Przebudziłem
się i przetarłem oczy. Potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie gdzie jestem.
No tak, to wcale nie był jeden z tych cholernych snów i naprawdę znajdujemy się
w ruderze Weasleyów, wraz z większością Zakonu Feniksa. Po prostu cudownie. Czy
przypadkiem nie uciekłem od jednych, by po chwili wpaść w sieci kolejnych?
Dlaczego się zgodziłem, by tutaj przylecieć? No tak... Odpowiedź leżała obok
mnie, zawinięta szczelnie w koc.
Granger.
Cholerna Gryfonka o brudnej krwi, wkurwiającym uporze, ale także sile i
determinacji, nie wspominając o jeszcze gorszym, dobrym serduszku, które
postanowiło wybaczyć takiemu skurwielowi jak ja.
Do teraz
dziwiłem się jej, że mi zaufała. Jakie miała powody? Tak naprawdę żadne.
Zabiłem jej przyjaciół, inaczej, nie zrobiłem nic, by im czy nawet jej pomóc,
robiłem nie raz krzywdę słowną i fizyczną, przetrzymywałem w swoim domu,
chroniąc ją w najgorszy sposób, jaki był możliwy. Czy mogła mi wybaczyć coś
takiego?
Robiłem to
wszystko ze zwykłego tchórzostwa, przez cholernie malutką iskierkę dobroci,
która ledwie się tliła w moim sercu. Ona jednak postanowiła polać ją czymś, co
spowodowało, że ponownie zaczęła płonąć. Postawiła siebie gdzieś w głębi mojego
umysłu, nie pozwalając na to, bym stał się potworem, bym zatracił ludzkość.
Uświadomiła mi, że poza tym wszystkim jest jeszcze życie, istnieje świat, który
walczy.
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu, dochodząc do wniosku, że kiedyś był to pokój Ginny
Weasley. Nieprzyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało, przypominając sobie
jej okrutną śmierć. Zwróciłem ją rodzicom. Ciekawe, czy pochowali ją gdzieś w
pobliżu...
- Hermionko,
zejdź na śniadanie! – do drzwi pokoju zapukała pani domu, a śpiąca obok Granger
podskoczyła i spojrzała na mnie ze strachem. Przyłożyła palec do ust niemal z
paniką.
- Za
chwileczkę zejdę! – krzyknęła.
Uniosłem
brew, patrząc na nią pytająco. Szatynka zarumieniła się i wstała z łóżka
szczelnie owinięta w koc, unikając mojego spojrzenia. Obserwowałem przez chwilę
jej niezgrabne ruchy, po czym również wstałem. Nie odezwaliśmy się do siebie
słowem, gdy narzucaliśmy na siebie warstwy ubrań, jednak gdy mieliśmy wyjść,
zatrzymała mnie, łapiąc za ramię.
- Wyjdę
pierwsza. Dam ci znać, gdy będziesz mógł wyjść za mną.
- Dlaczego?
– zapytałem chłodno. – Czyżbyś się wstydziła tego, że sypiasz z śmierciożercą?
No tak, przyjaciele nie byliby zachwyceni, co?
Granger
opuściła głowę w dół i wyszła, a ja poczułem, że coś nieprzyjemnie zakuło mnie
w okolicy serca. Zalała mnie fala niechęci i złości, ale zaczekałem, aż da mi
znak, że mogę wyjść.
Przez całą
drogę nawet na nią nie zerknąłem. Czułem, że źle się z tym czuje, ale nie
zwracałem na to uwagi, miałem dosyć takiego podrzędnego traktowania. Nie czułem
się ani odrobinę komfortowo w całym tym miejscu.
Weszliśmy do
zatłoczonej kuchni, gdzie brzmiała wrzawa nerwowych rozmów. Natychmiast jednak
ucichła, gdy pojawiliśmy się w progu. Usiedliśmy obok siebie, naprzeciwko
Pottera, który wcale nie wyglądał najlepiej. Czułem na sobie nieprzychylne
spojrzenia wszystkich obecnych, które starałem się ignorować.
- Wybacz
nam, Draco, za wczoraj, ale chyba sam rozumiesz, martwimy się. – zaczął nagle
Lupin, a ja skupiłem na nim obojętny wzrok. – Trwa wojna, nie wiemy kto jest
przyjacielem, a kto wrogiem. Każdy z nas chce przeżyć, chronić swoich, dlatego
proszę, abyś nie dziwił się, że padły takie słowa.
-
Profesorze... - usłyszałem głos Granger, a mężczyzna odchrząknął.
- Hermiono,
przecież tyle razy prosiłem...
- Wybacz. –
westchnęła. – Remusie, mówiłam już wczoraj, Draco uratował życie moje, a także
Harry'ego i...
- Daj
spokój, Granger. – mruknąłem, uciszając ją. – Rozumiem wasze obawy.
Śmierciożercy by nie dali takiego wyboru. To dosyć niecodzienne, że ktoś z
Mrocznym Znakiem na przedramieniu pojawia się z waszymi ludźmi, prawda? Jednak
możecie mi wierzyć lub nie, ale uciekłem stamtąd. Jestem w tej chwili takim
samym wrogiem dla nich jak wy.
- Jak to
zrobiliście? Podobno nie łatwo się stamtąd wydostać. – przyjrzał mi się
badawczo.
- Jako
Malfoy mogłem się teleportować kiedy chciałem. Teraz już nie ma takiej
możliwości. – odpowiedziałem niechętnie.
- Lepszym
pytaniem jest DLACZEGO to zrobiłeś. – odezwał się Potter. – Z tego co nam
wiadomo, byłeś w głównym kręgu jego ludzi. Dlaczego więc pomogłeś Hermionie się
wydostać, a następnie byłeś z nią przez cały ten czas, a potem jeszcze wróciłeś
z nią do swojego domu?
- Na pewno
nie zrobiłem tego dla ciebie, Potter. – warknąłem. – Dla mnie nie jest ważne
czy żyjesz, nadal nie przepadam za twoją gębą. Miałem swoje powody, ale to nie
oznacza, że teraz stanę z tobą ramię w ramię przeciwko armii Czarnego Pana. Nie
jestem samobójcą, nie stałem się dobrym, przykładnym obywatelem. Nie stoję po
niczyjej stronie, rozumiesz?
Wszyscy
spojrzeli na mnie krótko, a po chwili przenieśli wzrok na Granger siedzącą obok
z opuszczoną głową w dół.
- Skończcie
już! – zbulwersowała się matka Weasleyów. – Czy musimy rozmawiać o wojnie w
czasie jedzenia?!
Wszyscy
nagle jakby otrząsnęli się z chwilowego otępienia i rzucili się na stojące na
stole jedzenie. Ponownie w pomieszczeniu rozbrzmiał gwar rozmów, jednak tym
razem daleko odbiegających od wojny.
Ja również
spojrzałem na potrawy i musiałem przyznać, że coś ścisnęło mnie w żołądku. Już
dawno nie jadłem tak syto. Jako śmierciożercy również nie jadaliśmy królewsko,
choć niektórzy mogli pomyśleć, że jest inaczej. Mieszkając z Granger,
gotowaliśmy na tyle, na ile pozwalały warunki. Jednak teraz, przypominały się
posiłki w Hogwarcie...
- Draco,
Hermionko, śmiało, jesteście tacy wychudzeni, tacy bladzi! – pani domu
zmierzyła nas karcącym spojrzeniem, a Granger posłała jej delikatny uśmiech,
nakładając sobie porcje jedzenia, a następnie podając je mnie.
- Gdzie wy
się podziewaliście przez ten czas? – zapytał Lupin.
- W
Londynie. Draco znalazł dla nas opuszczone mieszkanie, gdzie zamieszkaliśmy
przez pewien czas, aby się wyleczyć.
- Musiało
być wam ciężko...
- Nie było
tak źle. Dawaliśmy sobie radę. Jednak niedaleko kręcili się śmierciożercy. Was
również widzieliśmy...
- Dlaczego
się nie pokazaliście? Mogliśmy wam pomóc!
- My... -
zawahała się. – Chcieliśmy dojść do wszystkiego sami. To ja zaatakowałam kogoś
z was. Tak bardzo przepraszam!
- A więc
Dean się nie przewidział. Upierał się, że cię widział. – uśmiechnął się jeden z
bliźniaków. – Nikt jednak nie chciał uwierzyć w to, że zaatakowała go Hermiona.
Stwierdziliśmy, że rzucili na niego zaklęcie głupoty.
- Fred, nie
opowiadaj bzdur! To poważna sprawa!
- Ale to
przecież była Hermiona, mamo! Teraz już wiemy, że Dean nie musi się leczyć!
- Hermionko,
kochanie, a jak się czujesz? – zapytała z troską kobieta ignorując syna, a ja
się odwróciłem. Wszyscy się martwili o nią. Dbali, opiekowali... A więc takie
podejście miał Zakon do swoich...
- O wiele
lepiej, pani Weasley. Dziękuję.
- Zaraz ci przygotuję
jakieś ubrania Ginny. Zostawiłam parę, gdy...
- Dziękuję,
naprawdę. – odpowiedziała szybko, a ja wyczułem, że głos jej zadrżał.
Miałem
wrażenie, że przez chwilę atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Szybko jednak
wszystko powróciło do normy, choć widziałem ponure miny członków Zakonu.
Wiedziałem dlaczego się tak zachowywali.
Brałem
udział w przedstawieniu śmierci ich dzieci, byłem pewien, że wiedzieli iż byłem
w to zaplątany. Nie mieli dowodów, że to zrobiłem, a ja nie miałem dowodów, że
to nie ja ich zabiłem. Chyba, że ufali Granger i jej słowu. Było również słowo
Pottera, o wiele bardziej wartościowe, ale czy mogłem na nim polegać?
Nienawidził mnie. Widziałem to po jego oczach.
W tym
miejscu nikt mi nie ufał, gardzili mną. Czułem na sobie baczne spojrzenia.
Spojrzenia niechęci i nienawiści. Byłem śmierciożercą, otoczony wrogami, którzy
pragnęli mojej śmierci. Nie miałem tutaj wsparcia. Byłem sam...
Wstałem z
krzesła, a niemal wszyscy skupili na mnie wzrok. Przyuważyłem kilka szybkich
ruchów rąk do kieszeni szaty, jakbym miał zamiar zaatakować nagle. Nie byłem
kretynem.
Prychnąłem i
unikając parzącego spojrzenia Granger, po prostu ruszyłem do wyjścia.
- Dokąd się
wybierasz? – usłyszałem za sobą.
- Odchodzę.
– odpowiedziałem obojętnie.
- Nie możesz
opuścić kwatery Zakonu, dopóki nie zadecydujemy, czy jesteś tego godzien.
Jeżeli odejdziesz mimo to, będziemy cię ścigać i zabijemy. – odpowiedział
spokojnie Lupin.
- Więc
uciekłem od jednych, by zostać więźniem drugich. – odwróciłem się ze złością,
wbijając wzrok w Granger, która zagryzła niespokojnie wargę, patrząc na mnie
niespokojnie.
- Nie jesteś
naszym więźniem. Potrzebujemy kilku informacji, Draco.
- Świetnie,
lecz teraz mam na to wyjebane.
Wyszedłem,
nie zwracając na nikogo uwagi. Byłem wściekły. Czułem się jak więzień,
poszukiwany morderca. Nawet nie zdawali sobie sprawy ile i co przeżyłem jako
jeden z popleczników Czarnego Pana. Gdyby wiedzieli o wszystkich moich
przesłuchaniach i misjach – byłbym martwy na miejscu. Kogo będzie interesował
fakt pomocy Złotemu Chłopcu i jego bandzie, gdy dowie się o wszystkich
popełnionych zbrodniach? Nieważne gdzie ucieknę. Po obu stronach czeka mnie ten
sam wyrok...
Przemierzałem
powoli podwórko Weasleyów, analizując okolicę. Na pierwszy rzut oka wydawała
się być niestrzeżona, lecz z każdą chwilą dostrzegałem coraz więcej ochronnych
barier i pułapek. Zakon wcale nie był tak żałosny jak mi się zdawało. Potrafił
zadbać o swoją dupę.
Mój wzrok
przykuły dwa kopce na ziemi. Serce mi się ścisnęło, ale podszedłem do nich niepewnie.
Domyślałem się czym są. Gdy zobaczyłem na nich tabliczki z imionami i wspólnym
nazwiskiem, niemal się wykrzywiłem. Wspomnienia do mnie powróciły. Widziałem
śmierć jednego i drugiego. To ja zwróciłem ich ciała. To dzięki mnie tutaj
spoczywali. Gdyby nie ja, gniliby gdzieś lub byli zjedzeni przez wygłodniałe
wilkołaki.
Ponownie
prychnąłem i spojrzałem na tabliczki. Nie, ja byłem za dużym tchórzem, by
zwrócić ich z własnej woli. To wszystko zasługa Granger. To ona mną
zmanipulowała. Gdyby nie ona, nigdy by nie wrócili.
Byli jej
przyjaciółmi... Ona również straciła przyjaciół. Mogłoby się wydawać, że został
jej tylko Potter, ale to nieprawda. Była w domu. Była otoczona ludźmi, którzy
ją kochali.
A ja...
Miałem tylko
Blaise'a i Theodora. Jednak oni oboje odeszli.
A
gdybyśmy... gdybyśmy byli w tym miejscu od samego początku? Co by było, gdybym
wtedy ruszył za Zabinim? Gdybyśmy stanęli wtedy po stronie Zakonu, czy oboje by
żyli? A może nie? Może takie było to beznadziejne przeznaczenie?
- Gdyby nie
ty, oni nigdy by nie wrócili do rodziny, a ci dobrzy ludzie nie mieliby prawa
pochować swoich dzieci jak należy...
Podskoczyłem
i spojrzałem na stojącą obok Granger. Nie miałem pojęcia jak długo tutaj stała.
Wpatrywała się również w tabliczki z imionami swoich przyjaciół, ale po chwili
przeniosła wzrok na mnie.
- Nie
oszukuj siebie. – odpowiedziałem lekceważąco. – Wiesz tak dobrze jak ja, że
gdyby nie ty, nigdy by ich tutaj nie było.
- Gdybyś był
złym człowiekiem, mimo wszystko nie sprowadziłbyś ich ciał tutaj. Wiem ile
ryzykowałeś. To nie było w twoim interesie, a mimo wszystko to zrobiłeś.
- Dlatego,
że nie chciałem...
- ... być
potworem. – skończyła za mnie, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Człowiek
nie stanie się potworem, dopóki nie zgaśnie w nim ostatnia iskierka dobra.
Ktoś, kto wciąż walczy, zasługuje na miano człowieka. Uwierz tylko samemu sobie
i przestań walczyć ze wspomnieniami i samym sobą. Dostrzeżesz o wiele więcej.
Mój wzrok pochłaniał
każdy jej ruch. Uklękła przed nagrobkami i delikatnym ruchem różdżki
wyczarowała na obu wianki kwiatów. Ręka jej zadrżała przy nagrobku Łasica, ale
kwiaty wydawały się być jeszcze piękniejsze.
Dotknęła
dłońmi obojga, jakby chcąc dotknąć martwych przyjaciół. Delikatnie przeciągnęła
smukłymi palcami po całej długości, ale wydawało mi się, że jednak to na grobie
Weasleya zatrzymała się dłużej. Przez chwilę wpatrywała się w jego grób, a ja
widziałem jak jej plecy zadrżały w szlochu.
Zacisnąłem
pięści i odetchnąłem. Czułem, jakby jakaś siła mnie zmuszała do czegoś, czego
wcale nie zamierzałem robić. Miałem dosyć takich uczuć. Czasami miałem
wrażenie, że planują gdzieś we mnie destrukcję, że pragną mnie zniszczyć
jeszcze boleśniej niż zrobiliby to inni.
- Mam już
dosyć. – wypaliłem. – Nie wiem co powinienem zrobić, Granger. Potrzebuję więcej
czasu! Ta sytuacja jest pojebana. Nie wiem dlaczego zgodziłem się tutaj
przyjść. Nie widzisz, że to nie jest moje miejsce?
- To może
być twoje miejsce, ale daj sobie pomóc. Nikt cię nie zmusi byś został, ale daj
sobie czas. Przecież możesz tutaj zostać przez kilka dni. Ile chcesz! Nikt cię
stąd nie wyrzuci!
- To
wszystko tak ładnie brzmi, Granger, ale...
- Proszę
cię, Draco. Nie każ mi stąd odchodzić. Jeżeli ty to zrobisz, pójdę za tobą...
***
Nie mam
pojęcia ile dni przesiedziałem już w tym pokoju. Nie miałem ochoty stąd
wychodzić, choć Granger od czasu do czasu starała się mnie wyciągnąć. To
pomieszczenie jednak na tę chwilę wydawało się najlepszym miejscem.
Obserwowałem
członków Zakonu Feniksa za każdym razem, gdy miałem z nimi styczność. Nikt mnie
nie obrażał, nie rzucał w moim kierunku oszczerstw, nie wyganiał, ale byli
ostrożni w moim towarzystwie.
Za każdym
razem, gdy pojawiałem się w tym samym pomieszczeniu, oni przerywali rozmowy.
Oczywiście, to normalne, że chronili swoje plany. Środek ostrożności, gdybym
jednak postanowił uciec i wrócić do śmierciożerców.
Jednak nie
zależało mi na ich planach. Nie miałem ochoty się w to wplątywać, ale zdawałem
sobie sprawę, że kiedyś będę musiał.
- Remusie,
dzięki informacjom Dracona Malfoya moglibyśmy wiele zyskać. Porozmawiaj z nim,
może...
- Nie,
Tonks. Szanuję prywatność tego chłopca. Tak naprawdę nie wiemy ile wie.
Poczekajmy, może sam zechce coś powiedzieć. Wydaje mi się, że coś go męczy, a
on musi się z tym pogodzić. W tym okresie niewiele ludzi miewa spokojne sny...
Westchnąłem
i przymknąłem powieki, słysząc tą rozmowę. Tak, miał rację. Moje sny nie były
ani trochę spokojne.
Odepchnąłem
się od ściany i po cichu ruszyłem do pokoju. Panowała we mnie mieszanka
przeróżnych uczuć. Czego ja właściwie oczekiwałem? Kim byłem? Przecież to nie
będzie miało końca...
Wszedłem do
środka i z zaskoczeniem odkryłem, że przy biurku siedzi Granger, która kreśli
coś na jakiejś mapie. Gdy podszedłem bliżej, odkryłem, że to mapa mojego domu.
- Co tutaj
robisz? – zapytałem chłodno.
- Chowam się
przed Harrym. – odpowiedziała, a ja uniosłem brew.
- Nie jesteś
za duża na takie zabawy?
- Daj
spokój, Malfoy. Po prostu muszę odetchnąć od tego wszystkiego. – mruknęła.
- To
pomieszczenie służyło do przesłuchań. – powiedziałem i wskazałem palcem punkt
na mapie. – Było jednak mało uczęszczane, bo gdybyś skręciła w ten korytarz, o
tutaj... uciekłabyś. To pomieszczenie znajdowało się za blisko wyjścia, dlatego
teraz stoją tam tylko jakieś graty.
Szatynka
odwróciła się w moją stronę zaskoczona, ale ja zignorowałem jej wzrok.
- A tutaj
zawsze stoi z dziesięciu strażników. To taka dodatkowa komnata dla Nagini, węża
Czarnego Pana. Nie wiem dlaczego, ale zawsze troszczy się o jej bezpieczeństwo.
- Dlaczego
mi pomagasz? – zapytała cicho, a ja w końcu spojrzałem w jej oczy.
- Zadecydowałem.
Pomogę wam. Pomszczę przyjaciół, Granger, ale... Nie będę członkiem Zakonu.
Działam na własną rękę. Chcę po prostu już mieć ten cholerny spokój.
Gryfonka
skinęła głową, a po chwili wstała i objęła mnie mocno. Moje serce się
zatrzymało, wtedy ona złączyła swoje wargi z moimi. Coś automatycznie zalało
moje ciało. Przyjemna, znajoma rozkosz...
Jedną ręką
złapałem ją w pasie, a drugą za włosy i przycisnąłem do siebie pogłębiając
pocałunek. Od kilku dni nie miałem jej tak blisko siebie...
- Ała... -
jęknęła i odsunęła się na krok.
- Co jest? –
mruknąłem, przyglądając się jej uważnie.
Granger się
skrzywiła i dotknęła brzucha, a następnie klatki piersiowej.
- To nic,
wszystko w porządku...
- Kłamiesz.
Boli cię tamta rana, prawda?
Granger
znowu jęknęła i skinęła głową, trzymając się za brzuch. Była cała blada.
- To...
zdarza się co jakiś czas, ale po chwili przestaje...
- Dlaczego
Zakon tego nie wyleczył? – zapytałem ostro.
- A nie
próbował? Niektórych ran nie wyleczy nawet magia, Draco. Powinieneś o tym wiedzieć...
***
Wkroczyliśmy
wspólnie do kuchni w której najwidoczniej trwało spotkanie, bo wszyscy
natychmiastowo ucichli na nasz widok, bacznie się nam przyglądając.
- Gdzie
byłaś, Hermiono? Szukałem cię...
- Draco
zadecydował się nam pomóc. – powiedziała twardo, ignorując pytanie przyjaciela.
Wszyscy
spojrzeli na mnie zaskoczeni, a po chwili zaczęli szeptać między sobą
gorączkowo. Słyszałem strzępki rozmów, co wcale nie było przyjemne. Granger
jednak stała prosto, oczekując na odpowiedź. Dawno nie widziałem jej takiej
pewnej, silnej.
- Co
sprawiło, że postanowiłeś to zrobić? – zapytał Artur Weasley.
- Prawdę
mówiąc, sprawy prywatne. Wciąż nie chcę stanąć po żadnej ze stron. To już nie
moja walka, jednak chcę się przyczynić do tego, by szala zwycięstwa przechyliła
się na tą odpowiedniejszą korzyść.
- Jaką
możemy mieć gwarancję, że nas nie zdradzisz? Może zdradzimy ci nasze plany, a
ty pobiegniesz do swojego pana, by opowiedzieć mu o wszystkim? Już raz
zdradziłeś swoich.
- Czy fakt,
że uratował nas, to za mało?! – krzyknęła Granger, a wszyscy przenieśli wzrok
na nią. – Pomógł nam, gdyby nie on... bylibyśmy martwi. Przez cały ten czas
dbał o mnie. Już dawno by mnie tutaj nie było. Dodatkowo... to Draco oddał
ciała Ginny i Rona. Gdyby tego nie zrobił... wilkołaki miałyby kolację. Czy to
nie wystarczające dowody? Gdyby ktoś wiedział, że nam pomógł, on także byłby
martwy. Ręczę za niego.
W całej
kuchni ponownie zaległa cisza, a wszyscy spoglądali po sobie niepewnie. Byłem
niemal wzruszony przemową Granger, ale to nie ona tutaj decydowała. To cały
Zakon musiał wiedzieć, czy mi zaufa.
- W
porządku, Malfoy. – odezwał się Potter i skinął głową Lupinowi. – Damy ci
szansę. Czy masz coś, czym możesz nam pomóc?
- Widziałem,
że Granger studiuje mapę mojej rezydencji. Mogę wam zdradzić każdy jej zakątek,
ale szczerze to nie wiem, dlaczego chcecie się tam dostać. To jest ten wasz
plan? Zaatakować ich i wszcząć otwartą walkę?
- Nie, nie
to zamierzamy, aczkolwiek chcielibyśmy, żebyś rozpisał nam plan twojego domu,
posterunki, a także okolicę. Tak naprawdę szukamy... czegoś.
- Czego?
- To już
akurat nie jest ważne. Może odpowiesz mi na pytanie, które tak często
zadawaliście nam na przesłuchaniach? O co chodzi z tym mieczem? Dlaczego
twojemu panu tak na nim zależy?
- To
oczywiste. – prychnąłem i nachyliłem się w jego stronę. – Oznaczałoby to, że
byliście w skrytce ciotki Belli.
Obserwowałem
jak oczy Pottera rozszerzają się i spoglądają na stojącą obok mnie Granger.
- Czy twoja
ciotka ma coś... co powierzył jej Vol... znaczy Sam Wiesz Kto?
- Tego nie
wiem. Słyszałem tylko rozmowę ojca z Bellatriks. Podobno jednak ten miecz to
podróbka, tak powiedział jeden goblin.
Potter
skinął głową i spojrzał po wszystkich członkach niespokojnie.
- Musimy się
tam dostać. Musimy wejść do Banku Gringotta. A ty, Malfoy, pomożesz nam w tym.
The New Poker Room | Kansas City Chamber of Commerce
OdpowiedzUsuńIn 용인 출장마사지 addition to being 서울특별 출장샵 a part of the Casino at 구리 출장샵 Kansas City, the Wynn's gaming floor is the gateway to the East 서귀포 출장마사지 Coast Casino. 강릉 출장안마 In addition to being a part of the