sobota, 23 września 2017

Epilog

Krzyczałem. Mój cały świat rozpadł się w jednej sekundzie. Patrzyłem bezsilnie jak ostatnia i jedyna osoba, która obdarzyła mnie uczuciem, odchodzi z tego świata. To ona mnie zmieniła, to ona mnie uratowała, pokochała mnie...
A teraz... odchodzisz, Granger?
Nie możesz... Nie ty...
Nie zostawiaj mnie... Zostałaś mi tylko ty...
Jej puste, czekoladowe oczy, które jeszcze przed chwilą emanowały ciepłem, dobrocią i miłością, wpatrywały się we mnie bez emocji, jakby nigdy nie czuły. Słodkie usta były rozciągnięte w delikatnym uśmiechu...
W jednej chwili czas dla mnie zwolnił. Nie istniało nic poza tym. Nie miałem pojęcia kim jestem, gdzie jestem, co się ze mną dzieje. Widziałem tylko Ją. W tej chwili cały świat po prostu się zawalił, rozpadł na malutkie kawałeczki.
Pragnąłem ją dotknąć, złapać i potrząsnąć, by się zbudziła, a następnie nakrzyczeć na nią, ale nie byłem do tego zdolny. Dotknąłem natomiast jej zimnego policzka drżącą dłonią i zaszlochałem głośno. Nie, ani przez chwilę nie powstrzymywałem łez. Kolejny głośny wrzask wydostał się z mojego gardła, gdy wtuliłem twarz w jej ciało. Krzyk bólu i rozpaczy. Krzyk straty.
Nie będę mógł cię już pocałować, prawda? Nie wtulisz się we mnie już nigdy... Nie zobaczę twojego uśmiechu, czy nawet twoich łez. Ciebie już nie ma...
Dlaczego życie musi być takie kruche?
No właśnie... dlaczego? Dlaczego pozwoliłaś na to wszystko, a teraz tak po prostu odchodzisz?
Chciałem cię znienawidzić. Znienawidzić tak mocno, że nie byłbym w stanie na ciebie spojrzeć. Ale nie pozwoliłaś na to. Zdobyłaś moje serce szybciej, niż sam się o tym przekonałem. Wniosłaś w moje życie światło. Byłaś jak słońce, odganiałaś każdą burzową chmurę. Twój uśmiech odpędzał złe duchy, nocne zmory...
Hermiono Granger, stałaś się moim światełkiem.
Gdybym miał do wyboru zostać potworem, a stracić ciebie, bez wahania wybrałbym opcję pierwszą. Ale ty miałaś coś innego do powiedzenia. Postanowiłaś wejść bez pozwolenia w moje życie, robiąc w nim bałagan. Wyciągnęłaś mnie z Piekła, wprowadzając w kolejne, to przyjemne. Pozwoliłaś się pokochać.
Ale dlaczego?
Dlaczego na to pozwoliłaś, skoro i tak zamierzałaś odejść?!
To nie ja uratowałem ciebie, to ty uratowałaś mnie! Nie odchodź, do cholery, zostań przy mnie!
Straciliście kiedyś kogoś? Czy ktoś z Was wie, jakim niszczącym uczuciem jest strata bliskiej osoby?
Ja tak.
Straciłem cząstkę siebie. Narząd, który traktowałem tylko jako urządzenie pompujące krew, umierał wraz z nią, bo tak naprawdę to ona miała go w garści. Teraz umierał wraz z nią...
Cholerna, jebana miłość!
Wiedziałem, wiedziałem, jak boli! Widziałem jak płakał Potter, jak płakała ona... A ja pozwoliłem na to, bym teraz zapłakał ja...
Śmierć jest okrutna. Boli, gdy zabijasz i patrzysz ofierze w oczy, wiedząc, że to ty będziesz powodem, dlaczego nigdy nie otworzy oczu. Boli natomiast jeszcze bardziej, gdy ktoś ważny ginie na twoich oczach. Nie jesteś katem, ale czujesz, jakbyś nim był.
Przytuliłem ją do siebie mocniej, nie chciałem się z nią rozstawać. Nie pozwolę, by mi ją odebrali.
- Malfoy... - usłyszałem za sobą, a po chwili doszło do mnie, że to głos Pottera. Na pewno przyszedł, by mi ją odebrać. Nie, nie, nie! Nie pozwolę na to.
- Malfoy, wystarczy. To już nie ma sensu. Jej już nie ma. Odeszła.
To nie prawda. Ona jest, zawsze będzie. Ze mną. Do samego końca.
***
Wojna dobiegła końca. To Harry Potter zwyciężył. Zabił Lorda Voldemorta, zostając bohaterem świata czarodziejów.
A ja... stanąłem przed sądem.
Zostałem zesłany do Azkabanu na własne życzenie. Chciałem odpokutować. Zasługiwałem na to. Moje życie i tak nie miało już sensu. Nie było nikogo, kto tworzył jego filar. Nie było przy mnie Jej. Moje światełko odeszło, a wraz z nią, moje emocje.
Jednak odwiedzałem ją każdego dnia. Każdego cholernego dnia stawałem ramię w ramię z Potterem na cmentarzu, płacząc nad jej grobem i przeżywając całą historię na nowo.
Czułem każdy jej pocałunek, jakbym dopiero poznał go po raz pierwszy. Widziałem jej uśmiech, słyszałem słowa, wypowiadane dźwięcznym głosem, jakby siedziała obok...
- Malfoy, to była przysługa. – powiedział pewnego dnia Potter. – Uzdrowiciele byli dzisiaj u mnie z wynikami badań. Hermiona była nieuleczalnie chora. Urok. Musiała o tym wiedzieć.
- Bellatriks... - wychrypiałem i przymknąłem powieki. To ta rana. Ta cholerna rana!
- Dodatkowo... Hermiona była w ciąży. – kontynuował Potter. – To były dopiero początki, więc nie mamy pewności, czy sama o tym wiedziała.
Przed moimi oczami pojawiła się scena, gdy położyła moją rękę na swoim brzuchu. Wiedziała. Ona o wszystkim wiedziała.
Przed oczami mi się rozmyło, a ja już nie wiedziałem co się dzieje...
***
- Nic nie można zrobić? – usłyszałem jak przez mgłę.
- Niestety, jego serce zanika. Nie potrafimy go uratować, panie Potter...
- Widocznie to była jednak miłość. Hermiona zabiera go do siebie...
***
- Draco, Draco, obudź się!
Otworzyłem oczy, ale blask słońca natychmiastowo mnie oślepił. Zakryłem twarz jedną ręką, a nad sobą zobaczyłem kształt, jakby anioła. Kim ona jest?
- Obudziłeś się w końcu! Ile można na ciebie czekać?!
Ten głos wyrwał mnie z nagłego otępienia. Spojrzałem na Blaise'a z zaskoczeniem. Stał obok Theodora, który kręcił głową z dezaprobatą.
- Czy ty zawsze musisz dostawać wszystko, co chcesz, stary?
- Gdzie... jesteśmy? – wydyszałem.
- W domu. Jesteś w domu, kochanie.
Spojrzałem na tą, która wydawała się być aniołem. Hermiona Granger uśmiechała się do mnie promiennie. Jej włosy były na powrót długie, a na jej twarzy nie gościła żadna blizna. W ramionach trzymała dziecko. Naszego syna.
- My wszyscy... nie żyjemy? – zapytałem niepewnie, a oni uśmiechnęli się.
- Nie, Draco. Nasze życie nabiera dopiero się rozpoczyna. – odpowiedziała wesoło, łapiąc moją dłoń.
Tak. Teraz byłem w domu. W końcu.
Nazywam się Draco Malfoy, a to była historia beznadziejnej miłości, beznadziejnego śmierciożercy, do wspaniałej kobiety. Moja własna historia zakazanej miłości...



Rozdział 39

- Witaj, Draco.
Nie musiałem nawet zgadywać czyj to głos. Dobrze go znałem. Prześladował mnie w snach, a krwiste spojrzenie skanowało moje ciało. Nie miałem sił, by rzucić się do ucieczki czy chociażby zacząć krzyczeć. Czułem, że i tak jestem już jedną nogą w grobie. Teraz już nie było ratunku. Byłem sam, otoczony przez śmierciożerców. Nikt mi nie pomoże, bo nie ma nikogo, kto miałby to zrobić.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, niemal załamując się. Moja obecna sytuacja była beznadziejna. Przede mną stał Lord Voldemort we własnej osobie, z przyklejonym do ust okropnym uśmiechem, obok mnie ojciec, który patrzył na mnie z pogardą, a w całej reszcie pokoju stali porozstawiani inni śmierciożercy.
- Miło, że do nas wróciłeś. Minęło sporo czasu, dobrze się bawiłeś z nowymi przyjaciółmi? Zakon musiał przyjąć cię jak bohatera!
Nie odpowiedziałem, bo to nie miało sensu. Każde moje słowo mogło być odebrane jako atak. Bałem się cokolwiek wykrztusić.
- Odpowiadaj, jak twój Pan pyta! – but ojca uderzył w moją klatkę piersiową, a ja zakrztusiłem się i wciągnąłem mocno powietrze. Podparłem się rękoma podłogi, w końcu spoglądając na twarz Czarnego Pana.
- Spokojnie, Lucjuszu. Chłopak chyba wciąż tkwi w szoku. Nie cieszysz się, że wróciłeś do domu, Draco? Wszyscy bardzo się stęsknili.
Zacisnąłem palce w pięści, ciężko dysząc i zagryzłem wargi, walcząc z samym sobą. Wciąż jednak nie odpowiadałem, co widocznie zaczęło irytować mężczyznę o twarzy węża.
- Źle wychowałeś syna, Lucjuszu. Chłopak nie ma za grosz kultury. Czy muszę ci mówić, że powinien ponieść karę?
- Nie, Panie. – ojciec pokłonił się, a ja miałem ochotę prychnąć. Nie zrobiłem jednak ruchu, a uderzył we mnie czerwony promień zaklęcia torturującego.
Nie krzyknąłem, ale z moich ust wydobył się jęk zaskoczenia i bólu. Zatrzęsłem się, lecz nie pozwoliłem sobie na upadek. Nie. Chciałem walczyć.
- Jesteś zbyt pobłażliwy dla syna. – usłyszałem nad sobą. - Może dlatego zdradził waszą rodzinę, a także mnie i uciekł z brudną szlamą. Może niedługo zostaniecie dziadkami uroczych mieszańców?
- Nie pozwolę na to, aby mój ród został splamiony. Jeżeli tamta kurwa miałaby urodzić, zabiję i ją i bachora.
Moje ciało przeszły dreszcze, gdy w moich myślach pojawiła się uśmiechnięta Granger, trzymająca w dłoni małego niemowlaka. Moje dziecko. Wiedziałem, że to nie jest rzeczywistość, ale myśl, że mój ojciec miałby zabić i ją i dziecko...
- Draco. – zwrócił się ponownie w moją stronę Czarny Pan i jednym zaklęciem postawił mnie na nogi, zmuszając do pokłonu. – Wiesz co się robi ze zdrajcami, prawda?
Przymknąłem powieki i skinąłem głową. Zaklęcie mojego dawnego Pana uderzyło w moją twarz, a ja poczułem, że robi się cała ciepła i obolała, a już po chwili na posadzkę przede mną zaczęła skapywać krew. W ustach poczułem metaliczny smak krwi.
- Nie zabiję cię jednak. Mam do ciebie pewnego rodzaju sentyment. Byłeś oddanym śmierciożercą. Lubiłem w tobie to opanowanie. Jednak nie jestem na tyle miłościwy, by cię zostawić bez żadnej zemsty. To będzie o wiele gorsze od śmierci. Będziesz oglądał, jak na twoich oczach umiera wszystko to, na czym ci zależy.
- Na tym świecie nie istnieje nic takiego. – sapnąłem, ale głos mi drżał. W myślach wciąż widziałem roześmiane brązowe oczy, czułem smak pełnych ust.
- Nie kłam. Wiem wszystko. – Lord Voldemort wykrzywił się ponownie w uśmiechu. –Najpierw zginął Blaise Zabini, następnie Theodor Nott, ale to szlama Granger jest powodem, który cię zniszczy.
- Ona nic dla mnie nie znaczy. – powiedziałem niemal żałośnie. – Jest tylko szlamą.
- Zobaczysz więc, jak ta szlama umiera na twoich oczach.
W środku cały się trząsłem. Powoli zaczęła się we mnie tlić furia, przerażenie, nienawiść tak ogromna, że miałem wrażenie iż w ciągu kilku sekund wszystko jednocześnie wybuchnie. Nie zwracałem uwagi na żadną z ran, jakby ich nie było. Myślami byłem daleko stąd.
- Powiedz mi, Draco, czego takiego szuka Potter? Co planuje Zakon Feniksa?
- Nie wiem. – syknąłem, a po chwili skuliłem się, gdyż kolejne zaklęcie Czarnego Pana ugodziło mnie w ciało. Wyplułem przed siebie z ust krew, wycierając się rękawem szaty.
- Byłeś tam. Musieli ci zaufać. Znasz ich plany.
- Nic nie wiem. Nigdy mi nie zaufali. – jęknąłem i przeturlałem się kilka metrów dalej. Miałem wrażenie, że od tego uderzenia brakuje mi powietrza. Próbowałem złapać resztkami sił powietrze.
- Dam ci szansę, Draco. Przestanie boleć, jeżeli zdradzisz nam ich plany.
- Nic... nie wiem. – Nie mam pojęcia dlaczego siedziałem cicho. Jeszcze niedawno bez wahania zdradziłbym ich plany. Chciałbym przeżyć za wszelką cenę. Teraz jednak byłem gotów na śmierć...
- Myślisz, że ci pomogą? Nie pomogli Harry'emu Potterowi, więc kim ty musisz być dla nich?
W pomieszczeniu rozległy się śmiechy, ale ja nie zwróciłem na nie uwagi. Nie, nie miałem nadziei na pomoc ze strony Zakonu. Byłem pewien, że nie nadejdzie. Moje oczy powoli zachodziły mgłą.
Kolejne zaklęcie zacisnęło moje płuca, a ja zacząłem się dusić. Z kącika ust pociekła krew, która popłynęła pod moją koszulkę, aż do palców od ręki.
- Panie, a może się mylisz? – spokojny głos wyrwał mnie z otępienia, oczekiwania na śmierć. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na bladą twarz Severusa Snape'a, który oczekująco wpatrywał się w swojego Pana.
- Mylę, Severusie? – zimna odpowiedź zmroziła mnie całego.
- Młody Malfoy... Skoro twierdzisz, że on i Granger mieli coś wspólnego... Jest przyjaciółką Pottera. Jeżeli to prawda, Draco może okazać się przynętą, doskonałym zakładnikiem.
Czarny Pan przez chwilę lustrował wzrokiem swojego sługę, po czym wybuchł śmiechem tak okropnym, że włoski stanęły mi dęba. Spojrzałem na mężczyznę, który posłał mi krótkie spojrzenie. Wiedziałem, że należy do Zakonu. Przez mój krótki pobyt tam, widziałem go przelotnie tylko raz. Nasza rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych.
- A więc jednak. – rzuciłem drwiąco, a stojąca do mnie tyłem postać odwróciła się. – Prawa ręka Czarnego Pana jest zdrajcą.
- Dobrze znów cię widzieć żywym, Draco. Zakon opowiada, że cały dzień siedzisz w pokoju, to do ciebie nie podobne.
- Nie mydl mi oczu, Snape. Jesteś czymś w rodzaju podwójnego agenta? Po której stronie naprawdę stoisz?
- A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Po niczyjej. – odpowiedziałem nerwowo. – Wojna się już dawno dla mnie skończyła.
- Doprawdy? – mężczyzna uniósł brew, a jego kącik ust uniósł się w kpiącym uśmiechu.
- Kazałeś Granger mi zaufać. Dlaczego to zrobiłeś? A co gdybym zawiódł i zabił ją w tamtym momencie?
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz. Jesteś za słaby, aby stać się śmierciożercą bez jakichkolwiek uczuć. Obserwowałem cię.
- Dlaczego nie Theodor? Gdyby to był on, miałbyś jeszcze większą pewność.
- Nott był dodatkowym czynnikiem, który mnie utwierdzał w tym, że nie dasz rady jej zabić. To tobie chciałem dać szansę i nie zmarnowałeś jej. Jednak wojna się jeszcze nie skończyła i niedługo może zacząć zbierać swoje plony.
- W moim życiu zbiera już je zbyt długo. Nie pozwolę uzbierać więcej.
W tej chwili wiedziałem, że Severus Snape próbuje mnie ratować. Nie wiem dlaczego, ale w moim sercu odżyła chwilowa nadzieja. Czy Zakon Feniksa będzie próbował mnie odbić? Czy właśnie w tej chwili ktoś naraża siebie, planuje coś, bym ja mógł być wolny?
- Mów dalej, Severusie. – głos Czarnego Pana sprowadził mnie na ziemię. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?
- Tak, Panie. – Snape pokłonił się. – Potter podobno planuje powrót do Hogwartu.
- Głupi chłopak. – Lord Voldemort roześmiał się. – Czy on nie wie, że Hogwart należy do mnie? Ale skoro tak... będę tam na niego czekać.
- Jaka jest twoja decyzja, Panie?
Czarny Pan rozejrzał się po swoich poplecznikach, zawieszając wzrok na mnie.
- Mam nadzieję, że odrobiliście zadanie domowe. Wracamy do Hogwartu, przyjaciele. Draco chce ponownie spotkać się z ukochaną.
***
Miałem ochotę krzyczeć. Nie mogłem tutaj bezczynnie siedzieć i czekać! Wiedziałem co planuje Czarny Pan. Chciał dotrzeć przeze mnie do Pottera, przy okazji udowadniając mi, że zostałem sam. Drżałem na samą myśl, że jedyna osoba, która tak naprawdę pozostała w moim życiu jest w niebezpieczeństwie. Bo tak było. Nienawidziłem się za to, że nie mogę jej przekazać, że nie ma tutaj wracać. Była jednym z celów, sposobem ukarania mnie i mojej zdrady. Nie wiem w którym momencie stała się dla mnie kimś więcej niż tylko szlamą Granger, ale w tej chwili była kimś... wyjątkowym. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale nasze losy związaliśmy ze sobą już dawno.
Rozejrzałem się po gabinecie dyrektora niemal z żałością. Byłem bezbronny, unieruchomiony zaklęciem. Nie mogłem się nawet ruszyć z cholernego miejsca! Dodatkowo w pomieszczeniu siedział również Czarny Pan, wpatrując się przez okno, a także Snape, ciotka Belltriks, która na moje nieszczęście uszła z życiem i zdążyła mnie przekląć za to, co jej zrobiłem, ojciec i Astoria.
Czekanie było męką. W każdej chwili mogło coś się wydarzyć, ale mijała sekunda za sekundą, a z każdą panował taki sam spokój jak ówcześnie. Nikt się nie odzywał, powietrze robiło się coraz bardziej gęste. Widziałem, że Czarny Pan powoli traci cierpliwość. Niespokojnie przesuwał palcami po różdżce, nerwowo spoglądając na Zakazany Las.
Myślałem, że nic się nie wydarzy, że informacja o przybyciu do Hogwartu była błędna, ale w pewnej chwili do drzwi gabinetu ktoś załomotał, a do środka wpadł jeden z śmierciożerców.
- Panie! – wydyszał. – Widzieliśmy go! Widzieliśmy Pottera!
- A więc przybyli. – jego twarz rozjaśnił okrutny uśmiech. – Zbierz wszystkich. Niech będą gotowi. Chcę Pottera żywego.
- Panie, co zrobić z moim synem?
- Prawie bym zapomniał. – zwrócił się w moim kierunku. – Draco zostanie tutaj z panną Greengrass. Kto wie, może dawna miłość powróci. – skierował się do wyjścia, ale zatrzymał się. – I jeszcze jedno. Granger również chcę dostać żywą.
Niemal z paniką obserwowałem jak wszyscy opuszczają pomieszczenie, a ja zostaje sam na sam z Astorią. Tak, kiedyś obawiałem się śmierci, a raczej bólu jej towarzyszącemu. Teraz jednak nie czułem tego strachu. Adrenalina we mnie buzowała, nienawiść i furia chciały się wydostać na zewnątrz. Wiedziałem już, że Zakon zaatakował, gdy gdzieś w oddali usłyszałem wybuch i krzyki. A gdzieś wśród nich musiała być Ona...
- Kto wie, może przez przypadek to właśnie ona zginęła? – usłyszałem cichy głos obok swojego ucha, po czym spojrzałem na Astorię z obrzydzeniem. – Martwisz się o swoją szlamę, Draco?
- O nikogo się nie martwię. – syknąłem.
- Nie? – wykrzywiła się w uśmiechu. – Zabiję ją, rozumiesz? Zabiję tą dziwkę i przyniosę ci jej głowę!
- Tknij ją, głupia kurwo, a to ja oderwę twoją!
- Jak bohatersko. – zacmokała, po czym wycelowała we mnie różdżką. Jej zaklęcie uderzyło we mnie. Poczułem, że z wargi pociekła mi krew, ale nie krzyknąłem. Nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji.
- A może powinnam zabić ją na twoich oczach? Obserwowałbyś jak odbieram jej ostatnie tchnienie.
- Nawet jej nie dotkniesz. Nie pozwolę ci na to! – ryknąłem.
Oboje rozejrzeliśmy się po pokoju, szukając źródła hałasu, który zaczął coraz głośniej rozbrzmiewać. Obserwowałem drzwi z narastającym przerażeniem. W pewnej chwili uderzyły o ścianę niedaleko nas, wyrzucone zaklęciem. Do środka wkroczyła osoba, na której widok serce mi zamarło.
- Draco! Co oni ci zrobili? – wydyszała Granger, chcąc do mnie podbiec, ale nie mogłem jej na to pozwolić.
- Uważaj! – krzyknąłem, nie mogąc się ruszyć.
Gryfonka w ostatniej chwili uniknęła zaklęcia Astorii, szybko kontratakując. Obserwowałem z niepokojem walkę, która się przede mną rozgrywała. Zaklęcia śmigały w różne strony, ale nie zwracałem na nie uwagi. Analizowałem ruchy, oceniałem przewagę, ale do kurwy, nie mogłem zrobić nic, by jej pomóc!
Z satysfakcją zaśmiałem się, gdy Granger powaliła zaklęciem Astorię na posadzkę. Śmierciożerczyni się dusiła. Złapała za gardło, jakby chcąc zdjąć niewidzialny sznur. A Gryfonka się do niej zbliżała, patrząc z nienawiścią. Nigdy wcześniej nie widziałem w jej oczach takiego złowrogiego blasku. Wzmacniała zaklęcie z każdym krokiem, a Greengrass robiła się cała sina. Z jej oczu płynęły samotne łzy, robiła to wbrew sobie.
- Granger, przestań. – powiedziałem spokojnie, ale ona nie reagowała. – Zabijesz ją.
- Dlaczego nie mam tego zrobić? Ona by to zrobiła bez wahania!
- Ale ty nie jesteś nią! Jesteś dobra! Nigdy nie chciałaś, bym stał się potworem, ty również nim nie jesteś!
Pierwszy raz zobaczyłem, jak bardzo się zmieniła odkąd uciekliśmy z mojego domu. Myślałem, że nie dała się złamać. Jednak teraz to widziałem. Nie załamała się wtedy, nie zamknęła w sobie, walczyła, bo miała dla kogo. Jednak zyskała coś o wiele gorszego. Nienawiść. Tłumiła w sobie uczucia bólu, strachu, złości, które zdobyła dzięki mojej ciotce. Przeżyła okropne chwile w moim domu. Śmierciożercy jej o tym przypominali. Jej cierpienie, łzy... Czy ja też byłem taki? We mnie też widziała tylko okrutne wspomnienia?
Było już za późno. Ciało Astorii Greengrass upadło na posadzkę w bezruchu z otwartymi oczami. Dziewczyna nie żyła. Poczułem, że mogę się ruszyć. Śmierć Astorii spowodowała zdjęcie zaklęcia.
Wstałem i podszedłem powoli do Granger, która jakby zaczęła się budzić z otępienia. Zatkała ręką usta i załkała, upadając na kolana.
- Zabiłam człowieka... - szloch wydobył się z jej ust.
- Granger... - ukląkłem obok i objąłem ją, chowając jej twarz w swoich ramionach.
- Zabiłam człowieka!
Słone łzy zaczęły moczyć moją szatę, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem ją ponownie w ramionach, była bezpieczna. Teraz już nic innego nie miało znaczenia. Chciałem ją tak trzymać i nie pozwolić, by odeszła. W tej chwili czułem, że całe moje ciało się uspokoiło.
- Bałam się, że cię straciłam. Tak bardzo się bałam, że cię zabiją...
- Nic mi nie jest. Żyjemy. Oboje. – zacząłem ją uspokajać i ocierać jej łzy. Wciąż jednak cała się trzęsła. – Jak wygląda sytuacja?
- Harry zniszczył oba. Nie wiem co się dalej dzieje, zaczęłam cię szukać, nie wiem co z innymi, ja...
- Granger, uspokój się! Co zniszczył Potter?
- Hor – horkruksy. Cząsteczki duszy Sam Wiesz Kogo. To jedyny sposób, by go zniszczyć. Tego właśnie szukaliśmy przez cały ten czas.
Spojrzałem na nią zaskoczony. To właśnie było to, czego nie chciała powiedzieć przez te wszystkie miesiące? Sposób na zniszczenie Czarnego Pana. Więc istniał taki. Była szansa, że wszystko może jeszcze mieć jasne barwy.
- Czy został jeszcze jakiś?
Granger pokręciła głową, ponownie się we mnie wtulając.
- Mam już dosyć, Draco. Nie chcę tutaj być. Nie mam już na to siły.
- Ucieknijmy stąd. – zadecydowałem. – Znajdziemy swoje miejsce, gdzie będziemy bezpieczni. Będziemy razem. Tam nas nikt nie odnajdzie.
- Mamy... zostawić to wszystko?
- To już nie jest nasza wojna. – otarłem jej samotną łzę. – Zrobiliśmy tak wiele... Nikt nie będzie miał nam tego za złe. Granger, ja... - zawahałem się. – Nie wiem co się ze mną działo przez cały ten czas, ale chyba, moje uczucia, ja nigdy...
- Nie musisz kończyć, Draco. Ja również czuję to samo. Pokochałam cię już dawno. Cały czas miałam nadzieję, że czujesz to samo.
Zatopiłem się w jej ustach, mając nadzieję, że uzna to jako odpowiedź. Czy to właśnie była miłość? Czy to właśnie Granger postanowiła zostać w moim sercu? Jeżeli tak, to nigdy nie czułem się tak wspaniale. Pierwszy raz od wielu miesięcy, a może lat, miałem wrażenie, że wszystko może mieć sens, że mogę być szczęśliwy.
Biegliśmy korytarzami Hogwartu, a ja ignorowałem wszystko naokoło. Śmiałem się. Sercem, ustami. Z radością odbijałem lecące w nas zaklęcia, z uśmiechem niwelowałem przeciwników. Świat w Hogwarcie nie wydawał się już szary i ponury, mimo iż trwała wojna, a ludzie umierali. Kto był wrogiem, kto był przyjacielem?
Kiedyś myślałem, że nie mam prawa przeżyć tej wojny. Nie byłem godzien. Teraz już byłem pewien, że stałem po odpowiedniej i jedynej dobrej stronie. Stronie Hermiony Granger.
Osłanialiśmy się wzajemnie. Co kilka kroków załamywała się pod nami posadzka, a ściany oraz sufit kruszył się. Hogwart był zniszczony. To już nie było to samo miejsce co wcześniej. Wojna odcisnęła na nim swoje piętno.
Dopiero teraz zaczęło do mnie wszystko dochodzić. Trwała wojna. Wojna o wolność. Mogliśmy tak bezkarnie uciec?
Pod naszymi stopami leżały ciała ludzi. Znajomych, ich rodzin oraz wrogów. Wojna nie może być dobra. Przynosi ze sobą zawsze zniszczenie, rozpacz, ból. To są jej nieodłączne czynniki. Czym ludzie się od siebie różnią?
W powietrzu poczułem znajomy zapach krwi i śmierci.
Dobiegliśmy pod wrota Wielkiej Sali. Chciałem biec dalej, ale w oczy rzuciła mi się rodzina Weasleyów, płacząc nad ciałem jednego z bliźniaków. Stracili kolejne dziecko. Ilu Weasleyów żniwo wojny zamierzało jeszcze zabrać?
Co ja tutaj robiłem? Naprawdę jeszcze przed chwilą uważałem, że zasługuję na życie? Nie byłem tutaj mile widziany. To moja rodzina przynosiła ból. To przez moich dawnych towarzyszy ci ludzi stracili życie. Ja również zabijałem, byłem przyczyną śmierci...
Chciałem upaść na ziemię i rozpłakać się jak dziecko.
Poczułem, że Granger odwróciła się od tego widoku i pociągnęła mnie za sobą na błonia. Biegliśmy, ale już nie wiedziałem dokąd.
Miejsce, w którym się znaleźliśmy spowodowało, że gwałtownie się zatrzymałem. Mulciber, pierwsza wojna, Blaise...
To właśnie tutaj zginął. Ponownie tutaj powróciłem, a w mojej głowie niczym film przypominała się ta scena...
Tchórz... Tchórz...
Upadłem na ziemię i rozpłakałem się. Pozwoliłem łzom płynąć. Nie miałem już sił.
Byłem głupi myśląc, że ucieczka z Granger da mi szczęście. Owszem, dała, ale chwilowe. Teraz ponownie musiałem się zmierzyć z cierpieniem. Bólem. Śmiercią. Nienawiścią. Nawet jeżeli przeżyję, nikt nie da mi uniewinnienia. Byłem jednym z nich. Ja również powinienem leżeć tutaj martwy.
A ty jakbyś się czuł, gdyby na twoich oczach umarł rodzic? Twoje dziecko? Albo chociażby ważna dla ciebie osoba? Dobrze wiesz, że nie dotknąłbyś jej nigdy więcej... Straciłbyś pewną cząstkę siebie. Właśnie to teraz czuli ci ludzie.
Poczułem jak we mnie wtula się drobne ciałko. Tak ciepłe... tak dobre... wnoszące w moje ponure myśli trochę pozytywnej energii. Rozluźniłem się trochę, lecz po chwili znowu zesztywniałem.
- Nie mogę iść dalej, Granger. – wyszeptałem. – Muszę przyjąć karę, na którą zasługuję.
- Nie, Draco... - również szepnęła i pociągnęła za moje ramię. – Błagam cię, wstań! Wszystko się ułoży!
- Nie. Nie będziesz przy mnie szczęśliwa. Nie oszukuj się. Chcesz się ukrywać przed wszystkimi z mordercą? Bez przyjaciół?
Z jej oczu ponownie pociekły łzy, które otarłem kciukiem.
- Co zamierzasz zrobić?
- Przetrwać tę wojnę i odpowiedzieć przed sądem. Jeżeli jestem skazany na Azkaban, pójdę tam. Zbyt długo stałem po nieodpowiedniej stronie.
- Draco... będę czekać na ciebie, już zawsze, obiecuję...
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, ale po chwili czułem, że krew odchodzi mi z twarzy, a całe ciało zamiera. Za jej plecami stanął Greyback wraz z ciotką Bellatriks, uśmiechając się kpiąco z wycelowanymi w nas różdżkami.
- Jesteście tacy uroczy! – zaskrzeczała ciotka. – Ale ruszać się, Czarny Pan na was czeka!
- Nigdzie się nie wybieramy. – syknąłem i podniosłem się powoli z ziemi. Granger podążyła w ślad za mną, patrząc ze strachem na wilkołaka.
- Może pozwoli mi się z tobą znowu zabawić, dziecinko? Wyglądasz o wiele lepiej niż wtedy... Może spłodzimy razem bachorka, co?
Szatynka zadrżała obok mnie, a ja spiąłem się niebezpiecznie, nie spuszczając wzroku z przeciwników. Wiedziałem, że jesteśmy w niebezpiecznej sytuacji.
- Daj jej spokój, Greyback. Nie widzisz, że jest przerażona? – zapytała drwiąco Bella. – Już dość nacierpiała się w życiu. Jak klątwa, dziecinko?
Granger złapała się za klatkę piersiową niespokojnie, a ja spojrzałem na nią z niezrozumieniem.
- Potrafi być uciążliwa i boli, prawda? Ale nie martw się, już niedługo...
- Jaka klątwa, o czym ona mówi? – warknąłem.
- Nie powiedziałaś mu? – kobieta roześmiała się. – Biedny Draco...
To był idealny moment. Wyczułem jej roztargnienie. Zaatakowałem, ale ciotka wrzasnęła i odbiła zaklęcie. Przestała nad sobą panować. Nie kontrolując swoich ruchów, zaczęła na oślep strzelać zaklęciami. Ledwie uniknęliśmy jednego, kolejne prawie muskało nasze ciało.
Drugim jednak przeciwnikiem był Greyback, którego mimo wszystko musiałem brać pod uwagę. Był niebezpieczny, a widziałem, że czai się na Granger, co bardzo mnie niepokoiło.
Minuty mijały, a walka wciąż trwała. Granger świetnie sobie radziła. Jej zwinne ruchy dawały przewagę nad wilkołakiem. Obserwowałem ją cały czas kątem oka, bojąc się, że w każdej chwili coś może się wydarzyć.
Jakby wyczuwając wszystko, zauważyłem w pewnym momencie, że Gryfonka syknęła z bólu i zaprzestała dalszej potyczki, chwytając się za brzuch. Oddychała ciężko, ale w tej chwili moja cała uwaga została rozproszona przez zbliżającego się do niej wilkołaka.
Popędziłem w ich stronę, wyciągając różdżkę. Przed oczami wciąż miałem tamten okropny widok... Nie mogłem pozwolić, by to się powtórzyło...
Avada kedavra!
Syk zaklęcia przeciął zimowe powietrze i uderzył w ciało Greybacka. Przez chwilę zesztywniał, a po chwili upadł z hałasem na śnieg.
Ja natomiast podbiegłem do dziewczyny i ukląkłem przy niej, łapiąc za ramiona, aby na mnie spojrzała.
- Granger, nic ci nie jest?!
- Nie, wszystko w porządku, ja tylko...
Jej oczy rozszerzyły się, a usta zamarły w przerażeniu. Nim zdążyłem zareagować, ona odepchnęła mnie i wpadła pod promień zaklęcia posłanego przez ciotkę Bellatriks. Krzyknąłem, gdy opadła na mnie. Do gardła napłynęło mi coś nieprzyjemnego...
Jak w amoku spojrzałem na śmiejącą się głośno kobietę. Nie minęła sekunda, a leżała martwa. Zasłużyła na o wiele gorszą śmierć. Powinna cierpieć jak ona... Jak moja Granger...
- Granger? – zapytałem głucho. – Granger! Błagam cię...
- Ja... w porządku, nic mi nie jest...
Wypluła z ust odrobinę krwi i wstała, wciąż trzymając się za brzuch. Patrzyłem na nią niepewnie. Byłem przerażony, myślałem, że ją straciłem...
- Musimy znaleźć innych. Musimy im pomóc...
Szedłem za nią kilka kroków, podziwiając jej siłę. Wiedziałem, że zaklęcie jej zaszkodziło. Jej ruchy nie były już tak płynne, mimo, że zraniła po drodze trzech przeciwników. Lecz nadal walczyła, a ja cieszyłem się, że tutaj jest. Przez krótką chwilę bałem się, że...
- Granger!
Gryfonka upadła, a ja podbiegłem do niej i opadłem na kolana obok niej. Z jej oczu pociekły ciurkiem łzy. Cały czas trzymała się za brzuch, z którego zaczęło płynąć coraz więcej krwi. Nie wiedziałem, kiedy moje ręce zaczęły drżeć.
Granger...
Przyłożyłem do jej ciała różdżkę, starając sobie przypomnieć wszystkie zaklęcia. Raz za razem wypowiadałem formułki, ale nic nie działało. Kurwa, dlaczego nic nie działało?! Nie słyszałem wokoło krzyków, świat się rozmył. Nawet nie zarejestrowałem momentu, gdy po policzkach zaczęły płynąć łzy. Wszystko skupiłem na pomocy jej. Miałem wrażenie, że wyślizguje mi się z rąk, że ją tracę...
- Draco, nie... - złapała moją dłoń i próbowała odciągnąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Walczyłem o nią i nie zamierzałem przestać.
- Nie pozwolę ci odejść. – warknąłem.
- Draco, ja... nigdy... nie żałowałam. Dziękuję. – położyła mi dłoń na swoim brzuchu i wtedy spojrzałem jej w oczy. Czułem to. Czułem całym sobą.
- Nie, nie odejdziesz, Granger!
Jej uścisk się poluzował, a po chwili dłoń ześliznęła się na ziemię. Wciąż patrzyła na mnie brązowymi oczami w których nigdy już nie miał zalśnić blask. Wrzasnąłem tak, że cały świat poznał mój ból.
Tak, Hermiona Granger oddała za mnie życie.



Rozdział 38

Zamrugałem kilka razy i roześmiałem się. Czy ten kretyn naprawdę powiedział właśnie, że chce się dostać do Banku Gringotta, a ja mam mu w tym pomóc? Śmieszne. To było niewykonalne. Jeżeli myśli, że potrafi tego dokonać, myli się. Przy tym wszystkim potrzebuje MOJEJ pomocy? Zastanawia mnie najbardziej fakt, jak bardzo musi być zdesperowany, że to ode mnie oczekuje pomocy. Nie ufa mi, wiem to, a mimo wszystko rzuca wszystko na jedną szalę. Potter jest większym debilem niż mi się dotychczas zdawało.
- Potter, wiedziałem, że jesteś pojebany, ale nie aż tak. Nikt normalny nie włamie się do Gringotta. To próba samobójcza. Bank jest strzeżony przez śmierciożerców i nie tylko. Niemożliwym jest się tam dostać, a szczególnie pod twoją postacią.
- Już raz to zrobiono, a my zrobimy to ponownie. – mruknął. – Trzeba tylko użyć mózgu. A ja mam plan.
- Jest wojna! Bank ma podwojone zabezpieczenia, a ty próbujesz dostać się do skrytki starego rodu. Jak zamierzasz wejść niezauważony, jeżeli potrzebujesz właściciela skrytki? Muszę ci przypominać kim on jest?
- Właśnie dlatego potrzebny jesteś ty. – warknął. – Masz czas do jutrzejszego spotkania, by zaznaczyć wszystko na mapie. Natychmiastowo zaczniemy przygotowania. Dla mnie już nie ma rzeczy niemożliwych.
***
Siedziałem w pokoju znacząc wszystko ze złością na cholernej mapie. Dlaczego się w to wpakowałem? Skąd miałem wiedzieć, że ten idiota wpadnie na taki pomysł?! W porządku, to Potter... Mogłem się tego spodziewać, ale miałem nadzieję, że nie okaże się takim bezmózgiem! Kogo ja oszukuję?! To POTTER! Kretyn nad kretynami, naprawdę oczekiwałem po nim czegoś innego?!
Westchnąłem ciężko i złapałem się za głowę. Wygląda na to, że to wszystko będzie cięższe niż się miało wydawać...
- Nie musisz w tym uczestniczyć. Harry potrzebuje tylko informacji.
Spojrzałem na Granger i wykrzywiłem się.
- Twój cholerny przyjaciel jest samobójcą, Granger?
- On po prostu patrzy na wszystkich innych, ignorując swój los. Dlatego wiem, że nie będzie chciał niczego więcej od ciebie.
- Czego szuka? – spojrzałem na nią uważnie, ale spuściła głowę.
- Uwierz mi, jest to coś, z czym nie chciałbyś mieć styczności.
***
- Najwięcej strażników znajduje się w północnym skrzydle. Tam są komnaty Czarnego Pana. – wskazałem punkt. – A tutaj jest główny salon. W nim odbywają się narady.
- Ile razy w tygodniu?
- Co najmniej dwa. Nie wiem jednak jak jest teraz, nie było mnie tam od ponad miesiąca. Patrole również mogły ulec zmianie.
- Bierzemy wszystko pod uwagę. Gdzie są komnaty Bellatriks?
- Niedaleko Czarnego Pana. Większość nocy spędza jednak w jego pokojach. Potter, chyba nie chcesz dostać się do mojego domu? Wróciłem tam z Granger po ciebie i ledwie wyszliśmy żywi.
Potter jednak zignorował pytanie i pokazał coś Lupinowi. Oboje zerknęli na Granger i na mnie niepewnie.
- Hermiono, dobrze się czujesz? – zapytał z troską Wybraniec.
- Tak, tak. W porządku, tylko... Wspomnienia powróciły...
- Co oni ci tam zrobili? – jęknęła pani Weasley. – Kochanie, powiedz nam, pomożemy ci!
- Nie chcę o tym mówić. – szepnęła i skuliła się w sobie. Potter również milczał, a po jego minie było widać, że powrócił wspomnieniami w nieprzyjemne czasy. Mi również przed oczami stanęła scena, która do teraz potrafiła mrozić moje myśli.
- Hermionko...
- Poradzę sobie, pani Weasley. Nikt nie będzie potrafił mi pomóc.
- Nie wyglądasz najlepiej, kochanie. Powinnaś się położyć. Jesteś cała blada! Coś cię boli?
- Odrobinę źle się czuję. Słabo mi. Czy mogłabym się już położyć?
- Tak, myślę, że już skończyliśmy na dzisiaj. – odpowiedziała i spojrzała gronie na Pottera.
- Tak, idź się położyć. Dasz radę jutro iść na misję z Malfoyem, tak jak ustaliliśmy?
Gryfonka skinęła głową i wstała, wychodząc z kuchni. Podążyłem za nią wzrokiem, czekając aż zniknie za drzwiami. Miałem ochotę iść razem z nią. Wcale nie uśmiechało mi się siedzenie tutaj z całą resztą.
Spojrzałem na nich niechętnie, mierząc kpiącym, niechętnym spojrzeniem.
- Skoro skończyliśmy, ja też już pójdę.
Wstałem, ale Potter również wstał i wyciągnął w moim kierunku dłoń.
- Możemy porozmawiać?
- Skoro musimy. – westchnąłem i wyszedłem za nim z pomieszczenia, pozwalając się poprowadzić daleko od kogokolwiek. Usiedliśmy niedaleko nagrobków Weasleyów, ale ja wpatrzyłem się przed siebie, czekając na to aż zacznie mówić. – Nie żeby coś, ale nie szczególnie mam ochotę tutaj z tobą siedzieć, Potter.
- Nie myśl, że ja mam ochotę. – mruknął. – Chciałem porozmawiać o Hermionie.
Uniosłem brew i z zaciekawieniem przyjrzałem się jego twarzy.
- Hermiona ci ufa. – zaczął. – Ale ja nie. Szanuję jej zdanie, lecz nie popieram tego, że chroni ciebie. Pozwoliłem ci również nam pomóc, ale nie będę wprowadzał w każdy szczegółowy plan. Nigdy nie zastąpisz nam Rona. Cieszę się jednak, że jej pomogłeś i nic jej nie jest. Wiele dla mnie znaczy to wszystko. Nie zrozum mnie źle, ale pamiętam jak ją kiedyś traktowałeś. Gorzej niż robaka. Nie wiem co jest między wami, ale nie skrzywdź jej, Malfoy. Wiele przeszła, nie chcę widzieć więcej krzywd ani łez na jej twarzy.
- Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz ode mnie, Potter. – powiedziałem obojętnie.
- Nie oczekuję żadnej. To było tylko ostrzeżenie i prośba zarazem. Jeżeli ją skrzywdzisz, zabiję cię. Bez wahania.
***
Staliśmy z Granger na wzgórzu, patrolując okolicę. Nasze twarze wręcz zamarzały od zimna. Nienawidziłem cholernej zimy! Każdy ślad trzeba było zacierać, a czekanie w miejscu było męczarnią. Szczególnie teraz, gdy staliśmy na całkowitym pustkowiu. Nie mam pojęcia dlaczego tutaj przybyliśmy, ale Granger najwyraźniej miała jakiś powód.
- Granger, możesz mi powiedzieć dlaczego mnie tutaj przyciągnęłaś? – warknąłem.
- Przepraszam, zaraz wracamy. Musiałam tutaj wrócić. Kiedyś jeździłam w to miejsce z rodzicami pod namiot. Tęsknię za dawnymi czasami.
Westchnąłem i podszedłem do niej. Złapałem jej dłoń w swoją i obróciłem w moim kierunku. Owinięta była grubym szalikiem niemal pod same oczy, a na głowie miała puszystą czapkę w którą ją poklepałem z rozbawieniem.
- Wyglądasz głupio. – stwierdziłem, a ona zmrużyła oczy.
- Dobrze, że ty wyglądasz niczym model z najnowszej okładki „Czarownicy".
Roześmiałem się, gdy w myślach wyobraziłem sobie jej oburzoną minę, w tej chwili zakrytą przez warstwy zimowych ubrań. Wzmocniłem uścisk na jej dłoni i przyciągnąłem do siebie, chowając twarz w wełnę na jej czapce. Poczułem, że jej ciało zesztywniało, ale nie odsunęła się. Staliśmy tak przez krótką chwilę w milczeniu, ale miałem wrażenie, że minęła wieczność.
- Kiedyś tutaj wrócisz. Kto wie, może nawet z nimi. – szepnąłem. – Teraz jednak musisz walczyć, Granger. Zaszłaś tak daleko.
- Wiem. Nadszedł ten czas, gdy nie ma odwrotu. Jesteś pewien, że chcesz się opowiedzieć po tej stronie?
- Nie. Tak naprawdę opowiadam się po zupełnie innej. Mojej własnej.
Granger odsunęła się ode mnie i przyjrzała badawczo. Nie pierwszy raz chciałem wiedzieć co myśli.
- Chodźmy już. Będą się denerwować, że tak długo.
Po chwili poczułem, że teleportujemy się w zupełnie inne miejsce. Teraz staliśmy w ciasnej uliczce na Pokątnej. Nie było wcale przyjemniejsze, a tym bardziej bezpieczne.
Założyliśmy na głowę kaptury i wyjrzeliśmy zza rogu. Ostrożnie, uważając na śmierciożerców, pociągnąłem ją w głąb sklepów. Na ulicy nie było praktycznie żywej duszy, co wcale nie ułatwiało nam zadania. Szliśmy przez kilka minut w kierunku, który oboje znaliśmy od lat bardzo dobrze.
Z naprzeciwka zauważyłem zmierzające dwie postacie, więc chwyciłem jej rękę i wciągnąłem w najbliższą uliczkę, chowając się za opuszczonym, zabitym deskami budynkiem. Rozglądnąłem się wokoło, obserwując okolicę czy nikt nas nie śledził.
- Gotowa? Musimy się pozbyć tych dwóch.
Granger skinęła niepewnie głową i wyciągnęła przed siebie różdżkę, stając za mną. Stanąłem za plecami śmierciożerców i cicho niczym cień, zakradłem się do nich, nim zdążyli zareagować. Jednym szybkim ruchem przyłożyłem różdżkę do gardła jednego z nich, a Granger miała już drugiego. Spojrzała na mnie niepewnie, a ja, patrząc jej w oczy, wymówiłem formułkę zaklęcia uśmiercającego, którego barwa odbiła się w jej oczach.
- Skonfundowałaś go? – zapytałem bez emocji.
- T – tak. – wyszeptała.
- Uważaj na niego przez chwilę. Legiliments!
Uczucie „grzebania" w czyimś umyśle zawsze wydawało się tak samo dziwne i w jakimś sensie przerażające. Na sekundę przewijało mi się miliard myśli, wspomnień. Każdy człowiek ma w sobie wspomnienia, które nie zawsze są przyjemne, są ich zmorami, wstydem, a ja to wszystko mogłem bezkarnie oglądać. Nie, nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Ludzkie umysły potrafiły być naprawdę zawiłe i obrzydliwe.
Ale ja szukałem informacji. Potrzebowałem ich. I znalazłem.
Wyszedłem z jego umysłu wręcz z ulgą. Spojrzałem na twarz z obrzydzeniem i wycelowałem różdżką. Gdy stałem w momencie, gdy miałem kogoś zabić, po prostu odebrać życie, nie wahałem się. Praktycznie nigdy. Wahanie sprawiało, że człowiek staje się słaby. A ja nie mogłem być słaby.
- Odwróć się i odejdź. – zadecydowałem i spojrzałem na Granger. – Zajmę się nimi. Poczekaj w umówionym miejscu.
- Mogę zostać. – odpowiedziała, ale jej głos zadrżał.
- Idź. Nie chcesz tego widzieć.
Wyglądała jakby chciała się spierać, ale opuściła w końcu wzrok i odwracając się co chwilę, zniknęła za rogiem. Poczekałem cierpliwie aż byłem pewien, że nie wróci.
- Witaj, Ed. – powiedziałem drwiąco do śmierciożercy, łapiąc go za włosy. – Miło znów się spotkać, co? Normalnie bym ci przepuścił i cię normalnie zabił, ale zobaczyłem w twoich pojebanych myślach coś, co mi się nie spodobało. Fajnie rżnęło się moją matkę? Nie popuszczę ci tego, kutasie.
Moja różdżka przecięła ze świstem powietrze, a jego ciało grzmotnęło w ścianę budynku. Podszedłem do niego i podniosłem za poły szaty, by po chwili przyłożyć mu w twarz. Wbiłem koniec różdżki w jego policzek, aż przeciąłem cienką warstwę.
- To cię nauczy, żeby nie dotykać tego, co do ciebie nie należy.
Wiedziałem, że mężczyzna nie krzyknie, bo zaklęcie Granger wciąż działało, ale czułem satysfakcję. Wiedziałem, że pali go całe wnętrze niczym ogień, a gardło zaciska się, odcinając od tlenu. Czarna Magia była okrutna, ale wszyscy mogli śmiało przyznać, że fascynująca.
- Zdychaj. Mam nadzieję, że spłoniesz gdzieś w otchłaniach.
Do samego końca obserwowałem, aż umrze na moich oczach. Nie czułem strachu czy poczucia winy. Jedyne co, to obrzydzenie i wściekłość. Wściekłość tak ogromną, że czekałem tylko aż jego oczy i oddech zamrą.
Nie zamierzałem sprzątać tych ciał. Przeniosłem je tylko w bardziej ustronne miejsce, gdzie będą się w spokoju rozkładać, póki smród nie przyciągnie przechodniów.
Postanowiłem za to udać się do miejsca w którym czekała na mnie Granger. Podróż tam, zajęła mi zaledwie kilka minut. Już w oddali widziałem jej postać skuloną na niewielkim głazie, patrzącą na ogromny budynek, który swoim przepychem i dostojnością wyróżniał się z tłumu innych budynków. Podszedłem cicho, na tyle na ile pozwalał mi skrzypiący śnieg i stanąłem za jej plecami.
- Nie podoba mi się, że będziesz tam z nim szła. – mruknąłem. - Możesz już nie wrócić.
- Muszę tam iść. Już dawno temu obiecałam Harry'emu, że będę z nim w każdej trudnej sytuacji. Wspieram go i chcę pomóc. Nie zostawię go w takiej chwili.
- Wiem, Granger. Przecież jesteś na to cholernie za dobra, co? Wiem, że nie masz na to ochoty, a jednak tam idziesz.
- Dlatego, że tak trzeba! – krzyknęła. – Nikt za nas tego nie zrobi, a nie puszczę go samego!
- Uspokój się, wariatko i nie krzycz! Chcesz żeby nas zabili nim zdążysz choćby tam wejść? – warknąłem na nią, a ona momentalnie ucichła.
- Przepraszam. – wyszeptała. – Harry odkąd pamiętam wpadał na przeróżne pomysły, a ja na każdy się godziłam i szłam bez zastanowienia. Teraz jednak czuję, że coś się wydarzy. Coś złego...
- W takim razie wszystko będzie dobrze. – stwierdziłem pewnie, a ona spojrzała na mnie zdumiona. – Ta stara wiedźma Trelawney sama powiedziała, że nie masz za grosz talentu do wróżenia.
Szatynka prychnęła i zaśmiała się. Ja również zmusiłem się do uśmiechu i przeniosłem spojrzenie na mury Banku Gringotta. Tak, wcale nie czułem, że może być dobrze. Moje przeczucie podpowiadało to samo. Dlatego wręcz miałem ochotę złapać ją i uciec. Chciałem zabrać ją stąd daleko od wszystkich. Tam, gdzie nikt nas nie znajdzie...
***
Nie wierzyłem, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Właśnie wyruszałem na misję ze Złotym Chłopcem. Miałem z nim w ramię w ramię dokonać wręcz rzeczy niemożliwych. Jeżeli kiedykolwiek uważałem, że moje życie się powoli kończy, teraz byłem tego pewien. Sam nie miałem pojęcia jak to się stało, że z śmierciożercy będącego w Kręgu Najwierniejszych, stałem niedaleko mojego domu z Harrym Potterem.
Moje ciało przechodziły dreszcze za każdym razem, gdy niedaleko nas ktoś się deportował lub gdy tylko spojrzałem na budynek. Tyle złych wspomnień, tyle morderstw... Myślałem, że nigdy nie wrócę w to miejsce, natomiast ono ciągle przyciągało mnie do siebie na nowo. Ciągle chciało, bym na nowo przeżywał swoje demony. Tak naprawdę nigdy nie miałem się stąd uwolnić.
- Potter, jesteś pewien, że to nie jest szaleństwo?
- Nie, nie jestem. Ale jestem pewien, że to jedyne wyjście. Jesteś gotowy, Malfoy?
- Lepsze pytanie, czy ty jesteś. To nie jest zabawa dla takich grzecznych chłopców jak ty. Lepiej trzymaj się planu i nie stchórz.
- O mnie się nie martw. – mruknął, a ja się wykrzywiłem w kpiącym uśmiechu. Nie, Potter nie miał pojęcia w co się pakuje.
Po kilku minutach usłyszeliśmy trzask teleportacji, a po chwili skrzeczący głos. Nasz cel przybył, ale oczywiście nie sam. Potter i towarzyszący nam dwóch członków Zakonu schowali się pomiędzy drzewami, a ja wyszedłem na sam środek polanki, zachodząc drogę ciotce Bellatriks.
- Witaj ciociu, jak zdrówko? Stęskniłem się i wpadłem do ulubionej ciotki na herbatkę. Nie jesteś zła?
Kobieta wytrzeszczyła oczy, po czym ryknęła i wyszarpnęła z szaty różdżkę. Widziałem buzującą w niej furię. Czarna energia zaczęła oplatać jej ciało, niczym jej pana. Tak, bez wątpienia była jego uczennicą.
- Zdrajco! Czarny Pan również się ucieszy na twój widok! Nie obrazisz się, jak go zaproszę żeby się do nas przyłączył?
- Myślałem, że spędzę ten czas tylko z rodziną. – mruknąłem i posłałem ku niej promień zaklęcia, który odbiła niemal od razu. Stojący za nią śmierciożercy również wyciągnęli różdżki i wycelowali we mnie.
Zaklęcie za zaklęciem śmigało w moją stronę, ale ja czułem już nadchodzącą adrenalinę. Moje ciało w walce było lekkie. Odbijałem każdy atak, unikałem urok, posyłałem zaklęcia kontratakujące. Nie miałem sobie równych.
W końcu na polu bitwy zostaliśmy tylko my. Ciotka rzuciła się z krzykiem w moją stronę, więc ledwo udało mi się uniknąć jej ataku. Kolejnego również. Kontratakowałem, ale kobieta była wyszkolona w walce. W tej chwil dodatkowo była wściekła, a w walce z Bellatriks mało komu udawało się ujść z życiem.
- Teraz! – ryknąłem, gdy ciotka wystrzeliła we mnie zaklęcie. W tej samej chwili inne zaklęcie ugodziło ją w plecy, a ona otworzyła ze zdumieniem oczy i jęknęła.
Potter wyszedł z pomiędzy krzaków i dość niepewnie podszedł do nas, przyglądając się kobiecie niepewnie.
- Zadziałało? – zapytał cicho.
- A widzisz żeby próbowała nas zabić? – odpowiedziałem drwiąco. – Gratuluję, Potter. Czyżby pierwsze niewybaczalne?
Chłopak nie odpowiedział, a z moich ust wydobyło się głośne prychnięcie.
- Jak się czujesz, ciociu? Trochę inne uczucie, gdy to ty jesteś ofiarą, nieprawdaż? – zapytałem kobiety, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu. – Nie spodziewałaś się tego, co? Spokojnie, jeszcze cię nie zabijemy, musisz na to chwilę poczekać. Jeszcze nam się przydasz. Ale później... zajmę się tobą osobiście.
- Daj spokój, Malfoy. Mamy mało czasu. Przyprowadź Hermionę w umówione miejsce.
Zmierzyłem go spojrzeniem, ale teleportowałem się bez słowa. Wpadłem do domu Weasleyów i pobiegłem do pokoju Granger. Siedziała przy oknie, patrząc w nie niespokojnie. Podszedłem powoli do niej i złapałem za ramię.
- Już czas. – mruknąłem, a ona wstała jak oparzona.
Była cała blada i trzymała się a brzuch.
- Znowu cię boli? – warknąłem. – Ile to już czasu, Granger? Ostatnio albo ryczysz, albo udajesz, że jest w porządku. Powinnaś coś z tym zrobić. Powiem Potterowi, że źle się czujesz, a matce Weasleyów żeby cię zbadała.
- Nie! – krzyknęła i złapała mnie za rękę. – Nie mów nic im. To ze strachu. Boję się tego. Nie chcę wyjść przed nimi na tchórza, który się wycofa!
- Jesteś kretynką, Granger!
Gdy warknąłem ostatnie słowo, ona mnie pocałowała i zarzuciła ramiona na szyję, po czym odsunęła się niepewnie uśmiechając.
- To brzmi jakbyś się martwił o mnie. – pogłaskała mój policzek, a po chwili ponownie musnęła moje wargi z których wypłynął cichy jęk. Kurwa, gdybym mógł wtedy ją złapać za rękę i sprawić, żeby została ze mną...
- Nie pochlebiaj sobie. – warknąłem, ale pogłaskałem wierzch jej dłoni.
Wyszliśmy wspólnie z domu i teleportowaliśmy się na ulicę Pokątną, gdzie w jednym ze sklepów czekał na nas Potter z ciotką Bellatriks pod wpływem zaklęcia i kilkoro członków Zakonu Feniksa. Nikt nie wyglądał pewnie, wręcz przeciwnie. Prawdopodobnie większość podzielała moją niepewność i dodatkowo przeklinała głupotę Pottera.
- Wszyscy wiedzą co mają robić, prawda? Postaramy się, żeby zrobić to najszybciej jak się da. Ta kobieta może wyrwać się spod zaklęcia, co nie byłoby najlepszym wyjściem.
Wszyscy skinęliśmy głową, a ja obserwowałem jak Granger znika wraz z Potterem pod jego peleryną niewidką. Posłała mi jeszcze ostatnie spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że nie zobaczę jej przez dłuższy czas, a to ile będą w banku, będzie trwało wieczność.
Wszyscy patrzyliśmy, jak samotna Bellatriks przemierza przez ulicę, a po krótkiej chwili przechodzi przez zabezpieczenia i wchodzi do banku. Członkowie Zakonu Feniksa zaczarowali ochroniarzy, a teraz pozostało nam czekać na znak i ewentualnie wkroczyć z pomocą.
Nie chciałem się w to wplątywać, ale postanowiłem, że będę w grupie osłaniającej. To było dla mnie dosyć duże poświęcenie w tej chwili, ale... potrzebowałem tego. Naprawdę chciałem tutaj być. Teraz jednak okazało się, że czekanie jest okropne. Miałem wrażenie, że rozrywa każdy mój kawałek. Denerwowałem się i ledwo powstrzymywałem przed tym, żeby nie wybuchnąć.
Mijały minuty, a może już nawet godziny. Usiadłem się na ziemi i zakryłem twarz dłońmi. Miałem dosyć, naprawdę dosyć.
I wtedy to usłyszałem. Całym budynkiem wręcz wstrząsnęło. Ze środka zaczęły dochodzić hałasy i krzyki, a niedaleko nas śmignęło kilka zaklęć.
- Idziemy! – ryknąłem i pobiegłem w kierunku wejścia.
W środku panował popłoch. Gobliny biegały w różne strony, nad głowami latały światełka zaklęć, a pomiędzy tym wszystkim zauważyłem coraz więcej pojawiających się czarnych peleryn. Śmierciożercy musieli być na to gotowi.
Widziałem kątem oka, jak Zakon Feniksa rusza do walki, a ja zaraz przed nim. Przedzierałem się coraz głębiej odbijając ataki i posyłając własne. Nie wiem ilu już ludzi zabiłem, nawet nie wiem, czy trafiłem. Szedłem prawie, że na ślepo i obijałem kogo się dało. Traciłem nad sobą panowanie jak nigdy. Biegłem przed siebie, bo chciałem uspokoić rozszalałe serce. Bałem się, że będzie za późno, że nie dotarłem na czas tam, gdzie powinienem. Gdyby tak się stało, nie wybaczyłbym sobie...
Ale ona wciąż żyła.
Pobiegłem niżej, zabijając Alecto i zauważyłem ją. Moje serce jednak stanęło w miejscu. Walczyła z moim ojcem. Jej ruchy były zgrabne i opanowane, ale jej przeciwnik był sprytniejszy, niż mogłoby się wydawać. Nie mogła walczyć z nim za długo, nie mogłem jej na to pozwolić. Mój ojciec miał teraz jeden cel: zabić. Chciał się zemścić za wszystko, co wydarzyło się w naszym domu. Widziałem to po nim.
Nie wiem jak to się stało, że tak szybko do nich podbiegłem. Odepchnąłem ją, nim zielone zaklęcie ugodziło w jej brzuch, a sam uniknąłem promienia.
- Witaj, ojcze. – syknąłem. – Może mała zmiana przeciwnika?
- Witaj, synu. Czyżbyś bał się o swoją małą sukę?
- Nie, stęskniłem się po prostu. Crucio!
Ojciec odbił zaklęcie swoim zaklęciem i wykrzywił się w grymasie. Przeciął różdżką powietrze i wycelował we mnie ponownie, co ledwie odparowałem. Musiałem przyznać, ale po dłuższej walce to stało się męczące, a ja powoli zacząłem opadać z sił. Kolejne zaklęcie trafiło w moją nogę, a ja opadłem na kolana, dysząc ciężko. Ojciec wykrzywił się w kpiącym grymasie i wycelował różdżką, ale nie we mnie.
- Nie... - wydyszałem i szybko podnosząc się, spróbowałem doskoczyć do Granger, która z przerażeniem wpatrywała się w mojego ojca.
- Hermiona! – usłyszałem jak przez mgłę głos Pottera i dostrzegłem pędzących w naszą stronę członków Zakonu.
Obserwowałem przez chwilę mojego ojca, na którego twarzy pojawił się strach. Opuścił różdżkę, ale tylko na chwilę. Ponownie skupił na mnie swój wzrok, a ja już wiedziałem, że nie ma drogi ucieczki. To był koniec.
Poczułem jak łapie za kaptur mojej szaty i podnosi mnie do góry, wbijając różdżkę w gardło. Miałem ochotę przymknąć powieki, ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na nią. Granger podniosła się z posadzki i zrobiła wątpliwy krok w moją stronę. Chciałem krzyczeć, żeby się odsunęła, ale byłem pewien, że to nie zadziała. Widziałem gromadzące się w jej oczach łzy, drgające wargi...
- Jesteś mój, gówniarzu. – usłyszałem syk w uchu, a po chwili poczułem, że zaczynam znikać. Teleportowaliśmy się...
Spojrzałem po raz ostatni na Gryfonkę, która zaczęła biec w naszą stronę, nie zważając na to, że kuleje, a z jej kolana sączy się krew.
Żegnaj, Granger...
- Nie! Draco!
I to było ostatnie co widziałem, nim spojrzałem w szkarłatne oczy Lorda Voldemorta. Wróciłem do domu.



Rozdział 37

Przebudziłem się i przetarłem oczy. Potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie gdzie jestem. No tak, to wcale nie był jeden z tych cholernych snów i naprawdę znajdujemy się w ruderze Weasleyów, wraz z większością Zakonu Feniksa. Po prostu cudownie. Czy przypadkiem nie uciekłem od jednych, by po chwili wpaść w sieci kolejnych? Dlaczego się zgodziłem, by tutaj przylecieć? No tak... Odpowiedź leżała obok mnie, zawinięta szczelnie w koc.
Granger. Cholerna Gryfonka o brudnej krwi, wkurwiającym uporze, ale także sile i determinacji, nie wspominając o jeszcze gorszym, dobrym serduszku, które postanowiło wybaczyć takiemu skurwielowi jak ja.
Do teraz dziwiłem się jej, że mi zaufała. Jakie miała powody? Tak naprawdę żadne. Zabiłem jej przyjaciół, inaczej, nie zrobiłem nic, by im czy nawet jej pomóc, robiłem nie raz krzywdę słowną i fizyczną, przetrzymywałem w swoim domu, chroniąc ją w najgorszy sposób, jaki był możliwy. Czy mogła mi wybaczyć coś takiego?
Robiłem to wszystko ze zwykłego tchórzostwa, przez cholernie malutką iskierkę dobroci, która ledwie się tliła w moim sercu. Ona jednak postanowiła polać ją czymś, co spowodowało, że ponownie zaczęła płonąć. Postawiła siebie gdzieś w głębi mojego umysłu, nie pozwalając na to, bym stał się potworem, bym zatracił ludzkość. Uświadomiła mi, że poza tym wszystkim jest jeszcze życie, istnieje świat, który walczy.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, dochodząc do wniosku, że kiedyś był to pokój Ginny Weasley. Nieprzyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało, przypominając sobie jej okrutną śmierć. Zwróciłem ją rodzicom. Ciekawe, czy pochowali ją gdzieś w pobliżu...
- Hermionko, zejdź na śniadanie! – do drzwi pokoju zapukała pani domu, a śpiąca obok Granger podskoczyła i spojrzała na mnie ze strachem. Przyłożyła palec do ust niemal z paniką.
- Za chwileczkę zejdę! – krzyknęła.
Uniosłem brew, patrząc na nią pytająco. Szatynka zarumieniła się i wstała z łóżka szczelnie owinięta w koc, unikając mojego spojrzenia. Obserwowałem przez chwilę jej niezgrabne ruchy, po czym również wstałem. Nie odezwaliśmy się do siebie słowem, gdy narzucaliśmy na siebie warstwy ubrań, jednak gdy mieliśmy wyjść, zatrzymała mnie, łapiąc za ramię.
- Wyjdę pierwsza. Dam ci znać, gdy będziesz mógł wyjść za mną.
- Dlaczego? – zapytałem chłodno. – Czyżbyś się wstydziła tego, że sypiasz z śmierciożercą? No tak, przyjaciele nie byliby zachwyceni, co?
Granger opuściła głowę w dół i wyszła, a ja poczułem, że coś nieprzyjemnie zakuło mnie w okolicy serca. Zalała mnie fala niechęci i złości, ale zaczekałem, aż da mi znak, że mogę wyjść.
Przez całą drogę nawet na nią nie zerknąłem. Czułem, że źle się z tym czuje, ale nie zwracałem na to uwagi, miałem dosyć takiego podrzędnego traktowania. Nie czułem się ani odrobinę komfortowo w całym tym miejscu.
Weszliśmy do zatłoczonej kuchni, gdzie brzmiała wrzawa nerwowych rozmów. Natychmiast jednak ucichła, gdy pojawiliśmy się w progu. Usiedliśmy obok siebie, naprzeciwko Pottera, który wcale nie wyglądał najlepiej. Czułem na sobie nieprzychylne spojrzenia wszystkich obecnych, które starałem się ignorować.
- Wybacz nam, Draco, za wczoraj, ale chyba sam rozumiesz, martwimy się. – zaczął nagle Lupin, a ja skupiłem na nim obojętny wzrok. – Trwa wojna, nie wiemy kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Każdy z nas chce przeżyć, chronić swoich, dlatego proszę, abyś nie dziwił się, że padły takie słowa.
- Profesorze... - usłyszałem głos Granger, a mężczyzna odchrząknął.
- Hermiono, przecież tyle razy prosiłem...
- Wybacz. – westchnęła. – Remusie, mówiłam już wczoraj, Draco uratował życie moje, a także Harry'ego i...
- Daj spokój, Granger. – mruknąłem, uciszając ją. – Rozumiem wasze obawy. Śmierciożercy by nie dali takiego wyboru. To dosyć niecodzienne, że ktoś z Mrocznym Znakiem na przedramieniu pojawia się z waszymi ludźmi, prawda? Jednak możecie mi wierzyć lub nie, ale uciekłem stamtąd. Jestem w tej chwili takim samym wrogiem dla nich jak wy.
- Jak to zrobiliście? Podobno nie łatwo się stamtąd wydostać. – przyjrzał mi się badawczo.
- Jako Malfoy mogłem się teleportować kiedy chciałem. Teraz już nie ma takiej możliwości. – odpowiedziałem niechętnie.
- Lepszym pytaniem jest DLACZEGO to zrobiłeś. – odezwał się Potter. – Z tego co nam wiadomo, byłeś w głównym kręgu jego ludzi. Dlaczego więc pomogłeś Hermionie się wydostać, a następnie byłeś z nią przez cały ten czas, a potem jeszcze wróciłeś z nią do swojego domu?
- Na pewno nie zrobiłem tego dla ciebie, Potter. – warknąłem. – Dla mnie nie jest ważne czy żyjesz, nadal nie przepadam za twoją gębą. Miałem swoje powody, ale to nie oznacza, że teraz stanę z tobą ramię w ramię przeciwko armii Czarnego Pana. Nie jestem samobójcą, nie stałem się dobrym, przykładnym obywatelem. Nie stoję po niczyjej stronie, rozumiesz?
Wszyscy spojrzeli na mnie krótko, a po chwili przenieśli wzrok na Granger siedzącą obok z opuszczoną głową w dół.
- Skończcie już! – zbulwersowała się matka Weasleyów. – Czy musimy rozmawiać o wojnie w czasie jedzenia?!
Wszyscy nagle jakby otrząsnęli się z chwilowego otępienia i rzucili się na stojące na stole jedzenie. Ponownie w pomieszczeniu rozbrzmiał gwar rozmów, jednak tym razem daleko odbiegających od wojny.
Ja również spojrzałem na potrawy i musiałem przyznać, że coś ścisnęło mnie w żołądku. Już dawno nie jadłem tak syto. Jako śmierciożercy również nie jadaliśmy królewsko, choć niektórzy mogli pomyśleć, że jest inaczej. Mieszkając z Granger, gotowaliśmy na tyle, na ile pozwalały warunki. Jednak teraz, przypominały się posiłki w Hogwarcie...
- Draco, Hermionko, śmiało, jesteście tacy wychudzeni, tacy bladzi! – pani domu zmierzyła nas karcącym spojrzeniem, a Granger posłała jej delikatny uśmiech, nakładając sobie porcje jedzenia, a następnie podając je mnie.
- Gdzie wy się podziewaliście przez ten czas? – zapytał Lupin.
- W Londynie. Draco znalazł dla nas opuszczone mieszkanie, gdzie zamieszkaliśmy przez pewien czas, aby się wyleczyć.
- Musiało być wam ciężko...
- Nie było tak źle. Dawaliśmy sobie radę. Jednak niedaleko kręcili się śmierciożercy. Was również widzieliśmy...
- Dlaczego się nie pokazaliście? Mogliśmy wam pomóc!
- My... - zawahała się. – Chcieliśmy dojść do wszystkiego sami. To ja zaatakowałam kogoś z was. Tak bardzo przepraszam!
- A więc Dean się nie przewidział. Upierał się, że cię widział. – uśmiechnął się jeden z bliźniaków. – Nikt jednak nie chciał uwierzyć w to, że zaatakowała go Hermiona. Stwierdziliśmy, że rzucili na niego zaklęcie głupoty.
- Fred, nie opowiadaj bzdur! To poważna sprawa!
- Ale to przecież była Hermiona, mamo! Teraz już wiemy, że Dean nie musi się leczyć!
- Hermionko, kochanie, a jak się czujesz? – zapytała z troską kobieta ignorując syna, a ja się odwróciłem. Wszyscy się martwili o nią. Dbali, opiekowali... A więc takie podejście miał Zakon do swoich...
- O wiele lepiej, pani Weasley. Dziękuję.
- Zaraz ci przygotuję jakieś ubrania Ginny. Zostawiłam parę, gdy...
- Dziękuję, naprawdę. – odpowiedziała szybko, a ja wyczułem, że głos jej zadrżał.
Miałem wrażenie, że przez chwilę atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Szybko jednak wszystko powróciło do normy, choć widziałem ponure miny członków Zakonu. Wiedziałem dlaczego się tak zachowywali.
Brałem udział w przedstawieniu śmierci ich dzieci, byłem pewien, że wiedzieli iż byłem w to zaplątany. Nie mieli dowodów, że to zrobiłem, a ja nie miałem dowodów, że to nie ja ich zabiłem. Chyba, że ufali Granger i jej słowu. Było również słowo Pottera, o wiele bardziej wartościowe, ale czy mogłem na nim polegać? Nienawidził mnie. Widziałem to po jego oczach.
W tym miejscu nikt mi nie ufał, gardzili mną. Czułem na sobie baczne spojrzenia. Spojrzenia niechęci i nienawiści. Byłem śmierciożercą, otoczony wrogami, którzy pragnęli mojej śmierci. Nie miałem tutaj wsparcia. Byłem sam...
Wstałem z krzesła, a niemal wszyscy skupili na mnie wzrok. Przyuważyłem kilka szybkich ruchów rąk do kieszeni szaty, jakbym miał zamiar zaatakować nagle. Nie byłem kretynem.
Prychnąłem i unikając parzącego spojrzenia Granger, po prostu ruszyłem do wyjścia.
- Dokąd się wybierasz? – usłyszałem za sobą.
- Odchodzę. – odpowiedziałem obojętnie.
- Nie możesz opuścić kwatery Zakonu, dopóki nie zadecydujemy, czy jesteś tego godzien. Jeżeli odejdziesz mimo to, będziemy cię ścigać i zabijemy. – odpowiedział spokojnie Lupin.
- Więc uciekłem od jednych, by zostać więźniem drugich. – odwróciłem się ze złością, wbijając wzrok w Granger, która zagryzła niespokojnie wargę, patrząc na mnie niespokojnie.
- Nie jesteś naszym więźniem. Potrzebujemy kilku informacji, Draco.
- Świetnie, lecz teraz mam na to wyjebane.
Wyszedłem, nie zwracając na nikogo uwagi. Byłem wściekły. Czułem się jak więzień, poszukiwany morderca. Nawet nie zdawali sobie sprawy ile i co przeżyłem jako jeden z popleczników Czarnego Pana. Gdyby wiedzieli o wszystkich moich przesłuchaniach i misjach – byłbym martwy na miejscu. Kogo będzie interesował fakt pomocy Złotemu Chłopcu i jego bandzie, gdy dowie się o wszystkich popełnionych zbrodniach? Nieważne gdzie ucieknę. Po obu stronach czeka mnie ten sam wyrok...
Przemierzałem powoli podwórko Weasleyów, analizując okolicę. Na pierwszy rzut oka wydawała się być niestrzeżona, lecz z każdą chwilą dostrzegałem coraz więcej ochronnych barier i pułapek. Zakon wcale nie był tak żałosny jak mi się zdawało. Potrafił zadbać o swoją dupę.
Mój wzrok przykuły dwa kopce na ziemi. Serce mi się ścisnęło, ale podszedłem do nich niepewnie. Domyślałem się czym są. Gdy zobaczyłem na nich tabliczki z imionami i wspólnym nazwiskiem, niemal się wykrzywiłem. Wspomnienia do mnie powróciły. Widziałem śmierć jednego i drugiego. To ja zwróciłem ich ciała. To dzięki mnie tutaj spoczywali. Gdyby nie ja, gniliby gdzieś lub byli zjedzeni przez wygłodniałe wilkołaki.
Ponownie prychnąłem i spojrzałem na tabliczki. Nie, ja byłem za dużym tchórzem, by zwrócić ich z własnej woli. To wszystko zasługa Granger. To ona mną zmanipulowała. Gdyby nie ona, nigdy by nie wrócili.
Byli jej przyjaciółmi... Ona również straciła przyjaciół. Mogłoby się wydawać, że został jej tylko Potter, ale to nieprawda. Była w domu. Była otoczona ludźmi, którzy ją kochali.
A ja...
Miałem tylko Blaise'a i Theodora. Jednak oni oboje odeszli.
A gdybyśmy... gdybyśmy byli w tym miejscu od samego początku? Co by było, gdybym wtedy ruszył za Zabinim? Gdybyśmy stanęli wtedy po stronie Zakonu, czy oboje by żyli? A może nie? Może takie było to beznadziejne przeznaczenie?
- Gdyby nie ty, oni nigdy by nie wrócili do rodziny, a ci dobrzy ludzie nie mieliby prawa pochować swoich dzieci jak należy...
Podskoczyłem i spojrzałem na stojącą obok Granger. Nie miałem pojęcia jak długo tutaj stała. Wpatrywała się również w tabliczki z imionami swoich przyjaciół, ale po chwili przeniosła wzrok na mnie.
- Nie oszukuj siebie. – odpowiedziałem lekceważąco. – Wiesz tak dobrze jak ja, że gdyby nie ty, nigdy by ich tutaj nie było.
- Gdybyś był złym człowiekiem, mimo wszystko nie sprowadziłbyś ich ciał tutaj. Wiem ile ryzykowałeś. To nie było w twoim interesie, a mimo wszystko to zrobiłeś.
- Dlatego, że nie chciałem...
- ... być potworem. – skończyła za mnie, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Człowiek nie stanie się potworem, dopóki nie zgaśnie w nim ostatnia iskierka dobra. Ktoś, kto wciąż walczy, zasługuje na miano człowieka. Uwierz tylko samemu sobie i przestań walczyć ze wspomnieniami i samym sobą. Dostrzeżesz o wiele więcej.
Mój wzrok pochłaniał każdy jej ruch. Uklękła przed nagrobkami i delikatnym ruchem różdżki wyczarowała na obu wianki kwiatów. Ręka jej zadrżała przy nagrobku Łasica, ale kwiaty wydawały się być jeszcze piękniejsze.
Dotknęła dłońmi obojga, jakby chcąc dotknąć martwych przyjaciół. Delikatnie przeciągnęła smukłymi palcami po całej długości, ale wydawało mi się, że jednak to na grobie Weasleya zatrzymała się dłużej. Przez chwilę wpatrywała się w jego grób, a ja widziałem jak jej plecy zadrżały w szlochu.
Zacisnąłem pięści i odetchnąłem. Czułem, jakby jakaś siła mnie zmuszała do czegoś, czego wcale nie zamierzałem robić. Miałem dosyć takich uczuć. Czasami miałem wrażenie, że planują gdzieś we mnie destrukcję, że pragną mnie zniszczyć jeszcze boleśniej niż zrobiliby to inni.
- Mam już dosyć. – wypaliłem. – Nie wiem co powinienem zrobić, Granger. Potrzebuję więcej czasu! Ta sytuacja jest pojebana. Nie wiem dlaczego zgodziłem się tutaj przyjść. Nie widzisz, że to nie jest moje miejsce?
- To może być twoje miejsce, ale daj sobie pomóc. Nikt cię nie zmusi byś został, ale daj sobie czas. Przecież możesz tutaj zostać przez kilka dni. Ile chcesz! Nikt cię stąd nie wyrzuci!
- To wszystko tak ładnie brzmi, Granger, ale...
- Proszę cię, Draco. Nie każ mi stąd odchodzić. Jeżeli ty to zrobisz, pójdę za tobą...
***
Nie mam pojęcia ile dni przesiedziałem już w tym pokoju. Nie miałem ochoty stąd wychodzić, choć Granger od czasu do czasu starała się mnie wyciągnąć. To pomieszczenie jednak na tę chwilę wydawało się najlepszym miejscem.
Obserwowałem członków Zakonu Feniksa za każdym razem, gdy miałem z nimi styczność. Nikt mnie nie obrażał, nie rzucał w moim kierunku oszczerstw, nie wyganiał, ale byli ostrożni w moim towarzystwie.
Za każdym razem, gdy pojawiałem się w tym samym pomieszczeniu, oni przerywali rozmowy. Oczywiście, to normalne, że chronili swoje plany. Środek ostrożności, gdybym jednak postanowił uciec i wrócić do śmierciożerców.
Jednak nie zależało mi na ich planach. Nie miałem ochoty się w to wplątywać, ale zdawałem sobie sprawę, że kiedyś będę musiał.
- Remusie, dzięki informacjom Dracona Malfoya moglibyśmy wiele zyskać. Porozmawiaj z nim, może...
- Nie, Tonks. Szanuję prywatność tego chłopca. Tak naprawdę nie wiemy ile wie. Poczekajmy, może sam zechce coś powiedzieć. Wydaje mi się, że coś go męczy, a on musi się z tym pogodzić. W tym okresie niewiele ludzi miewa spokojne sny...
Westchnąłem i przymknąłem powieki, słysząc tą rozmowę. Tak, miał rację. Moje sny nie były ani trochę spokojne.
Odepchnąłem się od ściany i po cichu ruszyłem do pokoju. Panowała we mnie mieszanka przeróżnych uczuć. Czego ja właściwie oczekiwałem? Kim byłem? Przecież to nie będzie miało końca...
Wszedłem do środka i z zaskoczeniem odkryłem, że przy biurku siedzi Granger, która kreśli coś na jakiejś mapie. Gdy podszedłem bliżej, odkryłem, że to mapa mojego domu.
- Co tutaj robisz? – zapytałem chłodno.
- Chowam się przed Harrym. – odpowiedziała, a ja uniosłem brew.
- Nie jesteś za duża na takie zabawy?
- Daj spokój, Malfoy. Po prostu muszę odetchnąć od tego wszystkiego. – mruknęła.
- To pomieszczenie służyło do przesłuchań. – powiedziałem i wskazałem palcem punkt na mapie. – Było jednak mało uczęszczane, bo gdybyś skręciła w ten korytarz, o tutaj... uciekłabyś. To pomieszczenie znajdowało się za blisko wyjścia, dlatego teraz stoją tam tylko jakieś graty.
Szatynka odwróciła się w moją stronę zaskoczona, ale ja zignorowałem jej wzrok.
- A tutaj zawsze stoi z dziesięciu strażników. To taka dodatkowa komnata dla Nagini, węża Czarnego Pana. Nie wiem dlaczego, ale zawsze troszczy się o jej bezpieczeństwo.
- Dlaczego mi pomagasz? – zapytała cicho, a ja w końcu spojrzałem w jej oczy.
- Zadecydowałem. Pomogę wam. Pomszczę przyjaciół, Granger, ale... Nie będę członkiem Zakonu. Działam na własną rękę. Chcę po prostu już mieć ten cholerny spokój.
Gryfonka skinęła głową, a po chwili wstała i objęła mnie mocno. Moje serce się zatrzymało, wtedy ona złączyła swoje wargi z moimi. Coś automatycznie zalało moje ciało. Przyjemna, znajoma rozkosz...
Jedną ręką złapałem ją w pasie, a drugą za włosy i przycisnąłem do siebie pogłębiając pocałunek. Od kilku dni nie miałem jej tak blisko siebie...
- Ała... - jęknęła i odsunęła się na krok.
- Co jest? – mruknąłem, przyglądając się jej uważnie.
Granger się skrzywiła i dotknęła brzucha, a następnie klatki piersiowej.
- To nic, wszystko w porządku...
- Kłamiesz. Boli cię tamta rana, prawda?
Granger znowu jęknęła i skinęła głową, trzymając się za brzuch. Była cała blada.
- To... zdarza się co jakiś czas, ale po chwili przestaje...
- Dlaczego Zakon tego nie wyleczył? – zapytałem ostro.
- A nie próbował? Niektórych ran nie wyleczy nawet magia, Draco. Powinieneś o tym wiedzieć...
***
Wkroczyliśmy wspólnie do kuchni w której najwidoczniej trwało spotkanie, bo wszyscy natychmiastowo ucichli na nasz widok, bacznie się nam przyglądając.
- Gdzie byłaś, Hermiono? Szukałem cię...
- Draco zadecydował się nam pomóc. – powiedziała twardo, ignorując pytanie przyjaciela.
Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a po chwili zaczęli szeptać między sobą gorączkowo. Słyszałem strzępki rozmów, co wcale nie było przyjemne. Granger jednak stała prosto, oczekując na odpowiedź. Dawno nie widziałem jej takiej pewnej, silnej.
- Co sprawiło, że postanowiłeś to zrobić? – zapytał Artur Weasley.
- Prawdę mówiąc, sprawy prywatne. Wciąż nie chcę stanąć po żadnej ze stron. To już nie moja walka, jednak chcę się przyczynić do tego, by szala zwycięstwa przechyliła się na tą odpowiedniejszą korzyść.
- Jaką możemy mieć gwarancję, że nas nie zdradzisz? Może zdradzimy ci nasze plany, a ty pobiegniesz do swojego pana, by opowiedzieć mu o wszystkim? Już raz zdradziłeś swoich.
- Czy fakt, że uratował nas, to za mało?! – krzyknęła Granger, a wszyscy przenieśli wzrok na nią. – Pomógł nam, gdyby nie on... bylibyśmy martwi. Przez cały ten czas dbał o mnie. Już dawno by mnie tutaj nie było. Dodatkowo... to Draco oddał ciała Ginny i Rona. Gdyby tego nie zrobił... wilkołaki miałyby kolację. Czy to nie wystarczające dowody? Gdyby ktoś wiedział, że nam pomógł, on także byłby martwy. Ręczę za niego.
W całej kuchni ponownie zaległa cisza, a wszyscy spoglądali po sobie niepewnie. Byłem niemal wzruszony przemową Granger, ale to nie ona tutaj decydowała. To cały Zakon musiał wiedzieć, czy mi zaufa.
- W porządku, Malfoy. – odezwał się Potter i skinął głową Lupinowi. – Damy ci szansę. Czy masz coś, czym możesz nam pomóc?
- Widziałem, że Granger studiuje mapę mojej rezydencji. Mogę wam zdradzić każdy jej zakątek, ale szczerze to nie wiem, dlaczego chcecie się tam dostać. To jest ten wasz plan? Zaatakować ich i wszcząć otwartą walkę?
- Nie, nie to zamierzamy, aczkolwiek chcielibyśmy, żebyś rozpisał nam plan twojego domu, posterunki, a także okolicę. Tak naprawdę szukamy... czegoś.
- Czego?
- To już akurat nie jest ważne. Może odpowiesz mi na pytanie, które tak często zadawaliście nam na przesłuchaniach? O co chodzi z tym mieczem? Dlaczego twojemu panu tak na nim zależy?
- To oczywiste. – prychnąłem i nachyliłem się w jego stronę. – Oznaczałoby to, że byliście w skrytce ciotki Belli.
Obserwowałem jak oczy Pottera rozszerzają się i spoglądają na stojącą obok mnie Granger.
- Czy twoja ciotka ma coś... co powierzył jej Vol... znaczy Sam Wiesz Kto?
- Tego nie wiem. Słyszałem tylko rozmowę ojca z Bellatriks. Podobno jednak ten miecz to podróbka, tak powiedział jeden goblin.
Potter skinął głową i spojrzał po wszystkich członkach niespokojnie.
- Musimy się tam dostać. Musimy wejść do Banku Gringotta. A ty, Malfoy, pomożesz nam w tym.