sobota, 23 września 2017

Rozdział 39

- Witaj, Draco.
Nie musiałem nawet zgadywać czyj to głos. Dobrze go znałem. Prześladował mnie w snach, a krwiste spojrzenie skanowało moje ciało. Nie miałem sił, by rzucić się do ucieczki czy chociażby zacząć krzyczeć. Czułem, że i tak jestem już jedną nogą w grobie. Teraz już nie było ratunku. Byłem sam, otoczony przez śmierciożerców. Nikt mi nie pomoże, bo nie ma nikogo, kto miałby to zrobić.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, niemal załamując się. Moja obecna sytuacja była beznadziejna. Przede mną stał Lord Voldemort we własnej osobie, z przyklejonym do ust okropnym uśmiechem, obok mnie ojciec, który patrzył na mnie z pogardą, a w całej reszcie pokoju stali porozstawiani inni śmierciożercy.
- Miło, że do nas wróciłeś. Minęło sporo czasu, dobrze się bawiłeś z nowymi przyjaciółmi? Zakon musiał przyjąć cię jak bohatera!
Nie odpowiedziałem, bo to nie miało sensu. Każde moje słowo mogło być odebrane jako atak. Bałem się cokolwiek wykrztusić.
- Odpowiadaj, jak twój Pan pyta! – but ojca uderzył w moją klatkę piersiową, a ja zakrztusiłem się i wciągnąłem mocno powietrze. Podparłem się rękoma podłogi, w końcu spoglądając na twarz Czarnego Pana.
- Spokojnie, Lucjuszu. Chłopak chyba wciąż tkwi w szoku. Nie cieszysz się, że wróciłeś do domu, Draco? Wszyscy bardzo się stęsknili.
Zacisnąłem palce w pięści, ciężko dysząc i zagryzłem wargi, walcząc z samym sobą. Wciąż jednak nie odpowiadałem, co widocznie zaczęło irytować mężczyznę o twarzy węża.
- Źle wychowałeś syna, Lucjuszu. Chłopak nie ma za grosz kultury. Czy muszę ci mówić, że powinien ponieść karę?
- Nie, Panie. – ojciec pokłonił się, a ja miałem ochotę prychnąć. Nie zrobiłem jednak ruchu, a uderzył we mnie czerwony promień zaklęcia torturującego.
Nie krzyknąłem, ale z moich ust wydobył się jęk zaskoczenia i bólu. Zatrzęsłem się, lecz nie pozwoliłem sobie na upadek. Nie. Chciałem walczyć.
- Jesteś zbyt pobłażliwy dla syna. – usłyszałem nad sobą. - Może dlatego zdradził waszą rodzinę, a także mnie i uciekł z brudną szlamą. Może niedługo zostaniecie dziadkami uroczych mieszańców?
- Nie pozwolę na to, aby mój ród został splamiony. Jeżeli tamta kurwa miałaby urodzić, zabiję i ją i bachora.
Moje ciało przeszły dreszcze, gdy w moich myślach pojawiła się uśmiechnięta Granger, trzymająca w dłoni małego niemowlaka. Moje dziecko. Wiedziałem, że to nie jest rzeczywistość, ale myśl, że mój ojciec miałby zabić i ją i dziecko...
- Draco. – zwrócił się ponownie w moją stronę Czarny Pan i jednym zaklęciem postawił mnie na nogi, zmuszając do pokłonu. – Wiesz co się robi ze zdrajcami, prawda?
Przymknąłem powieki i skinąłem głową. Zaklęcie mojego dawnego Pana uderzyło w moją twarz, a ja poczułem, że robi się cała ciepła i obolała, a już po chwili na posadzkę przede mną zaczęła skapywać krew. W ustach poczułem metaliczny smak krwi.
- Nie zabiję cię jednak. Mam do ciebie pewnego rodzaju sentyment. Byłeś oddanym śmierciożercą. Lubiłem w tobie to opanowanie. Jednak nie jestem na tyle miłościwy, by cię zostawić bez żadnej zemsty. To będzie o wiele gorsze od śmierci. Będziesz oglądał, jak na twoich oczach umiera wszystko to, na czym ci zależy.
- Na tym świecie nie istnieje nic takiego. – sapnąłem, ale głos mi drżał. W myślach wciąż widziałem roześmiane brązowe oczy, czułem smak pełnych ust.
- Nie kłam. Wiem wszystko. – Lord Voldemort wykrzywił się ponownie w uśmiechu. –Najpierw zginął Blaise Zabini, następnie Theodor Nott, ale to szlama Granger jest powodem, który cię zniszczy.
- Ona nic dla mnie nie znaczy. – powiedziałem niemal żałośnie. – Jest tylko szlamą.
- Zobaczysz więc, jak ta szlama umiera na twoich oczach.
W środku cały się trząsłem. Powoli zaczęła się we mnie tlić furia, przerażenie, nienawiść tak ogromna, że miałem wrażenie iż w ciągu kilku sekund wszystko jednocześnie wybuchnie. Nie zwracałem uwagi na żadną z ran, jakby ich nie było. Myślami byłem daleko stąd.
- Powiedz mi, Draco, czego takiego szuka Potter? Co planuje Zakon Feniksa?
- Nie wiem. – syknąłem, a po chwili skuliłem się, gdyż kolejne zaklęcie Czarnego Pana ugodziło mnie w ciało. Wyplułem przed siebie z ust krew, wycierając się rękawem szaty.
- Byłeś tam. Musieli ci zaufać. Znasz ich plany.
- Nic nie wiem. Nigdy mi nie zaufali. – jęknąłem i przeturlałem się kilka metrów dalej. Miałem wrażenie, że od tego uderzenia brakuje mi powietrza. Próbowałem złapać resztkami sił powietrze.
- Dam ci szansę, Draco. Przestanie boleć, jeżeli zdradzisz nam ich plany.
- Nic... nie wiem. – Nie mam pojęcia dlaczego siedziałem cicho. Jeszcze niedawno bez wahania zdradziłbym ich plany. Chciałbym przeżyć za wszelką cenę. Teraz jednak byłem gotów na śmierć...
- Myślisz, że ci pomogą? Nie pomogli Harry'emu Potterowi, więc kim ty musisz być dla nich?
W pomieszczeniu rozległy się śmiechy, ale ja nie zwróciłem na nie uwagi. Nie, nie miałem nadziei na pomoc ze strony Zakonu. Byłem pewien, że nie nadejdzie. Moje oczy powoli zachodziły mgłą.
Kolejne zaklęcie zacisnęło moje płuca, a ja zacząłem się dusić. Z kącika ust pociekła krew, która popłynęła pod moją koszulkę, aż do palców od ręki.
- Panie, a może się mylisz? – spokojny głos wyrwał mnie z otępienia, oczekiwania na śmierć. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na bladą twarz Severusa Snape'a, który oczekująco wpatrywał się w swojego Pana.
- Mylę, Severusie? – zimna odpowiedź zmroziła mnie całego.
- Młody Malfoy... Skoro twierdzisz, że on i Granger mieli coś wspólnego... Jest przyjaciółką Pottera. Jeżeli to prawda, Draco może okazać się przynętą, doskonałym zakładnikiem.
Czarny Pan przez chwilę lustrował wzrokiem swojego sługę, po czym wybuchł śmiechem tak okropnym, że włoski stanęły mi dęba. Spojrzałem na mężczyznę, który posłał mi krótkie spojrzenie. Wiedziałem, że należy do Zakonu. Przez mój krótki pobyt tam, widziałem go przelotnie tylko raz. Nasza rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych.
- A więc jednak. – rzuciłem drwiąco, a stojąca do mnie tyłem postać odwróciła się. – Prawa ręka Czarnego Pana jest zdrajcą.
- Dobrze znów cię widzieć żywym, Draco. Zakon opowiada, że cały dzień siedzisz w pokoju, to do ciebie nie podobne.
- Nie mydl mi oczu, Snape. Jesteś czymś w rodzaju podwójnego agenta? Po której stronie naprawdę stoisz?
- A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Po niczyjej. – odpowiedziałem nerwowo. – Wojna się już dawno dla mnie skończyła.
- Doprawdy? – mężczyzna uniósł brew, a jego kącik ust uniósł się w kpiącym uśmiechu.
- Kazałeś Granger mi zaufać. Dlaczego to zrobiłeś? A co gdybym zawiódł i zabił ją w tamtym momencie?
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz. Jesteś za słaby, aby stać się śmierciożercą bez jakichkolwiek uczuć. Obserwowałem cię.
- Dlaczego nie Theodor? Gdyby to był on, miałbyś jeszcze większą pewność.
- Nott był dodatkowym czynnikiem, który mnie utwierdzał w tym, że nie dasz rady jej zabić. To tobie chciałem dać szansę i nie zmarnowałeś jej. Jednak wojna się jeszcze nie skończyła i niedługo może zacząć zbierać swoje plony.
- W moim życiu zbiera już je zbyt długo. Nie pozwolę uzbierać więcej.
W tej chwili wiedziałem, że Severus Snape próbuje mnie ratować. Nie wiem dlaczego, ale w moim sercu odżyła chwilowa nadzieja. Czy Zakon Feniksa będzie próbował mnie odbić? Czy właśnie w tej chwili ktoś naraża siebie, planuje coś, bym ja mógł być wolny?
- Mów dalej, Severusie. – głos Czarnego Pana sprowadził mnie na ziemię. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?
- Tak, Panie. – Snape pokłonił się. – Potter podobno planuje powrót do Hogwartu.
- Głupi chłopak. – Lord Voldemort roześmiał się. – Czy on nie wie, że Hogwart należy do mnie? Ale skoro tak... będę tam na niego czekać.
- Jaka jest twoja decyzja, Panie?
Czarny Pan rozejrzał się po swoich poplecznikach, zawieszając wzrok na mnie.
- Mam nadzieję, że odrobiliście zadanie domowe. Wracamy do Hogwartu, przyjaciele. Draco chce ponownie spotkać się z ukochaną.
***
Miałem ochotę krzyczeć. Nie mogłem tutaj bezczynnie siedzieć i czekać! Wiedziałem co planuje Czarny Pan. Chciał dotrzeć przeze mnie do Pottera, przy okazji udowadniając mi, że zostałem sam. Drżałem na samą myśl, że jedyna osoba, która tak naprawdę pozostała w moim życiu jest w niebezpieczeństwie. Bo tak było. Nienawidziłem się za to, że nie mogę jej przekazać, że nie ma tutaj wracać. Była jednym z celów, sposobem ukarania mnie i mojej zdrady. Nie wiem w którym momencie stała się dla mnie kimś więcej niż tylko szlamą Granger, ale w tej chwili była kimś... wyjątkowym. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale nasze losy związaliśmy ze sobą już dawno.
Rozejrzałem się po gabinecie dyrektora niemal z żałością. Byłem bezbronny, unieruchomiony zaklęciem. Nie mogłem się nawet ruszyć z cholernego miejsca! Dodatkowo w pomieszczeniu siedział również Czarny Pan, wpatrując się przez okno, a także Snape, ciotka Belltriks, która na moje nieszczęście uszła z życiem i zdążyła mnie przekląć za to, co jej zrobiłem, ojciec i Astoria.
Czekanie było męką. W każdej chwili mogło coś się wydarzyć, ale mijała sekunda za sekundą, a z każdą panował taki sam spokój jak ówcześnie. Nikt się nie odzywał, powietrze robiło się coraz bardziej gęste. Widziałem, że Czarny Pan powoli traci cierpliwość. Niespokojnie przesuwał palcami po różdżce, nerwowo spoglądając na Zakazany Las.
Myślałem, że nic się nie wydarzy, że informacja o przybyciu do Hogwartu była błędna, ale w pewnej chwili do drzwi gabinetu ktoś załomotał, a do środka wpadł jeden z śmierciożerców.
- Panie! – wydyszał. – Widzieliśmy go! Widzieliśmy Pottera!
- A więc przybyli. – jego twarz rozjaśnił okrutny uśmiech. – Zbierz wszystkich. Niech będą gotowi. Chcę Pottera żywego.
- Panie, co zrobić z moim synem?
- Prawie bym zapomniał. – zwrócił się w moim kierunku. – Draco zostanie tutaj z panną Greengrass. Kto wie, może dawna miłość powróci. – skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się. – I jeszcze jedno. Granger również chcę dostać żywą.
Niemal z paniką obserwowałem jak wszyscy opuszczają pomieszczenie, a ja zostaje sam na sam z Astorią. Tak, kiedyś obawiałem się śmierci, a raczej bólu jej towarzyszącemu. Teraz jednak nie czułem tego strachu. Adrenalina we mnie buzowała, nienawiść i furia chciały się wydostać na zewnątrz. Wiedziałem już, że Zakon zaatakował, gdy gdzieś w oddali usłyszałem wybuch i krzyki. A gdzieś wśród nich musiała być Ona...
- Kto wie, może przez przypadek to właśnie ona zginęła? – usłyszałem cichy głos obok swojego ucha, po czym spojrzałem na Astorię z obrzydzeniem. – Martwisz się o swoją szlamę, Draco?
- O nikogo się nie martwię. – syknąłem.
- Nie? – wykrzywiła się w uśmiechu. – Zabiję ją, rozumiesz? Zabiję tą dziwkę i przyniosę ci jej głowę!
- Tknij ją, głupia kurwo, a to ja oderwę twoją!
- Jak bohatersko. – zacmokała, po czym wycelowała we mnie różdżką. Jej zaklęcie uderzyło we mnie. Poczułem, że z wargi pociekła mi krew, ale nie krzyknąłem. Nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji.
- A może powinnam zabić ją na twoich oczach? Obserwowałbyś jak odbieram jej ostatnie tchnienie.
- Nawet jej nie dotkniesz. Nie pozwolę ci na to! – ryknąłem.
Oboje rozejrzeliśmy się po pokoju, szukając źródła hałasu, który zaczął coraz głośniej rozbrzmiewać. Obserwowałem drzwi z narastającym przerażeniem. W pewnej chwili uderzyły o ścianę niedaleko nas, wyrzucone zaklęciem. Do środka wkroczyła osoba, na której widok serce mi zamarło.
- Draco! Co oni ci zrobili? – wydyszała Granger, chcąc do mnie podbiec, ale nie mogłem jej na to pozwolić.
- Uważaj! – krzyknąłem, nie mogąc się ruszyć.
Gryfonka w ostatniej chwili uniknęła zaklęcia Astorii, szybko kontratakując. Obserwowałem z niepokojem walkę, która się przede mną rozgrywała. Zaklęcia śmigały w różne strony, ale nie zwracałem na nie uwagi. Analizowałem ruchy, oceniałem przewagę, ale do kurwy, nie mogłem zrobić nic, by jej pomóc!
Z satysfakcją zaśmiałem się, gdy Granger powaliła zaklęciem Astorię na posadzkę. Śmierciożerczyni się dusiła. Złapała za gardło, jakby chcąc zdjąć niewidzialny sznur. A Gryfonka się do niej zbliżała, patrząc z nienawiścią. Nigdy wcześniej nie widziałem w jej oczach takiego złowrogiego blasku. Wzmacniała zaklęcie z każdym krokiem, a Greengrass robiła się cała sina. Z jej oczu płynęły samotne łzy, robiła to wbrew sobie.
- Granger, przestań. – powiedziałem spokojnie, ale ona nie reagowała. – Zabijesz ją.
- Dlaczego nie mam tego zrobić? Ona by to zrobiła bez wahania!
- Ale ty nie jesteś nią! Jesteś dobra! Nigdy nie chciałaś, bym stał się potworem, ty również nim nie jesteś!
Pierwszy raz zobaczyłem, jak bardzo się zmieniła odkąd uciekliśmy z mojego domu. Myślałem, że nie dała się złamać. Jednak teraz to widziałem. Nie załamała się wtedy, nie zamknęła w sobie, walczyła, bo miała dla kogo. Jednak zyskała coś o wiele gorszego. Nienawiść. Tłumiła w sobie uczucia bólu, strachu, złości, które zdobyła dzięki mojej ciotce. Przeżyła okropne chwile w moim domu. Śmierciożercy jej o tym przypominali. Jej cierpienie, łzy... Czy ja też byłem taki? We mnie też widziała tylko okrutne wspomnienia?
Było już za późno. Ciało Astorii Greengrass upadło na posadzkę w bezruchu z otwartymi oczami. Dziewczyna nie żyła. Poczułem, że mogę się ruszyć. Śmierć Astorii spowodowała zdjęcie zaklęcia.
Wstałem i podszedłem powoli do Granger, która jakby zaczęła się budzić z otępienia. Zatkała ręką usta i załkała, upadając na kolana.
- Zabiłam człowieka... - szloch wydobył się z jej ust.
- Granger... - ukląkłem obok i objąłem ją, chowając jej twarz w swoich ramionach.
- Zabiłam człowieka!
Słone łzy zaczęły moczyć moją szatę, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem ją ponownie w ramionach, była bezpieczna. Teraz już nic innego nie miało znaczenia. Chciałem ją tak trzymać i nie pozwolić, by odeszła. W tej chwili czułem, że całe moje ciało się uspokoiło.
- Bałam się, że cię straciłam. Tak bardzo się bałam, że cię zabiją...
- Nic mi nie jest. Żyjemy. Oboje. – zacząłem ją uspokajać i ocierać jej łzy. Wciąż jednak cała się trzęsła. – Jak wygląda sytuacja?
- Harry zniszczył oba. Nie wiem co się dalej dzieje, zaczęłam cię szukać, nie wiem co z innymi, ja...
- Granger, uspokój się! Co zniszczył Potter?
- Hor – horkruksy. Cząsteczki duszy Sam Wiesz Kogo. To jedyny sposób, by go zniszczyć. Tego właśnie szukaliśmy przez cały ten czas.
Spojrzałem na nią zaskoczony. To właśnie było to, czego nie chciała powiedzieć przez te wszystkie miesiące? Sposób na zniszczenie Czarnego Pana. Więc istniał taki. Była szansa, że wszystko może jeszcze mieć jasne barwy.
- Czy został jeszcze jakiś?
Granger pokręciła głową, ponownie się we mnie wtulając.
- Mam już dosyć, Draco. Nie chcę tutaj być. Nie mam już na to siły.
- Ucieknijmy stąd. – zadecydowałem. – Znajdziemy swoje miejsce, gdzie będziemy bezpieczni. Będziemy razem. Tam nas nikt nie odnajdzie.
- Mamy... zostawić to wszystko?
- To już nie jest nasza wojna. – otarłem jej samotną łzę. – Zrobiliśmy tak wiele... Nikt nie będzie miał nam tego za złe. Granger, ja... - zawahałem się. – Nie wiem co się ze mną działo przez cały ten czas, ale chyba, moje uczucia, ja nigdy...
- Nie musisz kończyć, Draco. Ja również czuję to samo. Pokochałam cię już dawno. Cały czas miałam nadzieję, że czujesz to samo.
Zatopiłem się w jej ustach, mając nadzieję, że uzna to jako odpowiedź. Czy to właśnie była miłość? Czy to właśnie Granger postanowiła zostać w moim sercu? Jeżeli tak, to nigdy nie czułem się tak wspaniale. Pierwszy raz od wielu miesięcy, a może lat, miałem wrażenie, że wszystko może mieć sens, że mogę być szczęśliwy.
Biegliśmy korytarzami Hogwartu, a ja ignorowałem wszystko naokoło. Śmiałem się. Sercem, ustami. Z radością odbijałem lecące w nas zaklęcia, z uśmiechem niwelowałem przeciwników. Świat w Hogwarcie nie wydawał się już szary i ponury, mimo iż trwała wojna, a ludzie umierali. Kto był wrogiem, kto był przyjacielem?
Kiedyś myślałem, że nie mam prawa przeżyć tej wojny. Nie byłem godzien. Teraz już byłem pewien, że stałem po odpowiedniej i jedynej dobrej stronie. Stronie Hermiony Granger.
Osłanialiśmy się wzajemnie. Co kilka kroków załamywała się pod nami posadzka, a ściany oraz sufit kruszył się. Hogwart był zniszczony. To już nie było to samo miejsce co wcześniej. Wojna odcisnęła na nim swoje piętno.
Dopiero teraz zaczęło do mnie wszystko dochodzić. Trwała wojna. Wojna o wolność. Mogliśmy tak bezkarnie uciec?
Pod naszymi stopami leżały ciała ludzi. Znajomych, ich rodzin oraz wrogów. Wojna nie może być dobra. Przynosi ze sobą zawsze zniszczenie, rozpacz, ból. To są jej nieodłączne czynniki. Czym ludzie się od siebie różnią?
W powietrzu poczułem znajomy zapach krwi i śmierci.
Dobiegliśmy pod wrota Wielkiej Sali. Chciałem biec dalej, ale w oczy rzuciła mi się rodzina Weasleyów, płacząc nad ciałem jednego z bliźniaków. Stracili kolejne dziecko. Ilu Weasleyów żniwo wojny zamierzało jeszcze zabrać?
Co ja tutaj robiłem? Naprawdę jeszcze przed chwilą uważałem, że zasługuję na życie? Nie byłem tutaj mile widziany. To moja rodzina przynosiła ból. To przez moich dawnych towarzyszy ci ludzi stracili życie. Ja również zabijałem, byłem przyczyną śmierci...
Chciałem upaść na ziemię i rozpłakać się jak dziecko.
Poczułem, że Granger odwróciła się od tego widoku i pociągnęła mnie za sobą na błonia. Biegliśmy, ale już nie wiedziałem dokąd.
Miejsce, w którym się znaleźliśmy spowodowało, że gwałtownie się zatrzymałem. Mulciber, pierwsza wojna, Blaise...
To właśnie tutaj zginął. Ponownie tutaj powróciłem, a w mojej głowie niczym film przypominała się ta scena...
Tchórz... Tchórz...
Upadłem na ziemię i rozpłakałem się. Pozwoliłem łzom płynąć. Nie miałem już sił.
Byłem głupi myśląc, że ucieczka z Granger da mi szczęście. Owszem, dała, ale chwilowe. Teraz ponownie musiałem się zmierzyć z cierpieniem. Bólem. Śmiercią. Nienawiścią. Nawet jeżeli przeżyję, nikt nie da mi uniewinnienia. Byłem jednym z nich. Ja również powinienem leżeć tutaj martwy.
A ty jakbyś się czuł, gdyby na twoich oczach umarł rodzic? Twoje dziecko? Albo chociażby ważna dla ciebie osoba? Dobrze wiesz, że nie dotknąłbyś jej nigdy więcej... Straciłbyś pewną cząstkę siebie. Właśnie to teraz czuli ci ludzie.
Poczułem jak we mnie wtula się drobne ciałko. Tak ciepłe... tak dobre... wnoszące w moje ponure myśli trochę pozytywnej energii. Rozluźniłem się trochę, lecz po chwili znowu zesztywniałem.
- Nie mogę iść dalej, Granger. – wyszeptałem. – Muszę przyjąć karę, na którą zasługuję.
- Nie, Draco... - również szepnęła i pociągnęła za moje ramię. – Błagam cię, wstań! Wszystko się ułoży!
- Nie. Nie będziesz przy mnie szczęśliwa. Nie oszukuj się. Chcesz się ukrywać przed wszystkimi z mordercą? Bez przyjaciół?
Z jej oczu ponownie pociekły łzy, które otarłem kciukiem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Przetrwać tę wojnę i odpowiedzieć przed sądem. Jeżeli jestem skazany na Azkaban, pójdę tam. Zbyt długo stałem po nieodpowiedniej stronie.
- Draco... będę czekać na ciebie, już zawsze, obiecuję...
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, ale po chwili czułem, że krew odchodzi mi z twarzy, a całe ciało zamiera. Za jej plecami stanął Greyback wraz z ciotką Bellatriks, uśmiechając się kpiąco z wycelowanymi w nas różdżkami.
- Jesteście tacy uroczy! – zaskrzeczała ciotka. – Ale ruszać się, Czarny Pan na was czeka!
- Nigdzie się nie wybieramy. – syknąłem i podniosłem się powoli z ziemi. Granger podążyła w ślad za mną, patrząc ze strachem na wilkołaka.
- Może pozwoli mi się z tobą znowu zabawić, dziecinko? Wyglądasz o wiele lepiej niż wtedy... Może spłodzimy razem bachorka, co?
Szatynka zadrżała obok mnie, a ja spiąłem się niebezpiecznie, nie spuszczając wzroku z przeciwników. Wiedziałem, że jesteśmy w niebezpiecznej sytuacji.
- Daj jej spokój, Greyback. Nie widzisz, że jest przerażona? – zapytała drwiąco Bella. – Już dość nacierpiała się w życiu. Jak klątwa, dziecinko?
Granger złapała się za klatkę piersiową niespokojnie, a ja spojrzałem na nią z niezrozumieniem.
- Potrafi być uciążliwa i boli, prawda? Ale nie martw się, już niedługo...
- Jaka klątwa, o czym ona mówi? – warknąłem.
- Nie powiedziałaś mu? – kobieta roześmiała się. – Biedny Draco...
To był idealny moment. Wyczułem jej roztargnienie. Zaatakowałem, ale ciotka wrzasnęła i odbiła zaklęcie. Przestała nad sobą panować. Nie kontrolując swoich ruchów, zaczęła na oślep strzelać zaklęciami. Ledwie uniknęliśmy jednego, kolejne prawie muskało nasze ciało.
Drugim jednak przeciwnikiem był Greyback, którego mimo wszystko musiałem brać pod uwagę. Był niebezpieczny, a widziałem, że czai się na Granger, co bardzo mnie niepokoiło.
Minuty mijały, a walka wciąż trwała. Granger świetnie sobie radziła. Jej zwinne ruchy dawały przewagę nad wilkołakiem. Obserwowałem ją cały czas kątem oka, bojąc się, że w każdej chwili coś może się wydarzyć.
Jakby wyczuwając wszystko, zauważyłem w pewnym momencie, że Gryfonka syknęła z bólu i zaprzestała dalszej potyczki, chwytając się za brzuch. Oddychała ciężko, ale w tej chwili moja cała uwaga została rozproszona przez zbliżającego się do niej wilkołaka.
Popędziłem w ich stronę, wyciągając różdżkę. Przed oczami wciąż miałem tamten okropny widok... Nie mogłem pozwolić, by to się powtórzyło...
Avada kedavra!
Syk zaklęcia przeciął zimowe powietrze i uderzył w ciało Greybacka. Przez chwilę zesztywniał, a po chwili upadł z hałasem na śnieg.
Ja natomiast podbiegłem do dziewczyny i ukląkłem przy niej, łapiąc za ramiona, aby na mnie spojrzała.
- Granger, nic ci nie jest?!
- Nie, wszystko w porządku, ja tylko...
Jej oczy rozszerzyły się, a usta zamarły w przerażeniu. Nim zdążyłem zareagować, ona odepchnęła mnie i wpadła pod promień zaklęcia posłanego przez ciotkę Bellatriks. Krzyknąłem, gdy opadła na mnie. Do gardła napłynęło mi coś nieprzyjemnego...
Jak w amoku spojrzałem na śmiejącą się głośno kobietę. Nie minęła sekunda, a leżała martwa. Zasłużyła na o wiele gorszą śmierć. Powinna cierpieć jak ona... Jak moja Granger...
- Granger? – zapytałem głucho. – Granger! Błagam cię...
- Ja... w porządku, nic mi nie jest...
Wypluła z ust odrobinę krwi i wstała, wciąż trzymając się za brzuch. Patrzyłem na nią niepewnie. Byłem przerażony, myślałem, że ją straciłem...
- Musimy znaleźć innych. Musimy im pomóc...
Szedłem za nią kilka kroków, podziwiając jej siłę. Wiedziałem, że zaklęcie jej zaszkodziło. Jej ruchy nie były już tak płynne, mimo, że zraniła po drodze trzech przeciwników. Lecz nadal walczyła, a ja cieszyłem się, że tutaj jest. Przez krótką chwilę bałem się, że...
- Granger!
Gryfonka upadła, a ja podbiegłem do niej i opadłem na kolana obok niej. Z jej oczu pociekły ciurkiem łzy. Cały czas trzymała się za brzuch, z którego zaczęło płynąć coraz więcej krwi. Nie wiedziałem, kiedy moje ręce zaczęły drżeć.
Granger...
Przyłożyłem do jej ciała różdżkę, starając sobie przypomnieć wszystkie zaklęcia. Raz za razem wypowiadałem formułki, ale nic nie działało. Kurwa, dlaczego nic nie działało?! Nie słyszałem wokoło krzyków, świat się rozmył. Nawet nie zarejestrowałem momentu, gdy po policzkach zaczęły płynąć łzy. Wszystko skupiłem na pomocy jej. Miałem wrażenie, że wyślizguje mi się z rąk, że ją tracę...
- Draco, nie... - złapała moją dłoń i próbowała odciągnąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Walczyłem o nią i nie zamierzałem przestać.
- Nie pozwolę ci odejść. – warknąłem.
- Draco, ja... nigdy... nie żałowałam. Dziękuję. – położyła mi dłoń na swoim brzuchu i wtedy spojrzałem jej w oczy. Czułem to. Czułem całym sobą.
- Nie, nie odejdziesz, Granger!
Jej uścisk się poluzował, a po chwili dłoń ześliznęła się na ziemię. Wciąż patrzyła na mnie brązowymi oczami w których nigdy już nie miał zalśnić blask. Wrzasnąłem tak, że cały świat poznał mój ból.
Tak, Hermiona Granger oddała za mnie życie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz