sobota, 23 września 2017

Rozdział 36

Co ja tutaj robię? Dlaczego jest tak cicho? Gdzie jestem?
Przed moimi oczami panował półmrok, wszystko się rozmazywało i rozjeżdżało. Zamrugałem kilkakrotnie, ale nie potrafiłem wyostrzyć otoczenia. Próbowałem przeanalizować wszystko, co szło wyjątkowo opornie... Ciemność, ciche głosy, skrzypienie... W końcu wszystko ustało, a ja wytężyłem wszystkie zmysły.
Pokój Granger w naszym opuszczonym mieszkaniu w Londynie... Za oknem pada śnieg, więc wciąż jest zima... To już chyba noc... Ktoś płacze? Kto?
Cichy szloch roznosił się po pomieszczeniu, a już po chwili wiedziałem do kogo należy...
Granger? Dlaczego płacze?
- Granger? – szepnąłem w przestrzeń. Miałem wrażenie, że mój głos odbił się echem od ścian. – Co się dzieje?
Poruszyła się i odwróciła w moją stronę. Zadrżałem, gdy dostrzegłem w jakim jest stanie. Wciąż nie przyzwyczaiłem się do ciemności w mieszkaniu. Widziałem zaledwie jej zarys, ale delikatna poświata latarni zza okna opadała na jej opuchniętą twarz, którą spowijały łzy.
- Jak się czujesz? – wychrypiała cicho.
- A jak powinienem się czuć? – zapytałem głupio, ale w tej samej chwili moja noga wręcz zapłonęła bólem. Dlaczego tak się stało? Dlaczego boli mnie noga?! Krew...?
Usłyszałem zduszony jęk i ponownie uniosłem na nią wzrok. Obok niej na łóżku leżał ktoś jeszcze. Widziałem poruszające się kontury.
- Harry! Słyszysz mnie?
Potter. A więc był tutaj Potter. Ale jak... Skąd się tutaj wziął?
Głowa rozbolała mnie tak mocno, że syknąłem i złapałem za nią, mając ochotę krzyczeć. Pulsowała boleśnie, więc zagryzłem zęby, starając się opanować.
Wspomnienia przemknęły przeze mnie z taką siłą, że miałem wrażenie, że długo nie pociągnę. Zrobiło mi się niedobrze, coś kwaśnego podchodziło do mojego gardła. Eliksir. Misja. Theodor. Potter. Walka. Ucieczka. Theodor, on...
Spojrzałem na swoje trzęsące się dłonie z niedowierzaniem. Nie potrafiłem się uspokoić. Słone łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłem im wypłynąć. Nie, póki nie będę pewien.
- Gdzie on jest? Gdzie Theodor?
Nie słyszałem swoich słów. Nie dochodziły już do mnie żadne dźwięki. Trwałem niczym w zwieszeniu.
- W drugim pokoju. – odpowiedziała drżącym głosem, a już po chwili z jej ust wydobył się głośny szloch. – Draco, to nie jest coś, co...
Lecz już nie słuchałem. Wstałem i kuśtykając na jedną nogę, ruszyłem do drugiego pokoju, który należał do mnie. Serce mi zamarło, bałem się tego, co mogę tam ujrzeć. Rozsadzało mnie od środka. Przez chwilę walczyłem z samym sobą czy tam wejść.
Musiałem jednak zrobić ten krok. Chociaż raz zmierzyć się z tą najokrutniejszą formą strachu. Przestąpiłem więc przez drzwi, wpatrując się w osobę leżącą na moim łóżku. Theodor miał zamknięte oczy, wyglądał na spokojnego. Jego twarz była cała w znamionach wojny. Porozcinana, gdzie niegdzie było widać kawałki mięsa. Szaty również były porozrywane.
Podszedłem do niego powolnym krokiem i opadłem na łóżko obok. Dopiero wtedy emocje się ze mnie wylały. Każda łza miała znaczenie. Dlaczego osoby, które najbardziej zasługują na życie, tracą je najszybciej? To on chciał żyć. To on uważał, że jest najważniejsze by przeżyć. Był dobry. Zasługiwał na wszystko bardziej niż ja.
Dlaczego Voldemort odebrał mi najważniejsze osoby? Blaise, Theo...
Dlaczego ja wciąż żyłem, skoro oni już nie mogli?
Przed oczami przemykały mi wspomnienia, gdy byliśmy w szkole. Nasza nieustraszona trójka. Tak miało zostać już do końca. Mieliśmy przetrwać mimo wszystko. Razem.
- Malfoy, okaż trochę czułości!
- Zamknij się, Zabini. – warknąłem, ale roześmiałem się, gdy jego ramiona zamknęły się na mojej szyi.
- Draco ma dobre serduszko, ale wstydzi się je pokazać przed przyjaciółmi. – zawtórował Blaise'owi Theodor.
- Weź te swoje obleśne usta, Zabini! – syknąłem i odepchnąłem go od siebie, na co opadł na kanapę zanosząc się śmiechem.
- Theo, odłóż tą książkę, Draco zaraz się rozpłacze z tej miłości.
- Nie wiem czy chcę to widzieć.
- Daj spokój, widziałeś go w gorszej sytuacji. – wyszeptał Blaise przyciszonym głosem, przez co został przeze mnie zmiażdżony spojrzeniem.
- Jeżeli źle pójdzie, to będę miał okazję widzieć w jeszcze gorszych. Malfoy, poślubisz kiedyś Parkinson? Jeżeli tak, to błagam cię, nie zapraszaj mnie na ślub.
- Zgłupieliście? Jaki ślub?! – zbulwersowałem się. – Zbliża się wojna, zapomnieliście?
- A to oznacza, że nie możesz poślubić Mopsa?
- A to oznacza, że może nie wszyscy przeżyjemy. – syknąłem.
- Daj spokój, jak takie trzy przystojniaki jak my mogą zginąć na wojnie? Nie wiem jak ty, ale ja i Theodor zamierzamy żyć. Stary, za kilka lat usiądziemy w tym samym towarzystwie i wypijemy za to, że wojna się skończyła.
- Właśnie, Draco. Trochę optymizmu. Zostaniesz chrzestnym naszych synów!
Rozryczałem się jeszcze bardziej. Nie panowałem już nad sobą w żadnym calu. Tacy pewni, tacy naiwni, tacy głupi...
Poczułem jak coś obejmuje mnie w pasie i przytula się do moich pleców. Drżące, drobne ciałko, które potrafi niemal natychmiastowo uspokoić mnie całego.
- Przykro mi. – jej głos rozległ się cicho w moim uchu.
- Dlaczego, Granger? Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? To moja kara, prawda?
- Nie. Oni cię kochali, Draco. Wszyscy byli w stanie poświęcić za ciebie życie. Miałeś dobrych przyjaciół, wspaniałych.
- Ale już nie mam. Jestem sam.
- Nigdy nie będziesz. – wyszeptała i wtuliła się we mnie.
- To moja wina. To ja ich zabiłem. Obojga.
- To nie jest prawda. Zginęli bohatersko. Walczyli, byli dobrymi ludźmi. Ja także opłakuję Theodora. Nie znałam Blaise'a, ale wiem, że był równie dobrą osobą.
Odwróciłem się w jej stronę, patrząc prosto w oczy. Biła z nich pewność i siła, mimo, że ona również nie trzymała się najlepiej. Dopiero teraz mogłem się przyjrzeć jej lepiej. Wyglądała okropnie. Twarz była czerwona od kropelek krwi, a na koszulce majaczyła ciemna plama. Dotknąłem jej, a szatynka syknęła.
- Co się stało? – zapytałem ostro.
- Gdy uciekaliśmy i wróciłeś po Theodora, poszłam za tobą. Udało mi się kilka zaklęć odseparować, jednak nie wszystkie. Oberwałam jakąś klątwą i ta najgorsza rana się ponownie otworzyła. Nie zagoiła się do końca, a teraz wygląda jeszcze gorzej. Ty również ucierpiałeś. Bałam się, że oderwie ci nogę. Rękę też ci już opatrzyłam.
- Co z Potterem?
- Nie obudził się jeszcze. – jęknęła i spojrzała w dół.
- Jak wygląda sytuacja, Granger? Co dalej chcesz zrobić? Odbiliśmy Pottera, twój plan się wypełnił.
- Wiem, ja... - zawahała się. – Nie wiem co dalej. Myślałam, że to wszystko będzie wyglądało inaczej. Teraz jednak nic już nie wiem i...
W pokoju obok usłyszeliśmy głośny kaszel. Granger zerwała się z miejsca i wybiegła z pokoju, a ja tuż za nią. Obserwowałem z lekkim przerażeniem jak Potter zaczyna pluć krwią, a Granger z kolejnymi łzami stara się zaklęciem udrożnić jego drogi oddechowe.
- Harry, proszę...
- Her... Hermiono. – wydyszał, a ja zamarłem. Granger uklękła przed jego twarzą z kamienną twarzą. – Musimy lecieć do kwatery Zakonu.
- Ale... - jęknęła. – Nie wiem czy w takim stanie...
- MUSIMY. – jęknął, a ona zerknęła niespokojnie na mnie.
- Leć z nami.
- Nie mogę. – pokręciłem głową i cofnąłem się o krok.
- Błagam cię. – jej wargi drżały. – Nie zostawiaj mnie. Nie teraz.
- Granger, oni tam nie chcą śmierciożerców! – ryknąłem.
- Nie jesteś śmierciożercą. – załkała. – Nie skrzywdzą cię. Pomogłeś mi. Nie każ sobie zostać sam! Siedzimy w tym razem! Nie pamiętasz już?
- Tak miało być, ale nasz plan już został zrealizowany. Ja potrzebowałem Theodora, ty Pottera. Teraz niech każde z nas pójdzie własną drogą. Muszę pochować przyjaciela, teraz to się liczy. – odwróciłem się, ale usłyszałem jej płacz.
- Teraz ja potrzebuję ciebie! Błagam cię, Malfoy. Pochowamy go razem, zasługuje na to. Zawdzięczam mu życie. Proszę...
Potter znowu zaczął się dusić, a ja zacisnąłem pięści. Odwróciłem się w jej stronę niechętnie, a w moich oczach błyszczał strach i niepewność. Wydusiłem jednak z siebie powietrze, czując, że płuca mi się zaciskają.
- Zgoda. Zróbmy to.
***
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Naprawdę to ta zatęchła rudera Weasleyów okazała się być przez ten cały czas ich Kwaterą Główną? Byliśmy tak blisko, a mimo wszystko oni nie zabezpieczyli tego miejsca zaklęciami ochronnymi? Głupcy. Byli narażeni, w każdej chwili mogli być zaatakowani przez śmierciożerców.
Budynek wydawał się być uśpiony, a nawet opuszczony. Prawdopodobnie była to próba osłabienia naszej czujności. Ja jednak rozglądałem się uważnie po okolicy, byłem wyszkolony do takich misji. Wcale nie ułatwiało mi zadania to, że trzymałem w ramionach ciało mojego przyjaciela, a drugą ręką pomagałem podtrzymać Pottera.
- To jest ta Kwatera Główna? – zapytałem drwiąco. – Myślałem, że Zakon stać na coś lepszego.
- Nie wiem czy ktoś tutaj jest. – Granger mruknęła nerwowo. – To było pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy.
- Może zapukaj? – zaproponowałem niechętnie. Z każdą chwilą miałem coraz większą ochotę stąd zniknąć. Nie czułem się wystarczająco silny ani psychicznie ani fizycznie na ewentualną walkę. Nie ufałem im. Nie wiem, czy jeszcze komukolwiek potrafiłem zaufać.
Obserwowałem w ciszy, jak szatynka podchodzi do drzwi i po krótkim wahaniu w nie puka. Mijały sekundy, a ja ze środka nie dochodziły żadne dźwięki. Chciałem już odetchnąć i się odwrócić, gdy poczułem jak po plecach prześlizguje mi się coś zimnego. Za nami stało pięciu członków Zakonu Feniksa z wycelowanymi w nas różdżkami.
- Profesorze! – pisnęła Granger. – To my!
- Stójcie, gdzie stoicie. – warknął na nas były nauczyciel.
- Ale profesorze...
- Kogo poprosiłem, by został ojcem chrzestnym mojego dziecka?
Granger przez chwilę patrzyła na niego oszołomiona, ale szybko się zreflektowała i wychrypiała odpowiedź.
- Harry... Harry'ego! Zrobiłeś to na Grimmauld Place!
- To oni... - wyszeptał bezbarwnie, kiwając na ludzi obok siebie. – Żyjecie... Nie wiedzieliśmy co się dzieje...
- Harry potrzebuje pomocy! – jęknęła Gryfonka. – Jest ranny!
- Hermionko! Harry! – zapłakała pulchna kobieta, żona Artura Weasleya i chciała ruszyć w naszą stronę, ale jej mąż ją zatrzymał.
- Nie widzisz, Molly, kto im towarzyszy?
Spojrzenia wszystkich obecnych przeniosły się na mnie, jakby dopiero mnie zauważyli. Miałem ochotę prychnąć, ale powstrzymałem się przed tym całą siłą woli.
- Czego tutaj szukasz, śmierciożerco? – syknął jeden z mężczyzn.
- On jest z nami. – odpowiedziała za mnie Granger, stając przede mną. Słyszałem w jej głosie gniew. – Pomógł nam. Jest naszym sojusznikiem.
- Nie uwierzę w to, Hermiono. – powiedziała spokojnie moja kuzynka. – To jest syn ciotki Narcyzy. Jest śmierciożercą!
- Uratował mi życie. – szepnęła, a wszyscy spojrzeli po sobie. W końcu wilkołak Lupin westchnął.
- W takim razie pozwolimy mu odejść, ale niech więcej nie stanie na naszej drodze. Jego wspólnicy mordują każdego, kogo spotkają. My również się nie zawahamy.
- On... ma zostać. – wręcz wybałuszyłem oczy, wpatrując się w Pottera. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Potter chyba oberwał o jednym zaklęciem torturującym za dużo.
- Harry, o czym ty mówisz?! Nie wiesz kim jest ten człowiek?! – natarł na niego Lupin.
- Wiem, że Hermiona mu ufa, a ja ufam jej. – zakaszlał, a z jego ust ponownie popłynęła krew.
- W porządku. – mruknął wilkołak, któremu na ramieniu położyła dłoń Nimfadora Tonks uspokajająco. – Niech zostanie, jutro z samego rana to przedyskutujemy. Fred, George, zabierzcie Harry'ego, niech ktoś się zajmie jego ranami. Hermiono, pewnie jesteś głodna...
- Dziękujemy, profesorze Lupin, ale mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Wrócimy niedługo.
Wszyscy nieufnie na nas spojrzeli, lekko zaskoczeni. Oczywiście, niecodzienny to widok, dodatkowo wiedziałem, że wszyscy mnie nienawidzą. Z jednej strony im się nie dziwiłem. Mieli rację. Byłem śmierciożercą. Byłem zabójcą ich przyjaciół.
- Poczekajcie jeszcze chwilę. – zatrzymali nas. – Jesteście ranni.
Wahałem się, ale poczułem na sobie jej dłoń. Nie wiem dlaczego, ale pozwoliłem, by poprowadziła mnie do środka. Nigdy nie byłem tak bardzo rozdarty.
***
- Dlaczego wybrałeś to miejsce? – zapytała cicho Granger, gdy udało mi się umieścić ciało przyjaciela w głębokim dole. Nie potrafiłem od niego odciągnąć wzroku, ale mimo wszystko, drżącym głosem odpowiedziałem:
- W tym miejscu uciekaliśmy we trójkę od wszystkich problemów. To tutaj spędzaliśmy noce, gdy ojcowie byli wściekli, to tutaj byliśmy zawsze sobą. To miejsce miało dla nas ogromne znaczenie. Wiem, że gdyby mógł, sam by je wybrał.
Poczułem, jak po moich policzkach spływają samotne łzy. Stałem się miękki. Nie potrafiłem powstrzymać tych cholernych łez przed płynięciem. Czułem, że cios zadany poprzez Theodora był zbyt gwałtowny. Myślałem, że nic mnie nie złamie, a okazuje się, że mam więcej słabości niż się spodziewałem.
- Będzie szczęśliwy. – szepnęła, a po chwili wtuliła się w moje plecy, chowając w nich twarz. Zrobiło mi się ciepło, ale po chwili doszło do mnie, że jej ciało drży. Odwróciłem delikatnym ruchem ją w moją stronę i przyciągnąłem do siebie, zamykając w ramionach. Dlaczego ten ruch był tak naturalny? Tak... ludzki? – Dlaczego ludzkie życie jest tak kruche?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem, Granger. Ale mam już dość skurwysyna. Odbiera mi wszystko, rozumiesz?
- Nie pozwól mu, aby zabrał więcej, Draco.
Spojrzałem po raz ostatni na ciało przyjaciela, a po chwili Granger wykonała krótki ruch różdżką, przysypując je. Na świeżo zakopanej ziemi wyczarowała wianek kwiatów, a także tabliczkę, która niemal spowodowała, że kolejna fala łez opuściła moje oczy.
W tym miejscu spoczywa Najwierniejszy Przyjaciel, Najodważniejszy Człowiek. Czekaj na nas, kiedyś ponownie będziemy razem.
- Czas iść. – niewielka rączka wśliznęła się w moją, a już po chwili wirowaliśmy do miejsca, gdzie nie wszystko miało być proste...
***
- Hermionko, zjedzcie coś! – nalegała pani Weasley, gdy tylko weszliśmy do ich domu.
- Dziękujemy, ale naprawdę w siebie nic nie wciśniemy. – uśmiechnęła się delikatnie, na co kobieta wykrzywiła się w grymasie.
- Wyglądacie niczym śmierć! – narzekała, co zaczęło mnie irytować. Byłem naprawdę zmęczony tym wszystkim.
- Jest już późno. Zjemy jutro.
- No dobrze. – westchnęła w końcu, na co odetchnąłem z ulgą. – Pokażę wam w takim razie pokoje.
- Co z Harrym? – zapytała Gryfonka, gdy przemierzaliśmy przez prawie walące się korytarze.
- Wyliże się z tego, to silny chłopak. – uśmiechnęła się pokrzepiająco i złapała ją za ramię. – Cieszę się, że żyjecie. Dziękuję ci za list, kochanie. Nie obwiniaj się za nic. Ron również był odważny.
- To prawda. Gdyby nie on... - kobieta wzięła Granger w ramiona i rozpłakała się. W tej chwili miałem ogromną ochotę się stąd wynieść. Nie chciałem oglądać tej ckliwej sceny, a także słuchać ponownie o Łasicu.
- Już wszystko dobrze, jesteście bezpieczni. Idźcie spać, porozmawiamy jutro. Dasz radę spać w pokoju Ginny? Draco, ciebie ułożę w pokoju Percy'ego. Nie ma go teraz, jest na misji.
Skinąłem tylko głową na zgodę i posłałem Granger spojrzenie, idąc za kobietą. Otworzyła przede mną drzwi i wskazała środek.
- Śpij dobrze. Mam nadzieję, że będzie ci tutaj wygodnie.
- Dz... dziękuję. – wymamrotałem, czując, że mi cholernie głupio.
- Nie ma sprawy. Czuję, że ty również przeżyłeś bardzo wiele. Dobranoc.
Wszedłem do pomieszczenia lekko zmieszany i zamknąłem za sobą drzwi. Nieznajome uczucia przechodziły ponownie przeze mnie, więc wszedłem do zimnego łóżka, starając się je uspokoić. Byłem otoczony członkami Zakonu Feniksa. Prawdopodobnie znajdowałem się w ich kwaterze głównej. Byłem praktycznie sam. Nie miałem już sojuszników, w każdej chwili mogłem zginąć. Co powinienem zrobić? Co dalej?
Wierciłem się z boku na bok, starając w głowie ułożyć rozwiązanie, ale nic logicznego się nie nasuwało. Wszystko mnie przewyższało. Moje rany nie bolały już tak bardzo. Uleczyli mnie. Moi niedawni wrogowie. A może wciąż nimi są?
Czułem się w tym miejscu nieswojo i obco. Wspomnienia związane z przyjaciółmi ponownie do mnie napłynęły. Dlaczego to tak bardzo bolało? Dlaczego tak bardzo to odczuwałem? Czy jeszcze kilka miesięcy temu zareagowałbym identycznie? Ciało zaczęło mi się niebezpiecznie trząść, a ja wiedziałem, że wybuch wściekłości i rozpaczy jest bliski. Brakowało mi czegoś, co sprawi, że wszystko choć na chwilę ułoży się w jedną całość, co sprawi, że przez chwilę zapomnę...
Wstałem niemal mechanicznie i cicho jak duch ruszyłem do wyjścia. Szedłem pewnie, jakbym znał drogę, a już po chwili otwierałem jedne z drzwi. Wiedziałem, że tutaj jest. Na dźwięk otwieranych drzwi zauważyłem, że unosi się do pozycji siedzącej.
- Draco? – wyszeptała. – Co się stało?
Nie odpowiedziałem tylko wszedłem głębiej, a już po chwili znajdowałem się w jej łóżku, tuląc twarz między jej piersiami. Nie wiem który już raz dzisiejszego dnia, ale załkałem i zacisnąłem palce na jej biodrach, powodując cichy syk.
- Płacz nie powinien być wstydem, nie jest słabością. – pogłaskała mnie po włosach, ale ja nie chciałem tego słuchać.
Uniosłem się i niemalże dziko wpiłem się w jej wargi. Delikatnie podskoczyła, ale odwzajemniła pocałunek, zarzucając ręce na moją szyję i przyciągając mnie do siebie.
- Potrzebuję cię. – wychrypiałem, ale uciszyła mnie kolejnym pocałunkiem.
- Cii, nic nie mów. – jęknęła mi w usta.
To było największą zachętą. Miałem ją pod sobą, a moje zęby zaczęły kąsać i ssać skrawki jej ciała. Nigdy nie chciałem mieć jej tak mocno, jak w tym momencie. Była moim zapomnieniem, chwilą odskoczni. Dobrym lekiem na wszystko.
Nie potrafiłem jej dłużej pieścić, ale i tak wiedziałem, że jest gotowa. Wszedłem w nią, słysząc upragniony jęk w uchu. Emocje rozbiły się w mojej głowie i już wiedziałem, że przez dłuższy czas nie będę potrafił przestać.
- Granger... - wysapałem, gdy byliśmy już blisko upragnionego końca. – Kim... kim my dla siebie jesteśmy?
Jej ciało się spięło, ale szybki pocałunek w szyję spowodował ponowne rozluźnienie. Złapała palcami moje włosy i wygięła się w łuk, ciężko dysząc, gdy dotknąłem jej kobiecości, wpatrując się w nią.
- Ja... sama nie wiem. Naprawdę nie wiem...
Nie wiem czy uczucie, które zalało mnie w tej chwili to była ulga, która upewniła mnie, że nie tylko ja jestem rozdarty, czy było czymś więcej, czego nie spodziewałem się czuć. Bo jakiej odpowiedzi oczekiwałem?
Nie wiem, ale w tej chwili nie potrafiłem już myśleć. Zatraciłem się w niej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz