Obserwowałem
jak twarz Granger blednie i robi się wystraszona. Zagryzła dolną wargę, a po
chwili skinęła odważnie głową. Widziałem w niej tą zaciętość, chęć walki. W
końcu doszło do tego, że mamy wykonać nasz długo przygotowywany plan. Nie
należał do najprostszych, ale nic nie miało już prawa nas powstrzymać. Byliśmy
przygotowani na wszystko. Sam już nie wiedziałem czy strach bierze nade mną
przewagę czy może adrenalina.
- Czas na
nas. – stwierdziła zawzięcie, a ja podążyłem za nią wzrokiem, po chwili
dołączając.
Po niecałych
dziesięciu minutach stanęliśmy niedaleko klifu, zmierzając w stronę ukrytej
jaskini. Dzisiejsza pogoda nie miała zamiaru nam sprzyjać. Niebo było
przysłonięte ciemnymi chmurami, wiatr i padający śnieg tylko smagały
nieprzyjemnie nasze twarze. Do tego wszystkiego wyglądało na to, że również ma
się rozpadać. Świetnie, zabrakło nam tylko huraganu.
Weszliśmy
dość niepewnie do środka, podchodząc do czekającego na nas śmierciożercy.
Patrząc w jego oczy byłem pewien, że wciąż jest pod działaniem zaklęcia. Czułem
to, czułem jego energię jakby gdzieś wewnątrz mnie.
Mężczyzna
sięgnął ręką pod pazuchę szaty, wyciągając z niego trzy fiolki, a następnie
przytrzymał je wyciągnięte przed sobą.
- Jak
wygląda sytuacja? – zapytałem ostro, nie spuszczając wzroku z ich zawartości.
- Zrobiłem
tak, jak chciałeś. – odpowiedział obojętnie. – Cele unicestwione, zdobyłem trzy
różne włosy.
- Nikt się
nie dowie, że nie żyją?
Kątem oka
zauważyłem, że Granger drgnęła nerwowo, ale nie zwróciłem na to uwagi, wciąż
wpatrując się w śmierciożercę.
- Nie
powinien. Byli na chwilowej misji, dzisiaj mieli powrócić. Oboje. Ciała
wrzuciłem do morza.
Skinąłem
głową z zadowoleniem i wziąłem fiolki do rąk.
- Granger,
możemy użyć już eliksiru? – zerknąłem na nią.
- Dzisiaj
wieczorem. – szepnęła niemal bezgłośnie.
- Świetnie.
Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć? – ponownie się zwróciłem do
śmierciożercy.
- Wieczorem
Czarny Pan robi spotkanie swoich popleczników w głównym salonie.
- A co z
Potterem i Nottem?
- Żyją.
Odetchnąłem
z ulgą, na chwilę przymykając powieki.
- Kogo to są
włosy? – wyszeptała Granger, nie patrząc na nikogo.
- Esmeraldy
i Calvina Cruz. Małżeństwo. – odpowiedział mechanicznie. – A także brata
Esmeraldy, Carola.
-
Śmierciożercy z kręgu Najwierniejszych. – mruknąłem. – Świetnie. To spore ułatwienie.
- Oboje byli
zaangażowani przy przesłuchaniach. Są ważni dla Czarnego Pana ze względu na
bezwzględność, pieniądze i kontakty we Francji.
- Świetnie
się spisałeś, Reed. – uśmiechnąłem się drwiąco. – Gdybyś był taki uczynny od
samego początku, nie musiałbym tak bardzo cię poturbować.
- Malfoy, co
ty... - jęknęła Granger, gdy zobaczyła wycelowaną w mężczyznę różdżkę.
- Nie przyda
nam się już. – odpowiedziałem obojętnie. – Za dużo wie.
- Nie!
Przestań! – krzyknęła i stanęła przede mną. – Pomógł nam!
- Wcale nie
zamierzał. – syknąłem i spróbowałem ją odsunąć, lecz uparcie się wyrwała.
- Pozwól, że
ja się nim zajmę. – poprosiła, a je westchnąłem z irytacją.
- Byle
szybko, bo jak nie, to go rozkurwię na miejscu.
Dziewczyna
podskoczyła i podeszła nerwowym krokiem do śmierciożercy. Obserwowałem jej
ruchy w ciszy, walcząc z ciekawością. Wyciągnęła drżącą ręką z kieszeni różdżkę
i przyłożyła ją do jego głowy.
- Obliviate!
Złoty
promień uderzył w niego, powodując, że się spiął, a po chwili osunął na ziemię.
Granger przymknęła powieki i mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem. Nie
potrafiłem zrozumieć tych słów. Prawdopodobnie była to łacina.
Minęło kilka minut odkąd wstała z ziemi z niepewną miną obserwując swoje
poczynania.
Reed również
otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu z dezorientacją. Utkwił w końcu
w nas spojrzenie i załkał.
- Kim
jesteście? Gdzie jestem? Gdzie Zoey?
- Nie
udawaj, ty... - zacząłem, ale Granger mi przerwała.
- Źle się
pan poczuł i zemdlał. Pańska ukochana czeka na pana na pewno w domu. Zaraz tam
pana zaprowadzimy. – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się, zabierając z
ziemi jego różdżkę. – Proszę tylko zamknąć oczy.
Kolejnym
zaklęciem spowodowała, że Reed zemdlał, a ja spojrzałem na nią z szokiem.
- Coś ty
zrobiła?
- Zmieniłam
jego wspomnienia. Nie wie, że jest czarodziejem. Nie zna magii, śmierciożerców
ani nic w tym stylu. Chce po prostu wrócić do swojej ukochanej.
- Co z jego
Mrocznym Znakiem? – zapytałem cicho, obserwując jego omdlałe ciało. – Gdy
Czarny Pan będzie wzywał popleczników, będzie go piekł.
- Pewnie
pomyśli, że to tylko wynik głupoty robionego tatuażu. – wzruszyła ramionami. –
Musimy go przenieść do tamtej mugolskiej wioski, o której mówiłeś. Tam go nikt
nie odnajdzie.
- Dlaczego
go uratowałaś? – warknąłem rozeźlony. – Nie pamiętasz co chciał ci zrobić?
- Ale
ostatecznie nie zrobił. – odpowiedziała, a ja prychnąłem. – Teleportuj go tam,
a ja w tym czasie przeniosę eliksir do mieszkania.
***
To największa
głupota, jaką w ostatnim czasie robiłem. Gdyby nie Granger, nigdy nie
darowałbym mu życia. Nic mnie nie obchodzi, że gdzieś na niego czekała
dziewczyna, że stracił pamięć. A co jeżeli kiedyś wróci, a potem nas będzie
chciał wykończyć? Granger i jej cholerna naiwność oraz dobroć!
Wróciłem do
mieszkania, gdzie czekała już na mnie Gryfonka. Klęczała nad niewielkim
kociołkiem, mieszając w środku ze zmarszczonym nosem. Gdy usiadłem na wytartym
fotelu, spojrzała na mnie, a w oczach świeciła jej się niepewność.
- Myślisz,
że się uda?
- Nie ma
innego wyjścia.
- A co
jeżeli ktoś nas rozpozna? Nie mamy szans przeciwko wszystkim śmierciożercom!
- Raz
daliśmy. – wzruszyłem ramionami, ale ona tylko westchnęła.
- Eliksir
jest już gotowy. Wystarczy dodać odrobinę kogoś w kogo chcemy się zamienić.
W moim
żołądku coś nieprzyjemnie wywijało koziołki, gdy obserwowałem jak nalewa do
szklanek trochę eliksiru. Skrzywiłem się dodatkowo, gdy wrzuciła do każdej po
włosie, a w środku konsystencja również się zmieniła. Nie wyglądało to
najprzyjemniej, o zapachu nie wspominając.
Podeszła do
mnie i podała szklankę, którą ująłem dość niechętnie. Ona sama również nie
pałała optymizmem. Oboje spojrzeliśmy na siebie i kiwnęliśmy głowami na znak,
że czas walczyć. Odchyliliśmy głowy i wypiliśmy zawartość szkieł, krzywiąc się
jeszcze bardziej.
Natychmiastowo
poczułem, że treści żołądkowe podchodzą mi do gardła, a ciałem wstrząsnął
dreszcz. Czułem w ustach posmak żółci, oczy zaszły mi mgłą. Syknąłem, gdy ból
rozszedł się po całym ciele. Spojrzałem na swoje dłonie, które z każdą sekundą
się wykrzywiały i wydłużały. Nie wiem ile czasu minęło od początku przemiany,
ale po niedługiej chwili byłem kimś zupełnie innym.
Spojrzałem
przed siebie, chcąc zobaczyć co z Granger. Ona również stała już w innej
postaci i również patrzyła w moją stronę z wymalowanym na twarzy przerażeniem.
Uczucie było naprawdę przerażające. Wiedziałem kim jest, ale jednak widząc ją
wyglądającą jak jedna z popleczników Czarnego Pana było niewiarygodnie
popieprzone.
- Ile mamy
czasu? – zapytałem, odkrywając, że mój głos również się zmienił.
- Nie wiem.
– wyznała. – Tego nikt nie wie.
- Ruszajmy,
nie możemy tutaj sterczeć. – zadecydowałem i chciałem wyjść, lecz odwróciłem
się i spojrzałem za siebie, gdzie ona ciągle stała w bezruchu. – Co jest,
Granger?
- Wrócimy
tutaj jeszcze? – szepnęła i rozglądnęła się po pomieszczeniu. Podążyłem jej
śladem i coś ścisnęło mnie na myśl, że miałoby tak nie być.
- Wrócimy. –
odpowiedziałem, ale wyczułem we własnym głosie wahanie. – Teraz nie możemy się
wahać.
Skinęła
głową i wyszła za mną na zamarznięty dwór. Obejrzeliśmy się ostatni raz na
zniszczoną kamienicę i teleportowaliśmy się pod Malfoy Manor. Nie czułem się
tutaj bezpieczny. Stojąc z nią ramię w ramię pod bramą mojego dworu nachodziły mnie
nieprzyjemne wspomnienia. Uciekliśmy z niego, wyciągnąłem ją, burząc swój
świat, a teraz pozwoliłem na to, by tutaj wróciła. Zerknąłem na nią, widząc, że
wpatruje się w budynek z przerażeniem. Nie dziwiłem się jej. Spędziła w nim
najgorsze chwile swojego życia.
- Idziemy? –
szepnąłem i zacisnąłem dłoń na jej dłoni. Odwzajemniła uścisk i ledwie
widocznie kiwnęła głową.
Podeszliśmy
wspólnie do mosiężnej bramy, która zatrzeszczała złowrogo. Po chwili pojawił
się pod nią jeden z młodych śmierciożerców, patrząc na nas podejrzliwie.
- Powód
wizyty? – sarknął.
- Wróciliśmy
z misji. – syknąłem. – Czarny Pan nas oczekuje.
Drzwi się
otworzyły, a my przeszliśmy przez nie, czując, że robi się coraz cieplej. Teraz
już nie było żadnego odwrotu. Albo przeżyjemy, albo umrzemy. Naszym celem
jednak była pomóc przyjaciołom, tylko to się liczyło. Nie bez powodu cały czas
myślałem o Theodorze, żeby teraz zrezygnować. Jestem tutaj, Theo. Trzymaj się.
Za chwilę będziesz wolny.
Wkroczyliśmy
do przedsionka, witając się kiwnięciami głowy z innymi śmierciożercami. Miałem
wrażenie, że wszyscy znają nasz sekret, że wyczuwają kogoś innego. Niektórzy jednak
uśmiechali się do nas i wypowiadali słowa pozdrowienia dla Czarnego Pana, które
były rozpowszechnione wśród popleczników. Najbardziej jednak obawiałem się o
Granger. Dla mnie to miejsce było znane od kilku lat. Wiedziałem jak się
zachować, gdzie iść, co powiedzieć. Uczyłem ją tego przez jakiś czas, ale
widząc w tej chwili jej minę, jestem pewien, że nie da rady. Była cała blada i
trzęsła się, gdy ktoś ściskał jej rękę.
- Esmeraldo,
Calvinie! Jak minęła podróż?
- Owocnie,
Kathreen. – odpowiedziałem z krzywym uśmiechem śmierciożerczyni z którą byłem
kiedyś na misji. – Mugole nigdy się nie nauczą, że są tylko przedmiotami.
Gdybyś zobaczyła te wszystkie latające na około głowy, zapewne byś się uśmiała.
- Och,
uwielbiam latające głowy! – ucieszyła się, a ja pokłoniłem się delikatnie z
uśmiechem i pociągnąłem za sobą Granger.
- Rozluźnij
się, Granger. – syknąłem kącikiem ust. – Jeżeli będziesz chodziła z taką miną,
to zabiją nas niż zdążysz chociażby pomachać Potterowi.
- Załatwmy
to jak najszybciej i chodźmy stąd. Nie wytrzymam tutaj długo. – jęknęła, a ja
ścisnąłem ją mocniej.
- Chodźmy
pod wejście do lochów. Zobaczymy kto się tam kręci.
Droga do
lochów wydawała się jeszcze gorsza. Wspomnienia uderzały we mnie potężnie.
Jakiś czas temu przemierzaliśmy te korytarze wspólnie niemal codziennie. Nie
były to jednak to tak do końca przyjemne wspominki. Chociaż mimo wszystko, to
właśnie ta droga potrafiła być najlepszą częścią tego wszystkiego.
Zakręt w
prawo, zakręt w lewo. Miałem wrażenie, że wciąż idę tędy z Granger, która zaraz
ma trafić na skazanie. Ona najwyraźniej miała podobne myśli, bo robiła się
coraz bledsza. Szła mechanicznie, jakby wciąż pamiętała tą drogę. Moje serce
również przyspieszało coraz bardziej.
- Zwolnijmy,
to musi wyglądać jakbyśmy po prostu przechodzili. – szepnąłem.
Przed
wejściem do lochów stało dwóch śmierciożerców, patrolując korytarz. Nie miałem
pojęcia ilu może być jednak jeszcze w środku. Prawdopodobnie nie przepuszczają
nikogo, kto nie jest uprawniony. Po mojej zdradzie był to środek ostrożności
wręcz wskazany.
Oboje
spojrzeli na nas i skinęli głowami, co odwzajemniliśmy. Przez chwilę miałem po
prostu ochotę ich zaatakować i wejść do środka. Taki był początkowy plan, ale
gdy zacząłem powoli wyciągać różdżkę, usłyszałem za nami kroki.
Odwróciłem
się niechętnie i zauważyłem, że w naszą stronę zmierza cały tłum
śmierciożerców. Szlag. Nie mogłem zaatakować, gdy tyle osób było w pobliżu.
Wśród nich zarejestrowałem nawet Daniela, który jak zwykle się zataczał i
rechotał w niebogłosy.
- Czarny Pan
wzywa już wszystkich! – krzyknęła Alecto wesoło i wskazała w kierunku korytarza
prowadzącego do salonu.
Westchnąłem
z irytacją, ale wiedziałem, że nie uda nam się tego odwlec. Musieliśmy pójść
wraz z tłumem. Wcale mi się to nie podobało. Wręcz zamarłem ze strachu.
Mieliśmy osobiście spotkać się Lordem Voldemortem? A co jeżeli... Nie, nie mogę
tak myśleć!
Weszliśmy do
salonu, choć miałem wrażenie, że moje nogi są ciężkie niczym ołów. Serce już
niemal przestawało bić. Dłoń Granger trzęsła się w mojej, a ja nie mogłem nic z
tym zrobić.
Pomieszczenie
było już pełne popleczników czekających na rozpoczęcie. Przeszukałem wzrokiem
kogoś znajomego, a z każdą znajomą osobą zaczęło mi się robić coraz bardziej
nie dobrze. Ojciec i matka siedzieli w miejscach przeznaczonych dla rodzin,
które należały do kręgu Najwierniejszych, kilku znajomych również stało gdzieś
w tłumie. Na największym krześle, przypominającym tron siedział sam Lord
Voldemort, patrząc na wszystkich z góry. Po jego prawej stronie siedział jak
zwykle Snape, a po lewej... Astoria. Rozszerzyłem oczy, szukając ciotki
Bellatriks, która siedziała obok mojej „narzeczonej" z kwaśną miną.
- Greengrass
się nieźle dorobiła, co? – zaskrzeczał mi w uchu głos Daniela. – Odkąd Malfoy
dał nogę, została osobistą dziwką Czarnego Pana. Suka, chwali się każdą złamaną
kością, gdy ją pieprzy całą noc. Mam nadzieje, że szybko zdechnie.
- Bellatriks
chyba się nią szybko zajmie. – stwierdziła Granger zawistnie, czym mnie
zaskoczyła. Daniel natomiast roześmiał się i stanął w tłumie.
- Calvinie!
– zawołał syczący głos Czarnego Pana, a ja wzdrygnąłem się. Granger również
zadrżała. – Chodźcie do nas! Zajmijcie swoje miejsca! Cieszę się, że udało wam
się dotrzeć! Jak misja?
- Witaj,
Mistrzu. – ukłoniliśmy się. – Wszystko poszło po twojej myśli.
- Cudownie.
– odpowiedział i machnął ręką, pozwalając nam usiąść.
Zajęliśmy
miejsca przy stole Kręgu Najwierniejszych i rozejrzeliśmy się z napięciem
wokoło. Siedzieliśmy tuż obok moich rodziców. Ciarki mnie przeszły, gdy ojciec
uścisnął moją dłoń. Wymusiłem z siebie krzywy uśmiech, wracając do obserwacji
pomieszczenia.
Przez środek
ciągnął się długi stół, przy którym prawo mieli siedzieć tylko wybrani, w tym
my. Na około jednak stali wszyscy pozostali, którzy nie mieli zbytniego
znaczenia w szeregach Czarnego Pana. Byli tylko zwykłymi pionkami, których
można się bardzo szybko i bez litości pozbyć w każdej chwili.
- Witajcie,
przyjaciele! – Lord Voldemort uniósł dłoń do góry, powodując, że w całym
pomieszczeniu zaległa cisza. – Cieszy mnie fakt, że większość z was przybyła!
Ci, którzy tego nie zrobili, poniosą karę.
Jego
szkarłatne ślepia podążyły po swoich poddanych z żądzą krwi. Na jego ustach
jednak wciąż szerzył się okrutny uśmiech.
- Kara nie
będzie najprzyjemniejsza. – kontynuował. – To samo zrobię z osobami, które
postanowiły mnie zdradzić. Na szczęście niewielu na to zasłużyło. Jednak...
głowy tych osób ozdobią to pomieszczenie.
Przez moje
ciało przeszedł paraliżujący prąd strachu. Granger obok również cała się
trzęsła. Czułem, że pobyt w środku tłumu śmierciożerców, swoich byłych oprawców
musiał naciągać jej wytrzymałość i odwagę.
- Theodorze,
mam nadzieję, że ostatecznie nie okażesz się zdrajcą. Szkoda by było cię zabić.
A może spodziewałeś się, że Malfoy po ciebie wróci? Ten tchórz? – Czarny Pan
roześmiał się, a ja zamarłem, szukając wzrokiem przyjaciela. Gdy go w końcu
ujrzałem, jęknąłem i zacisnąłem dłonie w pięści, próbując panować nad ruchami.
Theodor
siedział na podłodze między Czarnym Panem a Astorią, która trzymała go na czymś
w rodzaju smyczy. Jego ciało było całe poranione. Twarz, a raczej jej
pozostałości wyglądały paskudnie. Krew większość zasłaniała, ale widoczne
również były głębokie rozcięcia na policzkach i szyi. Co oni ci zrobili, Theo?!
Popierdolona suka. W tej chwili miałem ochotę wstać i nie zważając na nikogo
rzucić się w jej stronę, patrząc jak umiera. W środku wręcz we mnie wrzało.
Wściekłość i nienawiść zwiększała swój poziom. Miałem wrażenie, że powoli furia
rozmazuje mój obraz, traciłem kontrolę. Rozpierdalało od środka każdą moją
komórkę. W pierwszej sekundzie nawet drgnąłem do góry, ale poczułem na swojej
dłoni drobną dłoń, która delikatnym ruchem pociągnęła mnie w dół. Gdy na nią
spojrzałem, wykonała ledwie widoczny ruch głową, by nikt nie zauważył.
- Niedługo
nadejdzie ten czas, gdy zdobędziemy całą władzę. – do rzeczywistości przywołał
mnie syczący głos Czarnego Pana. – Nie będzie brudnych szlam, mugoli czy Zakonu
Feniksa. Każdego zniszczymy, zabijemy w okrutny sposób przed oczami rodziny. W
tym świecie nie ma litości dla takich osób. Nadeszła nasza era, moi wierni
przyjaciele. Era śmierciożerców.
Wokół nas
rozbrzmiały głośne śmiechy i wiwaty, które wywoływały okropne dreszcze na całym
moim ciele. Ja jednak nie potrafiłem oderwać wzroku od przyjaciela. Jak ja
miałem go stąd wydostać?! Praktycznie był uwiązany do nogi Czarnego Pana!
Przeniosłem
wzrok na Granger, szukając w niej pomocy. Tak cholernie czułem się bezradny!
Miałem ochotę krzyczeć i napierdalać w coś ze złości, że nie jestem w stanie
nic zrobić!
Gryfonka
również na mnie spojrzała. Była cała blada, jej skóra przypominała wręcz białą
ścianę. Drżała na ciele, wpatrując się we mnie z bólem. I wtedy zamarłem. Jej
zielone oczy zmieniły barwę na brązową. Na barwę, którą tak dobrze znałem.
- Panie! –
wychrypiałem, a jej oczy się poszerzyły. – Panie, potrzebuję pomocy!
- O co
chodzi, Calvinie? – zwrócił się niechętnie w moją stronę.
- Moja żona,
ona... źle się czuje. Będąc na misji oberwała klątwą. Myśleliśmy, że nic się
nie stało, ale... Panie, pomóż jej, błagam!
- Wyprowadź
ją stąd. – machnął ręką od niechcenia. – Weźcie ze sobą Theodora. Szkoda by
było Esmeraldy. To byłaby wielka strata dla naszego kręgu.
Uniosłem się
z krzesła i pomogłem Granger wstać. Podtrzymując ją w pasie podszedłem do Lorda
i ukłoniliśmy się. Następnie spojrzałem na Theodora, który patrzył na nas z
nienawiścią.
- Chyba
wciąż nie wybaczył ci tych tortur, Calvinie. – stwierdził z rozbawieniem Czarny
Pan.
- Nie ma
wyboru, jak mi pomóc. – syknąłem i skinąłem na niego głową. – Ruszaj się!
Theodor ani
drgnął, a ja poczułem, że moim ciałem wstrząsa panika. U Granger zaczęła
pojawiać się w powolnym tempie przemiana. Jeżeli nagle w samym środku salonu
pełnego śmierciożerców pojawiłaby się Hermiona Granger, nigdy byśmy stąd nie
wyszli żywi.
Wyszarpnąłem
różdżkę, mierząc nią w przyjaciela. Mimo, że miałem ochotę trząść się,
panowałem nad ruchem. Przymknąłem na chwilę powieki, bo zaklęciem zmusiłem
Theodora aby wstał. Jego krzyk bólu rozdźwięczał mi w uszach, a mnie coś
nieprzyjemnie złapało za gardło.
Chwyciłem
ręką kaptur jego szaty i szarpnąłem nim do przodu, zmuszając do ruszenia się.
Wyczuwałem jego zaciętość, ale nie miał wystarczająco sił, by mi się
sprzeciwić. Na całe szczęście, bo z przerażeniem odkryłem, że niektóre części
ciała Granger również się zmieniły.
Wyszliśmy na
korytarz, a ja bez słowa ich prowadziłem przed siebie. Cieszyłem się jak
idiota, że wszyscy są na zebraniu, bo gdyby ktoś się zorientował co się dzieje,
nie zaszlibyśmy za daleko.
Zaprowadziłem
ich aż do mojej starej sypialni, co Theo skwitował ze zdziwieniem i opierał
się, by tam wejść.
- Właź i
mnie nie wkurwiaj! – syknąłem i zabezpieczyłem za nami drzwi. Następnie
zwróciłem się do Granger. – Przemieniasz się. Musieliśmy usiąść.
- Eliksir
działał za krótko, mój strach musiał jakoś na to wpłynąć, bo dlaczego ty
wciąż...
- Nie wiem,
ale sprawy się pokomplikowały. – warknąłem i zwróciłem się ze zbolałą miną w
stronę Theodora. – Theo...
- Nie złamiesz
mnie, Cruz. Powiedziałem ci to, zanim postanowiłeś poprzepalać mnie na żywca.
- Ja nie...
Theo, co oni ci zrobili? – jęknąłem i opadłem na kolana, na co Theodor spojrzał
zaskoczony.
- Theodorze,
to my... - usłyszałem za sobą cichy, niepewny głosik. Normalny głos Granger.
Zerknąłem już na jej codzienną postać i skrzywiłem się. Jak my się stąd, kurwa,
wydostaniemy?
- Hermiona?
– jęknął z niedowierzaniem. – To ty?
Obserwowałem
jak dźwiga się z posadzki i kulejącym krokiem podchodzi do Granger, głaszcząc
ją po twarzy z niedowierzaniem. Spod powiek obojga wypłynęły kropelki łez, a
Granger po chwili już zalewała się nimi i uśmiechała delikatnie. Theo
przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno, a następnie odsunął i pocałował.
Zamarłem,
obserwując sytuację ze ściśniętym sercem. Nie potrafiłem nic powiedzieć czy
zrobić. Czułem pustkę i taką bezradność, że gdy zauważyłem, że Gryfonka
odsunęła się od niego zarumieniona, a następnie spojrzała na mnie niepewnie,
robiąc krok w moją stronę, ulga spłynęła na mnie natychmiastowo.
Theodor
podążył za jej wzrokiem, a oczy mu się rozszerzyły.
- Draco? –
zapytał niepewnie. – To ty?
Skinąłem
głową, bo tylko tyle potrafiłem z siebie dać. Po chwili poczułem ramiona mojego
przyjaciela, zaciskające się wokół mnie. Nie wiedziałem, że tak będzie mi go
brakować. Objąłem go braterskim uściskiem i niemal zapłakałem.
-
Przepraszam, że tak długo czekałeś.
- Jesteś
kretynem. Po co wróciliście? Bałem się, że nie przeżyjecie! Jak wam się udało
wyleczyć rany Hermiony?
- Nie było
to najłatwiejsze, czasami sam się zastanawiam. – mruknąłem i spojrzałem na nią
z delikatnym uśmiechem, który odwzajemniła.
- Rozumiem,
więc wy... - zaczął, ale mu przerwałem.
- To nie
tak, to...
- Dobrze, że
tak się stało. Jesteś już tego wart, stary. – również mi przerwał i uśmiechnął
się. – Więc po co wróciliście w to miejsce?
- Po ciebie
i po Pottera. – westchnąłem. – Ciebie już mamy, ale nie mam pojęcia jak się
dostać do lochów i wyjść z nich niezauważonym. Granger wróciła do swojej
postaci, a ja również za jakiś czas mogę wrócić.
- Pomogę
wam. – zaoferował. – Teraz trwa spotkanie i zapewne tak będzie przez jakiś
czas. Jednak musimy się spieszyć. Czarny Pan na pewno pośle po Pottera, jeżeli
jeszcze tego nie zrobił. Na zewnątrz stoi dwóch wartowników, a w środku trzech.
Mam pewien plan.
***
Jeżeli
obawiałem się planu z wejściem do tego miejsca, to ten wydawał się równie
szalony. Wciąż byłem Calvinem Cruz i prowadziłem na wyciągnięcie różdżki przed
sobą Theodora, a także Granger, która miała na głowie kaptur. Miało być to
tylko środkiem ostrożności, ale na całe szczęście nikogo nie spotkaliśmy po
drodze. Serce jednak zaczęło mi mocniej bić, gdy podeszliśmy bliżej wejścia do
lochów.
Spojrzeliśmy
na siebie z Theodorem i jednym szybkim ruchem rzuciliśmy zaklęciem z ukrycia w
wartujących. Uśmiechnęliśmy się, gdy zobaczyliśmy, że zadziałało. Zaklęcie
Imperiusa chyba ostatnio stało się moją mocną stroną.
- Wchodzimy.
– zadecydowałem.
Zmusiliśmy
wpierw, by wartujący śmierciożercy weszli pierwsi, a my zachowując bezpieczną
odległość zaraz za nimi. Schodziliśmy stromymi schodami, a ja czułem, że
Granger z niepokojem się rozgląda wokół siebie.
- Nie
wrócisz już tutaj. – szepnąłem jej na ucho, a ona skinęła głową i spojrzała na
mnie z pewnością.
W końcu
korytarza dostrzegliśmy kolejnego wartownika, którego szybko się pozbyłem.
Gryfonka nawet na niego nie spojrzała, tylko zgarnęła z posadzki jego różdżkę i
wymieniła się z Theodorem, któremu wcześniej pożyczyła swoją. Była tego
świadoma, że teraz to nie przelewki, a my musimy się stąd wydostać.
Pod celą
stało dwóch ostatnich, którzy spojrzeli nieufnie w naszą stronę.
- Dlaczego
zeszliście z warty? – zapytali śmierciożerców, których wciąż prowadziliśmy
zaklęciem Imperiusa.
- Czarny Pan
dał rozkazy, by Cruz zabrał do niego Pottera. To już ten czas. – powiedział bez
emocji jeden z nich.
- Kim jest
ta kobieta? I dlaczego Nott jest z nim?
- Zadajecie
za dużo pytań! – syknąłem i wraz z Theodorem obserwowaliśmy z satysfakcją jak
ich ciała padają na ziemię skonfundowane.
-
Przydaliście się, chłopaki. – westchnął Theo i również pozbył się
„naszych" śmierciożerców. – Co teraz?
- Harry! –
usłyszeliśmy zbolały głosik, a Granger podbiegła do krat i chwytając za nie,
patrzyła z ubolewaniem na swojego przyjaciela.
- Odsuń się,
Hermiona. Zaraz wyważę te kraty. – powiedział Theo, a ona spełniła polecenie,
wciąż nie odrywając wzroku od Pottera.
Nastąpił wybuch,
ale kraty puściły. Szatynka natychmiast posadziła przyjaciela i potrząsnęła
nim.
- Harry! To
ja! Wróciłam po ciebie! Zaraz będziesz wolny!
- Szybciej,
Granger, musimy się stąd zmywać! – ponagliłem ją.
- Harry!
Spójrz na mnie! – prosiła.
- Hermiona?
– usłyszeliśmy cichy głos.
- Tak, to
ja! – jej głos zadrżał. – Chodź, Harry, proszę cię!
Potter
dźwignął się na nogi, ale zaraz po chwili wrócił na ziemię, mdlejąc. Stracił
przytomność, a ja wiedziałem, że nie będzie tak łatwo.
- Idiota.
Zawsze wie kiedy mdleć. Theo, musimy go podnieść, różdżki nam się przydadzą do
czegoś innego.
- W
porządku. – zgodził się i oboje wzięliśmy go pod pachy, dźwigając jego ciężar.
- Hermionka,
będziesz nas osłaniała?
Granger
skinęła głową i wyszła na przód, rozglądając się niespokojnie. Różdżkę miała
wciąż w pogotowiu. Widziałem, że jest wciąż przerażona. Ja miałem podobnie,
choć czułem się coraz lepiej. Na razie wszystko się układało. Pozostało nam
jeszcze tylko stąd uciec. Być wolnym i krok do przodu przed Voldemortem.
- Kogo my
tutaj mamy. – usłyszeliśmy syk, na co stanęliśmy sparaliżowani. Wyjście z
lochów zastąpiły nam dwie osoby.
- Drętwota!
Zaklęcie
Granger poleciało w kierunku śmierciożerców, a my w tym czasie się schowaliśmy
za ścianę, gdy kontratak pomknął w naszą stronę. Ściana lochu za nami
rozkruszyła się, ale udało nam się uniknąć lecącego gruzu.
Jedną wolną
ręką posłałem ku przeciwnikom wiązankę zaklęć, widząc, że Theo robi to samo.
Cieszył mnie fakt, że mimo ciężkiej kondycji był w stanie walczyć. W trójkę
mieliśmy przewagę.
Jakimś
sposobem udało nam się wyjść z lochów, wciąż nie przestając walczyć.
Pomknęliśmy na tyle szybko na ile potrafiliśmy przed siebie, w stronę wyjścia.
Nie byliśmy daleko, co bardzo mocno mnie radowało. To była nasza szansa.
Nad głową
śmignęły nam różnokolorowe promienie. Odwróciłem się i zauważyłem, że z daleka
gonią nas już pozostali poplecznicy Czarnego Pana.
- Kurwa. –
zakląłem. – Chyba urocze spotkanko dobiegło końca.
Posyłaliśmy
im co rusz zaklęcia, ale naszym najważniejszym celem była ucieczka, więc nie
mogliśmy ryzykować utraty i tak wolnego tempa. Zranione ciało Theodora i
omdlałe Pottera nas spowolniało wystarczająco.
Wybiegliśmy
na dwór i wiedziałem, że są coraz bliżej nas. Granger zaklęciem zawaliła
przejście, ale dało nam to tylko chwilę przewagi. Wiedziałem, że to nie
zatrzyma ich na długo. W pewnej chwili Theodor zatrzymał się i skinął na
Gryfonkę, lecz zwrócił się do mnie.
- Zatrzymam
ich. – wyznał. – Bierz Hermionę i Pottera i uciekajcie.
- A co z
tobą?! – warknąłem.
- Oni muszą
żyć. Są jedyną nadzieją. Dbaj o nią, widzę co się dzieje, stary. Dziękuję, że
wróciłeś. – po chwili zwrócił się do Granger. – Kocham cię, wiesz? Ale cieszę
się, że jesteś jego.
- Przestań
pierdolić, Theodor. Zaraz tutaj wrócę.
Dźwignęliśmy
z szatynką Pottera i pobiegliśmy w kierunku bramy. Słyszałem z tyłu krzyki, ale
nie mogłem się odwrócić. Wiedziałem, że Theodor daje radę. Gdy w końcu przez
nią przeszliśmy, odetchnąłem z ulgą, a moje ciało zalała tylko adrenalina.
Byliśmy wolni.
- Theodor,
wracaj!
Spojrzałem w
kierunku przyjaciela i widziałem jak odwraca się z uśmiechem, biegnąc w naszą
stronę. Ja również się uśmiechnąłem i wstałem, by pobiec mu z pomocą. Akcja jak
za starych, dobrych czasów.
I wtedy to
się wydarzyło. Jak na zwolnionym filmie widziałem zielony promień uderzający w
jego plecy. Theodor otworzył usta, z których wyszedł tylko jęk. Jego oczy się
rozszerzyły, ale tęczówki zaczęły matowieć. Jego ciało opadło na ziemię, a ja
krzyknąłem tak przeraźliwie głośno, że wypłoszyłem kilka ptaków.
- THEO! –
ryknąłem ponownie i upadłem na kolana, a spod moich powiek wypłynęły kaskadami
łzy. Wciąż na niego patrzyłem, mijały sekundy, ale ja myślałem, że lata.
Rozrywało mnie od środka, nie potrafiłem się ruszyć. Szloch spowił mnie całego.
Usłyszałem płacz za swoimi plecami, a po chwili drobną rączkę na ramieniu.
- Nie... -
jęknąłem, wiedząc co się stanie. – Nie chcę go zostawiać. Nie każ mi tego
robić...
- Nie
pomożemy mu, Draco...
Ale ja
wstałem. Wstałem i drżącym krokiem szedłem w stronę przyjaciela. Granger
krzyczała, ale ja nie słyszałem już nic. Przyjacielu, idę po ciebie. Zniszczę
ich wszystkich. Nie zostawię cię tutaj. To moja wina.
Przez głowę
przemykały mi wszystkie wspomnienia. Wspólne misje, alkoholowe wieczory, ale
najważniejsze było to, że on nigdy ze mnie nie zrezygnował. Ja również nie
zamierzam.
Nie wiem
skąd taka siła, ale najbliżsi przeciwnicy poszybowali do tyłu. Wziąłem martwe
ciało przyjaciela w ramiona i upadłem obok. Przytuliłem go, ignorując wszystko
na około. Był taki zimny... Zamknąłem mu wciąż otwarte powieki i wpatrzyłem się
w jego twarz.
- Dlaczego
pozwoliłeś się zabić? Dlaczego zostawiasz mnie jak Blaise? Nie możesz tego
zrobić! Nie możesz! – mamrotałem głucho.
- Draco!
Proszę cię! Musimy wracać, jest ich więcej! Zaraz tutaj będą!
Spojrzałem
na jej załzawioną twarz, próbując dowiedzieć się kim jest. Wiedziałem tylko
tyle, że muszę z nią iść. Z nią i z Theodorem. To oni oboje byli dla mnie
najważniejsi. I Blaise, ale jego już nie ma.
Ostatkami
sił wstałem i nie puszczając przyjaciela, zaciągnąłem go aż do bramy. Nie
pamiętam jak mi się to udało. To była adrenalina. Szczęście. Granger.
Nie
przeżyłbym. Nie przeżył, gdyby nie to, że Ona wciąż była u mojego boku. To ona
pomogła mi go wynieść. To ona pomogła mi to zrobić. Kolejne zaklęcie pomknęło w
naszą stronę, ale to Ona nas teleportowała.
Uratowała
nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz