść.
Zajęliśmy miejsca przy stole Kręgu Najwierniejszych i rozejrzeliśmy się z napięciem wokoło. Siedzieliśmy tuż obok moich rodziców. Ciarki mnie przeszły, gdy ojciec uścisnął moją dłoń. Wymusiłem z siebie krzywy uśmiech, wracając do obserwacji pomieszczenia.
Przez środek ciągnął się długi stół, przy którym prawo mieli siedzieć tylko wybrani, w tym my. Na około jednak stali wszyscy pozostali, którzy nie mieli zbytniego znaczenia w szeregach Czarnego Pana. Byli tylko zwykłymi pionkami, których można się bardzo szybko i bez litości pozbyć w każdej chwili.
- Witajcie, przyjaciele! – Lord Voldemort uniósł dłoń do góry, powodując, że w całym pomieszczeniu zaległa cisza. – Cieszy mnie fakt, że większość z was przybyła! Ci, którzy tego nie zrobili, poniosą karę.
Jego szkarłatne ślepia podążyły po swoich poddanych z żądzą krwi. Na jego ustach jednak wciąż szerzył się okrutny uśmiech.
- Kara nie będzie najprzyjemniejsza. – kontynuował. – To samo zrobię z osobami, które postanowiły mnie zdradzić. Na szczęście niewielu na to zasłużyło. Jednak... głowy tych osób ozdobią to pomieszczenie.
Przez moje ciało przeszedł paraliżujący prąd strachu. Granger obok również cała się trzęsła. Czułem, że pobyt w środku tłumu śmierciożerców, swoich byłych oprawców musiał naciągać jej wytrzymałość i odwagę.
- Theodorze, mam nadzieję, że ostatecznie nie okażesz się zdrajcą. Szkoda by było cię zabić. A może spodziewałeś się, że Malfoy po ciebie wróci? Ten tchórz? – Czarny Pan roześmiał się, a ja zamarłem, szukając wzrokiem przyjaciela. Gdy go w końcu ujrzałem, jęknąłem i zacisnąłem dłonie w pięści, próbując panować nad ruchami.
Theodor siedział na podłodze między Czarnym Panem a Astorią, która trzymała go na czymś w rodzaju smyczy. Jego ciało było całe poranione. Twarz, a raczej jej pozostałości wyglądały paskudnie. Krew większość zasłaniała, ale widoczne również były głębokie rozcięcia na policzkach i szyi. Co oni ci zrobili, Theo?! Popierdolona suka. W tej chwili miałem ochotę wstać i nie zważając na nikogo rzucić się w jej stronę, patrząc jak umiera. W środku wręcz we mnie wrzało. Wściekłość i nienawiść zwiększała swój poziom. Miałem wrażenie, że powoli furia rozmazuje mój obraz, traciłem kontrolę. Rozpierdalało od środka każdą moją komórkę. W pierwszej sekundzie nawet drgnąłem do góry, ale poczułem na swojej dłoni drobną dłoń, która delikatnym ruchem pociągnęła mnie w dół. Gdy na nią spojrzałem, wykonała ledwie widoczny ruch głową, by nikt nie zauważył.
- Niedługo nadejdzie ten czas, gdy zdobędziemy całą władzę. – do rzeczywistości przywołał mnie syczący głos Czarnego Pana. – Nie będzie brudnych szlam, mugoli czy Zakonu Feniksa. Każdego zniszczymy, zabijemy w okrutny sposób przed oczami rodziny. W tym świecie nie ma litości dla takich osób. Nadeszła nasza era, moi wierni przyjaciele. Era śmierciożerców.
Wokół nas rozbrzmiały głośne śmiechy i wiwaty, które wywoływały okropne dreszcze na całym moim ciele. Ja jednak nie potrafiłem oderwać wzroku od przyjaciela. Jak ja miałem go stąd wydostać?! Praktycznie był uwiązany do nogi Czarnego Pana!
Przeniosłem wzrok na Granger, szukając w niej pomocy. Tak cholernie czułem się bezradny! Miałem ochotę krzyczeć i napierdalać w coś ze złości, że nie jestem w stanie nic zrobić!
Gryfonka również na mnie spojrzała. Była cała blada, jej skóra przypominała wręcz białą ścianę. Drżała na ciele, wpatrując się we mnie z bólem. I wtedy zamarłem. Jej zielone oczy zmieniły barwę na brązową. Na barwę, którą tak dobrze znałem.
- Panie! – wychrypiałem, a jej oczy się poszerzyły. – Panie, potrzebuję pomocy!
- O co chodzi, Calvinie? – zwrócił się niechętnie w moją stronę.
- Moja żona, ona... źle się czuje. Będąc na misji oberwała klątwą. Myśleliśmy, że nic się nie stało, ale... Panie, pomóż jej, błagam!
- Wyprowadź ją stąd. – machnął ręką od niechcenia. – Weźcie ze sobą Theodora. Szkoda by było Esmeraldy. To byłaby wielka strata dla naszego kręgu.
Uniosłem się z krzesła i pomogłem Granger wstać. Podtrzymując ją w pasie podszedłem do Lorda i ukłoniliśmy się. Następnie spojrzałem na Theodora, który patrzył na nas z nienawiścią.
- Chyba wciąż nie wybaczył ci tych tortur, Calvinie. – stwierdził z rozbawieniem Czarny Pan.
- Nie ma wyboru, jak mi pomóc. – syknąłem i skinąłem na niego głową. – Ruszaj się!
Theodor ani drgnął, a ja poczułem, że moim ciałem wstrząsa panika. U Granger zaczęła pojawiać się w powolnym tempie przemiana. Jeżeli nagle w samym środku salonu pełnego śmierciożerców pojawiłaby się Hermiona Granger, nigdy byśmy stąd nie wyszli żywi.
Wyszarpnąłem różdżkę, mierząc nią w przyjaciela. Mimo, że miałem ochotę trząść się, panowałem nad ruchem. Przymknąłem na chwilę powieki, bo zaklęciem zmusiłem Theodora aby wstał. Jego krzyk bólu rozdźwięczał mi w uszach, a mnie coś nieprzyjemnie złapało za gardło.
Chwyciłem ręką kaptur jego szaty i szarpnąłem nim do przodu, zmuszając do ruszenia się. Wyczuwałem jego zaciętość, ale nie miał wystarczająco sił, by mi się sprzeciwić. Na całe szczęście, bo z przerażeniem odkryłem, że niektóre części ciała Granger również się zmieniły.
Wyszliśmy na korytarz, a ja bez słowa ich prowadziłem przed siebie. Cieszyłem się jak idiota, że wszyscy są na zebraniu, bo gdyby ktoś się zorientował co się dzieje, nie zaszlibyśmy za daleko.
Zaprowadziłem ich aż do mojej starej sypialni, co Theo skwitował ze zdziwieniem i opierał się, by tam wejść.
- Właź i mnie nie wkurwiaj! – syknąłem i zabezpieczyłem za nami drzwi. Następnie zwróciłem się do Granger. – Przemieniasz się. Musieliśmy usiąść.
- Eliksir działał za krótko, mój strach musiał jakoś na to wpłynąć, bo dlaczego ty wciąż...
- Nie wiem, ale sprawy się pokomplikowały. – warknąłem i zwróciłem się ze zbolałą miną w stronę Theodora. – Theo...
- Nie złamiesz mnie, Cruz. Powiedziałem ci to, zanim postanowiłeś poprzepalać mnie na żywca.
- Ja nie... Theo, co oni ci zrobili? – jęknąłem i opadłem na kolana, na co Theodor spojrzał zaskoczony.
- Theodorze, to my... - usłyszałem za sobą cichy, niepewny głosik. Normalny głos Granger. Zerknąłem już na jej codzienną postać i skrzywiłem się. Jak my się stąd, kurwa, wydostaniemy?
- Hermiona? – jęknął z niedowierzaniem. – To ty?
Obserwowałem jak dźwiga się z posadzki i kulejącym krokiem podchodzi do Granger, głaszcząc ją po twarzy z niedowierzaniem. Spod powiek obojga wypłynęły kropelki łez, a Granger po chwili już zalewała się nimi i uśmiechała delikatnie. Theo przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno, a następnie odsunął i pocałował.
Zamarłem, obserwując sytuację ze ściśniętym sercem. Nie potrafiłem nic powiedzieć czy zrobić. Czułem pustkę i taką bezradność, że gdy zauważyłem, że Gryfonka odsunęła się od niego zarumieniona, a następnie spojrzała na mnie niepewnie, robiąc krok w moją stronę, ulga spłynęła na mnie natychmiastowo.
Theodor podążył za jej wzrokiem, a oczy mu się rozszerzyły.
- Draco? – zapytał niepewnie. – To ty?
Skinąłem głową, bo tylko tyle potrafiłem z siebie dać. Po chwili poczułem ramiona mojego przyjaciela, zaciskające się wokół mnie. Nie wiedziałem, że tak będzie mi go brakować. Objąłem go braterskim uściskiem i niemal zapłakałem.
- Przepraszam, że tak długo czekałeś.
- Jesteś kretynem. Po co wróciliście? Bałem się, że nie przeżyjecie! Jak wam się udało wyleczyć rany Hermiony?
- Nie było to najłatwiejsze, czasami sam się zastanawiam. – mruknąłem i spojrzałem na nią z delikatnym uśmiechem, który odwzajemniła.
- Rozumiem, więc wy... - zaczął, ale mu przerwałem.
- To nie tak, to...
- Dobrze, że tak się stało. Jesteś już tego wart, stary. – również mi przerwał i uśmiechnął się. – Więc po co wróciliście w to miejsce?
- Po ciebie i po Pottera. – westchnąłem. – Ciebie już mamy, ale nie mam pojęcia jak się dostać do lochów i wyjść z nich niezauważonym. Granger wróciła do swojej postaci, a ja również za jakiś czas mogę wrócić.
- Pomogę wam. – zaoferował. – Teraz trwa spotkanie i zapewne tak będzie przez jakiś czas. Jednak musimy się spieszyć. Czarny Pan na pewno pośle po Pottera, jeżeli jeszcze tego nie zrobił. Na zewnątrz stoi dwóch wartowników, a w środku trzech. Mam pewien plan.
***
Jeżeli obawiałem się planu z wejściem do tego miejsca, to ten wydawał się równie szalony. Wciąż byłem Calvinem Cruz i prowadziłem na wyciągnięcie różdżki przed sobą Theodora, a także Granger, która miała na głowie kaptur. Miało być to tylko środkiem ostrożności, ale na całe szczęście nikogo nie spotkaliśmy po drodze. Serce jednak zaczęło mi mocniej bić, gdy podeszliśmy bliżej wejścia do lochów.
Spojrzeliśmy na siebie z Theodorem i jednym szybkim ruchem rzuciliśmy zaklęciem z ukrycia w wartujących. Uśmiechnęliśmy się, gdy zobaczyliśmy, że zadziałało. Zaklęcie Imperiusa chyba ostatnio stało się moją mocną stroną.
- Wchodzimy. – zadecydowałem.
Zmusiliśmy wpierw, by wartujący śmierciożercy weszli pierwsi, a my zachowując bezpieczną odległość zaraz za nimi. Schodziliśmy stromymi schodami, a ja czułem, że Granger z niepokojem się rozgląda wokół siebie.
- Nie wrócisz już tutaj. – szepnąłem jej na ucho, a ona skinęła głową i spojrzała na mnie z pewnością.
W końcu korytarza dostrzegliśmy kolejnego wartownika, którego szybko się pozbyłem. Gryfonka nawet na niego nie spojrzała, tylko zgarnęła z posadzki jego różdżkę i wymieniła się z Theodorem, któremu wcześniej pożyczyła swoją. Była tego świadoma, że teraz to nie przelewki, a my musimy się stąd wydostać.
Pod celą stało dwóch ostatnich, którzy spojrzeli nieufnie w naszą stronę.
- Dlaczego zeszliście z warty? – zapytali śmierciożerców, których wciąż prowadziliśmy zaklęciem Imperiusa.
- Czarny Pan dał rozkazy, by Cruz zabrał do niego Pottera. To już ten czas. – powiedział bez emocji jeden z nich.
- Kim jest ta kobieta? I dlaczego Nott jest z nim?
- Zadajecie za dużo pytań! – syknąłem i wraz z Theodorem obserwowaliśmy z satysfakcją jak ich ciała padają na ziemię skonfundowane.
- Przydaliście się, chłopaki. – westchnął Theo i również pozbył się „naszych" śmierciożerców. – Co teraz?
- Harry! – usłyszeliśmy zbolały głosik, a Granger podbiegła do krat i chwytając za nie, patrzyła z ubolewaniem na swojego przyjaciela.
- Odsuń się, Hermiona. Zaraz wyważę te kraty. – powiedział Theo, a ona spełniła polecenie, wciąż nie odrywając wzroku od Pottera.
Nastąpił wybuch, ale kraty puściły. Szatynka natychmiast posadziła przyjaciela i potrząsnęła nim.
- Harry! To ja! Wróciłam po ciebie! Zaraz będziesz wolny!
- Szybciej, Granger, musimy się stąd zmywać! – ponagliłem ją.
- Harry! Spójrz na mnie! – prosiła.
- Hermiona? – usłyszeliśmy cichy głos.
- Tak, to ja! – jej głos zadrżał. – Chodź, Harry, proszę cię!
Potter dźwignął się na nogi, ale zaraz po chwili wrócił na ziemię, mdlejąc. Stracił przytomność, a ja wiedziałem, że nie będzie tak łatwo.
- Idiota. Zawsze wie kiedy mdleć. Theo, musimy go podnieść, różdżki nam się przydadzą do czegoś innego.
- W porządku. – zgodził się i oboje wzięliśmy go pod pachy, dźwigając jego ciężar.
- Hermionka, będziesz nas osłaniała?
Granger skinęła głową i wyszła na przód, rozglądając się niespokojnie. Różdżkę miała wciąż w pogotowiu. Widziałem, że jest wciąż przerażona. Ja miałem podobnie, choć czułem się coraz lepiej. Na razie wszystko się układało. Pozostało nam jeszcze tylko stąd uciec. Być wolnym i krok do przodu przed Voldemortem.
- Kogo my tutaj mamy. – usłyszeliśmy syk, na co stanęliśmy sparaliżowani. Wyjście z lochów zastąpiły nam dwie osoby.
Drętwota!
Zaklęcie Granger poleciało w kierunku śmierciożerców, a my w tym czasie się schowaliśmy za ścianę, gdy kontratak pomknął w naszą stronę. Ściana lochu za nami rozkruszyła się, ale udało nam się uniknąć lecącego gruzu.
Jedną wolną ręką posłałem ku przeciwnikom wiązankę zaklęć, widząc, że Theo robi to samo. Cieszył mnie fakt, że mimo ciężkiej kondycji był w stanie walczyć. W trójkę mieliśmy przewagę.
Jakimś sposobem udało nam się wyjść z lochów, wciąż nie przestając walczyć. Pomknęliśmy na tyle szybko na ile potrafiliśmy przed siebie, w stronę wyjścia. Nie byliśmy daleko, co bardzo mocno mnie radowało. To była nasza szansa.
Nad głową śmignęły nam różnokolorowe promienie. Odwróciłem się i zauważyłem, że z daleka gonią nas już pozostali poplecznicy Czarnego Pana.
- Kurwa. – zakląłem. – Chyba urocze spotkanko dobiegło końca.
Posyłaliśmy im co rusz zaklęcia, ale naszym najważniejszym celem była ucieczka, więc nie mogliśmy ryzykować utraty i tak wolnego tempa. Zranione ciało Theodora i omdlałe Pottera nas spowolniało wystarczająco.
Wybiegliśmy na dwór i wiedziałem, że są coraz bliżej nas. Granger zaklęciem zawaliła przejście, ale dało nam to tylko chwilę przewagi. Wiedziałem, że to nie zatrzyma ich na długo. W pewnej chwili Theodor zatrzymał się i skinął na Gryfonkę, lecz zwrócił się do mnie.
- Zatrzymam ich. – wyznał. – Bierz Hermionę i Pottera i uciekajcie.
- A co z tobą?! – warknąłem.
- Oni muszą żyć. Są jedyną nadzieją. Dbaj o nią, widzę co się dzieje, stary. Dziękuję, że wróciłeś. – po chwili zwrócił się do Granger. – Kocham cię, wiesz? Ale cieszę się, że jesteś jego.
- Przestań pierdolić, Theodor. Zaraz tutaj wrócę.
Dźwignęliśmy z szatynką Pottera i pobiegliśmy w kierunku bramy. Słyszałem z tyłu krzyki, ale nie mogłem się odwrócić. Wiedziałem, że Theodor daje radę. Gdy w końcu przez nią przeszliśmy, odetchnąłem z ulgą, a moje ciało zalała tylko adrenalina. Byliśmy wolni.
- Theodor, wracaj!
Spojrzałem w kierunku przyjaciela i widziałem jak odwraca się z uśmiechem, biegnąc w naszą stronę. Ja również się uśmiechnąłem i wstałem, by pobiec mu z pomocą. Akcja jak za starych, dobrych czasów.
I wtedy to się wydarzyło. Jak na zwolnionym filmie widziałem zielony promień uderzający w jego plecy. Theodor otworzył usta, z których wyszedł tylko jęk. Jego oczy się rozszerzyły, ale tęczówki zaczęły matowieć. Jego ciało opadło na ziemię, a ja krzyknąłem tak przeraźliwie głośno, że wypłoszyłem kilka ptaków.
- THEO! – ryknąłem ponownie i upadłem na kolana, a spod moich powiek wypłynęły kaskadami łzy. Wciąż na niego patrzyłem, mijały sekundy, ale ja myślałem, że lata. Rozrywało mnie od środka, nie potrafiłem się ruszyć. Szloch spowił mnie całego. Usłyszałem płacz za swoimi plecami, a po chwili drobną rączkę na ramieniu.
- Nie... - jęknąłem, wiedząc co się stanie. – Nie chcę go zostawiać. Nie każ mi tego robić...
- Nie pomożemy mu, Draco...
Ale ja wstałem. Wstałem i drżącym krokiem szedłem w stronę przyjaciela. Granger krzyczała, ale ja nie słyszałem już nic. Przyjacielu, idę po ciebie. Zniszczę ich wszystkich. Nie zostawię cię tutaj. To moja wina.
Przez głowę przemykały mi wszystkie wspomnienia. Wspólne misje, alkoholowe wieczory, ale najważniejsze było to, że on nigdy ze mnie nie zrezygnował. Ja również nie zamierzam.
Nie wiem skąd taka siła, ale najbliżsi przeciwnicy poszybowali do tyłu. Wziąłem martwe ciało przyjaciela w ramiona i upadłem obok. Przytuliłem go, ignorując wszystko na około. Był taki zimny... Zamknąłem mu wciąż otwarte powieki i wpatrzyłem się w jego twarz.
- Dlaczego pozwoliłeś się zabić? Dlaczego zostawiasz mnie jak Blaise? Nie możesz tego zrobić! Nie możesz! – mamrotałem głucho.
- Draco! Proszę cię! Musimy wracać, jest ich więcej! Zaraz tutaj będą!
Spojrzałem na jej załzawioną twarz, próbując dowiedzieć się kim jest. Wiedziałem tylko tyle, że muszę z nią iść. Z nią i z Theodorem. To oni oboje byli dla mnie najważniejsi. I Blaise, ale jego już nie ma.
Ostatkami sił wstałem i nie puszczając przyjaciela, zaciągnąłem go aż do bramy. Nie pamiętam jak mi się to udało. To była adrenalina. Szczęście. Granger.
Nie przeżyłbym. Nie przeżył, gdyby nie to, że Ona wciąż była u mojego boku. To ona pomogła mi go wynieść. To ona pomogła mi to zrobić. Kolejne zaklęcie pomknęło w naszą stronę, ale to Ona nas teleportowała.
Uratowała nas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz