sobota, 23 września 2017

Rozdział 38

Zamrugałem kilka razy i roześmiałem się. Czy ten kretyn naprawdę powiedział właśnie, że chce się dostać do Banku Gringotta, a ja mam mu w tym pomóc? Śmieszne. To było niewykonalne. Jeżeli myśli, że potrafi tego dokonać, myli się. Przy tym wszystkim potrzebuje MOJEJ pomocy? Zastanawia mnie najbardziej fakt, jak bardzo musi być zdesperowany, że to ode mnie oczekuje pomocy. Nie ufa mi, wiem to, a mimo wszystko rzuca wszystko na jedną szalę. Potter jest większym debilem niż mi się dotychczas zdawało.
- Potter, wiedziałem, że jesteś pojebany, ale nie aż tak. Nikt normalny nie włamie się do Gringotta. To próba samobójcza. Bank jest strzeżony przez śmierciożerców i nie tylko. Niemożliwym jest się tam dostać, a szczególnie pod twoją postacią.
- Już raz to zrobiono, a my zrobimy to ponownie. – mruknął. – Trzeba tylko użyć mózgu. A ja mam plan.
- Jest wojna! Bank ma podwojone zabezpieczenia, a ty próbujesz dostać się do skrytki starego rodu. Jak zamierzasz wejść niezauważony, jeżeli potrzebujesz właściciela skrytki? Muszę ci przypominać kim on jest?
- Właśnie dlatego potrzebny jesteś ty. – warknął. – Masz czas do jutrzejszego spotkania, by zaznaczyć wszystko na mapie. Natychmiastowo zaczniemy przygotowania. Dla mnie już nie ma rzeczy niemożliwych.
***
Siedziałem w pokoju znacząc wszystko ze złością na cholernej mapie. Dlaczego się w to wpakowałem? Skąd miałem wiedzieć, że ten idiota wpadnie na taki pomysł?! W porządku, to Potter... Mogłem się tego spodziewać, ale miałem nadzieję, że nie okaże się takim bezmózgiem! Kogo ja oszukuję?! To POTTER! Kretyn nad kretynami, naprawdę oczekiwałem po nim czegoś innego?!
Westchnąłem ciężko i złapałem się za głowę. Wygląda na to, że to wszystko będzie cięższe niż się miało wydawać...
- Nie musisz w tym uczestniczyć. Harry potrzebuje tylko informacji.
Spojrzałem na Granger i wykrzywiłem się.
- Twój cholerny przyjaciel jest samobójcą, Granger?
- On po prostu patrzy na wszystkich innych, ignorując swój los. Dlatego wiem, że nie będzie chciał niczego więcej od ciebie.
- Czego szuka? – spojrzałem na nią uważnie, ale spuściła głowę.
- Uwierz mi, jest to coś, z czym nie chciałbyś mieć styczności.
***
- Najwięcej strażników znajduje się w północnym skrzydle. Tam są komnaty Czarnego Pana. – wskazałem punkt. – A tutaj jest główny salon. W nim odbywają się narady.
- Ile razy w tygodniu?
- Co najmniej dwa. Nie wiem jednak jak jest teraz, nie było mnie tam od ponad miesiąca. Patrole również mogły ulec zmianie.
- Bierzemy wszystko pod uwagę. Gdzie są komnaty Bellatriks?
- Niedaleko Czarnego Pana. Większość nocy spędza jednak w jego pokojach. Potter, chyba nie chcesz dostać się do mojego domu? Wróciłem tam z Granger po ciebie i ledwie wyszliśmy żywi.
Potter jednak zignorował pytanie i pokazał coś Lupinowi. Oboje zerknęli na Granger i na mnie niepewnie.
- Hermiono, dobrze się czujesz? – zapytał z troską Wybraniec.
- Tak, tak. W porządku, tylko... Wspomnienia powróciły...
- Co oni ci tam zrobili? – jęknęła pani Weasley. – Kochanie, powiedz nam, pomożemy ci!
- Nie chcę o tym mówić. – szepnęła i skuliła się w sobie. Potter również milczał, a po jego minie było widać, że powrócił wspomnieniami w nieprzyjemne czasy. Mi również przed oczami stanęła scena, która do teraz potrafiła mrozić moje myśli.
- Hermionko...
- Poradzę sobie, pani Weasley. Nikt nie będzie potrafił mi pomóc.
- Nie wyglądasz najlepiej, kochanie. Powinnaś się położyć. Jesteś cała blada! Coś cię boli?
- Odrobinę źle się czuję. Słabo mi. Czy mogłabym się już położyć?
- Tak, myślę, że już skończyliśmy na dzisiaj. – odpowiedziała i spojrzała gronie na Pottera.
- Tak, idź się położyć. Dasz radę jutro iść na misję z Malfoyem, tak jak ustaliliśmy?
Gryfonka skinęła głową i wstała, wychodząc z kuchni. Podążyłem za nią wzrokiem, czekając aż zniknie za drzwiami. Miałem ochotę iść razem z nią. Wcale nie uśmiechało mi się siedzenie tutaj z całą resztą.
Spojrzałem na nich niechętnie, mierząc kpiącym, niechętnym spojrzeniem.
- Skoro skończyliśmy, ja też już pójdę.
Wstałem, ale Potter również wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń.
- Możemy porozmawiać?
- Skoro musimy. – westchnąłem i wyszedłem za nim z pomieszczenia, pozwalając się poprowadzić daleko od kogokolwiek. Usiedliśmy niedaleko nagrobków Weasleyów, ale ja wpatrzyłem się przed siebie, czekając na to aż zacznie mówić. – Nie żeby coś, ale nie szczególnie mam ochotę tutaj z tobą siedzieć, Potter.
- Nie myśl, że ja mam ochotę. – mruknął. – Chciałem porozmawiać o Hermionie.
Uniosłem brew i z zaciekawieniem przyjrzałem się jego twarzy.
- Hermiona ci ufa. – zaczął. – Ale ja nie. Szanuję jej zdanie, lecz nie popieram tego, że chroni ciebie. Pozwoliłem ci również nam pomóc, ale nie będę wprowadzał w każdy szczegółowy plan. Nigdy nie zastąpisz nam Rona. Cieszę się jednak, że jej pomogłeś i nic jej nie jest. Wiele dla mnie znaczy to wszystko. Nie zrozum mnie źle, ale pamiętam jak ją kiedyś traktowałeś. Gorzej niż robaka. Nie wiem co jest między wami, ale nie skrzywdź jej, Malfoy. Wiele przeszła, nie chcę widzieć więcej krzywd ani łez na jej twarzy.
- Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz ode mnie, Potter. – powiedziałem obojętnie.
- Nie oczekuję żadnej. To było tylko ostrzeżenie i prośba zarazem. Jeżeli ją skrzywdzisz, zabiję cię. Bez wahania.
***
Staliśmy z Granger na wzgórzu, patrolując okolicę. Nasze twarze wręcz zamarzały od zimna. Nienawidziłem cholernej zimy! Każdy ślad trzeba było zacierać, a czekanie w miejscu było męczarnią. Szczególnie teraz, gdy staliśmy na całkowitym pustkowiu. Nie mam pojęcia dlaczego tutaj przybyliśmy, ale Granger najwyraźniej miała jakiś powód.
- Granger, możesz mi powiedzieć dlaczego mnie tutaj przyciągnęłaś? – warknąłem.
- Przepraszam, zaraz wracamy. Musiałam tutaj wrócić. Kiedyś jeździłam w to miejsce z rodzicami pod namiot. Tęsknię za dawnymi czasami.
Westchnąłem i podszedłem do niej. Złapałem jej dłoń w swoją i obróciłem w moim kierunku. Owinięta była grubym szalikiem niemal pod same oczy, a na głowie miała puszystą czapkę w którą ją poklepałem z rozbawieniem.
- Wyglądasz głupio. – stwierdziłem, a ona zmrużyła oczy.
- Dobrze, że ty wyglądasz niczym model z najnowszej okładki „Czarownicy".
Roześmiałem się, gdy w myślach wyobraziłem sobie jej oburzoną minę, w tej chwili zakrytą przez warstwy zimowych ubrań. Wzmocniłem uścisk na jej dłoni i przyciągnąłem do siebie, chowając twarz w wełnę na jej czapce. Poczułem, że jej ciało zesztywniało, ale nie odsunęła się. Staliśmy tak przez krótką chwilę w milczeniu, ale miałem wrażenie, że minęła wieczność.
- Kiedyś tutaj wrócisz. Kto wie, może nawet z nimi. – szepnąłem. – Teraz jednak musisz walczyć, Granger. Zaszłaś tak daleko.
- Wiem. Nadszedł ten czas, gdy nie ma odwrotu. Jesteś pewien, że chcesz się opowiedzieć po tej stronie?
- Nie. Tak naprawdę opowiadam się po zupełnie innej. Mojej własnej.
Granger odsunęła się ode mnie i przyjrzała badawczo. Nie pierwszy raz chciałem wiedzieć co myśli.
- Chodźmy już. Będą się denerwować, że tak długo.
Po chwili poczułem, że teleportujemy się w zupełnie inne miejsce. Teraz staliśmy w ciasnej uliczce na Pokątnej. Nie było wcale przyjemniejsze, a tym bardziej bezpieczne.
Założyliśmy na głowę kaptury i wyjrzeliśmy zza rogu. Ostrożnie, uważając na śmierciożerców, pociągnąłem ją w głąb sklepów. Na ulicy nie było praktycznie żywej duszy, co wcale nie ułatwiało nam zadania. Szliśmy przez kilka minut w kierunku, który oboje znaliśmy od lat bardzo dobrze.
Z naprzeciwka zauważyłem zmierzające dwie postacie, więc chwyciłem jej rękę i wciągnąłem w najbliższą uliczkę, chowając się za opuszczonym, zabitym deskami budynkiem. Rozglądnąłem się wokoło, obserwując okolicę czy nikt nas nie śledził.
- Gotowa? Musimy się pozbyć tych dwóch.
Granger skinęła niepewnie głową i wyciągnęła przed siebie różdżkę, stając za mną. Stanąłem za plecami śmierciożerców i cicho niczym cień, zakradłem się do nich, nim zdążyli zareagować. Jednym szybkim ruchem przyłożyłem różdżkę do gardła jednego z nich, a Granger miała już drugiego. Spojrzała na mnie niepewnie, a ja, patrząc jej w oczy, wymówiłem formułkę zaklęcia uśmiercającego, którego barwa odbiła się w jej oczach.
- Skonfundowałaś go? – zapytałem bez emocji.
- T – tak. – wyszeptała.
- Uważaj na niego przez chwilę. Legiliments!
Uczucie „grzebania" w czyimś umyśle zawsze wydawało się tak samo dziwne i w jakimś sensie przerażające. Na sekundę przewijało mi się miliard myśli, wspomnień. Każdy człowiek ma w sobie wspomnienia, które nie zawsze są przyjemne, są ich zmorami, wstydem, a ja to wszystko mogłem bezkarnie oglądać. Nie, nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Ludzkie umysły potrafiły być naprawdę zawiłe i obrzydliwe.
Ale ja szukałem informacji. Potrzebowałem ich. I znalazłem.
Wyszedłem z jego umysłu wręcz z ulgą. Spojrzałem na twarz z obrzydzeniem i wycelowałem różdżką. Gdy stałem w momencie, gdy miałem kogoś zabić, po prostu odebrać życie, nie wahałem się. Praktycznie nigdy. Wahanie sprawiało, że człowiek staje się słaby. A ja nie mogłem być słaby.
- Odwróć się i odejdź. – zadecydowałem i spojrzałem na Granger. – Zajmę się nimi. Poczekaj w umówionym miejscu.
- Mogę zostać. – odpowiedziała, ale jej głos zadrżał.
- Idź. Nie chcesz tego widzieć.
Wyglądała jakby chciała się spierać, ale opuściła w końcu wzrok i odwracając się co chwilę, zniknęła za rogiem. Poczekałem cierpliwie aż byłem pewien, że nie wróci.
- Witaj, Ed. – powiedziałem drwiąco do śmierciożercy, łapiąc go za włosy. – Miło znów się spotkać, co? Normalnie bym ci przepuścił i cię normalnie zabił, ale zobaczyłem w twoich pojebanych myślach coś, co mi się nie spodobało. Fajnie rżnęło się moją matkę? Nie popuszczę ci tego, kutasie.
Moja różdżka przecięła ze świstem powietrze, a jego ciało grzmotnęło w ścianę budynku. Podszedłem do niego i podniosłem za poły szaty, by po chwili przyłożyć mu w twarz. Wbiłem koniec różdżki w jego policzek, aż przeciąłem cienką warstwę.
- To cię nauczy, żeby nie dotykać tego, co do ciebie nie należy.
Wiedziałem, że mężczyzna nie krzyknie, bo zaklęcie Granger wciąż działało, ale czułem satysfakcję. Wiedziałem, że pali go całe wnętrze niczym ogień, a gardło zaciska się, odcinając od tlenu. Czarna Magia była okrutna, ale wszyscy mogli śmiało przyznać, że fascynująca.
- Zdychaj. Mam nadzieję, że spłoniesz gdzieś w otchłaniach.
Do samego końca obserwowałem, aż umrze na moich oczach. Nie czułem strachu czy poczucia winy. Jedyne co, to obrzydzenie i wściekłość. Wściekłość tak ogromną, że czekałem tylko aż jego oczy i oddech zamrą.
Nie zamierzałem sprzątać tych ciał. Przeniosłem je tylko w bardziej ustronne miejsce, gdzie będą się w spokoju rozkładać, póki smród nie przyciągnie przechodniów.
Postanowiłem za to udać się do miejsca w którym czekała na mnie Granger. Podróż tam, zajęła mi zaledwie kilka minut. Już w oddali widziałem jej postać skuloną na niewielkim głazie, patrzącą na ogromny budynek, który swoim przepychem i dostojnością wyróżniał się z tłumu innych budynków. Podszedłem cicho, na tyle na ile pozwalał mi skrzypiący śnieg i stanąłem za jej plecami.
- Nie podoba mi się, że będziesz tam z nim szła. – mruknąłem. - Możesz już nie wrócić.
- Muszę tam iść. Już dawno temu obiecałam Harry'emu, że będę z nim w każdej trudnej sytuacji. Wspieram go i chcę pomóc. Nie zostawię go w takiej chwili.
- Wiem, Granger. Przecież jesteś na to cholernie za dobra, co? Wiem, że nie masz na to ochoty, a jednak tam idziesz.
- Dlatego, że tak trzeba! – krzyknęła. – Nikt za nas tego nie zrobi, a nie puszczę go samego!
- Uspokój się, wariatko i nie krzycz! Chcesz żeby nas zabili nim zdążysz choćby tam wejść? – warknąłem na nią, a ona momentalnie ucichła.
- Przepraszam. – wyszeptała. – Harry odkąd pamiętam wpadał na przeróżne pomysły, a ja na każdy się godziłam i szłam bez zastanowienia. Teraz jednak czuję, że coś się wydarzy. Coś złego...
- W takim razie wszystko będzie dobrze. – stwierdziłem pewnie, a ona spojrzała na mnie zdumiona. – Ta stara wiedźma Trelawney sama powiedziała, że nie masz za grosz talentu do wróżenia.
Szatynka prychnęła i zaśmiała się. Ja również zmusiłem się do uśmiechu i przeniosłem spojrzenie na mury Banku Gringotta. Tak, wcale nie czułem, że może być dobrze. Moje przeczucie podpowiadało to samo. Dlatego wręcz miałem ochotę złapać ją i uciec. Chciałem zabrać ją stąd daleko od wszystkich. Tam, gdzie nikt nas nie znajdzie...
***
Nie wierzyłem, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Właśnie wyruszałem na misję ze Złotym Chłopcem. Miałem z nim w ramię w ramię dokonać wręcz rzeczy niemożliwych. Jeżeli kiedykolwiek uważałem, że moje życie się powoli kończy, teraz byłem tego pewien. Sam nie miałem pojęcia jak to się stało, że z śmierciożercy będącego w Kręgu Najwierniejszych, stałem niedaleko mojego domu z Harrym Potterem.
Moje ciało przechodziły dreszcze za każdym razem, gdy niedaleko nas ktoś się deportował lub gdy tylko spojrzałem na budynek. Tyle złych wspomnień, tyle morderstw... Myślałem, że nigdy nie wrócę w to miejsce, natomiast ono ciągle przyciągało mnie do siebie na nowo. Ciągle chciało, bym na nowo przeżywał swoje demony. Tak naprawdę nigdy nie miałem się stąd uwolnić.
- Potter, jesteś pewien, że to nie jest szaleństwo?
- Nie, nie jestem. Ale jestem pewien, że to jedyne wyjście. Jesteś gotowy, Malfoy?
- Lepsze pytanie, czy ty jesteś. To nie jest zabawa dla takich grzecznych chłopców jak ty. Lepiej trzymaj się planu i nie stchórz.
- O mnie się nie martw. – mruknął, a ja się wykrzywiłem w kpiącym uśmiechu. Nie, Potter nie miał pojęcia w co się pakuje.
Po kilku minutach usłyszeliśmy trzask teleportacji, a po chwili skrzeczący głos. Nasz cel przybył, ale oczywiście nie sam. Potter i towarzyszący nam dwóch członków Zakonu schowali się pomiędzy drzewami, a ja wyszedłem na sam środek polanki, zachodząc drogę ciotce Bellatriks.
- Witaj ciociu, jak zdrówko? Stęskniłem się i wpadłem do ulubionej ciotki na herbatkę. Nie jesteś zła?
Kobieta wytrzeszczyła oczy, po czym ryknęła i wyszarpnęła z szaty różdżkę. Widziałem buzującą w niej furię. Czarna energia zaczęła oplatać jej ciało, niczym jej pana. Tak, bez wątpienia była jego uczennicą.
- Zdrajco! Czarny Pan również się ucieszy na twój widok! Nie obrazisz się, jak go zaproszę żeby się do nas przyłączył?
- Myślałem, że spędzę ten czas tylko z rodziną. – mruknąłem i posłałem ku niej promień zaklęcia, który odbiła niemal od razu. Stojący za nią śmierciożercy również wyciągnęli różdżki i wycelowali we mnie.
Zaklęcie za zaklęciem śmigało w moją stronę, ale ja czułem już nadchodzącą adrenalinę. Moje ciało w walce było lekkie. Odbijałem każdy atak, unikałem urok, posyłałem zaklęcia kontratakujące. Nie miałem sobie równych.
W końcu na polu bitwy zostaliśmy tylko my. Ciotka rzuciła się z krzykiem w moją stronę, więc ledwo udało mi się uniknąć jej ataku. Kolejnego również. Kontratakowałem, ale kobieta była wyszkolona w walce. W tej chwil dodatkowo była wściekła, a w walce z Bellatriks mało komu udawało się ujść z życiem.
- Teraz! – ryknąłem, gdy ciotka wystrzeliła we mnie zaklęcie. W tej samej chwili inne zaklęcie ugodziło ją w plecy, a ona otworzyła ze zdumieniem oczy i jęknęła.
Potter wyszedł z pomiędzy krzaków i dość niepewnie podszedł do nas, przyglądając się kobiecie niepewnie.
- Zadziałało? – zapytał cicho.
- A widzisz żeby próbowała nas zabić? – odpowiedziałem drwiąco. – Gratuluję, Potter. Czyżby pierwsze niewybaczalne?
Chłopak nie odpowiedział, a z moich ust wydobyło się głośne prychnięcie.
- Jak się czujesz, ciociu? Trochę inne uczucie, gdy to ty jesteś ofiarą, nieprawdaż? – zapytałem kobiety, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. – Nie spodziewałaś się tego, co? Spokojnie, jeszcze cię nie zabijemy, musisz na to chwilę poczekać. Jeszcze nam się przydasz. Ale później... zajmę się tobą osobiście.
- Daj spokój, Malfoy. Mamy mało czasu. Przyprowadź Hermionę w umówione miejsce.
Zmierzyłem go spojrzeniem, ale teleportowałem się bez słowa. Wpadłem do domu Weasleyów i pobiegłem do pokoju Granger. Siedziała przy oknie, patrząc w nie niespokojnie. Podszedłem powoli do niej i złapałem za ramię.
- Już czas. – mruknąłem, a ona wstała jak oparzona.
Była cała blada i trzymała się a brzuch.
- Znowu cię boli? – warknąłem. – Ile to już czasu, Granger? Ostatnio albo ryczysz, albo udajesz, że jest w porządku. Powinnaś coś z tym zrobić. Powiem Potterowi, że źle się czujesz, a matce Weasleyów żeby cię zbadała.
- Nie! – krzyknęła i złapała mnie za rękę. – Nie mów nic im. To ze strachu. Boję się tego. Nie chcę wyjść przed nimi na tchórza, który się wycofa!
- Jesteś kretynką, Granger!
Gdy warknąłem ostatnie słowo, ona mnie pocałowała i zarzuciła ramiona na szyję, po czym odsunęła się niepewnie uśmiechając.
- To brzmi jakbyś się martwił o mnie. – pogłaskała mój policzek, a po chwili ponownie musnęła moje wargi z których wypłynął cichy jęk. Kurwa, gdybym mógł wtedy ją złapać za rękę i sprawić, żeby została ze mną...
- Nie pochlebiaj sobie. – warknąłem, ale pogłaskałem wierzch jej dłoni.
Wyszliśmy wspólnie z domu i teleportowaliśmy się na ulicę Pokątną, gdzie w jednym ze sklepów czekał na nas Potter z ciotką Bellatriks pod wpływem zaklęcia i kilkoro członków Zakonu Feniksa. Nikt nie wyglądał pewnie, wręcz przeciwnie. Prawdopodobnie większość podzielała moją niepewność i dodatkowo przeklinała głupotę Pottera.
- Wszyscy wiedzą co mają robić, prawda? Postaramy się, żeby zrobić to najszybciej jak się da. Ta kobieta może wyrwać się spod zaklęcia, co nie byłoby najlepszym wyjściem.
Wszyscy skinęliśmy głową, a ja obserwowałem jak Granger znika wraz z Potterem pod jego peleryną niewidką. Posłała mi jeszcze ostatnie spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że nie zobaczę jej przez dłuższy czas, a to ile będą w banku, będzie trwało wieczność.
Wszyscy patrzyliśmy, jak samotna Bellatriks przemierza przez ulicę, a po krótkiej chwili przechodzi przez zabezpieczenia i wchodzi do banku. Członkowie Zakonu Feniksa zaczarowali ochroniarzy, a teraz pozostało nam czekać na znak i ewentualnie wkroczyć z pomocą.
Nie chciałem się w to wplątywać, ale postanowiłem, że będę w grupie osłaniającej. To było dla mnie dosyć duże poświęcenie w tej chwili, ale... potrzebowałem tego. Naprawdę chciałem tutaj być. Teraz jednak okazało się, że czekanie jest okropne. Miałem wrażenie, że rozrywa każdy mój kawałek. Denerwowałem się i ledwo powstrzymywałem przed tym, żeby nie wybuchnąć.
Mijały minuty, a może już nawet godziny. Usiadłem się na ziemi i zakryłem twarz dłońmi. Miałem dosyć, naprawdę dosyć.
I wtedy to usłyszałem. Całym budynkiem wręcz wstrząsnęło. Ze środka zaczęły dochodzić hałasy i krzyki, a niedaleko nas śmignęło kilka zaklęć.
- Idziemy! – ryknąłem i pobiegłem w kierunku wejścia.
W środku panował popłoch. Gobliny biegały w różne strony, nad głowami latały światełka zaklęć, a pomiędzy tym wszystkim zauważyłem coraz więcej pojawiających się czarnych peleryn. Śmierciożercy musieli być na to gotowi.
Widziałem kątem oka, jak Zakon Feniksa rusza do walki, a ja zaraz przed nim. Przedzierałem się coraz głębiej odbijając ataki i posyłając własne. Nie wiem ilu już ludzi zabiłem, nawet nie wiem, czy trafiłem. Szedłem prawie, że na ślepo i obijałem kogo się dało. Traciłem nad sobą panowanie jak nigdy. Biegłem przed siebie, bo chciałem uspokoić rozszalałe serce. Bałem się, że będzie za późno, że nie dotarłem na czas tam, gdzie powinienem. Gdyby tak się stało, nie wybaczyłbym sobie...
Ale ona wciąż żyła.
Pobiegłem niżej, zabijając Alecto i zauważyłem ją. Moje serce jednak stanęło w miejscu. Walczyła z moim ojcem. Jej ruchy były zgrabne i opanowane, ale jej przeciwnik był sprytniejszy, niż mogłoby się wydawać. Nie mogła walczyć z nim za długo, nie mogłem jej na to pozwolić. Mój ojciec miał teraz jeden cel: zabić. Chciał się zemścić za wszystko, co wydarzyło się w naszym domu. Widziałem to po nim.
Nie wiem jak to się stało, że tak szybko do nich podbiegłem. Odepchnąłem ją, nim zielone zaklęcie ugodziło w jej brzuch, a sam uniknąłem promienia.
- Witaj, ojcze. – syknąłem. – Może mała zmiana przeciwnika?
- Witaj, synu. Czyżbyś bał się o swoją małą sukę?
- Nie, stęskniłem się po prostu. Crucio!
Ojciec odbił zaklęcie swoim zaklęciem i wykrzywił się w grymasie. Przeciął różdżką powietrze i wycelował we mnie ponownie, co ledwie odparowałem. Musiałem przyznać, ale po dłuższej walce to stało się męczące, a ja powoli zacząłem opadać z sił. Kolejne zaklęcie trafiło w moją nogę, a ja opadłem na kolana, dysząc ciężko. Ojciec wykrzywił się w kpiącym grymasie i wycelował różdżką, ale nie we mnie.
- Nie... - wydyszałem i szybko podnosząc się, spróbowałem doskoczyć do Granger, która z przerażeniem wpatrywała się w mojego ojca.
- Hermiona! – usłyszałem jak przez mgłę głos Pottera i dostrzegłem pędzących w naszą stronę członków Zakonu.
Obserwowałem przez chwilę mojego ojca, na którego twarzy pojawił się strach. Opuścił różdżkę, ale tylko na chwilę. Ponownie skupił na mnie swój wzrok, a ja już wiedziałem, że nie ma drogi ucieczki. To był koniec.
Poczułem jak łapie za kaptur mojej szaty i podnosi mnie do góry, wbijając różdżkę w gardło. Miałem ochotę przymknąć powieki, ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na nią. Granger podniosła się z posadzki i zrobiła wątpliwy krok w moją stronę. Chciałem krzyczeć, żeby się odsunęła, ale byłem pewien, że to nie zadziała. Widziałem gromadzące się w jej oczach łzy, drgające wargi...
- Jesteś mój, gówniarzu. – usłyszałem syk w uchu, a po chwili poczułem, że zaczynam znikać. Teleportowaliśmy się...
Spojrzałem po raz ostatni na Gryfonkę, która zaczęła biec w naszą stronę, nie zważając na to, że kuleje, a z jej kolana sączy się krew.
Żegnaj, Granger...
- Nie! Draco!
I to było ostatnie co widziałem, nim spojrzałem w szkarłatne oczy Lorda Voldemorta. Wróciłem do domu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz