Co ja
tutaj robię? Dlaczego jest tak cicho? Gdzie jestem?
Przed moimi
oczami panował półmrok, wszystko się rozmazywało i rozjeżdżało. Zamrugałem
kilkakrotnie, ale nie potrafiłem wyostrzyć otoczenia. Próbowałem przeanalizować
wszystko, co szło wyjątkowo opornie... Ciemność, ciche głosy, skrzypienie... W
końcu wszystko ustało, a ja wytężyłem wszystkie zmysły.
Pokój
Granger w naszym opuszczonym mieszkaniu w Londynie... Za oknem pada śnieg, więc
wciąż jest zima... To już chyba noc... Ktoś płacze? Kto?
Cichy szloch
roznosił się po pomieszczeniu, a już po chwili wiedziałem do kogo należy...
Granger?
Dlaczego płacze?
- Granger? –
szepnąłem w przestrzeń. Miałem wrażenie, że mój głos odbił się echem od ścian.
– Co się dzieje?
Poruszyła
się i odwróciła w moją stronę. Zadrżałem, gdy dostrzegłem w jakim jest stanie.
Wciąż nie przyzwyczaiłem się do ciemności w mieszkaniu. Widziałem zaledwie jej
zarys, ale delikatna poświata latarni zza okna opadała na jej opuchniętą twarz,
którą spowijały łzy.
- Jak się
czujesz? – wychrypiała cicho.
- A jak
powinienem się czuć? – zapytałem głupio, ale w tej samej chwili moja noga wręcz
zapłonęła bólem. Dlaczego tak się stało? Dlaczego boli mnie noga?! Krew...?
Usłyszałem
zduszony jęk i ponownie uniosłem na nią wzrok. Obok niej na łóżku leżał ktoś
jeszcze. Widziałem poruszające się kontury.
- Harry!
Słyszysz mnie?
Potter. A
więc był tutaj Potter. Ale jak... Skąd się tutaj wziął?
Głowa
rozbolała mnie tak mocno, że syknąłem i złapałem za nią, mając ochotę krzyczeć.
Pulsowała boleśnie, więc zagryzłem zęby, starając się opanować.
Wspomnienia
przemknęły przeze mnie z taką siłą, że miałem wrażenie, że długo nie pociągnę.
Zrobiło mi się niedobrze, coś kwaśnego podchodziło do mojego gardła. Eliksir.
Misja. Theodor. Potter. Walka. Ucieczka. Theodor, on...
Spojrzałem
na swoje trzęsące się dłonie z niedowierzaniem. Nie potrafiłem się uspokoić.
Słone łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłem im wypłynąć. Nie, póki nie
będę pewien.
- Gdzie on
jest? Gdzie Theodor?
Nie
słyszałem swoich słów. Nie dochodziły już do mnie żadne dźwięki. Trwałem niczym
w zwieszeniu.
- W drugim
pokoju. – odpowiedziała drżącym głosem, a już po chwili z jej ust wydobył się
głośny szloch. – Draco, to nie jest coś, co...
Lecz już nie
słuchałem. Wstałem i kuśtykając na jedną nogę, ruszyłem do drugiego pokoju,
który należał do mnie. Serce mi zamarło, bałem się tego, co mogę tam ujrzeć. Rozsadzało
mnie od środka. Przez chwilę walczyłem z samym sobą czy tam wejść.
Musiałem
jednak zrobić ten krok. Chociaż raz zmierzyć się z tą najokrutniejszą formą
strachu. Przestąpiłem więc przez drzwi, wpatrując się w osobę leżącą na moim
łóżku. Theodor miał zamknięte oczy, wyglądał na spokojnego. Jego twarz była
cała w znamionach wojny. Porozcinana, gdzie niegdzie było widać kawałki mięsa.
Szaty również były porozrywane.
Podszedłem
do niego powolnym krokiem i opadłem na łóżko obok. Dopiero wtedy emocje się ze
mnie wylały. Każda łza miała znaczenie. Dlaczego osoby, które najbardziej
zasługują na życie, tracą je najszybciej? To on chciał żyć. To on uważał, że
jest najważniejsze by przeżyć. Był dobry. Zasługiwał na wszystko bardziej niż
ja.
Dlaczego
Voldemort odebrał mi najważniejsze osoby? Blaise, Theo...
Dlaczego ja
wciąż żyłem, skoro oni już nie mogli?
Przed oczami
przemykały mi wspomnienia, gdy byliśmy w szkole. Nasza nieustraszona trójka.
Tak miało zostać już do końca. Mieliśmy przetrwać mimo wszystko. Razem.
- Malfoy,
okaż trochę czułości!
- Zamknij
się, Zabini. – warknąłem, ale roześmiałem się, gdy jego ramiona zamknęły się na
mojej szyi.
- Draco
ma dobre serduszko, ale wstydzi się je pokazać przed przyjaciółmi. – zawtórował
Blaise'owi Theodor.
- Weź te
swoje obleśne usta, Zabini! – syknąłem i odepchnąłem go od siebie, na co opadł
na kanapę zanosząc się śmiechem.
- Theo,
odłóż tą książkę, Draco zaraz się rozpłacze z tej miłości.
- Nie
wiem czy chcę to widzieć.
- Daj
spokój, widziałeś go w gorszej sytuacji. – wyszeptał Blaise przyciszonym
głosem, przez co został przeze mnie zmiażdżony spojrzeniem.
- Jeżeli
źle pójdzie, to będę miał okazję widzieć w jeszcze gorszych. Malfoy, poślubisz
kiedyś Parkinson? Jeżeli tak, to błagam cię, nie zapraszaj mnie na ślub.
-
Zgłupieliście? Jaki ślub?! – zbulwersowałem się. – Zbliża się wojna,
zapomnieliście?
- A to
oznacza, że nie możesz poślubić Mopsa?
- A to
oznacza, że może nie wszyscy przeżyjemy. – syknąłem.
- Daj
spokój, jak takie trzy przystojniaki jak my mogą zginąć na wojnie? Nie wiem jak
ty, ale ja i Theodor zamierzamy żyć. Stary, za kilka lat usiądziemy w tym samym
towarzystwie i wypijemy za to, że wojna się skończyła.
-
Właśnie, Draco. Trochę optymizmu. Zostaniesz chrzestnym naszych synów!
Rozryczałem
się jeszcze bardziej. Nie panowałem już nad sobą w żadnym calu. Tacy pewni,
tacy naiwni, tacy głupi...
Poczułem jak
coś obejmuje mnie w pasie i przytula się do moich pleców. Drżące, drobne
ciałko, które potrafi niemal natychmiastowo uspokoić mnie całego.
- Przykro
mi. – jej głos rozległ się cicho w moim uchu.
- Dlaczego,
Granger? Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? To moja kara, prawda?
- Nie. Oni
cię kochali, Draco. Wszyscy byli w stanie poświęcić za ciebie życie. Miałeś
dobrych przyjaciół, wspaniałych.
- Ale już
nie mam. Jestem sam.
- Nigdy nie
będziesz. – wyszeptała i wtuliła się we mnie.
- To moja
wina. To ja ich zabiłem. Obojga.
- To nie
jest prawda. Zginęli bohatersko. Walczyli, byli dobrymi ludźmi. Ja także
opłakuję Theodora. Nie znałam Blaise'a, ale wiem, że był równie dobrą osobą.
Odwróciłem
się w jej stronę, patrząc prosto w oczy. Biła z nich pewność i siła, mimo, że
ona również nie trzymała się najlepiej. Dopiero teraz mogłem się przyjrzeć jej
lepiej. Wyglądała okropnie. Twarz była czerwona od kropelek krwi, a na koszulce
majaczyła ciemna plama. Dotknąłem jej, a szatynka syknęła.
- Co się
stało? – zapytałem ostro.
- Gdy
uciekaliśmy i wróciłeś po Theodora, poszłam za tobą. Udało mi się kilka zaklęć
odseparować, jednak nie wszystkie. Oberwałam jakąś klątwą i ta najgorsza rana
się ponownie otworzyła. Nie zagoiła się do końca, a teraz wygląda jeszcze
gorzej. Ty również ucierpiałeś. Bałam się, że oderwie ci nogę. Rękę też ci już
opatrzyłam.
- Co z
Potterem?
- Nie
obudził się jeszcze. – jęknęła i spojrzała w dół.
- Jak
wygląda sytuacja, Granger? Co dalej chcesz zrobić? Odbiliśmy Pottera, twój plan
się wypełnił.
- Wiem,
ja... - zawahała się. – Nie wiem co dalej. Myślałam, że to wszystko będzie
wyglądało inaczej. Teraz jednak nic już nie wiem i...
W pokoju
obok usłyszeliśmy głośny kaszel. Granger zerwała się z miejsca i wybiegła z
pokoju, a ja tuż za nią. Obserwowałem z lekkim przerażeniem jak Potter zaczyna
pluć krwią, a Granger z kolejnymi łzami stara się zaklęciem udrożnić jego drogi
oddechowe.
- Harry,
proszę...
- Her...
Hermiono. – wydyszał, a ja zamarłem. Granger uklękła przed jego twarzą z
kamienną twarzą. – Musimy lecieć do kwatery Zakonu.
- Ale... -
jęknęła. – Nie wiem czy w takim stanie...
- MUSIMY. –
jęknął, a ona zerknęła niespokojnie na mnie.
- Leć z
nami.
- Nie mogę.
– pokręciłem głową i cofnąłem się o krok.
- Błagam
cię. – jej wargi drżały. – Nie zostawiaj mnie. Nie teraz.
- Granger,
oni tam nie chcą śmierciożerców! – ryknąłem.
- Nie jesteś
śmierciożercą. – załkała. – Nie skrzywdzą cię. Pomogłeś mi. Nie każ sobie
zostać sam! Siedzimy w tym razem! Nie pamiętasz już?
- Tak miało
być, ale nasz plan już został zrealizowany. Ja potrzebowałem Theodora, ty
Pottera. Teraz niech każde z nas pójdzie własną drogą. Muszę pochować
przyjaciela, teraz to się liczy. – odwróciłem się, ale usłyszałem jej płacz.
- Teraz ja
potrzebuję ciebie! Błagam cię, Malfoy. Pochowamy go razem, zasługuje na to.
Zawdzięczam mu życie. Proszę...
Potter znowu
zaczął się dusić, a ja zacisnąłem pięści. Odwróciłem się w jej stronę
niechętnie, a w moich oczach błyszczał strach i niepewność. Wydusiłem jednak z
siebie powietrze, czując, że płuca mi się zaciskają.
- Zgoda.
Zróbmy to.
***
Nie mogłem
uwierzyć w to, co widzę. Naprawdę to ta zatęchła rudera Weasleyów okazała się
być przez ten cały czas ich Kwaterą Główną? Byliśmy tak blisko, a mimo wszystko
oni nie zabezpieczyli tego miejsca zaklęciami ochronnymi? Głupcy. Byli
narażeni, w każdej chwili mogli być zaatakowani przez śmierciożerców.
Budynek
wydawał się być uśpiony, a nawet opuszczony. Prawdopodobnie była to próba
osłabienia naszej czujności. Ja jednak rozglądałem się uważnie po okolicy,
byłem wyszkolony do takich misji. Wcale nie ułatwiało mi zadania to, że
trzymałem w ramionach ciało mojego przyjaciela, a drugą ręką pomagałem
podtrzymać Pottera.
- To jest ta
Kwatera Główna? – zapytałem drwiąco. – Myślałem, że Zakon stać na coś lepszego.
- Nie wiem
czy ktoś tutaj jest. – Granger mruknęła nerwowo. – To było pierwsze miejsce, jakie
przyszło mi do głowy.
- Może
zapukaj? – zaproponowałem niechętnie. Z każdą chwilą miałem coraz większą
ochotę stąd zniknąć. Nie czułem się wystarczająco silny ani psychicznie ani
fizycznie na ewentualną walkę. Nie ufałem im. Nie wiem, czy jeszcze komukolwiek
potrafiłem zaufać.
Obserwowałem
w ciszy, jak szatynka podchodzi do drzwi i po krótkim wahaniu w nie puka.
Mijały sekundy, a ja ze środka nie dochodziły żadne dźwięki. Chciałem już
odetchnąć i się odwrócić, gdy poczułem jak po plecach prześlizguje mi się coś
zimnego. Za nami stało pięciu członków Zakonu Feniksa z wycelowanymi w nas
różdżkami.
-
Profesorze! – pisnęła Granger. – To my!
- Stójcie,
gdzie stoicie. – warknął na nas były nauczyciel.
- Ale
profesorze...
- Kogo
poprosiłem, by został ojcem chrzestnym mojego dziecka?
Granger
przez chwilę patrzyła na niego oszołomiona, ale szybko się zreflektowała i
wychrypiała odpowiedź.
- Harry...
Harry'ego! Zrobiłeś to na Grimmauld Place!
- To oni...
- wyszeptał bezbarwnie, kiwając na ludzi obok siebie. – Żyjecie... Nie
wiedzieliśmy co się dzieje...
- Harry
potrzebuje pomocy! – jęknęła Gryfonka. – Jest ranny!
- Hermionko!
Harry! – zapłakała pulchna kobieta, żona Artura Weasleya i chciała ruszyć w
naszą stronę, ale jej mąż ją zatrzymał.
- Nie
widzisz, Molly, kto im towarzyszy?
Spojrzenia
wszystkich obecnych przeniosły się na mnie, jakby dopiero mnie zauważyli.
Miałem ochotę prychnąć, ale powstrzymałem się przed tym całą siłą woli.
- Czego
tutaj szukasz, śmierciożerco? – syknął jeden z mężczyzn.
- On jest z
nami. – odpowiedziała za mnie Granger, stając przede mną. Słyszałem w jej
głosie gniew. – Pomógł nam. Jest naszym sojusznikiem.
- Nie
uwierzę w to, Hermiono. – powiedziała spokojnie moja kuzynka. – To jest syn
ciotki Narcyzy. Jest śmierciożercą!
- Uratował
mi życie. – szepnęła, a wszyscy spojrzeli po sobie. W końcu wilkołak Lupin
westchnął.
- W takim
razie pozwolimy mu odejść, ale niech więcej nie stanie na naszej drodze. Jego
wspólnicy mordują każdego, kogo spotkają. My również się nie zawahamy.
- On... ma
zostać. – wręcz wybałuszyłem oczy, wpatrując się w Pottera. Nie mogłem uwierzyć
własnym uszom. Potter chyba oberwał o jednym zaklęciem torturującym za dużo.
- Harry, o
czym ty mówisz?! Nie wiesz kim jest ten człowiek?! – natarł na niego Lupin.
- Wiem, że
Hermiona mu ufa, a ja ufam jej. – zakaszlał, a z jego ust ponownie popłynęła
krew.
- W
porządku. – mruknął wilkołak, któremu na ramieniu położyła dłoń Nimfadora Tonks
uspokajająco. – Niech zostanie, jutro z samego rana to przedyskutujemy. Fred,
George, zabierzcie Harry'ego, niech ktoś się zajmie jego ranami. Hermiono,
pewnie jesteś głodna...
-
Dziękujemy, profesorze Lupin, ale mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Wrócimy niedługo.
Wszyscy
nieufnie na nas spojrzeli, lekko zaskoczeni. Oczywiście, niecodzienny to widok,
dodatkowo wiedziałem, że wszyscy mnie nienawidzą. Z jednej strony im się nie
dziwiłem. Mieli rację. Byłem śmierciożercą. Byłem zabójcą ich przyjaciół.
-
Poczekajcie jeszcze chwilę. – zatrzymali nas. – Jesteście ranni.
Wahałem się,
ale poczułem na sobie jej dłoń. Nie wiem dlaczego, ale pozwoliłem, by
poprowadziła mnie do środka. Nigdy nie byłem tak bardzo rozdarty.
***
- Dlaczego
wybrałeś to miejsce? – zapytała cicho Granger, gdy udało mi się umieścić ciało
przyjaciela w głębokim dole. Nie potrafiłem od niego odciągnąć wzroku, ale mimo
wszystko, drżącym głosem odpowiedziałem:
- W tym
miejscu uciekaliśmy we trójkę od wszystkich problemów. To tutaj spędzaliśmy
noce, gdy ojcowie byli wściekli, to tutaj byliśmy zawsze sobą. To miejsce miało
dla nas ogromne znaczenie. Wiem, że gdyby mógł, sam by je wybrał.
Poczułem,
jak po moich policzkach spływają samotne łzy. Stałem się miękki. Nie potrafiłem
powstrzymać tych cholernych łez przed płynięciem. Czułem, że cios zadany
poprzez Theodora był zbyt gwałtowny. Myślałem, że nic mnie nie złamie, a
okazuje się, że mam więcej słabości niż się spodziewałem.
- Będzie
szczęśliwy. – szepnęła, a po chwili wtuliła się w moje plecy, chowając w nich
twarz. Zrobiło mi się ciepło, ale po chwili doszło do mnie, że jej ciało drży.
Odwróciłem delikatnym ruchem ją w moją stronę i przyciągnąłem do siebie,
zamykając w ramionach. Dlaczego ten ruch był tak naturalny? Tak... ludzki? –
Dlaczego ludzkie życie jest tak kruche?
- Nie wiem,
naprawdę nie wiem, Granger. Ale mam już dość skurwysyna. Odbiera mi wszystko,
rozumiesz?
- Nie pozwól
mu, aby zabrał więcej, Draco.
Spojrzałem
po raz ostatni na ciało przyjaciela, a po chwili Granger wykonała krótki ruch
różdżką, przysypując je. Na świeżo zakopanej ziemi wyczarowała wianek kwiatów,
a także tabliczkę, która niemal spowodowała, że kolejna fala łez opuściła moje
oczy.
W tym
miejscu spoczywa Najwierniejszy Przyjaciel, Najodważniejszy Człowiek. Czekaj na
nas, kiedyś ponownie będziemy razem.
- Czas iść.
– niewielka rączka wśliznęła się w moją, a już po chwili wirowaliśmy do
miejsca, gdzie nie wszystko miało być proste...
***
- Hermionko,
zjedzcie coś! – nalegała pani Weasley, gdy tylko weszliśmy do ich domu.
-
Dziękujemy, ale naprawdę w siebie nic nie wciśniemy. – uśmiechnęła się delikatnie,
na co kobieta wykrzywiła się w grymasie.
- Wyglądacie
niczym śmierć! – narzekała, co zaczęło mnie irytować. Byłem naprawdę zmęczony
tym wszystkim.
- Jest już
późno. Zjemy jutro.
- No dobrze.
– westchnęła w końcu, na co odetchnąłem z ulgą. – Pokażę wam w takim razie
pokoje.
- Co z
Harrym? – zapytała Gryfonka, gdy przemierzaliśmy przez prawie walące się
korytarze.
- Wyliże się
z tego, to silny chłopak. – uśmiechnęła się pokrzepiająco i złapała ją za
ramię. – Cieszę się, że żyjecie. Dziękuję ci za list, kochanie. Nie obwiniaj
się za nic. Ron również był odważny.
- To prawda.
Gdyby nie on... - kobieta wzięła Granger w ramiona i rozpłakała się. W tej
chwili miałem ogromną ochotę się stąd wynieść. Nie chciałem oglądać tej ckliwej
sceny, a także słuchać ponownie o Łasicu.
- Już
wszystko dobrze, jesteście bezpieczni. Idźcie spać, porozmawiamy jutro. Dasz
radę spać w pokoju Ginny? Draco, ciebie ułożę w pokoju Percy'ego. Nie ma go
teraz, jest na misji.
Skinąłem
tylko głową na zgodę i posłałem Granger spojrzenie, idąc za kobietą. Otworzyła
przede mną drzwi i wskazała środek.
- Śpij
dobrze. Mam nadzieję, że będzie ci tutaj wygodnie.
- Dz...
dziękuję. – wymamrotałem, czując, że mi cholernie głupio.
- Nie ma
sprawy. Czuję, że ty również przeżyłeś bardzo wiele. Dobranoc.
Wszedłem do
pomieszczenia lekko zmieszany i zamknąłem za sobą drzwi. Nieznajome uczucia
przechodziły ponownie przeze mnie, więc wszedłem do zimnego łóżka, starając się
je uspokoić. Byłem otoczony członkami Zakonu Feniksa. Prawdopodobnie
znajdowałem się w ich kwaterze głównej. Byłem praktycznie sam. Nie miałem już
sojuszników, w każdej chwili mogłem zginąć. Co powinienem zrobić? Co dalej?
Wierciłem
się z boku na bok, starając w głowie ułożyć rozwiązanie, ale nic logicznego się
nie nasuwało. Wszystko mnie przewyższało. Moje rany nie bolały już tak bardzo.
Uleczyli mnie. Moi niedawni wrogowie. A może wciąż nimi są?
Czułem się w
tym miejscu nieswojo i obco. Wspomnienia związane z przyjaciółmi ponownie do
mnie napłynęły. Dlaczego to tak bardzo bolało? Dlaczego tak bardzo to
odczuwałem? Czy jeszcze kilka miesięcy temu zareagowałbym identycznie? Ciało
zaczęło mi się niebezpiecznie trząść, a ja wiedziałem, że wybuch wściekłości i
rozpaczy jest bliski. Brakowało mi czegoś, co sprawi, że wszystko choć na
chwilę ułoży się w jedną całość, co sprawi, że przez chwilę zapomnę...
Wstałem
niemal mechanicznie i cicho jak duch ruszyłem do wyjścia. Szedłem pewnie,
jakbym znał drogę, a już po chwili otwierałem jedne z drzwi. Wiedziałem, że
tutaj jest. Na dźwięk otwieranych drzwi zauważyłem, że unosi się do pozycji
siedzącej.
- Draco? –
wyszeptała. – Co się stało?
Nie
odpowiedziałem tylko wszedłem głębiej, a już po chwili znajdowałem się w jej
łóżku, tuląc twarz między jej piersiami. Nie wiem który już raz dzisiejszego
dnia, ale załkałem i zacisnąłem palce na jej biodrach, powodując cichy syk.
- Płacz nie
powinien być wstydem, nie jest słabością. – pogłaskała mnie po włosach, ale ja
nie chciałem tego słuchać.
Uniosłem się
i niemalże dziko wpiłem się w jej wargi. Delikatnie podskoczyła, ale
odwzajemniła pocałunek, zarzucając ręce na moją szyję i przyciągając mnie do
siebie.
- Potrzebuję
cię. – wychrypiałem, ale uciszyła mnie kolejnym pocałunkiem.
- Cii, nic
nie mów. – jęknęła mi w usta.
To było
największą zachętą. Miałem ją pod sobą, a moje zęby zaczęły kąsać i ssać
skrawki jej ciała. Nigdy nie chciałem mieć jej tak mocno, jak w tym momencie.
Była moim zapomnieniem, chwilą odskoczni. Dobrym lekiem na wszystko.
Nie
potrafiłem jej dłużej pieścić, ale i tak wiedziałem, że jest gotowa. Wszedłem w
nią, słysząc upragniony jęk w uchu. Emocje rozbiły się w mojej głowie i już
wiedziałem, że przez dłuższy czas nie będę potrafił przestać.
- Granger...
- wysapałem, gdy byliśmy już blisko upragnionego końca. – Kim... kim my dla
siebie jesteśmy?
Jej ciało
się spięło, ale szybki pocałunek w szyję spowodował ponowne rozluźnienie.
Złapała palcami moje włosy i wygięła się w łuk, ciężko dysząc, gdy dotknąłem
jej kobiecości, wpatrując się w nią.
- Ja... sama
nie wiem. Naprawdę nie wiem...
Nie wiem czy
uczucie, które zalało mnie w tej chwili to była ulga, która upewniła mnie, że
nie tylko ja jestem rozdarty, czy było czymś więcej, czego nie spodziewałem się
czuć. Bo jakiej odpowiedzi oczekiwałem?
Nie wiem,
ale w tej chwili nie potrafiłem już myśleć. Zatraciłem się w niej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz