- Witaj, Draco.
Nie musiałem
nawet zgadywać czyj to głos. Dobrze go znałem. Prześladował mnie w snach, a
krwiste spojrzenie skanowało moje ciało. Nie miałem sił, by rzucić się do
ucieczki czy chociażby zacząć krzyczeć. Czułem, że i tak jestem już jedną nogą
w grobie. Teraz już nie było ratunku. Byłem sam, otoczony przez śmierciożerców.
Nikt mi nie pomoże, bo nie ma nikogo, kto miałby to zrobić.
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu, niemal załamując się. Moja obecna sytuacja była
beznadziejna. Przede mną stał Lord Voldemort we własnej osobie, z przyklejonym
do ust okropnym uśmiechem, obok mnie ojciec, który patrzył na mnie z pogardą, a
w całej reszcie pokoju stali porozstawiani inni śmierciożercy.
- Miło, że
do nas wróciłeś. Minęło sporo czasu, dobrze się bawiłeś z nowymi przyjaciółmi?
Zakon musiał przyjąć cię jak bohatera!
Nie
odpowiedziałem, bo to nie miało sensu. Każde moje słowo mogło być odebrane jako
atak. Bałem się cokolwiek wykrztusić.
-
Odpowiadaj, jak twój Pan pyta! – but ojca uderzył w moją klatkę piersiową, a ja
zakrztusiłem się i wciągnąłem mocno powietrze. Podparłem się rękoma podłogi, w
końcu spoglądając na twarz Czarnego Pana.
- Spokojnie,
Lucjuszu. Chłopak chyba wciąż tkwi w szoku. Nie cieszysz się, że wróciłeś do
domu, Draco? Wszyscy bardzo się stęsknili.
Zacisnąłem
palce w pięści, ciężko dysząc i zagryzłem wargi, walcząc z samym sobą. Wciąż
jednak nie odpowiadałem, co widocznie zaczęło irytować mężczyznę o twarzy węża.
- Źle
wychowałeś syna, Lucjuszu. Chłopak nie ma za grosz kultury. Czy muszę ci mówić,
że powinien ponieść karę?
- Nie,
Panie. – ojciec pokłonił się, a ja miałem ochotę prychnąć. Nie zrobiłem jednak
ruchu, a uderzył we mnie czerwony promień zaklęcia torturującego.
Nie
krzyknąłem, ale z moich ust wydobył się jęk zaskoczenia i bólu. Zatrzęsłem się,
lecz nie pozwoliłem sobie na upadek. Nie. Chciałem walczyć.
- Jesteś
zbyt pobłażliwy dla syna. – usłyszałem nad sobą. - Może dlatego zdradził waszą
rodzinę, a także mnie i uciekł z brudną szlamą. Może niedługo zostaniecie
dziadkami uroczych mieszańców?
- Nie
pozwolę na to, aby mój ród został splamiony. Jeżeli tamta kurwa miałaby
urodzić, zabiję i ją i bachora.
Moje ciało
przeszły dreszcze, gdy w moich myślach pojawiła się uśmiechnięta Granger,
trzymająca w dłoni małego niemowlaka. Moje dziecko. Wiedziałem, że to nie jest
rzeczywistość, ale myśl, że mój ojciec miałby zabić i ją i dziecko...
- Draco. –
zwrócił się ponownie w moją stronę Czarny Pan i jednym zaklęciem postawił mnie
na nogi, zmuszając do pokłonu. – Wiesz co się robi ze zdrajcami, prawda?
Przymknąłem
powieki i skinąłem głową. Zaklęcie mojego dawnego Pana uderzyło w moją twarz, a
ja poczułem, że robi się cała ciepła i obolała, a już po chwili na posadzkę
przede mną zaczęła skapywać krew. W ustach poczułem metaliczny smak krwi.
- Nie zabiję
cię jednak. Mam do ciebie pewnego rodzaju sentyment. Byłeś oddanym
śmierciożercą. Lubiłem w tobie to opanowanie. Jednak nie jestem na tyle
miłościwy, by cię zostawić bez żadnej zemsty. To będzie o wiele gorsze od
śmierci. Będziesz oglądał, jak na twoich oczach umiera wszystko to, na czym ci
zależy.
- Na tym
świecie nie istnieje nic takiego. – sapnąłem, ale głos mi drżał. W myślach
wciąż widziałem roześmiane brązowe oczy, czułem smak pełnych ust.
- Nie kłam.
Wiem wszystko. – Lord Voldemort wykrzywił się ponownie w uśmiechu. –Najpierw
zginął Blaise Zabini, następnie Theodor Nott, ale to szlama Granger jest
powodem, który cię zniszczy.
- Ona nic
dla mnie nie znaczy. – powiedziałem niemal żałośnie. – Jest tylko szlamą.
- Zobaczysz
więc, jak ta szlama umiera na twoich oczach.
W środku
cały się trząsłem. Powoli zaczęła się we mnie tlić furia, przerażenie,
nienawiść tak ogromna, że miałem wrażenie iż w ciągu kilku sekund wszystko
jednocześnie wybuchnie. Nie zwracałem uwagi na żadną z ran, jakby ich nie było.
Myślami byłem daleko stąd.
- Powiedz
mi, Draco, czego takiego szuka Potter? Co planuje Zakon Feniksa?
- Nie wiem.
– syknąłem, a po chwili skuliłem się, gdyż kolejne zaklęcie Czarnego Pana
ugodziło mnie w ciało. Wyplułem przed siebie z ust krew, wycierając się rękawem
szaty.
- Byłeś tam.
Musieli ci zaufać. Znasz ich plany.
- Nic nie
wiem. Nigdy mi nie zaufali. – jęknąłem i przeturlałem się kilka metrów dalej.
Miałem wrażenie, że od tego uderzenia brakuje mi powietrza. Próbowałem złapać
resztkami sił powietrze.
- Dam ci szansę,
Draco. Przestanie boleć, jeżeli zdradzisz nam ich plany.
- Nic... nie
wiem. – Nie mam pojęcia dlaczego siedziałem cicho. Jeszcze niedawno bez wahania
zdradziłbym ich plany. Chciałbym przeżyć za wszelką cenę. Teraz jednak byłem
gotów na śmierć...
- Myślisz,
że ci pomogą? Nie pomogli Harry'emu Potterowi, więc kim ty musisz być dla nich?
W
pomieszczeniu rozległy się śmiechy, ale ja nie zwróciłem na nie uwagi. Nie, nie
miałem nadziei na pomoc ze strony Zakonu. Byłem pewien, że nie nadejdzie. Moje
oczy powoli zachodziły mgłą.
Kolejne
zaklęcie zacisnęło moje płuca, a ja zacząłem się dusić. Z kącika ust pociekła
krew, która popłynęła pod moją koszulkę, aż do palców od ręki.
- Panie, a
może się mylisz? – spokojny głos wyrwał mnie z otępienia, oczekiwania na śmierć.
Wzdrygnąłem się i spojrzałem na bladą twarz Severusa Snape'a, który oczekująco
wpatrywał się w swojego Pana.
- Mylę,
Severusie? – zimna odpowiedź zmroziła mnie całego.
- Młody
Malfoy... Skoro twierdzisz, że on i Granger mieli coś wspólnego... Jest przyjaciółką
Pottera. Jeżeli to prawda, Draco może okazać się przynętą, doskonałym
zakładnikiem.
Czarny Pan
przez chwilę lustrował wzrokiem swojego sługę, po czym wybuchł śmiechem tak
okropnym, że włoski stanęły mi dęba. Spojrzałem na mężczyznę, który posłał mi
krótkie spojrzenie. Wiedziałem, że należy do Zakonu. Przez mój krótki pobyt
tam, widziałem go przelotnie tylko raz. Nasza rozmowa nie należała do
najprzyjemniejszych.
- A więc
jednak. – rzuciłem drwiąco, a stojąca do mnie tyłem postać odwróciła się. –
Prawa ręka Czarnego Pana jest zdrajcą.
- Dobrze
znów cię widzieć żywym, Draco. Zakon opowiada, że cały dzień siedzisz w pokoju,
to do ciebie nie podobne.
- Nie
mydl mi oczu, Snape. Jesteś czymś w rodzaju podwójnego agenta? Po której
stronie naprawdę stoisz?
- A ty? –
odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Po
niczyjej. – odpowiedziałem nerwowo. – Wojna się już dawno dla mnie skończyła.
-
Doprawdy? – mężczyzna uniósł brew, a jego kącik ust uniósł się w kpiącym
uśmiechu.
- Kazałeś
Granger mi zaufać. Dlaczego to zrobiłeś? A co gdybym zawiódł i zabił ją w
tamtym momencie?
-
Wiedziałem, że tego nie zrobisz. Jesteś za słaby, aby stać się śmierciożercą
bez jakichkolwiek uczuć. Obserwowałem cię.
-
Dlaczego nie Theodor? Gdyby to był on, miałbyś jeszcze większą pewność.
- Nott
był dodatkowym czynnikiem, który mnie utwierdzał w tym, że nie dasz rady jej
zabić. To tobie chciałem dać szansę i nie zmarnowałeś jej. Jednak wojna się
jeszcze nie skończyła i niedługo może zacząć zbierać swoje plony.
- W moim
życiu zbiera już je zbyt długo. Nie pozwolę uzbierać więcej.
W tej chwili
wiedziałem, że Severus Snape próbuje mnie ratować. Nie wiem dlaczego, ale w
moim sercu odżyła chwilowa nadzieja. Czy Zakon Feniksa będzie próbował mnie
odbić? Czy właśnie w tej chwili ktoś naraża siebie, planuje coś, bym ja mógł
być wolny?
- Mów dalej,
Severusie. – głos Czarnego Pana sprowadził mnie na ziemię. – Dowiedziałeś się
czegoś ciekawego?
- Tak,
Panie. – Snape pokłonił się. – Potter podobno planuje powrót do Hogwartu.
- Głupi
chłopak. – Lord Voldemort roześmiał się. – Czy on nie wie, że Hogwart należy do
mnie? Ale skoro tak... będę tam na niego czekać.
- Jaka jest
twoja decyzja, Panie?
Czarny Pan
rozejrzał się po swoich poplecznikach, zawieszając wzrok na mnie.
- Mam
nadzieję, że odrobiliście zadanie domowe. Wracamy do Hogwartu, przyjaciele.
Draco chce ponownie spotkać się z ukochaną.
***
Miałem
ochotę krzyczeć. Nie mogłem tutaj bezczynnie siedzieć i czekać! Wiedziałem co
planuje Czarny Pan. Chciał dotrzeć przeze mnie do Pottera, przy okazji
udowadniając mi, że zostałem sam. Drżałem na samą myśl, że jedyna osoba, która
tak naprawdę pozostała w moim życiu jest w niebezpieczeństwie. Bo tak było.
Nienawidziłem się za to, że nie mogę jej przekazać, że nie ma tutaj wracać.
Była jednym z celów, sposobem ukarania mnie i mojej zdrady. Nie wiem w którym
momencie stała się dla mnie kimś więcej niż tylko szlamą Granger, ale w tej
chwili była kimś... wyjątkowym. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale nasze
losy związaliśmy ze sobą już dawno.
Rozejrzałem
się po gabinecie dyrektora niemal z żałością. Byłem bezbronny, unieruchomiony
zaklęciem. Nie mogłem się nawet ruszyć z cholernego miejsca! Dodatkowo w
pomieszczeniu siedział również Czarny Pan, wpatrując się przez okno, a także
Snape, ciotka Belltriks, która na moje nieszczęście uszła z życiem i zdążyła
mnie przekląć za to, co jej zrobiłem, ojciec i Astoria.
Czekanie
było męką. W każdej chwili mogło coś się wydarzyć, ale mijała sekunda za
sekundą, a z każdą panował taki sam spokój jak ówcześnie. Nikt się nie odzywał,
powietrze robiło się coraz bardziej gęste. Widziałem, że Czarny Pan powoli
traci cierpliwość. Niespokojnie przesuwał palcami po różdżce, nerwowo
spoglądając na Zakazany Las.
Myślałem, że
nic się nie wydarzy, że informacja o przybyciu do Hogwartu była błędna, ale w
pewnej chwili do drzwi gabinetu ktoś załomotał, a do środka wpadł jeden z
śmierciożerców.
- Panie! –
wydyszał. – Widzieliśmy go! Widzieliśmy Pottera!
- A więc
przybyli. – jego twarz rozjaśnił okrutny uśmiech. – Zbierz wszystkich. Niech
będą gotowi. Chcę Pottera żywego.
- Panie, co
zrobić z moim synem?
- Prawie bym
zapomniał. – zwrócił się w moim kierunku. – Draco zostanie tutaj z panną
Greengrass. Kto wie, może dawna miłość powróci. – skierował się do wyjścia, ale
zatrzymał się. – I jeszcze jedno. Granger również chcę dostać żywą.
Niemal z
paniką obserwowałem jak wszyscy opuszczają pomieszczenie, a ja zostaje sam na
sam z Astorią. Tak, kiedyś obawiałem się śmierci, a raczej bólu jej
towarzyszącemu. Teraz jednak nie czułem tego strachu. Adrenalina we mnie
buzowała, nienawiść i furia chciały się wydostać na zewnątrz. Wiedziałem już,
że Zakon zaatakował, gdy gdzieś w oddali usłyszałem wybuch i krzyki. A gdzieś
wśród nich musiała być Ona...
- Kto wie,
może przez przypadek to właśnie ona zginęła? – usłyszałem cichy głos obok
swojego ucha, po czym spojrzałem na Astorię z obrzydzeniem. – Martwisz się o
swoją szlamę, Draco?
- O nikogo
się nie martwię. – syknąłem.
- Nie? –
wykrzywiła się w uśmiechu. – Zabiję ją, rozumiesz? Zabiję tą dziwkę i przyniosę
ci jej głowę!
- Tknij ją,
głupia kurwo, a to ja oderwę twoją!
- Jak
bohatersko. – zacmokała, po czym wycelowała we mnie różdżką. Jej zaklęcie
uderzyło we mnie. Poczułem, że z wargi pociekła mi krew, ale nie krzyknąłem.
Nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji.
- A może
powinnam zabić ją na twoich oczach? Obserwowałbyś jak odbieram jej ostatnie
tchnienie.
- Nawet jej
nie dotkniesz. Nie pozwolę ci na to! – ryknąłem.
Oboje
rozejrzeliśmy się po pokoju, szukając źródła hałasu, który zaczął coraz
głośniej rozbrzmiewać. Obserwowałem drzwi z narastającym przerażeniem. W pewnej
chwili uderzyły o ścianę niedaleko nas, wyrzucone zaklęciem. Do środka
wkroczyła osoba, na której widok serce mi zamarło.
- Draco! Co
oni ci zrobili? – wydyszała Granger, chcąc do mnie podbiec, ale nie mogłem jej
na to pozwolić.
- Uważaj! –
krzyknąłem, nie mogąc się ruszyć.
Gryfonka w
ostatniej chwili uniknęła zaklęcia Astorii, szybko kontratakując. Obserwowałem
z niepokojem walkę, która się przede mną rozgrywała. Zaklęcia śmigały w różne
strony, ale nie zwracałem na nie uwagi. Analizowałem ruchy, oceniałem przewagę,
ale do kurwy, nie mogłem zrobić nic, by jej pomóc!
Z
satysfakcją zaśmiałem się, gdy Granger powaliła zaklęciem Astorię na posadzkę.
Śmierciożerczyni się dusiła. Złapała za gardło, jakby chcąc zdjąć niewidzialny
sznur. A Gryfonka się do niej zbliżała, patrząc z nienawiścią. Nigdy wcześniej
nie widziałem w jej oczach takiego złowrogiego blasku. Wzmacniała zaklęcie z
każdym krokiem, a Greengrass robiła się cała sina. Z jej oczu płynęły samotne
łzy, robiła to wbrew sobie.
- Granger,
przestań. – powiedziałem spokojnie, ale ona nie reagowała. – Zabijesz ją.
- Dlaczego
nie mam tego zrobić? Ona by to zrobiła bez wahania!
- Ale ty nie
jesteś nią! Jesteś dobra! Nigdy nie chciałaś, bym stał się potworem, ty również
nim nie jesteś!
Pierwszy raz
zobaczyłem, jak bardzo się zmieniła odkąd uciekliśmy z mojego domu. Myślałem,
że nie dała się złamać. Jednak teraz to widziałem. Nie załamała się wtedy, nie
zamknęła w sobie, walczyła, bo miała dla kogo. Jednak zyskała coś o wiele
gorszego. Nienawiść. Tłumiła w sobie uczucia bólu, strachu, złości, które
zdobyła dzięki mojej ciotce. Przeżyła okropne chwile w moim domu. Śmierciożercy
jej o tym przypominali. Jej cierpienie, łzy... Czy ja też byłem taki? We mnie
też widziała tylko okrutne wspomnienia?
Było już za
późno. Ciało Astorii Greengrass upadło na posadzkę w bezruchu z otwartymi
oczami. Dziewczyna nie żyła. Poczułem, że mogę się ruszyć. Śmierć Astorii
spowodowała zdjęcie zaklęcia.
Wstałem i
podszedłem powoli do Granger, która jakby zaczęła się budzić z otępienia.
Zatkała ręką usta i załkała, upadając na kolana.
- Zabiłam
człowieka... - szloch wydobył się z jej ust.
- Granger...
- ukląkłem obok i objąłem ją, chowając jej twarz w swoich ramionach.
- Zabiłam
człowieka!
Słone łzy
zaczęły moczyć moją szatę, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem ją ponownie w
ramionach, była bezpieczna. Teraz już nic innego nie miało znaczenia. Chciałem
ją tak trzymać i nie pozwolić, by odeszła. W tej chwili czułem, że całe moje
ciało się uspokoiło.
- Bałam się,
że cię straciłam. Tak bardzo się bałam, że cię zabiją...
- Nic mi nie
jest. Żyjemy. Oboje. – zacząłem ją uspokajać i ocierać jej łzy. Wciąż jednak
cała się trzęsła. – Jak wygląda sytuacja?
- Harry
zniszczył oba. Nie wiem co się dalej dzieje, zaczęłam cię szukać, nie wiem co z
innymi, ja...
- Granger,
uspokój się! Co zniszczył Potter?
- Hor –
horkruksy. Cząsteczki duszy Sam Wiesz Kogo. To jedyny sposób, by go zniszczyć.
Tego właśnie szukaliśmy przez cały ten czas.
Spojrzałem
na nią zaskoczony. To właśnie było to, czego nie chciała powiedzieć przez te
wszystkie miesiące? Sposób na zniszczenie Czarnego Pana. Więc istniał taki.
Była szansa, że wszystko może jeszcze mieć jasne barwy.
- Czy został
jeszcze jakiś?
Granger pokręciła
głową, ponownie się we mnie wtulając.
- Mam już
dosyć, Draco. Nie chcę tutaj być. Nie mam już na to siły.
- Ucieknijmy
stąd. – zadecydowałem. – Znajdziemy swoje miejsce, gdzie będziemy bezpieczni.
Będziemy razem. Tam nas nikt nie odnajdzie.
- Mamy...
zostawić to wszystko?
- To już nie
jest nasza wojna. – otarłem jej samotną łzę. – Zrobiliśmy tak wiele... Nikt nie
będzie miał nam tego za złe. Granger, ja... - zawahałem się. – Nie wiem co się
ze mną działo przez cały ten czas, ale chyba, moje uczucia, ja nigdy...
- Nie musisz
kończyć, Draco. Ja również czuję to samo. Pokochałam cię już dawno. Cały czas
miałam nadzieję, że czujesz to samo.
Zatopiłem
się w jej ustach, mając nadzieję, że uzna to jako odpowiedź. Czy to właśnie
była miłość? Czy to właśnie Granger postanowiła zostać w moim sercu? Jeżeli
tak, to nigdy nie czułem się tak wspaniale. Pierwszy raz od wielu miesięcy, a
może lat, miałem wrażenie, że wszystko może mieć sens, że mogę być szczęśliwy.
Biegliśmy
korytarzami Hogwartu, a ja ignorowałem wszystko naokoło. Śmiałem się. Sercem,
ustami. Z radością odbijałem lecące w nas zaklęcia, z uśmiechem niwelowałem
przeciwników. Świat w Hogwarcie nie wydawał się już szary i ponury, mimo iż
trwała wojna, a ludzie umierali. Kto był wrogiem, kto był przyjacielem?
Kiedyś
myślałem, że nie mam prawa przeżyć tej wojny. Nie byłem godzien. Teraz już
byłem pewien, że stałem po odpowiedniej i jedynej dobrej stronie. Stronie
Hermiony Granger.
Osłanialiśmy
się wzajemnie. Co kilka kroków załamywała się pod nami posadzka, a ściany oraz
sufit kruszył się. Hogwart był zniszczony. To już nie było to samo miejsce co
wcześniej. Wojna odcisnęła na nim swoje piętno.
Dopiero
teraz zaczęło do mnie wszystko dochodzić. Trwała wojna. Wojna o wolność.
Mogliśmy tak bezkarnie uciec?
Pod naszymi
stopami leżały ciała ludzi. Znajomych, ich rodzin oraz wrogów. Wojna nie może
być dobra. Przynosi ze sobą zawsze zniszczenie, rozpacz, ból. To są jej
nieodłączne czynniki. Czym ludzie się od siebie różnią?
W powietrzu
poczułem znajomy zapach krwi i śmierci.
Dobiegliśmy
pod wrota Wielkiej Sali. Chciałem biec dalej, ale w oczy rzuciła mi się rodzina
Weasleyów, płacząc nad ciałem jednego z bliźniaków. Stracili kolejne dziecko.
Ilu Weasleyów żniwo wojny zamierzało jeszcze zabrać?
Co ja tutaj
robiłem? Naprawdę jeszcze przed chwilą uważałem, że zasługuję na życie? Nie
byłem tutaj mile widziany. To moja rodzina przynosiła ból. To przez moich
dawnych towarzyszy ci ludzi stracili życie. Ja również zabijałem, byłem
przyczyną śmierci...
Chciałem
upaść na ziemię i rozpłakać się jak dziecko.
Poczułem, że
Granger odwróciła się od tego widoku i pociągnęła mnie za sobą na błonia.
Biegliśmy, ale już nie wiedziałem dokąd.
Miejsce, w
którym się znaleźliśmy spowodowało, że gwałtownie się zatrzymałem. Mulciber,
pierwsza wojna, Blaise...
To właśnie
tutaj zginął. Ponownie tutaj powróciłem, a w mojej głowie niczym film
przypominała się ta scena...
Tchórz...
Tchórz...
Upadłem na
ziemię i rozpłakałem się. Pozwoliłem łzom płynąć. Nie miałem już sił.
Byłem głupi
myśląc, że ucieczka z Granger da mi szczęście. Owszem, dała, ale chwilowe.
Teraz ponownie musiałem się zmierzyć z cierpieniem. Bólem. Śmiercią.
Nienawiścią. Nawet jeżeli przeżyję, nikt nie da mi uniewinnienia. Byłem jednym
z nich. Ja również powinienem leżeć tutaj martwy.
A ty jakbyś
się czuł, gdyby na twoich oczach umarł rodzic? Twoje dziecko? Albo chociażby
ważna dla ciebie osoba? Dobrze wiesz, że nie dotknąłbyś jej nigdy więcej...
Straciłbyś pewną cząstkę siebie. Właśnie to teraz czuli ci ludzie.
Poczułem jak
we mnie wtula się drobne ciałko. Tak ciepłe... tak dobre... wnoszące w moje
ponure myśli trochę pozytywnej energii. Rozluźniłem się trochę, lecz po chwili
znowu zesztywniałem.
- Nie mogę
iść dalej, Granger. – wyszeptałem. – Muszę przyjąć karę, na którą zasługuję.
- Nie,
Draco... - również szepnęła i pociągnęła za moje ramię. – Błagam cię, wstań!
Wszystko się ułoży!
- Nie. Nie
będziesz przy mnie szczęśliwa. Nie oszukuj się. Chcesz się ukrywać przed
wszystkimi z mordercą? Bez przyjaciół?
Z jej oczu
ponownie pociekły łzy, które otarłem kciukiem.
- Co
zamierzasz zrobić?
- Przetrwać
tę wojnę i odpowiedzieć przed sądem. Jeżeli jestem skazany na Azkaban, pójdę
tam. Zbyt długo stałem po nieodpowiedniej stronie.
- Draco...
będę czekać na ciebie, już zawsze, obiecuję...
Uśmiechnąłem
się do niej delikatnie, ale po chwili czułem, że krew odchodzi mi z twarzy, a
całe ciało zamiera. Za jej plecami stanął Greyback wraz z ciotką Bellatriks,
uśmiechając się kpiąco z wycelowanymi w nas różdżkami.
- Jesteście
tacy uroczy! – zaskrzeczała ciotka. – Ale ruszać się, Czarny Pan na was czeka!
- Nigdzie
się nie wybieramy. – syknąłem i podniosłem się powoli z ziemi. Granger podążyła
w ślad za mną, patrząc ze strachem na wilkołaka.
- Może
pozwoli mi się z tobą znowu zabawić, dziecinko? Wyglądasz o wiele lepiej niż
wtedy... Może spłodzimy razem bachorka, co?
Szatynka
zadrżała obok mnie, a ja spiąłem się niebezpiecznie, nie spuszczając wzroku z
przeciwników. Wiedziałem, że jesteśmy w niebezpiecznej sytuacji.
- Daj jej
spokój, Greyback. Nie widzisz, że jest przerażona? – zapytała drwiąco Bella. –
Już dość nacierpiała się w życiu. Jak klątwa, dziecinko?
Granger
złapała się za klatkę piersiową niespokojnie, a ja spojrzałem na nią z
niezrozumieniem.
- Potrafi
być uciążliwa i boli, prawda? Ale nie martw się, już niedługo...
- Jaka
klątwa, o czym ona mówi? – warknąłem.
- Nie
powiedziałaś mu? – kobieta roześmiała się. – Biedny Draco...
To był
idealny moment. Wyczułem jej roztargnienie. Zaatakowałem, ale ciotka wrzasnęła
i odbiła zaklęcie. Przestała nad sobą panować. Nie kontrolując swoich ruchów,
zaczęła na oślep strzelać zaklęciami. Ledwie uniknęliśmy jednego, kolejne
prawie muskało nasze ciało.
Drugim
jednak przeciwnikiem był Greyback, którego mimo wszystko musiałem brać pod
uwagę. Był niebezpieczny, a widziałem, że czai się na Granger, co bardzo mnie
niepokoiło.
Minuty
mijały, a walka wciąż trwała. Granger świetnie sobie radziła. Jej zwinne ruchy
dawały przewagę nad wilkołakiem. Obserwowałem ją cały czas kątem oka, bojąc
się, że w każdej chwili coś może się wydarzyć.
Jakby
wyczuwając wszystko, zauważyłem w pewnym momencie, że Gryfonka syknęła z bólu i
zaprzestała dalszej potyczki, chwytając się za brzuch. Oddychała ciężko, ale w
tej chwili moja cała uwaga została rozproszona przez zbliżającego się do niej
wilkołaka.
Popędziłem w
ich stronę, wyciągając różdżkę. Przed oczami wciąż miałem tamten okropny
widok... Nie mogłem pozwolić, by to się powtórzyło...
- Avada
kedavra!
Syk zaklęcia
przeciął zimowe powietrze i uderzył w ciało Greybacka. Przez chwilę
zesztywniał, a po chwili upadł z hałasem na śnieg.
Ja natomiast
podbiegłem do dziewczyny i ukląkłem przy niej, łapiąc za ramiona, aby na mnie
spojrzała.
- Granger,
nic ci nie jest?!
- Nie,
wszystko w porządku, ja tylko...
Jej oczy
rozszerzyły się, a usta zamarły w przerażeniu. Nim zdążyłem zareagować, ona
odepchnęła mnie i wpadła pod promień zaklęcia posłanego przez ciotkę
Bellatriks. Krzyknąłem, gdy opadła na mnie. Do gardła napłynęło mi coś
nieprzyjemnego...
Jak w amoku
spojrzałem na śmiejącą się głośno kobietę. Nie minęła sekunda, a leżała martwa.
Zasłużyła na o wiele gorszą śmierć. Powinna cierpieć jak ona... Jak moja
Granger...
- Granger? –
zapytałem głucho. – Granger! Błagam cię...
- Ja... w
porządku, nic mi nie jest...
Wypluła z
ust odrobinę krwi i wstała, wciąż trzymając się za brzuch. Patrzyłem na nią
niepewnie. Byłem przerażony, myślałem, że ją straciłem...
- Musimy
znaleźć innych. Musimy im pomóc...
Szedłem za
nią kilka kroków, podziwiając jej siłę. Wiedziałem, że zaklęcie jej
zaszkodziło. Jej ruchy nie były już tak płynne, mimo, że zraniła po drodze
trzech przeciwników. Lecz nadal walczyła, a ja cieszyłem się, że tutaj jest.
Przez krótką chwilę bałem się, że...
- Granger!
Gryfonka
upadła, a ja podbiegłem do niej i opadłem na kolana obok niej. Z jej oczu
pociekły ciurkiem łzy. Cały czas trzymała się za brzuch, z którego zaczęło
płynąć coraz więcej krwi. Nie wiedziałem, kiedy moje ręce zaczęły drżeć.
Granger...
Przyłożyłem
do jej ciała różdżkę, starając sobie przypomnieć wszystkie zaklęcia. Raz za
razem wypowiadałem formułki, ale nic nie działało. Kurwa, dlaczego nic nie
działało?! Nie słyszałem wokoło krzyków, świat się rozmył. Nawet nie
zarejestrowałem momentu, gdy po policzkach zaczęły płynąć łzy. Wszystko skupiłem
na pomocy jej. Miałem wrażenie, że wyślizguje mi się z rąk, że ją tracę...
- Draco,
nie... - złapała moją dłoń i próbowała odciągnąć, ale nie pozwoliłem jej na to.
Walczyłem o nią i nie zamierzałem przestać.
- Nie
pozwolę ci odejść. – warknąłem.
- Draco, ja...
nigdy... nie żałowałam. Dziękuję. – położyła mi dłoń na swoim brzuchu i wtedy
spojrzałem jej w oczy. Czułem to. Czułem całym sobą.
- Nie, nie
odejdziesz, Granger!
Jej uścisk
się poluzował, a po chwili dłoń ześliznęła się na ziemię. Wciąż patrzyła na mnie
brązowymi oczami w których nigdy już nie miał zalśnić blask. Wrzasnąłem tak, że
cały świat poznał mój ból.
Tak,
Hermiona Granger oddała za mnie życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz