sobota, 23 września 2017

Rozdział 37

Przebudziłem się i przetarłem oczy. Potrzebowałem chwili, by przypomnieć sobie gdzie jestem. No tak, to wcale nie był jeden z tych cholernych snów i naprawdę znajdujemy się w ruderze Weasleyów, wraz z większością Zakonu Feniksa. Po prostu cudownie. Czy przypadkiem nie uciekłem od jednych, by po chwili wpaść w sieci kolejnych? Dlaczego się zgodziłem, by tutaj przylecieć? No tak... Odpowiedź leżała obok mnie, zawinięta szczelnie w koc.
Granger. Cholerna Gryfonka o brudnej krwi, wkurwiającym uporze, ale także sile i determinacji, nie wspominając o jeszcze gorszym, dobrym serduszku, które postanowiło wybaczyć takiemu skurwielowi jak ja.
Do teraz dziwiłem się jej, że mi zaufała. Jakie miała powody? Tak naprawdę żadne. Zabiłem jej przyjaciół, inaczej, nie zrobiłem nic, by im czy nawet jej pomóc, robiłem nie raz krzywdę słowną i fizyczną, przetrzymywałem w swoim domu, chroniąc ją w najgorszy sposób, jaki był możliwy. Czy mogła mi wybaczyć coś takiego?
Robiłem to wszystko ze zwykłego tchórzostwa, przez cholernie malutką iskierkę dobroci, która ledwie się tliła w moim sercu. Ona jednak postanowiła polać ją czymś, co spowodowało, że ponownie zaczęła płonąć. Postawiła siebie gdzieś w głębi mojego umysłu, nie pozwalając na to, bym stał się potworem, bym zatracił ludzkość. Uświadomiła mi, że poza tym wszystkim jest jeszcze życie, istnieje świat, który walczy.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, dochodząc do wniosku, że kiedyś był to pokój Ginny Weasley. Nieprzyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało, przypominając sobie jej okrutną śmierć. Zwróciłem ją rodzicom. Ciekawe, czy pochowali ją gdzieś w pobliżu...
- Hermionko, zejdź na śniadanie! – do drzwi pokoju zapukała pani domu, a śpiąca obok Granger podskoczyła i spojrzała na mnie ze strachem. Przyłożyła palec do ust niemal z paniką.
- Za chwileczkę zejdę! – krzyknęła.
Uniosłem brew, patrząc na nią pytająco. Szatynka zarumieniła się i wstała z łóżka szczelnie owinięta w koc, unikając mojego spojrzenia. Obserwowałem przez chwilę jej niezgrabne ruchy, po czym również wstałem. Nie odezwaliśmy się do siebie słowem, gdy narzucaliśmy na siebie warstwy ubrań, jednak gdy mieliśmy wyjść, zatrzymała mnie, łapiąc za ramię.
- Wyjdę pierwsza. Dam ci znać, gdy będziesz mógł wyjść za mną.
- Dlaczego? – zapytałem chłodno. – Czyżbyś się wstydziła tego, że sypiasz z śmierciożercą? No tak, przyjaciele nie byliby zachwyceni, co?
Granger opuściła głowę w dół i wyszła, a ja poczułem, że coś nieprzyjemnie zakuło mnie w okolicy serca. Zalała mnie fala niechęci i złości, ale zaczekałem, aż da mi znak, że mogę wyjść.
Przez całą drogę nawet na nią nie zerknąłem. Czułem, że źle się z tym czuje, ale nie zwracałem na to uwagi, miałem dosyć takiego podrzędnego traktowania. Nie czułem się ani odrobinę komfortowo w całym tym miejscu.
Weszliśmy do zatłoczonej kuchni, gdzie brzmiała wrzawa nerwowych rozmów. Natychmiast jednak ucichła, gdy pojawiliśmy się w progu. Usiedliśmy obok siebie, naprzeciwko Pottera, który wcale nie wyglądał najlepiej. Czułem na sobie nieprzychylne spojrzenia wszystkich obecnych, które starałem się ignorować.
- Wybacz nam, Draco, za wczoraj, ale chyba sam rozumiesz, martwimy się. – zaczął nagle Lupin, a ja skupiłem na nim obojętny wzrok. – Trwa wojna, nie wiemy kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Każdy z nas chce przeżyć, chronić swoich, dlatego proszę, abyś nie dziwił się, że padły takie słowa.
- Profesorze... - usłyszałem głos Granger, a mężczyzna odchrząknął.
- Hermiono, przecież tyle razy prosiłem...
- Wybacz. – westchnęła. – Remusie, mówiłam już wczoraj, Draco uratował życie moje, a także Harry'ego i...
- Daj spokój, Granger. – mruknąłem, uciszając ją. – Rozumiem wasze obawy. Śmierciożercy by nie dali takiego wyboru. To dosyć niecodzienne, że ktoś z Mrocznym Znakiem na przedramieniu pojawia się z waszymi ludźmi, prawda? Jednak możecie mi wierzyć lub nie, ale uciekłem stamtąd. Jestem w tej chwili takim samym wrogiem dla nich jak wy.
- Jak to zrobiliście? Podobno nie łatwo się stamtąd wydostać. – przyjrzał mi się badawczo.
- Jako Malfoy mogłem się teleportować kiedy chciałem. Teraz już nie ma takiej możliwości. – odpowiedziałem niechętnie.
- Lepszym pytaniem jest DLACZEGO to zrobiłeś. – odezwał się Potter. – Z tego co nam wiadomo, byłeś w głównym kręgu jego ludzi. Dlaczego więc pomogłeś Hermionie się wydostać, a następnie byłeś z nią przez cały ten czas, a potem jeszcze wróciłeś z nią do swojego domu?
- Na pewno nie zrobiłem tego dla ciebie, Potter. – warknąłem. – Dla mnie nie jest ważne czy żyjesz, nadal nie przepadam za twoją gębą. Miałem swoje powody, ale to nie oznacza, że teraz stanę z tobą ramię w ramię przeciwko armii Czarnego Pana. Nie jestem samobójcą, nie stałem się dobrym, przykładnym obywatelem. Nie stoję po niczyjej stronie, rozumiesz?
Wszyscy spojrzeli na mnie krótko, a po chwili przenieśli wzrok na Granger siedzącą obok z opuszczoną głową w dół.
- Skończcie już! – zbulwersowała się matka Weasleyów. – Czy musimy rozmawiać o wojnie w czasie jedzenia?!
Wszyscy nagle jakby otrząsnęli się z chwilowego otępienia i rzucili się na stojące na stole jedzenie. Ponownie w pomieszczeniu rozbrzmiał gwar rozmów, jednak tym razem daleko odbiegających od wojny.
Ja również spojrzałem na potrawy i musiałem przyznać, że coś ścisnęło mnie w żołądku. Już dawno nie jadłem tak syto. Jako śmierciożercy również nie jadaliśmy królewsko, choć niektórzy mogli pomyśleć, że jest inaczej. Mieszkając z Granger, gotowaliśmy na tyle, na ile pozwalały warunki. Jednak teraz, przypominały się posiłki w Hogwarcie...
- Draco, Hermionko, śmiało, jesteście tacy wychudzeni, tacy bladzi! – pani domu zmierzyła nas karcącym spojrzeniem, a Granger posłała jej delikatny uśmiech, nakładając sobie porcje jedzenia, a następnie podając je mnie.
- Gdzie wy się podziewaliście przez ten czas? – zapytał Lupin.
- W Londynie. Draco znalazł dla nas opuszczone mieszkanie, gdzie zamieszkaliśmy przez pewien czas, aby się wyleczyć.
- Musiało być wam ciężko...
- Nie było tak źle. Dawaliśmy sobie radę. Jednak niedaleko kręcili się śmierciożercy. Was również widzieliśmy...
- Dlaczego się nie pokazaliście? Mogliśmy wam pomóc!
- My... - zawahała się. – Chcieliśmy dojść do wszystkiego sami. To ja zaatakowałam kogoś z was. Tak bardzo przepraszam!
- A więc Dean się nie przewidział. Upierał się, że cię widział. – uśmiechnął się jeden z bliźniaków. – Nikt jednak nie chciał uwierzyć w to, że zaatakowała go Hermiona. Stwierdziliśmy, że rzucili na niego zaklęcie głupoty.
- Fred, nie opowiadaj bzdur! To poważna sprawa!
- Ale to przecież była Hermiona, mamo! Teraz już wiemy, że Dean nie musi się leczyć!
- Hermionko, kochanie, a jak się czujesz? – zapytała z troską kobieta ignorując syna, a ja się odwróciłem. Wszyscy się martwili o nią. Dbali, opiekowali... A więc takie podejście miał Zakon do swoich...
- O wiele lepiej, pani Weasley. Dziękuję.
- Zaraz ci przygotuję jakieś ubrania Ginny. Zostawiłam parę, gdy...
- Dziękuję, naprawdę. – odpowiedziała szybko, a ja wyczułem, że głos jej zadrżał.
Miałem wrażenie, że przez chwilę atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Szybko jednak wszystko powróciło do normy, choć widziałem ponure miny członków Zakonu. Wiedziałem dlaczego się tak zachowywali.
Brałem udział w przedstawieniu śmierci ich dzieci, byłem pewien, że wiedzieli iż byłem w to zaplątany. Nie mieli dowodów, że to zrobiłem, a ja nie miałem dowodów, że to nie ja ich zabiłem. Chyba, że ufali Granger i jej słowu. Było również słowo Pottera, o wiele bardziej wartościowe, ale czy mogłem na nim polegać? Nienawidził mnie. Widziałem to po jego oczach.
W tym miejscu nikt mi nie ufał, gardzili mną. Czułem na sobie baczne spojrzenia. Spojrzenia niechęci i nienawiści. Byłem śmierciożercą, otoczony wrogami, którzy pragnęli mojej śmierci. Nie miałem tutaj wsparcia. Byłem sam...
Wstałem z krzesła, a niemal wszyscy skupili na mnie wzrok. Przyuważyłem kilka szybkich ruchów rąk do kieszeni szaty, jakbym miał zamiar zaatakować nagle. Nie byłem kretynem.
Prychnąłem i unikając parzącego spojrzenia Granger, po prostu ruszyłem do wyjścia.
- Dokąd się wybierasz? – usłyszałem za sobą.
- Odchodzę. – odpowiedziałem obojętnie.
- Nie możesz opuścić kwatery Zakonu, dopóki nie zadecydujemy, czy jesteś tego godzien. Jeżeli odejdziesz mimo to, będziemy cię ścigać i zabijemy. – odpowiedział spokojnie Lupin.
- Więc uciekłem od jednych, by zostać więźniem drugich. – odwróciłem się ze złością, wbijając wzrok w Granger, która zagryzła niespokojnie wargę, patrząc na mnie niespokojnie.
- Nie jesteś naszym więźniem. Potrzebujemy kilku informacji, Draco.
- Świetnie, lecz teraz mam na to wyjebane.
Wyszedłem, nie zwracając na nikogo uwagi. Byłem wściekły. Czułem się jak więzień, poszukiwany morderca. Nawet nie zdawali sobie sprawy ile i co przeżyłem jako jeden z popleczników Czarnego Pana. Gdyby wiedzieli o wszystkich moich przesłuchaniach i misjach – byłbym martwy na miejscu. Kogo będzie interesował fakt pomocy Złotemu Chłopcu i jego bandzie, gdy dowie się o wszystkich popełnionych zbrodniach? Nieważne gdzie ucieknę. Po obu stronach czeka mnie ten sam wyrok...
Przemierzałem powoli podwórko Weasleyów, analizując okolicę. Na pierwszy rzut oka wydawała się być niestrzeżona, lecz z każdą chwilą dostrzegałem coraz więcej ochronnych barier i pułapek. Zakon wcale nie był tak żałosny jak mi się zdawało. Potrafił zadbać o swoją dupę.
Mój wzrok przykuły dwa kopce na ziemi. Serce mi się ścisnęło, ale podszedłem do nich niepewnie. Domyślałem się czym są. Gdy zobaczyłem na nich tabliczki z imionami i wspólnym nazwiskiem, niemal się wykrzywiłem. Wspomnienia do mnie powróciły. Widziałem śmierć jednego i drugiego. To ja zwróciłem ich ciała. To dzięki mnie tutaj spoczywali. Gdyby nie ja, gniliby gdzieś lub byli zjedzeni przez wygłodniałe wilkołaki.
Ponownie prychnąłem i spojrzałem na tabliczki. Nie, ja byłem za dużym tchórzem, by zwrócić ich z własnej woli. To wszystko zasługa Granger. To ona mną zmanipulowała. Gdyby nie ona, nigdy by nie wrócili.
Byli jej przyjaciółmi... Ona również straciła przyjaciół. Mogłoby się wydawać, że został jej tylko Potter, ale to nieprawda. Była w domu. Była otoczona ludźmi, którzy ją kochali.
A ja...
Miałem tylko Blaise'a i Theodora. Jednak oni oboje odeszli.
A gdybyśmy... gdybyśmy byli w tym miejscu od samego początku? Co by było, gdybym wtedy ruszył za Zabinim? Gdybyśmy stanęli wtedy po stronie Zakonu, czy oboje by żyli? A może nie? Może takie było to beznadziejne przeznaczenie?
- Gdyby nie ty, oni nigdy by nie wrócili do rodziny, a ci dobrzy ludzie nie mieliby prawa pochować swoich dzieci jak należy...
Podskoczyłem i spojrzałem na stojącą obok Granger. Nie miałem pojęcia jak długo tutaj stała. Wpatrywała się również w tabliczki z imionami swoich przyjaciół, ale po chwili przeniosła wzrok na mnie.
- Nie oszukuj siebie. – odpowiedziałem lekceważąco. – Wiesz tak dobrze jak ja, że gdyby nie ty, nigdy by ich tutaj nie było.
- Gdybyś był złym człowiekiem, mimo wszystko nie sprowadziłbyś ich ciał tutaj. Wiem ile ryzykowałeś. To nie było w twoim interesie, a mimo wszystko to zrobiłeś.
- Dlatego, że nie chciałem...
- ... być potworem. – skończyła za mnie, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Człowiek nie stanie się potworem, dopóki nie zgaśnie w nim ostatnia iskierka dobra. Ktoś, kto wciąż walczy, zasługuje na miano człowieka. Uwierz tylko samemu sobie i przestań walczyć ze wspomnieniami i samym sobą. Dostrzeżesz o wiele więcej.
Mój wzrok pochłaniał każdy jej ruch. Uklękła przed nagrobkami i delikatnym ruchem różdżki wyczarowała na obu wianki kwiatów. Ręka jej zadrżała przy nagrobku Łasica, ale kwiaty wydawały się być jeszcze piękniejsze.
Dotknęła dłońmi obojga, jakby chcąc dotknąć martwych przyjaciół. Delikatnie przeciągnęła smukłymi palcami po całej długości, ale wydawało mi się, że jednak to na grobie Weasleya zatrzymała się dłużej. Przez chwilę wpatrywała się w jego grób, a ja widziałem jak jej plecy zadrżały w szlochu.
Zacisnąłem pięści i odetchnąłem. Czułem, jakby jakaś siła mnie zmuszała do czegoś, czego wcale nie zamierzałem robić. Miałem dosyć takich uczuć. Czasami miałem wrażenie, że planują gdzieś we mnie destrukcję, że pragną mnie zniszczyć jeszcze boleśniej niż zrobiliby to inni.
- Mam już dosyć. – wypaliłem. – Nie wiem co powinienem zrobić, Granger. Potrzebuję więcej czasu! Ta sytuacja jest pojebana. Nie wiem dlaczego zgodziłem się tutaj przyjść. Nie widzisz, że to nie jest moje miejsce?
- To może być twoje miejsce, ale daj sobie pomóc. Nikt cię nie zmusi byś został, ale daj sobie czas. Przecież możesz tutaj zostać przez kilka dni. Ile chcesz! Nikt cię stąd nie wyrzuci!
- To wszystko tak ładnie brzmi, Granger, ale...
- Proszę cię, Draco. Nie każ mi stąd odchodzić. Jeżeli ty to zrobisz, pójdę za tobą...
***
Nie mam pojęcia ile dni przesiedziałem już w tym pokoju. Nie miałem ochoty stąd wychodzić, choć Granger od czasu do czasu starała się mnie wyciągnąć. To pomieszczenie jednak na tę chwilę wydawało się najlepszym miejscem.
Obserwowałem członków Zakonu Feniksa za każdym razem, gdy miałem z nimi styczność. Nikt mnie nie obrażał, nie rzucał w moim kierunku oszczerstw, nie wyganiał, ale byli ostrożni w moim towarzystwie.
Za każdym razem, gdy pojawiałem się w tym samym pomieszczeniu, oni przerywali rozmowy. Oczywiście, to normalne, że chronili swoje plany. Środek ostrożności, gdybym jednak postanowił uciec i wrócić do śmierciożerców.
Jednak nie zależało mi na ich planach. Nie miałem ochoty się w to wplątywać, ale zdawałem sobie sprawę, że kiedyś będę musiał.
- Remusie, dzięki informacjom Dracona Malfoya moglibyśmy wiele zyskać. Porozmawiaj z nim, może...
- Nie, Tonks. Szanuję prywatność tego chłopca. Tak naprawdę nie wiemy ile wie. Poczekajmy, może sam zechce coś powiedzieć. Wydaje mi się, że coś go męczy, a on musi się z tym pogodzić. W tym okresie niewiele ludzi miewa spokojne sny...
Westchnąłem i przymknąłem powieki, słysząc tą rozmowę. Tak, miał rację. Moje sny nie były ani trochę spokojne.
Odepchnąłem się od ściany i po cichu ruszyłem do pokoju. Panowała we mnie mieszanka przeróżnych uczuć. Czego ja właściwie oczekiwałem? Kim byłem? Przecież to nie będzie miało końca...
Wszedłem do środka i z zaskoczeniem odkryłem, że przy biurku siedzi Granger, która kreśli coś na jakiejś mapie. Gdy podszedłem bliżej, odkryłem, że to mapa mojego domu.
- Co tutaj robisz? – zapytałem chłodno.
- Chowam się przed Harrym. – odpowiedziała, a ja uniosłem brew.
- Nie jesteś za duża na takie zabawy?
- Daj spokój, Malfoy. Po prostu muszę odetchnąć od tego wszystkiego. – mruknęła.
- To pomieszczenie służyło do przesłuchań. – powiedziałem i wskazałem palcem punkt na mapie. – Było jednak mało uczęszczane, bo gdybyś skręciła w ten korytarz, o tutaj... uciekłabyś. To pomieszczenie znajdowało się za blisko wyjścia, dlatego teraz stoją tam tylko jakieś graty.
Szatynka odwróciła się w moją stronę zaskoczona, ale ja zignorowałem jej wzrok.
- A tutaj zawsze stoi z dziesięciu strażników. To taka dodatkowa komnata dla Nagini, węża Czarnego Pana. Nie wiem dlaczego, ale zawsze troszczy się o jej bezpieczeństwo.
- Dlaczego mi pomagasz? – zapytała cicho, a ja w końcu spojrzałem w jej oczy.
- Zadecydowałem. Pomogę wam. Pomszczę przyjaciół, Granger, ale... Nie będę członkiem Zakonu. Działam na własną rękę. Chcę po prostu już mieć ten cholerny spokój.
Gryfonka skinęła głową, a po chwili wstała i objęła mnie mocno. Moje serce się zatrzymało, wtedy ona złączyła swoje wargi z moimi. Coś automatycznie zalało moje ciało. Przyjemna, znajoma rozkosz...
Jedną ręką złapałem ją w pasie, a drugą za włosy i przycisnąłem do siebie pogłębiając pocałunek. Od kilku dni nie miałem jej tak blisko siebie...
- Ała... - jęknęła i odsunęła się na krok.
- Co jest? – mruknąłem, przyglądając się jej uważnie.
Granger się skrzywiła i dotknęła brzucha, a następnie klatki piersiowej.
- To nic, wszystko w porządku...
- Kłamiesz. Boli cię tamta rana, prawda?
Granger znowu jęknęła i skinęła głową, trzymając się za brzuch. Była cała blada.
- To... zdarza się co jakiś czas, ale po chwili przestaje...
- Dlaczego Zakon tego nie wyleczył? – zapytałem ostro.
- A nie próbował? Niektórych ran nie wyleczy nawet magia, Draco. Powinieneś o tym wiedzieć...
***
Wkroczyliśmy wspólnie do kuchni w której najwidoczniej trwało spotkanie, bo wszyscy natychmiastowo ucichli na nasz widok, bacznie się nam przyglądając.
- Gdzie byłaś, Hermiono? Szukałem cię...
- Draco zadecydował się nam pomóc. – powiedziała twardo, ignorując pytanie przyjaciela.
Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a po chwili zaczęli szeptać między sobą gorączkowo. Słyszałem strzępki rozmów, co wcale nie było przyjemne. Granger jednak stała prosto, oczekując na odpowiedź. Dawno nie widziałem jej takiej pewnej, silnej.
- Co sprawiło, że postanowiłeś to zrobić? – zapytał Artur Weasley.
- Prawdę mówiąc, sprawy prywatne. Wciąż nie chcę stanąć po żadnej ze stron. To już nie moja walka, jednak chcę się przyczynić do tego, by szala zwycięstwa przechyliła się na tą odpowiedniejszą korzyść.
- Jaką możemy mieć gwarancję, że nas nie zdradzisz? Może zdradzimy ci nasze plany, a ty pobiegniesz do swojego pana, by opowiedzieć mu o wszystkim? Już raz zdradziłeś swoich.
- Czy fakt, że uratował nas, to za mało?! – krzyknęła Granger, a wszyscy przenieśli wzrok na nią. – Pomógł nam, gdyby nie on... bylibyśmy martwi. Przez cały ten czas dbał o mnie. Już dawno by mnie tutaj nie było. Dodatkowo... to Draco oddał ciała Ginny i Rona. Gdyby tego nie zrobił... wilkołaki miałyby kolację. Czy to nie wystarczające dowody? Gdyby ktoś wiedział, że nam pomógł, on także byłby martwy. Ręczę za niego.
W całej kuchni ponownie zaległa cisza, a wszyscy spoglądali po sobie niepewnie. Byłem niemal wzruszony przemową Granger, ale to nie ona tutaj decydowała. To cały Zakon musiał wiedzieć, czy mi zaufa.
- W porządku, Malfoy. – odezwał się Potter i skinął głową Lupinowi. – Damy ci szansę. Czy masz coś, czym możesz nam pomóc?
- Widziałem, że Granger studiuje mapę mojej rezydencji. Mogę wam zdradzić każdy jej zakątek, ale szczerze to nie wiem, dlaczego chcecie się tam dostać. To jest ten wasz plan? Zaatakować ich i wszcząć otwartą walkę?
- Nie, nie to zamierzamy, aczkolwiek chcielibyśmy, żebyś rozpisał nam plan twojego domu, posterunki, a także okolicę. Tak naprawdę szukamy... czegoś.
- Czego?
- To już akurat nie jest ważne. Może odpowiesz mi na pytanie, które tak często zadawaliście nam na przesłuchaniach? O co chodzi z tym mieczem? Dlaczego twojemu panu tak na nim zależy?
- To oczywiste. – prychnąłem i nachyliłem się w jego stronę. – Oznaczałoby to, że byliście w skrytce ciotki Belli.
Obserwowałem jak oczy Pottera rozszerzają się i spoglądają na stojącą obok mnie Granger.
- Czy twoja ciotka ma coś... co powierzył jej Vol... znaczy Sam Wiesz Kto?
- Tego nie wiem. Słyszałem tylko rozmowę ojca z Bellatriks. Podobno jednak ten miecz to podróbka, tak powiedział jeden goblin.
Potter skinął głową i spojrzał po wszystkich członkach niespokojnie.
- Musimy się tam dostać. Musimy wejść do Banku Gringotta. A ty, Malfoy, pomożesz nam w tym.



1 komentarz:

  1. The New Poker Room | Kansas City Chamber of Commerce
    In 용인 출장마사지 addition to being 서울특별 출장샵 a part of the Casino at 구리 출장샵 Kansas City, the Wynn's gaming floor is the gateway to the East 서귀포 출장마사지 Coast Casino. 강릉 출장안마 In addition to being a part of the

    OdpowiedzUsuń