Zamrugałem
kilka razy i roześmiałem się. Czy ten kretyn naprawdę powiedział właśnie, że
chce się dostać do Banku Gringotta, a ja mam mu w tym pomóc? Śmieszne. To było
niewykonalne. Jeżeli myśli, że potrafi tego dokonać, myli się. Przy tym
wszystkim potrzebuje MOJEJ pomocy? Zastanawia mnie najbardziej fakt, jak bardzo
musi być zdesperowany, że to ode mnie oczekuje pomocy. Nie ufa mi, wiem to, a
mimo wszystko rzuca wszystko na jedną szalę. Potter jest większym debilem niż
mi się dotychczas zdawało.
- Potter,
wiedziałem, że jesteś pojebany, ale nie aż tak. Nikt normalny nie włamie się do
Gringotta. To próba samobójcza. Bank jest strzeżony przez śmierciożerców i nie
tylko. Niemożliwym jest się tam dostać, a szczególnie pod twoją postacią.
- Już raz to
zrobiono, a my zrobimy to ponownie. – mruknął. – Trzeba tylko użyć mózgu. A ja
mam plan.
- Jest
wojna! Bank ma podwojone zabezpieczenia, a ty próbujesz dostać się do skrytki
starego rodu. Jak zamierzasz wejść niezauważony, jeżeli potrzebujesz
właściciela skrytki? Muszę ci przypominać kim on jest?
- Właśnie
dlatego potrzebny jesteś ty. – warknął. – Masz czas do jutrzejszego spotkania,
by zaznaczyć wszystko na mapie. Natychmiastowo zaczniemy przygotowania. Dla
mnie już nie ma rzeczy niemożliwych.
***
Siedziałem w
pokoju znacząc wszystko ze złością na cholernej mapie. Dlaczego się w to
wpakowałem? Skąd miałem wiedzieć, że ten idiota wpadnie na taki pomysł?! W
porządku, to Potter... Mogłem się tego spodziewać, ale miałem nadzieję, że nie
okaże się takim bezmózgiem! Kogo ja oszukuję?! To POTTER! Kretyn nad kretynami,
naprawdę oczekiwałem po nim czegoś innego?!
Westchnąłem
ciężko i złapałem się za głowę. Wygląda na to, że to wszystko będzie cięższe
niż się miało wydawać...
- Nie musisz
w tym uczestniczyć. Harry potrzebuje tylko informacji.
Spojrzałem
na Granger i wykrzywiłem się.
- Twój
cholerny przyjaciel jest samobójcą, Granger?
- On po
prostu patrzy na wszystkich innych, ignorując swój los. Dlatego wiem, że nie
będzie chciał niczego więcej od ciebie.
- Czego
szuka? – spojrzałem na nią uważnie, ale spuściła głowę.
- Uwierz mi,
jest to coś, z czym nie chciałbyś mieć styczności.
***
- Najwięcej
strażników znajduje się w północnym skrzydle. Tam są komnaty Czarnego Pana. –
wskazałem punkt. – A tutaj jest główny salon. W nim odbywają się narady.
- Ile razy w
tygodniu?
- Co
najmniej dwa. Nie wiem jednak jak jest teraz, nie było mnie tam od ponad
miesiąca. Patrole również mogły ulec zmianie.
- Bierzemy
wszystko pod uwagę. Gdzie są komnaty Bellatriks?
- Niedaleko
Czarnego Pana. Większość nocy spędza jednak w jego pokojach. Potter, chyba nie
chcesz dostać się do mojego domu? Wróciłem tam z Granger po ciebie i ledwie
wyszliśmy żywi.
Potter
jednak zignorował pytanie i pokazał coś Lupinowi. Oboje zerknęli na Granger i
na mnie niepewnie.
- Hermiono,
dobrze się czujesz? – zapytał z troską Wybraniec.
- Tak, tak.
W porządku, tylko... Wspomnienia powróciły...
- Co oni ci
tam zrobili? – jęknęła pani Weasley. – Kochanie, powiedz nam, pomożemy ci!
- Nie chcę o
tym mówić. – szepnęła i skuliła się w sobie. Potter również milczał, a po jego
minie było widać, że powrócił wspomnieniami w nieprzyjemne czasy. Mi również
przed oczami stanęła scena, która do teraz potrafiła mrozić moje myśli.
-
Hermionko...
- Poradzę
sobie, pani Weasley. Nikt nie będzie potrafił mi pomóc.
- Nie
wyglądasz najlepiej, kochanie. Powinnaś się położyć. Jesteś cała blada! Coś cię
boli?
- Odrobinę
źle się czuję. Słabo mi. Czy mogłabym się już położyć?
- Tak,
myślę, że już skończyliśmy na dzisiaj. – odpowiedziała i spojrzała gronie na
Pottera.
- Tak, idź
się położyć. Dasz radę jutro iść na misję z Malfoyem, tak jak ustaliliśmy?
Gryfonka
skinęła głową i wstała, wychodząc z kuchni. Podążyłem za nią wzrokiem, czekając
aż zniknie za drzwiami. Miałem ochotę iść razem z nią. Wcale nie uśmiechało mi
się siedzenie tutaj z całą resztą.
Spojrzałem
na nich niechętnie, mierząc kpiącym, niechętnym spojrzeniem.
- Skoro
skończyliśmy, ja też już pójdę.
Wstałem, ale
Potter również wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń.
- Możemy
porozmawiać?
- Skoro
musimy. – westchnąłem i wyszedłem za nim z pomieszczenia, pozwalając się
poprowadzić daleko od kogokolwiek. Usiedliśmy niedaleko nagrobków Weasleyów,
ale ja wpatrzyłem się przed siebie, czekając na to aż zacznie mówić. – Nie żeby
coś, ale nie szczególnie mam ochotę tutaj z tobą siedzieć, Potter.
- Nie myśl,
że ja mam ochotę. – mruknął. – Chciałem porozmawiać o Hermionie.
Uniosłem
brew i z zaciekawieniem przyjrzałem się jego twarzy.
- Hermiona
ci ufa. – zaczął. – Ale ja nie. Szanuję jej zdanie, lecz nie popieram tego, że
chroni ciebie. Pozwoliłem ci również nam pomóc, ale nie będę wprowadzał w każdy
szczegółowy plan. Nigdy nie zastąpisz nam Rona. Cieszę się jednak, że jej
pomogłeś i nic jej nie jest. Wiele dla mnie znaczy to wszystko. Nie zrozum mnie
źle, ale pamiętam jak ją kiedyś traktowałeś. Gorzej niż robaka. Nie wiem co
jest między wami, ale nie skrzywdź jej, Malfoy. Wiele przeszła, nie chcę
widzieć więcej krzywd ani łez na jej twarzy.
- Nie wiem
jakiej odpowiedzi oczekujesz ode mnie, Potter. – powiedziałem obojętnie.
- Nie
oczekuję żadnej. To było tylko ostrzeżenie i prośba zarazem. Jeżeli ją
skrzywdzisz, zabiję cię. Bez wahania.
***
Staliśmy z
Granger na wzgórzu, patrolując okolicę. Nasze twarze wręcz zamarzały od zimna.
Nienawidziłem cholernej zimy! Każdy ślad trzeba było zacierać, a czekanie w
miejscu było męczarnią. Szczególnie teraz, gdy staliśmy na całkowitym
pustkowiu. Nie mam pojęcia dlaczego tutaj przybyliśmy, ale Granger najwyraźniej
miała jakiś powód.
- Granger,
możesz mi powiedzieć dlaczego mnie tutaj przyciągnęłaś? – warknąłem.
-
Przepraszam, zaraz wracamy. Musiałam tutaj wrócić. Kiedyś jeździłam w to
miejsce z rodzicami pod namiot. Tęsknię za dawnymi czasami.
Westchnąłem
i podszedłem do niej. Złapałem jej dłoń w swoją i obróciłem w moim kierunku.
Owinięta była grubym szalikiem niemal pod same oczy, a na głowie miała puszystą
czapkę w którą ją poklepałem z rozbawieniem.
- Wyglądasz
głupio. – stwierdziłem, a ona zmrużyła oczy.
- Dobrze, że
ty wyglądasz niczym model z najnowszej okładki „Czarownicy".
Roześmiałem
się, gdy w myślach wyobraziłem sobie jej oburzoną minę, w tej chwili zakrytą
przez warstwy zimowych ubrań. Wzmocniłem uścisk na jej dłoni i przyciągnąłem do
siebie, chowając twarz w wełnę na jej czapce. Poczułem, że jej ciało
zesztywniało, ale nie odsunęła się. Staliśmy tak przez krótką chwilę w
milczeniu, ale miałem wrażenie, że minęła wieczność.
- Kiedyś
tutaj wrócisz. Kto wie, może nawet z nimi. – szepnąłem. – Teraz jednak musisz
walczyć, Granger. Zaszłaś tak daleko.
- Wiem.
Nadszedł ten czas, gdy nie ma odwrotu. Jesteś pewien, że chcesz się opowiedzieć
po tej stronie?
- Nie. Tak
naprawdę opowiadam się po zupełnie innej. Mojej własnej.
Granger
odsunęła się ode mnie i przyjrzała badawczo. Nie pierwszy raz chciałem wiedzieć
co myśli.
- Chodźmy
już. Będą się denerwować, że tak długo.
Po chwili
poczułem, że teleportujemy się w zupełnie inne miejsce. Teraz staliśmy w
ciasnej uliczce na Pokątnej. Nie było wcale przyjemniejsze, a tym bardziej
bezpieczne.
Założyliśmy
na głowę kaptury i wyjrzeliśmy zza rogu. Ostrożnie, uważając na śmierciożerców,
pociągnąłem ją w głąb sklepów. Na ulicy nie było praktycznie żywej duszy, co
wcale nie ułatwiało nam zadania. Szliśmy przez kilka minut w kierunku, który
oboje znaliśmy od lat bardzo dobrze.
Z
naprzeciwka zauważyłem zmierzające dwie postacie, więc chwyciłem jej rękę i
wciągnąłem w najbliższą uliczkę, chowając się za opuszczonym, zabitym deskami
budynkiem. Rozglądnąłem się wokoło, obserwując okolicę czy nikt nas nie
śledził.
- Gotowa?
Musimy się pozbyć tych dwóch.
Granger
skinęła niepewnie głową i wyciągnęła przed siebie różdżkę, stając za mną.
Stanąłem za plecami śmierciożerców i cicho niczym cień, zakradłem się do nich,
nim zdążyli zareagować. Jednym szybkim ruchem przyłożyłem różdżkę do gardła
jednego z nich, a Granger miała już drugiego. Spojrzała na mnie niepewnie, a
ja, patrząc jej w oczy, wymówiłem formułkę zaklęcia uśmiercającego, którego
barwa odbiła się w jej oczach.
-
Skonfundowałaś go? – zapytałem bez emocji.
- T – tak. –
wyszeptała.
- Uważaj na
niego przez chwilę. Legiliments!
Uczucie
„grzebania" w czyimś umyśle zawsze wydawało się tak samo dziwne i w jakimś
sensie przerażające. Na sekundę przewijało mi się miliard myśli, wspomnień.
Każdy człowiek ma w sobie wspomnienia, które nie zawsze są przyjemne, są ich
zmorami, wstydem, a ja to wszystko mogłem bezkarnie oglądać. Nie, nie było to
najprzyjemniejsze uczucie. Ludzkie umysły potrafiły być naprawdę zawiłe i
obrzydliwe.
Ale ja
szukałem informacji. Potrzebowałem ich. I znalazłem.
Wyszedłem z
jego umysłu wręcz z ulgą. Spojrzałem na twarz z obrzydzeniem i wycelowałem
różdżką. Gdy stałem w momencie, gdy miałem kogoś zabić, po prostu odebrać
życie, nie wahałem się. Praktycznie nigdy. Wahanie sprawiało, że człowiek staje
się słaby. A ja nie mogłem być słaby.
- Odwróć się
i odejdź. – zadecydowałem i spojrzałem na Granger. – Zajmę się nimi. Poczekaj w
umówionym miejscu.
- Mogę
zostać. – odpowiedziała, ale jej głos zadrżał.
- Idź. Nie
chcesz tego widzieć.
Wyglądała
jakby chciała się spierać, ale opuściła w końcu wzrok i odwracając się co
chwilę, zniknęła za rogiem. Poczekałem cierpliwie aż byłem pewien, że nie
wróci.
- Witaj, Ed.
– powiedziałem drwiąco do śmierciożercy, łapiąc go za włosy. – Miło znów się
spotkać, co? Normalnie bym ci przepuścił i cię normalnie zabił, ale zobaczyłem
w twoich pojebanych myślach coś, co mi się nie spodobało. Fajnie rżnęło się
moją matkę? Nie popuszczę ci tego, kutasie.
Moja różdżka
przecięła ze świstem powietrze, a jego ciało grzmotnęło w ścianę budynku.
Podszedłem do niego i podniosłem za poły szaty, by po chwili przyłożyć mu w
twarz. Wbiłem koniec różdżki w jego policzek, aż przeciąłem cienką warstwę.
- To cię
nauczy, żeby nie dotykać tego, co do ciebie nie należy.
Wiedziałem,
że mężczyzna nie krzyknie, bo zaklęcie Granger wciąż działało, ale czułem
satysfakcję. Wiedziałem, że pali go całe wnętrze niczym ogień, a gardło zaciska
się, odcinając od tlenu. Czarna Magia była okrutna, ale wszyscy mogli śmiało
przyznać, że fascynująca.
- Zdychaj.
Mam nadzieję, że spłoniesz gdzieś w otchłaniach.
Do samego
końca obserwowałem, aż umrze na moich oczach. Nie czułem strachu czy poczucia
winy. Jedyne co, to obrzydzenie i wściekłość. Wściekłość tak ogromną, że
czekałem tylko aż jego oczy i oddech zamrą.
Nie
zamierzałem sprzątać tych ciał. Przeniosłem je tylko w bardziej ustronne
miejsce, gdzie będą się w spokoju rozkładać, póki smród nie przyciągnie
przechodniów.
Postanowiłem
za to udać się do miejsca w którym czekała na mnie Granger. Podróż tam, zajęła
mi zaledwie kilka minut. Już w oddali widziałem jej postać skuloną na
niewielkim głazie, patrzącą na ogromny budynek, który swoim przepychem i
dostojnością wyróżniał się z tłumu innych budynków. Podszedłem cicho, na tyle
na ile pozwalał mi skrzypiący śnieg i stanąłem za jej plecami.
- Nie podoba
mi się, że będziesz tam z nim szła. – mruknąłem. - Możesz już nie wrócić.
- Muszę tam
iść. Już dawno temu obiecałam Harry'emu, że będę z nim w każdej trudnej
sytuacji. Wspieram go i chcę pomóc. Nie zostawię go w takiej chwili.
- Wiem,
Granger. Przecież jesteś na to cholernie za dobra, co? Wiem, że nie masz na to
ochoty, a jednak tam idziesz.
- Dlatego,
że tak trzeba! – krzyknęła. – Nikt za nas tego nie zrobi, a nie puszczę go
samego!
- Uspokój się,
wariatko i nie krzycz! Chcesz żeby nas zabili nim zdążysz choćby tam wejść? –
warknąłem na nią, a ona momentalnie ucichła.
-
Przepraszam. – wyszeptała. – Harry odkąd pamiętam wpadał na przeróżne pomysły,
a ja na każdy się godziłam i szłam bez zastanowienia. Teraz jednak czuję, że
coś się wydarzy. Coś złego...
- W takim
razie wszystko będzie dobrze. – stwierdziłem pewnie, a ona spojrzała na mnie
zdumiona. – Ta stara wiedźma Trelawney sama powiedziała, że nie masz za grosz
talentu do wróżenia.
Szatynka prychnęła
i zaśmiała się. Ja również zmusiłem się do uśmiechu i przeniosłem spojrzenie na
mury Banku Gringotta. Tak, wcale nie czułem, że może być dobrze. Moje
przeczucie podpowiadało to samo. Dlatego wręcz miałem ochotę złapać ją i uciec.
Chciałem zabrać ją stąd daleko od wszystkich. Tam, gdzie nikt nas nie
znajdzie...
***
Nie
wierzyłem, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Właśnie wyruszałem na misję ze
Złotym Chłopcem. Miałem z nim w ramię w ramię dokonać wręcz rzeczy
niemożliwych. Jeżeli kiedykolwiek uważałem, że moje życie się powoli kończy,
teraz byłem tego pewien. Sam nie miałem pojęcia jak to się stało, że z
śmierciożercy będącego w Kręgu Najwierniejszych, stałem niedaleko mojego domu z
Harrym Potterem.
Moje ciało
przechodziły dreszcze za każdym razem, gdy niedaleko nas ktoś się deportował
lub gdy tylko spojrzałem na budynek. Tyle złych wspomnień, tyle morderstw...
Myślałem, że nigdy nie wrócę w to miejsce, natomiast ono ciągle przyciągało
mnie do siebie na nowo. Ciągle chciało, bym na nowo przeżywał swoje demony. Tak
naprawdę nigdy nie miałem się stąd uwolnić.
- Potter,
jesteś pewien, że to nie jest szaleństwo?
- Nie, nie
jestem. Ale jestem pewien, że to jedyne wyjście. Jesteś gotowy, Malfoy?
- Lepsze
pytanie, czy ty jesteś. To nie jest zabawa dla takich grzecznych chłopców jak
ty. Lepiej trzymaj się planu i nie stchórz.
- O mnie się
nie martw. – mruknął, a ja się wykrzywiłem w kpiącym uśmiechu. Nie, Potter nie
miał pojęcia w co się pakuje.
Po kilku
minutach usłyszeliśmy trzask teleportacji, a po chwili skrzeczący głos. Nasz
cel przybył, ale oczywiście nie sam. Potter i towarzyszący nam dwóch członków
Zakonu schowali się pomiędzy drzewami, a ja wyszedłem na sam środek polanki,
zachodząc drogę ciotce Bellatriks.
- Witaj
ciociu, jak zdrówko? Stęskniłem się i wpadłem do ulubionej ciotki na herbatkę.
Nie jesteś zła?
Kobieta
wytrzeszczyła oczy, po czym ryknęła i wyszarpnęła z szaty różdżkę. Widziałem
buzującą w niej furię. Czarna energia zaczęła oplatać jej ciało, niczym jej
pana. Tak, bez wątpienia była jego uczennicą.
- Zdrajco!
Czarny Pan również się ucieszy na twój widok! Nie obrazisz się, jak go zaproszę
żeby się do nas przyłączył?
- Myślałem,
że spędzę ten czas tylko z rodziną. – mruknąłem i posłałem ku niej promień
zaklęcia, który odbiła niemal od razu. Stojący za nią śmierciożercy również
wyciągnęli różdżki i wycelowali we mnie.
Zaklęcie za
zaklęciem śmigało w moją stronę, ale ja czułem już nadchodzącą adrenalinę. Moje
ciało w walce było lekkie. Odbijałem każdy atak, unikałem urok, posyłałem
zaklęcia kontratakujące. Nie miałem sobie równych.
W końcu na
polu bitwy zostaliśmy tylko my. Ciotka rzuciła się z krzykiem w moją stronę,
więc ledwo udało mi się uniknąć jej ataku. Kolejnego również. Kontratakowałem,
ale kobieta była wyszkolona w walce. W tej chwil dodatkowo była wściekła, a w
walce z Bellatriks mało komu udawało się ujść z życiem.
- Teraz! –
ryknąłem, gdy ciotka wystrzeliła we mnie zaklęcie. W tej samej chwili inne
zaklęcie ugodziło ją w plecy, a ona otworzyła ze zdumieniem oczy i jęknęła.
Potter
wyszedł z pomiędzy krzaków i dość niepewnie podszedł do nas, przyglądając się
kobiecie niepewnie.
-
Zadziałało? – zapytał cicho.
- A widzisz
żeby próbowała nas zabić? – odpowiedziałem drwiąco. – Gratuluję, Potter. Czyżby
pierwsze niewybaczalne?
Chłopak nie
odpowiedział, a z moich ust wydobyło się głośne prychnięcie.
- Jak się
czujesz, ciociu? Trochę inne uczucie, gdy to ty jesteś ofiarą, nieprawdaż? –
zapytałem kobiety, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. – Nie spodziewałaś się
tego, co? Spokojnie, jeszcze cię nie zabijemy, musisz na to chwilę poczekać.
Jeszcze nam się przydasz. Ale później... zajmę się tobą osobiście.
- Daj
spokój, Malfoy. Mamy mało czasu. Przyprowadź Hermionę w umówione miejsce.
Zmierzyłem
go spojrzeniem, ale teleportowałem się bez słowa. Wpadłem do domu Weasleyów i
pobiegłem do pokoju Granger. Siedziała przy oknie, patrząc w nie niespokojnie.
Podszedłem powoli do niej i złapałem za ramię.
- Już czas.
– mruknąłem, a ona wstała jak oparzona.
Była cała
blada i trzymała się a brzuch.
- Znowu cię
boli? – warknąłem. – Ile to już czasu, Granger? Ostatnio albo ryczysz, albo
udajesz, że jest w porządku. Powinnaś coś z tym zrobić. Powiem Potterowi, że
źle się czujesz, a matce Weasleyów żeby cię zbadała.
- Nie! –
krzyknęła i złapała mnie za rękę. – Nie mów nic im. To ze strachu. Boję się tego.
Nie chcę wyjść przed nimi na tchórza, który się wycofa!
- Jesteś
kretynką, Granger!
Gdy
warknąłem ostatnie słowo, ona mnie pocałowała i zarzuciła ramiona na szyję, po
czym odsunęła się niepewnie uśmiechając.
- To brzmi
jakbyś się martwił o mnie. – pogłaskała mój policzek, a po chwili ponownie
musnęła moje wargi z których wypłynął cichy jęk. Kurwa, gdybym mógł wtedy ją
złapać za rękę i sprawić, żeby została ze mną...
- Nie
pochlebiaj sobie. – warknąłem, ale pogłaskałem wierzch jej dłoni.
Wyszliśmy
wspólnie z domu i teleportowaliśmy się na ulicę Pokątną, gdzie w jednym ze
sklepów czekał na nas Potter z ciotką Bellatriks pod wpływem zaklęcia i kilkoro
członków Zakonu Feniksa. Nikt nie wyglądał pewnie, wręcz przeciwnie.
Prawdopodobnie większość podzielała moją niepewność i dodatkowo przeklinała
głupotę Pottera.
- Wszyscy
wiedzą co mają robić, prawda? Postaramy się, żeby zrobić to najszybciej jak się
da. Ta kobieta może wyrwać się spod zaklęcia, co nie byłoby najlepszym
wyjściem.
Wszyscy
skinęliśmy głową, a ja obserwowałem jak Granger znika wraz z Potterem pod jego
peleryną niewidką. Posłała mi jeszcze ostatnie spojrzenie i uśmiechnęła się
delikatnie. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że nie zobaczę jej przez
dłuższy czas, a to ile będą w banku, będzie trwało wieczność.
Wszyscy
patrzyliśmy, jak samotna Bellatriks przemierza przez ulicę, a po krótkiej
chwili przechodzi przez zabezpieczenia i wchodzi do banku. Członkowie Zakonu
Feniksa zaczarowali ochroniarzy, a teraz pozostało nam czekać na znak i
ewentualnie wkroczyć z pomocą.
Nie chciałem
się w to wplątywać, ale postanowiłem, że będę w grupie osłaniającej. To było
dla mnie dosyć duże poświęcenie w tej chwili, ale... potrzebowałem tego.
Naprawdę chciałem tutaj być. Teraz jednak okazało się, że czekanie jest
okropne. Miałem wrażenie, że rozrywa każdy mój kawałek. Denerwowałem się i
ledwo powstrzymywałem przed tym, żeby nie wybuchnąć.
Mijały
minuty, a może już nawet godziny. Usiadłem się na ziemi i zakryłem twarz
dłońmi. Miałem dosyć, naprawdę dosyć.
I wtedy to
usłyszałem. Całym budynkiem wręcz wstrząsnęło. Ze środka zaczęły dochodzić
hałasy i krzyki, a niedaleko nas śmignęło kilka zaklęć.
- Idziemy! –
ryknąłem i pobiegłem w kierunku wejścia.
W środku
panował popłoch. Gobliny biegały w różne strony, nad głowami latały światełka
zaklęć, a pomiędzy tym wszystkim zauważyłem coraz więcej pojawiających się
czarnych peleryn. Śmierciożercy musieli być na to gotowi.
Widziałem
kątem oka, jak Zakon Feniksa rusza do walki, a ja zaraz przed nim.
Przedzierałem się coraz głębiej odbijając ataki i posyłając własne. Nie wiem
ilu już ludzi zabiłem, nawet nie wiem, czy trafiłem. Szedłem prawie, że na
ślepo i obijałem kogo się dało. Traciłem nad sobą panowanie jak nigdy. Biegłem
przed siebie, bo chciałem uspokoić rozszalałe serce. Bałem się, że będzie za
późno, że nie dotarłem na czas tam, gdzie powinienem. Gdyby tak się stało, nie
wybaczyłbym sobie...
Ale ona
wciąż żyła.
Pobiegłem
niżej, zabijając Alecto i zauważyłem ją. Moje serce jednak stanęło w miejscu.
Walczyła z moim ojcem. Jej ruchy były zgrabne i opanowane, ale jej przeciwnik
był sprytniejszy, niż mogłoby się wydawać. Nie mogła walczyć z nim za długo,
nie mogłem jej na to pozwolić. Mój ojciec miał teraz jeden cel: zabić. Chciał
się zemścić za wszystko, co wydarzyło się w naszym domu. Widziałem to po nim.
Nie wiem jak
to się stało, że tak szybko do nich podbiegłem. Odepchnąłem ją, nim zielone
zaklęcie ugodziło w jej brzuch, a sam uniknąłem promienia.
- Witaj,
ojcze. – syknąłem. – Może mała zmiana przeciwnika?
- Witaj,
synu. Czyżbyś bał się o swoją małą sukę?
- Nie,
stęskniłem się po prostu. Crucio!
Ojciec odbił
zaklęcie swoim zaklęciem i wykrzywił się w grymasie. Przeciął różdżką powietrze
i wycelował we mnie ponownie, co ledwie odparowałem. Musiałem przyznać, ale po
dłuższej walce to stało się męczące, a ja powoli zacząłem opadać z sił. Kolejne
zaklęcie trafiło w moją nogę, a ja opadłem na kolana, dysząc ciężko. Ojciec
wykrzywił się w kpiącym grymasie i wycelował różdżką, ale nie we mnie.
- Nie... -
wydyszałem i szybko podnosząc się, spróbowałem doskoczyć do Granger, która z
przerażeniem wpatrywała się w mojego ojca.
- Hermiona!
– usłyszałem jak przez mgłę głos Pottera i dostrzegłem pędzących w naszą stronę
członków Zakonu.
Obserwowałem
przez chwilę mojego ojca, na którego twarzy pojawił się strach. Opuścił
różdżkę, ale tylko na chwilę. Ponownie skupił na mnie swój wzrok, a ja już
wiedziałem, że nie ma drogi ucieczki. To był koniec.
Poczułem jak
łapie za kaptur mojej szaty i podnosi mnie do góry, wbijając różdżkę w gardło.
Miałem ochotę przymknąć powieki, ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na nią.
Granger podniosła się z posadzki i zrobiła wątpliwy krok w moją stronę. Chciałem
krzyczeć, żeby się odsunęła, ale byłem pewien, że to nie zadziała. Widziałem
gromadzące się w jej oczach łzy, drgające wargi...
- Jesteś
mój, gówniarzu. – usłyszałem syk w uchu, a po chwili poczułem, że zaczynam
znikać. Teleportowaliśmy się...
Spojrzałem
po raz ostatni na Gryfonkę, która zaczęła biec w naszą stronę, nie zważając na
to, że kuleje, a z jej kolana sączy się krew.
Żegnaj,
Granger...
- Nie!
Draco!
I to było
ostatnie co widziałem, nim spojrzałem w szkarłatne oczy Lorda Voldemorta.
Wróciłem do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz